O zasadzie, że w Grecji żaden plan ostatecznie nie wypala, myślałam że już dobrze wiem. Teoria i praktyka – to jednak dwie zupełnie różne sprawy. A o powyższej regule, przekonuje się chyba za każdym razem, kiedy w moim życiu dzieje się coś naprawdę ważnego.
Do naszego ślubu przygotowani byliśmy, jak miałam wrażenie – perfekcyjnie. Dzięki czemu biorąc w nawias sprawy formalne, na kilka dni przed uroczystością wystarczyło odprasować suknie i doczyścić buty. Ostatecznie jednak nic nie poszło zgodnie z planem i wydarzyło się chyba wszystko, czego nie zdołaliśmy przewidzieć.
Dosłownie na kilka dni przed ślubem, dosyć poważnie zachorował tata Janiego, czyli Pomidor, u którego odezwała się choroba wrzodowa. Mój formalny obecnie już teść, znalazł się w szpitalu, a za nim rzecz jasna pojechała Feta, z Olivką by wspierać męża i ojca. Sałatkowy dom opustoszał. A to właśnie blisko niego miał odbyć się ślub i to właśnie w nim znajdowało się nasze centrum dowodzenia w czasie uroczystości. Sytuacja była naprawdę nieciekawa. To jednak nie koniec… Przygód był ciąg dalszy… Moja rodzina która leciała do Aten z Polski, na prawie całą dobę utknęła na lotnisku. Co prawda lotnisko nie strajkowało, ale robiły to greckie koleje. Jani tego dnia musiał być w pracy, a ja nie byłam w stanie odebrać nikogo, bo nieczynne było również metro. Ponieważ lotnisko od miasta jest dość oddalone, metro które do niego jedzie, traktowane jest jako pociąg. Tak więc moja rodzinka ateńskie lotnisko (więcej o ateńskim lotnisku – TUTAJ!) miała szansę poznać aż nazbyt dobrze. Spędzili tam dokładnie całą noc i część dnia, czekając na nas jadących po pracy Janiego, samochodem.
Sałatkowa rodzina w szpitalu, a moja na lotnisku. Jedno wielkie zamieszanie, czyli grecka norma… Na dosłownie dwa dni przed samym ślubem, Pomidor na szczęście wyzdrowiał i bardzo szybko wrócił do siebie. Tymczasem w ateńskim lotnisku, podobno mają świetną kawę! I to we wszystkich dostępnych miejscach;)))
Feta kolejny już raz udowodniła, że w temacie dbania o dom, nie ma sobie równych. Organizowanie gruntownego sprzątania domu przed przybyciem gości, zaczęła jeszcze w szpitalu. Telefon do niezastąpionej Irii (więcej na ten temat przeczytasz TUTAJ!), krótka i bardzo konkretna rozmowa, dzięki czemu dom już w czasie drogi powrotnej, świecił czystością. Małgorzata Rozenek przy Fecie, wpędziłaby się w naprawdę poważne kompleksy. Cała lodówka zaopatrzona została również jeszcze w czasie powrotnej drogi. Za tę sprawę odpowiedzialna była Cytryna, w której niewielkim sklepie jest wszystko co potrzebne do przygotowania typowego, greckiego obiadu.
Tak więc, na przyjazd mojej polskiej rodzinki, dokładnie w momencie kiedy zapukaliśmy do drzwi, wszystko wyglądało tak, jakby Feta przygotowywała się od co najmniej tygodnia.
Następnego dnia, w bardzo dobrych nastrojach pojechaliśmy do urzędu stanu cywilnego. Tym razem z zupełnym spokojem. Nie musieliśmy spieszyć się, ani trochę bo byliśmy ostatni, a przed nami sześć innych par. Usiedliśmy, zamówiliśmy po kawie. Jednak… co za niespodzianka, bo sześć ślubów które były przed nami, zostało udzielonych niemalże ekspresowo! I dopiero kiedy zawołano nas na salę, zorientowałam się, że… tak… obrączki zostały w samochodzie! Bieganie po parkingu, w poszukiwaniu właściwego auta, nie jest ani trochę śmieszne, kiedy wszyscy czekają już na sali. Dodatkowo, jeśli pada deszcz! Tak się zastanawiam, czy nie jest to jakaś kolejna, żelazna reguła, że zawsze kiedy moje włosy są misternie wyprostowane, zawsze wtedy spada deszcz! Moje idealnie wymodelowane na proste włosy, samoczynnie zmieniły się na zupełnie nieplanowane loki, a fragmenty maskary znalazły się na nosie. Ta ostatnia chyba jednak nie była wodoodporna.
Koniec końców, pokonując wszystkie okolicznościowe przygody, staliśmy się małżeństwem! Kamień z serca! Jednak wszystko się udało ;))) Chwilę po tym, czym prędzej dwoma rodzinami popędziliśmy do tawerny. Kiedy emocje związane ze ślubem już zupełnie opadły, bawiliśmy się naprawdę świetnie.
Co działo się potem? Jest o czym opowiadać, bo przygody zaczęły się już przy dwóch najprostszych słowach „tak” i „nie”(więcej przeczytasz TUTAJ!). Jednak jeśli w towarzystwie siedzi najprawdziwszy James Bond, to każdy jest się w stanie dogadać… Ale o tym, już w części następnej!