Podróż na Kretę, cz. 1. Chania, czyli spotkanie Zachodu ze Wschodem… niedziela, 22 listopada 2015

Chania

Chania

Nasza podróż na Kretę wyszła trochę przypadkowo. Przez kilka miesięcy planowaliśmy popłynąć na Ikarię. Plany pokrzyżowała nam zmiana rozkładu promów z letniego,  na zimowy i dosłownie na dzień przed wypłynięciem okazało się, że z planowanej wyprawy na Ikarię nici. Na Kretę z Aten można dostać się bardzo łatwo. Decyzję o zmianie podjęliśmy więc dosłownie w trzy minuty z pełnym  przekonaniem, że Kreta będzie rewelacyjnym wyborem.

***

Mimo tego, że mieszkamy jakieś dwie godziny od Aten, nasza podróż na Kretę trwała ponad piętnaście godzin. Tak jest… Dobrze przeczytaliście. Dwie godziny do Aten. Godzina by ze spokojem przejechać do Pireusu. I następnie jakieś dwanaście godzin promem. Co za ironia… Pomyślcie, że jeśli ktoś mieszka na przykład w Warszawie, czarterem na Kretę doleci w niecałe trzy godziny… Grecja nie jest duża, ale  bardzo  rozległa. Człowiek uświadamia to sobie nie tyle patrząc na mapę, co płynąc z lądu na wyspę promem.

Kiedy rankiem dobiliśmy do portu w Chanii, zmęczenie dało mi się we znaki. Około siódmej rano, właściwie nie wiedziałam gdzie jestem. W dzień odespaliśmy trochę nocy i wieczorem wyszliśmy na pierwszy spacer po Chanii –  jednej z najpiękniejszych miejscowości całej Krety. To jedno z tych miejsc, które nie mogą nie zrobić na człowieku wielkiego wrażenia.

Najpiękniejsza część miasta znajduje się tuż przy porcie. Z jednej strony widać morze, które o każdej porze roku jak i dnia wygląda zupełnie inaczej. Z drugiej, jak równo poukładane  pudełka po zapałkach – stare, weneckie domy. Wyodrębniający się z panoramy starówki meczet. Oraz wychodząca daleko w morze latarnia.

Zawsze mamy takie szczęście, że najbardziej turystyczne miejsca odwiedzamy chwilę po zakończeniu turystycznego sezonu. Co prawda ostatni turyści jeszcze nie wyjechali, o ile kiedykolwiek stąd wyjeżdżają, ale życie toczyło się już  zupełnie naturalnym, zapadającym w jesień, a później w zimę rytmem. Studenci wrócili na studia. A właściciele restauracji, tawern i barów oddychali po letnim sezonie. Listopadowa pogoda, która nawet w Grecji, jest szalenie niepewna, nie mogła być piękniejsza. Promienie słońca dodawały blasku całej panoramie, powodując że wszystko wyglądało radośnie.

Wartość Chanii nie tkwi jedynie w tym, że jej panorama zawsze wygląda jak ujęcie z pocztówki. To miasto jest zdecydowanie czymś więcej. Starówka szczęśliwie nie ucierpiała przez niemieckie bombardowania z czasów II wojny światowej. W wąskich, krętych uliczkach co chwilę jest coś ciekawego. Wydaje się, że dosłownie na gołych murach, jakby jakimś cudem, wyrastają bujne rośliny. Koty mają tu dobrze. Widocznie sprzyja im i klimat i przyjaźni ludzie. Są na wpół  dzikie, ale ich różnokolorowe futra zdrowo połyskują na słońcu. Delikatny wiatr znad morza jest tym, co najlepiej suszy pranie. Białe, haftowane ręcznie obrusy. Wyszywane zasłonki i firany. Co prawda gdzieniegdzie odpada tynk. Coś jest nie odmalowane. Ale gdyby idealnie zatynkować i wszystko odmalować, to nie byłaby już ta sama Grecja. Chania to jedno z takich miejsc, które nie muszą się silić na to, by ładnie wyglądać.

7 9  10 11

Wenecki wpływ, który do dzisiejszego dnia widać na każdym kroku, w barwnej symbiozie żyje z  wpływem tureckim. Nic tu się nie wyklucza, wszystko do siebie idealnie pasuje. Tak jakby do europejskiej potrawy, dodać kilka szczypt orientalnej przyprawy. Miarka idealna. Nie za dużo, nie za mało. Meczet Janczarów, który znajduje się w porcie, jest najbardziej okazałym budynkiem postawionym za czasów, kiedy Kreta należała do Turcji. Takich pamiątek jest znacznie więcej. Przyciągają oczy co chwilę, wyróżniając się orientalnymi zdobieniami.

Chania to miejsce, gdzie spotyka się Zachód ze Wschodem. Jednak mieszanka wpływu weneckiego i tureckiego to jeszcze nie wszystko. To miasto, podobnie jak cała Kreta, jest kolebką  europejskości. To  tutaj zakorzeniła się nasza kultura. To tu mieszkali Minojczycy, którzy stworzyli najstarszą cywilizację Europy.  Chania jest jak wielkie muzeum na otwartej przestrzeni, które nieustannie po brzegi wypełnia tętniące życie.

12 13

 

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Dlaczego w Grecji nie da się planować? Wystarczy spojrzeć na mapę… I jak to się stało, że zamiast na Ikarię, dopłyneliśmy na… KRETĘ!… poniedziałek, 2 listopada 2015

Z Grecji wyjechali ostatni już turyści. Większość z nich o tegorocznych wakacjach zdążyła pewnie już zapomnieć. Na wakacje więc czas najwyższy dla nas!

Pobyt na Ikarii planowałam już jakieś dwa miesiące. Wczoraj spakowaliśmy walizki. Zasuwając ostatni zamek, domknęliśmy też ostateczne planowanie. I właśnie wtedy Jani jeszcze dla pewności chciał sprawdzić godzinę naszego promu z Pireusu na Ikarię. Stare, greckie przysłowie mówi: człowiek planuje, a Bóg się śmieje. Zupełnie zapomnieliśmy o zmianie rozkładu promów w sezonie zimowym. Jak się okazało, naszego promu na Ikarię obecnie już nie ma…

-I co my teraz zrobimy?! Przecież wszystko jest już przygotowane… – spytałam załamana, nie wiedząc czy płakać, czy walić pięścią o ścianę. Ja naprawdę od dwóch miesięcy tak bardzo chciałam popłynąć na Ikarię…

-Ale tragedia… A mało ci  wysp w Grecji?  Popłyniemy… Dajmy na to… Na…

-A może by tak na Kretę!

-O widzisz! I problem rozwiązany!

Bardzo często, szczególnie turyści zadają powtarzające się pytanie: dlaczego Grecy są tak mało zorganizowani? Dlaczego? Przecież wystarczy spojrzeć na mapę Ellady.  Trochę lądu. Ostrzępiona linia brzegowa, jakby dziecko bawiło się nożyczkami. Jedna wyspa tu, a druga tam. Całość dosłownie rozwalona. Jakby ktoś rozbił na podłodze butelkę i nawet nie posprzątał.  Już patrząc na mapę łatwo wywnioskować, że tu nie da się niczego zbytnio zorganizować. Nie wyjdzie żaden plan… A to burza. A to sztorm. A to strajk. Za to można całkiem fajnie improwizować!;D

*

Dziś, o świcie dobiliśmy na Kretę. Nasze wakacje zapowiadają się wspaniale. Kochani, pozdrawiamy bardzo gorąco z przpięknej Chanii…:DDD Kreta jesienią zapowiada się bajecznie…

Przewodnik po KORFU, cz. 14 – 10 rzeczy, które koniecznie trzeba zrobić będąc na Korfu… wtorek, 18 sierpnia 2015

 

      Zastanawiałam się ostatnio, co koniecznie zrobiłabym na Korfu, będąc turystą który na wyspie przebywa jeden tydzień. Co prawda  tydzień to mało, ale i wystarczająco dużo, by zrobić 10 najfajniejszych na Korfu rzeczy. Oto moja 10! Bardzo subiektywnie i jeszcze bardziej szczerze.

1. Zgub się w labiryncie uliczek weneckiego miasta Korfu…

Miasto Korfu, to dla mnie absolutnie punkt nr jeden. Według mnie to najpiękniejsza stolica wysp Grecji. Uwielbiam w nim przebywać i zawsze mam problem, żeby zmusić się do powrotu. Jak najlepiej jest je zwiedzać? Tak po prostu, szwendając się i gubiąc w labiryncie jego uliczek.

 

2. Wykąp się w błękitnej wodzie przy  Rajskiej Plaży…

Co prawda nazwa „Rajska Plaża”  jest wymyślona na potrzeby turystów (jak to się stało – o tym jeszcze będzie), ale jest niezwykle trafna. To taki zupełnie odcięty od cywilizacji raj na ziemi. Tam jest po prostu jak w niebie. I na dodatek ta niebieska woda – pływając w niej  można mieć wrażenie, że pływa się w błękitnej farbie.

 

3. Zjedz owoce morza lub ryby w tawernie  Vrachos w Paleokastritsy…

To właśnie tam zatrzymujemy się podczas naszej wycieczki Widoki Korfu. Miejsca nie wybraliśmy przypadkowo. Ryby i owoce morza są tam  obłędne! Najlepsze spaghetti (linguini) z owocami morza jakie kiedykolwiek jadłam. Plus najbardziej sympatyczni kelnerzy, jakich spotkałam. No i ten widok na wybrzeże  Paleokastritsy!

 

4. Zachwyć się widokiem na Morze Jońskie  z zamku Angelokastro…

Kiedy stoi się na zamku Angelokastro, człowiek przeciera oczy. Jeden, wielki błękit. Linia oddzielająca morze od nieba, delikatnie się tam ugina, stanowiąc jednocześnie dowód na to, że  ziemia jest naprawdę okrągła. Oraz układające się we wstążeczki kręte drogi, które widać z góry. Według mnie to właśnie tam znajduje się najpiękniejszy widok na całej wyspie Korfu.

 

5. Zasmakuj  kum-kwatu…

Kum – kwat, to rodzaj niewielkich, gorzkich w smaku owoców cytrusowych, które można spróbować tylko i wyłącznie na Korfu. Tego owocu nie znajdziecie w żadnym innym miejscu w Europie. Kum – kwaty nie nadają się do jedzenia bezpośrednio po zerwaniu, ale powstają z nich fenomenalne likiery i słodkości.  Więcej na ten temat przeczytasz TU!

 

6. Zobacz jak ląduje samolot nad  monastyrem Vlacherna…

Lotnisko w Korfu musi być jednym z najładniejszy w  Europie. Wszystko przez to, że znajduje się tuż obok najważniejszego punktu widokowego wyspy – Kanoni. Nie można wyjechać z Korfu, zanim nie zobaczy się jak tuż nad monastyrem lądują samoloty.

autor: Ewa Serwicka

autor: Ewa Serwicka, dalekoniedaleko.pl

Więcej na temat lotniska na Korfu przeczytasz TU!

7. Wypij freddo cappuccino przy plaży Logas, w kawiarence 7th Heaven…

Freddo cappuccino robią tam mistrzowsko, a kawiarenka znajduje się na jednym z piękniejszych miejsc na wyspie – tuż obok punktu widokowego Cape Drastis. Zawsze panuje  tam jeden wielki błękit. Plus słynny balkonik wychodzący poza klif, z przeszkloną  podłogą – prawdziwy test na lęk wysokości.

 

8. Spróbuj lokalnego  piwa z Korfu…

Co prawda Grecja z piwa nie jest znana, ale Korfu to w tym temacie wyjątek. W miejscowości Arillas, na północnym zachodzie  znajduje się lokalny browar piwa, gdzie robi się piwo niepasteryzowane. Co prawda nie należę do wielkich fanów piwa, ale w tym się absolutnie zakochałam.

 

9. Poznaj historię cesarzowej Sisi…

Achillion to jedna z najważniejszych budowli Korfu. Pałac cesarzowej Sisi, to miejsce niezwykle urokliwe. Prawdziwy rodzynek dla fanów historii lub biografii nadających się na wyciskający łzy z oczu film.

 

10. Przespaceruj się po jedwabnych piaskach  na  plaży Agios Georgios…

Jest to jedna z piękniejszych plaż południowej części wyspy. Ta ciągnąca się plaża pokryta jedwabistym piaskiem wydaje się  nie mieć końca. Uwielbiam tam po prostu być i gapić się na zachodzące słońce.

Na wyspę Korfu możesz wybrać się z biurem podróży ITAKA. Ciekawe oferty wakacji znajdziesz tutaj:  http://www.itaka.pl/nasze-kierunki/grecja/korfu.html

Jednodniowe wycieczki po Korfu w małych grupach – klikając w obrazek na dole, sprawdzisz naszą ofertę na lato!

 

Z CYKLU: Inny punkt widzenia – 10 rzeczy, które TRZEBA! będąc na Kos… środa, 5 sierpnia 2015

    Dziś, coś trochę z innej beczki. Tym razem gościnny post na temat  wyspy Kos, autorstwa Gosi Trościankowskiej, która na tej wyspie pracuje już kolejny sezon i wie o niej więcej niż niejeden przewodnik. Serdecznie zapraszam do czytania! Z pewnością zachęci Was do wybrania się na wycieczkę na  Kos!

1. MIASTO KOS

No dobrze… miasteczko! Ale jest za to niezwykle urocze. Dojechać do niego można praktycznie z każdego zakątka wyspy autobusem. Tuż obok przystanku znajduje się cukiernia. To właśnie tam najlepiej rozpocząć zwiedzanie, bo mają tam najlepsze lody na całej wyspie.   Łatwo ją rozpoznać po charakterystycznych trzech krzesłach w kształcie rożków z lodami. Na lewo  jest sklep, gdzie  można kupić zioła, suszone pomidory oraz miód z Kos. Wychodząc z placu, gdzie jest sklep przechodzi się na centralny plac miasta. A tam muzeum archeologiczne i jeden z dwóch meczetów.

Kos to wyspa  Hipokratesa. Koniecznie trzeba więc zobaczyć drzewo Hipokratesa, które znajduje się przy wejściu do Zamku Ioannitów. W  jego pobliżu jest drugi meczet, przerobiony obecnie na sklep z pamiątkami.

2. NOC NA BAR  STREET

W centrum miasta Kos, jedna z ulic na starym mieście przeistacza się w jedną, wielką dyskotekę. Lokale to czasami miniaturki dyskotek, bo wchodzi tam  maksymalnie 10 osób. Cała impreza  odbywa się na ulicy. Stoliki klubów są tak blisko siebie, że czasem nie wiadomo który należy do którego.  Jest barwnie, głośno i ciasno. Ale naprawdę warto tam być! W dzień ta ulica zupełnie pustoszeje.

3. ASKLEPION

Jest to miejsce szczególne dla zainteresowanych historią medycyny. Dodatkowo tamtejszy widok na miasto Kos jest obłędny! Zapach ziół i dźwięk cykad zapamiętacie na długo.

Asklepion, to taki pierwowzór szpitala. Miał aż trzy poziomy i wszystkie trzy są całkiem dobrze zachowane.

4. TERMY

Tutejsze źródło wód termalnych wybija tu ze skał tuż przy brzegu morza. Otoczony kamieniami „basen” odgradza źródło od morza, ale powoduje że woda termalna nie miesza się z morską. Dzięki temu można nawet regulować temperaturę. Im bliżej morza tym chłodniej. Uwaga na zapach! Ten może przeszkadzać, bo wszędzie czuć siarkę.

Termy najlepiej zwiedzać wcześnie rano, wieczorem lub nawet w nocy. Polecam zdecydowanie późne popołudnia lub noc. W nocy należy ze sobą zabrać latarki. Termy nie są zagospodarowane w jakikolwiek sposób. Nikt nie pobiera opłat, nie ma żadnego baru, choć i to nie przeszkadza, bo latem nie ma tam nocy bez imprezy.

 

5. OWOCE MORZA W TAWERNIE LIMIONAS

Polecam tam spróbować wszystkiego! Jak? Zamówcie zestaw przystawek, na które macie ochotę, a po chwili na stole nie będzie wolnego miejsca.  Szczególnie polecam krewetki z Symi. Malutkie, smażone na głębokim oleju, skropione sokiem z cytryny koniecznie w zestawie z białym winem.

Do Limionas najlepiej podjechać wracając ze zwiedzania Kefalos. Warto wybrać się do tej części wyspy, bo to właśnie tam spotkać można dzikiej, puste plaże, gdzie można spędzić dzień z daleka od tłumów turystów.

 

6. ZACHÓD SŁOŃCA W ZIA  I  PYLI

Zachód słońca z Zia reklamuje każde biuro podróży. Ale zachód słońca w najwyżej położonej tawernie w Pyli nie jest już  tak znany. Oba są jednak piękne. Jeśli lubicie sklepiki z pamiątkami wybierzcie Zia. Jeśli lubicie chodzić po górach i macie ze sobą dobre buty jedźcie do Pyli.  Wygodne buty absolutnie wymagane.

 

7. WYCIECZKA NA NISYROS

Mimo wszechobecnego zapachu siarki, wycieczka na Nisyros to coś absolutnie niepowtarzalnego. Wyspa wulkan.  Krajobraz jest więc jak z księżyca. Można nawet wejść do największego na wyspie krateru.  Stolica wyspy – Mandraki jest malutką mieściną, pełną białych domków i cudnych mozaik z kamieni.

Wizyta w największym kraterze to wyzwanie! Pod stopami czuć gorący wulkanu, z otworów wydobywa się dym. Kryte  buty są tam absolutnie niezbędne.  Po wizycie w wulkanie, można się udać do  najwyżej położonego miasteczka na Nisyros. Tam z jednej strony widać  granatowe wody Morza Egejskiego, a z drugiej na krater.

 

8. SŁONE JEZIORO W TIGAKI

Kiedy w lipcu i w czerwcu jest w nim jeszcze woda można spotkać tam flamingi i żółwie. W sierpniu woda zaś wysycha, pozostawiając po sobie pełno soli. Wygląda to tak, jakby przed chwilą spadł śnieg.  W pobliżu znajdują się stadniny koni. Jezioro objechać można więc konno.

9. TURECKIE JEDZENIE W SZERYFIE LUB KOS

Wyspa Kos leży zaledwie kilka kilometrów od Turcji. Nocą, na przeciwległym brzegu  widać światła z Bodrum. W mieście Kos są dwa meczety. W malutkiej miejscowości Platani mieszkają jeszcze Turcy. Warto tam spróbować kuchni grecko – tureckiej. Idealnym miejscem jest restauracja „Ali”. Tamtejsze faszerowane kwiaty cukinii skradły moje serce.

10. PLAŻE, PLAŻE I RAZ JESZCZE PLAŻE…

Jestem zwierzęciem plażowym. Uwielbiam leżeć na leżaku, sączyć freddo, czytać książkę i od czasu do czasu wskoczyć do wody. Dlatego można mnie uznać za specjalistkę jeśli chodzi o plaże Kos. Na północy są plaże przede wszystkim piaszczyste. Najdłuższa piaszczysta plaża znajduje się w Tilaki i aż ma 10 km. Warte odwiedzenia plaże to Marmari i Mastichari. Trzeba się jednak liczyć z tym, że w tej części wyspy bardzo wieje, szczególnie kiedy nadchodzi jesień.  Dla wielbicieli plażowych imprez polecam plaże w mieście Kos, w jego północnej części (na przykład beachbar Milos). Dzikie plaże w okolicach Kefalos, są niestety najczęściej kamieniste, ale są za to mniej wietrzne i  jest tam głębsza woda.  Paradise Beach to natomiast najbardziej znana plaża na wyspie. Jest szeroka i piaszczysta.

Gosia Trościankowska

 

 

Przewodnik po KORFU, cz. 13 – 10 powodów, dla których warto spędzić wakacje na Korfu… piątek, 29 maja 2015

       To już grubo ponad dwa lata temu wpadłam na pomysł, że to właśnie Korfu będzie tym idealnym miejscem, gdzie każdego roku spędzając kilka gorących wakacyjnych miesięcy, będę organizować wycieczki. Przed założeniem naszej firmy z wycieczkami po KORFU,  przebadałam wszystkie inne greckie wyspy. Brałam pod uwagę każdą z nich. Każda  ma coś ciekawego do zaoferowania i zawsze stanowi zupełnie inny, odrębny, mały świat. Wszystkie są bajkowe. Ale dla mnie – wygrywa Korfu.

     Dlaczego? Oto 10 głównych powodów…

ENERGIA Czy macie czasem coś takiego, że wchodzicie do jakiegoś pomieszczenia i od razu czujecie się tam dobrze, nawet nie wiedząc  dlaczego? Ze mną tak właśnie było, kiedy pierwszy raz odwiedziliśmy Korfu. Tutaj zawsze czuje się po prostu dobrze, jakby coś pozytywnego nieustannie wisiało w powietrzu. Klimat na Korfu człowiekowi sprzyja. Między innymi z tego właśnie powodu od wieków ta wyspa odwiedzana była przez arystokratów,  słynnych pisarzy, ludzi sztuki. Cesarzowa Sisi leczyła tu swoje liche zdrowie, a bracia Durrell znajdowali  inspirację do swoich książek. Ujmując krótko, Korfu jest miejscem, które ma w sobie taki rodzaj energii, że człowiekowi nagle zaczyna się… chcieć!

PLAŻE…  Korfu to raj dla każdego, kto uwielbia morze. Można pływać, opalać się, czy też udawać się w rejsy po wybrzeżu. Na samym południu plaże mają piasek jak jedwab. Na północy czekają niesamowite formacje skalne. A nieco bardziej na zachód są całe złoża glinek, które stanowią zupełnie darmowe i jak najbardziej ekologiczne spa.

ZIELEŃ… Na Korfu przez 12 miesięcy w roku jest bardzo zielono. Tutaj zielono jest właściwie wszędzie, a zieleń zawsze jest intensywna i soczysta. Połączenie widoku niebieskiego  morza z intensywną zielenią, charakteryzuje wszystkie Wyspy Jońskie. Na Korfu takie kojące dla oczu kolorystyczne zestawienia można spotkać na każdym kroku.

WIDOKI… Niczym nieograniczone widoki na Morze Jońskie, które ciągnie się nie mając jakby końca. Wdzierające się w nie poszarpane skały. Malownicze zatoczki. Fantastyczne  formacje skalne. Czy też zielone wzgórza, zapadające się w malownicze morze. Korfu ma jedynie 600 km2, ale właściwie w jakimkolwiek jej miejscu człowiek się znajdzie, tam zawsze odkryć można zapierający dech w piersiach widok.

MIASTO KORFU…  Stolica wyspy Korfu, której część wpisana jest na listę UNESCO nie bez powodu uznawana jest za najpiękniejszą stolicę wysp Grecji. Miasto Korfu jest taką grecką perełką. Stanowi jednocześnie szalenie ciekawą mozaikę kulturową, ponieważ jego dzisiejsza wersja budowana była przez Wenecjan, Brytyjczyków, Francuzów oraz rzecz jasna Greków. Przejście się wąskimi  uliczkami Korfu to prawdziwa gratka, dla każdego miłośnika pięknej architektury.

POGODA… Ponieważ Korfu jest jedną z najbardziej na północ wysuniętych wysp Grecji, rzadko są tu trudne do zniesienia upały, nawiedzające południe Grecji. Tu zawsze jest nieco chłodniej. To również między innymi dzięki rodzajowi wiatru, który latem wieje od morza,  dając przyjemne wytchnienie.

JEDZENIE… Jedzenie na Korfu to temat rzeka… Wspaniałe ryby, owoce morza. Sofrito, stifado czy też pastitsada, czyli dania będące  wspomnieniem po weneckim panowaniu. Świetna oliwa z oliwek, smakowite wino, dostępne jedynie na Korfu kumkwaty. A przy tym uginające się drzewa od cytryn, fig, oliwek… Tak wyliczać można jeszcze długo.

Więcej na temat kuchni Korfu przeczytasz tu:  Jak zjeść Korfu?

CENY… Mimo bardzo dużego zainteresowania turystów, właściwie wszędzie na Korfu, niezależnie od miejsca ceny są przystępne. W tawernie przy najlepszych widokach płaci się standardowe wszędzie stawki (10-15 euro za cały obiad). Za nawet najdroższą kawę, nie zapłaci się wiele więcej niż 3,50 euro. Gdzie więc jeść i pić? W najbardziej spektakularnych miejscach, bo tam ceny będą mniej więcej takie same jak w każdej innej części wyspy.

ORGANIZACJA… Korfu jest pierwszą grecką wyspą, na której zaczęła rozwijać się turystyka. Dlatego  pod względem turystycznym wyspa jest naprawdę bardzo dobrze zorganizowana. W każdą część miasta (na czas!) dojedzie się autobusem. Na każdym kroku można wynająć samochód albo skuter. W każdym właściwie miejscu jest ciekawe muzeum, aquapark, kawiarnia albo tawerna.

AUTENTYCZNOŚĆ… Fenomen Korfu tkwi również w tym, że mimo tak dużego zainteresowania turystów, wyspie wciąż udaje się zachować swoją autentyczność. Wystarczy tylko troszkę skręcić z dróg, na które nakierowują turystyczne przewodniki i już jest się w wiosce, w której jakby stanął czas. Można samodzielnie odkryć ruiny starej budowli, albo wejść do sadu oliwnego, który prezentuje się jak ilustracja do bajki. Mimo tak dużego zainteresowania turystów, poza  szlakami życie na Korfu nadal toczy się swoim naturalnym, wyspiarskim rytmem.

KLIKNIJ NIŻEJ…

 

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Odwiedzaj nas na INSTAGRAMIE!… poniedziałek, 18 maja 2015

      Kiedy tylko mamy kilka wolnych dni, udajemy się w podróż. Nieważne, blisko czy daleko. Liczy się by zobaczyć nowe miejsce. A trzeba przyznać, że Grecja jest niesłychanie fotogeniczna.  Na Sałatkowym Facebooku już powoli na same zdjęcia miejsca nie starcza, nie mówiąc  już o blogu. Dlatego postanowiliśmy założyć  Sałatce konto również na Instagramie. Zachęcamy Was bardzo mocno do oglądania naszych zdjęć, które od dziś będziemy tam umieszczać. Będą się tam pojawiać zdjęcia z najróżniejszych zakątków Grecji, trochę naszej zwykłej codzienności i wszystko co wiąże się z Grecją, a w jakiś sposób jest ważne, ciekawe czy też inspirujące.

KONTO INSTAGRAM: salatkapogrecku.blog.pl

https://www.instagram.com/salatkapogrecku.blog.pl/

     Przedwczoraj wróciliśmy z krótkiego wypadu do Aten, załatwić to i owo jeszcze przed rozpoczęciem sezonu na Korfu. Prócz najróżniejszych spraw do załatwienia, w planach mieliśmy również odwiedzenie ateńskiej dzielnicy Gazi. Przyznam, że tej części Aten, która znajduje się przecież  rzut beretem od Akropolu, wcześniej zupełnie nie znałam. Przeczytałam o niej pierwszy raz w książce Dionisa Sturisa.

     Wystarczyło kilka przystanków metrem, żeby znaleźć się jakby w zupełnie innym świecie. Za to właśnie tak lubię wielkie miasta, takie jak Ateny. Gazi to dzielnica, która stanowi teren byłej gazowni. Jest przykładem na to jak miejsce, które wydawać by się mogło, jest zupełnie nieciekawe, można  zmienić w fantastyczną przestrzeń. Dziś jest to dzielnica, w której dosłownie na każdym kroku kryje się  coś ciekawego. Stare budynki, pozamieniały się na artystyczne kawiarenki z duszą, muzea, galerie. Gdzie nie spojrzeć, kolorowe  graffiti. Wszystko  tętni życiem. Na każdym kroku plakat z zapowiedzią koncertu, czy przedstawienia. Każdy wygląda tu fajnie, modnie i ciekawie.

     Spacerując ulicami Gazi, zupełnie przypadkowo trafiliśmy na wystawę. Zdjęcia z naszego sobotniego spaceru po Gazi możecie zobaczyć już teraz na naszym Instagramie!

        Więcej zdjęć na:

           https://www.instagram.com/salatkapogrecku.blog.pl/

 

Przylądek Sunion… niedziela, 17 maja 2015

Zachód słońca – Sunion

 

Na samym początku maja, korzystając z idealnej pogody i chwili czasu wolnego, wybraliśmy się na Przylądek Sunion. To właśnie tam znajdują się ruiny jednej z najsłynniejszych starożytnych świątyń i to właśnie tam zobaczyć można jeden z najpiękniejszych zachodów słońca Grecji.

     Mimo, że sezon turystyczny na samym początku maja jeszcze na dobre się nie rozpoczął, przy kasie z biletami już czekały grupy zagranicznych wycieczek. Wszyscy, którzy właśnie wtedy przyjechali zobaczyć świątynię Posejdona, dobrze wiedzieli co robią. Maj, początek czerwca,  koniec września i październik, to najlepszy czas  na zwiedzanie starożytnych ruin. Pogoda jest wtedy idealna. Jest  ciepło, lecz nie upalnie. A rozkwitająca lub powoli szykująca się do zimy przyroda, wciąż jest zielona i  stanowi wspaniałe tło dla pierwszoplanowych ruin. Zwiedzanie zabytków archeologicznych in situ (czyli w tym samym miejscu, gdzie powstały), w samym środku lata to najszybszy  sposób, żeby do starożytności bardzo się zniechęcić. Spacerowanie wśród ruin, przypomina wtedy spacer w rozgrzanym piekarniku…

 

    

Przylądek Sunion, jest najbardziej na południe wysuniętą częścią Attyki. Już od czasów starożytnych był strategicznie ogromnie ważnym punktem orientacyjnym dla żeglarzy, którzy płynęli z Pireusu na wyspy. Malowniczo osadzone ruiny, stanowią pozostałości po świątyni Posejdona, wybudowanej V w. p.n.e., czyli w „złotym wieku”, w okresie kiedy Grecja pod rządami Peryklesa przeżywała niesamowity rozwój. To właśnie wtedy w sztuce Grecji trwał okres klasyczny. Dzieła architektoniczne i rzeźbiarskie, które w tym czasie powstały, do dnia dzisiejszego stanowią kanon tego co idealne, najbardziej harmonijne i wypośrodkowane. Doskonałym tego przykładem są proporcje pozostałych do dziś kolumn w porządku doryckim  ze świątyni Posejdona.

 

 

Z 34 kolumn, obecnie jest ich 16. Kiedy się na nie patrzy, wydają się być idealnie proste. W rzeczywistości wcale takie nie są. Grecy, zamieszkujący Elladę ponad dwa i pół tysiąca lat temu(!) doskonale wiedzieli, że oko ludzkie  ulega optycznym złudzeniom. W związku z tym to, co wydaje się być idealnie proste, tak naprawdę wcale takie nie jest. Żeby optycznie uzyskać idealny kształt, kolumny posiadają enthasis, czyli delikatne zgrubienie na jednej trzeciej wysokości. Wiedza na temat idealnych proporcji, która powstawała  w Grecji ponad dwa i pół tysiąca lat temu, do dnia dzisiejszego jest podstawą dla każdego współczesnego architekta.  

 

 

     

 

Kiedy przed podróżą przeglądałam zdjęcia z zachodem słońca z  Sunion, pomyślałam że te same widoki w rzeczywistości, pewnie nie będą wyglądać aż tak spektakularnie. Błąd!  Zdjęcia mogą być doskonale  wykadrowane i nieco podkolorowane, ale oglądając je nie można odczuć ogromu, jaki czuje się stojąc tuż obok świątyni i patrząc na niczym nieograniczoną przestrzeń nieba i Morza Egejskiego.

      Kiedy byliśmy w Sunion, niebo częściowo zakryte było chmurami, przez które słońce jedynie się przebijało. Jednak kolor zachodzącego słońca, które zmienia siebie i wszystko wokoło, zawsze najpiękniej wygląda nie na zdjęciu, a na żywo w naturze. Ciągnące się morze, które nie ma swojego końca.  Wiatr, w którym czuć zapach soli. I niebo, które zmienia się z minuty na minutę.

 

Podpis Byrona na marmurach świątyni Posejdona (zaznaczony czerwoną kropką)

 

      Jeśli przyjrzeć się tym wiekowym marmurom bardzo dokładnie, można zobaczyć na ich powierzchni coś jeszcze. W wielu miejscach wyryte są daty lub  imiona, tych którzy przez wieki Sunion odwiedzali. Rok 1889. 1920. 1888. Imiona, kilkuwyrazowe napisy.  I na jednej z kolumn, niewielkie, skromne litery, które z odległości widać tylko, kiedy w ich kierunku świeci słońce.  Byron. Co prawda wszędzie są tabliczki, z napisem „do not touch!”, bo przecież chodzi o jedno z najważniejszych zabytków Europy. No cóż… Byronowi, który zachwycał się tym miejscem,  można jednak wybaczyć…

Poczytaj więcej o…

Zachód słońca na Santorini

Kambi. Najpiękniejszy zachód słońca na Zakinthos

 

 

 

Przewodnik po KORFU, cz. 12 – Jezioro Korission… środa, 29 kwietnia 2015

       Często pojawiają się opinie, że południe Korfu jest mało ciekawe i właściwie nie ma tam niczego interesującego do zobaczenia. Cóż, wystarczy spojrzeć na mapę, żeby zobaczyć, że od stolicy wyspy hen w dół mapy na południe,  Korfu staje się coraz szczuplejsza.  Południowa część wyspy jest po prostu powierzchniowo mniejsza. Co prawda ważnych dla wyspy miejsc jest tam  mniej, co nie oznacza bynajmniej, że niczego ciekawego tam nie ma.  Jednym z najbardziej interesujących miejsc na południu Korfu jest Jezioro Korission.

       Jezioro Korission zostało utworzone sztucznie.  Ma  powierzchnię około jednego hektara. Najłatwiej do niego trafić, kierując się drogą do miasteczka Argirades. Jezioro znajduje się tuż przy samym morzu, od którego jest odseparowane usypanymi jeszcze przez Wenecjan piaskowymi wzgórzami. Teren jeziora podlega ochronie, przez co tuż obok niego prawie brak  infrastruktury turystycznej. Niektórzy narzekają, że drogi wiodące na tutejsze plaże są raczej prowizoryczne i ciężko dojechać samochodem osobowym. Ale w tym przypadku nie może być inaczej. Im mniej tu cywilizacji i turystów, tym dla tego miejsca lepiej.

     Jezioro Korission znane jest jako miejsce, gdzie można obserwować najróżniejsze gatunki ptaków. To właśnie tam przylatują m.in. przepiękne flamingi. Jest to raj dla każdego, kto interesuje się ornitologią. Tuż obok jeziora, znajduje się stadnina koni. Piaskowe podłoże jest bowiem idealnym miejscem do jazdy konno.

 

       Teren jeziora jest również doskonałym miejscem dla każdego, kto ma ochotę znaleźć się na plaży, która bardzo bliska jest swojego naturalnego wyglądu. Gdzie nie ma głośnej muzyki, barów, dyskotek, równo porozstawianych leżaków i parasolek. Jest za to błękitne morze, niczym nie ograniczony widok na horyzont i jedwabisty  piasek. Tyle. Dokładnie tak wygląda plaża Halikouna, która znajduje się tuż przy jeziorze, w jego północnej części.  Pomimo, że w sezonie jest tam sporo turystów, nawet  mimo tego jest raczej cicho i spokojnie. To również tam, jak i w całym rejonie, gdzie Jezioro Korission prawie styka się z morzem i gdzie występuje wyjątkowo drobny i delikatny piasek, można jeszcze spotkać przepiękne morskie giganty, obecnie znajdujące się już o krok od wyginięcia – żółwie Caretta caretta.

     Więcej na temat żółwi Caretta caretta przeczytasz TUTAJ!

 

     RADA DLA TURYSTY

     Na spacer po terenie jeziora najlepiej wybrać się bardzo wczesnym rankiem lub pod sam wieczór. Chodzenie po niezacienionym terenie w słoneczny dzień, w sam środek lata jest bardzo złym pomysłem. Przydadzą się kryte, sportowe  buty, ponieważ chodzi się po drobnym piasku.  

Widok z plaży Halikouna

Widok z plaży Halikouna

Do przygotowania tego tekstu korzystałam z przewodnika: Korfu, Pascal Lajt, red. Małgorzata Krygier, Bielsko – Biała, 2014, s. 115

 

Mastiha. Jedna z najbardziej niezwykłych przypraw świata. Czyli czym są „złote łzy” wyspy Chios?… sobota, 21 marca 2015

     

       Jest jedną z najstarszych przypraw używanych w basenie Morza Śródziemnego. W średniowieczu ceniono ją na równi ze złotem. Lista jej właściwości zdrowotnych nie ma końca, a jej unikatowego smaku nie można do niczego porównać. Żeby ją zdobyć, trzeba  udać się w podróż, bo  najlepsza  mastiha, powstaje tylko w jednym miejscu na świecie – greckiej wyspie Chios.  

 

      Mastiha jest jednym z najbardziej charakterystycznych smaków Grecji.  Jednak poza Helladą prawie nigdzie się jej nie używa i prawie nikt jej nie zna. Dlaczego? Smak i zapach mastihy jest bardzo specyficzny i cudzoziemcy nie zakochują się w nim od razu. Grecy natomiast za nią przepadają. Jest to jeden z tych smaków, którego docenienia trzeba się nauczyć. Żeby to zrobić, najlepiej poznać jego historię.

     Mastiha to nic innego jak żywica, którą wytwarzają drzewa mastihowe (pistacia lentiscus var. Chia). Spotkać można je wyłącznie  w basenie Morza Śródziemnego. Jednak mastiha najlepszego gatunku, o najlepszych walorach smakowych i leczniczych,  uzyskiwana jest z drzew rosnących wyłącznie na Chios. Dlatego od 1992 roku mastiha posiada oficjalny status wyrobu regionalnego (Protected Designation of Origin).

Drzewo mastihowe

Drzewo mastihowe  –  pistacia lentiscus var. Chia

 

     Cenne właściwości mastihy znane były już w starożytności. Ponieważ ma  bardzo pozytywne działanie na dziąsła i zęby, mastiha stała się  pierwszą gumą do żucia stosowaną na terenie Europy. Używano  ją jako  przyprawę, której już kilka żółtawych grudek,  zupełnie zmienia smak każdej potrawy.  W Grecji od wieków jest prawdziwym rarytasem. Mastihowej gumy do żucia, nie jest w stanie przebić żaden inny smak. Dodaje się ją do ciast, ciasteczek i wszelkiego  typu wypieków. Odgrywa główną rolę w wielu drinkach. Można z nią pić ouzo lub tsipouro, czy też zwykłą sodową wodę. Latem w Grecji popularne są kaimaki –  lody o smaku mastihowym. Grecy za swoją mastihą szaleją. Natomiast kiedy pierwszy raz smakuje ją turysta, zazwyczaj zupełnie nie wie co ma o niej  myśleć, bo tak to jest zazwyczaj z zupełnie nowymi smakami.

     Największa sława mastihy przypadała  na średniowiecze, kiedy to ceniona była na równi ze złotem.  I to właśnie wtedy na wyspie Chios powstały tzw. mastihochoria, czyli „wioski  mastihowe”, których mieszkańcy zajmowali się  przede wszystkim uprawianiem swoich mastihowych drzew. Niestety, wartościowa mastiha, sprowadzała na Chios piratów. Żeby chronić swoich mieszkańców i swoje najcenniejsze  dobro,  mastihochoria musiały zostać zabudowane  niemalże jak twierdze. Im trudniej było  się do nich dostać – tym lepiej.

        Mastihowe wioski znajdują się w południowej części Chios. Obecnie jest ich 24 i powstały około 700  lat temu.  Trzy najbardziej popularne, to właśnie Pirgi, Mesta, Olymbi. Fakt, że ani mastiha poza Grecją nie jest znana, a i Chios nigdy nie figurowała na top listach najbardziej popularnych turystycznie greckich wysp, to dla owych wiosek swoiste  szczęście. Dzięki temu  udało się im zachować swoją niezwykle cenną autentyczność i atmosferę, tak jakby kilkanaście lat temu, zatrzymał się tam czas.

     Mieszkańcy tych wiosek, od pokoleń mastihą zajmują się całymi rodzinami. Żywicę zbiera się latem, myje się, a następnie suszy. Wtedy przybiera swoją czystą postać żółtawych twardych grudek i kuleczek o nieregularnych kształtach, pokrytych drobnym bielącym się pyłkiem. W takiej formie, najczęściej jako przyprawa, mastiha trafia do sklepów. Znajduje się w każdym greckim super markecie,   tuż obok cynamonu, gałki muszkatołowej, czy też kurkumy.

      Ponieważ mastiha jest w Grecji tak lubiana, mając na uwadze, że jest to jeszcze nie rozpromowany  kulinarny ewenement, stworzona  została sieć sklepów o nazwie Mastiha Shop. Tam, w opakowaniach ze świetnym, nowoczesnym  designem,  sprzedawane jest absolutnie wszystko co zawiera w sobie mastihę. Od mastihy w czystej postaci, po najróżniejsze słodkości, aż po kosmetyki. Jeden ze sklepów marki, ma swoją siedzibę między innymi w Nowym Jorku. Jak najłatwiej trafić do jednego z  takich sklepów? Jeśli będziecie kiedyś lecieć gdzieś z Aten, zajrzyjcie  koniecznie do Mastiha Shop, który znajduje się w ateńskim lotnisku. Już po przekroczeniu progu sklepiku zaczniecie się zastanawiać, cóż za nienazwany, zupełnie nieokreślony zapach…

Mastiha Shop

Mastiha Shop

 

Chios. Poza turystycznym szlakiem… wtorek, 17 marca 2015

      To było już jakieś osiem lat temu. Studiowaliśmy wtedy z Janim na Lesbos. I pewnego dnia, tak po prostu stwierdziliśmy, że wsiadamy na prom żeby zobaczyć jak żyje się na Chios. Była dokładnie ta sama pora roku. Środek marca. Grecja budziła się przeuroczą, śródziemnomorską wiosną, która tak nagle wydłuża dzień, pachnie kwiatami, dostarcza sporej dawki słońca, ale również kaprysi zmienną pogodą. Takie podróże do teraz lubię najbardziej. Plecak. Wygodne buty. Trochę benzyny w baku samochodu, trochę pieniędzy w portfelu. Niewiele informacji w przewodniku – znak, że coś odkryjemy.

 

      Chios należy do archipelagu Wysp Egejskich, nie tak jeszcze często odwiedzanych przez turystów. Powód? Wyspy Egejskie nie oferują plaż rodem z folderów reklamowych, o których przez całą zimę marzy większość turystów. Chios jest całkiem spora (904 km2), ale na tyle mała, że można ją dobrze poznać już w tydzień. Jest oddalona od greckiego kontynentu, ale o rzut beretem do Turcji, której wybrzeże od momentu kiedy zapadnie zmierzch, widać rozświetlone jak zapalone  lampki na choince.

       Chora, czyli stolica wyspy również nazywana Chios, jest na swój sposób urokliwa. Stwierdzenie, że jest to duże miasto, z pewnością do niej nie pasuje. Jednak w typowy dzień, w godzinach południowych ruchu jest całkiem sporo. Główna ulica zasiana jest sklepami, kawiarenkami i miejscami, gdzie można zjeść souvlaki.

     Nas jednak najbardziej interesowało, to co jest na południu wyspy. A mianowicie, trzy konkretne wioski. Pierwsza  na liście była Pirgi – wioska, której charakterystyczny widok nigdy nie wyblaknie z pamięci. Chodząc jej ulicami można  poczuć się dosłownie jak w bajce. Wszystkie  budynki, które  mieszczą się w tym  niezwykłym miejscu, ozdobione są biało – czarnymi wzorami geometrycznymi. Jest  to tzw.  ksista – ornamenty, powstające przez odsłonięcie warstwy czarnego piasku wulkanicznego, który kryje się pod tynkiem koloru białego.  Ksisty pokrywają w Pirgi  każdy budynek.  Choć czasem można dostać oczopląsu, ta czarno – biała  kompozycja geometryczna wygląda naprawdę niesamowicie. Całość urozmaicają niewielkie czerwone plamki –  suszące  się w licznych miejscach niewielkie pomidory. To jeden z przysmaków Chios.

PIRGI

PIRGI

      Kilka kilometrów od Pirgi znajduje się następne ciekawe miejsce –  MestaŚrodkiem wioski jest   baszta, od której odchodzą wąskie  ulice. Całość zabudowania, które dobrze pamięta czasy średniowiecza, składa się z grubych murów,  często tworzących z ulic tunele. Całość zaprojektowana została na kształt labiryntu. Z wielu okien również i tu zwisają suszące się na słońcu czerwone pomidory. W każdym zakamarku  porozstawiane wielkie donice z kwiatkami. Co chwilę gdzieś cicho przebiegnie bezpański kot, czy też przemknie ubrana cała na czarno, przygarbiona  wdowa. Przystanie. Popatrzy spokojnie  na cudzoziemca, jak na nieco inny gatunek. Każdy wie kto jest tu „swój”, więc  ludzie z zewnątrz od razu rzucają się w oczy. Poruszanie się po wiosce samochodem jest co najmniej niewygodne. Często więc  widać kogoś, kto przemieszcza się na osiołku.

-MESTA

MESTA

      Na naszej liście była jeszcze Olymbi. Malutka wioska, której domki przyklejone są do siebie, jakby w ten sposób miało im być cieplej. Jednak to miejsce już z daleka wyglądało dość  przygnębiająco.  Ale również i taka może być Grecja. A odkrywanie nowych miejsc, to nie podziwianie tylko i wyłącznie perełek.

-OLYMBI

OLYMBI

      Miejscem, jakie  koniecznie musieliśmy zobaczyć był klasztor Nea Moni, który znajduje się w centralnej części wyspy. Jest to jeden z najważniejszych klasztorów Grecji. Pochodzi  z XI wieku, a jego mozaiki, wraz z mozaikami z Dafni i Osios Loukas, są uznawane za najpiękniejsze w całej Helladzie.

      Kiedy krętą drogą dojechaliśmy do naszego celu nagle, jak to zazwyczaj w Grecji, zmierzch zamienił się w ciemną noc. Drzwi do klasztoru były już zamknięte. Jednak obok stał  niewielki budynek, a tam uchylone drzwi, skąd padało ciepłe światło. Weszliśmy do środka. Za wielkim dębowym stołem, który zajmował ogromną część niewielkiego pomieszczenia,  siedział stary, brodaty pop. W chatynce pracowicie krzątała się zgarbiona babuleńka. Poczułam jakbyśmy weszli do scenografii historycznego filmu. Jani wyjaśnił, że przyjechaliśmy z daleka, że  bardzo chcieliśmy zobaczyć słynne na całą Grecję mozaiki. Pop wstał ciężko i zaprowadził nas do klasztoru. Włączył światło. Popatrzyliśmy przez chwilę na mozaiki i kapiący złotem ikonostas. Kiedy wracaliśmy, staruszka  z powrotem zaprosiła nas do chatki. Wyrysowała na czole mnie i Janiemu znak krzyża, a do rąk dała po małym zawiniątku. W środku było po solidnym kawałku świeżo upieczonego ciasta.  Nie wiem co dokładnie jest w takich właśnie  chwilach, ale kiedy stają się one tak proste, to przez choć krótki moment odczuwa się, że życie to magia. Wnętrze Nea Moni, to prawdziwe dzieło sztuki. Ale w mojej pamięci dużo wyraźniejszy jest widok ciepłego światła padającego z uchylonych drzwi chatynki, dotyk pergaminowej skóry rąk  staruszki na mojej dłoni. I smak tego ciasta.

-klasztor NEA MONI

klasztor NEA MONI

      W tym skrzętnie zawiniętym kawałku, krył się smak, którego nigdy wcześniej nie znałam. To chyba można nazwać zaszczytem, że mastihę pierwszy raz zasmakowałam  stojąc w samym sercu wyspy Chios.

      Czym dokładnie jest jedna z najsłynniejszych greckich przypraw, o której prawie nikt poza Helladą nie słyszał? I w czym tkwi jej fenomen? O tym już w następnym poście!

-ulica Kri Kri

ulica Kri Kri…

     Kiedy wybraliśmy się na  Chios, jeszcze nie miałam nawet aparatu fotograficznego. Prócz kilku zdjęć, które wtedy wykonaliśmy z Janim, nie zachowało się  ich zbyt wiele. Żeby zobaczyć więcej innych zdjęć z Chios, koniecznie zaglądaj przez cały ten tydzień na Sałatkowego Facebooka! Tam od wczoraj, aż do niedzieli trwa „Tydzień  wyspy  Chios” i ogromna ilość zdjęć  związanych z tą wyspą! Zaglądajcie by mieć pełen obraz tego niesamowitego miejsca.