Kiedy w końcu spadnie śnieg?… środa, 12 grudnia 2012

 
 
    Jak większość europejskich narodów, również Grecy uwielbiają Święta. Bożonarodzeniowa atmosfera opanowała cały kraj. Drzewa ubrane są w lampki. Gdzie nie spojrzeć widać przystrojoną choinkę, albo statek. Cały świat mieni się złotem przepasanym dostoją czerwienią. Święta za pasem!
                                                                                                                                       
     Tak prezentują się sklepowe wystawy w naszym pobliskim mieście. Jak widać, dominującym  motywem na nich  jest śnieg. W którąkolwiek witrynę by nie spojrzeć – wszędzie śnieży! 
 

 
    Tak wyglądają wystawy. A jak w tym świątecznym okresie  wygląda prawdziwa Grecja?
 
    Wszystkie zdjęcia  poniżej, zrobiłam w ten poniedziałek. Co prawda od czasu do czasu, zdarzają się dni w których wieje i jest deszczowo. Przeważają jednak właśnie takie:
 

 
    Temperatura w pobliskiej wiosce, również i dzisiaj wynosiła 24 stopnie. Mimo, że taką liczbe wskazuje termometr wiszący przy aptece, trzeba uważać – jak mówią Grecy – „grudniowe słońce ma ostre zęby”. Wybierając się w dzień na spacer, trzeba zabrać grubszy sweter lub nawet płaszcz. Czasem przyda się i szalik.
    Drzewa zielone. Słońce świeci. Zachmurzenia brak…
   
     Podobnie jak wszelkie inne drzewa cytrusowe, nasze cytryny również właśnie  teraz wydają owoce. Mamy ich już tyle, że naprawdę nie wiadomo co z nimi robić? A nadchodzą kolejne kilogramy! Pachną, smakują niesamowicie. Tak prezentuje się mój zimowy(!) widok za oknem:
 
 
    No cóż … zdaje się, że śnieg w tym roku Greków nie zaskoczy! Raczej, marne szanse.
    Ja tymczasem wyciągam powoli walizkę. Pakuje ubrania i wszystkie prezenty. Grecja jest przepiękna. Jednak nie ma nic lepszego niż śnieżne  Święta. A polska Wigilia, to dla mnie wciąż niedościgniony fenomen.
 
    Mam tylko nadzieję, że co najmniej do 24tego, śnieg w Polsce spokojnie poczeka. Marzą mi się białe Święta!
   

Przeczytaj więcej…
http://salatkapogrecku.blogspot.com/2011/12/polski-fenomen-smalecpiatek-2-grudnia.html





 

Co robi typowy Grek, kiedy nie widzi już wyjścia? I jak na jego zachowanie reaguje typowa Greczynka?… czwartek, 6 grudnia 2012

 
 
 
 
 
      Paprykę we własnej osobie, miałam okazję poznać całkiem dobrze, kiedy mieszkaliśmy jeszcze w domu Sałatki. Jeśli ocenić by ją po wyglądzie, można pomyśleć, że musi być co najmniej  „niedostępna”. Pozory mają jednak to do siebie, że mogą nieźle zmylić.
    Dziewczyna Ogórka zazwyczaj ubiera się na czarno. W jej codziennym stroju, stałym i ukochanym elementem są ćwieki. Z tyłu szyi ma pokaźny tatuaż. Włosy modnie ścięte na krótkiego boba, w kolorze  czerwonej, dojrzałej… papryki. Ponadto, Papryka jest pielęgniarką i pracuje w pobliskim szpitalu.
    Dziewczyna co prawda wygląda na ostrą jak brzytwa, ale w rzeczywistości jest zupełnie inna. Mieszkając w domu Sałatki zdążyłam się o tym na własnej skórze przekonać, bo z Papryką się zaprzyjaźniłyśmy. Ma serce na dłoni, co jednak czasem bywa niebezpieczne. Zakochując się w Ogórku, wpadła jak śliwka w kompot, albo raczej … jak papryka do greckiej sałatki.
 
    Rozpoczynanie związku i rzucanie palenia nie idą ze sobą w parze. Ogórek na co dzień jest bardzo nerwowy. A żeby wytrzymać z nim teraz… Nawet jeśli nosi się czarną skórę nabitą ćwiekami i ma się pokaźny tatuaż na szyi, żeby go obecnie znieść  – trzeba być aniołem.
 
    Pewnej nocy Papryka i Ogórek będąc już oficjalnie parą, razem z gronem męskich znajomych, wybrali się na wspólną imprezę.  
    Do tego, że Grecy mają dość specyficzne poczucie humoru, zdążyłam się już przyzwyczaić. Złamany palec w gipsie. Wielki pryszcz na nosie. Kraksa na skrzyżowaniu. Wpadnięcie do kałuży. Pobrudzenie się podczas jedzenia. A nawet, zwolnienie z pracy. Dla Greków to idealne tematy do żartów. Nie ma przecież niczego zabawniejszego, niż śmianie się z kogoś, komu stało się coś złego. Bez wątpienia, Grecja jest krajem, który uczy do siebie dystansu. Bez niego – nie dałoby się tutaj przeżyć.
    Wracając jednak do tematu imprezy… Kiedy lekko podirytowany nieodpartą chęcią zapalenia, Ogórek zjawił się w dyskotece, koledzy wyczuli: zbliża się ofiara doskonała.
 
    -Ogórek! Zapal ze mną jednego! – zaproponował jeden z kolegów, znów nie mając pojęcia że kontynuuje metodę lekarza.
   -Nie palę. – z mocno zaciśniętymi zębami, odpowiedział Ogórek.
    Krótka wymiana zdań wystarczyła. Chwila potem wszyscy koledzy, spójnie jak jeden mąż, w stronę Ogórka wyciągnęli papierosy. Od kilku zapalonych zapalniczek, prawie podpaliły mu się włosy. Żart pierwsza klasa!
    Trwało to dobre pół godziny. Gdziekolwiek Ogórek by się nie odwrócił, znajdował papierosa w parze z zapaloną zapalniczką.
     -Ja już tego nie wytrzymam!!! – krzyknął po godzinie do Papryki.
     Nastała cisza… Mało brakowało, a przyciszono by muzykę. Patrząc na wściekłego jak rozjuszona bestia Ogórka, wszyscy  czekali, żeby tylko dokończył i powiedział: „dajcie mi papierosa!”.
    Nic z tego! Na rzucenie palenia, Ogórek  się zaciął. Coś jednak musiał zrobić, żeby dać upust emocjom.
    Otoczony dziesięcioma rękami, gdzie każda trzymała albo papierosa, albo zapaloną zapalniczkę, ze zrezygnowaną miną mówiącą „to wcale nie jest śmieszne”, Ogórek tak jak stał – zdjął spodnie.
     W blasku dyskotekowych świateł, białe majteczki świeciły niczym latarnia ciemną nocą. Ze spuszczonymi spodniami, Ogórek stał w zupełnym bezruchu. A wszystkim obecnym, opadły szczęki.
    
     Papryka, która tego dnia wyglądała, jakby właśnie wróciła ze zgrupowania satanistów, stwierdziła, że to stanowczo uwłacza jej kobiecej godności. Uniosła głowę, zarzuciła swoje czerwone włosy i wyszła.
    Od tego wydarzenia, które obiegło już chyba całe miasto, na ich Facebooku prawie codziennie zmienia się status. W związku. Wolny. Wolna. Trudno powiedzieć…  No cóż… Życie potrafi być bardziej zakręcone, niż najlepsza opera mydlana.
 
 
 
Przeczytaj więcej…
 
 
 
 
 
 

Zawodnik z numerem 45… niedziela, 2 grudnia 2012

 
 
 
 
      Na początek sprostowanie. Rzeczywiście, jeśli Ogórek pobiegłby w prawdziwym maratonie, raczej by go nie przeżył. Bieg, w którym brał udział, miał około tylko / aż  10 kilometrów. Po czasie takie opowieści zaczynają żyć trochę własnym życiem. Do mnie doszła więc informacja, że był to maraton. Na całe szczęście – nie!
 
A raczej – palił!

      Przygotowania Ogórka do biegu na 10 kilometrów nie odróżniały się zbytnio od jego codziennego zestawu ćwiczeń, czyli przerzucania kanałów w telewizorze i grania w strategiczne gry. Najzwyczajniej w świecie, któregoś dnia wstał rano i pomyślał:

    -Wezmę dziś udział w biegu na 10 km.
 
 
    Jak sam później opowiadał, zaczęło się bardzo sympatycznie, bo w tym samym biegu brali udział jego dwaj przyjaciele. Tyle, że jeden codziennie gra w koszykówkę, a drugi uwielbia kopać piłkę. Przez pierwsze kilka, kilkanaście minut biegnąc równo uzgadniali, gdzie wieczorem pójdą na piwo i jaka gra jest aktualnie najfajniejsza. Po pewnym czasie Ogórek przestał słyszeć co mówią, bo został trochę w tyle. Dystans nieuchronnie się zwiększał, poczym  Ogórek stracił z oczu swoich dwóch kolegów, którzy jak można przypuszczać – kontynuowali rozmowę w najlepsze.
     Wkrótce, po jakiś czterech kilometrach Ogórek znalazł się, wśród tych którzy byli na końcu. Bycie na zupełnie szarym końcu, nie jest chyba najprzyjemniejszym uczuciem. Gorszym może być jednak to, że od szarego końca oddziela dość spory dystans. A już najgorszym – jak szary koniec przestaje być widoczny… Zupełnie…
 
     -Hej stary! Nie potrzebujesz może pomocy? – spytał mężczyzna z eskorty,  jadący obok na motorze.
     -Nie. Wszystko jest ok! – odpowiedział Ogórek, który już właściwie szedł, bo na bieg nie miał siły.
     -A może jednak… – kontynuował facet na motorze.
    -Powiedziałem przecież, że wszystko jest w porządku.
    -Wiesz co… bo ten bieg właściwie się już skończył… Trochę temu.  A tobie zostało jeszcze półtora kilometra…
     Cisza po stronie Ogórka.
   -Może cię jednak    podwieźć?  Wtedy wszyscy szybciej poszliby do domu. – mężczyzna na motorze zapewne nie wiedział, że  zastosował tę samą metodę co lekarz.
  -No to jak? – spytał po chwili.
 -Odpierdol się! – ostatkiem sił krzyknął Ogórek.
 
 
 
     Tego co działo się za plecami Ogórka, który z każdym małym krokiem jednak zmierzał w stronę mety, nie muszę opisywać. Tak, na tym właśnie zdjęciu widzicie ich dwóch: Ogórka i faceta na motorze, który chciał szybciej iść do domu.
     Szybciej jednak nie poszedł. Być może musiał nawet zadzwonić do żony, że trochę spóźni się na obiad.
 
      Zawodnik z numerem 45 do mety dobiegł ostatni. Już nie ważne jak długo (naprawdę długo…) po szarym, szarym końcu.
      Trzymając w dłoniach butelkę zimnej wody, Papryka, razem z dwoma kolegami czekali na mecie.
     Ogórek dobiegł, poczym padł.
     Pisząc bez najmniejszej szczypty sarkazmu, dla mnie mimo wszystko zwycięzcą był zawodnik ostatni. Tym bardziej, że dla nieszczęścia faceta na motorze, ten sam zawodnik, pamiętny numer 45, już zapisał się na następny bieg.
 
      Czy do Sałatki po grecku pasuje również Papryka? Jak najbardziej! Ale o niej już za tydzień…   

 

Przeczytaj więcej…
http://salatkapogrecku.blogspot.com/2012/11/jak-zrobic-prawdziwa-saatke-po-grecku-i.html
http://salatkapogrecku.blogspot.com/2012/01/swiateczne-wspomnienie-ogorkasroda-18.html

 

Jak rzucić palenie? Wersja grecka, a dokładniej – ogórkowa… czwartek, 22 listopada 2012

      
 
 
      Nikt do końca w to nie wierzył. Ogórek (lat 30), czyli kuzyn Janiego, który wcześniej prezentował jak w wersji greckiej zapalić papierosa, rzucił palenie. I okazuje się – jak dotąd całkiem skutecznie.  
 
      Na szczęście w porę udało się nam zrobić zdjęcia do posta o paleniu. Dziś byłoby to już niemożliwe. Pozostało tylko wspomnienie:
 
 
 
 
 
     Fakt, że Ogórek rzucił palenie, to jeszcze nie wszystko.  Zaczął o siebie dbać, obciął włosy i lepiej się ubiera, a przy tym wszystkim wziął udział w maratonie. Tak jest …  w    ma-ra-to-nie!
     Tymczasem, zachodziliśmy z Janim po rozum do głowy, co właściwie się z nim stało? I czy martwić się czy cieszyć? Przyczyny nie trzeba było szukać daleko. Wystarczyło zerknąć na  Facebooka. Przy tej spektakularnej przemianie Ogórka, zmienił się bowiem również jego „status”. Jak już się pewnie domyślacie, pojawił się magiczny napis –  „w związku”.
 
   I wszystko stało się  jasne.
   Pojawił się jednak inny problem. Po pierwsze Ogórek cierpi na cukrzycę, a po drugie – ponieważ jest człowiekiem bardzo nerwowym – ma problemy z jelitem. Dodam jeszcze, że przez dobrych kilka lat Ogórek robił dokładnie wszystko, co było mu zabronione. Nie palił, właściwie tylko kiedy spał. W swojej diecie restrykcyjnie omijał wszystko, co było zielone. A jego codzienny wysiłek fizyczny  kumulował się wyłącznie w palcach, które używał do komputerowych gierek. Pytanie: czy przez taki tryb życia, powoli popełniał samobójstwo; czy prozaicznie – brakowało u jego boku właściwej  kobiety?
     Wszystkie te pozytywne zmiany musiały być dla organizmu Ogórka zbawienne. Tyko że… no właśnie… Przez rzucenie palenia stał się nieprzeciętnie nerwowy, przez co w konsekwencji zaczęło cierpieć jego jelito grube. Po kilku tygodniach niepalenia, kuzyn trafił do lekarza.
 
***
 
   -Nie jest dobrze. Ma pan znów poważny problem z jelitem grubym.  – powiedział lekarz.
   -Właśnie rzuciłem palenie. – z zaciśniętymi ustami odpowiedział Ogórek.
   -Tak myślałem, że coś się dzieje. No właśnie… właśnie… I co my teraz zrobimy…? Na dodatek ma pan cukrzycę, więc nie mogę panu przepisać typowego w tym przypadku leku. – w milczącej odpowiedzi usta Ogórka zacisnęły się jeszcze bardziej. Pewnie już czuł, co się święci.
   -Szczerze powiedziawszy… – kontynuował lekarz. – To co teraz dzieje się w pańskim organizmie, jest bardziej niebezpieczne niż palenie. W żadnym innym przypadku bym tego nie zalecił, ale… Pane Ogórku –  pan koniecznie musi znów zacząć palić! Innego rozwiązania jak na teraz nie znajdziemy.
   -Co?!
   -Niech pan jak najszybciej zapali pierwszego papierosa!
   -Po moim trupie! – odpowiedział kuzyn trzaskając już za sobą drzwiami.
 
    I tak to jest moi Kochani. Nie odkrywam Ameryki pisząc, że faceci nie znoszą lekarzy. Oraz, żeby zmotywować Greka do czegoś, trzeba kazać mu zrobić coś zupełnie odwrotnego! Od ostatniej wizyty u lekarza, Ogórek więcej się u niego nie stawił, jak również ani razu nie zapalił.
 
    Co więcej… Kilka dni po wizycie u lekarza, Ogórek wziął udział w maratonie. Jako który dobiegł? Czy też doszedł? Albo raczej się doczołgał? Czy wyszedł z tego cały? I dlaczego chciał pobić mężczyznę, który zaoferował mu pomoc?
  O tym  wszystkim – już za tydzień!
  Pozdrawiam!
 
 
 
 
 
 
 

Jani zamordował Elwirę… piątek, 9 listopada 2012

 
Listopadowe morze
    
 
 
     Jest listopad. Nawet mimo że temperatura od czasu do czasu wciąż sięga 25 stopniu, w powietrzu od dawna czuć już jesień. Coraz częściej pojawiają się szare dni, w których słońce przykrywają chmury. Pada, a przy tym potrafi wiać okropnie. Z większości greckich wysp, miast, miasteczek już dawno wyjechali ostatni turyści.
 
      Z mojego emigracyjnego doświadczenia widzę, że kolejne etapy zapuszczania korzeni przychodzą równo po sobie. Zanim się zjawią, czasem trzeba uzbroić się w solidną porcję cierpliwości, ale przede wszystkim koncentrować na tym co jest teraz i nie starać się  przyśpieszać niczego na siłę. Taka niecierpliwość na nic się zdaje – trawi jedynie życiową energię.  
     Po roku od przeprowadzki do kraju (jak mówią…) całkowicie pogrążonym w kryzysie, udało nam się równie całkowicie stanąć na nogi. Jesteśmy już w pełni samodzielni. Mamy swoje upragnione mieszkanie. A w te Święta na drzwiach Cytrynowego Domu, powieszę swoją świąteczną kokardę.
    Moja granica „magicznych trzech miesięcy” po przeprowadzce, również jest już za mną. Poznałam kilka przemiłych osób, mam swoje ulubione miejsca. A nasze miasteczko, mimo że wciąż nie jestem jego fanką, przynajmniej mnie już tak bardzo nie straszy.
    Powoli czuję grunt pod stopami, a w mojej głowie coraz częściej pojawia się stan, który mogę nazwać „wewnętrzna równowaga”. Następnym etapem zakorzeniania jest szukanie konkretnej pracy. Zdaje się, że u każdego, kto zaczyna życie w nowym kraju pojawia się taki moment, kiedy można głośno powiedzieć:  „już jestem gotowa”… Obojętnie czym to „coś” będzie.
     U nas wyglądało to w ten sposób…
 
 
       Z Cytrynowego Domu wyjechali już wszyscy wakacyjni goście, którzy w tym roku naprawdę dopisali. Definitywnie skończył się też okres „kolorowych drinków” i wszyscy wokoło wrócili do swoich miejsc pracy. Ja musiałam zostać w domu.
    Myślę, że jeśli  ktoś kiedyś przeżył dłuższy okres siedzenia w pustym mieszkaniu, wie dokładnie o czym teraz piszę. Oczami wyobraźni już widzę las uniesionych rąk 🙂  Oczywiście, zawsze można wyjść na spacer. Poczytać gazetę w kawiarence, czy też wybrać się do sklepu inną, dłuższą drogą. Pobiegać, pojeździć na rowerze. Wyjść do koleżanki. Baza do powrotu zawsze jest jednak  ta sama i z przyczyn oczywistych wracać się po prostu nie chce.
 
    W tym właśnie samotniczym  dla mnie okresie, w naszym mieszkaniu pojawiła się Elwira. Wynajęła sobie niewielki pokoik, tuż pod rurą doprowadzającą wodę w łazience. Elwiry z pewnością nie można było uznać za kobietę typu „inspirująca”, bo właściwie nic przez cały dzień nie robiła. Albo, kto wie… Może w swoim pokoiku zmajstrowała komputer i podkradała nam bezprzewodowy internet? Jeśli sprawdzała co jest na Pudelku, to znaczy że miałyśmy wspólne uzależnienie. Na tym jednak  musiała kończyć się jej aktywność. Wychodziła ze swojego pokoju raz, góra trzy razy na dobę. Była wielka, tłusta, pokraczna a przy tym naprawdę zaniedbana. Lepszy rydz niż nic – przynajmniej od czasu do czasu było z kim chwilę pogadać. Nie to, żeby coś mądrego odpowiedziała. Zachrobotała coś niewyraźnie i  znów znikała. A ja się zastanawiałam, ile ona może w tym swoim pokoju tak siedzieć?
 
     Pewnego dnia Jani wrócił z pracy i usłyszał, jak uzgadniam z Elwirą co mam ugotować. I wtedy się zaczęło… Elwira co prawda nie zaproponowała niczego nadzwyczajnego. Mimo wszystko Jani się nią zainteresował.
    -Co to jest? – spytał z przerażeniem.
    -Poznaj Elwirę! – ta przywitała go tępym wzrokiem.
    -Ale przecież ona nie jest tu zameldowana! – odpowiedział Jani stojąc w drzwiach już z bronią w ręce. Od tego co stało się później, ja umyłam ręce. Poczym poszłam szykować ten nieuzgodniony obiad.
    Kiedy skończyłam, Elwira musiała być już martwa. W domu śmierdziało straszliwie i myślałam, że ja też za chwilę się zatruję.
    Elwira już nigdy się u nas nie  pojawiała i chyba nawet za bardzo nie tęsknie. Następnego dnia po jej śmierci, przygotowałam CV. Kilka zamienionych kwestii przy pierwszym jego wręczaniu, było znacznie wyraźniejsze niż to całe jej chrobotanie. Zdanie: „nie, teraz nikogo nie szukamy” – było dość stanowcze.
   Pierwsze koty za płoty! A podobno nie tak od razu Kraków zbudowano 🙂
 
 
 
Elwira na krótkim spacerze…
 
 
 
 
Przeczytaj więcej:
 
 
 
 
 
 
 

Jak zrobić prawdziwą sałatkę po grecku? I kto w tej „Sałatce” występuje? … niedziela, 4 listopada 2012

 
 
 
     Od pierwszego postu minął już dobry rok. A ja uświadomiłam sobie, że na blogu  brak jest najważniejszego! Czyli  przepisu: jak zrobić prawdziwą grecką sałatkę?
     Przez ponad rok nazbierało się też różnych bohaterów. Jest to więc idealny moment, na małe przypomnienie: kto jest kim w tym blogu?
    Zatem, dwie pieczenie na jednym ogniu:)
 
     Zrobienie prawdziwej greckiej sałatki, to naprawdę nic trudnego. Zajmuje to najwyżej  5 minut! W tym właśnie tkwi jej fenomen:  jest prosta, kosztuje niewiele pracy, wysiłku i czasu.  A jest przy tym tak pyszna, zdrowa i całkiem, całkiem… sycąca.
    W tym bardzo prostym daniu, jest jednak kilka małych trików. Również nic trudnego, ale niewiele osób o nich wie. Wiele razy jadłam grecką sałatkę w Polsce, ale nigdy nie widziałam wersji naprawdę przypominającej swój pierwowzór. Zastanawiam się, właściwie dlaczego? Bo to danie, jest szalenie proste.  A jeśli zawodowy kucharz dodaje do niej na przykład liście sałaty – trzeba to uznać za bardzo  poważne kulinarne przestępstwo!
 
   Zaczynając od samego początku…
   Podstawowe składniki  tradycyjnej sałatki po grecku to:
 
feta, pomidor, ogórek, oliwki, czerwona cebula, oregano, oliwa z oliwek; przyda się również sól i pieprz.
 
    A kto jest kim w blogowej „Sałatce”? 
 
  „Sałatka po grecku”, to w przypadku bloga, nazwa całej rodziny. Każdy bohater odpowiada warzywnemu składnikowi. Feta to oczywiście teściowa, Pomidor to jej mąż. Ogórek, to kuzyn Janiego, który między innymi występował w poście na temat palenia. Jest to jedyna osoba, która  chciała by ją sfotografować. Z resztą, niedługo znów się pojawi, bo właśnie rzucił palenie.  Olivka, to osoba, której musiałam przysięgać na piśmie, że nigdy jej zdjęcia nie pokażę. Mogę tylko stwierdzić – jest czego żałować… Chyba nie trzeba przypominać, ale tak dla porządku – to moja szalona szwagierka. Oliwa z Oliwek, to prawie już stuletnia babcia. Oregano, to dziadek (przyznam się – ten pseudonim nadałam mu teraz, bo wcześniej nie miał żadnego).  Ach! Nie obejdzie się bez czerwonej Cebuli. Choć właściwie tylko raz, ona również w opowieści występowała – a jest to sałatkowa ciotka.
 
 

 
 

 
 
      Nie zapominając również o nas! Jest również Jani, którego wkład nie zawsze jest widoczny, ale to on o wielu sprawach mi opowiada. Oraz ja, czyli narrator.
 
 
 
 
    Składniki, które w tradycyjnej sałatce raczej nie występują, ale jako postacie pojawiły się w blogu, to: Czosnek, czyli kuzyn u którego mieszkaliśmy. Cytrynka –  matka Ogórka, albo inaczej siostra Fety. A Pieprz to chłopak Olivki –  zakochany  w niej nadal i niezmiennie!
 
 
 
 
    Jeśli natomiast chcecie urozmaicić swoje danie, możecie ewentualnie dodać jeszcze: trochę pociętej natki pietruszki, paprykę, czy też skropić całość octem z białych winogron.
 
    Ale wracając do jak najbardziej uproszczonej wersji do zjedzenia… Jak zrobić grecką sałatkę?
 
 
 
 
 
Idealna wielkość pomidora:)
    Potnijcie wszystkie warzywa na kawałki. Ale uwaga! Mają być spore. Ogórek (obrany) na  krążki  grubości około  centymetra. Pomidor, dokładnie tak jak widać na zdjęciu. Cebula, tak żeby były równe krążki. I feta! Tej w ogóle najlepiej nie ciąć i zostawić ją w około centymetrowym na grubość plastrze. Ale do niej wrócimy jeszcze prawie na końcu. Na razie po prostu ją zostawcie…
    Duże kawałki warzyw delikatnie rozmieszajcie. Dodajcie trochę soli i pieprzu. No i już prawie gotowe! Teraz na warzywną górę, połóżcie wielki kawał fety; ewentualnie pocięty, na trzy cztery duże kawałki. Całość polejcie sporą ilością oliwy z oliwek, tak żeby warzywa na spodzie w niej pływały. Na sam koniec posypcie wszystko solidną szczyptą oregano.
   Mniam! I zrobione.
 
   Jeszcze mała podpowiedź. Sałatka będzie odrobinę bardziej „grecka” jeśli do oliwy dodacie parę kropel octu z białych winogron. Jej smak będzie nieco ostrzejszy i taki trochę … niespotykany.  Warto wypróbować, bo tych kilka kropel robi sporą różnicę.
 
    Ale tu nasuwa się pytanie… Co zrobić z tak dużą ilością oliwy z oliwek, która rzecz jasna zostanie? Czy warto marnować jej aż tyle?
     Ani kropla nie powinna się zmarnować! Przecież to samo zdrowie. W oliwie, która na końcu zostaje, macza się chleb. Oliwa przesiąka smakiem wszystkich warzyw, pływa w niej oregano. Maczany w niej chleb jest przepyszny! Takie maczanie  chleba w oliwie ma w Grecji nawet swoją specjalną nazwę. Brzmi ona – papara.
 
 
    A oto kilka najczęstszych błędów, które popełnia się w robieniu greckiej sałatki…
 
-w sałatce greckiej nie(!)  ma zielonej sałaty
-wszystkie składniki są w dużych kawałkach, ich wielkość może zaskoczyć. I między innymi dlatego, to danie jest tak proste – nie trzeba się przy nim męczyć, dziubdziając pomidora, czy ogórka  nożem. Kilka zdecydowanych cięć  i prawie gotowe!
-oliwy z oliwek musi być naprawdę dużo, nie wystarczy tylko kilka kropel. Chodzi o to, żeby  w oliwie,  która na koniec zostanie móc pomoczyć sobie chleb.
-jesteśmy teraz przy  fecie…  najlepiej zostawić ją w jednym grubym plastrze i odrywać widelcem podczas jedzenia. Feta powinna być jak najlepszej jakości. Jak wybrać tą najlepszą?  W tym wypadku podpowiedzią będzie cena. Im lepsza, tym niestety droższa. Jeden grubszy kawałek (ok. 200 g) raczej nie powinien kosztować mniej niż 10 zł. Jeśli kosztuje znacznie mniej, oznacza to, że  to podróbka, czyli wyrób fetopodobny. W przypadku, kiedy chcemy zaoszczędzić  – lepiej fetę po prostu sobie darować.
-jeszcze słówko na temat oliwek – te najczęściej  występują w całości i to razem z  pestkami!
 
 
     Tak więc – smacznego!  I mam nadzieję, że jeśli były wątpliwości – teraz się wyjaśniło: kto jest kim w tej całej „Sałatce”. Ach! I nie zapomnijcie… podczas robienia Sałatki – włożyć w nią serce!
 
 

 
 
 
 
Przeczytaj więcej:
 

 

Do czego jeszcze posłużyć może proszek Omo?… środa, 31 października 2012

 
 
 
   -Omo!
   -Co babciu?
   -O – M – O! Jest najlepsze do mycia ciała! Bez dwóch zdań, zmyje każdy brud! Lepszego kosmetyku w Grecji nie ma!
   -Ale przecież Omo, to jest proszek do prania!
   -Do prania też może posłużyć. – dodała Oliwa z Oliwek. – Ale  ja myje się w nim cała! Jaka skóra potem jest czysta… To na pewno przez te małe, niebieskie granulki. Tak ładnie pachną… A pieni się tak, że szkoda gadać. Mówię ci, jak chcesz się wymyć naprawdę dokładnie, to użyj proszku Omo!
 
    Tak… Tak  dokładnie na pytanie: „co jest w Grecji najlepsze do mycia ciała?”, odpowiedziała Oliwa z Oliwek, czyli babcia Janiego. Najpierw myślałam, że spadnę z krzesła. Później byłam przekonana, że ze mnie żartuje. Ale babcia ani nie kłamała, ani nie żartowała. A fakt, że od czasu do czasu myje się (cała!) w proszku Omo, jest już znają historią, która krąży po rodzinie. Babcia zawsze tłumaczy, że kiedy wymyje się w Omo cała, to ma taką wewnętrzną pewność, że jest naprawdę czysta.  Nie ma wątpliwości – w zachowaniu higieny osobistej nikt babci nie przebije. A czy ktoś ma może chęc spróbować?…
 
    Staram się słuchać starszych, ale wyjątkowo – tej rady za żadne skarby nie wypróbuje! Prócz tego, że  ta anegdota jest zabawna, mówi o Grekach jeszcze coś ważnego. Bez względu na wiek, pochodzenie, czy zawartość portfela, czystość greckich kobiet naprawdę onieśmiela. Przebywając w typowym, greckim domu, ani trochę nie bałabym się jeść nawet z podłogi.
 
     Po  bardzo przyjemnych badaniach, które od dłuższego czasu prowadzę, znalazłam trochę inną odpowiedź na pytanie: „co w Grecji jest najlepsze do mycia ciała?”. Proszek Omo na pewno ma bardzo skuteczne granulki… Ale, nic nie jest w stanie przebić fenomenu najzwyklejszego mydła z greckiej oliwki.
 
    Na artykuł o mydłach z oliwek, zapraszam tym razem na „Szminkę”:
 
 
 
 
 
 
 
 

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – „Dzień NIE!”… poniedziałek, 29 października 2012

 
Parada – 6 godzin po…
 
   
      Wyszłam z założeniem, że wrócę po 15 minutach. W niedzielę rano w naszym miasteczku odbyć się miała parada, trwająca nie dłużej niż kwadrans. Chciałam zobaczyć jak będzie wyglądać, zrobić kilka zdjęć i wrócić do domu. Taki był perfekcyjny plan.
 
     Tak jak w tą niedzielę, każdego 28 października w Grecji obchodzi się tzw. „Dzień NIE!”, uznawany za święto narodowe. Świętuje się fakt, że 28 października 1940 roku grecki dyktator Metaxas, jednoznacznie i krótko odpowiedział, cytuje: “NIE!”, na ultimatum postawione przez Mussoliniego, co równie jednoznacznie oznaczało przyłączenie się Greków do walki przeciwko faszyzmowi w II wojny światowej.
    Jest to jedno z wydarzeń, z którego Grecy są bardzo dumni. I w związku z tym, w każdym mieście z okazji „Dnia NIE!” organizuje się paradę.
 
     Do tego, że w Grecji żadne plany się nie sprawdzają, powinnam się już dawno przyzwyczaić. A zwłaszcza te „perfekcyjne”. Osoby, jakie w naszym miasteczku znam można policzyć na palcach jednej, w porywach jednej i pół ręki. Tak się jednak złożyło, że w drodze na paradę  spotkałam koleżankę, która mnie zagadała. Nie udało mi się zrobić ani jednego zdjęcia… Prawdę mówiąc, samą paradę też przegapiłyśmy. Ale mogę stwierdzić (bo dobrze słyszałam), że ktoś uderzał w bęben sprawnie, głośno i niesłychanie równo!
    Pod groźbą nazwania mnie kseneroti (czyli osoby, która nie potrafi cieszyć się życiem ) zostałam zaciągnięta na kawę. Ta trwała dobre trzy godziny. Mój grecki pozostawia wiele do życzenia, więc nie do końca potrafię wytłumaczyć, jak ja się właściwie dogaduje. Mimo tego, naprawdę wiele ciekawego się dowiedziałam… „W tym tygodniu w mieście obok, będzie gigantyczny bazar.” „Najszybszym i najbardziej pożywnym obiadem jest fasolka.” Poza tym, nawet nie wyobrażacie sobie, do czego jeszcze można używać chloru… Poznałam również odpowiedź na pytanie: dlaczego w Grecji polewa się ulicę wodą? A właściwie nie tylko wodą, bo czasem również i … chlorem…
      Metaxasmógł powiedzieć „nie”, bo był przecież dyktatorem. Ale na moją odpowiedź „nie! nie mogę iść teraz do tawerny”, nikt nawet nie zwrócił uwagi. Dodam, że zawartość mojej torebki można było zamknąć w trzech rzeczownikach: telefon, klucz i plącząca się w kieszeni moneta 2 euro. To ostatnie również nie było żadnym problemem.
     W tawernie przesiedzieliśmy następne trzy godziny. Jedzenie jak zawsze był fantastyczne! Kiedy już zbieraliśmy się do wyjścia, moja koleżanka zapytała:
-Dorota, a jak naprawdę podoba ci się nasze miasteczko?
-Jeśli mam być zupełnie szczera… – zaczęłam. Ugryzłam się jednak w język, patrząc na otaczające mnie roześmiane twarze.  
-Mieszkają tu naprawdę… niesamowicie przyjaźni  ludzie.
     To było z pewnością najdłuższe „15 minut” w moim życiu. I jednocześnie jedne z najprzyjemniejszych.  W Grecji udać się może wszystko! Wszystko, poza…  perfekcyjnym planem.
 
 

 
 
ENGLISH VERSION:
 
„NO! DAY”
 
     I went out from home, thinking that I’ll be back in 15 minutes. This Sunday morning there was a parade, that was supposed to last not more that one quarter. I wanted to see how it’s going to look like, make some pictures and come back home. That was my perfect  plan.
 
    Just as every 28th October, this Sunday there was the  “No! Day”, which is a national celebration in Greece. Greeks celebrate the fact that at 28thof October 1940 Greek dictator Metaxas said shortly “NO” for the ultimatum that was proposed by Mussilini. It meant at the same time, that Greeks take part in the II world war, fighting against Fascism. It’s one of the occurrences that Greeks are very proud of.  And that’s why to celebrate 28th of October, in every city there are parades.
 
     I should really get used to the fact, that any plans are working out in Greece. Specially, those “perfect” ones… People that I know in our little town, can be counted  on the fingers of one hand. Or let’s say… one and a half. Anyway,  on my way to the parade I met one of my friends. I didn’t manage to make any of my planned pictures… Honestly saying, we missed all the event. I can just say, that the drummer was really good. He was playing his  drum skillfully, loud and straight!
     Avoiding to be called kseneroti (which means: someone who does not know how to enjoy life) I was taken for a  coffee, which last three hours. My Greek is still “on the process of being built”  so I don’t even know how to explain, that I manage to speak with people. Though I got some really interesting information… “There will be huge bazaar in the city next to us, just after Sunday.” “The fastest and the healthiest food are beans!” By the way…You cannot even imagine for what issues you can use chlorine… I even got an answer to the question: why do Greeks clean street with a water?… Or sometimes even with chlorine…
     Metaxas was a dictatore, which means that he could say “no”. But for my anwser „no! I really cannot go to a tawern now” no one even paid attention. I have to mention, that the contents of my bag were just three nouns: phone, key and a 2 euro coin, that was lost in a pocket. The last thing was as well – no problem at all.
    We spent the next three hours in a tavern. As always, the food was just great! When we were ready to go back, the friend who was sitting next to me, asked:
-Dorota, so how do you like our town?
-Well, to be completely honest… – I started.  But I bit my tongue, looking at the smiling faces around me.  
-People here are really… amazingly friendly!
     That was for sure the longest “15 minutes” in my life. And at the same time, one of the nicest. You can really make everything in Greece! Everything, except … perfect plans.
 
 
 
 
 
     

Fortuna kołem się toczy… piątek, 19 października 2012

 
      
 
 
 
       Nie mam pojęcia, co tchnęło we mnie stoicki spokój, jako że w konfliktowych sytuacjach do spokojnych osób wcale nie należę. Być może podświadomie stwierdziłam, że najlepiej jest oddać całą sprawę Janiemu, czy też gdzieś w głębi duszy przeczułam, że … fortuna kołem się toczy…
 
       Kiedy już zakończyły się wszystkie imprezy, a mieszkanie wróciło do stanu poprzedniego, rozbrzmiał znacząco telefon Olivki. W czasie krótkiej rozmowy Olivka powtarzała tylko: tak, tak, oczywiście. A po wyłączeniu komórki zaczęła skakać z radości, klaskać w ręce i śmiać się szaleńczo. Przez dobre 5 minut nie mogła wydusić, co takiego  właściwie się stało. Kiedy już doszła do siebie, wyprostowała plecy, zarzuciła włosy i oznajmiła:
– Dostałam pracę na wyspie XYZ !
     Choćby nie wiem jak bardzo mnie torturowano, niestety nie mogę wyjawić nazwy tej wyspy. Przysięgłam to samej Olivce! Więc dotrzymuję słowa.  Mogę jedynie stwierdzić, że Olivka ma wszelkie powody do radości.
 
      Cieszyłam się razem z Olivką, mocno ściskając ją za rękę i szczerze gratulując. Kiedy jest się świadkiem najprawdziwszego szczęścia, trzeba zapomnieć o wszelkich kłótniach i utarczkach.
     Zawsze można przypomnieć sobie o nich, na przykład – kilka dni później…
 
     Olivka właśnie wyjeżdżała. Żegnałyśmy się stojąc w drzwiach.
-Naprawdę, bardzo się cieszę z twojej nowej pracy! – powiedziałam, a Olivka odpowiedziała błogim uśmiechem, poczym dodała:
-Dzięki Dorota! Mam nadzieję, że niedługo znów się spotkamy!
-Jasne Olivka! O to się nie martw. Z wielką przyjemnością  przybędę jak tylko się użądzisz! Będę ja, przenośny basen i kilku sympatycznych ogrodników prosto z Albanii. Będziesz mogła sobie wybrać, tego jedynego!
-Ale ja… Pewnie nawet  nie będę mieć tam ogrodu…
-Nic nie szkodzi! Na pewno znajdą się  jakieś donice! Z resztą… nic się nie martw, ja już wszystko sama załatwię! Pogadamy na spokojnie jak tylko się wprowadzisz! Życzę ci powodzenia kuzyneczko i … do zobaczenia już na twojej wyspie!
 
       Na albańskich ogrodników raczej się nie zdecyduje. Ale na wakacje w połowie maja – jak najbardziej! Już nie mogę się doczekać i tylko  mylę o zestawie nowych akcesoriów plażowych. Zastanawiam się czy ktoś jeszcze nie zabrałby się ze mną chętnie. Może wakacje razem z koleżanką z Polski? Albo … z koleżankami… A może jakieś kameralne spotkanie polonijne? Jeśli wpadnie więcej osób, też nie będziemy robić żadnego  problemu! Musimy tylko pamiętać, żeby zachowywać się, tak jakby nas tam nie było!
    Ciekawe to życie… A fortuna  kołem się toczy…

  
 
 
 
 
 
 

Jak Olivka rozpętała trzecią wojnę światową… piątek, 12 października 2012

 
 
 
 
 
 
    -Przecież ona tylko żartowała! – powiedział Jani, kiedy przekazałam mu wiadomość o imprezie Olivki, zaplanowanej na następny dzień. – Znasz moją siostrę już tak dobrze! Że też dałaś się tak nabrać! Ha ha! – skwitował Jani, poczym śmiejąc się z dobrego żartu spokojnie poszliśmy spać.
   
      O tym, że impreza żartem wcale nie była, przekonaliśmy się następnego wieczoru, kiedy do drzwi zapukał pierwszy gość. Za nim pojawił się następny,  a krótko potem zrobiła się równa dziesiątka. W okolicach dziewiątej przestaliśmy już wszystkich liczyć, bo straciliśmy rachubę. Sami goście wchodzili lekko zmieszani, nie wiedząc kto właściwie jest tu gospodarzem. Tymczasem ja i Jani wciąż nie wierzyliśmy, że to się dzieje naprawdę, a  nieudolnie skrywane zaskoczenie zdaje się już na całą noc przywarło do naszych twarzy. 
      Wszystko jak najbardziej działo się w rzeczywistości. I rzeczywiste było również to, że drzwi musiały zostać szeroko otwarte, bo zamykanie ich straciło najmniejszy sens.
 
   -Co ty wyprawiasz? – powiedział  ukradkiem do siostry Jani, kiedy impreza rozkręcona była już na całego.
   -Ależ ty się niczym nie martw! Ja wszystko posprzątam.
   -Olivka, przecież ja wstaję jutro o szóstej!
   -Jani, ty się niczym nie przejmuj! Widzisz dobrze, że zajmuję się wszystkim! A ty możesz robić co ci się podoba. Po prostu zachowuj się jakby mnie tu w ogóle nie było! – nie trzeba tłumaczyć, że było to trochę trudne do wykonania.
 
       Impreza zakończyła się około drugiej w nocy. Czyli jak na greckie warunki, bardzo wcześnie. Olivka, tak jak obiecała, dom wysprzątała dokładnie. A po wszystkim  umyła się, ubrała w ulubioną pidżamę i zasnęła w swoim łóżku.
      Każdy od czasu do czasu robi w życiu coś niedorzecznego. Doszliśmy więc do wniosku, że nie ma sensu rozdmuchiwać tej sprawy. Postanowiliśmy, że przymkniemy na to oko i tak przymykając je zupełnie, również  poszliśmy spać.
 
   -No i co wielkiego się stało? – powiedziała Olivka, kiedy dwa wieczory później  z miasta wróciliśmy znacznie wcześniej, zastając w domu kolejną imprezę. Mimo tego, że tym razem była kameralna, wszyscy bawili się świetnie. Wszyscy, oprócz nas.
   -Wyluzujcie się trochę! – usłyszeliśmy w odpowiedzi na pytanie: co tu się właściwie dzieje?
 
      W międzyczasie, przenocowało również kilka „nowych znajomych”, a o ich nocnej obecności dowiadywaliśmy się, przy okazji pytania: gdzie jest świeży ręcznik? Stopniowo zaczęło się robić coraz mniej śmiesznie. Nasz Cytrynowy Dom, stawał się coraz mniej nasz. A atmosferze przybywało kilogramów.
 
      Charakter Greków jest skrajny. Według tej zasady, Jani trzymał  emocje na wodzy,  przez cały czas będąc zastanawiająco spokojnym. Byliśmy właśnie na wieczornym spacerze, kiedy w kieszeni jego spodni zabrzęczał telefon. Kiedy odebrał, usłyszał pytanie, a właściwie informacje:
   -Na dzisiejszy wieczór zaprosiłam kilku znajomych. Zrobimy sobie wieczór filmowy. Nie masz nic przeciwko? Będziemy bardzo cicho, dobra?
     Po drugiej stronie słuchawki, jak dzwon rozbrzmiała znacząca cisza. Po niej Olivka usłyszała krótką odpowiedź:
   -Pogadamy w domu.
 
     I wtedy nastąpiła erupcja wulkanu. Jani wybuchł, a piekielnie gorącej lawy nikt już nie był w stanie zatrzymać…
 
     Twarz Janiego przybierała różne kolory. Raz to robił się czerwony, a później  zupełnie blady. Krzyczał na swoją siostrę, a ta odkrzykiwała jeszcze głośniej. Ja natomiast siedząc w kuchni chowałam wszystkie noże. Moja instrukcja postępowania była prosta:
   -Nic się nie odzywaj. Wszystko załatwię.
 
    O kłótni wiedzieć musiała już cała ulica.
   -Jutro nie ma stąd bezpośrednich pociągów! – odkrzyknął nasz siedmioletni sąsiad zza płotu, reagując na informację, że Olivka  rano chce wyjechać. Nastąpiła kilkusekundowa konsternacja, po czym kłótnia rozgorzała na nowo.
 
       Po godzinie nie było śladu porozumienia, a Olivka stwierdziła, że tej nocy spać będzie  u Maryji. Kim była owa tajemnicza Maryja? – tego nikt z nas nie wie. Ale przypuszczam, że każda prawdziwa Greczynka, w każdym strategicznym miejscu na tej planecie, posiada swoją Maryję, u której zawsze może przenocować.
     -Czy chcesz pozbawić mnie honoru? – odkrzyknął w odpowiedzi Jani.
      Olivka w sumie znalazła się w sytuacji bez wyjścia, bo jak wynikało z logiki rozmowy: nie mogła u nas spać, ale opuścić domu też nie mogła. Jak w mitologicznym  labiryncie, albo raczej – nowoczesnej operze mydlanej.
    Koniec końców, telefonicznie wplątana została również  Feta. To też nie przyniosło jednak żadnego rezultatu. Feta szybko straciła rachubę, co właściwie w tym domu się dzieje.
    Tymczasem, kiedy pochowałam już wszystkie noże i inne potencjalne narzędzia zbrodni, chwyciłam laptopa i wyszłam do pobliskiej kawiarenki. Uwielbiam bezprzewodowy internet! Nic tak nie przynosi mi wytchnienia, jak wizyta na Pudelku. Miałam tyle  czasu na przejrzenie wszystkiego dokładnie. Cisza, spokój i  moja  kawa…
     Wracałam brzegiem plaży, na której spotkałam Janiego. Kolor jego twarzy wrócił już do normy, ale wyglądało na to, że stracił głos. Po dobrych kilku minutach, powiedział tylko:
   -Tego się nie spodziewałem. – co znaczyło, że było już po burzy.
 
     Olivka, jak można się było spodziewać, została. Ale na zupełnie nowych zasadach.
     Tej nocy nie mogłam spać. Do prawie samego rana, zastanawiałam się „kto właściwie w tej Sałatce  jest pozytywnym, a kto negatywnym bohaterem?”. Dopiero przed samym zaśnięciem, naszła mnie myśl, że przecież nic w życiu nie jest czarno – białe. A samych odcieni szarości nie ma końca. Sen, który przyszedł był krótki, ale  energetyzujący. Nowa lekcja – na miarę złota.
      Niedługo czekać musiałam na następną. O tym, że „fortuna kołem się toczy” przekonałam się również na własnej skórze. Ciąg dalszy nastąpi…