Grecki obiad – papoutsakia!… poniedziałek, 23 listopada 2020

 

 

Papoutsakia w tłumaczeniu na język polski, oznacza “buciki”!

Dla Greków to również nazwa bardzo popularnej w kuchni greckiej potrawy, z bakłażanem w roli głównej! Idealnie nadaje się na jesienno – zimowe dni. Robi się ją szybko i smakuje naprawdę bardzo dobrze.

Macie ochotę zrobić?

Niżej filmik, na którym papoutsakia wykonuje Jani.

Ale zanim filmik, to najpierw oczywiście…

 

SKŁADNIKI

-bakłażany

-mięso mielone (wołowe)

-pomidory

-przecier pomidorowy

-cebula

-czosnek

-feta

-oliwa z oliwek

-sół, pieprz, liść laurowy, tymianek

 

TU! zobaczysz jak wygląda nasza wycieczka kulinarna KUCHNIA KORFU.

TUTAJ! jest pomysł na greckie śniadanie w wersji zimowej…

TU! jest przepis na kleftiko, czyli ekspreswy obiad po grecku!

 

A teraz możemy zabierać się do pracy! Oto jak zrobić to danie obiadowe z bakłażanu…

 

 

Papoutsakia

 

 

 

Żebracy na Korfu… niedziela, 15 listopada 2020

 

 

W przeciwieństwie do Janiego, trzymam się zasady, by nie dawać pieniędzy osobom, które żebrzą na ulicach. Uważam, że nie jest to żadne rozwiązanie i jeśli już chcę komuś pomóc – wpłacam na konkretny cel, albo organizację.

Jani ma odwrotnie. Tacy już jesteśmy – zupełnie różni w wielu sprawach. W kieszeniach ubrań Janiego, zawsze znajdzie się kilka drobniaków, które da każdemu, kto o to poprosi. Nie odmawia nikomu! Zawsze jest więc idealnym łupem dla żebrzących również na Korfu, Cyganów. Ostatnio jednak diametralnie się to zmieniło…

 

Kilka dni temu Jani wrócił z zakupów w popularnym w Grecji markecie sieci AB. Wszedł do domu i wniósł torby z zakupami do kuchni. Zajrzałam w pośpiechu, żeby sprawdzić czy jest w nich wszystko czego właśnie potrzebowałam. Patrzę i trochę niedowierzam, bo wśród różnych artykułów, był również rogalik 7 Days, na dodatek… z ekstra czekoladą!

-Uuuu… Na bogato! – trochę się podśmiałam, bo już od bardzo dawna, dbając o zdrowie jedzenie, nie jemy takich rzeczy. Co prawda nauczyłam się tolerować zamiłowanie Janiego do czekolady, ale nie mogłam się powstrzymać od wbicia szpili. Dla jego zdrowia, więc nie zaszkodzi!

-Kupiłeś sobie 7 Daysa? A co cię tak naszło?

-Nie, on nie był dla mnie…

-To niby że dla mnie??? Przecież wiesz, że ja nie jem takich rzeczy! I nie zamierzam!

-Nie, nie dla ciebie…  To miało być dla tego małego Cygana, co żebrze pod sklepem… Ten młody, pamiętasz, ma jakieś 12, 13 lat. Już więcej szczeniakowi nic nie dam i niczego mu nie kupię!

-A co się stało? – pytam.

-Wchodzę do sklepu, a mały jak zawsze prosi mnie, żebym dał mu pieniądze. Ale tym razem pomyślałem, że nie dam mu pieniędzy, tylko coś mu do jedzenia kupię, bo nie wiadomo co stanie się z gotówką. Wiesz jak to z nimi bywa… A jak mu kupie jedzenie, to nie będzie głodny. I tak wpadł mi do głowy 7 Days! I myślę sobie… A co mi szkodzi! Niech będzie dodatkowo z czekoladą! Miło mu się zrobi. Zrobiłem zakupy, zapłaciłem i wychodzę. Podchodzi mały. Wyciągam 7 Daysa i mu go daję. A on na to: „To dla mnie?”. No to odpowiadam, że tak, że kupiłem to właśnie dla niego. Mały się pyta: „Ale on chyba ma w środku czekoladę?”. Mówię, że tak, a ten na to, że w takim razie to on nie może tego przyjąć. Że jest mu bardzo, bardzo przykro, ale musi odmówić. To się pytam: „Dlaczego?”. I wiesz co ten mały Cygan mi odpowiedział?

-Co???

-Że czekolada jest bardzo niezdrowa! I że on jej nie je, bo dba o zdrowe zęby, a od słodyczy to mu się psują! I że jak nie mam drobniaków, to naprawdę nie szkodzi, ale on tego 7 Daysa to na pewno nie zje, bo ta czekolada mu zaszkodzi! Czy ty to rozumiesz???

No cóż… Ja to akurat rozumiem. I to bardzo dobrze! Ale ze śmiechu nie byłam w stanie wyksztusić z siebie ani słowa.

 

Kilka dni później, rzecz jasna, jeszcze przed lockdownem, poszliśmy na kawę. Kiedy tak siedzieliśmy podszedł do nas żebrzący dziadek, którego dobrze znam z widzenia. Wyciągnął rękę w moim kierunku. Z mojej strony jak zawsze – ściana. W międzyczasie Jani już coś tam grzebie w kieszeni. Wyciągnął monetę 50€ centów i daje ją do ręki żebrakowi.

Dziadek spojrzał na monetę. Zobaczył, że jest to pół euro. Jego wzrok wbił się w cyfry „50” i tkwił tak przez następne kilka sekund. Chwilę później spojrzał na Janiego. W jego wzroku dało się wyczuć pytanie: „Co to jest? Nie wstyd ci? Tylko tyle!”. Następnie raz jeszcze spojrzał na monetę. Dziadek od niechcenia wrzucił 50€ centów do kieszeni spodni. Nic nie mówiąc, z pogardą odwrócił twarz i szorując rozklekotanymi butami, poszedł w swoją stronę.

Spojrzałam na Janiego, na jego zmieszaną minę i wybuchłam niepochamowanym śmiechem.

-Koniec! To był już ostatni raz! Już nigdy, nigdy więcej nie dam niczego żadnemu żebrakowi tu na Korfu! Skończyło się! Kropka!

 

TU! przeczytasz post o nowych spodniach Janiego.

TUTAJ! przeczytasz o 10ciu najlepszych plażach Korfu.

 

 

 

Dlaczego Grecy myją kości swoich zmarłych?… poniedziałek, 9 listopada 2020

 

Cmentarz na Korfu

 

-Nie byłam w stanie tego zrobić, ale Marija naciskała i mówiła mi, że powinnam! Marija mówi, że ona sama myła kości swojej matki i swojego ojca. No, taka jest tradycja… Ale ja się nie mogłam przełamać. Więc do umycia kości mojej mamy, wynajęliśmy specjalistę.

 

Przy okazji Święta Zmarłych, przypomniało mi się jak kiedyś rozmawiałam z mamą Janiego – Fetą. Feta wspominała swoją matkę, która zmarła dobrych kilka lat temu. Jej wypowiedź utkwiła mi w głowie, ale jakoś tak wyszło, że nie drążyłam tego tematu. Dopiero teraz wypytałam Janiego i przyznam szczerze, że sama byłam zszokowana na wiadomość o tradycji, o której wcześniej nie miałam zielonego pojęcia.

 

W kościele prawosławnym w Grecji, po kilku latach od pogrzebu, wyjmuje się zmarłego. Jego kości, wkłada się do specjalnej skrzynki, która ląduje w specjalnym niewielkim budynku cmentarnym. Więcej o tej tradycji i o tym, dlaczego w Grecji cmentarze są tak małe, przeczytacie w TYM poście! O tej tradycji już wiedziałam. Dla katolików jest szokująca, ale dopiero teraz dowiedziałam się, że to jeszcze nie wszystko…

 

Tzw. ektafi, czyli w tłumaczeniu na język polski – ekshumacja, ma w Grecji miejsce zazwyczaj trzy lata po pogrzebie. Choć bardzo smutna, to jednak ważna uroczystość, jest nierozłączna z całą tradycją chowania zmarłych w Grecji. Podczas tej uroczystości wyjmuje się trumnę i kości, które się w niej znajdują. Osoby, które były bliskie zmarłemu, myją jego czaszkę oraz kości. Najpierw kości myje się zwykłą wodą, następnie obmywa się je czerwonym winem oraz bazylią. Następnie, przykryta białym płótnem czaszka, jest całowana przez najbliższych członków rodziny. Dopiero po takim rytuale czaszka oraz kości są wkładane do specjalnej skrzynki, którą wkłada się do specjalnego budynku na cmentarzu. Cała uroczystość jest aktem wspomnienia zmarłego, oddania mu czci oraz wyrazem miłości.

 

***

 

-Serio??? – chciałam się jedynie upewnić czy dobrze usłyszałam, kiedy o całym tym rytualne powiedział mi Jani.

-No…

-I ta tradycja funkcjonuje nawet teraz?

-No, tak! Zazwyczaj trzy lata po pogrzebie, trzeba odkopać kości, umyć je i schować do skrzynki. No i co w tym takiego dziwnego! – Janiemu opadły ręce.

Wciąż bardzo mnie to zaskakuje. Że Grecję od Polski, dzielą jedynie dwie i pół godziny lotu samolotem, a różnice kulturowe pomiędzy naszymi krajami, potrafią być często ogromne. Jak teraz wytłumaczyć Janiemu, że wyciąganie kości kogoś bliskiego, mycie ich, a później całowanie czaszki zmarłego członka rodziny, to jest jednak… Na jak to ująć??? Co najmniej… trudne?

-Ale zacznijmy od początku… – pytam, bo staram się zrozumieć –Po co coś takiego robić? Po co jest taka tradycja, taki zwyczaj? Co ma to na celu?

-Po to… – zaczyna Jani – Żeby człowiek uświadomił sobie, sam zobaczył, że śmierć jest częścią życia, żeby się z nią OSWOIŁ, a nie się jej bał! Żeby wiedział, że każdego z nas to czeka i że prędzej czy później każdy z nas stanie się takim zbiorem kości, które później zamienią się w proch…

Zaniemówiłam, bo było to zbyt mądre, żeby o coś go tu jeszcze uszczypnąć. Racja. Ale mimo wszystko nie wyobrażam sobie, myć kości kogokolwiek z moich bliskich! W ogóle jakichkolwiek kości! Mimo wszystko… Nie! A no właśnie…

-No dobra… A dajmy na to, że… Tak hipotetycznie, że ja właśnie kopnęłam w kalendarz, pochowaliście mnie i mijają trzy lata. Odkopują mnie, zostają już jedynie kości… Czy jesteś w stanie je umyć i pocałować moją czaszkę?

-Pewnie! Przecież to jest wyraz szacunku, miłości, oddania! Oczywiście, że tak! – powiedział Jani krótko i zdecydowanie.

-Jani, mam do ciebie prośbę… To żeby między nami było jasne! Ja informuję cię o tym już teraz, że jestem zdecydowana na kremację!!!

 

TU! przeczytasz o tym, jak Grecy rozmawiają o śmierci.

 

 

Wyluzuj! Po co tak się spinasz?… niedziela, 1 listopada 2020

 

 

-Szok! Normalnie szok! Serio? Bo ja dalej nie wierzę! Zadzwonili do ciebie, że ta poczta jest czynna nie do 16.00, a do 17.00?! Jestem w szoku, jak to oni na tej poczcie nagle są „zorganizowani”! A tę karteczkę, gdzie moje nazwisko przekręcone jest na „Kaminskowicz”, to sobie zachowam! Prześlę mamie, albo lepiej… oprawię sobie w ramkę! – powiedziałam, po czym parsknęłam wypełnionym ironią śmiechem.

-Ale ty się nie cieszysz, że w końcu ta paczka do ciebie przyszła? – spytał cicho Jani.

-Cieszę się? Ja jestem… Po prostu przeszczęśliwa! – odpowiedziałam cynicznie i dodałam -Czekam na nią już trzy tygodnie! Trzy tygodnie! Co za „ekspresowy” serwis! Sprawdzałam… W Atenach trzymali ją całe trzy dni! No i powiedź ty mi, co ta paczka tam robiła całe trzy dni i to na dodatek robocze! Zawiadomienia, że paczka jest już na Korfu, to ten szanowny listonosz, którego w życiu raz na oczy nie widziałam, nawet nie raczył  wrzucić nam do skrzynki! I sobie spryciarze zapisali, że adresata nie zastano w domu! A przecież wiesz dobrze, że jak odbiorcy nie ma w domu, to listonosz zostawia jedną głupią, małą kartkę w skrzynce, że był, a odbiorcy nie było, więc niech se odbiorca odbierze przesyłkę na poczcie! Nawet tego nie było! I staliśmy na poczcie, w tej zasranej kolejce całe 20 minut, tylko po to żeby się dowiedzieć, że paczka jest w zupełnie innym urzędzie pocztowym! I nikt nie raczył nam to wcześniej powiedzieć!  I teraz ta baba z tej poczty dzwoni i niby taka ogarnięta i niby taka super dokładna i taka zorganizowana i mówi, że ta druga poczta jest zamykana o godzinę później? No, było jej powiedzieć, że dziękuję bardzo za informacje! Że dzięki niej, został uratowany honor całej greckiej poczty! Co za nonsens! To jest szczyt! – odpowiedziałam, a raczej odkrzyczałam tak, że aż tchu mi zabrakło.

-Wiesz co… – zaczął Jani –Weź wyluzuj. Po co ty się tak spinasz?

 

Tooonk!!! Jakbym dostała patelnią w głowę.  Te dwa krótkie zdania podziałały na mnie jak kubeł zimnej wody.  Boże… Co ja wygaduje? Co ja takiego plotę? I że Jani musi tego słuchać… A skąd to się we mnie wzięło? I poczułam, że zrobiło mi się wstyd.

Wstyd przed sobą.

Wstyd przed Janim.

Wstyd przed Grekami.

Dokładnie jak pewien typ turystów, którzy wpadają na chwilę do Grecji. Nic im się tutaj nie podoba i najchętniej to wszystko by według siebie pozmieniali. Trajkoczą jak stare katarynki, narzekają na… Nierówno położone kafelki w hotelowej łazience. Niewykastrowane koty na greckich ulicach. Autobus, który się spóźnił. Że plaża miałam być pięć metrów od hotelu, a jest dziesięć. Że coś kosztowało siedem, a miało kosztować sześć. Że tynk odpada. Że druty wystają z dachów. Że nie mogą znaleźć kosza na śmieci… I że woda w morzu jest za słona. Że słońce za mocno świeci. I te delfiny… To one tak bez żadnej ochrony sobie w tej wodzie pływają? (Nie… nic tu sobie nie wymyśliłam. Każde z tych zdań, kiedyś od turystów słyszałam…) I tak gadają, gadają, gadają, gadają… Zazwyczaj na początku sezonu staram się być tolerancyjna. Tak mniej więcej w środku, zaczynam czuć, że nie mogę tego słuchać. A pod koniec lata… To jakbym tylko miała gdzieś pod ręką jakąś patelnię… To z przyjemnością bym jej użyła…

Znacie to. Najbardziej denerwują nas u innych NASZE WŁASNE WADY! Znacie, znacie. Każdy tak ma. I ja też nie jestem bez winy. Pracuję nad tym, bo o tym wiem, ale też czasami tak mam. Przyznaje, że jednym z moich grzechów, bywa narzekanie jak rozklekotana katarynka.

 

Rzeczywiście. Poprzedni tydzień był ciężki. Tyle się złego nagromadziło. Ale to ja sama wkręciłam się w oglądanie wiadomości, relacji ze strajków, wirtualne siedzenie w świecie, który jest daleko ode mnie.

Stop. Wzięłam głęboki wdech. A później powolny wydech. I spojrzałam wysoko w górę. Na niebie nie było ani jednej chmury. Słońce świeciło wysoko, oświetlając wszystko ze zdwojoną siłą. Takie światło jest domeną Grecji. W taki słoneczny dzień wszystko widać dużo wyraźniej. Kształty, kolory, cienie. Staliśmy na samym środku ulicy, która prowadziła do placu San Rocco. Ulice zalane były ludźmi. A tutaj na Korfu, jakoś tak, nikt nigdy nie pędzi. Jakby czas miał tu  inne znaczenie. Kawiarnie wypełnione po same brzegi. Ludzie przystają, rozmawiają, wciągając się w godzinne dyskusje, tak niby tylko w przelocie. I takie Korfu kocham najmocniej. Do takiego Korfu tęskniłam, kiedy zimą mieszkałam pod Atenami. O takie Korfu walczyliśmy, kiedy tego lata wszystko stanęło pod wielkim znakiem zapytania. I takie właśnie Korfu wyśnione i wywalczone, mam.

-Wiesz co… Masz rację. No, tak ostatnio trochę ciężko mi było. Więc pewnie stąd to spięcie. – powiedziałam i poczułam,  że aż mięśnie twarzy mi puściły i że moja buzia przybrała zupełnie innego wyrazu.

-Choć, pójdziemy na kawę. Porobimy jedno wielkie „nic”, a jak już skończymy, to wracając odbierzemy tę paczkę. Przecież to tylko 10 minut autem stąd. Więc co za problem?

Tak zrobiliśmy. W  paczce był przepiękny wełniany, zimowy sweter w kolorze ciepłego beżu. Chwyciłam go i przyłożyłam do twarzy. Ucieszyło mnie, że na paczce są znaczki z Polski i pomyślałam, że gdzieś je sobie schowam. Przecież nie wszystko musi być tak konkretnie po coś.  Pierwszy raz odkąd mieszkam w Grecji, nie mogę zaplanować Świąt w domu. Nie wiem, czy uda mi się spotkać zimą z rodziną. Nie mogę zaplanować właściwie niczego. Ciekawe, co czekać będzie nas tej zimy?

 

TU! zobaczysz nasz filmik o jesieni na Korfu.