Jak wygląda tradycyjny grecki ślub i jak bawią się Grecy na tradycyjnym weselu?… piątek, 26 lutego 2016

Na ten ślub czekałam z niecierpliwością, z dwóch powodów. Po pierwsze, po kilku latach mieliśmy się spotkać z naszymi przyjaciółmi, z okresu kiedy studiowaliśmy z Janim na Lesbos. A po drugie, to był mój pierwszy tradycyjny ślub, a później i wesele, na którym byłam w Grecji. Bardzo ciekawiło mnie jak całość będzie wyglądać.

To co najważniejsze, właściwie nie różni się zbytnio od zwyczajów towarzyszącym ślubom w Polsce. Jeśli więc chcieć regorystycznie przestrzegać dawnej tradycji, najpierw pan młody prosi wybrankę o rękę w obecności rodziców, pytając o pozwolenie oczywiście ojca przyszłej żony. I dopiero jeśli rodzice zaakceptują związek, ślub może się odbyć.

Biała suknia, makijaż, manicure, fotograf, odpowiednia oprawa muzyczna, dekoracja sali i zaproszenia. To wszystko dobierane jest z  wielką pieczołowitością. Ślub i wesele tradycyjnie odbywa się w rodzinnej miejscowości panny młodej i dokładnie tak jak w Polsce, do kościoła odprowadza ją grająca skoczną muzykę kapela, a do samego ołtarza – ojciec.

Podczas ślubów w  greckim kościele prawosławnym wszyscy gromadzą się wokół pary młodej, podobnie jak przy chrzcie (na temat chrztów w Grecji przeczytasz TUTAJ!). W kulminacyjnym momencie ślubu, odpowiednik katolickiego księdza, czyli papas, udziela sakramentu, a świadek naprzemiennie nakłada raz na panią młodą, raz na pana młodego ślubne wianki, czyli jeden z najbardziej charakterystycznych elementów ślubu w greckim kościele prawosławnym. Młoda para pije kilka łyków czerwonego wina z tego samego kielicha, nakłada sobie obrączki. Po złożeniu uroczystej przysięgi i powiedzeniu sobie sakramentalnego „tak”, są już małżeństwem.

Po wyjściu z kościoła sypie się ryż, składa życzenia, wręcza kwiaty i prezenty, a każdy z gości na pamiątkę dostaję kilka ślicznie opakowanych migdałów w czekoladowej polewie.

Co daje się w prezencie dla państwa młodych? Dawniej to właściwie goście weselni wyposażali młodym dom w sprzęty AGD i naróżniejsze dekoracje. Dziś w kopercie daje się głównie pieniądze, tak by dość droga impreza jaką jest wesele, mogła się młodym zwrócić.

Rodziny w Grecji są duże, tak więc i wesela są spore. Wynajmuje się sale, szykuje się dekoracje oraz jedzenie. Ogromnie ważnym elementem jest również oczywiście muzyka.

Chwilę po przyjściu gości, na stołach pojawia się pierwsze danie główne. Porcja mięsa, ryż, frytki, zestawy sałatek. Rzecz jasna pojawia się również szampan oraz wino. W temacie jedzeniowym zaskoczyły mnie dwie rzeczy. Po pierwsze jedzenia było sporo, ale myślę, że jego ilość idealnie mieściła się w złotym środku. Znając umiłowanie Greków do jedzenia można by pomyśleć, że stoły powinny się uginać, wcale tak jednak nie było. Jedzenia było tyle, by w brzuchu było pełno, ale nie czuło się przesytu. Drugą rzeczą, która mnie zaskoczyła, to wino i szampan na stole. Właściwie nigdzie nie było mocniejszych trunków.

Po zjedzeniu pierszego posiłku zaczęły się tańce. Grał lokalny zespół, w którym jeden z członków śpiewał, drugi grał na klarnecie, trzeci na buzuki. Królowały  więc raczej tradycyjne piosenki w wykonaniu tradycyjnych instrumentów muzycznych. Przyznam, że tak jak uwielbiam dźwięk buzuki, tak dźwięk klarnetu zwłaszcza w tradycyjnych greckich pieśniach, po jakimś kwadransie mnie męczy. Co prawda na samym początku klarnet brzmi nawet i ciekawie, ale przy dłuższym słuchaniu ja zawsze mam już serdecznie dosyć…

W Grecji nie ma typowych dla wesel polskich oczepin, zdaje się z jednego względu. Nie potrzeba motywować nikogo do wspólnej zabawy. Parkiet właściwie nigdy nie był pusty, a chwilkę po podaniu weselnego tortu, trudno było znaleźć na nim miejsce dla siebie.

Nigdy nie przestanę podziwiać,  jak bawią się Grecy. Tańczą w okręgu swoje tradycyjne tańce, jakby już rodzili się znając ich kroki. Wchodzą najpierw na krzesła, a później na stoły. Nikt się nikogo nie wstydzi. Nie ma problemu, że ktoś może wyglądać śmiesznie. Każdy tańczy tak jakby tańczył  tylko dla siebie.

Na parkiecie dominują kreacje dość mocno odsłaniające ciało; ostre, wyraziste kolory, falbany, zdecydowane  makijaże i weselne koki. Panowie rzecz jasna muszą być w garniturach. Włosy często na żel i równie błyszczące od polerowania buty.

Najciekawsza część tańców zawsze zaczyna się grubo po północy. Wszyscy są już na tyle rozluźnieni, żeby nabrać ochoty na zebekiko, czyli tradycyjny grecki taniec, tańczony zawsze solo (TU! przeczytasz więcej). Wszystko dzieje się zupełnie spontanicznie, wychodzi tak po prostu. Nagle ktoś czuje chęć i wychodzi na środek. Inni robią mu miejsce. Rozsuwają często krzesła i stoliki. Ten taniec nie ma ściśle określonych kroków, których można się nauczyć. Zawsze jest improwizacją, rodzajem wyrażania odczucia radości życia. Zawsze, kiedy widzę jak ktoś tańczy zebekiko mam nieodparte poczucie, że jest to takie świadectwo prawdziwej greckości. Ręce w tym tańcu przez większą ilość czasu są w  górze, klaszczą lub strzelają palce. Nogi uginają się w kolanach lub skaczą, rytmicznie uderzają o ziemię. To właśnie wtedy pod nogi tańczącym rozbija się butelki, kieliszki, talerze. Sypie się płatki kwiatów lub spektakularnie rzuca dziesiątki, setki białych chusteczek. Według Greków, kiedy ktoś skończy tańczyć zebekiko, nigdy nie powinno się klaskać. Dlaczego? Bo tańczy się nie na pokaz, a tak naprawdę  wyłącznie dla siebie.

Wyszliśmy jako ostatni. Sala weselna wyglądała jak pobojowisko, co dla organizatorów było wielkim komplementem, bo znaczyło że wszyscy bawili się świetnie. Odłamki szkła na parkiecie. Ściągnięte obrusy ze stołów. Poprzewracane krzesła. Wyszliśmy mniej więcej nad ranem. Ale to nie był jeszcze koniec. Jak świętować, to świętować. Rano, następnego dnia czekała na nas kawa ze wszystkimi na mieście, a później odpoczynek po świętowaniu, czyli… wizyta w tradycyjnej tawernie:D

 

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Co robią Grecy w sytuacji bez wyjścia?… poniedziałek, 22 lutego 2016

Do tych zdjęć dokopałam się przypadkiem, przygotowując zdjęcia do poprzedniego postu na temat dróg na Kerkirze. Kiedy je zobaczyłam, znów przeszły mnie ciarki…

To była nasza ostatnia wycieczka ubiegłego sezonu. Był środek października i trochę padało. Trasa była zorganizowana specjalne dla grupy 50 osób z jednego z rejsowych statków,  które przypływają między innymi na Korfu, spędzając na wyspie jedyne kilka godzin. I właśnie w te kilka godzin objeżdżamy sporą część wyspy. Stresu trochę jest, bo wszystko musi wtedy chodzić jak w szwajcarskim zegarku. Dlaczego? Ten mieszczący czasem nawet kilka tysięcy pasażerów statek odpływa o 18.00 i nikt nie czeka na 50 osób, jeśli spóźnią się nawet o jedną minutę.

Jechaliśmy właśnie na Kanoni. Cha-cha! Chi-chi! Tego dnia wszystko szło jak z płatka. Aż tu nagle… Chwilę przed nami podjechał inny 50-osobowy autobus i niestety, ale zablokował się podczas zakrętu, zupełnie blokując drogę jednocześnie nam. Ktoś zaparkował osobowy samochód przed samym zakrętem i zapewne nie przewidział, że jeden z wielu wielkich autobusów, które tą trasą jeżdżą bardzo często, przez niego zaklinuje się na zakręcie. I… ani w jedną… ani w drugą stronę. Tak samo my! Czyli 50  osób z rejsowego statku.

Mija pięć minut… dziesięć… kwadrans… Wokoło zgromadziło się już kilku innych kierowców, którzy dwoją się i troją co tu zrobić? Czas mija… Na szczęście turyśli rozbawieni – wyjmują komórki i aparaty. Robią zdjęcia i kręcą filmiki. Jedna z większych atrakcji, o których pamiętać będą jeszcze długo. A ja czuje, że już mam mokre ręce. Program trzeba zrealizować, a na statku być jeszcze przed czasem. Zupełnie nie miałam pojęcia, jak kierowcy rozwiążą tę sytuację. Na ich twarzach zero oznak zdenerwowania. Jeden pali papierosa. Drugi spokojnie dopija zimną kawę. Trzeci klaszcze w ręce i się śmieje.

Kierowcy próbowali najróżniejszych sposobow. Tymczasem minęło pół godziny, a ja w głowie miałam najczarniejsze scenariusze, bo pół godziny dla tej wycieczki to naprawdę sporo czasu. Miałam jednak nieodparte wrażenie, że jestem jedyną osobą, dla której w  tym zdarzeniu  nie ma nic śmiesznego…

Jednak z każdej – każdej! – sytuacji można zawsze znaleźć rozwiązanie.

W końcu jeden z kierowców (i był to nie kto inny jak nasz kierowca Jani, pamiętany przez każdego kto był z nim na trasie:DD) zaśmiał się gardłowo, a chwilę później splunął, poczym zadowolony z siebie zakasał rękawy. Podniósł osobowy samochód, który nas blokował i przestawił jego przód o kilka centymetrów dalej. To samo zrobił inny kierowca z tyłem samochodu. No i po kłopocie – problem rozwiązany!

-I teraz znów życie jest piękne! A na Kanoni pójdziemy na kawę, nie? – powiedział szalenie dumny z obrotu spraw Spiro, który tego dnia kierował nasz autobus.

Nie wiem jak to się stało, ale ostatecznie wycieczka udała się super. A my w porcie byliśmy 10 bezpiecznych minut przed czasem:DD

Przewodnik po KORFU, cz. 16 – Kierowcy autobusów na Korfu… środa, 17 lutego 2016

Widoki na Korfu są bajeczne. Góry porośnięte wilgotną zielenią. Szafirowe morze, ramowane poszarpanymi urwiskami. Żeby nacieszyć oczy takimi widokami, najlepiej udać się w głąb wyspy. Właściwie co zakręt – ze zdumienia trzeba przecierać oczy.

No właśnie… Zakręty… Co prawda na każdej greckiej wyspie drogi są dość kręte, ale to jak pokręcone i wąskie są drogi na Korfu, potrafi przyprawić o ból głowy. Z pewnością znajdą się wyspy o jeszcze bardziej pokręconych i jeszcze węższych  drogach. Trzeba jednak zwrócić uwagę, że Korfu jest jedną z najbardziej turystycznych wysp Ellady. I przez ogromną część tak trudnych dróg, musi przejechać autobus i to 50-osobowy!

To jak tymi wielkimi autobusami poruszają się kierowcy na Korfu, zasługuje na oddzielny post. Zasady ruchu drogowego, w wielu miejscach można właściwie schować sobie do kieszeni. Znajomość wyspy, niesamowite umiejętności, spokój i przede wszystkim zapewne jakiś nietypowy gen, pozwala greckim kierowcom przejeżdżać przez wyspę, bez żadnego zadrapania.

Pamiętam, że kiedy zupełnie na początku zaczynałam jeździć po wyspie jako pilot, naprawdę nie byłam w stanie uwierzyć, że my tymi drogami rzeczywiście jedziemy.

-A czy zdarzają się wam czasem wypadki? – zapytałam kiedyś Makiego, który w firmie gdzie wynajmujemy nasze busy, pracuje już jakieś cztery lata.

-Że co?

-Czy  pamiętasz, żeby kiedyś któryś z was miał jakiś wypadek?

-Nooo! – odpowiada Maki, a ja czekam ciągu dalszego.

-Był jeden, ubiegłego lata… Dali mu busa dla VIP-ów i jak wjeżdżał do garażu, to zrobił taką rysę! Na drugi dzień – stracił pracę…

O tej słynnej w firmie „rysie”, słyszałam już od niejednego kierowcy. Nawet następnego sezonu był to wciąż żywy skandal, że kierowca zarysował busa.  Nadstawiałam ucha, ale więcej podobnych skandali nie słyszałam.

Chyba nigdy nie przestanie mnie to zadziwiać. Te bajkowe  widoki, a pod nami przepaść. Kierowca ma w pojeździe czasem ponad 50 osób. Ja mogę pomylić się w dacie lub przekręcić nazwisko. Ale są miejsca, że jeśli kierowca nie dopatrzy czegoś o kilka centymetrów, jeśli zadrży mu ręka, to… I właśnie w tych kluczowych momentach uwielbiam obserwować ich twarze. Jest na nich taki rodzaj skupienia, że nic innego wtedy ani nie istnieje, ani się nie liczy. Można mówić, co się chce, ale kierowca wtedy nawet nie usłyszy. Na twarzy nie ma jednak śladu stresu. Z tym maksymalnym skupieniem, idzie w parze całkowity spokój.

Jestem przekonana, że każdy turysta, który 50-osobowym autobusem jechał na punkt widokowy Bella Vista [kliknij TU!], przejeżdżając przez wioskę Lakones, sam przejazd zaliczy do jednej z największych atrakcji wycieczki. Nie ma na wyspie innego miejsca, tak trudnego do przejechania. Są odcinki, gdzie budynki są tak blisko siebie, że jeśli odległość między nimi zmniejszyć o centymetr, to już byśmy nie przejechali. Dodatkowa trudność to fakt, że trzeba wyrobić się w krótkim czasie. Po siedmiu minutach, po drugiej stronie zmienią się światła, które regulują przejazd. A tam już czeka zazywczaj pokaźny sznur samochodów, bo Bella Vista to jeden z najsłynniejszych punktów widokowych wyspy.

Kiedy przejeżdżamy, ja zazwyczaj przestaje mówić, bo nikt nawet nie jest w stanie słuchać. Ludzie robią zdjęcia, albo kręcą filmy. Między lusterkami autobusu, a budynkami są dosłownie milimetry. Przejeżdżamy zawsze bez draśnięcia. A chwilę później, cały autobus wypełniają brawa.

Lato na Korfu zawsze jest intensywne i każdy pracuje za dwóch. Ale przez szczególnie trudne warunki pracy i niesłychane umiejętności, to właśnie kierowcy Kerkiry, którzy tak bezkolizyjnie codziennie przemierzają wyspę, zasługują na szczególny szacunek.

 

Tu kilka zdjęć ze słynnego przejazdu przez Lakones, na punkt widokowy Bella Vista. Niżej – nakręcony przeze mnie filmik, z jednej z wycieczek, która odbywała się autobusem 50-osobowym. Zobaczcie sami jak gładko nam poszło:D

Nowe spodnie Janiego… sobota, 13 lutego 2016

Okres, w którym przez kilka dni chora Oliwa z Oliwek mieszkała w Sałatkowym domu, był dość intensywny. Babcia przestawała mówić jedynie w dwóch okolicznościach: kiedy jadła lub spała. Z dnia na dzień odżywała przy tym w oczach i mimo, że oficjalnie się do tego nie przyzna, wizyta w Sałatkowym domu wychodziła jej na dobre. W poprawie samopoczucia pomogło jej coś jeszcze…

Temat „teściowa”, to temat rzeka. Temat „grecka teściowa”, to rwąca rzeka, często przeistaczająca się w wodospad Niagara. Każda kobieta, którą ten temat dotyczy, wie dobrze o czym w tym momencie pisze. Ale temat „greckiej teściowej” nie dotyczy jedynie kobiet z innych krajów. W równym stopniu dotyka również samych Greczynek.

Siedzącej na kanapie i przyglądającej się codziennemu życiu Oliwie z Oliwek, najwyraźniej wielką satysfakcję sprawiało wytykanie błędów synowej, czyli Fecie. Że obiad nieco nie na czas… Że mussaka ma za dużo beszamelu… Że zbyt często w mieszkaniu świeci się światło… Że szyby niedomyte… Że po co Janiemu długie włosy… Tak można wyliczyć w nieskończoność. Po każdym wprowadzającym zdaniu głównym, rozpoczynał się prezycyzyjny instruktaż, jak co dokładnie powinno być zrobione. I że: „(…) jak ja byłam nieco młodsza…!”, „(…) a w moim domu to…!”. Feta znosiła wszystko z sobie właściwą niewzruszoną dumą i godnością. Zapewne tłumaczyła sobie w środku, że babcia ma już swoje lata, więc w pewnych momentach trzeba przymrużyć oko. Zazwyczaj nic nie mówiła. W skrajnych sytuacjach, stojąc tyłem do babci, przewracała jedynie do góry oczy. Nadmienię tylko, że perfekcyjna pani domu przy Fecie wypadłaby na nieco niechlujną. W domu Fety zarówno majtki jak i skarpety są idealnie wyprasowane…

Jednak w pewnym momencie nawet i Feta pękła. Babcia bowiem zaczęła: „W swoim życiu popełniłam kilka błędów. Ale ty Feta…”. Oliwa z Oliwek nie dokończyła, bo Feta postanowiła wziąć ją na sposób.

-Wiesz mamo, a może mi pomożesz…?

-No pomogę! Przecież widzę, że sobie nie radzisz!

Chwilę później na niewielkim stoliczku, przy którym siedziała babcia, znalazło się niewielkie, różowe pudełko, w którym Feta trzyma wszystkie akcesoria do szycia i haftowania. Obok znalazło się kilka ubrań, które wymagały zszycia lub zacerowania. Babcia, do momentu kiedy wzrok odmówił posłuszeństwa, haftowała całymi dniami. Obrusy, firany  i  najróżniejsze ozdoby. Kiedy tylko dostała pudełeczko z przyborami i kilka rzeczy do naprawy, była w swoim żywiole.

-Że też mój syn!!! Mój syyyn… To po to ja go tak chowałam, żeby chodził w dziurawej skarpecie?! – komentowała w skupieniu na pracy babcia. W całym domu czuć było jednak wielki oddech wytchnienia.

Kiedy pewnego dnia wróciliśmy z miasta, babcia siedziała szczególnie zadowolona. Na stoliczku odłożone było różowe pudełko. Obok, równo ułożona sterta naprawionych, zacerowanych, zszytych ubrań.

-Hahaha! – zaśmiała się na nasz widok babcia. -Coś ty Jani miał za spodnie! Jak można w czymś takim chodzić? A wieczorem chętnie zabiorę się za twoje włosy i w końcu będziesz wyglądać jak człowiek! – siedząca spokojnie z rękami równo złożonymi na kolanach babcia, aż zakołysała się ze śmiechu.

Już czułam o co Oliwie chodziło. O nie…  Jani kilka dni temu kupił sobie nowe spodnie…

Wyglądał w nich świetnie! Nieco zwężane i nieco za długie w nogawkach. Pod kieszeniami miały kilka celowych wytarć i specjalnie zrobionych dziur. Za ten bardzo nowoczesny ciuszek, Jani zapłacił całkiem sporo. Ale od czasu do czasu, dobrze jest mieć coś w szafie, co jest super modne.

Oliwa z Oliwek całym korpusem przekręciła się w stronę sterty ubrań. Wyłowiła w nich owe spodnie. W pełni zadowolona z rezultatu swojej pracy  rozłożyła je, by zaprezentować dzieło w całości:

-Zobacz! Znalazłam je jak suszyły się na balkonie. Widocznie twoja mama o nich zupełnie zapomniała. Ach, te nowoczesne kobiety…

Nowe spodnie Janiego zmieniły się nie do poznania. Widać było, że Oliwa włożyła w to wiele pracy. Nogawki były mocno skrócone, tak że sięgały do końca łydki, no… odrobinę niżej. Szew w dole nogawki został  nacięty, bo po bokach babcia wszyła dwie wstawki, które powodowały, że spodnie przybrały kształt ołówków. Po przetarciach nie zostało nawet śladu. Dziury zostały dobrze zaszyte, a na każdym z przetarć znalazły się równiutko wycięte i dopasowane łatki. Spodnie wyglądały jakby miały służyć jako kostium w filmie typu „Flip i Flap”…

-Wiem, że jest ciężko, bo jest teraz kryzys… Ale mój wnuk nie będzie chodzić w czymś takim…! – dokończyła zadowolona z siebie jak nigdy wcześniej babcia.

 

 

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Czasami życiowa mądrość warta jest więcej niż porady kilku lekarzy. Dlaczego Oliwa z Oliwek nagle poczuła się gorzej?… poniedziałek, 8 lutego 2016

Typowa grecka przystawka:  kawałek fety polany oliwą z oliwek i szczypta oregano

Typowa grecka przystawka. Kawałek fety polany oliwą z oliwek i szczypta oregano.

Jesteśmy obecnie w Sałatkowym domu. Zdaje się, że od czasu kiedy byliśmy tu tak długo  ostatni raz, o ile dobrze liczę, minęły już dwa lata. Po dwóch latach i zmianach, które zadziały się w naszym życiu, wiele rzeczy odbieram teraz trochę inaczej. Wcześniej bym nie uwierzyła, że z moją teściową będę chodzić na zakupy, do fryzjera i na kawę… W około mnie nic właściwie się nie zmieniło, ale tyle zmian zaszło we mnie. Obecna wizyta u Sałatki, ma jednak trochę  inny motyw główny. Jest nim Oliwa z Oliwek i jej relacja z Fetą, czyli jej synową. Oliwa z Oliwek ma już 102 lata. Nagle, kilka dni temu poczuła się znacznie gorzej…

*

Przez kilka dni pod rząd, schemat był ten sam. Feta wstawała rano by już od godziny dziesiątej, spokojnie zacząć przygotowywać obiad. Mniej więcej o jedenastej, dzwoniła Oliwa z informacją, że czuje się bardzo źle, nie może oddychać i że trzeba do niej przyjechać. Podczas każdej rozmowy, prawie nie można było jej zrozumieć, bo babcia dostawała okropnej zadyszki. Blada jak ściana Feta, jak stała, rzucała wszystko i razem z Pomidorem jechali do Oliwy. Kiedy już byli u babci, Oliwa nagle zaczynała czuć się lepiej. Regulował się jej oddech i wracała do siebie. Zaczynała mówić, mówić, a opowieściom co tam dzieje się we wsi, nie było końca. Cierpliwość Fety w końcu się wyczerpała, bo jeśli przez kilka dni nie była w stanie ukończyć jednej mussaki [TUTAJ! znajdziesz przepis], to coś tu było nie tak, jak być powinno.

Oliwa zabrana została więc do szpitala, z którego po jednej nocy ją wypisano. Wg diagnozy lekarzy, ciało babci funkcjonuje jak należy. Można tylko odstawić już tlen, bo krew jest aż nadto dotleniona.

Po wypisaniu ze szpitala, Oliwa z Oliwek mimo wzbraniania się rękami i nogami, zamieszkała na kilka dni w Sałatkowym domu. Teoretycznie atmosfera powinna być dość ciężka. Schorowana, ponad stuletnia babcia, która z trudem już chodzi i skarży się właściwie na wszystko. Mimo tego, były to jedne z weselszych dni naszego pobytu.

Dlaczego Oliwa z Oliwek tak bardzo nie chciała zamieszkać ze swoim synem i synową? Jak mówią  – starych drzew się już nie przesadza, bo wiekowe osoby po prostu najlepiej czują się w swoich domach. Co prawda babcia czuła się gorzej, ale ani na trochę nie zamykały się jej usta…

-Mamo… – pyta Feta – Chcesz cytryny do zupy?

-Cytryna w zupie mi przeszkadza!

-Chyba odwrotnie… Ja bym powiedział, że mama bardziej przeszkadza tej biednej cytrynie, niż cytryna mamie… – szepnął pod nosem Pomidor.

-Co tam mówisz synku?! Jak mówisz do mnie, to mów głośniej, bo słabo ostatnio słyszę… Ach… Jak źle się czuje… Na dniach, najlepiej jutro chcę wracać już do siebie…

-Mamo, co tam będziesz robić sama? Zostań z nami trochę dłużej… – mówi Feta.

-A kto kwiatki mi podleje? Zresztą, nie ma się co dłużej oszukiwać. Ja  mam już sto dwa lata! Czas na mnie… W tamtym miesiącu, umarły mi aż trzy koleżanki. Kostucha we wsi chodzi! Lada dzień mnie też zabierze. Ach… Muszę pamiętać, żeby być dla innych miła… A w tym szpitalu tooo…

-Mamo, jak tak się źle czujesz, to jutro podjedziemy jeszcze do tego szpitala, niech cię zbadają – zasugerował Pomidor.

-Do szpitala?! A w żadnym wypadku! Już więcej tam nie chcę… Co za dziwna babcia leżała obok mnie ostatnim razem… Babcia…? Co ja mówię… Przecież ona nie mogła mieć nawet osiemdziesięciu lat! Spytałam się jej tylko ile ma wnuków, bo ja już mam czwórkę pra! I zaczęłam jej opowiadać jak każdy z nich ma na imię, ile ma lat i co tam u nich słychać. A ta mi odpowiada, żebym była cicho, bo jak mówię, to ją wszystko boli i że potrzebuje spokoju… Co za dziwna kobieta… – skończyła Oliwa i wprawnym, dziarskim ruchem, na drobne i równe kawałeczki  zaczęła rozdrabniać łyżką  ziemniaka w swojej zupie.

-Ale mamo, zrozum… My się o ciebie boimy, jak teraz jesteś sama. Do szpitala nie chcesz, u nas też nie. To może poprosić Rulę (pani, która trzy razy dziennie przychodzi do babci do opieki – przypis mój) by zostawała na noc?

-Ależ to kosztuje! – odparła sugestię Oliwa.

-O to niech się mama nie martwi. Zrobimy w rodzinie zrzutkę i się uzbiera.

-O nie… Nie… Jak Rula będzie przychodzić na noc, to umrę dużo wcześniej niż jest mi pisane! Słuchaj Feta… Tylko nie Rula! Po moim trupie!

-A dlaczego???

-Bo Rula w nocy chrapie!

-Przecież sama mówisz, że źle słyszysz!

-Już nie bądź taka drobiazgowa!  Zostawcie mnie w spokoju i dajcie człowiekowi  umrzeć…

-To może my u ciebie kilka dni pomieszkamy? – spytała Feta.

-O nie! Co to, to nie! – krzyknął  z końca kuchni Pomidor  -Nie pamiętasz Feta,  jak było ostatnim razem? O 17 mama zamknęła wszystkie okiennice. A o 18  kazała nam spać… Nawet nie mogliśmy rozmawiać, bo i to jej przeszkadzało… A telewizor musiałem zgasić, bo mamie migał… Godzina 18.30… Ciemno, głucho wszędzie…

-O Jezu… Ale ty marudny… – powiedziała pod nosem babcia.

Po kilku dniach pobytu u Sałatki, Oliwa kategorycznie poprosiła, żeby zabrać ją  do domu. Przy okazji wytknęła Fecie kilka kulinarnych błędów, ale kroplą która przelała szklankę była piątkowa ryba. Oliwa z Oliwek co prawda lubi ryby, ale nie toleruje ich zapachu w domu. Tego dnia na obiad przyszedł też ojciec Fety, czyli Oregano. Oliwa na przywitanie i jednoczesne pożegnanie postukała go swoją laską w łydkę, po czym została odwieziona do domu. Feta, która przez te kilka dni nieraz musiała gryźć się w język, trochę odetchnęła.

-Och… Tato… Dobrze, że wpadłeś… – nalała ojcu szklaneczkę tzipuro [kliknij TU!] i  trochę się wygadała.

*

-Mamo… – spytałam Fetę, kiedy zobaczyłam ją w kuchni przed pójściem spać  –Co będzie z babcią? Co jej właściwie jest…?

-Co jej jest?… A nic! Oliwa z Oliwek ma się dobrze! Nie słyszałaś co mówił lekarz? Po prostu trzeba będzie do niej częściej jeździć. I my i inni. Babci nic nie jest, prócz tego, że doskwiera jej samotność. Oliwie wcale nie potrzeba nowych leków. Jej teraz najbardziej potrzebne jest towarzystwo!

Ot! I cała diagnoza… A głowiło się na tym trzech różnych lakarzy…

 

Co takiego zamiast herbaty z cytryną, pije się w Grecji?… środa, 3 lutego 2016

Do dzisiaj nie mogę się z tego przestać śmiać. Kilka dni przed naszym ślubem moi rodzice przyjechali do Sałatkowego domu pierwszy raz. Usiedliśmy wszyscy wygodnie. Po chwili Feta spytała czego się napijemy. Moi rodzice zgodnie odpowiedzieli:

-Czarna herbata, z plasterkiem cytryny, cukrem lub miodem.

Feta spojrzała na mnie błagalnym wzrokiem, bo w domu nie było czarnej herbaty, którą Grecy piją naprawdę rzadko. Była jednak przerażona z innego  powodu.  Po chwili ocknęła się i spytała:

-Ojej… To straszne! Jutro ślub, a wy jesteście chorzy?!

Czarna herbata z cytryną, na dodatek jeszcze z miodem, jest w Grecji oznaką jednego – choroby! I takie zestawienie pija się przede wszystkim przy przeziębieniu.

Grecja to kraj kawoszy. Nawet w obliczu kryzysu, wciąż jednym z najpewniejszych interesów jest otworzenie kawiarni. Zimną kawę, czyli frappe (kliknij TU!) lub freddo (kliknij TUTAJ!) pija się litrami. Nie wiem jak to możliwe, ale nawet… zimą!

Jest jednak pewna herbatka, która w Grecji jest niesłychanie popularna. Pija się ją najczęściej w zastępstwie innych herbat oraz ziół. Chodzi o herbatę górską, po polsku zwaną gojnikiem,  którą Grecy piją zwłaszcza teraz, czyli w okresie zimowym.

Żeby ją wypić, kilka łodyżek należy zalać wrzątkiem lub podgotować chwilkę doprowadzając do wrzenia zimną wodę (to jest mój ulubiony sposób). Następnie dodać  trochę miodu i właściwie tyle – wszystko już gotowe!

Smak górskiej herbatki jest delikatnie cierpki o ile nie doda się miodu, który idealnie do niej pasuje. Może zasmakować lub nie, jak to bywa  z herbatami. Ja natomiast przepadam szczególnie za jej zapachem. Same łodyżki mogłabym wąchać godzinami. Mają bardzo przyjemny, orzeźwiający zapach.

Taka herbata jest świetna na przeziębienia. Ma w sobie bardzo dużo żelaza. Działa też przeciwzapalnie i bakteriobójczo. Wzmacnia również układ odpornościowy. A przy tym ma taki typowy grecki smak. Koniecznie zaopatrzcie się w choć jedną jej paczkę, kiedy będziecie  w Elladzie!