14 luty!… wtorek, 14 lutego 2012

  
    Wczoraj, przez dwie godziny szukałam greckiego wiersza o miłości. Ostatecznie nie znalazłam właściwie niczego, co naprawdę, szczerze by mnie wzruszyło. W konsekwencji w jeszcze mało walentynkowym nastroju, o mało co miażdżąc laptopa, zamknęłam jego klapę i poszłam spać.
    Zaś rano, wiedziałam od razu, co najbardziej pasuje na ten jakże uroczy dzień.
    Naprawdę nietrudno znaleźć grecką piosenkę, która opowiada o miłości. Bo jeśli nie w 100%, to o tym właśnie mówi z pewnością co najmniej 99,9% greckich utworów. Ta, którą dziś proponuje, posiada naprawdę nadzwyczajną dawkę energii – miłosnej, rzecz jasna! Poza tym, ma w sobie dokładnie wszystko, co powinien mieć „idealny grecki hit”:
  • śpiewa go pięknie kobieca kobieta (ach… te włosy….)
  • opowiada o miłości, tak jakby się umierało i rodziło 1000 razy
  • jest niesamowicie żywa i energetyczna
  •  w tle, mniej bądź też bardziej wyraźnie słychać echa orientu…
Z okazji Walentynek – wszystkim – nieskończonych pokładów miłości!
Helena Paparizou _-  Panta Se Perimena (Zawsze będę na ciebie czekać)
– przyznacie, że chwyta za serceJ ….
   

Cholerny telefon – zadzwonił… poniedziałek, 13 lutego 2012

   Dokładnie dziś rano zadzwonił, wyczekiwany przez całe dwa tygodnie, telefon Janiego. Oczywiście przez ten czas  komórka  wydawał z siebie najróżniejsze dźwięki. Ale kiedy telefon rozbrzmiewa  w poniedziałek o godzinie 9.15, nie trzeba być wróżką, żeby przewidzieć, że dzwonią w interesach.
    Serce właściwie do teraz nie przestaje mi łomotać, ale w tej chwili to już tylko z wielkiego wkurzenia. Doktorat z cierpliwości mam już obroniony, ale żeby przetrwać w Grecji, rozpoczynając nowe życie, trzeba mieć chyba co najmniej habilitację. Ja na razie się nie pokuszę i tym samym z wielką ulgą wyciągnęłam moją torbę podróżną – na dniach będę w Polsce i jak nic przyda mi się trochę odpoczynku – od czekania.
    Z pewnością, każdy kto czyta teraz ten tekst, drapie się  po głowie, próbując odgadnąć: tak, czy nie – co z tą pracą?
   
    Czy pytaliście się kiedyś jakiegoś Greka o drogę? Zapewniam – ciekawe doświadczenie. Zazwyczaj zanim Wam ją wytłumaczy pojawi się wiele różnych, często sprzecznych odpowiedzi, wysłuchacie ciekawych historii, w międzyczasie może wstąpicie z nim na kawę. Co do konkretnej odpowiedzi… Hmmm…. trzeba uzbroić się w cierpliwość – to trochę trwa.  
    Młoda sekretarka, która wykonała telefon, nie wiedziała zupełnie nic. Miała za zadanie  przekazać tylko krótką informację:
-Proszę się stawić w środę na godzinę 10.00. Pozdrawiam i miłego tygodnia.
      Zanim Jani zdołał wydobyć z siebie długie „yyyy…”, zapewne bardzo sympatyczna kobieta, zdążyła odłożyć słuchawkę, a potem pewnie podnieść ją znowu, żeby zadzwonić pod kolejny numer.
     Dalej – jak to w Grecji – nic zupełnie nie wiadomo. Tymczasem moja walizka zapełnia się ubraniami. Naprawdę, dziś mam już serdecznie dość wiecznego czekania i podejrzewam, że na pokładzie samolotu, będę najbardziej niebezpiecznym pasażerem.
    Staram się jednak koncentrować na pakowaniu. Mimo, iż tego nie znoszę, naprawdę jak nie wiem co – tak bardzo cieszę się na wizytę w domu. Pół roku już – minęło w mgnieniu oka. Czy wracam taka sama – z pewnością tak. Ale moje życie…  to już zupełnie inna historia…

Przepisy ruchu drogowego – interpretacja grecka… czwartek, 9 lutego 2012

  
    Moja przygoda z Grecją, zaczęła się  już dobrych kilka lat temu, kiedy dzięki stypendium Sokratesa, wylądowałam w Mitilini, stolicy trzeciej co do wielkości greckiej wyspy – Lesbos. Już po pierwszych kilku dniach, mnie jak i całą grupę zagranicznych studentów zainteresował fakt: dlaczego w dość dużej jak na greckie warunki miejscowości, znajdują się światła drogowe, które nigdy nie działają?
    Zapytaliśmy o to naszą grecką opiekunkę. Ta, nie kryjąc uśmiechu odpowiedziała:
     Te światła to wymysł Unii Europejskiej. Kilka lat temu przyszło odgórne zarządzenie, że każda większa miejscowość musi mieć światła, więc  trzeba było je założyć. Niestety, od momentu, kiedy się pojawiły drastycznie wzrosła liczba wypadków drogowych. Burmistrz miasta oświadczył, że nie będzie ryzykować życia ludzi, dla bezsensownych unijnych przepisów i światła  kazał wyłączyć.
    Myślę, że ta krótka anegdota doskonale odzwierciedla podejście Greków do przepisów ruchu drogowego…
    Dla mnie nadal za każdym razem, przejście przez jezdnie, nawet na zielonym świetle, jest przygodą pełną adrenaliny. Rozglądam się zawsze co najmniej cztery razy, a kiedy wyczekam na odpowiedni moment, w nerwowym ruchu przyciskam do boku torebkę i biegnę pokrzykując – tak na wszelki wypadek. A kiedy jestem już po drugiej stronie, zawsze czuje się jakby dano mi kolejne życie. Ufff… wielka ulga, ale wiem, że nawet na greckim chodniku, trzeba naprawdę mieć się na baczności – zawsze…
    Tutaj przedstawiam kilka, myślę – bardzo niecodziennych greckich interpretacji praw ruchu drogowego….
PARKOWANIE
   
   Parkowanie w Grecji, to naprawdę nic stresującego. Kiedy brak dogodnego miejsca na zaparkowanie samochodu, można na przykład po prostu zostawić go na przejściu dla pieszych. To naprawdę nie jest żaden problem, że pali się zielone światło… Żeby nie było wątpliwości – samochód na zdjęciu wcale nie przejeżdża – on naprawdę zaparkował na przejściu dla pieszych, na dodatek ze światłami…
    Parkowanie samochodu, to również doskonała okazja, żeby urządzić sobie jakieś interesujące zawody. Np. ile miejsc parkingowych jest w stanie zająć jeden samochód? Dwa, trzy to nie żaden wyczyn…
Czy zdarzyło się Wam kiedyś zaparkować na czterech? To jest już coś!
MOTORY
    Temat motorów i skuterów w Grecji, to naprawdę temat rzeka… Jednak podstawową zasadą przy jeżdżeniu na motorze, jest  mieć ze sobą kask. Ale, kto powiedział, że musi on być na głowie?…
  
   Motory to  są bardzo praktyczne, ponieważ z miejscem parkingowym nigdy nie ma problemu…
    Najgorszą jednak zmorą dla uczestników ruchu są słynne w Grecji „pogawędki” motocyklistów. Zdarza się bardzo często, że dwa motory jadą z prędkością 50 km/h, dokładnie obok siebie, a  kierujący nimi miło ze sobą rozmawiają   zajmując przy tym oczywiście cały pas.
DROBNE ZDERZENIA
   Drobne zderzenia to w Grecji naprawdę codzienność. I raczej mało, kto się nimi przejmuje. Jeśli jest się sprawcą, wystarczy zostawić pod wycieraczką numer telefonu na policję – jakby ktoś przypadkiem go nie znał. Daję słowo – i o takich przypadkach słyszałam…
    Jeśli jednak to nam przydarzy się małe draśnięcie – nie warto się denerwować. Już widzę oczami wyobraźni jak patrząc na tego czarnego Mercedesa, mój tata robi się cały blady i nerwowo przełyka slinę… Właściciel tego pojazdu, chyba jednak się nie przejął. Próbował zamaskować to „draśnięcie”czarną taśmą izolacyjną, dokładnie taką jak stosuje się do zabezpieczania kabli. W sumie – rezultat całkiem niezły, bo na gołe oko taśmy nie widać – a problem – wręcz rozwiązał się sam!
EKOLOGICZNE ROZWIĄZANIE
     
   Jestem początkującym kierowcą, ponadto bardzo staram się żyć ekologicznie. Biorąc pod uwagę wszystkie „za” i „przeciw”, myślę że kiedy ostatecznie ustatkujemy się w Grecji, wybiorę rozwiązanie alternatywne. Może nie z prędkością światła, ale osiołkiem również dojadę  wszędzie. I są takie sympatyczneJ   Ponadto…jak mawiają – po pierwsze – bezpieczeństwo!

Grecki chrzest cz.1…niedziela, 5 lutego 2012

     W międzyczasie podziwiania mojego wydruku biletu do domu, wspominam chrzest, na który pojechaliśmy na samym początku stycznia. Od tego czasu, mija dokładnie miesiąc.
      To, że będzie to naprawdę wielkie wydarzenie, można było odczuć, już dobre kilka miesięcy wstecz, bowiem już wtedy rozpoczęły się przygotowania Olivki. 
     Co prawda na co dzień, Olivka nie ma w zwyczaju schylać swojej głowy z poziomu chmur, ale kiedy jest określona misja, wykonuje ją  zawsze na tysiąc procent, dając z siebie naprawdę wszystko. A ochrzczenie syna przyjaciółki było nie lada zadaniem, bo w tradycji kościoła greek orthodox, rodzicem chrzestnym zostaje  tylko jedna osoba, co powoduje że na ojca lub matkę chrzestną spada podwójna odpowiedzialność. Niestety, również i finansowa, bowiem wszystko, dokładnie wszystko poza ewentualną imprezą tuż po uroczystości, jest fundowane przez rodzica chrzestnego. I jest tu mowa o sumie od 1000 euro hen daleko wzwyż. Dlaczego tak właśnie jest ? – z pewnością nie jest tego w stanie zrozumieć żaden  Europejczyk z zachodu.  Jest to jeden z dowodów potwierdzających częściową (mentalną) przynależność Grecji do orientalnego Wschodu. W każdym razie, być może jest w tej tradycji przemyślany sens: jeśli rodzic chrzestny jest w stanie nie tylko przyjechać na chrzest, przysięgać na krzyż, ale i za chrzest zapłacić, to można być bardziej pewnym, że w razie (odpukać w niemalowane!) potrzeby, naprawdę zaopiekuje się swoim chrześniakiem.
    Chrzest odbył się w średniowiecznym kościele  św. Łukasza, pół godziny od słynnych Delf i chyba nie można było wymarzyć sobie piękniejszej oprawy dla tej uroczystości. Mury grube na jeden metr, małe okna i gdzieniegdzie kolorowe witraże. Wszędzie półmrok. Zapach średniowiecza. Sąsiedztwo lasów i gór.
    Olivka w stresie (!!!) wyglądając  jak prawdziwa gwiazda, czekała w środku kościoła, gdzie stała wielka chrzcielnica z gorącą wodą. Obok chrzcielnicy – ogromna świeca i cały zestaw olejków do smarowania dziecka, oraz niewielki złoty łańcuszek z krzyżem. Im bliżej dwunastej, tym  częściej Olivka poprawia swoją czerwoną sukienkę. Kiedy weszła cała rodzina i przyjaciele małego Achillesa, wszyscy ustawili się dookoła chrzcielnicy tworząc spójny krąg.  Być może i w tym tkwi symboliczny sens, bo stojąc tak razem w około, nie czuje się podziału na my – wierni i osobno – ksiądz. Podobnie jak inni, również i ja nie wiedziałam co takiego mówi duchowny, bo cały obrządek w kościele greek orthodox jest w języku starożytnym, który jedynie  w wymowie jest podobny do nowogreckiego. W oprawie orientalnie brzmiącego mocnego śpiewu  starego Greka, bez żadnych dodatkowych instrumentów, nie trzeba nikomu tłumaczyć, że dzieje się coś jakby magicznego, zupełnie nie z tego świata.
Olivka i Achilles
    Mały Achilles zaczął płakać wniebogłosy, kiedy rozebrano go zupełnie  do naga. W tym samym czasie Olivka, całym swoim sercem, jeszcze bardziej czerwonym niż jej sukienka,  odpowiadała „przysięgam” na każde pytanie księdza.  Chłopiec w wodzie zanurzony był dokładnie cały. Później nasmarowano go olejkami i obcięto kłębek włosów. Mimo oczywistych protestów ze strony małego dziecka, ksiądz nie zawahał się w ani jednym, pewnym geście.
     Po całym rytuale Achilles trafił do rąk Olivki, która wytarła go śnieżnobiałymi ręcznikami do sucha, nałożyła łańcuszek z  krzyżem i ubrała w specjalnie przygotowane, odświętne ubrania. Biologiczna mama, stała zupełnie  z boku, koncentrując się na nie ingerowaniu.  Wyczerpany chłopiec  zasnął jak kamień. Spał równo nawet podczas sesji zdjęciowej, co chwila bezwładnie zsuwając się w ramion Olivki. Było mu zupełnie obojętne, że szczypią go za policzki, klepią go delikatnie lub trochę mniej… w twarz i pociągają za włosy – wszystko, żeby choć na jednym zdjęciu miał otwarte oczy. Zupełnie nic  z tego – spał smacznie przekładany z rąk do rąk. Oczu nie otworzył ani na chwilę!
     Chrzest udał się naprawdę pięknie, a z Olivki zszedł cały stres. Biedna … jeszcze nie wiedziała…, że impreza się dopiero zaczyna…
    Tak na marginesie, pisząc szeptem – ksiądz odmówił stanowczo swojego wynagrodzenia, a horrendalną sumę kosztował sam złoty krzyżyk, ubranie chłopca na chrzest wraz z pudełkiem w kształcie wagonika oraz świeca z wielką, błękitną  kokardą….
     Na pożegnanie, w podziękowaniu za przybycie, każdy z gości dostał mały prezent: kubek, mała skarbonka, kolorowe pudełko. W środku każdej zabawki – obowiązkowo w tradycji chrztu – coś słodkiego, np. migdały w czekoladzie. Ja wybrałam kubek – krówkę i pijam z niego kawę do dziś. 
    Dla mnie było naprawdę zjawiskowo, bo przede wszystkim w takich właśnie momentach zdaję sobie sprawę, jak intensywnie   ten kraj żyje swoją tradycją. Chrzest odgrywa w  Grecji naprawdę ważną rolę, a bycie „duchowym rodzicem”, jak mawiają Grecy, traktuje się niezwykle poważnie. Doskonałym tego obrazem, jest fakt, że Olivka już nigdy nie będzie mogła być matką chrzestną dla dziewczynki. Bo co by się stało, gdyby dwoje chrzestnych dzieci przeciwnej płci, kiedyś w przyszłości chciało wziąć razem ślub? Byłoby to niemożliwe – więc lepiej od razu dmuchać na zimne.
    Później odbyła się impreza… Ale to już opowieść na zupełnie inny post. Nie mogę powstrzymać się tylko, od pochwalenia, że tańczyłam  Zorbę i naprawdę nikt nie kapnął się, że był to pierwszy raz!  Sama nie mogę uwierzyć, ale zdjęcia są…!
 

Cholera, czy ten telefon jest zepsuty?…czwartek, 2 lutego 2012

     Przyznam się szczerze – nadszedł najbardziej stresujący okres w naszym pomieszkiwaniu w Grecji i co najgorsze on ciągle trwa. Zupełnie nie miałam pojęcia, że w Grecji można się stresować  – a jednak, jest to całkiem możliwe. Wielkimi krokami zbliża się granica pół roku od naszego przyjazdu i naprawdę jak powietrza potrzeba nam już własnego kąta i jakiejś małej chociaż  życiowej kotwicy. Niepewność wciąż jednak trwa…
    Mijają już dokładnie dwa tygodnie odkąd Jani przyjechał z testów medycznych do jego  bardzo prawdopodobnej pracy. Wszystko poszło znakomicie, więc czekamy na ostateczną decyzję, ostateczny telefon, po którym możemy zacząć się pakować. Ten jednak uparcie milczy, a za każdym razem kiedy wydaje jakikolwiek dźwięk, wszystkim w domu greckiej sałatki, kołatać zaczyna serce.
    Praca co prawda „prawie” już jest, jak zapewniali nas w fabryce. Ale prawie mieć pracę, a jednak ją mieć    to diametralna różnica. A znając mentalność Greków, naprawdę niczego nie można być pewnym.
     Nadal więc czekamy, a ja doktoryzuje się  z cierpliwości.
     W międzyczasie, nie mogę się powstrzymywać i jak nie wiem co ciągnie mnie do sklepów z rzeczami do domów. Są takie piękne! Nie znalazłam dla siebie żadnego racjonalnego usprawiedliwienia kupując lustro do łazienki. Wiem, wiem, wiem…to naprawdę nielogiczne. Ale prędzej dałabym się związać w kaftan bezpieczeństwa, niż nie kupić tego małego cuda z motywem trzech ryb, które na pchlim targu kosztowało całe 3 euroJ W tym momencie kierowała mną albo ludzka głupota, albo kobieca intuicja. Czym to było – wyjaśni już czas.
     Tymczasem chcąc podładować swoje akumulatory – trzymam właśnie w ręku wydruk biletu do Polski. Naprawdę nie mogę się doczekać… Grecja jest taka piękna, ale ja już tak bardzo potrzebuje zobaczyć moich bliskich, posłuchać mruczenia mojej kotki i zjeść co najmniej kilogram ruskich pierogów. Cokolwiek miałoby się stać – na pewno wtedy będzie mi lżej.

Co można zrobić ze zwykłą, plastikową butelką?…niedziela, 29 stycznia 2012

    Jednym  z większych mitów dotyczących Grecji, jest to, że zimą jest tu ciepło. Naprawdę –  nie jest! Temperatury nie brzmią  może strasznie, bo zimą krążą w okolicach 3 – 5 stopni  i nie  spadają poniżej zera. Śnieg to niesłychana rzadkość, a jeśli już spadnie jest doskonałym powodem, żeby zrobić sobie wolne (autentycznie: kiedy ziemię pokryje nawet mała warstwa śniegu, zamykają szkoły i można z łatwością ubiegać się o dni wolne od pracy). Prawdziwym jednak problemem jest ogromna wilgotność powietrza, również i zimą. W Kavali, gdzie teraz stacjonujemy, dochodzi ona czasem do 85%, co sprawia, że temperatura pokazywana przez termometr,  nie pokrywa się z odczuwanym zimnem, które  dochodzi po sam szpik kości. Potrafi być naprawdę zimno.
    Tym bardziej dziwną więc sprawą jest fakt, że typowy dom przeciętnego Greka, nie jest dostosowany do zimy. Pojedyncze okna. Nieocieplane ściany. Brak kołder (przez cały rok śpi się pod kocem, zimą ewentualnie podwójnym). Czy wreszcie coś czego naprawdę nie potrafię przełknąć: zazwyczaj sześciogodzinny czas uruchamiania   kaloryferów. Tak jest, kaloryfery grzeją zazwyczaj w przedziałach od 9 do 12 rano i od 18 do 21 wieczorem. Przez resztę czasu domy są nieogrzewane i potrafi być naprawdę spartańsko.
     Ostatnio wkładam więc na siebie wszystko co mam najcieplejsze. Często przesiaduje pod kocem i raczej nie rozstaje się z herbatą. Problem pojawia się jednak w nocy i wtedy  najbardziej tęsknię do mojej puchatej, różowej kołderki, która leży sobie w Polsce. Beze mnie…
    No cóż, spadnie w rajstopach i wełnianym golfie byłoby czystym szaleństwem, choć nie ukrywam i taka myśl wpadła mi do głowy.
   Prawdziwym wybawieniem okazała się zwykła, plastikowa butelka napełniana gorącą wodą. To pomysł, który pamiętam jeszcze z dzieciństwa. Spałam z nią zawsze, kiedy byłam przeziębiona, albo po prostu było mi zimno. Teraz nie wyobrażam sobie pójść spać bez tego genialnie prostego wynalazku i gwarantuje: ze zwykłą plastikową butelką przegrywa każdy najbardziej fikuśny termofor. Butelka jest niezastąpiona. Jest taka ciepła… Mogę zawsze przyłożyć ją do miejsca, gdzie jest mi najzimniej. Na przykład do stóp. A jak już  traci temperaturę, to zazwyczaj mało mnie to obchodzi, bo smacznie już sobie śpię.
-Dorota, co ty robisz z tymi butelkami? – spytała pewnego dnia Oivka, widząc jak już  kolejny raz napełniam ją na chwilę przed pójściem spać. Wyjaśniłam, ale Olivka nie od razu poznała się na tym  zbawiennym patencie. Niewiele mówiąc jeszcze tej samej nocy napełniłam dodatkową, wręczając ją Olivce.  Od tej właśnie nocy zawsze, obowiązkowo szykujemy dwie.
-Co ty wyprawiasz? – spytał Pomidor – tata Olivki, kiedy zobaczył jak w nocy sama wymienia wodę na jeszcze bardziej gorącą. Nie będę ukrywać – podsłuchiwałam u drzwi…
-Tato, mówię ci – to jest super! Wlewam do butelki gorącą wodę, mocno zakręcam. Przytulam się do niej jak idę spać i tak zasypiam. Spróbuj raz, a już nigdy bez tego nie zaśniesz! Mówię ci!
     I jak tu nie powiedzieć…Przyznacie, ciśnie się na usta samo –  „Polak  potrafi” !
     GORĄCO polecam do wypróbowania – podobno w Polsce jest też coraz zimniej! Brrr……

   

Za oknem szaro, buro i na dodatek – … poniedziałek, 23 stycznia 2012

    
     Ostatnio nawet w Grecji, wygląda na to, że Słońce wyjechało na wakacje. Jest szaro, buro, pada deszcz i ciągle wieje. Nic, tylko siedzieć i płakać. Na dodatek dziś jest poniedziałek…
    Ratunkiem w takie dni, kiedy wszystko wydaje się  być na „nie”, jest  dla mnie filiżanka naprawdę dobrej kawy, coś nieprzepisowo słodkiego i jakieś bardzo kolorowe ubranie, które mam na sobie. Może nie zmienia to diametralnie świata, ale mnie na duszy robi się lepiej.
    Ale kiedy sytuacja za oknem jest naprawdę kryzysowa hmmm… może jakaś energetyzująca   piosenka? Ja proponuje tą:
Ta piosenka, podobnie jak 99,9% wszystkich innych w Grecji, opowiada o miłości.
Ale gdzie indziej tkwi   jej odmienność, bo czy widzieliście kiedyś Greka – blondyna?

Tajemnica rześkich staruszków…sobota, 21 styczeń 2012

      Mimo tego, że mogę obecnie ponarzekać na brak własnego kąta, codziennie budzę się rano i naprawdę nie mogę uwierzyć że za oknem widzę morze. Od zawsze moim wielkim marzeniem było to, żeby mieszkać w miejscu, z którego widać wodę. Szczypie się więc w ręce, przecieram oczy. Ale nie jest to żadna atrapa, ani też fototapeta, ale najprawdziwsze morze, na dodatek z wielką wyspą na horyzoncie.
    Im pogoda robi się  chłodniejsza czasem widok, który mam za oknem   staje się coraz bardziej surrealistyczny. Każdego ranka, mimo iż temperatura na zewnątrz  krąży już w okolicach zera, na plaży jak gdyby nigdy nic pojawia się grupa siedemdziesięciolatków. Rozbierają się do strojów kąpielowych, wykonują kilka hartujących ćwiczeń i powoli, acz konsekwentnie wchodzą do wody. Pływają śmiejąc się wniebogłosy, dobre pół godziny. A później ubierają się szybko i znikają do zaparkowanych blisko samochodów. Bóg jeden wie, co dzieje się potem…
    Żeby nie było wątpliwości: w Grecji zimą jest naprawdę zimno. Co prawda świeci Słońce, ale ma ono przysłowiowe „zęby”. Temperatury nie  brzmią może porażająco (około 5 – 7 stopni na plusie), ale przy wilgotności powietrza dochodzącej do 85%, czasem wydaje mi się, że grecka zima jest zimniejsza niż polska.
    Nie zniechęca to jednak okolicznej grupy „morsów”, która pojawia się każdego przedpołudnia. Nie mają żadnych wymówek – są niezawodni.
    Prosiłam, błagałam Janiego, żebyśmy wybrali się  na plażę i zapytali jednego z nich „jak to się robi?”, bo nie ukrywam – nie mogę wyjść z podziwu, jak  to widzę. Kiedy patrzę jak radośnie, rześko i przede wszystkim zdrowo wyglądają, ciśnie mi się gdzieś w  z tyłu głowy…a może by tak  jednak spróbować…
    Jani zaparł się jednak rękami i nogami – oświadczył, że nie będzie  latać po plaży i zaczepiać ludzi – nawet w celach naukowych! No nic…Kiedy prawdziwy Grek się na coś uprze – nie ma mocnych! Jest to jednak dodatkowy  motywator do nauki greckiego. I jak tylko poczuje się  w języku pewniej, na pewno uzupełnię ten post  o wywiad z prawdziwym „morsem”!
     Tymczasem każdego ranka przypatruje się  uważnie, stojąc w oknie i wciąż uparcie, nie mogąc wyjść z podziwu. Ubrana w sweter, bawełniane podkoszulki, ciepłe rajstopy i dodatkowe skarpety, na widok kąpiących się „morsów” na razie przechodzi mnie ciarka. Dlatego już kilka dni temu stwierdziłam, że jeśli chcę być równie radosna, rześka i przede wszystkim zdrowa, moje hartowanie powinnam  zacząć jak najprędzej. Lepiej nie tracić czasu na puste słowa i zacząć od zaraz! Tak też zrobiłam.  Dokumentację w postaci zdjęć prezentuje niżej…
Do lipca spokojnie powinnam się wyrobić!J

Świąteczne wspomnienie Ogórka…środa, 18 stycznia 2012

     Co prawda jest już po Bożym Narodzeniu i zapewne wszyscy koncentrują się na rozbieraniu choinek i zdejmowaniu świątecznych świateł. O tej historii dowiedziałam się jednak całkiem niedawno. Historia nie jest już aktualna, ale nie mogę powstrzymać się, żeby jej nie opowiedzieć.
      W greckiej tradycji świąt Bożego Narodzenia, w dzień  Wigilii i za raz po zakończeniu Świąt, gromady dzieci uzbrojone w muzyczne trójkąty chodzą od domu do domu, również od sklepu do sklepu i śpiewają. W nagrodę otrzymują drobne monety, albo słodycze. Nie różni się to właściwie niczym od polskich kolędników, poza tym, że greccy nie są przebrani i… no właśnie – śpiewają tylko jedną, ciągle tą samą piosenkę, przy dość nieskomplikowanym akompaniamencie polegającym na waleniu w metalowy trójkąt.
      O zgrozo … dostępny w tym okresie dosłownie w każdym sklepie, za jedynie jedno euro, zero zero centów.
     Po  całym dniu takiego koncertowa, a właściwie już  w środku, na widok rozweselonych minek małych rozbójników, każdy kto ma stać się potencjalnym celem szturmu, stoi już  z przygotowanymi monetami i wkłada je do małych łapek, im szybciej tym lepiej, żeby tylko uradowane łobuzy nie zdążyły otworzyć jeszcze buzi, odśpiewujących zawsze tą samą, niezmienną piosenkę…
    
     W dzień kolędowania Ogórek, jak co dzień, siedział właśnie za kasą małego sklepu, który jest rodzinnym interesem. Jak zawsze kiedy jest mało klientów, oglądał telewizor zawieszony wysoko, naprzeciwko niego.
    Otworzyły się drzwi i do sklepu wszedł Cygan, który wyglądał na nieco jedynie starszego od Ogórka. Sympatycznie uśmiechnięty mężczyzna taszczył ze sobą, wielki, staromodny magnetofon na kasety. Zapewne w tym właśnie momencie, Ogórek przeczuwał, że ów Cygan będzie chciał ubić z nim interes i sprzedać całe to ustrojstwo.
-Czy możesz mi powiedzieć, gdzie masz tutaj kontakt? – spytał grzecznie.
    Ogórek nie wiedział co powiedzieć. I zaskoczony pytaniem wskazał milcząc najbliższy kontakt w ścianie. Cygan postawił na ziemi swój wielki magnetofon i podłączył go do prądu. Z kasety zaczął lecieć  świąteczny, grecki hit, który nie sposób nie kojarzyć już po pierwszych trzech nutach.
     Ogórek stał jak zahipnotyzowany patrząc na uśmiechniętego, zadowolonego z siebie Cygana. Pewnie nie wierzył do końca, że dzieje się to naprawdę lub też zastanawiał się,  gdzie ukryta jest teraz kamera.
    Kiedy piosenka się skończyła, Cygan włączył przycisk „stop” i wyciągnął  rękę po zapłatę.
-Człowieku, czy ty zupełnie zwariowałeś? – zaczął Ogórek. Po czym ciągnął  swój monolog:
-Przecież to zupełnie nie miało sensu. Jesteś nieprzygotowany i zupełnie nieprofesjonalny. Nie można tak sobie chodzić z magnetofonem i puszczać kolędę z kasety. Powinieneś najpierw nauczyć się jej na pamięć, kupić sobie trójkąt i skoordynować śpiewanie i granie razem. A tak oszukujesz tylko ludzi i nic na tym tak naprawdę nie zarobisz. Trzeba być uczciwym, żeby do czegoś dojść.
    Przyznać trzeba, że ludzie naprawdę potrafią zaskakiwać.
    Ja tylko wciąż nie mogę rozgryźć, kto z kogo sobie tutaj żartował. Prawdę Ogórek zachował już tylko dla siebie. Spodziewać się można jednak wszystkiego…

Ogórek przy pracy:)

Mniam!…Nieprzyzwoicie szybka grecka przystawka :)…niedziela, 15 stycznia 2012

      Ostatnio podpatrzyłam, że w greckiej kuchni bardzo często powtarza się pewne danie, które nie występuje w żadnej greckiej książce kucharskiej, nie ma nawet swojej nazwy. A wielka szkoda, bo smakuje fenomenalnie, jest tak proste do wykonania i przede wszystkim bardzo szybkie – nie powinno zabrać więcej niż 3 – 5 minut.
     Na zdjęciach wykonane z pewnymi dodatkami, ale w wersji oryginalnej, składniki ograniczają się do:
gruby plaster fety (im twardsza tym lepsza), plaster  pomidora, oregano, oliwa z oliwek. Opcjonalnie można dodać jeszcze: plastry papryki, cebulę, pietruszkę.  W tej wersji robi się bardziej wykwintnie:)
Wszystkie składniki nakładamy na plaster fety. Powinien być dość gruby, tak około 1,5 cm. Polewamy odrobiną oliwy i posypujemy oregano. Wszystko zawijamy szczelnie w folię aluminiową i wkładamy na 10, 15 minut do rozgrzanego piekarnika (ok. 150 – 200 C). Po wyjęciu rozwijamy folię  i   już gotowe!

      Jest to idealna, bardzo typowa dla greckiej kuchni przystawka. Uwielbiam smak roztopionej fety, która przechodzi smakiem pomidorów i oliwy. Wszystko świetnie się tu łączy, jeden smak przechodzi w drugi i naprawdę rozpływa w ustach… Na koniec jeśli zostanie trochę oliwy z fetą można maczać w tej płynnej mieszaninie chleb.
    Dodatkowo – samo zdrowie!



Wielki plus: nie trzeba zmywać naczyń 🙂 !