Polski fenomen – smalec…piątek, 2 grudnia 2011

       Są takie okresy w roku, kiedy dopada mnie maniakalna wręcz chęć na bardzo konkretne jedzenie. I nie mogę się opamiętać,  póki nie zdobędę tego, czego pożąda mój organizm. Tej wiosny był to na przykład sok z kiszonej kapusty. Ten dziwny specjał tropiłam prawie tydzień, wypytując panie z targu, aż wreszcie zaspokoiłam swoją natrętną chęć. To samo dzieje się, kiedy jest sezon na pomidory, które jem wtedy jak jabłka, albo na owe jabłka, które jem czasem kilogramami.
     Jestem przekonana, że lekarz wyjaśnił by te nagłe obsesje zwykłym niedoborem organizmu na określony składnik, którego organizm sam się domaga i daje wytchnienie, dopiero kiedy głód zostaje zaspokojony.
     Tym razem moimi myślami zawładnął…. smalec….
     Moja chęć zjedzenia zwykłego, polskiego smalcu była tak silna, że nie dawała mi spać… Smalec…smalec…smalec….Słyszałam jak nocami woła mój żołądek…Smalec…Smalec….
     Nie muszę chyba tłumaczyć, że w Grecji nie je się czegoś takiego jak smalec i nie ma szans żeby kupić go w sklepie. Jedyna możliwość – zrobić go samodzielnie!
      Moja akcja pod hasłem „smalec” trwała półtora  tygodnia. Zadaniem nr 1 było dowiedzenie się, jak to się robi. Kiedy zostałam uświadomiona, przełknęłam ślinę i myślałam ze samo mi przejdzie. Poczekałam więc kilka dni, żeby oswoić się z tą świadomością, ale moja chęć zjedzenia świeżego chleba z cienką warstwą smalcu nie ustępowała. Tym samym, po trzech dniach przeszłam do zadania nr 2: zdobyć składniki.
     Z boczkiem, cebulą i czosnkiem nie było problemu. Ale jak wytłumaczyć rzeźnikowi co to jest słonina? Posługując się wydrukowanym obrazkiem z interneru – udało się! Po długim tłumaczeniu, sprzedawca ze sklepu mięsnego zszedł do piwnicy, gdzie mieściły się odpadki i dał mi wszystko co miał, za symboliczne 50 centów. Miał twarz jakby na chwilę zapomniał jak ma na imię i z ciężkim trudem próbował sobie przypomnieć.
-Jeśli mogę zadać osobiste pytanie…- spytał po chwili. – Dziewczyno, co ty zamierzasz z tym robić? 
     Żeby uniknąć nieprzyjemności, uprzedziłam Fetę o tym co zamierzam  i dokładnie opisałam cały proces, który miał przecież  odbyć się w jej kuchni. Tego wieczoru Feta wyszła do koleżanki. W tym miejscu oszczędzę czytelnikom opisu jak wykonuje się tradycyjny, polski smalec. Z resztą można go znaleźć bez problemu w sieci. W każdym razie po dwóch godzinach wpatrywania się na słoninę + boczek wędzony w wielkim garnku i konsultując się z mamą dyżurującą na Skype, proces z wielkim sukcesem został zakończony! Smalec w swojej najbardziej wykwintnej formie wylądował w słoiku i czekał do rana, żeby przeistoczyć się w substancję pół ciekłą. Wszyscy przeżyli! Łącznie z Fetą!

-Olivka, to jest naprawdę bardzo dobre! – próbowałam przekonać moją grecką przyjaciółkę, która za każdym razem patrząc na perfekcyjnie przyrządzony smalec miała odruch wymiotny.

-Za nim skrytykujesz – spróbuj. – starałam się jak mogłam, żeby ją nakłonić.
-Wow…Co za wykwintne połączenie: boczek i tłuszcz. – skwitowała.
     Nie dało rady z nikim innym. Każdy wzbraniał się jak mógł. Nie chciał nawet dziadek, który prawie obraził się, na moją propozycję:
-U nas w Grecji, takie rzeczy jadło się w czasach najgorszego kryzysu!
    Już miałam powiedzieć „czyli jak znalazł!”, ale ugryzłam się z język, bo z dziadkiem lepiej nie zadzierać. Ale jest to kolejny dowód, że chyba nie jest w Grecji jeszcze, aż tak źle!
       Po uwadze dziadka, przyznam – poddałam się. Widocznie nikt, prócz mnie nie jest w stanie docenić prostej finezji tego starego, polskiego dania, fantastycznej szybkiej przekąski, którą można zjeść na szybko kiedy jest zimo i nie ma się na nic sił. Zero chemii, zero sztucznych barwników, czysta natura, po prostu…
-Tłuszcz! Sam tłuszcz! – dokończyła moją prezentację smalcu Olivka, kiedy wieczorem, przy stole siedziała cała wielka rodzina z bonusami w postaci ciotek, wujków i kuzynostwa, które zjechało się na kolacje u Fety.
     Feta już od południa przygotowywała wszelkie swoje specjały, naprawdę dalekie od naszego wyobrażenia kryzysu w Grecji. Pobladła, kiedy zobaczyła co ukradkiem położyłam na jej piękny elegancki stół.
     Z całym szacunkiem do greckich gustów kulinarnych, nie namawiałam już nikogo do degustacji. Surowo nawet wzbraniałam, słysząc wszelkie poprzednie komentarze. Nie oznacza to jednak, że postanowiłam zrezygnować ze swoich upodobań i wielkiej sympatii do dobrej strony polskiej tradycji, którą z perspektywy kilometrów postrzegam inaczej.
      Nie zwracając uwagi na blady odcień skóry Fety, posmarowałam grubą kromkę cienką warstwą. I żułam w milczeniu, patrząc w przestrzeń, myśląc sobie jak dumny byłby ze mnie mój tata, z pewnością jedząc od razu cały słoik, pogryzając kiszonym ogórkiem dla urozmaicenia.
-A mogłabym jednak spróbować? – po dłuższej chwili, spytała zaciekawiona jakby trochę ciotka.
-No, nie wiem… – odpowiedziałam, będąc gdzieś w środku naprawdę urażona wcześniejszymi komentarzami.
-No dobrze, ale tylko trochę…
      Jak można się było spodziewać znając przewrotność losu, nie skończyło się na małej degustacji. Bo za jedną ciotką zaciekawiła się druga i trzecia, a po nich zestaw wujków i kuzynostwa. A ponieważ rodzina jest bardzo liczna, po kolacji na dnie słoika zostało już tylko kilka pojedynczych skwarków.  Nie będę kłamać, że pospadali z krzeseł z zachwytu, ale słoik naprawdę był prawie pusty.
     Na całe szczęście głęboko, w ciemnych czeluściach zimnej lodówki, ukryłam wcześniej drugi, dodatkowy słoik. I to jeszcze większy!   Mam wielką nadzieję, że do końca zimy wystarczy…

       

Modny przerywnik cz. 2 … wtorek, 29 listopada 2011

     Oto druga część TOP 10 mody greckiej na jesień. To prawda, że robi się coraz zimniej. Ja jednak nie daje się zwieść wystawom sklepowym, w których coraz więcej jest gadżetów świątecznych. To wciąż jeszcze jesień, końcówka – ale jednak jesień J

5.  PONCZO – jeszcze jakiś czas temu raczej  nie założyłabym poncza, uznając że  pasuje do bardziej dojrzałych kobiet, które chcą wyglądać  dostojnie. Ale w nowoczesnej odsłonie, do legginsów i kozaków – jak najbardziej! Na pomysł noszenia poncza z paskiem nigdy bym nie wpadła – uważam, że jest fantastyczny.
4. PANTERKA – to chyba trend, który króluje teraz wszędzie. Zauważyłam go co najmniej od zeszłego roku. Chyba każdy myślał, że szybko minie i stanie się bardzo passe, ale nic z tego, a przynajmniej na greckich ulicach. Panterka pojawia się wszędzie, pod każdą postacią (!). Mnie najbardziej przypadła do gustu w wersji bardziej dyskretnej – jako element biżuterii. Ale przyznam się szczerze, że jak teraz o niej myślę, to mam ochotę zaszaleć i kupić sobie panterkowe legginsy. Szukam jakiegoś argumentu przeciw, ale niestety nie znajduję. Więc w  sumie – dlaczego by nie?!

3. SZALE – szale we wszelkiej postaci! To  żadna nowość, bo jesień nie może obejść się bez porządnego szala. A jest to chyba jeden z najłatwiejszych elementów pomocnych dla odświeżenia szafy. W każdym razie, jak zdążyłam podejrzeć, Greczynki z szalami się nie rozstają. Wybierają te największe, wręcz gigantyczne, takie którymi łatwo jest się okryć całą, jak kocem. I tak przesiadywać pijąc godzinami kawę z przyjaciółką.

2. UBRANKA DLA PSÓW – to jest naprawdę urocze! Wraz ze spadkiem temperatury, znaczna większość psów wychodzi na spacery w kurtkach i swetrach. I wcale nie chodzi tu o żaden psi bal przebierańców, ale normalne ubrania, w którym zwierzakom jest po prostu cieplej. A fakt, że wyglądają naprawdę fenomenalnie –  to dodatkowy plus!

1. STARSI PANOWIE, STARSI PANOWIE… – to jest bez dwóch zdań mój nr jeden mody greckiej. Bez względu na to czy jest niedziela, poniedziałek, czy też środa; wieczór czy też ranek, czy wychodzą do kawiarni, czy też po kilogram ziemniaków,  zawsze ubrani tak, że naprawdę miło jest na nich popatrzeć. Śnieżnobiałe lub błękitne koszule. Wyczyszczone do granic możliwości stukające buty. Krawaty. Muchy. Jedwabne szaliki. Eleganckie płaszcze i kurtki. Kapelusze! Dyskretne wody kolońskie. Delikatne sygnety na zadbanych dłoniach. I to co lubię najbardziej – zapach cygar! Tak zupełnie na  co dzień. Dziś przypadkowo byłam  w sklepie Zara. Weszłam do działu męskiego. Był przepełniony starszymi panami, badającymi najnowsze trendy w jesiennej modzie.  Też pewnie nie znaleźli żadnego argumentu, żeby tego nie robić. I  to jest to, za co tak uwielbiam Grecję!

Nawet panowie z parku wyglądają jakoś tak…modnie:)
Wszystko jest pod kolor!
Z pozdrowieniami:

Perfekcyjne plany nie działają… sobota, 26 listopada 2011

        Dzisiejsza  piękna, słoneczna sobota zapowiadała się idealnie. Równie idealny był jej plan. Szybka, poranna kawa w centrum. Około południowe zakupy, w sklepach które punktualnie o 14.00, jak jeden mąż się zamykają i trwają zamknięte, aż do poniedziałkowego ranka.   Sesja zdjęciowa do „Modnego przerywnika cz. 2”. Wizyta na poczcie. Spotkanie z Ogórkiem.
      Idealne plany mają jednak to do siebie, że rzadko kiedy wypalają.
      Kiedy już stałam prawie u drzwi, z jednym butem na nodze, przyszła wyczekiwana przez tydzień paczka z Polski z płatkami owsianymi i zestawem gazet. Nie pamiętam kiedy cieszyłam się tak bardzo z płatków owsianych jak i kolorowych gazet! Doda jest znów zakochana – prawda, czy też nie  – cieszę się razem z nią!
      Śpiesząc się do wyjścia odłożyłam wszystko w bezpieczne miejsce, żeby dobrać się do gazet za raz po powrocie. I kiedy już naprawdę, prawie że wychodziłam…
      Pyk! Trzasnęło mi w palcach w ostatnim momencie… Pyk, pyk… strzeliłam jeszcze dwa razy, a później jeszcze kilka, bo jak się zacznie to nie można przestać. Pyk! Pyk…pyk…pykk…
       Czy ktoś może wie o co chodzi z tymi bąbelkowatymi, plastikowymi torebkami ochronnymi, które pękają jak się trochę naciśnie? Jedna po drugiej, a są ich setki… I najgorsze jest to, że jak się zacznie to nie można przestać. A może tylko ja tak mam…?
       W każdym razie po dziesięciu minutach miałam już opracowaną specjalną strategię. Trzeba naciskać delikatnie z boku, a nie w środku, bo w tedy nic z tego nie wyjdzie.
       Niestety, paczka była spora  i mama nieopatrznie włożyła dużo folii. Po dziesięciu minutach nie wyszłam. Po piętnastu też nie…
      Przyznam się szczerze, to nie była idealna sobota, tak  jak sobie zaplanowałam, bo nigdzie już  nie zdążyłam. Przepraszam, ale zapowiadane na teraz zdjęcia z modą grecką, na pewno znajdą się po weekendzie. Mam tylko wielką nadzieję, że  do tego czasu nie znajdę już niczego z bąbelkami…

    

Patent Olivki na video – rozmowy… czwartek, 24 listopada 2011

        Ku rozgoryczeniu Olivki, już od ponad dwóch lat Pieprz mieszka całe osiem godzin jazdy autobusem stąd. Nie jest to łatwa sytuacja, wie o tym każdy kto przez chociaż pewien okres był ze swoją drugą połówką na odległość. Szczególnie w Grecji jest to o tyle trudne… nie muszę chyba wyjaśniać – chodzi oczywiście o temperament Greków.
     Fakt, że we współczesnych czasach istnieje coś takiego jak video rozmowa przez np. Skype, jest prawdziwym  wybawieniem. Wiadomo, że ten komputerowy program nie jest w stanie zastąpić żywej, fizycznej obecności drugiej osoby. Jednak jest to ogromne ułatwienie, które przyniosła rozwijająca się technologia.
     Olivka rozmawia tak z Pieprzem niemalże codziennie. Słychać w tedy w całym domu na przemian: śmiech, krzyk i radosny lub też do wyboru – romantyczny śpiew. Ostatnio moja babska wścibskość (przyznaje…) wzięła górę i lekko uchyliłam drzwi do pokoju Olivki, w trakcie toczącej się rozmowy.
     Przymknęłam szybko, żeby zdążyć powstrzymać wybuch śmiechu. Olivka w swoim żywiole! W stroju codziennym, ale tylko  od stóp do szyi. Czyli: typowe, domowe bambosze, wielkie różowe skarpety, wyciągnięte w   każdą stronę dresy i za duża o trzy numery koszulka z dumnie brzmiącym, wielkim napisem „Dolce Cabbana”. W okolicach szyi następowała wyraźna granica,  powyżej której widać było naprawdę spektakularne (!) przeobrażenie: włosy wysoko upięte w zalotny kok, rzęsy jak dwa wachlarze i czerwona jak krew szminka na ustach.
     Nie muszę chyba wyjaśniać co w swoim komputerze  widział Pieprz, oczywiście uradowany, jak zawsze całym spektaklem. Mówiąc dosadniej – był w siódmym niebie,  stu procentowo przekonany, że wygląd twarzy Olivki jest spójną całością  z dalszą częścią stroju. Faceci…:)
     Po chwili „Trzask!”. Rozmowa się zakończyła, a Olivka z całej siły zamknęła drzwi do swojego pokoju.
     Czy ona chce mnie teraz zabić?… – pomyślałam kiedy stanęła przede mną,  patrząc mi prosto w oczy i milcząc jednocześnie. 
-A teraz znów mogę być sobą! – wykrzyknęła i jednocześnie sprytnymi ruchami zmazała cały make-up już wcześniej przygotowaną chusteczką. Wyszła rozplątując  włosy zamaszystym ruchem, które migiem powróciły do stanu sprzed transformacji.
    
    Po tym wydarzeniu doszłam do wniosku, że to nie kto inny jak Olivka, powinien udzielać porad o facetach i związkach… I już nad tym pracujemy.  Artykuł – niebawem! 

Magiczna granica trzech miesięcy… poniedziałek, 21 listopada 2011

     
     Pamiętam doskonale, jak przed moim pierwszym dłuższym zagranicznym wyjazdem, dostałam złotą radę od koleżanki, która bardzo często gdzieś wyjeżdżała:
     Pamiętaj, zawsze kiedy się przeprowadzasz, szczególnie do innego państwa, potrzebne są trzy miesiące  na zaaklimatyzowanie się. Dokładnie po trzech miesiącach zaczynasz funkcjonować normalne.
     Moja koleżanka najwyraźniej wiedziała doskonale co mówi, bowiem jej słowa sprawdzały się za każdym razem, kiedy przesadzałam moje korzenie. Nie wiem, czy działa to na zasadzie efektu placebo, ale dokładnie tak samo jest i tym razem.
    Kilka dni temu mimochodem sprawdzając coś w kalendarzu, uświadomiłam sobie, że moja granica „magicznych trzech miesięcy” właśnie minęła. Niewiadomo kiedy, tak szybko upłynął mi ten czas. I rzeczywiście – zauważyłam, że dopiero po tych trzech miesiącach, zaczynam funkcjonować normalnie.
     Ku radości Janiego, moje nastroje przestały wzbijać się i spadać jak na zwariowanej sinusoidzie. Sama nie mogę się nadziwić, że przyzwyczaiłam się nawet do ciągłej niepewności, tego że nie mam pojęcia co dalej będzie. Naprawdę nie sądziłam, że nawet do takiej niestabilności człowiek jest w stanie się przyzwyczaić i zupełnie absurdalnie – znaleźć w niej coś stałego.
      Codziennie wieczorem skrupulatnie planuje następny dzień, tak by mimo wszystko nie tracić cennego czasu. Powoli przybywa mi zwykłych codziennych obowiązków, stających  się czymś w rodzaju kotwic, które nadają dniom stałość, a przede wszystkim cel. Przypadkowo znalazłam nauczycielkę angielskiego, która uczy mnie greckiego. Bo w maju chcę zdać egzamin. Mimo, że nie biorę udziału w żadnych zawodach – pojawiam się na wszystkich dodatkowych zajęciach na siłowni (jutro moje ulubione „stepy”). Czynnie uczestniczę w każdym okolicznym wydarzeniu. Pracuję nad tłumaczeniami i oczywiście piszę bloga. Ponadto w końcu mam tyle czasu, żeby czytać, czytać, czytać…
     Teraz jestem przekonana, że to właśnie te wszystkie z pozoru błahe czynności, wykonywane z pełnym zaangażowaniem, uchroniły mnie przed emigracyjną depresją i nieodpartą chęcią powrotu. O tym też ostrzegały mnie koleżanki:
    Pewnego dnia, możesz obudzić się rano i nie będziesz mieć siły żeby wstać, bo nie będziesz miała do czego. Tak może być przez jakiś tydzień, albo dwa. To normalne.
     Ale kto za mnie pójdzie na lekcję greckiego? Po co tracić pieniądze za opłaconą siłownie? Niby małe rzeczy – a tak bardzo mobilizują.
     Ostatnio coraz częściej zdarza mi się powiedzieć komuś „cześć” na ulicy. A w mojej greckiej komórce jest już, aż 6 numerów telefonów (i to nie wliczając Centrum Obsługi Klienta!). Zawsze mogę zadzwonić i umówić się z kimś na kawę – czemu by nie?
     Mimo, że wciąż nasz własny kąt to tylko jeszcze sfera marzeń, ja czuje w środku coś w rodzaju wygranej – nad sobą oczywiście. I nawet listopad w tym roku wydaje mi się być trochę mniej jakby mroczny.

Modny przerywnik cz. 1 … sobota, 19 listopada 2011

       Korzystając z okazji, że jesień jeszcze w pełni, postanowiłam zahaczyć o sprawę greckiej mody tego sezonu.  Nie było łatwo ominąć tego tematu, po pierwsze będąc przedstawicielką płci żeńskiej, po drugie lubiąc modę, po trzecie – najważniejsze – będąc w kraju, który wszystko co modne     k o c h a!
     Prezentuje więc „Top 10” greckich trendów tej jesieni.  Tym razem coś lekkiego. Oczywiście zdaje sobie sprawę, że pogoda w Grecji trochę odbiega od realiów polskich  – zawsze jednak można podpatrzeć coś dla siebie. 
      A jak można się było spodziewać – ostatnią rzeczą, na której Grecy mogliby oszczędzać są ubrania. W sklepach tłok, dziś w sobotnie przedpołudnie nie można było wbić szpilki! Co jak co, ale w greckiej modzie nie widać kryzysu…
TOP 10  GRECKIEJ MODY na jesień
10. FUTRZANE DODATKI – czyli wszelkie akcesoria, które są zrobione z futra – sztucznego rzecz jasna! Dla takich zmarzluchów jak ja, to naprawdę praktycznie zbawienny trend.
9. GUMOWCE – od początku października królują na ulicach, tak samo jak w Polsce, w bardzo różnych wydaniach. W przeciwieństwie do noszenia gumowców w Polsce, tutaj są zupełnie niepraktyczne – od 2 miesięcy nie było deszczu… Nie mam pojęcia, gdzie tkwi sens noszenia gumowców w Grecji?  Mimo wszystko tej jesieni – trzeba je mieć!

8. LOUIS VUITTON –  czyli słynne, kultowe  torby. Można je nosić oczywiście przez cały rok, jednak jesienią, zauważyłam ich nagły wysyp, a słynny motyw kolorystyczny jest wszędzie. Jak na moje oko, dość spora część tych pięknych  torebek jest oryginalna. Brak 100% oryginalności – można tłumaczyć pewnie tylko kryzysem.
7. MODNE DRESY – Grecy uwielbiają czuć się wygodnie, tak więc jedną z podstaw dobrze wyposażonej szafy są dresy: porządne, ładne wpisujące się w sportowy  wygląd. A co być może niektórych zaciekawi – wyjście w dresach na miasto, jest całkiem … modneJ
6.OKULARY – to dodatek, o którym nie można zapominać również i jesienią. Tym razem nie chodzi jednak o modny trend, ale prawdziwą konieczność. Słońce w Grecji nawet jesienią jest tak mocne, nie filtruje go żadna chmura, że doprawdy dla  dobra naszych oczu, warto mieć ze sobą porządne okulary. 

C.D.N.


Dlaczego Grecja pogrążona jest w kryzysie, a każdy i tak będzie chciał przyjechać tu na wakacje?… środa, 16 listopada 2011

    
       Bez względu na to czy pada, czy świeci słońce, czy jest trzęsienie ziemi, czy też pełnia harmonii,  czy komuś się to podoba, czy też nie, w każdy wtorek punktualnie o godzinie 9.00 słychać energiczne pukanie do drzwi. Ubrana w różowe dresy Feta, zbiega po schodach, by otworzyć drzwi Irii – pomocy domowej.
    Iria jest niezawodna. Nigdy się nie spóźnia. Przychodzi zawsze uśmiechnięta, skromna i gotowa do naprawdę ciężkiej pracy – zawsze pod bacznym okiem Fety, która o domowych porządkach wie naprawdę wszystko. Feta o Irii dowiedziała się od koleżanki. A kiedy młoda Albanka pierwszy raz posprzątała dom, Feta wiedziała, że jest osobą której szukała – przez kilka dobrych lat, testując różne pomoce domowe.
       No cóż kryzys kryzysem, ale również mimo faktu, że nawet w domu Sałatki, ostatnio się nie przelewa, Feta powiedziała, że nigdy się nie zgodzi, żeby z Irii zrezygnować. Widząc ostanie rachunki za prąd, próbowaliśmy przekonać ją, że dom posprzątać możemy wspólnie. Bo co tygodniowy wydatek na pomoc domową jest co najmniej nonsensowny, kiedy podatki cisną pasa tak mocno, a w domu gdzie obecnie mieszka 5 osób, tak naprawdę pracuje tylko Olivka. Każdy widzi – to czyste szaleństwo! Feta się jednak uparła i za nic nie zmieni zdania. Wiadomo już doskonale, że nawet jeśli odetną prąd, we wtorek o godzinie 9, punktualnie zero zero  w domu zjawi się Iria i zacznie mozolny, sześciogodzinny proces sprzątania. Niech się dzieje co chce… Ona i tak przyjdzie i  posprząta – idealnie.
      Nie byłoby w tym nic aż nazbyt nadzwyczajnego, aż do pewnego incydentu z poprzedniego wtorku… W między czasie, w przeciągu około 2 miesięcy, po zaciskaniu pasa do granic możliwości, Olivka  zgromadziła sumę 1000 euro na chrzest synka swojej przyjaciółki i kupiła już wszystkie potrzebne rzeczy, łącznie z pudełkiem na całość za jedyne 300 euro (patrz: http://salatkapogrecku.blogspot.com/2011/09/kryzys-dosiega-olivki-perypetii-ciag.html ). Pewnie każdy zastanawia się teraz, co to za magiczne pudełko? Z czego jest zrobione? Co w nim jest? Wyobraźcie sobie  zwykłą skrzynkę z drewna, pomalowaną na niebiesko, z dwoma rysunkami małego księcia oraz nonsensowną ceną… 300 euro. Zrozumieć to mogą chyba  tylko Grecy…
       W każdym razie dyskusje co do cen, kolorów, materiałów  i firm produkujących ubranka na chrzty oraz, co do owej cennej, drewnianej skrzynki i mnóstwa innych niezbędnych gadżetów, trwały nocami i dniami, przez  całe dwa miesiące. A kiedy proces przygotowań do styczniowej uroczystości, ku nieukrywanej radości wszystkich się zakończył, odetchnęli wszyscy, nie wyłączając samej Olivki, która w końcu może pomyśleć, z czystym sumieniem o jesiennych butach dla siebie. 
      I właśnie w tym momencie, po zakończeniu misternego jak zawsze sprzątania, Iria dokończyła kawę, którą obowiązkowo wypija z Fetą po  pracy. Po czym trochę cichutko i jak zawsze  skromnie zadała pytanie:
-Ja i mój mąż chcemy ochrzcić naszego syna. Czy byliby państwo tak mili…
***
-Co ??!! Chyba na głowę upadłeś! Masz być ojcem chrzestnym syna Irii?!
     Nie wiedziałam, czym pierwszym mam rzucić w Janiego, kiedy oświadczył mi tą „cudowną” wiadomość. Przez głowę przeszedł mi krótki filmik, z wszystkimi zakupami Olivki, w których uczestniczyłam i świadomość ile to wszystko w Grecji kosztuje.
-Czy ty wiesz ile mamy na koncie: zero, zero przecinek ZERO! A ty jeszcze dobrze nie wiesz, czy na pewno dostaniesz tą pracę.
-Zgodziłem, się jeśli mnie przyjmą. – odpowiedział starając się być spokojnym, przełykając jednocześnie ślinę.
-Jeśli cię przyjmą, to jeden: pralka, dwa: lodówka, trzy: zmywarka! Poza tym, pamiętaj że obiecałeś –  f  o t o t a p e t a do sypialni.
    Rozmowa, a raczej nie ukrywając – kłótnia, trwała do wieczora. Jak to możliwe? To nie może być prawda? Przecież dorośli ludzie nie mogą zgodzić się na coś tak nonsensownego!  Powszechnie wiadomo, że mieszkający w Grecji Albańczycy, bardzo często znajdują sobie znajomych Greków, którzy fundują cały chrzest. Chrzczą  dziecko jeden raz, drugi, a jak się uda to nawet trzeci, sprzedając za każdym razem wszystko to co na chrzest dostali.
     Wiedziałam dobrze o tej praktyce. Wiedział również i Jani. Wiedziała cała Sałatka.
     Nie mogłam tego znieść, nie mogłam tego słuchać. Kiedy wieczorem, siedząc przy stole słyszałam rozmowy kiedy i gdzie ma odbyć się owy chrzest, ledwo co powstrzymałam się, żeby nie wejść na stół i nie zacząć krzyczeć: „Ludzie, ocknijcie się! Co wy wyprawiacie!? Weźcie dwa głębokie wdechy – jeszcze wszystko da się odkręcić!”.
    Tego samego wieczora w domu znalazła się Oliwa z oliwek. Byłam przekonana, że babcia ma głowę na karku i zaraz zacznie krzyczeć i swoją starą, pokrzywioną laską wybije wszystkim ten pomysł z głowy. Ale Oliwa, wysłuchała wszystkiego spokojnie. Po czym w milczeniu wyjęła portfelik, który na pewno pamięta czasy Hitlera, a z niego licząc uważnie wyjęła na stół 200 euro. Pierwsza rata… Babcia usiadła na miejsce jak zawsze uśmiechnięta.
   Naprawdę nie mogłam tego znieść. Nie byłam w stanie powiedzieć niczego sensownego, a żeby nie zacząć klnąc jak szewc, purpurowa ze złości siedziałam cicho, patrząc w sufit.
 ***
      Następny wtorek rozpoczął się od standardowego  scenariusza. Nic co mogłoby go zaburzyć się nie wydarzyło. Kiedy Iria sprzątała mieszkanie, ja właśnie szykowałam się na moje wtorkowe wyście do siłowni. Wyjęłam torbę i zaczęłam wkładać dres, wodę, telefon komórkowy, szczotkę do włosów. W tym samym czasie słyszałam, jak Iria uzgadnia z Fetą, że musi wyjść godzinę wcześniej, bo jej młodsze dziecko jest chore. Nie wiedziałam, że ma dwójkę.
     Nie miałam też pojęcia, że ona jest młodsza ode mnie, bo nie widać tego po jej twarzy. Iria ma już na koncie dwoje małych dzieci, a ja mimo zerowego konta bankowego,  możliwość rozpoczęcia życia na nowo. Jej po niedawnej ostatniej ciąży, jeszcze dobrze nie wchłonął się brzuch,  a ja właśnie idę porozciągać się na siłowni. Ja dzięki drastycznej obniżce cen usług, mogę chodzić na tą siłownię, Irię z tego samego powodu zwolnili ze sprzątania każdego poprzedniego domu. Został ostatni dom – Sałatki.
    Kiedy już  prawie wychodząc zastanawiałam się, które buty wybrać, Iria właśnie kończyła czyścić łazienkę.  Jak zawsze wyczyściła, tak że w kafelkach można się było przejrzeć. Wychodząc już ostatecznie z pokoju, głośno powiedziałam jej „cześć”.
                 –Cześć Dorota! – odpowiedziała szeroko się uśmiechając, po czym spuściła głowę, kończąc myć kran.
       Wychodząc z domu poczułam dziwny kwasek w ustach, który pojawia się czasami kiedy bardzo się zdenerwuje. Ona ma takie wielkie, granatowe oczy. Nie mówi nigdy niczego, poza dziękuję, proszę, do widzenia.
        Następnym razem, kiedy ponownie rozmawialiśmy o chrzcie, ja również udałam że nie mam pojęcia, co  z prezentami na chrzest zazwyczaj robią Albańczycy. Uzgodniliśmy, że  uroczystość  odbędzie się latem, w okolicach wakacji, a prezenty będą w wersji ekonomicznej. Nie sądziłam, że to głośno powiem, ale również zgodziłam się dorzucić swoje trzy grosze.
       Tymczasem nadal mocno trzymamy kciuki za pracę od stycznia. A jeśli wszystko będzie po naszej myśli, będzie również i fototapeta.  Prawda, że robi wrażenieJ :

Jak zapalić papierosa: krok po kroku… niedziela, 13 listopada 2011

     Wg badań Komisji Europejskiej z 2009 roku Grecy palą w Europie najwięcej.  Jest to, aż  42% społeczeństwa, czyli mówienie że co drugi Grek pali, nie jest wielką przesadą.1)  Wyniki badań komisji w cale mnie nie zaskakują, a czasem miewam wrażenie, że papierosy palą właściwie wszyscy. Słowo „palić” nie oddaje jednak sytuacji w tym kraju, bowiem jeśli już ktoś  ~ pali ~  oznacza, że właściwie nie rozstaje się z papierosem.
    Powiem szczerze, że dla mnie – osobie której to uzależnienie nie dotyczy,  jest to wielki minus tego kraju. Dążąc do wzorców europejskich powoli wprowadza się oczywiście zakaz palenia w określonych miejscach, ale do tej pory nie widziałam, żeby w którymś ktoś  go przestrzegał. No, może za wyjątkiem samolotów i autobusów – ale to nawet jak dla Greków byłoby już dużym nadużyciem.  
    Prawdziwy papierosowy raj… Jednak nigdy nie przestanę załamywać rąk, patrząc szczególnie na piękne Greczynki, które każdy ranek witają papierosowym dymem. Do pewnego momentu nie jest to problem. Ale po latach praktykowania tego uzależnienia, każda Greczynka w wieku  40 lat żegna się bezpowrotnie z piękną, świeżą śródziemnomorską urodą. Wiek  40 jest chyba taką granicą, w której nadmiar słońca i papierosowego dymu przede wszystkim, zaczyna być widoczny z dziesięciokrotną siłą. I nie przykryje tego żaden makijaż. Ciśnie się na usta mądry Polak po szkodzie, ale to tym razem na szczęście nie o mnie.
    W każdym razie Grecy nie byliby sobą, gdyby nie opracowali swojego własnego sposobu palenia. Kupowanie paczek, wyjmowanie jednego papierosa i zapalanie go byłoby zbyt mało zabawne. Wczoraj wstąpiliśmy na chwilkę do sklepu, w którym pracuje Ogórek. Kuzyn Janiego jest najbardziej zatwardziałym greckim palaczem i o paleniu wie absolutnie wszystko. Naprawdę bardzo chętnie zgodził się zaprezentować, tak żeby było wiadomo jak robi to prawdziwy  profesjonalista.
    Tak na marginesie, przekazując słowa Ogórka, jest on obecnie wolny ( w jego pojęciu…) i jeśli któraś z czytelniczek jest zainteresowana poznaniem go z bliska, chętnie przekaże kontakt! Ma tylko jedną  wadę – naprawdę nie rozstaje się z papierosem.  
Krok po kroku…
1. Szykujemy porcję tytoniu i układamy na papierek.

2. Papierosowy papier z tytoniem zwijamy w rulon.

3. Do środka wkładamy filtr.

4. Kiedy już i filtr jest w środku,  wszystko prawie gotowe.

5. Zaklejamy papier  dzięki właściwościom śliny. 

6. I gotowe!

Prawda, że jednak ma coś w sobie?:)

Wielka magia małych muzeów… piątek, 11 listopada 2011



Opakowania  po papierosach

     
Zbiór tytoniu
       Zawsze,  kiedy pojawiam się w nowym mieście, znajduje w nim najmniejsze i najbardziej niepozorne muzeum. Nie tylko z racji mojego wykształcenia, ale z czystej ciekawości i dla czystej przyjemności bardzo lubię wszelkie galerie i muzea, które traktuję jako odskocznie od komercyjnego świata. Tam przecież można przede wszystkim tylko/aż  podziwiać. O kupowaniu raczej nie ma mowy. A już jakiś czas temu zauważyłam, że najbardziej frapujące są te najmniejsze, najbardziej niepozorne muzea, galerie, antykwariaty, w których czas dosłownie staje  w miejscu.
      Żeby dostać się do Muzeum Tytoniu w Kavali, trzeba było się trochę natrudzić. Takie małe placówki mają do  siebie to, że trudno je znaleźć w zakamarkach wąskich uliczek, nikt o nich niczego nie wie, a otwarte są tylko trzy, cztery godziny w ciągu dnia. Dokładnie tak było i  w tym przypadku. Nikt nic nie wiedział. Na mapie nie było takiego miejsca. A kiedy już znaleźliśmy muzeum, okazało się, że za 20 minut zamykają, bo czynne jest tylko do 13.30. Opłacało się jednak być upartym. Przewodniczka przez dłuższą chwilę nie mogła wyzbyć się konsternacji, na widok że ktoś się zjawił. Weszliśmy za darmo, a  w konsekwencji szalenie ucieszona pani przewodnik oprowadziła nas po całym budynku, przedłużając jednocześnie czas swojej pracy. No cóż – przyznać trzeba, że najwyraźniej tacy desperaci jak my nie zdarzają się często. Zdjęć oczywiście nie można było robić, o czym informowały powywieszane tablice, ale i to potraktowano  z wielkim przymrużeniem oka. 
Tytoń gotowy do sprzedaży 
     Cały, dość niewielki stary budynek muzeum, pachniał wiekowym  tytoniem. Dosłownie wszystko było tym zapachem przesiąknięte. To właśnie w salach, gdzie teraz mieszczą się eksponaty, kiedyś drobnymi rękami kobiet i dzieci, przetwarzano tytoń. Zapachu już chyba nigdy nie będzie można wywietrzyć. Czuć było go wszędzie – jak  ulotnego ducha dawnych czasów.
      Właściwie dopiero teraz dowiedziałam się, że cała Kavala, czyli miasto 2 godziny na wschód od Salonik, w którym teraz mieszkamy – wzbogaciła się właśnie na uprawie, przetwarzaniu i sprzedawaniu tytoniu do całej Grecji i Europy. Jest tu bardzo wilgotno, bardzo ciepło, jest również i port, czyli jest wszystko co było potrzebne żeby rozkręcić tytoniowy biznes. Przeważająca większość starych budynków, została wzniesiona w czasie wielkiej, tytoniowej świetności miasta. Dziś znajdują się w nich sklepy, urzędy, ale niestety te najpiękniejsze z  nich, te najbardziej ozdobne dziś powoli zamieniaj się w gruzy. Co za  smutna ironia losu…
Pracownicy fabryki tytoniu
       Nie byłam w stanie zrozumieć wszystkiego, o czym mówiła przewodniczka. Ale wyłapując główne wątki całego procesu uprawiania, przetwarzania i handlu, uświadomiłam sobie ile pracy trzeba poświęcić na wyprodukowania jednego papierosa. A przynajmniej patrząc przez pryzmat dawnych czasów – kiedy wszystko wykonywane było ręcznie.
     Przechodząc się pomiędzy regałami z wielkimi płatami liści tytoniu, misternie ułożonymi w drewniane pudełka, pomiędzy komodami ze starymi paczkami z papierosami, czy zapałkami, ponownie uświadamiałam sobie ile tracimy przy masowej produkcji, kiedy przeważająca ilość rzeczy jest taśmowa i wygląda tak samo. Prosto zaprojektowane opakowania paczek papierosów, dość prymitywne w porównaniu z dzisiejszymi możliwościami technik graficznych, mnie zachwycają swoją prostą elegancją i przyblakłymi, wyciszonymi kolorami. Mając w świadomości fakt, że dana rzecz wykonana jest ręcznie traktuje się ją zupełnie inaczej.
Opakowania  po tureckich cygarach
      Oprócz tych wszystkich tytoniowych małych dzieł sztuki, muzeum pełne było starych czarno – białych fotografii, pokazujących dumnych właścicieli fabryk i ich pracowników. Mam takie małe uzależnienie, że kiedy widzę stare zdjęcia, muszę przyjrzeć się każdej osobie. Nie mam pojęcia dlaczego tak robię. Problem robi się wtedy, kiedy pojawiają się zdjęcia grupowe. Nie mogę też przestać myśleć, że pozowanie do takiego zdjęcia, było wydarzeniem dnia, może nawet tygodnia dla tamtych ludzi, których dziś już nie ma.
     Już prawie wychodząc z muzeum, utknęłam przy fotografii, która naprawdę przykuła mój wzrok. Na początku pomyślałam, że są na niej pracownice biurowe. Każda w eleganckiej sukience, z misternie ułożonymi włosami i tym co najbardziej w Greczynkach cenie, czyli z dumnie uniesioną głową i sprężyście wyprostowanymi plecami. Poczułam się naprawdę zmieszana, patrząc bardziej uważnie i konfrontując to co widzę z podpisem pod zdjęciem. Robotnice przy pracy prezentowały się naprawdę fenomenalnie, tak uroczo i elegancko. Pomyślałam sobie że to wielka szkoda, że współcześnie sukienki zostawiamy tylko na wielkie okazje. Coś jednak naprawdę magicznego kryje się w tej starej tradycji, w czarno – białym świecie, który zawsze wydaje mi się być prostszy.
Właściciele fabryki
     Na koniec bardzo mocno podziękowaliśmy przewodniczce. Pomyśleć, że specjalnie dla nas została 15 minut dłużej, co w greckim rozumieniu jest naprawdę wyczynem. Najwyraźniej jednak była niezwykle usatysfakcjonowana ze swojej pracy – na pewno nie mniej niż my z wizyty.
     Po powrocie, doszłam do wniosku, że mimo wszystko nie zacznę palić. Mając jednak w pamięci ostatnie zdjęcie, myślę  o częstszym zakładaniu sukienek. A zacznę na pewno już od jutra…



Robotnice przy pracy…

Z czego śmieje się cała Grecja, czyli kawał tygodnia :) … wtorek, 8 listopad 2011

    Podobno jakiś czas temu premier Grecji oraz minister ekonomii, o których ostatnio jest tak  głośno, lecieli razem samolotem. Siedząc już na pokładzie premier znalazł banknot 50 euro.
-Co za szczęście! – powiedział do siedzącego obok ministra.
-Ale ponieważ jestem premierem,  nie zatrzymam tych pieniędzy dla siebie. Wyrzucę je za okno i uczynię jedną osobę bardzo szczęśliwą.
-Ty idioto! – odpowiedział mu minister. – Nie potrafisz w ogóle myśleć ekonomicznie i dlatego nigdy nie będziesz ministrem ekonomii. Ja wymienię to 50 euro na 10, 20 i 20 i uczynię szczęśliwe 3 osoby!
    Piloci, którzy siedzieli w swojej kabinie,  przysłuchiwali się rozmowie. Po chwili jeden powiedział do drugiego…
-Za chwilę rozwalę cały ten samolot i uczynię wszystkich Greków szczęśliwych!
Pewnego magicznego dnia…  – ulubiony grecki fotomontaż