Okno z widokiem na morze… poniedziałek, 6 stycznia 2025

Jak każdego roku ten magiczny okres końcówki grudnia i samego początku stycznia spędzamy w sałatkowym domu. Kocham wracać do tego miejsca. Często przypominają mi się wtedy moje greckie początki. Kiedy zostawiliśmy wszystko i kupiliśmy bilety w jedną stronę, żeby rozpocząć życie w Grecji i dokładnie w tym miejscu, gdzie jestem teraz zaczęłam pisać tego bloga, który stał się fundamentem naszej firmy. O naszych greckich początkach i sałatkowej rodzince możesz przeczytać TUTAJ!

Czas sezonu letniego, kiedy pracujemy na dwie zmiany, to jest jak jazda rozpędzonym pociągiem. Ten pociąg ma kilka stacji: maj, czerwiec, lipiec, sierpień i wrzesień. Ostatnia stacja to październik i na tej stacji nasz pociąg kończy swoją podróż. Kiedy z niego wychodzę czuję się, jakbym wyszła z kołowrotka. Zanim wrócę do równowagi, potrzebuję nieco czasu. I ten właśnie okres, kiedy mogę być w sałatkowym domu, gdzie czas jakby płynie inaczej, a każdy traktuje codzienność z typową dla Greków lekkością, pomaga mi odpocząć.

Dziś rano, jeszcze przed południem spiętrzyło się kilka spraw, które trzeba było załatwić dość szybko. Wstałam wcześniej i przyszykowałam się do dnia. Zjadłam pośpiesznie śniadanie, zrobiłam sobie herbatę. Czekając na umówione spotkanie na Skype pisałam post na Instagramie i zapisywałam w kalendarzu co tam powinnam zrobić w tym tygodniu jeszcze. Tysiące rzeczy piętrzyło się w mojej głowie. Na pewno też to znasz – taki moment, kiedy nie wiadomo w co włożyć ręce.

Wybija ósma trzydzieści. Osoby, z którą miałam się spotkać na Skype – nie ma. Czekam trzy minuty, później pięć, aż w końcu czekając udostępniam nowy post na Instagramie i szybko biorę się za uzupełnianie mojego kalendarza na najbliższy tydzień, żeby nie marnować cennego czasu. Mija dwadzieścia minut i jestem wkurzona, bo osoba na spotkaniu się nie pojawia. Trzaskam ekranem i jednocześnie zamykam laptopa. Popijam herbatę i uzupełniam kalendarz już do samego końca tygodnia. Myślę: „Albo coś ważnego się stało, albo ignorant”.

Zamykam kalendarz i już chcę lecieć do miasta, ale spoglądam w okno. Nie zauważyłam, że jest tam moja teściowa, czyli Feta (TU! przeczytasz o wszystkich członkach sałatkowej rodzinki), jest na balkonie i pije tam swoją poranną kawę. Ten widok przyciąga mój wzrok i nie mogę go oderwać. Siedzi do mnie tyłem i mnie nie widzi. Wiem, że to nie ładnie tak się na kogoś gapić, ale nie mogę przestać.

Feta siedzi, jak zawsze wyprostowana z lekko uniesioną głową i patrzy w morze. Nie robi przy tym niczego prócz popijania co chwilę kolejnego łyka kawy. Nie rusza się, nie wierci, nie poprawia włosów. Nie wiem o tym, ale czuje, że pewnie delikatnie się uśmiecha.

Rzeczywiście, ten widok na który patrzy jest niesamowity. Z balkonu widać Morze Trackie, a dalej wyspę Thassos. Czasem, kiedy przejrzystość powietrza jest wyjątkowo dobra, dalej można zobaczyć nawet Samotraki. Widać niebieskie niebo, granatowe morze i delikatne fale. Co chwilę mignie lecąca mewa. W oddali widać, że w morzu, tuż przy plaży ktoś pływa.

Patrzę na Fetę i jej zazdroszczę. Bo wiem, że w tej chwili jej głowa jest pusta, nie ma w niej niczego. Moja teściowa po prostu patrzy na ten widok na morze i odpoczywa. Nie ma przy tym żadnej aplikacji z medytacjami, nie robiła też kursu mindfulness. Potrafi po prostu siąść sama ze sobą, popatrzeć się w morze i zrelaksować.

Myślę sobie: „Gdzie ja tak pędzę? Też tak chcę jak moja teściowa…”. Więc siadam raz jeszcze, odkładam wszystko i też zaczynam gapić się w morze. Ale już po kilku sekundach moja ręka tak bardzo chce sięgnąć po ten telefon. W moich myślach już rodzi się coś ważnego, co trzeba sobie zapisać. Patrzę na zegarek. Czuję, że bym coś zjadła. Wpadam na pomysł, co zjeść wieczorem. Moją głowę nadal wypełnia tak wiele rzeczy. To naprawdę dla mnie wciąż trudne tak usiąść sama ze sobą i po prostu być.

Po kilku chwilach Feta wstaje. Przechodzi do salonu, w którym siedzę i z greckim spokojem mówi mi kalimera i idzie dalej. O nic nie pyta, niczego nie chce, ma wyraz twarzy jakby była w stanie zen. Nigdzie nie pędzi, nigdzie się nie śpieszy, a we wszystkich zwykłych rzeczach, które robi kryje się prosta przyjemność, na którą tak bardzo lubię patrzeć.

     Też tak chcę.

Co najbardziej lubię w samych Grekach?… czwartek, 14 stycznia 2016

Grudniowy post o tym, czego nie lubię w Grecji, był jednym z najbardziej komentowanych postów, jakie pojawiły się na Sałatce. Zainteresowanie nim wyprzedziło nawet cykl postów o moich perypetiach z moją grecką teściową:D Tak dla porządku: post o tym czego nie lubię w Grecji  przeczytacie TU!, a o dawnych perypetiach z Fetą TU!, TU! i TUTAJ!. Cech, których w Grekach nie lubię jest co prawda kilka, ale mimo wszystko znacznie ważniejsze są dla mnie te dobre. To właśnie one przyćmiewają greckie wady i przywary sprawiając, że w Grecji mieszka mi się po prostu dobrze. „(…) I że tam gdzie rośnie [wino – przyp. mój], to jakoś nam się na ogół podoba, zgadza się z klimatem, reakcjami międzyludzkimi, jedzeniem, satysfakcją z chwili i powtarzalnością (…)”. Tak w grudniowym „Zwierciadle” (strona 82)  powiedział Marek Kondrat. Podpisuje się pod tym obiema rękami. W moim przypadku, tak właśnie to działa.

Dziś więc post o tym, co najbardziej lubię w samych Grekach. Grecja, jako kraj, to oddzielna sprawa. Samą Grecją zajmę się więc w zupełnie oddzielnym poście. Dziś weźmy na tapetę mieszkańców Ellady. Co więc najbardziej lubię w samych Grekach…

SKUPIANIE SIĘ NA TERAŹNIEJSZOŚCI GRECY MAJĄ WPISANE W SWOIM DNA…

Właśnie mieliśmy przerwę na obiad podczas jednej z wycieczek. Usiedliśmy z kierowcą przy stole, a po chwili dosiedli się inni kierowcy, przewodnicy, sternicy, kelner który zrobił sobie przerwę i Bóg wie kto jeszcze. Jedzenie, piękny widok, śmiechy, chichy i ploteczki. Kwadrans zamienił się w dwa, a później i trzy. Nagle zerknęłam na zegarek. Zerwałam się z miejsca, trochę jakby się paliło i chwyciłam za mój plecak. Obok stała lampka niedopitego przeze mnie jeszcze białego wina. Mój kierowca chwycił mnie za rękę. Spojrzał głęboko w oczy i spokojnie powiedział: „Nie śpiesz się! Pamiętaj… nigdy tak się nie śpiesz… Usiądź i spokojnie dopij swoje wino. Trzy minuty nikogo tu nie zbawi.”. Te słowa „nie śpiesz się” rozbrzmiewają mi w głowie, za każdym razem kiedy w pędzie, czy stresie  na chwilę stracę  głowę. I za każdym razem bardzo mnie uspakajają. Podczas przerw obiadowych z naszą grecką częścią załogi, co chwilę ktoś zabiera mi komórkę. A kiedy martwię się czymś na następny dzień, odpowiedź zawsze jest mniej więcej ta sama: „Ale to jest dopiero juto! A teraz… Teraz idziemy na kawę!”. Grecy jak chyba żaden inny naród mają wrodzoną umiejętność skupiania się na teraźniejszości. Ta umiejętność jest absolutnie niesamowita,  szczególnie w dzisiejszych ciągle pędzących, a przy tym wiecznie spóźnionych czasach.

POTRAFIĄ CZERPAĆ OGROMNĄ PRZYJEMNOŚĆ Z NAJPROSTRZYCH RZECZY W ŻYCIU…

Jeśli ktoś siedział z Grekami w tawernie, był na greckim weselu, albo na zwyczajnej kawie, to doskonale wie o czym mówię. Grecy mają niesłychaną umiejętność cieszenia się z podstawowych przyjemności życia. Jak chyba żaden inny naród, delektują się jedzeniem i dyskutują o nim godzinami. Potrzebują zaledwie jednego kieliszka wina, żeby tańczyć tak jakby nikt nie patrzył. A kiedy godzinami sączą jedną kawę, potrafią zupełnie się wyłączyć i całkowicie zrelaksować. Po kilku latach mieszkania w Elladzie sama dochodzę do wniosku, że w gruncie rzeczy, człowiekowi naprawdę niewiele potrzebne jest do szczęścia. Wystarczy nauczyć się czerpać radość z zupełnie prostych  rzeczy.

LEKKO ZADARTY NOS I WYPROSTOWANE PLECY. WRAZ Z  MLEKIEM MATKI, GRECZYNKI WYSYSAJĄ NATURALNĄ DUMĘ…

 Jeśli kiedykolwiek będziecie w Grecji, zwróćcie uwagę na typowe Greczynki. Obojętnie w jakim są wieku. Sprzedawczynie w sklepach. Kelnerki. Nauczycielki. Lekarki czy też szefowe. Typowe Greczynki są pozbawione kompleksów. Nie ważne ile mają w portfelu, co takiego w życiu robią i tak naprawdę – jak wyglądają. Głowa do góry, lekko zadarty nos i wyprostowane plecy. Taka wrodzona duma, naturalny szacunek do samej siebie i brak kompleksów, absolutnie uwielbiam u greckich kobiet.

SZANUJĄ SWÓJ KRAJ, KULTURĘ I TRADYCJE…

Co prawda nie lubię negatywnych porównań, ale.. niestety –  tym razem samo nasuwa się na klawiaturę. Kiedy jestem w Polsce, co chwilę  od kogoś słyszę: „Ojej! A co ty tutaj robisz…? Przecież w Polsce  jest tak szaro i zimno! Dlaczego nie jesteś teraz w Grecji?!”. Złe zdanie  na temat swojego kraju, w żadnym wypadku nie przeszłoby Grekowi przez usta. I to nawet z nożem na gardle… Dla porównania, kiedy tylko przyjechałam do Grecji po raz pierwszy, aż do znudzenia słyszałam: „Like here – nowhere!” [Nigdzie nie jest tak dobrze, jak u nas!]. Grecy są absolutnymi fanami swojego kraju.  I to jest jedna z fajniejszych rzeczy, których można się od nich nauczyć. Po kilku latach mieszkania w Grecji, szczególnie będąc za granicą, nauczyłam się mówienia o Polsce w samych superlatywach.

SĄ ZAKRĘCENI NA PUNKCIE JEDZENIA…

Grecy są zakręceni na punkcie jedzenia, kuchni, gotowania. Wyjście do tawerny, traktuje się niemalże jak wyjście do teatru (dlatego przed wyjściem do nawet najzwyklejszej tawerny zakłada się odświętne ubrania). Przy jedzeniu można siedzieć godzinami, a obiad to najważniejszy punkt dnia. Ilość gazet i programów kulinarnych w Grecji, przyprawia o zawrót głowy. Tak naprawdę to właśnie w Grecji przekonałam się jak ważną częścią życia jest jedzenie i jaką zabawę można z niego mieć.

W GRECKIEJ  RODZINIE JEST POTĘŻNA  SIŁA…

Co prawda czasem przeszkadza moment, kiedy  grecka teściowa wyskakuje z lodówki. Ale mimo wszystko, w greckiej rodzinie jest siła! Raz na jakiś czas każdy się pokłóci, ale co jak co, kiedy jest problem, za każdym członkiem rodziny, staje się murem! Świadomość, że co by się nie stało w życiu, to twoja rodzina i tak ci pomoże, daje ogromne poczucie bezpieczeństwa.

KOBIETOM BARDZO CZĘSTO MÓWI SIĘ KOMPLEMENTY…

Często ktoś mówi mi, że ponieważ jestem blondynką, to zapewne jestem zasypywana w Grecji komplementami. Racja! Ale tak samo jest w przypadku wszystkich innych kobiet. Stereotyp greckiego podrywacza jest sporo naciągnięty (o tym jeszcze kiedyś z pewnością będzie). A prawda jest taka, że greccy mężczyźni po prostu  na co dzień komplementują kobiety. Niezależnie od wieku, koloru włosów, stanu matrymonialnego – na porządku dziennym jest tu mówienie komplementów! Opa! I tu moja hipotetyczna odpowiedź na pytanie – jak to się dzieje, że Greczynki nie mają kompleksów:DD „Cześć! Jak ty pięęęknie dziś wyglądasz!” –  takie powitanie jest greckim standardem.

CO PRAWDA PIENIĄDZE SĄ W ŻYCIU WAŻNE, ALE JEST TYLE PIĘKNIEJSZYCH  RZECZY NA ŚWIECIE…

Przesiadują w tawernach. Spędzają godziny przy jednej kawie. Tańczą do białego rana. A jeszcze do tego, nie stresują się kiedy jest jakiś problem. Grecja nigdy nie była, nie jest i nie będzie krajem, w którym pracuje się jak na zachodzie. Odpowiedź na wciąż powracające w obliczu kryzysu pytanie:  kiedy ci Grecy w końcu wezmą się do pracy? – jest dość prosta… NIGDY! -jeśli mówimy o zachodnim znaczeniu słowa „praca”.  Dla Greków pieniądze po prostu nie są najważniejsze. Ważniejszy jest czas dla siebie, dla rodziny, przyjaciół. Takie narody jak na przykład Niemcy, są tym oburzone. Ale statystyki mówią same za siebie. Najmniej zawałów serca i rozwodów w Europie, jest właśnie w Grecji. Czy taki stosunek do życia jest dobry? Podpowiedź znajdziecie sprawdzając, gdzie między innymi owi Niemcy,  najchętniej jadą na letnie wakacje…

 

***

Ufff… To chyba tyle! Jestem bardzo ciekawa jakie cechy Wy najbardziej cenicie w Grekach? Co w nich kochacie, podziwiacie i czego według Was można się od nich nauczyć?

Piszcie w komentarzach!:D

salatkapogreckuwpodrozy.pl

salatkapogreckuwpodrozy.pl