Nie ma co ukrywać: kiedy jest się za granicą, z dala od swojego domu Święta Bożego Narodzenia, to nienajlepszy okres w roku. Chyba każdy, kto spędza je na jakiejkolwiek emigracji – odczuwa to samo… Pierniki tracą swój smak. Światełka na choince nie mienią się tak czarująco. Święty Mikołaj zaczyna irytować. A żeby nie widzieć wystaw sklepowych – najchętniej nie wychodziłoby się z domu. Nie ma to jednak sensu, bowiem przy pierwszym włączeniu radia czy telewizora jedyne co słychać, to świąteczne hity.
Z różnych mniej lub też bardziej zależnych ode mnie powodów, Boże Narodzenie spędzę w Grecji. Co zrozumiałe – wcale nie skaczę z radości. W tym roku będę musiała obyć się bez pierogów z kapustą i grzybami, śniegu i zapachu sosen, które w Grecji są unikatem. Nic wesołego. Załamałam się już zupełnie, kiedy dowiedziałam się że tutaj, prezenty dostaje się nie w Wigilię, której prawie z resztą nie ma, ale 1go stycznia. Ten ostatni fakt, dobiłby chyba każdego, już ostatecznie.
Nie ukrywając przed samą sobą podłamania, opracowałam pewną strategię – udam po prostu, że Świąt w tym roku nie ma! Będzie to trudne zważywszy na ilość bodźców zewnętrznych, ale na pewno łatwiejsze niż branie w nich udziału…
Czasami jest jednak tak, że im bardziej przy czymś się upieramy, tym bardziej życie ciągnie nas w zupełnie innym kierunku…
Powszechne już w Polsce stało się narzekanie, że przygotowania do Świąt rozpoczynają się stanowczo za wcześnie. Istnieje coś takiego jak granica 1go listopada. Dopiero po Święcie Zmarłych w sklepowych witrynach zaczyna dominować czerwień z zielenią oraz złote dodatki. W Grecji jednak Święta Zmarłych nie ma. Nie ma więc takiej umownej granicy. Dlatego całe przygotowywania zaczynają się dużo… dużo… wcześniej! Ho! Ho! Ho!
Już pod koniec października, kiedy jesienne liście nie zdążyły nie tyle spaść, co pożółknąć, Feta kazała wynieść z garażu kilka wielkich pudeł ze sztuczną choinką na czele, wszelakimi ozdobami i wszystkim co ze Świętami się kojarzy…
Zgodnie z obraną strategią – udawałam, że tego nie widzę!
Pudła postały kilka dni. A w międzyczasie Feta opracowywała co? jak? i gdzie? ma znaleźć się w tym roku. Około 1 listopada w salonie, w centralnym miejscu przy oknie znalazła się gigantyczna choinka.
Na ten widok – przełknęłam ślinę… Choinki nie dało się przeoczyć!
Ustrajanie wielkiej, plastikowej imitacji trwało 3 dni! Przebierana była trzy razy. Ja za każdym razem broniłam się rękami i nogami żeby nie brać udziału w strojeniu, bo dla mnie tych Świąt nie ma, a plastikowych choinek nie uznaję!
-Jaka ona piękna! – za każdym razem wzdychała Feta, będąc naprawdę w innym wymiarze, czy też może na innej planecie, o nazwie „Wesołe Święta”.
-Proszę cię … daj mi święty spokój! Rób swoje – tylko daj mi święty spokój. – za każdym razem odpowiadał mąż Fety – Pomidor, który zazwyczaj jednego czego od swojej żony chce to – święty spokój. Nie jest to nigdy możliwe.
Kiedy większość Polaków świętowała 11 listopada, Feta zdążył przywiesić wszystkie światełka. Prócz choinki, wiszą one właściwie – wszędzie!
W akcie rozpaczy i desperacji, ale przede wszystkim w trosce o moje oczy, myślałam całkiem poważnie żeby zacząć chodzić po domu w słonecznych okularach. Światełka migają, gasną i zaświecają się – każde w swoim dyskotekowym rytmie.
Kiedy z początkiem grudnia byłam święcie przekonana, że to już koniec przystrajania domu, Feta planowała … co by tu jeszcze!
-Święta to święta! A przy wszechobecnym kryzysie trzeba jakoś się pocieszyć i nikomu nie zaszkodzi kilka sympatycznych akcentów! Jak ja uwielbiam Boże Narodzenie! – wykrzyknęła, jednocześnie wychodząc na zakupy – świąteczne, jak już wszyscy się zapewne domyślają.
|
|
Naprawdę nie mam ochoty na Boże Narodzenie – myślałam siedząc w swoim pokoju. Tym bardziej – rozdawanie prezentów w Nowy Rok i brak Wigilii, to naprawdę duża przesada! Kiedy tak mocno próbowałam skoncentrować się na konkretnej pracy – zapamiętując nowe, greckie słówka i rozpaczając ze zgryzoty jednocześnie, z salonu zaczął dochodzić dźwięk brzęczącej pozytywki typu made in China, wykrzykującej grecką kolędę. Im mocniej próbowałam się skoncentrować, tym głośniejsza była pozytywka. Zacięłam się w sobie i uczyłam się dalej, mając nadzieję, że nic mnie nie ruszy. Kolęda odśpiewana została raz, drugi, a potem trzeci i czwarty przy akompaniamencie głośnych śmiechów. Co za radość… – pomyślałam rzucając słownik w kąt. Poddaje się! Biała flaga!
Co dwie głowy to nie jedna – Feta właśnie wróciła z zakupów ze swoją siostrą – Cytryną, która nigdy nie ukrywa – jest od zakupów uzależniona. Na stole, pod stołem i obok niego były zastępy Św. Mikołajów, cała armia, w najróżniejszych postaciach: jako solniczka, cukiernica, kubki i talerzyki, serwetnik oraz komplet dwudziestu opakowań serwetek (tak na wszelki wypadek), stojących, leżących i siedzących figurek, papieru toaletowego ze świątecznym motywem, ciastek i lizaków. Na środku stołu – gwiazda wieczoru – gigantyczny Święty Mikołaj wykrzykujący swoją kolędę, raz jeden drugi, i …
….wyginający jednocześnie swoje przysadziste biodra do przodu i w tył w dosyć perwersyjnym ruchu…
Żart typu: głupie, ale i śmieszne. Nie mogłam się powstrzymać i podbiegłam do wszystkich, żeby z bliska zobaczyć, co takiego wyrabia ten osobliwy Mikołaj. A kiedy piosenka się skończyła, wstyd się przyznać – poprosiłam o bis…
Wieczorem do klamek wszystkich drzwi zostały przywieszone dzwonki z motywami bałwanka. Doszłam do wniosku, że dalsze ignorowanie i strajkowanie nie ma sensu – zbliżają się Święta! Muszę przyznać… Lepiej zacząć je zauważać, bo przeczuwam, że Feta może planować w światełka przystroić również i mnie!
Wieczorem poddałam się już ostatecznie i zrobiłam sobie kawę – w kubku z wielkim, śmiejącym się bałwankiem. A niech tam! W sumie wygląda całkiem sympatycznie. A może nie będzie, aż tak źle…