Zawodnik z numerem 45… niedziela, 2 grudnia 2012

 
 
 
 
      Na początek sprostowanie. Rzeczywiście, jeśli Ogórek pobiegłby w prawdziwym maratonie, raczej by go nie przeżył. Bieg, w którym brał udział, miał około tylko / aż  10 kilometrów. Po czasie takie opowieści zaczynają żyć trochę własnym życiem. Do mnie doszła więc informacja, że był to maraton. Na całe szczęście – nie!
 
A raczej – palił!

      Przygotowania Ogórka do biegu na 10 kilometrów nie odróżniały się zbytnio od jego codziennego zestawu ćwiczeń, czyli przerzucania kanałów w telewizorze i grania w strategiczne gry. Najzwyczajniej w świecie, któregoś dnia wstał rano i pomyślał:

    -Wezmę dziś udział w biegu na 10 km.
 
 
    Jak sam później opowiadał, zaczęło się bardzo sympatycznie, bo w tym samym biegu brali udział jego dwaj przyjaciele. Tyle, że jeden codziennie gra w koszykówkę, a drugi uwielbia kopać piłkę. Przez pierwsze kilka, kilkanaście minut biegnąc równo uzgadniali, gdzie wieczorem pójdą na piwo i jaka gra jest aktualnie najfajniejsza. Po pewnym czasie Ogórek przestał słyszeć co mówią, bo został trochę w tyle. Dystans nieuchronnie się zwiększał, poczym  Ogórek stracił z oczu swoich dwóch kolegów, którzy jak można przypuszczać – kontynuowali rozmowę w najlepsze.
     Wkrótce, po jakiś czterech kilometrach Ogórek znalazł się, wśród tych którzy byli na końcu. Bycie na zupełnie szarym końcu, nie jest chyba najprzyjemniejszym uczuciem. Gorszym może być jednak to, że od szarego końca oddziela dość spory dystans. A już najgorszym – jak szary koniec przestaje być widoczny… Zupełnie…
 
     -Hej stary! Nie potrzebujesz może pomocy? – spytał mężczyzna z eskorty,  jadący obok na motorze.
     -Nie. Wszystko jest ok! – odpowiedział Ogórek, który już właściwie szedł, bo na bieg nie miał siły.
     -A może jednak… – kontynuował facet na motorze.
    -Powiedziałem przecież, że wszystko jest w porządku.
    -Wiesz co… bo ten bieg właściwie się już skończył… Trochę temu.  A tobie zostało jeszcze półtora kilometra…
     Cisza po stronie Ogórka.
   -Może cię jednak    podwieźć?  Wtedy wszyscy szybciej poszliby do domu. – mężczyzna na motorze zapewne nie wiedział, że  zastosował tę samą metodę co lekarz.
  -No to jak? – spytał po chwili.
 -Odpierdol się! – ostatkiem sił krzyknął Ogórek.
 
 
 
     Tego co działo się za plecami Ogórka, który z każdym małym krokiem jednak zmierzał w stronę mety, nie muszę opisywać. Tak, na tym właśnie zdjęciu widzicie ich dwóch: Ogórka i faceta na motorze, który chciał szybciej iść do domu.
     Szybciej jednak nie poszedł. Być może musiał nawet zadzwonić do żony, że trochę spóźni się na obiad.
 
      Zawodnik z numerem 45 do mety dobiegł ostatni. Już nie ważne jak długo (naprawdę długo…) po szarym, szarym końcu.
      Trzymając w dłoniach butelkę zimnej wody, Papryka, razem z dwoma kolegami czekali na mecie.
     Ogórek dobiegł, poczym padł.
     Pisząc bez najmniejszej szczypty sarkazmu, dla mnie mimo wszystko zwycięzcą był zawodnik ostatni. Tym bardziej, że dla nieszczęścia faceta na motorze, ten sam zawodnik, pamiętny numer 45, już zapisał się na następny bieg.
 
      Czy do Sałatki po grecku pasuje również Papryka? Jak najbardziej! Ale o niej już za tydzień…   

 

Przeczytaj więcej…
http://salatkapogrecku.blogspot.com/2012/11/jak-zrobic-prawdziwa-saatke-po-grecku-i.html
http://salatkapogrecku.blogspot.com/2012/01/swiateczne-wspomnienie-ogorkasroda-18.html

 

Chipsy z cukinii, czyli kolokithakia… piątek, 30 listopada 2012

 
 
 
     Grecy są mistrzami, jeśli chodzi o kulinarne przystawki. Dziś w prawie każdym polskim super markecie można kupić gotowe tzatziki, podobnie jak najprawdziwszą fetę, której gruby plaster polany oliwą, jest najprostszą formą przystawki. Co prawda w bardzo różnych wydaniach, ale grecką sałatkę można również zamówić w co drugiej polskiej restauracji.  
      Takie typowe przystawki, czy też dodatki do dań głównych, można wyliczać w nieskończoność. Jedną z moich ulubionych są chipsy z cukinii (przyznam, że jest to nazwa wymyślona przeze mnie). Prawdziwa grecka nazwa tego dania brzmi: kolokithakia.
 
     Przepis na greckie cukiniowe chipsy nie jest ani trudny, ani pracochłonny (poza jedną częścią, ale o tym za chwilę). Więc do dzieła! Oto jak zrobić to samemu…
 
 
SKŁADNIKI:
 
-cukinia
-piwo
-mąka
-sól i pieprz
-niezbędne będą również papierowe ręczniki kuchenne
 
Już z jednej cukinii można zrobić górę chipsów 🙂

Całym sekretem jest tu piwo. Jakiekolwiek, ale my użyliśmy najpopularniejszego w Grecji – Mythos!
 
 
JAK TO ZROBIĆ:
 
     Cukinię należy pociąć na jak najcieńsze plasterki. Im cieńsze, tym lepiej, bo jak wiadomo prawdziwy chips nie może być gruby! Pocięcie cukinii na cienkie plastry, jest w tym wszystkim najtrudniejsze. Jeśli już to zrobiliście – zmierzamy do mety!
 
 
Im cieńsze – tym lepiej!



Plastry rozkładamy na papierowym ręczniku.

Solimy i …

… od góry przyciskamy papierowym ręcznikiem.
 
    Plastry cukinii układamy na papierowym ręczniku kuchennym. Solimy i papierem przyciskamy również od góry, tak żaby wchłoną nadmiar soku. W międzyczasie mieszamy piwo z mąką, dodajemy soli i pieprzu. To właśnie piwo jest sekretem tego przepisu, bo to dzięki niemu chipsy mają specyficzny smak i są fantastycznie chrupiące. Konsystencja mieszanki powinna być nieco rzadsza niż ciasta na naleśniki.
 
 
Piwo łączymy z mąką.

Mieszanka w gęstości powinna być trochę rzadsza w porównaniu do cista naleśnikowego.
 


 
      

 
     Każdy plaster cukinii moczymy w mieszance piwa z mąką. I tak jeden po drugim smażymy na bardzo(!) rozgrzanym, głębokim oleju (tak jak przy frytkach). Po usmażeniu jeszcze raz kładziemy na papierowy ręcznik – tym razem dla odsączenia oleju.
Jeszcze tylko odsączyć na ręczniku zbędny tłuszcz i gotowe!
   
  Smacznego! Najlepiej smakują razem z  tzatzikami. Tradycyjna, grecka przystawka  już gotowa 🙂
 
 
 
 
Przeczytaj więcej…
 
 
 
 
 

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – O psie, który nawet śpiąc się przemieszcza… poniedziałek, 26 listopada 2012

 
   
 
     Korci mnie bardzo, żeby znów zadać pytanie: co się stało temu psu? Ale takie już zadałam:
 
 
 
    Nie mogłam się jednak powstrzymać, żeby nie uwiecznić na zdjęciach tego oto psa. Wyglądał naprawdę uroczo i naprawdę mocno spał. Również i ten pies jest mieszkańcem Aten i tak jak większość jego psich kolegów, na sen wybiera sobie najbardziej zatłoczone i zaskakujące miejsca. Ten ułożył się wygodnie przy wejściu do sklepu obuwniczego. Dodam, że była to sobota, godzina największego ruchu. Nie obchodziło go zupełnie nic! Nawet najnowsze trendy w butach…
 

 
   Oglądając te zdjęcia, pewnie zastanawiacie się czy w Grecji nadal jest tak gorąco? Aż tak ciepło jednak nie jest, bo zdjęcia pochodzą z końca września. Tego wrześniowego dnia, kiedy szłam na pociąg powrotny i dochodziłam do metra, zobaczyłam że ten pies się przemieścił… Tak, to był dokładnie ten sam pies, dokładnie w tej samej  pozycji i dokładnie tak samo smacznie sobie spał,  z tą różnicą, że tym razem niedaleko parlamentu. W greckim parlamencie, pewnie mocno wrzało. Są  jednak w Grecji osobniki, które bez względu na okoliczności, spać będą spokojnie…
 

 
 
 
   Za jakieś dwa tygodnie znów wybieramy się do Aten. Sprawdzimy, czy nasz dzisiejszy bohater już wstał 🙂 ?
 
 
 
 
 

Jak rzucić palenie? Wersja grecka, a dokładniej – ogórkowa… czwartek, 22 listopada 2012

      
 
 
      Nikt do końca w to nie wierzył. Ogórek (lat 30), czyli kuzyn Janiego, który wcześniej prezentował jak w wersji greckiej zapalić papierosa, rzucił palenie. I okazuje się – jak dotąd całkiem skutecznie.  
 
      Na szczęście w porę udało się nam zrobić zdjęcia do posta o paleniu. Dziś byłoby to już niemożliwe. Pozostało tylko wspomnienie:
 
 
 
 
 
     Fakt, że Ogórek rzucił palenie, to jeszcze nie wszystko.  Zaczął o siebie dbać, obciął włosy i lepiej się ubiera, a przy tym wszystkim wziął udział w maratonie. Tak jest …  w    ma-ra-to-nie!
     Tymczasem, zachodziliśmy z Janim po rozum do głowy, co właściwie się z nim stało? I czy martwić się czy cieszyć? Przyczyny nie trzeba było szukać daleko. Wystarczyło zerknąć na  Facebooka. Przy tej spektakularnej przemianie Ogórka, zmienił się bowiem również jego „status”. Jak już się pewnie domyślacie, pojawił się magiczny napis –  „w związku”.
 
   I wszystko stało się  jasne.
   Pojawił się jednak inny problem. Po pierwsze Ogórek cierpi na cukrzycę, a po drugie – ponieważ jest człowiekiem bardzo nerwowym – ma problemy z jelitem. Dodam jeszcze, że przez dobrych kilka lat Ogórek robił dokładnie wszystko, co było mu zabronione. Nie palił, właściwie tylko kiedy spał. W swojej diecie restrykcyjnie omijał wszystko, co było zielone. A jego codzienny wysiłek fizyczny  kumulował się wyłącznie w palcach, które używał do komputerowych gierek. Pytanie: czy przez taki tryb życia, powoli popełniał samobójstwo; czy prozaicznie – brakowało u jego boku właściwej  kobiety?
     Wszystkie te pozytywne zmiany musiały być dla organizmu Ogórka zbawienne. Tyko że… no właśnie… Przez rzucenie palenia stał się nieprzeciętnie nerwowy, przez co w konsekwencji zaczęło cierpieć jego jelito grube. Po kilku tygodniach niepalenia, kuzyn trafił do lekarza.
 
***
 
   -Nie jest dobrze. Ma pan znów poważny problem z jelitem grubym.  – powiedział lekarz.
   -Właśnie rzuciłem palenie. – z zaciśniętymi ustami odpowiedział Ogórek.
   -Tak myślałem, że coś się dzieje. No właśnie… właśnie… I co my teraz zrobimy…? Na dodatek ma pan cukrzycę, więc nie mogę panu przepisać typowego w tym przypadku leku. – w milczącej odpowiedzi usta Ogórka zacisnęły się jeszcze bardziej. Pewnie już czuł, co się święci.
   -Szczerze powiedziawszy… – kontynuował lekarz. – To co teraz dzieje się w pańskim organizmie, jest bardziej niebezpieczne niż palenie. W żadnym innym przypadku bym tego nie zalecił, ale… Pane Ogórku –  pan koniecznie musi znów zacząć palić! Innego rozwiązania jak na teraz nie znajdziemy.
   -Co?!
   -Niech pan jak najszybciej zapali pierwszego papierosa!
   -Po moim trupie! – odpowiedział kuzyn trzaskając już za sobą drzwiami.
 
    I tak to jest moi Kochani. Nie odkrywam Ameryki pisząc, że faceci nie znoszą lekarzy. Oraz, żeby zmotywować Greka do czegoś, trzeba kazać mu zrobić coś zupełnie odwrotnego! Od ostatniej wizyty u lekarza, Ogórek więcej się u niego nie stawił, jak również ani razu nie zapalił.
 
    Co więcej… Kilka dni po wizycie u lekarza, Ogórek wziął udział w maratonie. Jako który dobiegł? Czy też doszedł? Albo raczej się doczołgał? Czy wyszedł z tego cały? I dlaczego chciał pobić mężczyznę, który zaoferował mu pomoc?
  O tym  wszystkim – już za tydzień!
  Pozdrawiam!
 
 
 
 
 
 
 

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Co ciekawego jest w naszym mini markecie?… poniedziałek, 19 listopada 2012

 
 
 
 
       W naszej mieścince jest tylko jeden większy sklep. Co prawda, wielu produktów tam nigdy nie ma. Część jest już przeterminowana. A pozostałe zawsze: „właśnie dowozimy”… Kupuję tam co jakiś czas, po pierwsze ponieważ nie mam innego wyboru, a po drugie…
 
     … Ani okruszka, nawet już czerstwego chleba, nie można dostać po dwunastej. W starej kasie na bank plączą się jeszcze jakieś drachmy[1]. Kasjerka zazwyczaj jest na przerwie, albo wydając resztę w ustach ma papierosa. Zawsze jednak przypominam sobie dlaczego znów tu jestem, kiedy przechodzę obok półki z alkoholami. Chleba co prawda może nie być, ale butelki z wódką marki Sobieski zawsze są! Stoją równo obok tych z napisem Metaxa. Polskich jest zawsze mniej! I za każdym razem kiedy obok nich przechodzę, daję słowo… król Sobieski z etykietki, uśmiecha się tylko do mnie, równie zawadiacko co i  dyskretnie…
 
 
 
      
        Te zdjęcia robiłam w ten piątek. W sobotę około południa, podobnie jak chleba, tej ostatniej butelki już też  nie było…
 
       Miłego tygodnia!
 
 
 
 
          
ENGLISH VERSION:
 
WHAT INTERESTING YOU CAN FIND IN OUR SHOP?
 
     In our little village there is only one big shop. Many products are never there. Some of them are outdated. And the rest of them are still about to come… I buy there from time to time, firs of all because I don’t have any other option. And secondly…
 
     …Even a little piece of staled bread, you can never find five minutes after twelve. In an old cash box for sure there are still some drachms (the name of Greek currency before Euro).  A cashier lady is most of the time having a brake or she will give you the change holding a cigarette  in her mouth.  But every time I pass the shelf with the alcohol, I’m reminding   myself why I’m here again? Bread can be already sold out, but the bottles with Sobiesky’s vodka are always there! There are just next to those with the label Metaxa. But those polish ones are always less! And every time I pass next to them, I really give you my word… the king Sobiesky from the bottle is smiling just to me… rakish and discreetly…
 
    The photos that you can see here, I made this Friday. A day after, around noon, there was  as always no bread and  the last Sobiesky’s bottle was gone as well…
 
     Have a nice week!
 
 
 
 
Przeczytaj więcej…
 


[1] Drachma, czyli  grecka waluta  przed wprowadzeniem Euro.

Sezon na oliwki trwa w najlepsze!… sobota, 17 listopada 2012

 
 
 
       Przed przeprowadzką do naszej wioseczki, kiedy mieszkaliśmy jeszcze w dużym mieście, jeśli chcieliśmy się rozerwać wychodziliśmy do kina, centrum handlowego czy też do modnej kawiarenki. Teraz najbliższe centrum handlowe mamy w … Atenach… Najbliższe kino jest o godzinę stąd, a repertuar zmieniają raz na miesiąc… Jeśli chodzi o kawiarenki, to oczywiście są – jak w każdej, nawet najmniejszej greckiej mieścinie, i to nawet bardzo urocze, ale ostatnią rzeczą jaką można o nich powiedzieć, to że są nowoczesne, czy też modne…
 
     Kiedy mamy więc wolny dzień i nigdzie nie wyjeżdżamy, wyruszamy na spacery po okolicy. Im dalsze – tym lepiej, bo wtedy najczęściej udaje nam się odnaleźć coś ciekawego. W taki właśnie sposób odkryliśmy, że pół godziny od naszego domu, jest gaj oliwkowy, który wygląda jak z albumu o Grecji.
    Taka forma rozrywki różni się trochę od na przykład… zakupów  w sklepie typu Zara. Więc jako typowy mieszczuch, na początku kręciłam nosem wielkie okręgi. Im dłużej jednak trwał nasz spacer, tym uciszało się moje narzekanie, aż w końcu o zimowej kolekcji w Zarze zapomniałam zupełnie. Podniosłam głowę i zobaczyłam, że wokoło mnie jest bajkowo.
 
 

 
 
 
     Właśnie teraz, czyli w listopadzie, w całej Grecji trwa sezon na zbieranie oliwek. Trwa więc oliwkowe szaleństwo. Grecy zbierają się całymi rodzinami, proszą o pomoc przyjaciół, żeby pozbierać wszystkie drobne owoce, które pod najróżniejszą postacią, trafią na półki marketów. Oliwka z oliwek. Oliwki w słoikach. Mydła. Kremy do ciała. Najróżniejsze kosmetyki. Tak wyliczać można  jeszcze długo…
    Drzewka oliwkowe są niezwykle urokliwe, właściwie w każdej postaci. Ja uwielbiam szczególnie te najstarsze o wielkich, pomarszczonych pniach. Charakterystycznym elementem takich oliwnych gajów, są również wielkie kamienie, które odgradzają poszczególne partie ziemi, jeśli gaj znajduje się na wzniesieniu czy też  na górze. Taka kompozycja krajobrazu wygląda przepięknie. Matka Natura ma niezaprzeczalny talent dekoratorski.  Zresztą, zdjęcia mówią same za siebie…
 
    Mimo wszystko… kiedy tylko moja noga postanie w sklepie  Zara, na pewno wypatrzę sobie coś …  oliwkowego! :)))
 
 

 

 
 
 
Przeczytaj więcej…

 

Dlaczego w Grecji kiedyś nie było przerw na szybką kawę?… wtorek, 13 listopada 2012



Tradycyjny sposób robienia greckiej kawy
 
 
       Do słowa „tradycja”, ani trochę nie pasuje słowo „ekspres”. A mi aż ciśnie się na usta, czy też  bardziej na klawiaturę, żeby napisać: „tak wygląda ekspres do tradycyjnego robienia greckiej kawy”… To znaczy, on tak właśnie wygląda, ale zapewne nie działa ekspresowo!
 
Rizogalo w zestawie z kawą po grecku
    Greckiej kawy w wydaniu tradycyjnym nie można zrobić pośpiesznie. Ale po pierwsze… Do robienia takiej tradycyjnej wersji służy mały garnuszek, nazywany po grecku briki. Znajduje się w każdym szanującym się greckim domu. Czyli inaczej – w każdym 🙂  W takiej tradycyjnej wersji, kawę gotuje się na bardzo rozgrzanym piasku. I do rozgrzewania go, służy to właśnie urządzenie. Co prawda, w dzisiejszych czasach kawy tak się już nie przyrządza – nawet w tych najbardziej szanujących się domach 🙂
 
      Na zagotowanie się kawy na tej właśnie „maszynie”, trzeba czekać dobre 15 – 20 minut. Raczej nie można więc powiedzieć: „wpadnij dziś do mnie na szybką kawę!”.
      Jednak na naprawdę dobre rzeczy, potrzeba trochę więcej czasu. A kawa tak właśnie przyrządzana, smakuje –  w y j ą t k o w o !
 
 
Tak w całej okazałości wygląda briki.
 
 
A niżej przepis na grecką kawę krok po kroku. Tak dla przypomnienia…
 
 
 
 
 
 
 
 
 

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Grecka wersja ryżu na mleku, jako śniadaniowa propozycja nr 5… poniedziałek, 12 listopada 2012

 
 
 
 
     Pod koniec września miałam okazję nocować w jednym z typowych greckich hoteli. Nie jest to może wyjątkowo ważna informacja, jak również i ta że hotel był klasy nieco wyższej niż średnia.
    Rano, jak można było się spodziewać – czekało  śniadanie! Dla moich poranków był to moment przełomowy, po którym żadne ze śniadań  nie jest już takie jak przedtem… Nie sądziłam, że wariacji na ten temat może być aż tak wiele! Byłam w siódmym niebie. Dziś mogę już powiedzieć, że tradycyjnych śniadań w wersji greckiej, znam znacznie więcej niż w wersji polskiej. I kto wie, może kiedyś to ja będę pierwszą osobą, która skonstruuje książkę o greckich śniadaniach! Szukałam długo – taka jeszcze nie istnieje!
 
 
 
 
    Ryż na mleku to jedno z dań, które błogo wspominam z menu mojego przedszkola. Myślę, że takie samo wspomnienie mam nie tylko ja. Smaku przedszkolnego ryżu na mleku nie da się podrobić. I nich tak już zostanie. Jak wiadomo, wspomnienia z dzieciństwa, rządzą się swoimi prawami.
 
   Rizogalo, czyli ryż na mleku w wersji greckiej, różni się od polskiego odpowiednika. W wersji południowców ryż jest znacznie bardziej rozgotowany. Bardzo często dodaje się do niego wanilię i koniecznie posypuje cynamonem.
Gotowa wersja ze sklepu
    To szybkie do przygotowania danie, jest w Grecji bardzo popularne. Zdaje się, jeszcze bardziej niż w Polsce. I jak znalazł na ekspresowe  i smaczne śniadanie. Dla tych, którzy nie lubią się w kuchni ani trochę zmęczyć – w każdym greckim markecie jest wersja już gotowa. Jest trochę większa od porcji typowego jogurtu. A pod wieczkiem każdego opakowania, zawsze czeka  saszetka z cynamonem.
 
       W hotelu, w którym wśród niezliczonych propozycji na śniadanie serwowano również rizogalo, sugerowano je do pary z grecką kawą. Kiedy zobaczyłam jak wygląda urządzenie do najbardziej typowego jej przyrządzania, co sił w nogach pobiegłam po aparat. Wyjawię tylko, że gdybyście w swoim miejscu pracy, zamiast automatu do kawy posiadali takie właśnie ustrojstwo, każda szybka przerwa na kawę, musiałaby trwać co najmniej pół godziny.  Zdaje się, że to jest całkiem niezły pomysł…
     A samo zdjęcie –  już jutro!
 
 
Jak zrobić greckie rizogalo, czyli ryż na mleku?
 
Składniki…
 
·         ryż (taki najzwyklejszy) – około 1 szklanki
·         mleko – około 1 i pół szklanki
·         woda – około 1 i pół szklanki
·         wanilia
·         cukier
·         cynamon
 
     Do jeszcze zimnej wody wsypujemy ryż i gotujemy. Kiedy ryż wsiąknie wodę, dolewamy mleko. Dodajemy cukier (wg uznania) oraz wanilię. Ciągle mieszamy i gotujemy na bardzo małym ogniu, żeby nic się nie przypaliło. Ryż powinien się bardzo rozgotować, tak że całość będzie miała konsystencję gęstego budyniu. I to cała filozofia.  Najlepiej przygotować wieczorem, żeby rano było już gotowe 🙂 Ach! Nie zapomnijcie jeszcze posypać całość cynamonem!
 
    Do mojej wersji ryżu na mleku dodałam najprawdziwszej wanilii. Jak powszechnie wiadomo, jest bardzo droga. Ale słyszałam wcześniej, że jeśli ktoś  jej  spróbuje, to nigdy więcej nie sięgnie po jej przetworzoną postać. No coż… mimo ceny, ja również do tych osób  już należę!
 
 
 
Przeczytaj więcej…
 
 
 
 
 
 

Jani zamordował Elwirę… piątek, 9 listopada 2012

 
Listopadowe morze
    
 
 
     Jest listopad. Nawet mimo że temperatura od czasu do czasu wciąż sięga 25 stopniu, w powietrzu od dawna czuć już jesień. Coraz częściej pojawiają się szare dni, w których słońce przykrywają chmury. Pada, a przy tym potrafi wiać okropnie. Z większości greckich wysp, miast, miasteczek już dawno wyjechali ostatni turyści.
 
      Z mojego emigracyjnego doświadczenia widzę, że kolejne etapy zapuszczania korzeni przychodzą równo po sobie. Zanim się zjawią, czasem trzeba uzbroić się w solidną porcję cierpliwości, ale przede wszystkim koncentrować na tym co jest teraz i nie starać się  przyśpieszać niczego na siłę. Taka niecierpliwość na nic się zdaje – trawi jedynie życiową energię.  
     Po roku od przeprowadzki do kraju (jak mówią…) całkowicie pogrążonym w kryzysie, udało nam się równie całkowicie stanąć na nogi. Jesteśmy już w pełni samodzielni. Mamy swoje upragnione mieszkanie. A w te Święta na drzwiach Cytrynowego Domu, powieszę swoją świąteczną kokardę.
    Moja granica „magicznych trzech miesięcy” po przeprowadzce, również jest już za mną. Poznałam kilka przemiłych osób, mam swoje ulubione miejsca. A nasze miasteczko, mimo że wciąż nie jestem jego fanką, przynajmniej mnie już tak bardzo nie straszy.
    Powoli czuję grunt pod stopami, a w mojej głowie coraz częściej pojawia się stan, który mogę nazwać „wewnętrzna równowaga”. Następnym etapem zakorzeniania jest szukanie konkretnej pracy. Zdaje się, że u każdego, kto zaczyna życie w nowym kraju pojawia się taki moment, kiedy można głośno powiedzieć:  „już jestem gotowa”… Obojętnie czym to „coś” będzie.
     U nas wyglądało to w ten sposób…
 
 
       Z Cytrynowego Domu wyjechali już wszyscy wakacyjni goście, którzy w tym roku naprawdę dopisali. Definitywnie skończył się też okres „kolorowych drinków” i wszyscy wokoło wrócili do swoich miejsc pracy. Ja musiałam zostać w domu.
    Myślę, że jeśli  ktoś kiedyś przeżył dłuższy okres siedzenia w pustym mieszkaniu, wie dokładnie o czym teraz piszę. Oczami wyobraźni już widzę las uniesionych rąk 🙂  Oczywiście, zawsze można wyjść na spacer. Poczytać gazetę w kawiarence, czy też wybrać się do sklepu inną, dłuższą drogą. Pobiegać, pojeździć na rowerze. Wyjść do koleżanki. Baza do powrotu zawsze jest jednak  ta sama i z przyczyn oczywistych wracać się po prostu nie chce.
 
    W tym właśnie samotniczym  dla mnie okresie, w naszym mieszkaniu pojawiła się Elwira. Wynajęła sobie niewielki pokoik, tuż pod rurą doprowadzającą wodę w łazience. Elwiry z pewnością nie można było uznać za kobietę typu „inspirująca”, bo właściwie nic przez cały dzień nie robiła. Albo, kto wie… Może w swoim pokoiku zmajstrowała komputer i podkradała nam bezprzewodowy internet? Jeśli sprawdzała co jest na Pudelku, to znaczy że miałyśmy wspólne uzależnienie. Na tym jednak  musiała kończyć się jej aktywność. Wychodziła ze swojego pokoju raz, góra trzy razy na dobę. Była wielka, tłusta, pokraczna a przy tym naprawdę zaniedbana. Lepszy rydz niż nic – przynajmniej od czasu do czasu było z kim chwilę pogadać. Nie to, żeby coś mądrego odpowiedziała. Zachrobotała coś niewyraźnie i  znów znikała. A ja się zastanawiałam, ile ona może w tym swoim pokoju tak siedzieć?
 
     Pewnego dnia Jani wrócił z pracy i usłyszał, jak uzgadniam z Elwirą co mam ugotować. I wtedy się zaczęło… Elwira co prawda nie zaproponowała niczego nadzwyczajnego. Mimo wszystko Jani się nią zainteresował.
    -Co to jest? – spytał z przerażeniem.
    -Poznaj Elwirę! – ta przywitała go tępym wzrokiem.
    -Ale przecież ona nie jest tu zameldowana! – odpowiedział Jani stojąc w drzwiach już z bronią w ręce. Od tego co stało się później, ja umyłam ręce. Poczym poszłam szykować ten nieuzgodniony obiad.
    Kiedy skończyłam, Elwira musiała być już martwa. W domu śmierdziało straszliwie i myślałam, że ja też za chwilę się zatruję.
    Elwira już nigdy się u nas nie  pojawiała i chyba nawet za bardzo nie tęsknie. Następnego dnia po jej śmierci, przygotowałam CV. Kilka zamienionych kwestii przy pierwszym jego wręczaniu, było znacznie wyraźniejsze niż to całe jej chrobotanie. Zdanie: „nie, teraz nikogo nie szukamy” – było dość stanowcze.
   Pierwsze koty za płoty! A podobno nie tak od razu Kraków zbudowano 🙂
 
 
 
Elwira na krótkim spacerze…
 
 
 
 
Przeczytaj więcej:
 
 
 
 
 
 
 

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Święta! Już za niecałe dwa miesiące… poniedziałek, 5 listopada 2012

 
 
    
    W tym roku moimi przygotowaniami do Świąt Bożego Narodzenia wyprzedziłam zdaje się wszystkich! Bo… właśnie dziś je zaczynam!  Poniedziałek to przecież doskonały dzień na zaczynanie, właściwie obojętnie czego.  Nigdy jednak nie sądziłam, że w świątecznych przygotowaniach kiedykolwiek uda mi się wyprzedzić samą Fetę!
 
    Moje poprzednie Święta były pierwszymi, które spędziłam poza rodzinnym domem. Jednocześnie pierwszy raz miałam okazję obserwować, jak obchodzi się je w Grecji. Boże Narodzenie w  wydaniu greckim jest jedną z bardzo niewielu rzeczy, która niezbyt mnie zachwyca. Być może przyczyna leży w tym, że polskie Święta są naprawdę, naprawdę wyjątkowe.
 
    Tak więc trzymając wydruk świątecznego biletu do Polski, cieszę się podwójnie! I tym samy zaczynam przygotowania. Już dziś kupuję pierwszy prezent. Dziś również zaczynam suszyć plastry cytryn na świąteczne ozdoby.  Nie może być inaczej… Głónym motywem naszych świątecznych dekoracji, będzie oczywiście cytryna!
 
   Tylko… jest jedno małe „ale”. Jak zaczynać piec pierniki, jeśli na zewnątrz jest jeszcze prawie 25 stopni? Lato w Grecji w tym roku dopisało…
 
    A jak u Was świąteczne przygotowania?  :)))
 
 
 
Przeczytaj więcej: