Jak zrobić prawdziwą sałatkę po grecku? I kto w tej „Sałatce” występuje? … niedziela, 4 listopada 2012

 
 
 
     Od pierwszego postu minął już dobry rok. A ja uświadomiłam sobie, że na blogu  brak jest najważniejszego! Czyli  przepisu: jak zrobić prawdziwą grecką sałatkę?
     Przez ponad rok nazbierało się też różnych bohaterów. Jest to więc idealny moment, na małe przypomnienie: kto jest kim w tym blogu?
    Zatem, dwie pieczenie na jednym ogniu:)
 
     Zrobienie prawdziwej greckiej sałatki, to naprawdę nic trudnego. Zajmuje to najwyżej  5 minut! W tym właśnie tkwi jej fenomen:  jest prosta, kosztuje niewiele pracy, wysiłku i czasu.  A jest przy tym tak pyszna, zdrowa i całkiem, całkiem… sycąca.
    W tym bardzo prostym daniu, jest jednak kilka małych trików. Również nic trudnego, ale niewiele osób o nich wie. Wiele razy jadłam grecką sałatkę w Polsce, ale nigdy nie widziałam wersji naprawdę przypominającej swój pierwowzór. Zastanawiam się, właściwie dlaczego? Bo to danie, jest szalenie proste.  A jeśli zawodowy kucharz dodaje do niej na przykład liście sałaty – trzeba to uznać za bardzo  poważne kulinarne przestępstwo!
 
   Zaczynając od samego początku…
   Podstawowe składniki  tradycyjnej sałatki po grecku to:
 
feta, pomidor, ogórek, oliwki, czerwona cebula, oregano, oliwa z oliwek; przyda się również sól i pieprz.
 
    A kto jest kim w blogowej „Sałatce”? 
 
  „Sałatka po grecku”, to w przypadku bloga, nazwa całej rodziny. Każdy bohater odpowiada warzywnemu składnikowi. Feta to oczywiście teściowa, Pomidor to jej mąż. Ogórek, to kuzyn Janiego, który między innymi występował w poście na temat palenia. Jest to jedyna osoba, która  chciała by ją sfotografować. Z resztą, niedługo znów się pojawi, bo właśnie rzucił palenie.  Olivka, to osoba, której musiałam przysięgać na piśmie, że nigdy jej zdjęcia nie pokażę. Mogę tylko stwierdzić – jest czego żałować… Chyba nie trzeba przypominać, ale tak dla porządku – to moja szalona szwagierka. Oliwa z Oliwek, to prawie już stuletnia babcia. Oregano, to dziadek (przyznam się – ten pseudonim nadałam mu teraz, bo wcześniej nie miał żadnego).  Ach! Nie obejdzie się bez czerwonej Cebuli. Choć właściwie tylko raz, ona również w opowieści występowała – a jest to sałatkowa ciotka.
 
 

 
 

 
 
      Nie zapominając również o nas! Jest również Jani, którego wkład nie zawsze jest widoczny, ale to on o wielu sprawach mi opowiada. Oraz ja, czyli narrator.
 
 
 
 
    Składniki, które w tradycyjnej sałatce raczej nie występują, ale jako postacie pojawiły się w blogu, to: Czosnek, czyli kuzyn u którego mieszkaliśmy. Cytrynka –  matka Ogórka, albo inaczej siostra Fety. A Pieprz to chłopak Olivki –  zakochany  w niej nadal i niezmiennie!
 
 
 
 
    Jeśli natomiast chcecie urozmaicić swoje danie, możecie ewentualnie dodać jeszcze: trochę pociętej natki pietruszki, paprykę, czy też skropić całość octem z białych winogron.
 
    Ale wracając do jak najbardziej uproszczonej wersji do zjedzenia… Jak zrobić grecką sałatkę?
 
 
 
 
 
Idealna wielkość pomidora:)
    Potnijcie wszystkie warzywa na kawałki. Ale uwaga! Mają być spore. Ogórek (obrany) na  krążki  grubości około  centymetra. Pomidor, dokładnie tak jak widać na zdjęciu. Cebula, tak żeby były równe krążki. I feta! Tej w ogóle najlepiej nie ciąć i zostawić ją w około centymetrowym na grubość plastrze. Ale do niej wrócimy jeszcze prawie na końcu. Na razie po prostu ją zostawcie…
    Duże kawałki warzyw delikatnie rozmieszajcie. Dodajcie trochę soli i pieprzu. No i już prawie gotowe! Teraz na warzywną górę, połóżcie wielki kawał fety; ewentualnie pocięty, na trzy cztery duże kawałki. Całość polejcie sporą ilością oliwy z oliwek, tak żeby warzywa na spodzie w niej pływały. Na sam koniec posypcie wszystko solidną szczyptą oregano.
   Mniam! I zrobione.
 
   Jeszcze mała podpowiedź. Sałatka będzie odrobinę bardziej „grecka” jeśli do oliwy dodacie parę kropel octu z białych winogron. Jej smak będzie nieco ostrzejszy i taki trochę … niespotykany.  Warto wypróbować, bo tych kilka kropel robi sporą różnicę.
 
    Ale tu nasuwa się pytanie… Co zrobić z tak dużą ilością oliwy z oliwek, która rzecz jasna zostanie? Czy warto marnować jej aż tyle?
     Ani kropla nie powinna się zmarnować! Przecież to samo zdrowie. W oliwie, która na końcu zostaje, macza się chleb. Oliwa przesiąka smakiem wszystkich warzyw, pływa w niej oregano. Maczany w niej chleb jest przepyszny! Takie maczanie  chleba w oliwie ma w Grecji nawet swoją specjalną nazwę. Brzmi ona – papara.
 
 
    A oto kilka najczęstszych błędów, które popełnia się w robieniu greckiej sałatki…
 
-w sałatce greckiej nie(!)  ma zielonej sałaty
-wszystkie składniki są w dużych kawałkach, ich wielkość może zaskoczyć. I między innymi dlatego, to danie jest tak proste – nie trzeba się przy nim męczyć, dziubdziając pomidora, czy ogórka  nożem. Kilka zdecydowanych cięć  i prawie gotowe!
-oliwy z oliwek musi być naprawdę dużo, nie wystarczy tylko kilka kropel. Chodzi o to, żeby  w oliwie,  która na koniec zostanie móc pomoczyć sobie chleb.
-jesteśmy teraz przy  fecie…  najlepiej zostawić ją w jednym grubym plastrze i odrywać widelcem podczas jedzenia. Feta powinna być jak najlepszej jakości. Jak wybrać tą najlepszą?  W tym wypadku podpowiedzią będzie cena. Im lepsza, tym niestety droższa. Jeden grubszy kawałek (ok. 200 g) raczej nie powinien kosztować mniej niż 10 zł. Jeśli kosztuje znacznie mniej, oznacza to, że  to podróbka, czyli wyrób fetopodobny. W przypadku, kiedy chcemy zaoszczędzić  – lepiej fetę po prostu sobie darować.
-jeszcze słówko na temat oliwek – te najczęściej  występują w całości i to razem z  pestkami!
 
 
     Tak więc – smacznego!  I mam nadzieję, że jeśli były wątpliwości – teraz się wyjaśniło: kto jest kim w tej całej „Sałatce”. Ach! I nie zapomnijcie… podczas robienia Sałatki – włożyć w nią serce!
 
 

 
 
 
 
Przeczytaj więcej:
 

 

Do czego jeszcze posłużyć może proszek Omo?… środa, 31 października 2012

 
 
 
   -Omo!
   -Co babciu?
   -O – M – O! Jest najlepsze do mycia ciała! Bez dwóch zdań, zmyje każdy brud! Lepszego kosmetyku w Grecji nie ma!
   -Ale przecież Omo, to jest proszek do prania!
   -Do prania też może posłużyć. – dodała Oliwa z Oliwek. – Ale  ja myje się w nim cała! Jaka skóra potem jest czysta… To na pewno przez te małe, niebieskie granulki. Tak ładnie pachną… A pieni się tak, że szkoda gadać. Mówię ci, jak chcesz się wymyć naprawdę dokładnie, to użyj proszku Omo!
 
    Tak… Tak  dokładnie na pytanie: „co jest w Grecji najlepsze do mycia ciała?”, odpowiedziała Oliwa z Oliwek, czyli babcia Janiego. Najpierw myślałam, że spadnę z krzesła. Później byłam przekonana, że ze mnie żartuje. Ale babcia ani nie kłamała, ani nie żartowała. A fakt, że od czasu do czasu myje się (cała!) w proszku Omo, jest już znają historią, która krąży po rodzinie. Babcia zawsze tłumaczy, że kiedy wymyje się w Omo cała, to ma taką wewnętrzną pewność, że jest naprawdę czysta.  Nie ma wątpliwości – w zachowaniu higieny osobistej nikt babci nie przebije. A czy ktoś ma może chęc spróbować?…
 
    Staram się słuchać starszych, ale wyjątkowo – tej rady za żadne skarby nie wypróbuje! Prócz tego, że  ta anegdota jest zabawna, mówi o Grekach jeszcze coś ważnego. Bez względu na wiek, pochodzenie, czy zawartość portfela, czystość greckich kobiet naprawdę onieśmiela. Przebywając w typowym, greckim domu, ani trochę nie bałabym się jeść nawet z podłogi.
 
     Po  bardzo przyjemnych badaniach, które od dłuższego czasu prowadzę, znalazłam trochę inną odpowiedź na pytanie: „co w Grecji jest najlepsze do mycia ciała?”. Proszek Omo na pewno ma bardzo skuteczne granulki… Ale, nic nie jest w stanie przebić fenomenu najzwyklejszego mydła z greckiej oliwki.
 
    Na artykuł o mydłach z oliwek, zapraszam tym razem na „Szminkę”:
 
 
 
 
 
 
 
 

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – „Dzień NIE!”… poniedziałek, 29 października 2012

 
Parada – 6 godzin po…
 
   
      Wyszłam z założeniem, że wrócę po 15 minutach. W niedzielę rano w naszym miasteczku odbyć się miała parada, trwająca nie dłużej niż kwadrans. Chciałam zobaczyć jak będzie wyglądać, zrobić kilka zdjęć i wrócić do domu. Taki był perfekcyjny plan.
 
     Tak jak w tą niedzielę, każdego 28 października w Grecji obchodzi się tzw. „Dzień NIE!”, uznawany za święto narodowe. Świętuje się fakt, że 28 października 1940 roku grecki dyktator Metaxas, jednoznacznie i krótko odpowiedział, cytuje: “NIE!”, na ultimatum postawione przez Mussoliniego, co równie jednoznacznie oznaczało przyłączenie się Greków do walki przeciwko faszyzmowi w II wojny światowej.
    Jest to jedno z wydarzeń, z którego Grecy są bardzo dumni. I w związku z tym, w każdym mieście z okazji „Dnia NIE!” organizuje się paradę.
 
     Do tego, że w Grecji żadne plany się nie sprawdzają, powinnam się już dawno przyzwyczaić. A zwłaszcza te „perfekcyjne”. Osoby, jakie w naszym miasteczku znam można policzyć na palcach jednej, w porywach jednej i pół ręki. Tak się jednak złożyło, że w drodze na paradę  spotkałam koleżankę, która mnie zagadała. Nie udało mi się zrobić ani jednego zdjęcia… Prawdę mówiąc, samą paradę też przegapiłyśmy. Ale mogę stwierdzić (bo dobrze słyszałam), że ktoś uderzał w bęben sprawnie, głośno i niesłychanie równo!
    Pod groźbą nazwania mnie kseneroti (czyli osoby, która nie potrafi cieszyć się życiem ) zostałam zaciągnięta na kawę. Ta trwała dobre trzy godziny. Mój grecki pozostawia wiele do życzenia, więc nie do końca potrafię wytłumaczyć, jak ja się właściwie dogaduje. Mimo tego, naprawdę wiele ciekawego się dowiedziałam… „W tym tygodniu w mieście obok, będzie gigantyczny bazar.” „Najszybszym i najbardziej pożywnym obiadem jest fasolka.” Poza tym, nawet nie wyobrażacie sobie, do czego jeszcze można używać chloru… Poznałam również odpowiedź na pytanie: dlaczego w Grecji polewa się ulicę wodą? A właściwie nie tylko wodą, bo czasem również i … chlorem…
      Metaxasmógł powiedzieć „nie”, bo był przecież dyktatorem. Ale na moją odpowiedź „nie! nie mogę iść teraz do tawerny”, nikt nawet nie zwrócił uwagi. Dodam, że zawartość mojej torebki można było zamknąć w trzech rzeczownikach: telefon, klucz i plącząca się w kieszeni moneta 2 euro. To ostatnie również nie było żadnym problemem.
     W tawernie przesiedzieliśmy następne trzy godziny. Jedzenie jak zawsze był fantastyczne! Kiedy już zbieraliśmy się do wyjścia, moja koleżanka zapytała:
-Dorota, a jak naprawdę podoba ci się nasze miasteczko?
-Jeśli mam być zupełnie szczera… – zaczęłam. Ugryzłam się jednak w język, patrząc na otaczające mnie roześmiane twarze.  
-Mieszkają tu naprawdę… niesamowicie przyjaźni  ludzie.
     To było z pewnością najdłuższe „15 minut” w moim życiu. I jednocześnie jedne z najprzyjemniejszych.  W Grecji udać się może wszystko! Wszystko, poza…  perfekcyjnym planem.
 
 

 
 
ENGLISH VERSION:
 
„NO! DAY”
 
     I went out from home, thinking that I’ll be back in 15 minutes. This Sunday morning there was a parade, that was supposed to last not more that one quarter. I wanted to see how it’s going to look like, make some pictures and come back home. That was my perfect  plan.
 
    Just as every 28th October, this Sunday there was the  “No! Day”, which is a national celebration in Greece. Greeks celebrate the fact that at 28thof October 1940 Greek dictator Metaxas said shortly “NO” for the ultimatum that was proposed by Mussilini. It meant at the same time, that Greeks take part in the II world war, fighting against Fascism. It’s one of the occurrences that Greeks are very proud of.  And that’s why to celebrate 28th of October, in every city there are parades.
 
     I should really get used to the fact, that any plans are working out in Greece. Specially, those “perfect” ones… People that I know in our little town, can be counted  on the fingers of one hand. Or let’s say… one and a half. Anyway,  on my way to the parade I met one of my friends. I didn’t manage to make any of my planned pictures… Honestly saying, we missed all the event. I can just say, that the drummer was really good. He was playing his  drum skillfully, loud and straight!
     Avoiding to be called kseneroti (which means: someone who does not know how to enjoy life) I was taken for a  coffee, which last three hours. My Greek is still “on the process of being built”  so I don’t even know how to explain, that I manage to speak with people. Though I got some really interesting information… “There will be huge bazaar in the city next to us, just after Sunday.” “The fastest and the healthiest food are beans!” By the way…You cannot even imagine for what issues you can use chlorine… I even got an answer to the question: why do Greeks clean street with a water?… Or sometimes even with chlorine…
     Metaxas was a dictatore, which means that he could say “no”. But for my anwser „no! I really cannot go to a tawern now” no one even paid attention. I have to mention, that the contents of my bag were just three nouns: phone, key and a 2 euro coin, that was lost in a pocket. The last thing was as well – no problem at all.
    We spent the next three hours in a tavern. As always, the food was just great! When we were ready to go back, the friend who was sitting next to me, asked:
-Dorota, so how do you like our town?
-Well, to be completely honest… – I started.  But I bit my tongue, looking at the smiling faces around me.  
-People here are really… amazingly friendly!
     That was for sure the longest “15 minutes” in my life. And at the same time, one of the nicest. You can really make everything in Greece! Everything, except … perfect plans.
 
 
 
 
 
     

Galaksidi – obrazek znad morza… czwartek, 25 października 2012

     
Widok na Galaksidi z kościołem Agia Paraskevi
 
 
     Ponieważ miasteczko, w którym mieszkamy jest tak małe, a Grecja tak piękna, staramy się wyjeżdżać najczęściej jak tylko możemy. Raz na tydzień odwiedzamy jedną z pobliskich miejscowości czy też wioseczek, a mniej więcej raz w miesiącu wybieramy się na większą wyprawę. Uwielbiam wszystkie te podróże! Zawsze czekam na nie z niecierpliwością, wertując w międzyczasie mój kilogramowy przewodnik i wszystko co dostępne jest w internecie.
 
 

 
 
     W taki właśnie sposób udało nam się odkryć Galaksidi – niewielkie, nadmorskie miasteczko, leżące na północnym wybrzeżu Zatoki Korynckiej. W przeszłości miasto było jednym z głównych portów Grecji, a jego świetność trwała do końca XIX wieku.
    Dzisiejsze Galaksidi to niewielkie, ciche miasto portowe, którego każda z uliczek wydaje się być jak z bajki, czy też reklamującej Grecję pocztówki.
    Najwspanialsze rezydencje pochodzą z czasu jego świetności, czyli z XIX wieku. Część z nich została wykupiona przez zamożnych ateńczyków, którzy spędzają w nich weekendy czy też wakacje. Galaksidi jest bowiem jedną z tych miejscowości, gdzie mieszkańcy stolicy odpoczywają od wielkomiejskiej atmosfery. Tutaj czas staje w miejscu i nikomu nie ma nawet gdzie się śpieszyć.
 

 

 
 
    Prócz niesamowitego położenia miasta, urokliwej XIX wiecznej architektury, mieszkańcy dbają o to, żeby było jeszcze bardziej malowniczo. Trudno znaleźć zakamarek, gdzie ktoś nie postawiłby donicy z rośliną. A wszystko rośnie, jakby bez niczyjej pomocy. Wszelkie ozdoby i dekoracje miasta związane są z morzem, ponieważ to właśnie dzięki niemu miasto istnieje. Czy taki „styl morski” był szczególnie przemyślany, czy też z góry narzucony – tego nie wiem, ale podporządkowali się do niego niemalże wszyscy. Na każdej uliczce, na każdym domu, znajduje się morski element: model starej łodzi w oknie, mozaika z delfinem na przydomowym podjeździe, nazwa rezydencji wypisana na obrazku z płynącym na morzu statkiem. Nie wspominając już o ozdobach z muszelek – te są właściwie wszędzie.
      Prócz spaceru po uliczkach jak z obrazka, odwiedzin górującego nad miastem kościoła, jedną z głównych atrakcji jest wizyta w muzeum – morskim rzecz jasna! Poczucie, że miasteczko oddalone jest od cywilizacji, nie jest jedynie złudnym wrażeniem. W Galaksidi nie ma żadnego kina, supermarketu czy też nawet większego sklepu z jedzeniem. Być może dla niektórych turystów, to byłby  problem.
       Jednak  ja w jednej z kawiarenek tuż przy porcie, mogłabym siedzieć godzinami. Widok słońca odbijającego się o morze. Pyszna, zimna kawa. Niczym nietłumiony śmiech starego Greka, który właśnie wygrywa w tavli. Czego do szczęścia potrzeba więcej… 

 
 
 
 
 
 

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – No załóż już ten sweter!… poniedziałek, 22 października 2012



źródło:  www.ofono.gr
       To zdjęcie wyłowił z Facebooka Jani. Zwaliło mnie z nóg! I długo nie mogłam powstać – ze śmiechu.

       Cała „akcja” miała miejsce w Atenach, podczas jednego z wielu protestów. W tle znajduje się budynek greckiego parlamentu, na placu Syntagma. Widać również  równy rządek uzbrojonej policji, ale przede wszystkim protestującego, który na znak sprzeciwu, czy też w przypływie emocji – zdjął nawet koszulkę. Tuż za nim,  w niemniej bojowym nastroju, ze swetrem nadbiegła jego mama…
       Dalszy komentarz jest zupełnie zbędny, bo zdjęcie mówi samo za siebie. A o Grekach opowiada więcej niż tysiące słów.
     Tymczasem, w mojej głowie ciągle krąży pytanie… Myślicie, że on w końcu założył ten sweter?
 
    Wesołego poniedziałku Kochani!
 
 
 
 
 
 

Fortuna kołem się toczy… piątek, 19 października 2012

 
      
 
 
 
       Nie mam pojęcia, co tchnęło we mnie stoicki spokój, jako że w konfliktowych sytuacjach do spokojnych osób wcale nie należę. Być może podświadomie stwierdziłam, że najlepiej jest oddać całą sprawę Janiemu, czy też gdzieś w głębi duszy przeczułam, że … fortuna kołem się toczy…
 
       Kiedy już zakończyły się wszystkie imprezy, a mieszkanie wróciło do stanu poprzedniego, rozbrzmiał znacząco telefon Olivki. W czasie krótkiej rozmowy Olivka powtarzała tylko: tak, tak, oczywiście. A po wyłączeniu komórki zaczęła skakać z radości, klaskać w ręce i śmiać się szaleńczo. Przez dobre 5 minut nie mogła wydusić, co takiego  właściwie się stało. Kiedy już doszła do siebie, wyprostowała plecy, zarzuciła włosy i oznajmiła:
– Dostałam pracę na wyspie XYZ !
     Choćby nie wiem jak bardzo mnie torturowano, niestety nie mogę wyjawić nazwy tej wyspy. Przysięgłam to samej Olivce! Więc dotrzymuję słowa.  Mogę jedynie stwierdzić, że Olivka ma wszelkie powody do radości.
 
      Cieszyłam się razem z Olivką, mocno ściskając ją za rękę i szczerze gratulując. Kiedy jest się świadkiem najprawdziwszego szczęścia, trzeba zapomnieć o wszelkich kłótniach i utarczkach.
     Zawsze można przypomnieć sobie o nich, na przykład – kilka dni później…
 
     Olivka właśnie wyjeżdżała. Żegnałyśmy się stojąc w drzwiach.
-Naprawdę, bardzo się cieszę z twojej nowej pracy! – powiedziałam, a Olivka odpowiedziała błogim uśmiechem, poczym dodała:
-Dzięki Dorota! Mam nadzieję, że niedługo znów się spotkamy!
-Jasne Olivka! O to się nie martw. Z wielką przyjemnością  przybędę jak tylko się użądzisz! Będę ja, przenośny basen i kilku sympatycznych ogrodników prosto z Albanii. Będziesz mogła sobie wybrać, tego jedynego!
-Ale ja… Pewnie nawet  nie będę mieć tam ogrodu…
-Nic nie szkodzi! Na pewno znajdą się  jakieś donice! Z resztą… nic się nie martw, ja już wszystko sama załatwię! Pogadamy na spokojnie jak tylko się wprowadzisz! Życzę ci powodzenia kuzyneczko i … do zobaczenia już na twojej wyspie!
 
       Na albańskich ogrodników raczej się nie zdecyduje. Ale na wakacje w połowie maja – jak najbardziej! Już nie mogę się doczekać i tylko  mylę o zestawie nowych akcesoriów plażowych. Zastanawiam się czy ktoś jeszcze nie zabrałby się ze mną chętnie. Może wakacje razem z koleżanką z Polski? Albo … z koleżankami… A może jakieś kameralne spotkanie polonijne? Jeśli wpadnie więcej osób, też nie będziemy robić żadnego  problemu! Musimy tylko pamiętać, żeby zachowywać się, tak jakby nas tam nie było!
    Ciekawe to życie… A fortuna  kołem się toczy…

  
 
 
 
 
 
 

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Najzdrowsze z wszystkich greckich śniadań! Czyli śniadaniowa propozycja nr 4… poniedziałek, 15 października 2012

 
 
     
 
      O tej śniadaniowej propozycji przypomniała mi jedna z czytelniczek, za co bardzo jej dziękuję! Bez dwóch zdań można stwierdzić, że jest to śniadanie idealne. Dlaczego? Po pierwsze wykonuje się je ekspresowo. Mnie, choć w kuchni zawsze długo się grzebię, wykonanie zajęło niecałe 3 minuty, więc znacznie krócej niż tradycyjny omlet, czy kanapki. Po drugie, wszystkie składniki są szalenie zdrowe. Po trzecie, co w kwestii śniadań bardzo ważne – całość dostarcza porankowi energii.  Poza tym wszystkim – smakuje po prostu bajecznie!
 
     Wszystkie składniki dostępne są w Polsce. A oto jak to śniadanie zrobić:
 
·         do szerokiej szklanki, albo miseczki wlewamy jogurt grecki
·         dodajemy pociętą w kostkę brzoskwinie
·         kilka migdałów (w całości lub pokruszonych)
·         dwie łyżki miodu
·         szczypta cynamonu.
 
 

 
    
     Ponieważ Grecy śniadania jedzą dość rzadko, to danie traktuje się często jako deser. Brzoskwinie można zastąpić innymi owocami, choć wg mnie do tej kompozycji smakowej to właśnie one są najlepsze.
 
 
   
 
     Po śniadaniu czy też jeszcze w jego trakcie, już tradycyjnie zapraszam na Szminkę. Czy wiecie jakie fantastyczne ogrodnicze pomysły mają Niemcy tej jesieni:
 
 
 
 
 
Miłego poniedziałku!

 

 
 
 
 
ENGLISH SUMMARY:
 
THE HEALTIEST GREEK BREAKFAST
 
      One of the readers reminded me about this breakfast proposition! And I’m very grateful for that. Without hesitation it can be named a perfect breakfast. Why?  First of all, you can make it really fast. Even though I’m slow in a kitchen, it took me 3 minutes to make it. Secondly, all the ingredients are very healthy. Third, what is so important in breakfasts – it will give you great amount of  morning energy.  Plus – it’s so tasty!
 
      All the ingredients are very simple. And here is how to make it:
 
put a portion of Greek yogurt in a bowl. Add  one peach cut in pieces. Add a few almonds and two spoons of honey. Then sprinkle with cinnamon.  And it’s ready!
 
   

 

Jak Olivka rozpętała trzecią wojnę światową… piątek, 12 października 2012

 
 
 
 
 
 
    -Przecież ona tylko żartowała! – powiedział Jani, kiedy przekazałam mu wiadomość o imprezie Olivki, zaplanowanej na następny dzień. – Znasz moją siostrę już tak dobrze! Że też dałaś się tak nabrać! Ha ha! – skwitował Jani, poczym śmiejąc się z dobrego żartu spokojnie poszliśmy spać.
   
      O tym, że impreza żartem wcale nie była, przekonaliśmy się następnego wieczoru, kiedy do drzwi zapukał pierwszy gość. Za nim pojawił się następny,  a krótko potem zrobiła się równa dziesiątka. W okolicach dziewiątej przestaliśmy już wszystkich liczyć, bo straciliśmy rachubę. Sami goście wchodzili lekko zmieszani, nie wiedząc kto właściwie jest tu gospodarzem. Tymczasem ja i Jani wciąż nie wierzyliśmy, że to się dzieje naprawdę, a  nieudolnie skrywane zaskoczenie zdaje się już na całą noc przywarło do naszych twarzy. 
      Wszystko jak najbardziej działo się w rzeczywistości. I rzeczywiste było również to, że drzwi musiały zostać szeroko otwarte, bo zamykanie ich straciło najmniejszy sens.
 
   -Co ty wyprawiasz? – powiedział  ukradkiem do siostry Jani, kiedy impreza rozkręcona była już na całego.
   -Ależ ty się niczym nie martw! Ja wszystko posprzątam.
   -Olivka, przecież ja wstaję jutro o szóstej!
   -Jani, ty się niczym nie przejmuj! Widzisz dobrze, że zajmuję się wszystkim! A ty możesz robić co ci się podoba. Po prostu zachowuj się jakby mnie tu w ogóle nie było! – nie trzeba tłumaczyć, że było to trochę trudne do wykonania.
 
       Impreza zakończyła się około drugiej w nocy. Czyli jak na greckie warunki, bardzo wcześnie. Olivka, tak jak obiecała, dom wysprzątała dokładnie. A po wszystkim  umyła się, ubrała w ulubioną pidżamę i zasnęła w swoim łóżku.
      Każdy od czasu do czasu robi w życiu coś niedorzecznego. Doszliśmy więc do wniosku, że nie ma sensu rozdmuchiwać tej sprawy. Postanowiliśmy, że przymkniemy na to oko i tak przymykając je zupełnie, również  poszliśmy spać.
 
   -No i co wielkiego się stało? – powiedziała Olivka, kiedy dwa wieczory później  z miasta wróciliśmy znacznie wcześniej, zastając w domu kolejną imprezę. Mimo tego, że tym razem była kameralna, wszyscy bawili się świetnie. Wszyscy, oprócz nas.
   -Wyluzujcie się trochę! – usłyszeliśmy w odpowiedzi na pytanie: co tu się właściwie dzieje?
 
      W międzyczasie, przenocowało również kilka „nowych znajomych”, a o ich nocnej obecności dowiadywaliśmy się, przy okazji pytania: gdzie jest świeży ręcznik? Stopniowo zaczęło się robić coraz mniej śmiesznie. Nasz Cytrynowy Dom, stawał się coraz mniej nasz. A atmosferze przybywało kilogramów.
 
      Charakter Greków jest skrajny. Według tej zasady, Jani trzymał  emocje na wodzy,  przez cały czas będąc zastanawiająco spokojnym. Byliśmy właśnie na wieczornym spacerze, kiedy w kieszeni jego spodni zabrzęczał telefon. Kiedy odebrał, usłyszał pytanie, a właściwie informacje:
   -Na dzisiejszy wieczór zaprosiłam kilku znajomych. Zrobimy sobie wieczór filmowy. Nie masz nic przeciwko? Będziemy bardzo cicho, dobra?
     Po drugiej stronie słuchawki, jak dzwon rozbrzmiała znacząca cisza. Po niej Olivka usłyszała krótką odpowiedź:
   -Pogadamy w domu.
 
     I wtedy nastąpiła erupcja wulkanu. Jani wybuchł, a piekielnie gorącej lawy nikt już nie był w stanie zatrzymać…
 
     Twarz Janiego przybierała różne kolory. Raz to robił się czerwony, a później  zupełnie blady. Krzyczał na swoją siostrę, a ta odkrzykiwała jeszcze głośniej. Ja natomiast siedząc w kuchni chowałam wszystkie noże. Moja instrukcja postępowania była prosta:
   -Nic się nie odzywaj. Wszystko załatwię.
 
    O kłótni wiedzieć musiała już cała ulica.
   -Jutro nie ma stąd bezpośrednich pociągów! – odkrzyknął nasz siedmioletni sąsiad zza płotu, reagując na informację, że Olivka  rano chce wyjechać. Nastąpiła kilkusekundowa konsternacja, po czym kłótnia rozgorzała na nowo.
 
       Po godzinie nie było śladu porozumienia, a Olivka stwierdziła, że tej nocy spać będzie  u Maryji. Kim była owa tajemnicza Maryja? – tego nikt z nas nie wie. Ale przypuszczam, że każda prawdziwa Greczynka, w każdym strategicznym miejscu na tej planecie, posiada swoją Maryję, u której zawsze może przenocować.
     -Czy chcesz pozbawić mnie honoru? – odkrzyknął w odpowiedzi Jani.
      Olivka w sumie znalazła się w sytuacji bez wyjścia, bo jak wynikało z logiki rozmowy: nie mogła u nas spać, ale opuścić domu też nie mogła. Jak w mitologicznym  labiryncie, albo raczej – nowoczesnej operze mydlanej.
    Koniec końców, telefonicznie wplątana została również  Feta. To też nie przyniosło jednak żadnego rezultatu. Feta szybko straciła rachubę, co właściwie w tym domu się dzieje.
    Tymczasem, kiedy pochowałam już wszystkie noże i inne potencjalne narzędzia zbrodni, chwyciłam laptopa i wyszłam do pobliskiej kawiarenki. Uwielbiam bezprzewodowy internet! Nic tak nie przynosi mi wytchnienia, jak wizyta na Pudelku. Miałam tyle  czasu na przejrzenie wszystkiego dokładnie. Cisza, spokój i  moja  kawa…
     Wracałam brzegiem plaży, na której spotkałam Janiego. Kolor jego twarzy wrócił już do normy, ale wyglądało na to, że stracił głos. Po dobrych kilku minutach, powiedział tylko:
   -Tego się nie spodziewałem. – co znaczyło, że było już po burzy.
 
     Olivka, jak można się było spodziewać, została. Ale na zupełnie nowych zasadach.
     Tej nocy nie mogłam spać. Do prawie samego rana, zastanawiałam się „kto właściwie w tej Sałatce  jest pozytywnym, a kto negatywnym bohaterem?”. Dopiero przed samym zaśnięciem, naszła mnie myśl, że przecież nic w życiu nie jest czarno – białe. A samych odcieni szarości nie ma końca. Sen, który przyszedł był krótki, ale  energetyzujący. Nowa lekcja – na miarę złota.
      Niedługo czekać musiałam na następną. O tym, że „fortuna kołem się toczy” przekonałam się również na własnej skórze. Ciąg dalszy nastąpi…
 

    
 
 
 
 

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Najsłynniejsza melodia Grecji… poniedziałek, 8 października 2012

 
 
       Dzwonka w telefonie nie zmieniam już od dobrych kilku lat. I nie wiem czy kiedykolwiek zmienię. Jeśli ktoś do mnie dzwoni, zanim odbiorę zazwyczaj mija długa chwila – zawsze jeszcze trochę dłużej chcę posłuchać melodii z telefonu. Za każdym razem, kiedy moja komórka rozbrzmiewa, na twarzy tego kto ją słyszy pojawia się znaczący uśmiech. I zapewne osoby, które słuchają, same nie potrafią wytłumaczyć dlaczego tak nagle zaczynają się śmiać?
 
 
Mikis Theodorakis ma obecnie 87 lat.
 
     Taniec Zorby (inaczej Sirtaki), bo o nim teraz mowa, to bez dwóch zdań najpopularniejszy utwór  Grecji. Zna go każdy i każdemu nieodłącznie kojarzy się z Helladą. Ta pochodząca z filmu Grek Zorba melodia, została stworzona w 1964 roku, ale nie bezpodstawnie kojarzy się ze starymi greckimi ludowymi pieśniami – to właśnie w nich odnajduje swoją inspirację.
 
    Taki utwór mógł skomponować nie kto inny, jak po pierwsze muzyczny geniusz, a po drugie Grek. Mikis Theodorakis to jeden z najsłynniejszych  greckich kompozytorów XX wieku i przede wszystkim – największa duma Grecji. Theodorakis przyszedł na świat w 1925 roku na wyspie Chios. Jego najsłynniejsza melodia jest tak bardzo znana, że wydaje się mieć już wieki. Jednak jej twórca wciąż żyje i co więcej – ma się bardzo dobrze! Jakieś kilka dni temu jego postać znów mignęła mi na ekranie telewizora, przy okazji wręczania kolejnej nagrody.
    Kiedy patrzy się na uśmiechniętą twarz Theodorakisa, trudno uwierzyć że ten człowiek przeżył w życiu aż tyle. Podczas wojny domowej w Grecji (1946 – 1948) był latami więziony, torturowany i katowany. Dwa razy pogrzebano go żywcem. Tym bardziej zdumiewający jest fakt, że przez całe życie, niezależnie od okoliczności: więziony, czy też na wolności; w pełni sił fizycznych, czy też prawie umierający – przez cały czas, nieustannie tworzył.
     Theodorakis prócz komponowania angażował się w politykę i walkę o prawa  człowieka. Dziś mógłby już spokojnie siedzieć i patrzeć na morze popijając ouzo, ale nadal czynnie działa.  I dzięki tak aktywnej działalności w 2000 roku był nominowany do Pokojowej Nagrody Nobla.
   
     Tę melodię pewnie słyszeliście już nie raz. Jest jak porcja czekoladowego ciasta: za każdym razem dodaje radości i siły. Właśnie dlatego proponuje ją na poniedziałek. Niżej znajduje się jedna z piękniejszych wersji. Dyrygent, który pojawia się w migawkach, to oczywiście sam Theodorakis.
      Zrelaksujcie się i wsłuchajcie bardzo uważnie. Jeśli chcecie na chwilę przenieść się do Grecji, nie potrzebny jest Wam żaden bilet. W tej muzyce jest wszystko, co w tym kraju najpiękniejsze. Wystarczy na dwie minuty wyłączyć umysł, otworzyć serce i … czy do poczucia lekkości potrzeba czegoś więcej?    
  

 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

z cyklu: JADĘ DO GRECJI NA WAKACJE – Jak Grecy mówią po angielsku?… piątek, 5 października 2012

 
 
      Jeśli znacie angielski, ale boicie się używać tego języka, Grecja jest idealnym krajem do łamania bariery językowej. Dlaczego?
     Grecy uwielbiają mówić po angielsku. W stopniu komunikatywnym angielski zna przeważająca większość. Kasjerka w sklepie, chłopak na stacji benzynowej, facet sprzedający gazety w kiosku. Fakt, że Grecy lubią mówić po angielsku wcale jednak  nie oznacza, że ten język dobrze znają. Pojęcie bariery językowej wśród Greków raczej nie istnieje i trudno znaleźć kogoś, kto przejmowałby się błędami gramatycznymi czy też nieprawidłową wymową. Grecy są niesamowitymi gadułami, tak więc po grecku czy też angielsku, po prostu gadają, gadają i gadają…
 
***
 
       Pewnego dnia wybraliśmy się na kawę z przyjacielem Janiego. Kiedy tylko Adonis usłyszał, że mówię po angielsku, na jego twarzy pojawił się uśmiech wielkości dorodnego banana. Na moje nieszczęście… Adonis postanowił wykorzystać sytuacje i podszkolić się w  dawno zapomnianym już angielskim. I wtedy się zaczęło…
     Miałam wrażenie, że to spotkanie trwa wieki. Musiałam wysłuchać wszystkiego, zaczynając od samego początku: opis typowego dnia Adonisa w czasie przeszłym, przyszłym i teraźniejszym; opis jego pokoju ze szczegółowym umiejscowieniem każdego przedmiotu; z niegasnącą ochotą Adonis opisał to w co był ubrany, przypomniał sobie również nazwy kolorów, kształtów i materiałów; dowiedziałam się wszystkiego o jego rodzinie, ile ma rodzeństwa i czym zajmują się rodzice. Wytrwałości nie zabrakło mu również przy opisie co jadł i pił od samego rana.  Szczególnie na początku nie szło mu zbyt płynnie. A ja po godzinie modliłam się o trzęsienie ziemi.
    Adonis niestety mieszka w  naszej okolicy. Kiedy tylko pojawia się na horyzoncie, uciekam jak najdalej mogę. Co by jednak nie powiedzieć, mimo że nie chodzi na żadne lekcje, po angielsku mówi  coraz lepiej, a ja tymczasem  mogłabym napisać o nim biografię.
 
***
 
    Jak Grecy mówią po angielsku? – najlepiej zaprezentuje to pewne nagranie. Ale zaczynając z zupełnie innej strony: kiedy ja relaksuje się i dokształcam  przy oglądaniu YouTubowych filmików mojej ulubionej Kasi D…
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
    …Jani spada z krzesła, oglądając swoje ulubione parodie nagrań dla dziewczyn.  Tak więc przedstawiam – najbardziej typowego Greka, mówiącego po angielsku w najbardziej grecki  sposób:
 
 
 
 
   
 
      Pogoda w Grecji wciąż jest typowo wakacyjna i temperatura tylko nocą spada poniżej 30 stopni. Wydaje mi się jednak, że można to  podciągnąć pod pogodowe anomalia. Mimo fantastycznej pogody, trzeba przyznać – jest już październik. Był  to więc ostatni post z tego cyklu. Na kontynuację zapraszam już w następne wakacje, czyli w okolicach połowy kwietnia!
 
      Tymczasem: czy planujecie już swój następny urlop? To chyba najmilszy sposób na jego  zakończenie. Pozdrawiam serdecznie!