Jak nauczyłam się, że miło jest być miłym człowiekiem… sobota, 24 stycznia 2015

 

        Pieczywo kupujemy przeważnie w tej samej piekarni. Mają tam kilka rodzajów bardzo dobrej jakości chleba. Proste ciastka o smaku cynamonu, pomarańczy lub wanilii. Przy wejściu stoi niewielki ekspres, dzięki któremu czekając w kolejce można również zamówić kawę na wynos. Uwielbiam takie miejsca, w których jest tylko kilka towarów, ale zawsze są one bardzo dobrej jakości. Nigdy jednak nie przywiązywałam większej uwagi to tej banalnej czynności, jaką jest kupowanie chleba.

     Zazwyczaj wybierałam się tam sama, między wizytą na poczcie, w sklepie i warzywniaku. Pewnego dnia do naszej piekarni poszliśmy razem  z Janim. Cel był prosty. Mieliśmy kupić pół kilograma chleba. Tak na ważnym marginesie – chleb w Grecji kupuje się nie na bochenki, a na kilogramy!

    Weszliśmy do środka. Prócz nas i znajomej mi sprzedawczyni, nie było tam nikogo.

    -Pół kilograma chleba proszę! O! Tego! – powiedziałam i wskazałam dłonią na bochenek, o który mi chodzi. Zapłaciliśmy. Wyszliśmy.

      Jani był zszokowany.

     -Co ci się stało? – spytałam widząc jego wyraźnie zmieszaną minę.

     -No… Jakby ci to powiedzieć… Wiem, że co prawda mieszkamy teraz prawie że na wsi, ale nie musisz zachowywać się jak stary chłop, który właśnie wraca z pola.

   -Co???

    Bardzo cenię tę cechę Janiego,  że absolutnie wszystko mówi prosto z mostu, bo w gruncie rzeczy na dłuższą metę pozwala to uniknąć wielu konfliktów. Tym razem zupełnie  jednak nie wiedziałam o co mu chodzi.

    -Jaki ze mnie chłop? Co ja takiego powiedziałam? Nie wiem o co ci chodzi…

    -A nie widziałaś miny tej sprzedawczyni?…

    -No właśnie! Ona tak ma! Wyobraź sobie, że zawsze jak tylko wchodzę do sklepu, to ma taki nadęty, obrażony wyraz twarzy!

    -Bo ty pewnie zawsze tak kupujesz od niej ten chleb!

    -Ale jak na Boga mam kupować! Cóż w tym jest niestosownego?

    -A może by tak zacząć od „dzień dobry!”, „jak się pani dziś ma?”, a później  „proszę”, „dziękuję”, „miłego dnia”. Możesz się również  nawet lekko uśmiechnąć. Lub też dajmy na to… nawiązać  kontakt wzrokowy. Brzmiałoby lepiej niż: „pół kilo chleba!”.

    -No może… – przyznam, że powiedziałam tak żeby dał mi w końcu spokój. Trochę czułam, że ma rację, ale do końca jeszcze tego nie rozumiałam. Przecież ja tylko kupuje chleb! Zrzuciłam to na różnicę kulturową i machnęłam ręką. Jeślibym robiąc jakiekolwiek zakupy w Polsce… czterdzieści dekagramów sera, pięć plastrów szynki, dwie piersi z kurczaka… zaczęła rozmowę od „jak się pani miewa?”, uznano by mnie za dziwaczkę… Kilogram sera! Następny…Pięć plastrów szynki! Kolejny… Dwie piersi z kurczaka! Kto ma czas na rozbudowany dialog stojąc w sklepowej kolejce?

     Do tematu już nie wracaliśmy. Jednak uznając rację innej kultury, postanowiłam być rzeczywiście  milsza i rozbudowałam nieco moje słownictwo, które używam w sklepach.

***

       Przenieśmy teraz czas i miejsce akcji. Jestem na Korfu. Jest środek upalnego czerwca. Wracałam właśnie z miasta. Dzień był okropny. Jeden z typu: „nic mi się nie uda, chwila moment, a świat cały zawali się i runie mi prosto na głowę”. Na wyspie byłam już wtedy zupełnie sama. Jani wyjechał jakiś tydzień, dwa wcześniej. Nie znałam jeszcze prawie nikogo, więc zwyczajnie było mi smutno! Wracając do domu, weszłam do kwiaciarni, w której jakiś czas temu kupiłam sobie kwiatka. Taka banalna rzecz, a zawsze poprawia mi humor.  Sytuacja kryzysowa, więc potrzebne są mi pomarańczowe tulipany! Na dodatek sprzedawca w kwiaciarni był naprawdę miły. Weszłam do środka. Kojąco zapachniało kwiatami.

    -Witaj Dorota! Jak się masz? O fajnie, że znów tu jesteś! Jak tam te ostatnie margarytki? Długo stały? Dziś mamy właśnie świeżutkie tulipany… Sprawdź jak pachną!

      Kiedy tak stałam, pomyślałam że za chwilę  się rozbeczę. Typowa baba – zupełnie nie wiedząc  dlaczego? Po jednej wizycie, sprzedawca  pamiętał moje imię. Pamiętał jakie kwiatki kupiłam wcześniej. I był zainteresowany tym jak ja się czuje. Więc… nie byłam już taka anonimowa… Ktoś mnie znał i wiedział jak mam na imię…

     Kupiłam kilka prześlicznych tulipanów, które zostały pięknie obwiązane kokardą. Tyle.

     Kiedy wracałam do domu, zrozumiałam o co tych kilka miesięcy wcześniej chodziło Janiemu.  Z tą naszą piekarnią i moim kupowaniem chleba. Poczułam to na własnej skórze. Dlaczego zwyczajnie – warto być miłą… A w zwykłej sprzedawczyni, sprzedawcy, sekretarce, kasjerce, kasjerze… zawsze przede wszystkim  widzieć drugiego człowieka.

 

 

44 myśli nt. „Jak nauczyłam się, że miło jest być miłym człowiekiem… sobota, 24 stycznia 2015

  1. A to się teraz uśmiałam, bo kilka razy sama dostałam podobne pouczenia od Mauryca 😉 i przyznam, że w Holandii wizyty w piekarni są zawsze przemiłe, sprzedawczynia rozpoznają mnie choć chodzę tam dość rzadko (czasem raz w miesiącu lub rzadziej), a we wcześniejszych stadiach mojej integracji komplementowały moje postępy w nauce języka! Piekarnia zawsze poprawia mi humor 😉
    Swoją drogą Mauryc ma teorię, że te oschłe zakupy w Polsce są pozostałością po czasach komunizmu, kolejek i pustych półek sklepowych. Hmm…
    Miło być czasem miłym.
    Pozdrawiam i buziaki!

    • No co za bzdury. W czasach socjalizmu (nie wiecie, że u nas komunizmu nie było??) obowiązywała przede wszystkim kindersztuba i nie było mowy, żeby wchodząc do sklepu nie mówiło się nawet zwykłego: dzień dobry, bo inaczej rodzice by się za nas wstydzili. Nie było hipermarketów, ale osiedlowe sklepy, gdzie ekspedientki znały nawet imiona dzieciaków. Naprawdę nie wiem, po co tworzy się takie bajki, skoro dużo jest jeszcze osób pamiętających tamte czasy. Umrzemy, to możecie państwo opowiadać cuda-wianki, ale na razie bardzo proszę bardzo odrobinę rozsądku i faktów w opowieściach:))))

      • Oczywiście,tak było.Teraz nastała jakaś moda na opluwanie wszystkiego,co nas dotyczyło w socjaliźmie.Dzieci kłaniały się dozorcy,woźnej w szkole,kucharce.My też rozmawiałyśmy,chociaż-fakt- raczej same bolączki.Ale już na święta bardziej się rozkręcaliśmy.Życzenia składano wszędzie

        • No właśnie, przez mgłę… Tylko wiesz, zwyczajna grzeczność nie ma nic wspólnego z czasem, w którym się żyje. W każdym razie ja pamiętam te czasy bardzo wyraźnie i w moich okolicach nikt nie miał takiego zwarcia szczęk, żeby nie powiedzieć dzień dobry, a agresja słowna wobec wszystkich i wszystkiego była stanem bardziej patologicznym niż obowiązującym. Wiemy, co wtedy było złe, ale nie dam sobie wmówić, że ludzie warczeli na siebie i że nie umieli się zachować, bo to byłby zbyt daleko idący wniosek. Wspólnota przeżyć, dobrych (tak, tak, i takie wówczas mieliśmy) i złych, powodowała, że życzliwość i grzeczność wobec siebie nie była czczym gadaniem. Ktoś obecne pokolenie 30-latków i 40-latków przecież wychował pomimo posiadania tylko tego symbolicznego octu zajmującego półki sklepowe. Jakim cudem? I do tego jeszcze umiemy czytać, pisać i śmiem nawet twierdzić, że myśleć i oceniać rzeczywistość też. Wspominamy tamte czasy bez wielkiej pogardy, bo to było nasze dzieciństwo, młodość, po prostu nasze życie. Innego wtedy nie było. Gdyby nasze pokolenie nie miało w sobie życzliwości i poczucia wspólnoty, to w jakim miejscu byłoby teraz pokolenie “młodych wilków”? Pozdrawiam i…dzień dobry:))))

          • Hmmm… Nie mogę się z Tobą zgodzić. W tym masz racje, że przesadą jest stwierdzenie, że ludzie na siebie wrzeszczeli. Choć nikt tu nic takiego nie powiedział. Ale ludzie w sklepach byli dla siebie znacznie bardziej szorstcy. Chodzi mi o relacje sprzedawca – klient. O tę konkretną właśnie relacje. Chyba zgodzisz się z tym, że typowa sprzedawczyni, która pracowała w sklepie mięsnym lat 80. nie miała powodów by być miła dla klienta. I raczej nigdy taka nie była…

          • Dorotko, skoro tak uważasz, to nie będę Cię przekonywała, że było inaczej. Ostatecznie pamiętasz te czasy, więc widocznie tak było, tylko ja tego nie zauważyłam. W latach 80-tych wszyscy jechaliśmy na jednym wózku i nikt nie miał pretensji do ekspedientek, że nic nie ma, bo to nie była ich wina. Może to tylko ja miałam szczęście, że nie trafiłam nigdy na wkurzoną ekspedientkę :))) Odpowiadałam jedynie Justynie, której Maurycy (być może Polak, który żył w Polsce w latach 60-tych, 70-tych i 80-tych) uznał, że byliśmy oschli, może też niegrzeczni i niewychowani, bo tak teraz wypada mówić o tamtych czasach. Proszę bardzo, ja już czytałam w internecie, że ubrani chodziliśmy niemal w wory i nie wiedzieliśmy, że istnieje coś takiego jak moda. Nie zdziwię się nawet, kiedy kiedyś przeczytam, że nie umieliśmy czytać ani pisać i dopiero po 89-tym zaczęto uczyć ludzi liter, manier, używać widelca i noża czy też wybijać z głowy wrodzone chamstwo i niewychowanie. Skoro tak jest wygodnie myśleć o tamtych czasach, to nie ma sensu, żebym cokolwiek prostowała, bo przecież Matrix musi być :))) Pozdrawiam 🙂

    • Mnie też się wydaje, że to jeszcze taka niemiła pamiątka po poprzednim ustroju. Ale czas robi swoje i na całe szczęście wszystko się zmienia:) Pozdrawiam Justyna!!

      • a ja śmiem twierdzić, że w Polsce nadal z serdecznościa są problemy w niektórych sklepach i punktach handlowych! Z jednej strony panie ekspedientki pytaja czy w czymś pomóc, z drugiej maja minę jakby chciały zapytać “w czym Ci muszę! pomóc.
        Mam porównanie np do Belgii i niestety my Polacy nie zawsze i nie wszędzie umiemy byc mili, uprzejmi i serdeczni

  2. Zwykła – niezwykła sprzedawczyni, sprzedawcy, sekretarce, kasjerce, kasjerze… może wiele 😀 A ja się nieraz łapię, że po co ja się “rozgaduję” 😀 Jak się ma dawać przykłada małym dzieciom, to człowiek zaczyna być prze-grzeczny. 🙂

  3. w Grecji nie ma ciemnego chleba i w supermarkecie chleb jest ohydny-no ale w piekarni mozna znalezc dobry-chociaz i tak sama chemia.A ja nigdy nie jestem i nigdy nie bede mila dla ekspedientek itp.bo nie lubie Grekow i Greczynek!!!

    • Truskawko,można nie lubieć,tylko po co się z tym obnosić. Miałaś wyjątkowego pecha,lub złe doświadczenia. Wystarczy zamięsić ciasto jakie chcesz, gdybyś znała zwyczaje to w pobliskiej piekarni upieką tak przygotowany chleb. Trochę uśmiechu na codzień życie staje się łatwiejsze.

  4. swietny tekst!
    jakze zyciowy:)
    w De np. mnie denerwuje, ze na kasie w supermarkecie….jak sie koszyka jeszcze nie spakujesz-pani kasjerka lub pan-kasuje nastepna osobe!
    takie tempo i stres, ze hej!
    nie co po polski chill out na kasie;)
    i tu sie bardziej pogada z kims w autobusie, na przystanku w kosciele niz w sklepie- tak trzeba SZYBKO obsluzyc klienta;)

    • Co ty wymyslasz!!!!?? w Niemczech czasami dziala mi na nerwy, ze przy kasie stoi kolezanka i gadaja bez ogladania sie na innych. Obojetnie, klientka tez moze wdac sie w rozmowe i nikt nikogo nie pogania. Milegoi dnia zyczy kazdy kazdemu, w sklepie, w biurze, na stacji benzynowej.

      • Hej Ewa,
        mieszkam w Saksonii..i to sa moje obserwacje po 4 latach mieszkania tu….
        To prawda: kazdy zyczy dobrego dnia i klient jest nasz pan….
        nawet do tego stopnia, ze tzw “niemieckim NFZ” pani na recepsji chciala zrobic mi kawe:)
        PAnie sa mile: ale niestety z moich obserwacji wynika….ze jak skasuje mnie na kasie (chodzi mi gl o sklepy typu LIDL, ALDI,REWE,KAUFLAND ITD)…to od razu zaczyna kasowac kolejna osobe i przezucac rzeczy na moja strone, gdzie ja staram sie je pospiesznie spakowac do torby/plecaka….
        a nie zawsze jest miejsce dla dwoch osob na pakowanie….
        Pozostaje tylko mozliwosc pakowania do koszyka i potem przepakowywanie sie..ale nie zawszena to jest czas…a jednak jest to najbardziej rozsadna czynnosc, jesli nie chce sie byc zakopanym w rzeczach kolejnego klienta…..
        to moja prywatna obserwacja….
        Niemcy tego nie widza-pytalam…ale i nie pojmuja, ze u nas w Pl byl czas, ze na kasie pakowalo sie spokojnie, aby panie kasjerka mogla napic sie wody czy chwile odpoczac- jak byly afery w Pl, ze nie maja panie na aksach przerw przepisowo…. a pracuja po 12h….
        I fakt, ze w De jest w wiekosci wiele kas otwartych i wiele sklepow ma szyld “jesli na kasie jest wiecej niz 5 klientow- powiadom personel sklepu”….

        A osoboscie pod domem mam NETTO….i pracuje na kasie pani, ktora wszytskiego sie czepia i jej zyczliwosc jest na takim mega przymusie, ze czuje sie to na kilometr!
        A do tego spotkalam sie z tym, ze klient-obcokrajowiec niemowiacy po niemiecku zostala zbrukany na kasie, ze zapytal sie po angielsku – wykpiony, ze co jeszcze oni musza umiec- po angielsku z znim gadac! takiego!!!!
        i to mnie wowczas zatkalo….bo do tej pory spotykalam sie z MEGA zyczliowoscia, ktore zyczylabym na serio w niejednym sklepie w Pl!

        Niemniej nawiazujac do mojej wypowiedzi- mi chodzilo o moment pakowania towaru po/w trakcie zaplaceniu..

        pozdrawiam serdecznie!
        Weronika

        ps. i co jeszcze ciekawe jest…. a zauwazly to tez Steffen Mueller w swoich ksiazkach o Pl/De….
        W De w restauracji podchodzi do klienta kelner z rachunkiem i czeka na zaplate- od razu….
        nie masz czasu aby sie zastanowic nad napiwkiem (choc w De powszechne ejst 10%) i zostawienie kasy na stole….
        to tez mnie stresuje! 😛

        • Weroniko, ja oglądałam kiedyś taki program, w którym wyjaśniali dlaczego w sklepach typu “Lidl” jest właśnie taki express… Swoją drogą mnie to też niemalże stresuje. Kasjerom jakoś naliczany jest czas i jeśli są powolni, to mogą mieć problem. Muszą więc kasować tak szybko, bo inaczej mogą długo nie popracować. Taki system… Ale chyba dla obu stron to bardzo upierdliwe…

  5. Hmmm… Ja akurat jestem przyzwyczajona do krótkich, kurtuazyjnych pogwarek w polskich sklepach osiedlowych – o ile nie ma kolejki, rzecz jasna. I wcale mnie nie dziwi, że sprzedawczynie chcą być traktowane jak ludzie, a nie jak wielofunkcyjne podajniki produktów. Pani Doroto, chciałaby Pani być traktowana jak automat w jakiejkolwiek pracy? Czy klienci Pani firmy mówią Pani “dzień dobry”, “miło było” itd., czy przesuwają po Pani wzrokiem jak po automacie do kawy? W końcu jest Pani tylko usługodawcą (tak samo jak ja)… automatem sprzedającym klientom swój produkt, trochę inny niż chleb, ale w sumie – co to za różnica?

  6. W Portugalii też wszędzie te miłe elementy. Nawet dzwoniąc po raz 5 tego samego dnia do księgowej zaczyna się rozmowę od “dzień dobry, jak się masz?”
    Czasami mnie to denerwuje, gdy mam pilną sprawę i całą masę roboty, ale mimo to uważam, że to bardzo fajna sprawa. Najpierw grzecznie wybadać teren, a potem przejść do sprawy.

  7. Ja tez niestety bycia milym nauczylam sie dopiero we Wloszech:( Tez wszystcy usmiechaja sie i rozmawiaja roznych sklepach. Smutne, ze dla nas, Polakow, to “nowosc”. A kiedy kolezanka spoznia sie na spotkanie, pytam, czy wszystko w porzadku. W Polsce niestety za spoznianie sie dostawalam “ochrzan”.

  8. Ja nie będę tak miły i spytam wprost czy nie potrzebujesz wizyty u lekarza lub psychologa?
    To :
    – “Dzień był okropny. Jeden z typu: „nic mi się nie uda, chwila moment, a świat cały zawali się i runie mi prosto na głowę”
    – “Po jednej wizycie, sprzedawca pamiętał moje imię. Pamiętał jakie kwiatki kupiłam wcześniej. I był zainteresowany tym jak ja się czuje. Więc… nie byłam już taka anonimowa… Ktoś mnie znał i wiedział jak mam na imię…”
    brzmi jak początek depresji.

  9. Nieprawda, że dzisiaj jest tak “bezosobowo”. Mieszkam obecnie na wsi niedaleko miasta, a więc wieś jest taka “miastowa”, bo dużo ludzi uciekło tu z miasta. Mamy dwa duże sklepy ( w tym Biedronkę) i kilka małych. Piekarnię, firmowy sklep mięsny, dwie kwaciarnie itd. Nie zdarzyło mi się wejść do sklepu i nie powiedzieć dzień dobry. Wiekszość pań ekspedientek oraz właścicieli zdołałam poznać i one mnie też rozpoznają, więc zwyczajowo coś tam sobie porozmawiamy, a z niektórymi nawet ucinam sobie miłe pogawędki oczywiście gdy nie ma innych klientów. Nawet w Biedronce młodzież na sklepie pierwsza mówi do mnie dzien dobry.

  10. Mieszkam w centrum Wrocka, ale nawet mi do głowy nigdy nie przyszło by nie powiedzieć dzień dobry w sklepie podchodząc do kasy. To nie jest kwestia wielkości miasta czy wsi, lecz chyba takie elementarne zasady kultury, a uśmiech też nie zaszkodzi, wszak te kobiety w sklepach mają w większości dość ciężką i kiepsko płatną pracę, niech choć miłe traktowanie im to wynagrodzi…

  11. Oj… gdzieś Ty się chowała… wchodzę do sklepu cukierniczego i już od progu mówię dzień dobry, stoję w kolejce, ale jak przychodzi moja kolej znowu mówię dzień dobry… w hipermarkiecie do kasjerki również zaczynam od dzień dobry… wchodzę do poczekalni lekarskiej z dzień dobry na ustach… kurcze… trzeba było wyjechać za granicę aby zwrócić na to uwagę… ale lepiej późno niż wcale…:) czasami wydaje mi się że w tej naszej siermiężnej demokracji zapominamy o wzajemnym szacunku… ale i my z roku na rok się zmieniamy, pomału…

  12. Drogie panie ! Dzień dobry i uśmiech po stokroć tak ,pogawędki już nie bardzo. Nawet kiedy jesteście jedynym klientem w sklepie ,ta po drugiej stronie lady ma zawsze jakieś faktury do wypisania ,towar do sprawdzenia i wyłożenia ,układanie itd ,itp. Kiedy miło gawędząc, nie wyrobi się ze swoimi obowiązkami w czasie pracy ,musi zostać po godzinach ,co już jest mało fajne.

  13. Od lat zmagałam się z moimi kg! Próbowałam różnych sposobów na pozbycie się nadwagi, ale waga wracała.
    Aż wreszcie ktoś polecił coś rewelacyjnego!Nawet nie wiem kiedy zgubiłam te kg, wiem tylko ze nie glodowalam
    i jadłam ulubione moje potrawy a chudłam. Waga nie wróciła:) Chcesz się dowiedzieć więcej? zajrzyj http://www.idealnafigura.com/gberes

  14. Mieszkam w dużym mieście i zawsze w każdym sklepie mówię “Dzień Dobry, poproszę…”, “dziękuję, do widzenia”. Dzień dobry mówię też pani, która sprząta moją klatkę, listonoszowi, sąsiadom. Dla mnie to jest oczywiste.

  15. Sama nie wiem co powiedziec… bo w sumie nie podobaja mi sie te hejty w Twoja strone, ale z drugiej strony to jesli kupujecie chleb ciagle w tym samym miejscu, to nie usmiechnac sie czy nie przywitac to chyba… niedopatrzenie? Roztargnienie? Albo po prostu nieprzywiazywanie wagi do “aspektow” zycia spolecznego? Ja na swoim osiedlu zawsze witalam sie z pania z okolicznej Zabki.
    Ciesze sie, ze zdalas sobie sprawe, ze to jednak wazne, zwlaszcza w krajach poludniowych, gdzie tak naprawde szyscy zyja cudzum zyciem.

    • To po prostu takie niedopatrzenie. Myślę, że sedno jest w tym, że nie zdawałam sobie sprawy, że to jest aż tak ważne. Szczególnie tak jak piszesz – mieszkając w jednym z krajów południowych. Pozdrawiam!:D

  16. ja tam w nawiązaniu do tej reakcji Janiego myślę, że właśnie takie zachowanie jak to na początku w piekarni częściej popełniane jest przez anonimowe “mrówki” w mieście niż ludzi ze wsi, którzy drugiego człowieka zauważają (przez co darzą odrobinę większym szacunkiem – cokolwiek to teraz znaczy zwłaszcza, że każdy teraz sobie definicje takich słów podciąga pod swoje potrzeby i interesy).
    Tłumaczenie zaś braku odpowiedniego wychowania komunizmem czy socjalizmem lub innym systemem w państwie jest bezzasadne. Zwykłe dzień dobry i bycie miłym dla obcego człowieka, na którym nie powinno się wyładowywać własnych frustracji, zwłaszcza gdy jest on ostatnią osobą za nie odpowiedzialną jest tylko oznaką tego z jakiego domu się pochodzi – moim zdaniem introwertycy z dysfunkcjami aspołecznymi to margines, choć teraz też jest moda aby wiele zachowań usprawiedliwiać jakąś kolejną dys-.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.