Kilka dni temu ukazał się na Onecie wywiad, który udzieliłam Marii Organ. Rozmawiamy w nim właściwie o wszystkich najważniejszych aspektach życia w Grecji. Link do wywiadu znajduje się niżej. Mam nadzieję, że będzie się wam dobrze czytało! Z wielką przyjemnością zapraszam do lektury…
Pieczywo kupujemy przeważnie w tej samej piekarni. Mają tam kilka rodzajów bardzo dobrej jakości chleba. Proste ciastka o smaku cynamonu, pomarańczy lub wanilii. Przy wejściu stoi niewielki ekspres, dzięki któremu czekając w kolejce można również zamówić kawę na wynos. Uwielbiam takie miejsca, w których jest tylko kilka towarów, ale zawsze są one bardzo dobrej jakości. Nigdy jednak nie przywiązywałam większej uwagi to tej banalnej czynności, jaką jest kupowanie chleba.
Zazwyczaj wybierałam się tam sama, między wizytą na poczcie, w sklepie i warzywniaku. Pewnego dnia do naszej piekarni poszliśmy razem z Janim. Cel był prosty. Mieliśmy kupić pół kilograma chleba. Tak na ważnym marginesie – chleb w Grecji kupuje się nie na bochenki, a na kilogramy!
Weszliśmy do środka. Prócz nas i znajomej mi sprzedawczyni, nie było tam nikogo.
-Pół kilograma chleba proszę! O! Tego! – powiedziałam i wskazałam dłonią na bochenek, o który mi chodzi. Zapłaciliśmy. Wyszliśmy.
Jani był zszokowany.
-Co ci się stało? – spytałam widząc jego wyraźnie zmieszaną minę.
-No… Jakby ci to powiedzieć… Wiem, że co prawda mieszkamy teraz prawie że na wsi, ale nie musisz zachowywać się jak stary chłop, który właśnie wraca z pola.
-Co???
Bardzo cenię tę cechę Janiego, że absolutnie wszystko mówi prosto z mostu, bo w gruncie rzeczy na dłuższą metę pozwala to uniknąć wielu konfliktów. Tym razem zupełnie jednak nie wiedziałam o co mu chodzi.
-Jaki ze mnie chłop? Co ja takiego powiedziałam? Nie wiem o co ci chodzi…
-A nie widziałaś miny tej sprzedawczyni?…
-No właśnie! Ona tak ma! Wyobraź sobie, że zawsze jak tylko wchodzę do sklepu, to ma taki nadęty, obrażony wyraz twarzy!
-Bo ty pewnie zawsze tak kupujesz od niej ten chleb!
-Ale jak na Boga mam kupować! Cóż w tym jest niestosownego?
-A może by tak zacząć od „dzień dobry!”, „jak się pani dziś ma?”, a później „proszę”, „dziękuję”, „miłego dnia”. Możesz się również nawet lekko uśmiechnąć. Lub też dajmy na to… nawiązać kontakt wzrokowy. Brzmiałoby lepiej niż: „pół kilo chleba!”.
-No może… – przyznam, że powiedziałam tak żeby dał mi w końcu spokój. Trochę czułam, że ma rację, ale do końca jeszcze tego nie rozumiałam. Przecież ja tylko kupuje chleb! Zrzuciłam to na różnicę kulturową i machnęłam ręką. Jeślibym robiąc jakiekolwiek zakupy w Polsce… czterdzieści dekagramów sera, pięć plastrów szynki, dwie piersi z kurczaka… zaczęła rozmowę od „jak się pani miewa?”, uznano by mnie za dziwaczkę… Kilogram sera! Następny…Pięć plastrów szynki! Kolejny… Dwie piersi z kurczaka! Kto ma czas na rozbudowany dialog stojąc w sklepowej kolejce?
Do tematu już nie wracaliśmy. Jednak uznając rację innej kultury, postanowiłam być rzeczywiście milsza i rozbudowałam nieco moje słownictwo, które używam w sklepach.
***
Przenieśmy teraz czas i miejsce akcji. Jestem na Korfu. Jest środek upalnego czerwca. Wracałam właśnie z miasta. Dzień był okropny. Jeden z typu: „nic mi się nie uda, chwila moment, a świat cały zawali się i runie mi prosto na głowę”. Na wyspie byłam już wtedy zupełnie sama. Jani wyjechał jakiś tydzień, dwa wcześniej. Nie znałam jeszcze prawie nikogo, więc zwyczajnie było mi smutno! Wracając do domu, weszłam do kwiaciarni, w której jakiś czas temu kupiłam sobie kwiatka. Taka banalna rzecz, a zawsze poprawia mi humor. Sytuacja kryzysowa, więc potrzebne są mi pomarańczowe tulipany! Na dodatek sprzedawca w kwiaciarni był naprawdę miły. Weszłam do środka. Kojąco zapachniało kwiatami.
-Witaj Dorota! Jak się masz? O fajnie, że znów tu jesteś! Jak tam te ostatnie margarytki? Długo stały? Dziś mamy właśnie świeżutkie tulipany… Sprawdź jak pachną!
Kiedy tak stałam, pomyślałam że za chwilę się rozbeczę. Typowa baba – zupełnie nie wiedząc dlaczego? Po jednej wizycie, sprzedawca pamiętał moje imię. Pamiętał jakie kwiatki kupiłam wcześniej. I był zainteresowany tym jak ja się czuje. Więc… nie byłam już taka anonimowa… Ktoś mnie znał i wiedział jak mam na imię…
Kupiłam kilka prześlicznych tulipanów, które zostały pięknie obwiązane kokardą. Tyle.
Kiedy wracałam do domu, zrozumiałam o co tych kilka miesięcy wcześniej chodziło Janiemu. Z tą naszą piekarnią i moim kupowaniem chleba. Poczułam to na własnej skórze. Dlaczego zwyczajnie – warto być miłą… A w zwykłej sprzedawczyni, sprzedawcy, sekretarce, kasjerce, kasjerze… zawsze przede wszystkim widzieć drugiego człowieka.
Ponieważ Święta spędzałam w Polsce, tym samym omijają mnie wszystkie najciekawsze imprezy organizowane z ramienia sałatkowego domu. Wszelkie urodziny, imieniny, grupowe wyjścia do tawern i na typowo greckie tańce. Pocieszam się, że wszystkiego przecież mieć nie można. Na całe szczęście jest Jani, który całkiem nieźle radzi sobie w roli mojego informatora…
Najgłośniejszą imprezą były urodziny Olivki. Niestety, Olivka wcale się z nich nie cieszyła. Po dwudziestym roku życia, każda okrągła rocznica, szczególnie w życiu kobiety przestaje być powodem do radości. Kilka dni temu, czy jej się to podoba, czy też nie, nasza Olivka musiała obejść trzydzieste urodziny. I tym samym oficjalnie, przestała mówić o sobie „lat dwadzieścia kilka…”. Na pytanie co chciałaby dostać na urodziny, patrząc spod oczu za każdym razem odpowiadała: „botoks, botoks i raz jeszcze bo-toks!”.
Los ostatnio Olivce nie sprzyja. Każdy od czasu do czasu ma taki okres, kiedy… nazwijmy to po imieniu – wszystko po prostu się pieprzy. I nawet bardzo się starając, trudno dostrzec jakieś pozytywy. Olivka nie znosi swojej obecnej pracy. Nie dogaduje się z szefem, ani całą pracowniczą ekipą. Za nic nie może też zaaklimatyzować się w nowym mieście. Pieniądze z pracy są marne i na nic nie starczają. Perspektywa – kiepska. Po dość długim okresie poszukiwań, na szczęście Pieprz dostał prace. Los jest jednak naprawdę przewrotny, bo nowa praca Pieprza jest na drugim końcu Grecji. Plany o zamieszkaniu razem, ponownie się nie udają, a próby trwają już grubo ponad rok. Na dodatek te trzydzieste urodziny… Pierwsze zmarszczki. Coraz częściej pojawiające się siwe włosy, zwiastujące koniec etapu młodości. Być może myślicie, że to błahostka? Ja jednak rozumiem, bo etap przechodzenia z okresu młodości, do wieku średniego, a później starości, u większości Greczynek jest podwójnie bolesny. Dlaczego? Grecka młodość kończy się szybciej i widać to bardziej. Przepiękne greckie czarne włosy, siwieją ekspresowo. A niezwykle silne słońce gorącego południa, bardzo poważnie daje się we znaki mniej więcej po trzydziestym roku życia. To właśnie słońce, które tak pięknie brązowi buzie, to potworny cichy terrorysta, który o swoich stratach przypomina dopiero po latach, odcinając młodości potężne raty.
Ale do rzeczy… Swoje urodziny Olivka spędzała w sałatkowym domu. Na całe szczęście, bo dzięki temu mogła psychicznie się zresetować. Przyjaciółki mimo sprzeciwów, zabrały ją na imprezę. Wśród nich, była ta najlepsza – Danai (Jak rozpoczynać dzień wg Danai). Danai to absolutnie jedna z najbardziej pozytywnych osób jakie miałam przyjemność w Grecji poznać. To taka bomba dobrej energii.
Impreza się nie kleiła. Bo kiedy Greczynka jest smutna, to smutna jest całą sobą. Wszędzie grała muzyka, ludzie tańczyli, podśpiewywali, pili, rozmawiali. A Olivka – ciągle ze spuszczoną głową. Po kilku kwadransach, zorganizowano małe karaoke. „Mikrofon dla wszystkich!” Danai zgłosiła się jako pierwsza…
Wyszła na scenę. Na całej sali cisza jak makiem zasiał. Po chwili spokojnym głosem powiedziała przez mikrofon:
-Nie, dziękuję za podkład muzyczny. Nie jest mi potrzebny. – nastała chwila ciszy.
-Na początku chciałam powiedzieć, że zgromadziłyśmy się tutaj z dziewczynami, by uczcić urodziny naszej przyjaciółki Olivki. – w tym momencie Danai, wskazała na Olivkę, na którą chwilę potem spojrzała połowa sali.
-Olivkę kocham jak własną siostrę i to właśnie jej dedykuję moją piosenkę.
Cisza taka, że słychać było jak barman obok przełknął ślinę. Kilkusekundowe napięcie, które jeśli potrwałoby kilka chwil dłużej, spowodowałoby spektakularne zwarcie.
Danai coś odchrząknęła. Poprawiła włosy, zarzuciła kabel od mikrofonu, poczym zaczęła swoją piosenkę…
Pamiętacie taki stary hit „Parole, parole…”? W Grecji ta piosenka została wykorzystana do reklamy serka wiejskiego Dirollo. Olivka go uwielbia, jest jego wielką fanką. Zamieniając słowo „parole” na „dirollo”, Danai przez jakieś trzydzieści sekund śpiewała tę właśnie piosenkę. Przez cały numer używała tylko tego wyrazu! Głośniej ciszej. Szybciej wolniej. Zachowując się przy tym jakby scena naprawdę należała wyłącznie do niej, a cała sytuacja to wielki, estradowy występ. Cały czas wzrok kierowała tylko na Olivkę.
Większość osób na sali, miała taki wyraz twarzy, jakby nie miała pojęcia co takiego zrobić ze swoimi myślami. Mało obchodziło to Danai, która kontynuowała śpiewanie. Dirollo, dirollo… Dirollo! Dirooollooo!!!
Olivka nie wierzyła, że to dzieje się naprawdę. Kiedy doszło do niej, że nie śni, wybuchła niepohamowanym śmiechem. Tak jakby ktoś przekuł balonik, a śmiech był wydobywającym się z niego powietrzem. Przez trzydzieści sekund, cała sala wypełniona była śpiewem Danai, a później Olivkowym śmiechem. Po skończeniu piosenki, wszystko wróciło do normy i ponownie grać zaczęła muzyka. Pewnie większość osób na sali, była przekonana, że tego dnia zbyt dużo wypiła.
Wniosek z tej krótkiej historii pcha mi się sam na klawiaturę. Chyba jest w tym sporo prawdy. Prawdziwych przyjaciół poznaje się po… trzydziestce!
W listopadzie mieliśmy wielką przyjemność wystąpić w programie „Polonia w Komie” nadawanym na TVP Polonia. Pierwsze „pięć” minut w TV mamy już więc za sobą! Odcinek, w którym wystąpiliśmy znajduje się tutaj! Myślę, że całość wyszła przesympatycznie ;)) Miłego oglądania!
Tymczasem następny odcinek „Sałatki po grecku TV” – właśnie w przygotowaniu! Zapowiada się bardzo słodko i … świątecznie! Na kolejny przepis wybraliśmy… KURABIEDES!
O tym co słychać u naszej Sałatki – dawno już nie było. Prawdę powiedziawszy przez tych kilka letnich miesięcy kontakt z moją grecką rodzinką trochę się urwał, ale wszystko wróciło już do normy. Nasza Olivka wyprowadziła się z sałatkowego domu i… obecnie mieszka całkiem blisko nas! Tak jest! Teraz najpewniej widywać będziemy się częściej. Wystarczyła jedna, mała wizyta by dowiedzieć się wszystkiego, co i jak…
Olivka wyprowadziła się z domu, bo znalazła pracę mniej więcej godzinkę drogi od nas. Pracuje obecnie w prywatnej szkole, jako logopeda. Jak się miewa moja szwagierka?
-Dobrze Dorota. Dobrze… – zabrzmiało nieco oficjalnie. – A tak tylko(!) między nami to tra – gi – cznie! – dokończyła już zupełnie naturalnie.
Olivka przeżywa ewidentny kryzys. Jak widać od czasu do czasu dopada on każdego. Z tą różnicą, że w wykonaniu Olivki nawet i kryzys zamienia się w komedię. Tragikomedię! Zawsze jednak z przewagą tej drugiej.
-Ale… O co chodzi? – spytałam.
-Ta praca jest beznadziejna! Płacą marne grosze, ledwo starcza na cokolwiek po opłaceniu czynszu, prądu, wody, internetu. Pracuje od 12 do 8 wieczorem. Więc nie mam czasu na nic… Na dodatek…
-No właśnie… Co u Pieprza?
I tu szybko doszłyśmy do sedna. Olivka pracuje teraz na cały etat, a Pieprz tak jakby dorywczo – właśnie załapał się na jakiś uniwersytecki projekt. Kiedy pracuje – jest w Atenach. A kiedy ma wolne – przyjeżdża do Olivki. Z założenia ma wtedy kończyć owy projekt pracując w domu i pomagać Olivce w domowych obowiązkach. Ale, no właśnie…
-Raz próbował zmyć podłogę. Więc wylał na nią całe wiadro wody i o mały włos zniszczył mi laptopa, bo wcześniej położył go na podłodze. Ma zakaz mycia podłogi – do końca życia! Najlepsze było jak czyścił blat kuchenny… Nie wiedziałam, czy mam się śmiać czy płakać… Rozsypał proszek i czekał, aż „te śmieszne potworki takie jak w reklamie, same za pomocą fluorescencyjnych mieczy rozprawią się z brudem i bakteriami”… Raz miał ugotować obiad. Zrobił spaghetti. Co prawda zrobił – nie da się zaprzeczyć, ale sprzątania było na trzy godziny! A jak ma zabierać się za swój projekt, to zawsze zaczyna od papierosa. Potem jest jeszcze drugi i trzeci. Opiera się o parapet. Patrzy przez okno. Pali i myśli. Po jakiś dziesięciu minutach, mówię żeby brał się do roboty. A on zazwyczaj na to: „i tak nic z tego nie będzie. Ta praca jest beznadziejna… Po co w ogóle komuś ten projekt?”. „To szukaj innej pracy!” – odpowiadam. „I tak teraz nie znajdę… Przecież dobrze wiesz, że jest kryzys!”. Kryzys! – wykrzyknęła Olivka. – Kryzys to on ma przede wszystkim w swojej głowie! Nie wysyła już nawet żadnego CV. Po co? I tak wie, że pracy nie znajdzie! Nie potrafię ci nawet Dorota opisać jaka jestem tym wszystkim zmęczona. W praktyce mam na głowie pracę, sprzątanie, gotowanie plus małe, nieporadne dziecko w rozmiarze XXL. Ja bym powiedziała, że to są cztery pełne etaty!
-No wiesz Olivka… Mamy te, no… – nie wiedziałam co właściwie powiedzieć, by nie urazić mojej szwagierki – Równouprawnienie! – wyszło ze mnie samo. – Teraz tak jest, że mężczyzna z kobietą mogą się zamienić rolami. Chyba u was coś takiego nastąpiło. Podobno na zachodzie, czy też w Skandynawii to całkiem popularne. Pomyśl tylko – jesteście teraz tacy nowocześni!
-Jeszcze ty mnie nie denerwuj! Powinnaś mnie wspierać! My mamy… Jedno wielkie gówno! A nie żadne równouprawnienie!! Jeszcze myślałam, że jakoś to wytrzymam, że może po czasie się ułoży, ale miarka się przebrała… Pewnego wieczora, postanowiliśmy sobie zrobić miły, relaksujący wieczór. Wybraliśmy film. Przygotowaliśmy popcorn. Siadamy i oglądamy. I jakoś tak, Pieprz dotknął mojej nogi: „o Boże! Olivka! Kiedy ostatnio depilowałaś sobie nogi?”. I wtedy kropla się przelała. Najpierw wywaliłam na podłogę miskę z popcornem, a później i jego: „Cooo?!?! A co ty sobie wyobrażasz?! Może będę wstawać każdego dnia o piątej, żeby najpierw ogolić nogi, później zacząć gotować obiadek, a w międzyczasie przetrzeć kurze?!!!?? Ty na głowę upadłeś! Ciebie chyba zupełnie pogięło? A ty w tym czasie… będziesz myśleć i siedzieć! O nie… Dosyć tego!”. No i… najpierw wywaliłam ten popcorn. Później jego rzeczy z szafy, a na końcu i jego…
-Olivka… No i co dalej… – byłam co najmniej przerażona.
-Co dalej? Czy ja wyglądam na wróżkę? A skąd ja mam to wiedzieć? Czas pokaże. Dobra, nie będziemy chyba cały dzień tak siedzieć w domu! Choć, idziemy na kawę. Opowiesz mi jak tam z tą twoją Kerkirą…
I poszliśmy na kawę. Feta, Olivka, ja i nieco biedny Jani, który – co zrozumiałe – zawsze ma trudności by odnaleźć się w tego typu towarzystwie.
Kiedy prawie już wychodziliśmy, Olivka stojąc w drzwiach podsumowała:
-I tak właśnie wygląda to nowoczesne równouprawnienie. No, tylko niech mi któraś feministka wytłumaczy, jak to działa, że jak Pieprz jest cały owłosiony, wtedy jest to takie seeeksooowne… A jak ja nie ogolę łydek, to jest obrzydliwe i ohydne! Powiem ci szwagierko jedno – świat byłby o wiele łatwiejszy, gdyby nie to gówniane równouprawnienie!
Tymczasem, bez sztucznej skromności, mogę się pochwalić, że opracowałam sposób na grecką teściową… Myślę, czy nie da się tego jakoś opatentować. Obecnie stałam się ulubienicą Fety. I niech tak już zostanie;)) Jak to zrobiłam? O tym już w przyszłym tygodniu!
Co prawda… teoretycznie powinnam być bardzo zmęczona, ale nie mogłam się powstrzymać! Program nowych tras po Korfu jest już prawie opracowany. Nowe pomysły w trakcie dyskusji. Grafik naszej strony internetowej wie już co i jak. Prace nad logo “Sałatki po grecku w podróży” również trwają…
Powoli przestawiam się jednak na spokojniejszy tryb życia. Wczoraj po raz pierwszy od kilku miesięcy, z gigantyczną miską popcornu obejrzałam cały(!) film, nie musząc dzielić go na dwudziestominutowe części. Książki „do przeczytania” piętrzą się przy sofie. Wracam też do systematycznego pisania. Wczoraj upiekłam również ciasto ze śliwkami. A w międzyczasie relaksuje się, dowiadując się o różnych bardzo „istotnych” sprawach, które aktualnie dzieją się na świecie…
Odpoczywanie we własnym domu, to jednak arcytrudne zadanie. Tu prace dosłownie nigdy się nie kończą! Brrr… Wie o tym, każda pani domu. Cieszę się więc ogromnie z kilku mniejszych i większych podróży, które się nam szykują. Już jutro jedziemy odwiedzić Olivkę i Pieprza, którzy kilka miesięcy temu się przeprowadzili i uwaga… mieszkają całkiem blisko nas! Coś czuje, że szykują się nowe posty w kolorze olivkowym… Zobaczymy, co ciekawego zadzieje się jutro!
A tymczasem już w poniedziałek… W poniedziałek… Pakujemy się na wyprawę… Hmmm… Ale o tym – to już może w poniedziałek! Niech napięcie rośnie…
Sezon turystyczny zakończony. Ostatni czarter z Korfu, zdążył wrócić już do Polski. Opalenizna płowieje. Morskich kąpieli zażywają już tylko najwięksi ich zwolennicy. Wszystko dookoła przestawia się na jesienno – zimowy tryb. Spokojnieje.
Kilka dni temu Jani przypłynął po mnie na Korfu. Obecnie jesteśmy znów na kontynencie. Mam teraz kilka dni ponownej aklimatyzacji, kiedy budzę się i potrzebuje paru sekund by ustalić, gdzie właściwie jestem. To potrafi być całkiem zabawne;) Powoli wypakowuje rzeczy z walizek. Układam w spiżarce moje tymiankowe miody, białe i różowe wina, kumkwatowe skarby. Naszą pralkę czeka co najmniej pięć załadowań. W międzyczasie, wciąż jeszcze trochę nie mogę uwierzyć, w to wszystko co tego lata działo się wokoło mnie. My naprawdę mamy swoją firmę i ona naprawdę prężnie działa!
Te cztery letnie miesiące były najbardziej pracowite i najbardziej stresujące w moim życiu. Ale przede wszystkim – najpiękniejsze! Myślałam, że mój początkowy zachwyt Kerkirą to tylko takie pierwsze zachłyśnięcie, bo spotkałam się z czymś dla mnie nowym. Jednak z dnia na dzień, z tygodnia na tydzień wyspa stopniowo rozkochiwała mnie w sobie jeszcze i jeszcze bardziej. Dla mnie jest to obecnie najpiękniejsze miejsce na świecie. Jestem przekonana, że to właśnie dzięki jej energii, udawało mi się pracować, śpiąc tego lata nie więcej niż cztery, pięć godzin dziennie.
Tegoroczny sezon, jak na turystycznego niemowlaka zakończyliśmy z wielkim sukcesem. Sałatka po grecku w podróży ma się naprawdę świetnie! Już po pierwszym miesiącu pracy nasze wyprawy odbywały się systematycznie. A przecież przetarcie szlaku, naprawdę nie było proste. W tym miejscu dziękuję wszystkim, którzy zwiedzanie Korfu wybrali właśnie z nami; wszystkim tym, którzy pomagali nam w najróżniejszy sposób i przez cały czas trzymali kciuki, wysyłając pozytywną energię. Dziękujemy!!! Ogromnym powodem do radości, jest dla mnie również to, że mamy już na Korfu swoją małą grecką drużynę i przede wszystkim naszych przyjaciół. Nie mogę się powstrzymać, przed pochwaleniem się jaki prezent dostałam na pożegnanie… To retoryczne pytanie… ale czyż one nie są piękne??!!
Kiedy odpływaliśmy z portu Kerkira – typowa ze mnie baba – płakałam jak bóbr. Piątek. Godzina dziewiąta rano. Wszystko w mieście powoli budziło się ze snu. Jak to zawsze rankiem, słońce oświetlało stare, weneckie budynki najpierw bardzo delikatnie, by w okolicach południa, jak reflektor oświetlić każdy najmniejszy zakamarek. Jeszcze na kilka godzin przed południem, miasto jak pod lekką pierzynką, spowite ledwo dostrzegalną mgłą. Zapach morza mieszał się z zapachem porannej kawy, bo bez niej Grecja przecież nie funkcjonuje. Już z oddali, odpływając z portu zobaczyłam jak nasz Nikolakis myje swój autobus. Teraz na spokojnie, bo sezon dobiegł końca, więc nie trzeba się śpieszyć. Za chwilę z pewnością podjedzie Spiros i zaczną sobie żartować. A nie mówiłam! No proszę! Podjeżdża i Spiro. Nawet wiem dokładnie jaką płytę gra sobie z rana i że dziś znów nie jadł śniadania.
Ostatni rzut okiem na Starą Fortecę. Nie dziwie się, że skutecznie odstraszała Turków, bo robi naprawdę ogromne wrażenie. Miasto, a później cała wyspa powoli zanikła w słońcu i jednym, wielkim błękicie. Rozmyła się, jakby pochodziła ze snu. Kerkira. 600 km2 szczęścia. Już nie mogę się doczekać, kiedy wrócimy tu w środku maja. Tym razem ze świadomością, że znalazłam już swoją „kropkę” na świecie…
Tak jest! 27 sierpnia nasza Sałatkowa babcia obchodziła setne urodziny! Oliwa z Oliwek ma dokładnie jeden wiek, ale co najważniejsze – czuje się bardzo dobrze. Uśmiech od ucha do ucha. Donośny, nie znoszący sprzeciwu głos. A przede wszystkim – żywe, radosne oczy.
Z okazji setnych urodzin, jak się zapewne domyślacie, cała Sałatka udała się do tawerny na wielkie świętowanie. Każdy co chwilę gryzł się w język, by przypadkiem nie wykrzyknąć „100 lat!”;)))
Setne urodziny Oliwy z Oliwek, to idealny moment, by zadać pytanie:
Co robić, żeby w tak dobrym fizycznym i psychicznym stanie dożyć lat 100?
Mimo, że tym razem nie było mnie na wielkim świętowaniu, zdołałam przeprowadzić z naszą babcią krótki wywiad i zadać, jej powyższe pytanie.
Babcia uwielbia rozmawiać. Zazwyczaj, jak zacznie to nie ma końca. Kiedy usłyszała zadane przeze mnie pytanie, najpierw rozsiadła się wygodnie i dumnie poprawiła swój czemberi (czyli czarną chustkę, która zakrywa włosy każdej szanującej tradycję wdowy). Całą wypowiedź babci można podzielić na dwie części. A mianowicie…
WPŁYW NA CIAŁO
JEDZENIE… Jedzenie powinno być jak najprostsze. Przeważać mają składniki sezonowe, występujące w danym rejonie. Wg babci wszystko co jest nam potrzebne do życia, dostępne jest na wyciągnięcie ręki. Cytując Oliwę z Oliwek: „z jedzeniem wcale nie trzeba bardzo kombinować!”. Wskazane jest by mieć własny ogródek, gdzie uprawia się warzywa, dzięki czemu człowiek musi się dodatkowo ruszać… No właśnie…
RUCH… Ruch! Ruch! Ruch! To znaczy… Co prawda babcia nigdy nie chodziła do fitness clubu, ani na siłownię, ale przez całe życie zawsze dużo się ruszała. A to ogródek. A to oddalony o kilka kilometrów sklepik, kościółek. A to codzienne sprzątanie. Umiłowanie do ruchu zostało jej do dziś, bo nawet siedząc nieustannie się wierci i zawsze sprzeciwia się pokrzykując, kiedy ktoś chce pomóc jej przy chodzeniu. Co prawda lekarz zabronił babci wychodzić dalej niż poza bramkę swojego domu, ale cóż… Oliwa z Oliwek nie zawsze jest aniołem!;)))
PRACA… Oliwa twierdzi, że każdy obowiązkowo musi pracować. Nie można zostać w bezczynności, bo ta niesie za sobą marazm. Praca, jaka by nie była, systematyzuje naszą codzienność, motywuje również do działania. Wg Oliwy pracować trzeba do końca życia. Mimo tego, że babci nie wolno już wychodzić z domu, również i ona nieustannie oddaje się pożytecznemu zajęciu. Codziennie, nawet przez kilka godzin haftuje: obrusy, chusteczki, ozdoby do ręczników, prześcieradeł, pościeli. Wymyśla nowe wzory i ich kombinacje. Prace Oliwy, to już temat na oddzielny post.
WPŁYW NA STAN UMYSŁU
To co robimy dla swojej duszy jest tak samo ważne, jak to co robimy dla swojego ciała. Tak więc po pierwsze…
WIARA W BOGA… Wiara w Boga to życiowa podstawa. Dlaczego? Między innymi, ponieważ to właśnie Jemu można zostawić wszystkie życiowe problemy. Jeśli jakiś w głowie się pojawia – natychmiast wysyłamy go ku górze. Tam zawsze znajduje się rozwiązanie. Natomiast tu na ziemi – jedyne co pozostaje, to cieszenie się życiem!
PROSTOTA ŻYCIA… Postępować zgodnie z prawem. Nie kłamać. Niczego nie komplikować. Nie doszukiwać się problemów. Żyć prosto zgodnie z naturą, rytmem dnia i pór roku. Prostota. Prostota i raz jeszcze prostota.
POKAZYWANIE SWOICH EMOCJI… „Jeśli czujesz złość, to sobie pokrzycz. Jeśli jest ci smutno – płacz. A jak jest ci wesoło, to śmiej się najgłośniej jak potrafisz.” Babcia twierdzi, że jeden z sekretów jej długowieczności tkwi w tym, że zawsze z pokorą przyjmowała to co niosło jej życie, przeżywając każdą emocje, nie chowając niczego pod przysłowiowy dywan. „Żyć trzeba po pierwsze w zgodzie z sobą…”. Podsumowała nieco zalotnie poprawiając swój czemberi.
Przy paleniu symbolicznej setki świec na torcie, wszyscy życzyli babci dwustu…
Nie sądziłam, że to mi się przydarzy… ale w natłoku prac przegapiłam trzecie urodziny mojej Sałatki! Również i post przeznaczony na Światowy Dzień Bloga (31 sierpień) był już prawie gotowy, tylko że… zasnęłam nad klawiaturą w czasie jego redagowania. Każdy kto związany jest z turystyką, wie co kryje się pod słowem „sierpień”. Skrzynka zapchana meilami oznaczonymi słowem „odpisz!”. Wszystkie rzeczy do przeczytania / napisania / zredagowania przesunięte na termin „jak tylko skończy się sierpień”. Jednak mimo nawału najróżniejszych zajęć, jeszcze nigdy bardziej nie czułam się na swoim miejscu. Dokładnie jak przysłowiowa ryba w wodzie.
Co się odwlecze – to nie uciecze! „Sałatka po grecku” kilka dni temu obeszła swoje trzecie urodziny. Świętować można zawsze! Jest to idealny również moment, by spojrzeć wstecz. Co takiego wydarzyło się przez ten okres? W jakim punkcie życia jestem obecnie?
Trzy lata minęły mi jak z bicza strzelił. Nie wiem zupełnie kiedy. Tego krótkiego momentu, kiedy wsiadaliśmy z Janim do samolotu z biletem w jedną stronę, do końca życia nie zapomnę. Jeszcze nigdy nie było mi tak gorąco… Żeby uniknąć problemu nadbagażu, mimo że był sierpień, miałam na sobie puchową kurtkę i zimowe kozaki. W takim mało wakacyjnym stroju dolecieliśmy do Grecji.
Te trzy lata były dla mnie największym uniwersytetem życia. Ci, którzy śledzą bloga od samego początku, wiedzą że w sałatkowej rodzinie co prawda zawsze jest wesoło, ale były również naprawdę trudne momenty. Emigracja to nie jest przecież łatwy temat.
Teraz zdarzają mi się takie poranki, zwłaszcza kiedy nie muszę wcześnie wstać i cały dzień mam tylko dla siebie, że otwieram oczy, gapię się w sufit i nie dowierzam w to co się dzieje. Są takie chwilę, że myślę że mi się to przyśniło. Że mieszkam na mojej najpiękniejszej na świecie wyspie. Mam tu swoją ukochaną pracę, swoją własną firmę. Że znów piszę kolejny artykuł. Jest słoneczne, gorące lato. Za chwilę wstanę i leniwie się przeciągnę. Wycisnę sok ze świeżych pomarańczy, które wczoraj wieczorem przyniosła mi sąsiadka. Zaparzę kawę. Później wyjdę i pojadę prosto do miasta. Po drodze ktoś kilka razy wesoło zatrąbi, by mnie pozdrowić. Zaparkuje jak zawsze przy widoku na Starą Fortecę. Chwilę później znów zgubię się w zakamarkach starego, weneckiego miasta. Opracuje nową trasę. Odnajdę temat do kolejnego posta. Znów zupełnie przypadkiem spotkam kogoś znajomego, bo ta wyspa w praktyce jest dość mała. Może uda się przysiąść choć na chwilę by wspólnie wypić zimną kawę. Wracając znów wsłucham się w magiczny hałas tego niezwykłego miasta. Wpatrzę w ciemne oczy przechodzącego obok mnie Greka. Pozazdroszczę mu lekkości bytu, jaki kryje się w jego nieuzasadnionym niczym uśmiechu. Będę podziwiać rozpuszczone włosy Greczynki, którą widzę gdzieś z daleka. I dokładnie tak jak ona, dumnie wyprostuję swoje plecy. A później zadzwoni Jani, że już pakuje walizki, że ma dla mnie coś małego i że wieczorem będzie w porcie. Kolejny raz powtórzę sobie w głowie jedną szalenie ważną w życiu rzecz. Że kiedy bardzo mocno walczy się o swoje marzenia – wszystko prędzej czy później musi się spełnić.
Od zawsze marzyłam, by mieszkać kiedyś nad morzem. To marzenie spełniło się w trzystu procentach. Mieszkam nad morzem. Nad morzem pracuje. A jak mam wolną chwilę… wybieram się nad morze! Uwielbiam absolutnie wszystko co z morzem jest związane.
Widok białego statku na jednym wielkim błękicie, ma w sobie coś niebywale urokliwego. Kilka prostych geometrycznych kształtów i niekończąca się przestrzeń nieba i morza. Kojący szum fal i zapach słonej wody…
W dzisiejszym poście kilka zdjęć wykonanych w ciągu ostatnich dni w okolicach jednego z najpiękniejszych miejsc na całej wyspie, tuż przy Starej Fortecy. Korfu.