Gjirocastra
Na tę podróż czekałam całe dwa lata. Kiedy dwa lata temu zaczęłam pakować walizkę na podróż do Albanii, wybuchła pandemia. Później ciągnęły się w nieskończoność pierwszy, a później drugi lockdown. Następnie był intensywny sezon turystyczny, a później nasza podróż do Polski. Ale co się odwlecze, to nie uciecze. Kilka dni temu wróciliśmy z naszej podróży po Albanii. Z kilku względów była do dla mnie bardzo ważna wyprawa.
W tym sezonie, po dwóch latach pandemicznej przerwy, w końcu wracamy z naszymi wycieczkami z Korfu do Albanii (TU! dowiesz się więcej). Te rejsy przed pamiętnym rokiem 2020 organizowaliśmy wcześniej już dwa sezony, więc do Albanii wpadałam co jakiś czas. Najzabawniejsze jest to, że na samym początku byłam wielkim przeciwnikiem tej wycieczki idąc za myślą, że jeśli turyści przylatują na wakacje na Korfu, to warto swoje zwiedzanie koncentrować przede wszystkim na odkrywaniu samej wyspy. Dlatego przez lata wstrzymywałam się z włączeniem tej wycieczki do naszego programu. Aż w końcu pojechałam sama i zobaczyłam jak takie wyprawy wyglądają. I byłam nimi urzeczona! Dlaczego? Ponieważ podczas jednego, intensywnie spędzonego dnia turysta ma szansę dotknąć zupełnie innego świata. Po przepłynięciu z Korfu do albańskiego portu w Sarnadzie, czyli po jakiejś godzinie, człowiek naprawdę znajduje się w zupełnie innej rzeczywistości. Ten inny świat, on nie zawsze się podoba. Ale warto poszerzyć swoje horyzonty o wiedzę jak on funkcjonuje, jak wygląda i dlaczego jest właśnie taki. Pomyślałam sobie, że kiedy tylko będzie to możliwe, popłynę do Albanii bez naszych grup wycieczkowych, żeby zobaczyć jak jest tam nieco dalej od brzegów Korfu, jak wyglądają inne albańskie miejsca. Co jeszcze można tam zobaczyć? Stąd właśnie nasza ostatnia podróż do Albanii.
***
To był prześliczny, słoneczny dzień. Dotarliśmy do portu w mieście Korfu. Wsiedliśmy w niewielki wodolot i zanim zdążyłam się zdrzemnąć, dokładnie po 37 minutach płynięcia byliśmy w porcie w Saranda, czyli najsłynniejszej miejscowości Riwiery Albańskiej, która z roku na rok jest odwiedzana przez coraz większą ilość turystów z Polski. Ponieważ Sarandę dobrze znamy od razu udaliśmy się do dworca autobusowego, który znajduje się tuż obok ruin synagogi. Ktoś krzyknął, ktoś wskazał nam drogę, ktoś popchnął nas w odpowiednim kierunku i tak mimo typowego dla Bałkan chaosu i zupełnego braku oznaczeń znaleźliśmy się w autobusie, który udawał się do stolicy Albanii, czyli Tirany. Zdążyliśmy dosłownie trzy minuty przed odjazdem.
Stan albańskich dróg jest bardzo zły, a sam autobus… No cóż… Można było go porównać do autobusów, którymi jeździło się na polskich prowincjach, jakieś dwadzieścia lat temu. Ale sama tego chciałam! Przekonać się jak naprawdę jest w Albanii. Domyślałam się, że nie zawsze będzie lekko!
Mimo wszystko, ta podróż starym, albańskim autobusem sprawiła mi ogromną wizualną przyjemność. Uwielbiam też ten czas podróży, kiedy nic nie muszę, mogę zanurzyć się w nic nie robieniu, w rzadkim dziś stanie posiadania dużej ilości czasu i zwyczajnie patrzeć na to co widać za oknem.
Wielkim atutem tego kraju jest niesamowita przyroda. Jadąc z części południowej na północ mijaliśmy ośnieżone góry, piękne otwarte przestrzenie i niewielkie wioski. Przez ogromną część drogi, przez wiele długich kilometrów towarzyszył nam widok na rzekę. Nie mogłam oderwać od niej wzroku. Pierwszy raz w życiu widziałam rzekę, która miała kolor szmaragdu, który w wielu miejscach zmieniał się w kolor turkusowy. Jakby ktoś w budzącym się na wiosnę krajobrazie domalował pędzlem szmaragdowo – turkusową linię. Naprawdę unikatowy widok.
Po dobrych pięciu godzinach jazdy autobusem, dotarliśmy do jednego z dwóch głównych celów naszej podróży. W Tiranie spędziliśmy dwa dni. Byłam szalenie ciekawa jak będzie wyglądać stolica kraju, o którym tyle już słyszałam. Według mojego wyobrażenia, zgodnie ze stereotypami jakie miałam w głowie ulice powinny być w opłakanym stanie, na każdym rogu ktoś prosiłby o pieniądze, wszędzie też powinno być mnóstwo śmieci. Nic z tych rzeczy! Choć co prawda w Tiranie na próżno szukać luksusów. Miasto ma zabudowę bardzo typową dla okresu komunizmu. Miało być wtedy prosto i przede wszystkim jak najbardziej funkcjonalnie. Poza samym centrum miasta, budynki w wielu miejscach były w złym stanie, ale tak przecież często wyglądają przedmieścia dużych miast. W samym centrum jest bardzo czysto, budynki są odmalowane w ciekawy, często artystyczny sposób. Co krok widać kawiarenki wypełnione ludźmi. Wszędzie kipi bałkańskim życiem.
Ulice Tirany
Tirana
Targowisko w Tiranie
Przeszliśmy się po placu największego bohatera narodowego Albanii – Skanderbega, pokrążyliśmy również po samym centrum. Odwiedziliśmy jeden z najsłynniejszych bunkrów Bunkt’Art 2, w którym obecnie znajduje się muzeum dokumentujące między innymi okres reżimu Envera Hodży. Jest to jedno z miejsc, które z pewnością warto odwiedzić będąc w Albanii, choć już po samym wejściu miałam ochotę stamtąd uciekać. Przerażała mnie klaustrofobiczna przestrzeń, która zrodziła się z paranoi tyrana oraz pamiątki z okresu, kiedy Hodża sprawował dyktaturę w Albanii. Skala jego zbrodni jest przerażająca. Zatrważające jest również to, że Hodża dokonał wszystkich tych zbrodni nie na wrogach, a na własnym narodzie. Więcej na ten temat możesz przeczytać w TYM! poście.
Bunkt’Art 2
Bunkt’Art 2
Bunkt’Art 2
Do teraz mam w pamięci dzielnicę Ex-Blloku. Była to część Tirany, gdzie zwykły śmiertelnik nie miał możliwości wejścia. W luksusowych jak na tamte czasy budynkach mieszkali ci najważniejsi dla komunistycznej Albanii. Idealna, pokazowa dzielnica komunistycznego miasta. To właśnie w tej części znajduje się prosta i dość skromna willa Hodży, z niewielkim ogrodem. Niski rozłożysty budynek znajduje się pomiędzy wysokimi blokami. Willa, jako miejsce gdzie niegdyś mieszkał dyktator, nigdzie nie jest oznaczona. Nie ma nawet najmniejszej informacji. Do teraz mam nieodparte wrażenie, że we współczesnej Albanii unika się tematu Hodży, jakby nie wiedząc co dokładnie myśleć o tym okresie. Opinie współczesnych Albańczyków co do krwawego reżimu bywają skrajne. Łatwo wyczuć to w rozmowach z Albańczykami. Podczas naszego pobytu słyszałam słowa podziwu dla „przystojnego blondyna o pięknej twarzy, który był wielkim patriotą kraju” oraz skrajnie przeciwne słowa o tyranie, który nigdy nie powinien istnieć. Na każdym kroku czuć, że komunistyczna przeszłość nie jest jeszcze w Albanii tematem rozliczonym, czy też już wystarczająco głęboko pogrzebanym.
Willa Envera Hodży
Ogród obok willi. W tle zabudowania Ex-Blloku
Po dwóch dniach w stolicy, wyruszyliśmy do jednego z najpiękniejszych miasteczek Albanii, miasta „srebrnych dachów”, którego najstarsza część znajduje się na liście UNESCO. Bardzo byłam ciekawa tego, co zobaczyć można w Gjirocastrze.
Miasto znajduje się w otoczeniu wysokich gór. Widoki są więc wspaniałe. To co bardzo rzuca się w oczy w starej części Gjirocastry to ciekawie wyglądające dachy, z nakładanymi na siebie grubymi, kamiennymi dachówkami w kolorze popielatym. Wiekowe domy ze „srebrnymi dachami” i bielonymi ścianami prezentowały się bardzo klimatycznie. Ponieważ Gjirocastra jest jedną z najczęściej odwiedzanych przez turystów miejscowości Albanii, na każdym kroku są tawerny, restauracje, kawiarnie i sklepiki z charakterystycznymi dla Albanii pamiątkami. Nad całością miasta góruje wspaniała forteca, z której rozpościera się widok na okolicę. W miejscu o tak długiej przeszłości historycznej można było nieco zapomnieć o komunistycznej przeszłości kraju. W Gjirocastrze udało nam się odwiedzić jeden z najstarszych domów w mieście – dom Skenduli. Takie przestrzenie cenię szczególnie. Są zadbane, ale nie odrestaurowane na tyle żeby utracić ducha przeszłości. Miejsce, w którym można dotknąć, poczuć obecność ludzi, który mieszkali tu setki lat temu.
Gjirocastra
Dachy starych domów w Gjirocastrze
Drzwi do domu Skenduli
Dom Skenduli
Dom Skenduli, wnętrze
W obu miastach za niewielkie pieniądze mieszkaliśmy w świetnych warunkach. Standard hoteli w Albanii mocno przewyższa standard hoteli, które za te same pieniądze można wynająć w Grecji. Albania może się również poszczycić przepyszną kuchnią! Wiele albańskich potraw występuje też kuchni greckiej. Również w Albanii zjemy mussakę, sałatkę po grecku, tzatziki czy też zapiekane sery. Zdecydowanie przeważają tu potrawy przede wszystkim mięsne. Wszystko co jedliśmy każdego dania było świeże i pysznie przyrządzone. Do teraz jestem też pod wrażeniem albańskiej… Kawy! Ilość kawiarni gdziekolwiek byliśmy przyprawiała mnie o zawrót głowy! Byłam przekonana, że w Grecji kawiarni jest dużo, ale w Albanii było ich jeszcze więcej! Albańczycy piją przede wszystkim najzwyklejsze espresso i robią je w perfekcyjny sposób. Jest dużo lżejsze niż, to które podawane jest w kawiarniach w Grecji, dzięki czemu takich filiżanek espresso można wypić podczas jednego dnia nieco więcej.
Albańska zupa. Była przepyszna!
Feta zapiekana w piecu
Albańskie espresso
Albania była dla mnie niesamowicie pozytywnym zaskoczeniem. Przede wszystkim dziewicza przyroda – widoki były tak inne w porównaniu do tych, które już znam. Kraj daje możliwość poszerzenia swoich horyzontów poprzez dotknięcie żywych pamiątek po zupełnie innym świecie. Albańczycy wydają się mieć serce na dłoni. Ceny w Albanii są przy tym bardzo przystępne. I do teraz… tęskni mi się bardzo za albańską kawą!
My!
TU! przeczytasz jak dokładnie wyglądają nasze wycieczki z Korfu do Albanii.
TUTAJ! możesz poczytać o Albanii jeszcze więcej!