Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Jak naprawić samochód? Według Greków rzecz jasna;)))

    Najważniejsza zasada ruchu drogowego w Grecji brzmi: „tylko się nie stresuj!”. Niestety, stosowanie jej nie zmniejsza liczby wypadków. Ale według Greków trzeba się jej trzymać, w szczególności, kiedy już coś się stanie.
     „Tylko się nie stresuj!” jeśli coś się stanie z Twoim samochodem. Bierz sprawy w swoje ręce i przejdź do naprawiania!
Żeby naprawić swój samochód, w Grecji  wystarczą jedynie trzy rzeczy:
1)      sznurek lub też długa sznurówka od butów
2)    taśma klejąca
3)      drut
Pomocne będą również nożyczki oraz zwyczajny dziurkacz.
A teraz przejdźmy do konkretnych przykładów…
  •      Jeśli połamie się Wam zderzak, po pierwsze pamiętajcie: to nie jest  żaden powód do szarpania nerwów!  Wystarczy przedziurkować   części zderzaka w równych odstępach. W tym przypadku idealnie sprawdza się  sznurówka od butów, bo wygląda po prostu bardzo elegancko. Następnie przez dziurki trzeba obwiązać sznurówką dwie części zderzaka  i wszystko już gotowe! Jak widać na fotografii, w tym wypadku taśma klejąca niestety nie zdała egzaminu. Trzeba było ją zerwać i zasznurować zderzak  ładnie i porządnie.
  •     Literka „N” oznacza, że kierowca jest nowy i należy na niego uważać. W tym przypadku tej informacji nie można przeoczyć, ponieważ  literka jest naprawdę pokaźnych rozmiarów. Widząc takiego  kierowcę, trzeba więc mieć się na baczności. Jak widać pozbył się on już  tylnego światła. Ale od czego jest przezroczysta taśma klejąca? Pamiętajcie, żeby prócz sznurowadeł, zawsze mieć ją w bagażniku! Wygląda to estetycznie, więc po co tyle krzyku?
 
  •     Co zrobić, jeśli odpada cały zderzak? Żeby go podtrzymać dobry  będzie drut. Ale nie taki zwyczajny! Pamiętajcie, żeby ładnie wpasował się w kolor Waszego auta. W tym przypadku, widać że właściciel jest estetą, o ile nie prawdziwym artystą. Czerwono – czarny drucik idealnie wpasowuje się w kolor samochodu jak i zarówno zderzaka. No i ta urocza, kunsztownie zawiązana kokardka… Dalszy komentarz chyba jest już zbędny!

  •       Zdarzają się jednak przypadki naprawdę trudne. Tutaj  zastosowany został sznurek, drut jak i taśma klejąca. Również i u tego właściciela widać ewidentne zacięcie artystyczne.  Mimo starań… No cóż… Ten zderzak… Powiedzmy sobie prawdę – on chyba jednak za chwilę odpadnie…

Sałatka po grecku TV – odc. 3: Czy jedliście kiedyś pień drzewa? Bo my tak! Jak zrobić „kormos”?

     Słowo kormos  w języku greckim oznacza pień drzewa. Jest to również nazwa jednego z najbardziej znanych greckich ciast, które wyglądem rzeczywiście przypomina pień. Mimo że kormos jest bardzo tradycyjnym daniem,  na całe szczęście  łatwo go wykonać. Dlatego właśnie  to ciasto wybraliśmy jako propozycję do tego filmiku.
     Dla mnie jest to słodkość idealna, ponieważ uwielbiam wszystko co zrobione jest z gorzkiej czekolady i ma w sobie kilka kropel alkoholu, które dodają czekoladzie  pazura.
Na temat kormosu jest wiele wariacji. Najczęściej robi się go na bazie masła oraz kakao. Taka bardzo tradycyjna  wersja jest jednak dość ciężka, dlatego my przedstawiamy  przepis  nieco zmodyfikowany przez Janiego. Nasz kormos  powędrował kilka dni temu do testu u greckiej sąsiadki, a ta na drugi dzień poprosiła o przepis…!  Większy dowód uznania chyba nie istnieje! Dlatego z pełną odpowiedzialnością – zapraszamy do gotowania! A oto i filmik oraz przepis:
Składniki:

-gorzka czekolada – 200 g
-śmietana 35% – 200 ml
-herbatniki  lub zwykłe ciastka maślane – ok. 380  g
-cukier puder –  ¾  szklanki
-kieliszek Metaxy lub innego koniaku  czy też likieru
Jak to zrobić:

Najpierw należy ubić prawie całe opakowanie śmietany. Następnie do śmietany dodajemy cukier puder  i jeszcze trochę całość  ubijamy.  Na małym ogniu podgrzewamy resztę śmietany, na której rozpuszczamy czekoladę. Do rozpuszczonej czekolady dodajemy Metaxę. Czekoladową mieszankę odstawiamy do ostudzenia. Następnie łączymy  ją z ubitą śmietaną. Do całości dodajemy lekko rozgniecione ciastka i dokładnie mieszamy. Całość przelewamy na aluminiową folię, nadając w niej  ciastu kształt bochenka chleba. I teraz ważna uwaga! Tego ciasta nie pieczemy!!! Wkładamy je na 6 godzin lub najlepiej na całą noc do zamrażalnika  i gotowe! Do  dekoracji można posypać płatkami migdałowymi, kolorową posypką lub  czym dusza zapragnie. Smacznego!

Przewodnik po ZAKINTHOS cz. 2 – Blue Caves

   Rozsławione swoim elektryzującym błękitem Blue Caves, to coś co będąc na Zakinthos  trzeba zobaczyć. Błękitne Groty znajdują się przy  najbardziej wysuniętej na północ części wyspy – Przylądku Skinari. Ponieważ większość turystycznych kurortów znajduje się na południu, żeby  dotrzeć do Błękitnych Grot, trzeba przejechać prawie całą wyspę. Jednak zapewniam, że droga będzie urocza, a to co zobaczycie na końcu – warte zachodu.
     Błękitne Groty są naturalnymi formacjami skalnymi, poszarpanej linii brzegowej wyspy. Zostały odkryte w 1897 roku i dziś stanowią jedną z największych turystycznych atrakcji Zakinthos. Dno morskie w tej części wyspy jest jasne, miejscami niemalże białe. Padające na nie  promienie słoneczne załamują się, tworząc niesamowite efekty świetlno – barwne. Będąc w Błękitnych Grotach o odpowiedniej porze, można zobaczyć  wszystkie istniejące odcienie błękitu. Od najjaśniejszego, po odcień który wydaje się być fluorescencyjnym. Promienie słońca od wody odbijają się również na ścianach grot, a ponieważ woda jest w nieustannym ruchu, na pokarbowanej powierzchni skalnej malują się  dynamiczne  obrazy. Abstrakcje, będące dziełem samej natury.
     Jak dostać się do Błękitnych Grot? Najlepiej najpierw pojechać do  Agios Nikolaos. Jest to niewielki port, z kilkoma tawernami i miejscami gdzie można napić się kawy. To również z tego miejsca odpływają promy na Kefalonię.
     Większość   łodzi płynących do Błękitnych Grot, jest niewielkich rozmiarów, po to żeby wpływać do ich środka.  Zazwyczaj zaopatrzone są w szklane dna, dzięki którym można obserwować również dno morza. Tutaj jednak uwaga – przez takie dno nie zobaczycie słynnych żółwi  Caretta Caretta, bo w tej części wyspy raczej rzadko się  pojawiają.
     Łódź odpływa i już można zacząć rozkoszować się widokami  poszarpanej linii brzegowej wyspy.   Rejs do samych grot trwa około 15, 20 minut. Płynąc do celu po lewej stronie mija się mniejsze  groty. Każda z nich ma swoją nazwę i swoją legędę. Po prawej stronie im bliżej północy, coraz lepiej widoczna staje się największa wyspa Morza Jońskiego – Kefalonia.
    Kiedy zobaczycie charakterystyczny wiatrak, oznacza to że jesteście już przy Przylądku Skinari. Jest to najbardziej na północ wysunięta część wyspy. W tym miejscu jest się już bardzo blisko głównego celu.
      Rejs łodzią nie jest jedyną możliwością dostania się do grot. Niedaleko wiatraka widać białe schodki, sięgające  samego morza. Ich początek jest przy tawernie, która jest na samej górze. Jeśli nie chcecie wynajmować łodzi, wystarczy po nich przejść i samodzielnie do jednej z grot wpłynąć.
     Na samej górze, znajduje się drugi wiatrak. W jednym z nich można wynająć pokój, który jest   zdaje się najdroższym „hotelem” na wyspie.
    Podczas  rejsu łodzią przewidziane jest około  20 minut na kąpiel i możliwość wpłynięcia do  jednej z grot. Którą z nich wybrać? Nie każdy kapitan będzie wiedzieć, ale najlepszą do wpłynięcia, jest ta która znajduje się tuż obok schodów (widać ją na zdjęciu  obok). Wejście do tej groty  jest małe i bardzo niepozorne. Jednak  po wpłynięciu, grota okazuje się być naprawdę pokaźnych rozmiarów. W tym punkcie rejsu  warto mieć przygotowany wszelaki sprzęt do nurkowania jak i podwodny aparat. Mimo, że w środku woda jest zazwyczaj zimna, wrażenia są niezapomniane.
 

     Najpiękniejsze  groty znajdują się bardziej na północ.  Zazwyczaj łodzie wpływają do ich środka, bądź przepływają przez okalające wyspę  skalne łuki. Zręczność kapitanów, którzy sterują   jest  godna podziwu. Uwaga tylko na wasze palce! Łatwo się ich pozbyć, jeśli trzymacie ręce na zewnątrz łodzi.  Kiedy wpływacie do grot, ważne żeby ręce mieć przy sobie lub   nie zdejmować ich z aparatów!

    Port Agios Nikolaos jest również miejscem wartym chwili uwagi. Jeśli jesteście fanami owoców morza, jest to doskonałe miejsce, żeby właśnie tam je  skosztować. Na końcu portu znajduje się świetna tawerna, ze wspaniałym widokiem na morze. Co w niej zjeść? Trudno powiedzieć, bo zależy to od tego co właśnie złowiono ;))) Warto więc zapytać kelnera o rybę dnia. Nie chodzi jednak o rybę z promocji, która nie została sprzedana  i już lekko się nadpsuła. W tym wypadku ryba została złowiona najprawdopodobniej  kilka godzin wcześniej. Dla wszystkich wielbicieli owoców morza, jest tu również  spaghetti z mieszanką najróżniejszych morskich pyszności. Palce lizać!
***
     Pamiętam,  że przy niemalże każdym rejsie w którym uczestniczyłam,  turyści zadawali mi  to samo pytanie. Dlaczego przy temperaturze 40 paru stopni, nasz kapitan ma na sobie grubą, skórzaną, zimową kurtkę? Na początku sama również nie mogłam się temu nadziwić. Pewnego dnia po prostu go spytałam.
      Kapitan, z którym często  wypływaliśmy  miał na imię Mufii i był Egipcjaninem.
     -Muffi, jest tak gorąco…  Dlaczego masz na sobie zimową kurtkę?
   -Jesteś pewna, że chcesz wiedzieć? – babska ciekawość, jak zwykle u mnie wzięła górę. Po kiwnięciu głową,  Egipcjanin zdjął  ciężką  kurtkę. Skóra  rąk była cała czerwona. Biały, pokarbowany niczym wybrzeże przy  Blue Caves  naskórek, schodził wielkimi płatami.  Widok dość przerażający. Przełknęłam ślinę. Ze słońcem na morzu  nie ma żartów.  Muffi miał poważne poparzenie słoneczne.
    -Ale dlaczego nie nałożysz czegoś lżejszego?
    -Bo nie mam.
    -Nie możesz iść do sklepu?
    -A widzisz tu jakiś?
     Rozejrzałam się dookoła. Kiosk. Kawiarenka i tawerna. Rzeczywiście, trudno tu szukać sklepu z odzieżą.
   -Pewnie najbliżej będzie w chorze. – padła moja odpowiedź.
  -Ale ja tu pracuje codziennie. Bez dnia przerwy, przez jakieś pięć, sześć  miesięcy. W sumie, jeśli czasami jesteś w mieście, to bym cię poprosił, żebyś mi taką bluzę kupiła.  Wiesz o jaką chodzi? Jak podkoszulka, tylko z długimi rękawami. Jeśli znajdziesz, to przydadzą się nawet dwie. Tego lata raczej nie będę miał wolnego. Aż do jesieni  jestem tutaj w porcie.
    Jeszcze raz  przełknęłam ślinę.
    Muffi poprosił mnie również  o papierosy. Dunhill, bo tych w okolicy nie mieli.  Papierosy zdobyłam już na następny rejs. Gdybyście widzieli uśmiech Muffiego, kiedy wręczyłam mu całe trzy paczki, tak żeby miał na zapas… Uśmiechając się, ślinę przełknęłam po raz trzeci…
     Koszulki z długimi rękawami   już niestety nie zdążyłam kupić. Leży mi to na sumieniu. A może… stanie się tak, że ktoś z Was będzie o niej pamiętać? Oboje z Muffim będziemy bardzo wdzięczni.
Przydatne uwagi dla turysty:

  •          na Zakinthos jest wiele miejsc, gdzie oferuje się rejsy dookoła wyspy, w których programie są  również Błękitne Groty. Tego typu rejsy organizowane są często wielkimi  statkami i trwają zazwyczaj około 7 godzin. Jeśli z takiego statku chcecie zobaczyć Błękitne Groty, to z pewnością   bardzo się rozczarujecie. Tak duże statki nie wpływają do żadnej z grot. Zazwyczaj przepływają obok nich z  takiej odległości, że trudno cokolwiek zobaczyć.
  •          na rejs do Błękitnych Grot najlepiej wybierać się w przedziale czasowym od rana, do godziny najpóźniej 14.00. O każdej porze dnia groty wyglądają zupełnie inaczej. Jednak mniej więcej po 14.00 ostre słoneczne światło już do nich nie dochodzi. Elektryzujący błękit wtedy zanika i groty nie robią już takiego wrażenia.
  •          na kilka godzin przed rejsem posmarujcie  się kremem z najsilniejszym filtrem przeciwsłonecznym jaki znajdziecie. Pamiętam, że kiedy pierwszy raz udałam się w rejs z filtrem 30 na twarzy, dostałam uczulenia słonecznego… Na otwartym morzu słońce działa z siłą jak w turbo solarium. Kiedy poczułam to na własnej skórze już nigdy podczas tego rejsu nie rozstawałam się z filtrem nr 50, wielkim kapeluszem i moimi ogromnymi okularami na jedną trzecią twarzy ;)))
  •        na całość rejsu do Błękitnych Grot trzeba przeznaczyć ponad  godzinę.
Na zdjęciu niżej  wnętrze niepozornej tylko z zewnątrz groty, która znajduje się obok białych schodków. W środku prezentuje się tak kosmicznie…  Fotografia jest autorstwa  jednego z turystów – serdecznie dziękuję  za udostępnienie! 
Przeczytaj więcej…


Dlaczego Greczynkę boli głowa? Oraz czym jest „mati”?

OKO PROROKA

    Im dłużej mieszkam w Grecji, tym bardziej przekonuje się  jak bardzo ten kraj jest wyjątkowy. Coraz mocniej umacniam  również moją tezę, że Ellada tylko geograficznie należy do Europy. Biorąc pod uwagę grecką mentalność, jest to już kosmos…

      Grecka codzienność  przesiąknięta jest niezliczoną ilością wróżb, zabobonów, codziennych, drobnych przejawów wciąż  żywej wiary w duchy, magiczne moce, czary i tym podobne.  Idealnym tego przykładem jest wiara w rzucanie złego uroku, zwanego  przez Greków  mati (w języku greckim mati oznacza oko). Pamiętam, że kiedy tego lata prowadząc moje wycieczki, opowiadałam turystom o tej zaskakującej  tradycji, na początku nikt mi nie wierzył. Za każdym razem, moje opowieści potwierdzał jednak każdy napotkamy Grek, traktując wiarę w mati  z pełną powagą.  W moc uroku mati wierzą niemalże wszyscy, nawet bardzo nowoczesne, młode greckie pokolenie.
     Czym więc jest mati? Jeśli Greczynkę lub Greka boli głowa, najczęściej jest przekonany, że jest to wina rzuconego uroku. Ktoś na kogo został on rzucony musiał najpewniej dobrze wyglądać, ktoś mu czegoś pozazdrościł i  zbyt intensywnie się w daną osobę  wpatrywał. Takie właśnie intensywne wpatrywanie się, czy też myśli,  czasem  powstające  nawet zupełnie nieświadomie, mogą spowodować u drugiej osoby ból głowy. Ujmując krótko,  mati to urok który został rzucony świadomie bądź też nie, pożądliwym najczęściej zazdrosnym spojrzeniem.
       Posiadacie  coś czego, mogliby pozazdrościć inni? Od podziwu czy  też chciwości innych, może Was rozboleć głowa. No cóż… w naszej polskiej kulturze, głowa najczęściej boli  przez złą pogodę lub niskie ciśnienie. Brzydka  pogoda to jednak zjawisko, które w Grecji występuje sporadycznie. Dlatego właśnie przyczynę bólu głowy typowa Greczynka będzie szukać w swoim pięknym wyglądzie. Czyż nie jest to fantastyczne podejście do sprawy? Boli Was głowa – znaczy to, że wyglądacie pięknie! ;)))
     Co ciekawe, fakt  że ból głowy mogą wywołać intensywne i pożądliwe myśli innych, jest oficjalnie uznany przez Grecki Kościół Prawosławny. Jak jednak takiego bólu się pozbyć? Od razu uprzedzam, że nie pomoże tu żadna tabletka. Według nauki kościoła, żeby uniknąć takiego bólu głowy, trzeba się po prostu pomodlić lub mieć przy sobie krzyżyk. Wszystkie inne sposoby, które niżej podaje nie są już przez kościół uznawane. Są one traktowane jako zabobony.
    • Sposób nr 1 – NAPLUĆ NA KOGOŚ czyli „ftusu! ftusu!” – plucie (na szczęście tylko symboliczne) na inną osobę jest bardzo często spotykaną  praktyką w Grecji. Najczęściej pluje się na ładne, małe dzieci, szczególnie dziewczynki. Dzieci są tak słodkie, że ich urody można im często pozazdrościć. Dlatego, już w celach zapobiegawczych, żeby uniknąć ewentualnego bólu, na ładną osobę warto  napluć. Jeśli będąc w Grecji, ktoś umownie na Was pluje, wydając przy tym  dźwięk „ftusu! ftusu!”, broń Boże nie obrażajcie się! Takie zachowanie to znaczący komplement!
  • Sposób nr 2 – OKO PROROKA – jest jednym z najczęściej przywożonych typowo greckich gadżetów. Występuje w postaci paciorków,  wisiorków, bransoletek, breloków, kolczyków,  itp. Te ozdoby bynajmniej nie są  noszone jako amulety mające przynosić szczęście. Według Greków, takie ozdoby są „tarczą” mającą chronić, tego kto je nosi przed złą energią mati. W tego typu ozdoby  wyposażyć można wszystko! Drzwi wejściowe do domu, nowo kupiony  samochód, ukochane  zwierzątko. Ostatnio, zupełnie przypadkowo znalazłam takie oko w sklepie w dziale ogrodniczym…  Było wielkie i można je było wbić w ziemię, w miejscu gdzie rosną ładne kwiaty. Ktoś przecież może pozazdrościć ich urody, a szkoda by było, żeby i kwiatka rozbolała głowa…

Niebieskie oko proroka chroniące ogrodowe kwiaty przed urokiem mati

    • Sposób nr 3 – „MODLITWA” – takich „modlitw” mających odczynić urok mati jest wiele, są ich różne rodzaje. Przy ich wypowiadaniu można też  używać różnych gadżetów (sól, nożyczki, oliwa, woda). Ale uwaga! Są to tylko  rodzaje zabobonów, zaklęć nie uznawanych  przez grecki kościół. Takie  „modlitwy” przekazywane są  z pokolenia na pokolenie i znają je tylko wybrane osoby. Zazwyczaj kobieta przekazuje je mężczyźnie, mężczyzna kobiecie. Jeśli stanie się inaczej – modlitwa traci swoją moc. Takie modlitwy są zawsze wyszeptywane, tak żeby nikt inny ich nie słyszał. Jeśli w czasie  ich wypowiadania, osoba która je wyszeptuje ziewa, oznacza to że mati ma bardzo silną moc i być może trzeba nawet kilka godzin  poczekać, żeby przestało aż tak silnie działać. W naszej sałatkowej rodzinie te modlitwy znają  tylko dwie osoby. Jest nią Oliwa z Oliwek oraz  Pomidor. To właśnie do nich dzwoni się, w razie bólu głowy, zamiast brania tabletki. Najczęściej, jak można się domyślać, dzwoni… Cytryna! Pomidor nieustannie tłumaczy jej, że nie jest aż tak piękna, żeby głowa mogła  ją boleć  co najmniej raz w tygodniu i prosi, żeby dała mu już święty spokój. Cytryna  jednak zawsze powtarza, że co jak co, ale mężczyznom nie wolno wierzyć!
     Ale, ale…  Tutaj pojawia się pytanie: jak rozpoznać, czy ból głowy wywołała zła energia mati, czy cokolwiek innego?  Nic prostszego! Wystarczą dwa  gadżety: woda oraz oliwa. W każdym normalnym przypadku oliwa nigdy się nie rozpuści i zawsze wypłynie. Jeśli jednak mamy do czynienia z siłą  mati,  oliwa  w niewytłumaczalnych okolicznościach rozpuści się w wodzie. Wtedy już wiadomo czarno na białym  – ktoś  Wam czegoś pozazdrościł! Co robić? Niezwłocznie skontaktujcie  się z Oliwą z Oliwek lub też z zawsze niezawodnym  Pomidorem ;))) Kilka minut i jak ręką odjął!
***
      Jakiś czas temu miałam do załatwienia pewną sprawę w banku. W przeszklonym sześcianie, w środku bankowego budynku,  siedziała kobieta. Nad jej biurkiem wisiała plakietka – „doradca klienta”. Akurat nie było kolejki, więc   usiadłam naprzeciwko na miękkim fotelu.
     Kobieta w białej, oficjalnie wyprasowanej bluzce spytała, w czym może pomóc i sprawnie przeszłyśmy do akcji. Zwyczajna, bankowa sprawa. Nic ważnego, ani tym bardziej interesującego. Rozpoczęło się: wypełnianie papierów, wklepywanie danych do komputera. Przeglądanie  regulaminów, wstawianie  parafek  i podpisów. Jak to w banku…
    Nagle Anastasia (takie imię widniało na identyfikatorze), dotknęła swoich skroni.
    -Nie mogę… – powiedziała do siebie.
    –Mati… Ise matiazmeno…  – odpowiedziałam, czując już o co chodzi.
  -Skąd wiesz? Widzę, że nie urodziłaś się wczoraj. Ach tak… Wiem, wiem… To wszystko przez to, że tak ślicznie dziś wyglądam!
     Wszelki komentarz był zbędny. Dodałam więc tylko:
    -Tak! Rzeczywiście przepięknie! Ale przysięgam, że to nie ja rzuciłam urok!
     Anastasia bólem była już bardzo zmęczona, mimo to pracowała dalej. Wypełnianie. Wklepywanie. Przewracanie kartek i wbijanie pieczątek. Jak to w banku… Nagle rzuca długopisem, który trzaska o biurko i chwyta za telefon. Z wściekłością, kolorowymi tipsami,  wystukuje jakiś numer, poczym krzyczy do słuchawki:
     -Christina! Już nie mogę! Głowa mi pęka z bólu! MatiMaaatiii! Zmów „modlitwę” bo już nie wytrzymuje!!!
    Krótka wymiana  zdań, poczym Anastasia wraca do pracy. Pięć minut później, wszystkie papiery wypełnione, wszystko wklepane, podpisane i przypieczętowane. Żegnamy się, ale grzecznościową rozmowę przerywa telefon. Dzwoni  Christina:
    -Dzięki! Jesteś niezastąpiona! Już wszystko przeszło… Jak ręką odjął! – mówi do słuchawki Anastasia, poczym dodaje: –  A jak tam u ciebie? Masz dziś wieczorem może czas na kawę?
      Uwielbiam te zwyczajne momenty, w których przez mundurki i uniformy wielkich firm  czy też korporacji, przeciska się niczym nieskrępowane  życie. W Grecji zdarza się to  częściej. Taka najprawdziwsza Ellada, która zawsze wymykać się będzie wszelkim  kodeksom, prawom i zarządzeniom. Człowiek zawsze jest tu przede wszystkim sobą – drugim człowiekiem. Greczynki podziwiam, uwielbiam za  zdrowo  zadarte głowy  i plecy proste jak struna. Wiele można się od nich nauczyć…
Za pomoc przy zbieraniu informacji do tekstu bardzo dziękuję Marcie O. A.
 Przeczytaj więcej…

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Biuro „Sałatki po grecku”

      Jesień rozgościła się w Grecji  na dobre. Temperatury bardzo spadły. Na zewnątrz coraz częściej pada i potrafi wiać niemiłosiernie. Definitywnie skończył się już  sezon letni.
    A co słychać u mnie? Po raz kolejny przekonałam się o tym, że jeśli się coś skrupulatnie planuje, życie najczęściej płata niezłego figla, plącze wszystko i powoduje, że wychodzi na opak. Zakładałam, że latem będę intensywnie pracować,  a jesienią sobie odpocznę. Stało się zupełnie odwrotnie! Dostając od życia klapsa, z pracy wróciłam niespodziewanie wcześnie i lato miałam dla siebie. Zsynchronizowana ze zmianą pory roku, już od początku września koncentruje się na pracy. Ku mojej uciesze, wraz ze spadkiem temperatury, moja mobilizacja wzrasta;)))
    Upalne, greckie  lato sprzyja relaksowi. Wtedy też najlepiej się myśli i podejmuje najcelniejsze  decyzje. Podczas jednego z takich upalnych dni spędzonych gdzieś nad morzem, przy zimnej kawie stwierdziłam, że czas powiedzieć sobie wprost… Pisanie przestaje być już jedynie pasją i sposobem na wypełnienie czasu wolnego. Zdaje się, że w moim przypadku, małymi acz konsekwentnymi krokami,  staje się czymś w rodzaju profesji.
    Do teraz nie chce mi się  wierzyć, ale  dokładnie wykaligrafowane cyferki, zakreślone na  różowo  w kalendarzu, mówią same  za siebie.  Nie stanowią jeszcze pokaźnej sumy, ale są realne. A to jest najważniejsze. I pokazują mi czarno na białym, że na swojej ulubionej czynności  zarobiłam już pierwsze pieniądze. Suma niewielka, ale duma – nieopisana. Tak więc będąc na formalnym jedynie  bezrobociu i znów wysyłając  CV, całymi siłami koncentruje się na pisaniu.
     Każdy, kto jest pracownikiem i swoim szefem w jednej osobie, wie że to  połączenie nie jest proste. Wymaga ogromnej samodyscypliny, wewnętrznej punktualności i samozaparcia. Moim zdaniem, najtrudniejsza jest rzecz, która wydaje się  najbardziej błaha, czyli – pracowanie w domu. Jest to straszliwie trudne, zdaje się przede wszystkim dla kobiet. Podczas pracy w domu  zawsze można przecież „w tak zwanym międzyczasie”: podlać kwiatka, odkurzyć przedpokój, nastawić wodę na zupę, włączyć  pranie. I tym sposobem wszystko niekontrolowanie rozciąga się po całej dobie, która ma przecież tylko 24 godziny… Horror!
        Najlepszym dla mnie rozwiązaniem byłaby przyjazna czytelnia gdzieś w okolicy, albo jeszcze lepiej coś w rodzaju Starbucksa. Niestety,   ten ostatni najbliżej  jest w Atenach… Pozostaje więc kilka okolicznych kawiarenek. To właśnie do jednej z nich by popracować przychodzę już  w poniedziałek z rana, żeby również miło zacząć cały tydzień. Nie ma nic przyjemniejszego niż dobra kawa o poranku!
     W godzinach porannych w mojej kawiarence, nie wliczając mnie, najmłodszy  klient ma około 60 lat… Zazwyczaj przychodzą panowie. Przy mikroskopijnych filiżankach z grecką kawą, albo ze szklaneczkami  ouzo, spędzają godziny. Albo nic nie mówią, patrząc  srogo w morze, albo krzyczą między sobą, nigdy nie uznając sytuacji pośredniej.  Na początku spoglądali na mnie spod oka, ale nawet do najdziwniejszego widoku można się przyzwyczaić i pomimo, że bynajmniej nie zlewam się wizualnie z resztą klienteli, przestano zwracać na mnie uwagę. Ja też po czasie machnęłam ręką i  przestałam się czymkolwiek przejmować. Czasem  zdarzyło  mi się nawet  zapomnieć na chwilę gdzie jestem i już o mały włos spytać dziadka siedzącego obok, jak pisze się „po prostu”, razem czy osobno, bo zawsze zapominam… Na szczęście za każdym razem w porę gryzę się w  język.
    Tę właśnie kawiarenkę, niemalże jak kot wyznaczyłam sobie jako „moje” miejsce. Stało się to definitywnie, kiedy kilka tygodni temu kelnerka przyniosła mi moją ulubioną plotkarską gazetę, mówiąc z uśmiechem, że ten egzemplarz jest jeszcze ofoliowany.
    W ubiegłym tygodniu wydarzyło się coś jeszcze. Na  swoim miejscu siedziałam jak zwykle. Odkleiłam  oczy na chwilę od ekranu, żeby pomyśleć „co by tu jeszcze?” i zahipnotyzowałam się bajecznym widokiem na morze. Tego dnia było trochę  pochmurno, ale nie było za to  najmniejszego wiatru. Morze było  tak spokojne, jakby  medytowało, a tafla wody prawie  jak lustro. Myślałam, że mi się tylko przewidziało… Ale delfin wyskoczył z wody drugi, trzeci i czwarty raz, za każdym razem spowolnionym ruchem zanurzając się w statycznej wodzie. Jakieś siedem  metrów od brzegu czyli jakieś dziesięć od mojego stolika. Był to jeden z najpiękniejszych i najbardziej niesamowitych widoków, jakie widziałam  w życiu. Pomyślałam, że to musi być mój znak. Że w końcu jestem na dobrej drodze.
W ostatniej chwili zdążyłam zrobić zdjęcie. Nie oddaje ono jednak  ani trochę  magii chwili. Ale jest  dowodem, że  mi się to nie przyśniło…
Pracowitego poniedziałku! Podobno szczęście przychodzi do nas  częściej, im ciężej pracujemy…
Info organizacyjne! Posty z cyklu „Zacznij lekko poniedziałek” pojawiać się będą w co drugi poniedziałek rano. Nie co tydzień,  ponieważ  innych tematów jest bardzo dużo. W poniedziałki, w których nie będzie cyklicznych postów na blogu, zapraszam na Sałatkowego Facebooka, gdzie  zawsze znajdzie się  coś  lekkiego ;))) 
Przeczytaj więcej…

Złoty Świt. W Grecji coraz częściej słychać słowo „faszyzm”

     Jest to zatrważające, jednak to niestety prawda. W XXI wieku, w cywilizowanej Europie, istnieje państwo gdzie całkiem prężnie funkcjonuje partia, którą coraz częściej nazywając rzeczy po imieniu, określa się faszystowską. Niestety, ale mowa tutaj o Grecji. A partia nazywa się Złoty Świt (Hrisi Awji).
 Symbol Złotego Świtu
    Od 28 września wszystkie greckie media trąbią o aresztowaniu głównych członków partii, pod zarzutem tworzenia organizacji przestępczej. Operacja zatrzymania prowadzona była przez wydział antyterrorystyczny. W biurach Złotego Świtu odnaleziono nielegalną broń i materiały wybuchowe. Włos jeży się na głowie.
    Zdaje się, że kropla w szklance wody się przelała, ale dochodziło do tego stanowczo zbyt   długo. Rząd grecki dotychczas notorycznie  przymykał oczy na  ataki na nielegalnych imigrantów, którzy nawet nie mieli do kogo zwrócić się o pomoc –  jak się okazuje część greckich policjantów, również popierała Złoty Świt. Wykrzykiwanie „Heil Hitler!” w parlamencie. Grożenie rzezią muzułmanom. Można tak wyliczać jeszcze długo.
      Żeby miarka się przebrała, musiało dojść do tragedii. Było nią zabójstwo 34-letniego antyfaszystowskiego rapera (Pawlos Fissas) przez jednego z  członków  partii. Trzeba zaznaczyć, że do zasztyletowania  doszło w biały dzień, przy obecności wielu ludzi w tym również policji.
Plakat władz kościelnych, które nawołują do sprzeciwu wobec Złoteg Świtu. W tle budynek greckiego parlamentu.
     Jeszcze jakiś czas temu, Złoty Świt określany był jako partia skrajnie prawicowa lub nacjonalistyczna. Brzmi to  zbyt  łagodnie. Wystarczy spojrzeć na symbol, który już na pierwszy rzut oka  nawiązuje do swastyki.
    Najbardziej zatrważający jest jednak fakt, że partia miała  w Grecji całkiem konkretne poparcie. Dotychczas było to  12% co powodowało, że  klasowała się na trzeciej pozycji w całej Grecji. Nie sam fakt istnienia tego  politycznego tworu, ale poparcie partii wśród społeczeństwa, jest w tym przypadku najbardziej niebezpieczne. Podobno przyczynia się do tego obecny kryzys.
Aresztowanie przywódcy i członków Złotego Świtu
Do przygotowania tego tekstu korzystałam z materiałów  ze strony  radia TOKfm, ze szczególnym uwzględnieniem wypowiedzi Dionisa Sturisa. Zainteresowanym polecam do odsłuchania 15 minutowy wywiad  ze Sturisem. Znajduje się  na stronie radia TOKfm, w podcastach w dziale „Połączenie”.
Przeczytaj więcej…

z cyklu: JADĘ DO GRECJI NA WAKACJE – Hej lato! Do zobaczenia już za kilka miesięcy…

    Z dnia na dzień robi się coraz chłodniej. Lekkie prześcieradło zamieniłam  na kołdrę. Dzieciaki chodzą już do szkoły, a ostatni turyści zdaje się, że właśnie  odlatują. Kończy się więc długie, gorące, greckie lato, wraz z żółknięciem liści przechodząc w jesień.  Ta zaś trwać będzie długo, by tylko na chwilę zamienić się w bezśnieżną, ale marudzącą deszczem i wiatrem   zimę. Pewnie już za kilka tygodni  wyciągnę wielką walizkę, gdzie trzymam zimowe ubrania. Moją szyję uszczypie wełniany szalik.
     Tymczasem dni szybko stają się coraz krótsze. Zmrok, który w Grecji maluje się różowo – błękitnymi pastelami, przychodzi szybciej i szybciej. Zdaje się, że nikt nie lubi braku słońca. Coraz wyraźniej zmieniają się również zapachy. Latem w powietrzu czuło się suche słońce. Teraz moje nozdrza coraz intensywniej wyczekują jednego z najbardziej charakterystycznych zapachów greckiej jesieni –  pieczonych na ulicach większych miast kasztanów. Żeby je  powąchać, gotowa jestem wybrać się do samych Aten!
    Jest to więc ostatni post z wakacyjnego cyklu. Ku mojej radości co roku wakacyjnych tematów przybywa. Tak więc cykl ten pojawi się ponownie, tym razem  wiosną, żeby pomóc Wam już w samych przygotowaniach do fenomenalnej przygody, jaką są wakacje w Grecji. Korzystając z okazji – ostatnia propozycja jak można wiązać pareo.
    Koniec pareo zaplatamy o dół  kostiumu kąpielowego na biodrach. Następnie całością się obwijamy. Drugi koniec zaplatamy gdzieś przy sznurkach od bikini. I w ten sposób  powstaje wersja maxi ;))) Do wypróbowania –  w następne wakacje!
     A już za tydzień, w  poniedziałek mam w planach wstać razem ze słońcem… Być może jeszcze nie o samym świcie, ale w następny  poniedziałkowy poranek, zapraszam na pierwszy powakacyjny post z cyklu  „Zacznij lekko poniedziałek”!
     Słonecznej jesieni!
Przeczytaj więcej…

Cytryna i jej wielobranżowy sklep

 

     Obojętnie  czy jest  poniedziałek, czwartek, czy też niedziela; nie zważając  czy idzie  do pracy, czy też cały dzień spędzi w domu, zawsze…  punktualnie o 6.30, zsynchronizowane z zegarkiem stopy lądują w domowych papciach. Te nigdy nie mają prawa być znoszone. Zawsze na lekkim obcasie, stukającym o podłogę. Koniecznie z małym różowym pomponikiem, albo wesoło dyndającą  kokardką.  Następnie, jakieś 45 minut spędza w swoim kolorowo – brokatowym królestwie, które tylko w języku potocznym zwane jest łazienką. Obojętnie na to, czy na herbatę przychodzi królowa Elżbieta, czy też kobieta pomagająca w sprzątaniu, oczy Cytryny muszą być pomalowane. Róż. Fiolet. Zieleń. Złoto. Beż. Cytryna mniej więcej co dwa miesiące diametralnie zmienia również uczesanie. Te jednak zawsze wygląda  co najmniej spektakularnie. Ale włosy same się przecież nie układają! Po spotkaniu z suszarką, lokówką czy też prostownicą, Cytryna przechodzi do doboru stroju. Wszystko doskonale dopasowane w jednym kolorystycznym tonie, do którego zawsze pasują biżuteryjne akcenty. Tych ostatnich koniecznie musi być sporo.
     Tak gotowa,  zasiada do szybkiego śniadania. Zazwyczaj jest wtedy 7.15, a cały dom smacznie jeszcze śpi. Tylko od czasu do czasu mąż Cytryny zrywa się już o 4.00 i biegnie na ryby, albo zabiera swoje psy na polowanie. Ogórek natomiast nigdy nie otwiera oka przed południem. Tak więc w błogim spokoju Cytryna popija kawę, zagryzając ją ciastkiem. Wszędzie panuje nieskażona żadnym dźwiękiem cisza. Już kilka minut przed ósmą Cytryna jest   gotowa do akcji. Wtedy zaczyna codzienne sprzątanie, które trwa od godzinki do dwóch. Po tym codziennym rytuale prawie każdego dnia udaje się do swojego sklepu.
     Sklep otwarty jest od 10. Na szczęście do południa nie ma wielu klientów. Tak więc ze spokojem Cytryna siada za ladą. Na blacie świeży plotkarski magazyn. Telewizor nastawiony na kanał Alfa, gdzie leci ukochany przez wszystkie Greczynki poranny program – „Śniadanie z Eleni”.
    Cytryna niby czyta,  niby ogląda, często też maluje sobie w tym czasie  paznokcie. Są to jednak tylko pozory. W rzeczywistości  przez cały czas konszachtuje, co widać dobrze, jeśli przyjrzeć się  jej nieustannie skoncentrowanej na czymś twarzy.
***
     Zadzwonił dzwoneczek zawieszony przy wejściowych drzwiach. Cytryna spokojnie odłożyła gazetę. Wstała z miejsca i zaczęła udawać, że krząta się za ladą, ukradkiem obserwując nową klientkę. Była nią pani w wieku bardzo dojrzałym. Obeszła sklep szurając po podłodze  kapciami. Na sobie miała poliestrową podomkę, z drobnymi kwiatkami w kolorze smutnego granatu. Mocno skręcone, pofarbowane na kruczo czarno włosy. W dłoni trzymała mały, popękany starością portfelik. Kobieta obeszła cały sklep, po czym położyła na ladę mąkę, cukier, aromat waniliowy oraz sodę.
     -O! Ciasto dziś będzie! – krzyknęła z radością Cytryna. – A kto przyjeżdża?
     -Synuś z synową, plus wnusia w zestawie! – powiedziała starsza  pani, a jej oczy aż rozbłysły.
     -To się na pewno za mamą stęsknili! – dodała Cytryna. – Wszędzie dobrze, ale nie ma to jak u mamy! Ja to mojemu Ogóreczkowi cały czas powtarzam, ale… wie pani… on jest w takim wieku, że mi jeszcze nie wierzy! A pani syn – to z daleka?
    -Jadą aż z Aten! Syn ma pracę, synowa też, więc rzadko przyjeżdżają. Ale teraz wnuczka ma wakacje, to się trochę w morzu popluska. Wie pani, jak to z dzieckiem… Co ta mała ma latem w mieście robić?
   -A ile ma lat?
   -Kto? Viki?
   -Tak… Tak!
   -Całe 5! I już zna wszystkie literki! Za rok idzie do pierwszej klasy.  Namawiam synową na drugie, ale wie pani… Teraz kryzys, mówią że będzie im ciężko.
   -Tak, ten kryzys… kryzys… –  Cytryna wtrąciła najpopularniejsze obecnie wśród Greków zdanie, poczym dodała:
   -Kryzys kryzysem, ale wie pani… Na dziecko nigdy nie ma idealnego czasu! A wychowywać się  bez rodzeństwa… No, ja nie wiem… Ja bym raczej nie chciała… A wie pani…
    Cytryna ze starszą panią nagle na chwilę ucichły. Emisję programu „Śniadanie z Eleni” przerwała głośna reklama. Obie wpatrzyły się na nią na kilka dobrych sekund.
    „Nowość!!! Żel pod prysznic razem z balsamem. Dbanie o siebie, jeszcze nigdy nie było aż tak przyjemne. Kup już teraz nowy żel pod prysznic z domieszką balsamu od Nivea!”.
    -O! To musi być fajne! – powiedziała pod nosem Cytryna.
    -Ehhh… Ja tam w ogóle nie mam czasu na takie fanaberie. Cały czas w kuchni i przy odkurzaczu. Boże… Ile można. I tak całe życie – Nikos  w kafenio, a ja przy garach.  Nie ma już nawet dla kogo się stroić! – powiedziała starsza pani.
    -Co też pani wygaduje! Nie ma dla kogo?! A  syn… Synowa… Viki  przyjeżdża. A tak poza tym, to można też przede wszystkim dla siebie! Niech pani spojrzy na  naszą Eleni!
    Skończyły się reklamy i na ekranie znów pojawiła się  Eleni – najsłynniejsza grecka gwiazda porannych programów.
    -No, wie pani… Eleni to, to przecież Eleni! Gdzież bym śmiała się porównywać…
    Starsza pani spojrzała ukradkiem na Cytrynę. Przeleciała po niej wzrokiem od dołu do góry i raz jeszcze w dół. Cytryna tymczasem zahipnotyzowała się zielonym lakierem do paznokci na dłoniach Eleni. I już wiedziała, że jutro też  taki  będzie  mieć. Myślała o tym, że ma wolny wieczór. Spędzi go więc na dokładnym manicure, żeby przygotować paznokcie pod nowy, zielony nabytek.
   -A ten żel pod prysznic z balsamem… Ma pani taki może…? – spytała po chwili starsza pani.
   -Jeszcze nie mam… Ale jutro będę go mieć! Też koniecznie wypróbuje. Chyba będzie fajny.
   -No to może…
   -Lakier do paznokci? – Cytryna dokończyła za starszą panią. – Myślę, że na pani lekko opalonych dłoniach doskonale wyglądać będzie marchewkowo – czerwony. I ja oczywiście  taki mam!
   -Myślałam, że może kupić coś dla wnuczki…
   -A nich już  pani da z tą wnuczką spokój! Dzisiejsze dzieciaki, one wszystko mają! Dziesiąty piórnik z Hello Kitty? Najpewniej nawet nie zwróci uwagi. Zapraszam panią do mojego kosmetycznego kącika. Wczoraj przyszły  piękne złote cienie do powiek. W ciepłym złocie, każdemu jest do twarzy.
     W telewizorze wciąż leciało „Śniadanie z Eleni”. Cytryna zamknęła od wewnątrz sklep, żeby nie podebrano niczego z kasy i wraz z nową klientką udała się do tajnego kącika z kosmetykami. Starsza pani wzięła marchewkowo – czerwony lakier, złoty cień i jeszcze mini perfumy. Nie zapomniała  również o bezacetonowym  zmywaczu, bo przecież nie ma niczego gorszego na tym świecie, jak poobdzierane paznokcie. To największy grzech kobiety –  jak zawsze mawia  Cytryna.
      Nowa klientka wróciła już następnego dnia. Jej paznokcie były marchewkowo  – czerwone, a powieki dyskretnie pokrywało ciepłe złoto. Żel pod prysznic z mieszanką balsamu od Nivei, też już  oczywiście był.
    -A to może te żele wezmę dwa. Jeden będzie dla synowej! Niech wie, że teściowa jest na czasie! – powiedziała, otwierając pięknie czerwonymi paznokciami,  popękany starością  portfelik.