Żeby być szczęśliwym, człowiek musi pracować… piątek, 8 grudnia 2017

Sałatka po grecku

Sałatka po grecku

Ogórek jest po pierwsze najlepszym przyjacielem, a po drugie kuzynem Janiego. Było mi przykro, kiedy podczas ostatniej wizyty w domu Sałatki widać było, że w jego życiu dzieje się źle.

Nadal jeszcze czasem mnie to zaskakuje. Że w greckich rodzinach o problemach mówi się zupełnie zwyczajnie. O rzeczach, które leżą gdzieś na samym dnie duszy, których przecież niby człowiek powinien się wstydzić, ludzie potrafią tu opowiadać z równą łatwością, jakby tłumaczyli przepis na ciasto. W Grecji, wśród Greków naprawdę mało jest tematów tabu. Psychologowie ze zdobyciem pacjentów mogą mieć ciężko.

Podczas jednego z obiadów, na którym zebrała się spora liczba członków rodziny, Ogórek sam powiedział, że czuje się fatalnie. Ma trzydzieści parę lat. Od ponad dwóch jest  bez pracy i bez perspektyw na znalezienie czegoś. Rozstał się z dziewczyną. W portfelu zrobiło się  pusto. Zrezygnował z wynajmowanego mieszkania i wrócił do mamy. Dzień po dniu, tej energii żeby wstać rano, było coraz i coraz mniej. W końcu ta mała iskierka „chcę”, prawie przestała się tlić. Wystarczyło spojrzeć na Ogórka, żeby od razu wiedzieć, że jest naprawdę źle. Wydrążone brakiem snu, cienie pod oczami. Szara cera. Włosy, które dawno nie widziały fryzjerskich nożyczek. Ubranie, które wyglądało jakby na trzy minuty przed wyjściem, wyjął z kosza na pranie, to co pierwsze wpadło w ręce.

Bałam  się, co będzie dziać się dalej.

*

Ślub Olivki i Pieprza [kto jeszcze nie czytał o ich ślubie – post o tym jest TU!], był również idealną okazją do spotkania się ze wszystkimi członkami rodziny. Czego można się było spodziewać, my z Janim siedzieliśmy przy Ogórku. Każdy w rodzinie wie, że Jani i Ogórek, to od dziecka takie papużki nierozłączki. Kiedy spotkaliśmy się jeszcze przed urzędem stanu cywilnego, prawie go nie poznałam. Wszystkie namacalne różnice, skupiały się jak w soczewce, w świecących się oczach.

Beżowe, lejące się spodnie. Świeża, błękitna koszula rozpięta przy szyi. Wypastowane na błysk buty, w których można było się przejrzeć. Modnie przycięte włosy i połyskujący na nich żel.

*

-No powiem cioci, że Ogórka to nie poznałam – zaczepiłam jego mamę – Cytrynę, bo po prostu nie mogłam się powstrzymać. [TU! i TUTAJ! znajdziecie przykładowe posty o mamie Ogórka, natomiast TUTAJ! koniecznie zobaczcie jak na każde Boże Narodzenie Cytryna fajnie dekoruje dom].

-Haha! – głośno się zaśmiała – Wiem, wiem. Ta praca dodała mu skrzydeł, a już było marnie. Właściwie przestał wychodzić ze swojego pokoju. Daj spokój… Całe dnie i noce przed komputerem. Nie wiedziałam, co ja mam robić…

Były już takie momenty, kiedy Ogórek prawie się załamał. Aż w końcu, ktoś powiedział mu, że w Lidlu obok, szukają kogoś do pracy. Lepsze to, niż nic i tak wysłał swoje CV. Co prawda pensja była malutka, warunki pracy bardzo słabe, ale tak jakoś się złożyło, że jak już napisał swoje CV, no to jak już było gotowe, to wysłał  do kilku innych. A jak zaczął wysyłać, tak po drodze, sprawdził jeszcze kilka miejsc z ogłoszeniami o prace. Zupełnym, ale to zupełnym przypadkiem, Ogórek znalazł jedno ogłoszenie, które naprawdę bardzo mu się spodobało. Coś w rodzaju pracy marzeń. Na lotnisku, kilka kilometrów od domu, szukali kogoś, kto będzie się zajmować systemem rezerwacji biletów lotniczych. Do tego wpadało jeszcze kilka (przyznaję, zupełnie niezrozumiałych dla mnie) zadań typowych dla informatyków. Ogórek trochę automatycznie wysłał swoje CV i pewnie już o nim zapomniał.

Dzień, w którym dowiedział się, że nie nadaje się nawet na najniższe stanowisko w sieci marketów Lidl, musiał po prostu go dobić. Zamknął się w swoim pokoju i już w ogóle przestało mu się chcieć gadać. Ale dokładnie tego samego dnia, jakoś pod wieczór, zadzwonił jego telefon.

-Mamo!!! – łupnęły o ścianę drzwi od zadymionego, ciemnego pokoju, który od tygodnia nie zaznał światła dziennego –Musisz iść ze mną jutro na zakupy! Przecież ja nie mam w co się ubrać. Te stare ubrania, nadają się na śmieci.

I to był właśnie ten moment przełomowy. Ogórek dostał pracę na lotnisku i za kilka dni zaczynał szkolenie. Zmienił garderobę. Poszedł do fryzjera. Kupił sobie nawet notatnik i plastikowy kubek na kawę, żeby mieć go w samochodzie. I tak po ponad dwóch latach bezrobocia i pogrążania się w sobie, poszedł do pracy.

Praca, okazała się być rzeczywiście dla niego świetna. Pensja nie jest jeszcze zbyt wysoka, ale wszyscy z Ogórka są bardzo zadowoleni. Okazał się być bardzo pracowity, rzetelny i błyskotliwy. W nowej pracy poznał też kilku nowych kumpli i fajnego było coś jeszcze…

*

-No i w każdą środę mamy trzy samoloty  z Polski i to jednocześnie. Osiem, albo nawet i dziewięć na dziesięć! – mówi do mnie, prawie sylabizując.

-Co? – odpowiadam pytaniem, bo zupełnie nie mam pojęcia o co mu chodzi.

-Mogę stwierdzić, że nawet dziewięć na dziesięć. Niech ci będzie! Dziewięć, na dziesięć dziewczyn z Polski są naprawdę piękne! Co wy takiego jecie?  Najpiękniejsze kobiety w całej Europie! Wszyscy w pracy, najbardziej lubimy właśnie środy…

 

 

Ogórek i Ocet wracają do mamy… piątek, 20 lutego 2015

    Co prawda typowa grecka mama pewnie by się ucieszyła z faktu, że jej synowie wracają do domu i tym samym rodzinne gniazdo znów zostaje wypełnione. Wszak, nigdzie na świecie nie ma lepiej niż u mamy! Cytryna jest jednak pewnym wyjątkiem.

     Od momentu, kiedy Ogórek i Ocet wyprowadzili się z rodzinnego domu, minął mniej więcej rok. Plus minus okrągłe dwanaście miesięcy. Przez ten czas sprawy w domu dowodzonym przez Cytrynę nieco się pozmieniały…

 

      – Nie pamiętam kiedy ostatnio było mi tak dobrze!  – wyznała Cytryna. – Od prawie trzydziestu lat miałam ich na głowie. Trzydziestu! Najpierw pieluchy i nieprzespane noce. Odkąd zaczęli mówić – wieczne  kłótnie, a następnie walki na pięści.  Później przez cały czas gotowanie, pranie, sprzątanie, prasowanie. Ten  nie zje tego, a tamten tamtego. Następnie burza hormonów, wszystko na „nie” i jeden wielki wysyp pryszczy. A czy ktoś mi za to wszystko podziękował? Jakieś źdźbło na imieniny, albo Dzień Matki? Nie, bo przecież synusiowi okazywać uczuć  nie przystoi.  Poświęciłam trzydzieści lat na ich wychowanie. W tym lata mojej młodości. Teraz mam dosyć! Nigdy więcej!  I niech nawet moja teściowa mówi co chce! Teraz liczę się ja! A co sądzą o tym  inni – mam to w jednym, wielkim poważaniu!

        Zakończyła wypowiedź Cytryna.

    Jaka rewolucja zaszła u niej przez ten rok? Matka Ogórka i Octa, bynajmniej nie siedziała w oknie, wypatrując powrotu synów.  Nabrała za to wiatr w żaglach i otworzyła swój mały interesik…

***

     W Grecji szalenie popularne jest lotto oraz kupowanie losów na loterii. Zazwyczaj w każdym większym bądź mniejszym mieście, znajdziecie  krążącego starszego pana, który sprzedaje losy. Starsi, skromnie ubrani, z kapeluszami na głowach. Często wyglądają jak bohaterowie z bajek Andersena, albo jak postacie, które przeniosły się w czasie. Cytryna przez całe życie kupowała namiętnie owe losy, urozmaicając sobie czas graniem w lotka. Mniej więcej po historycznej wyprowadzce synów, na owej loterii wygrała całkiem pokaźną sumę.

      Wszyscy zakładali, że sumka ta stopnieje w przeciągu kilku dni,  jako że (co sama otwarcie przyznaje) Cytryna z zamiłowania jest zakupoholiczką. Najbardziej przewidywalny bieg wypadków był taki, że całość zostanie zainwestowana w kosmetyki, nowe perfumy… kilka nowych perfum, ubrania, ubrania i raz jeszcze ubrania, nowe ozdoby i bibeloty do domu.

     Cytryna całą zdobytą kwotę włożyła jednak do koperty, a następnie ją zakleiła. Położyła ją sobie na nocnym stoliku przy łóżku i za każdym razem, kiedy szła spać, a później wstawała, zastanawiała się co takiego zrobić z  zawartością tej koperty.

     -W sumie to mam już wszystko, nawet w kilku egzemplarzach. Nie zapominając o kosmetycznych zapasach… Ale tak naprawdę… w życiu przecież  nigdy nie za wiele jest różowego… – pomyślała zasypiając, chyba nie do końca zdając sobie sprawę  o co jej  samej chodzi. Następnego dnia, sekundę po obudzeniu – już doskonale wiedziała…

     Kilka dni później w dawnym pokoju Octa znalazł się malarz pokojowy, kilka wiader z farbą o dwa tony intensywniejszą niż pudrowy róż i wszelkie inne przedmioty służące do malowania. W ciągu jednego dnia, wszystkie meble z dawnego pokoju Octa oraz dokładnie wszystkie rzeczy, które miał wynieść / zabrać / zutylizować, ale jeszcze  tego nie zrobił, znalazły się na wysypisku śmieci. Po kilku dniach cały pokoik był odnowiony. Stał zupełnie pusty, nie mieszcząc w swojej przestrzeni, ani jednego przedmiotu. Rześko pachniał świeżością. Świeżością nieco  landrynkową, ale to właśnie ten odcień zawsze dodawał Cytrynie dobrej energii. Co jakiś czas wchodziła do środka pokoiku i wciąż nie mogła uwierzyć w to, co z nim się stało. Przechadzała się po niewielkiej  różowej przestrzeni, czasem z filiżanką kawy. Planowała gdzie stać będzie stolik. Jakie dobrać do niego krzesła. Przyda się jeszcze niewielki regał. Koniecznie będzie również  i lustro. Oraz kilka małych, kobiecych bibelotów, które ocieplą przestrzeń.

      Wyszukiwanie mebli, dobieranie akcesoriów, ozdób oraz specjalistycznego sprzętu, Cytryna rozłożyła w czasie, tak by móc się wszystkim nacieszyć. Całość procesu zsynchronizowana była z kursem, na który uczęszczała przykładnie i nadzwyczaj systematycznie w każdy wtorek i piątek, punktualnie o osiemnastej. Nie spóźniła się ani razu. Zawsze była co najmniej piętnaście minut wcześniej by mieć czas na pogawędkę z nowo poznanymi koleżankami. Wiedziała dobrze, że jak wszędzie indziej, również i w tym fachu, szalenie ważne są znajomości.

      Od planu do jego realizacji upłynęło ponad pół roku. Kiedy na największej ścianie, dokładnie na jej środku, została zawieszona cienka, biała ramka z dyplomem ukończenia kursu, mniej więcej w tym samym czasie w owym różowym pokoiku znalazły się pierwsze klientki.

     Co prawda Cytryna trzy razy powtarzała Octowi, mówiąc głośno i wyraźnie, że jego pokój już nie istnieje, ten wciąż nie dawał w to wiary. O fakcie, że jego matka nie rzuca słów na wiatr, przekonał się, kiedy z torbami w rękach i pokaźną ilością papierowych kartonów przekroczył próg rodzinnego domu. Powoli otworzył drzwi od swojego dawnego pokoju, już intuicyjnie  bojąc się tego co za chwilę zobaczy…

     Drzwi cicho zaskrzypiały. Po ich otworzeniu, dawny pokój Octa, zaprezentował się mu jak wnętrze mydlanej bańki. Wszystko w nim było niby niemożliwe, ale na nieszczęście – tak realne. Wszystko było tam różowo – landrynkowe, a  dodatki porażały  śnieżną bielą. Przy ścianie stał niewielki regał, z pedantycznie ustawionymi lakierami. Tuż obok okna przyozdobionego białymi firankami, stał niewielki, biały stoliczek, a przy nim –  dwa wygodne krzesła. Wszędzie czuć było zapach acetonu.

     Ocet tylko cicho jęknął, a potem grzecznie się ukłonił. Klientka, która siedziała przy stoliczku, miała wyraz twarzy raczej srogi. Cytryna  nawet  na chwilę nie oderwała wzroku od swojej pracy. Pokrywanie paznokci czerwonym lakierem wymagało całkowitej koncentracji. Jedna mała nieuwaga i czynność tę trzeba będzie powtarzać.

    Ocet zamknął drzwi od  różowego świata, czując  jak w piersiach wali mu serce. Wiedział już, że w tym właśnie momencie jego wydłużone dzieciństwo nieuchronnie dobiegło końca.

      Co prawda Cytryna zaakceptowała powrót Ogórka i Octa, jednak ostatnią  rzeczą, na którą by sobie pozwoliła, było zrezygnowanie ze swojego właśnie otworzonego  salonu manicure, który z dnia na dzień przynosił nie tylko coraz więcej satysfakcji, ale i konkretne pieniądze. Ponadto Cytryna uwielbiała poznawać nowych ludzi i nad wszystko naprawdę kochała malować paznokcie. A poza tym… Miała wszystkie istniejące odcienie różowego lakieru i dobry pretekst, by kupować ich jeszcze więcej!

     Co natomiast stało się z Ogórkiem i Octem? Cytryna zaoferowała im dawny pokój  Ogórka, w którym musieli zmieścić się razem.  Zaplanowała sobie, że jeśli wsadzi ich do jednego pokoju, długo ze sobą nie wytrzymają, więc przynajmniej jeden znów szybko się wyniesie.

      Piętnaście metrów kwadratowych… Dwa łóżka. Dwa gigantyczne monitory od komputerów. Stosy porozrzucanych skarpetek, wśród których żadna nie mogła znaleźć sobie pary. Niekończące się ilości płyt CD. Jakiś bliżej nieokreślone męskie gadżety. A na środku drzwi wejściowych – wielka dziura wybita Ogórkową pięścią…

      Co takiego tam się działo? O tym już w kolejnym odcinku…

 

O tym, że to jednak kobieta jest podstawą greckiego domu oraz kim jest typ faceta nazywany „pasa”?… środa, 4 lutego 2015

      Kilka miesięcy temu kuzyn Janiego, czyli Ogórek razem ze swoim młodszym bratem -Octem, wyprowadzili się z rodzinnego domu.  Żeby uporządkować całość, posty na ten temat przeczytacie TU! i jeszcze TUTAJ! Podsumowując jednak krótko, to  co działo się w czasoprzestrzeni…

     1. Ocet założył własny interes, którym jest rodzaj kawiarenki udostępniającej młodzieży planszowe gry. Jest w 100% skoncentrowany na swojej pracy. Idzie mu świetnie. 2. Wraz z Octem zamieszkała jego dziewczyna – Pietruszka, która całkowicie w niego zapatrzona, jest na każde skinienie. 3. Wraz z Octem i Pietruszką, zamieszkał również Ogórek (l. 33), który tym samym wyprowadził się z rodzinnego domu, od swojej mamy Cytryny.

     A teraz przejdźmy do tego, co działo się dalej…

 

       Trzeba przyznać, że Pietruszka choć biedna, to swój los uciułała  sama, dając się  wykorzystywać  Octowi na wszelkie możliwe sposoby. Z drugiej jednak strony, jej sytuacja znajduje pewne usprawiedliwienie. Pietruszka pochodzi z bardzo typowej greckiej rodziny, w której matka, babka, prababka,  jak i pewnie wszystkie kobiety, kopiąc  hen głęboko do korzeni drzewa genealogicznego, koncentrowały swoje życie wokół  dbania o dom, dzieci i usługiwania swoim mężczyznom. A nie jest przecież łatwo wyrwać się z pętli nawyków, w które wplątuje długa tradycja. To, że na głowie kobiety jest idealnie wysprzątany dom, wszystkie posiłki rzecz jasna domowej roboty i dbanie o całą rodzinę, jest bardzo mocno zakorzenione w głowach wielu współczesnych nawet Greczynek. W Elladzie  dopiero całkiem niedawno pojawiło się  pokolenie kobiet, które zajmuje się również i sobą, swoim rozwojem, hobby, pasjami oraz  pracą.

      Ocet jest z kolei idealnym przykładem faceta, który jak pączek w maśle, czuje się w tej dawnej, greckiej tradycji. Podobno od małego szkraba powtarzał, że  kiedy dorośnie, będzie bardzo bogaty, a głównym zajęciem jego żony, będzie to żeby o niego dbać. Pierwszą kandydatką  do tak wielce prestiżowej posady, stała się właśnie Pietruszka. Zasadniczy problem był jeden. A nazywa się on…  dwudziesty pierwszy wiek. Nawet  wychowana w patriarchalnej atmosferze Pietruszka, gdzieś podskórnie czuła, że coś tu jest nie halo. Życie  zweryfikowało samo. Pogodzenie standardu idealnie wysprzątanego domu, domowego gotowania, pracy w wymiarze 8 godzin i kończenia szkoły, w praktyce to  po prostu nie-mo-żli-we do wykonania. Tego pogodzić się nie da, bo człowiek – nawet nie wiem jakby chciał, się przecież nie rozdwoi.

      Pewnego razu Pietruszka około ósmej wieczorem zmęczona wróciła z pracy. Przed upragnionym snem miała w planach jeszcze się pouczyć i w końcu pomalować sobie paznokcie. Na nogach trzymała  ją przemiła myśl, że rano uporządkowała mieszkanie, rozwiesiła pranie. Przetarła nawet wszystkie podłogi. Uwielbiana przez nią czystość miała przynieść przyjemne wytchnienie i możliwość napawania się domową atmosferą.

      Nie zdążyła odwiesić kurtki na wieszak, kiedy z rąk torba  wypadła jej sama. A z niej rozsypały się zakupy zrobione gdzieś po drodze. Kuchnia i główny pokój, wyglądały jak po przejściu huraganu. Ten zaś wyjątkowo nie miał nazwy żeńskiej. Jeśli nazwać go trzeba imieniem autora, imię  to brzmiałoby krótko. Ocet.

       Chłopak Pietruszki wcześniej skończył pracę, co nie było zgodne z ich domową rutyną. W przeciągu dwóch godzin, zdążył zamienić idealny porządek Pietruszki, w zwyczajny chlew.

    -Na Boga! Co tu się dzieje…? – częściowo do siebie powiedziała Pietruszka.

    W tym momencie szurając rozczłapanymi kapciami  i drapiąc się po tłustym brzuchu, wyszedł z kuchni Ocet.

    -Jestem głodny! – powiedział i usiadł przed komputerem.

   Ocet głodny był właściwie zawsze i do tego Pietruszka była już posłusznie  przyzwyczajona. Podczas gdy wszystko nauczyła się  znosić, była chorobliwie  uczulona na domowy bałagan.

     -Ocet! Skąd tutaj ten burdel?! Przecież mieszkanie było wysprzątane, kiedy wychodziłam do pracy!!!

   -A… Tak? Szukałem takiej jednej karty do gry. Gdzieś mi się zgubiła. Pewnie nie musiałbym tyle szukać, gdybyś ty ciągle wszystkiego tu nie przestawiała! Głodny jestem… Zjadłbym coś!

        Pietruszka stała blada i rozglądała się po pokoju. Czuła, że trzęsą jej się ręce.  Sterty uprasowanych przez nią ubrań, które wcześniej w równiutką kostkę ułożone były w szafce, leżały na podłodze. Porozsuwane szuflady. Kilka puszek po coli. Książki i gazety wyjęte nie wiadomo skąd. W kuchni zaś, ślady po przeszukiwaniu czegoś, co bezpośrednio można włożyć do ust i strawić. A wśród tego Ocet, który rozsiadł się przed  komputerem i zdążył przykleić do wielkiego monitora. Nie spojrzał nawet na Pietruszkę, tylko powtórzył:

    -No… Będzie ta kolacja?

    Znacie ten typ…

     W tym właśnie momencie w głowie Pietruszki, jak na polu bitwy zderzyły się dwa fronty. Tradycja, w której została wychowana i pukający ją w czoło  XXI wiek. Wszystko to co jako dziecko obserwowała w zachowaniach matki i babki,  naprzeciw temu  co słyszała od koleżanek spotykanych w pracy i szkole.

     W mieszkaniu zapadła grobowa cisza. Niestety, Ocet  nawet jej nie zauważył. Tym razem Pietruszka nie zrobiła żadnej kolacji. Już wiedziała, że tego ranka, to właśnie mieszkanie sprzątała po raz ostatni. Wzięła szczoteczkę do zębów, piżamę, ubranie na zmianę i poszła przespać się do koleżanki. Następnego dnia, kiedy Ocet był w pracy, wróciła po resztę swoich rzeczy. Coś mi mówi, że radzi sobie teraz całkiem nieźle.

        Ocet i Pietruszka nie wrócili już do siebie. Tymczasem prosta kalkulacja pokazała, że Ogórek z bratem sami nie są w stanie utrzymać mieszkania. Nie szukali też niczego z niższym czynszem. Tydzień później spakowali swoje rzeczy i przenieśli się z powrotem do… mamy!

       W tym miejscu pojawił się jednak jeszcze większy problem. Ku zaskoczeniu wszystkich, Cytryna wcale nie czekała na powrót synów. Co takiego się stało – o tym już w kolejnym poście z Sałatkowego cyklu…

 ***

    -Typowy pasa! – powiedział kończąc tę relację Jani.

   –Pasa? A cóż to znaczy? – spytałam.

   -No, to właśnie Ocet!

   -Acha… Możesz  jaśniej?

   –Pasa to jest taki typ faceta, z którym nie może wytrzymać nawet jego własna matka. Taki „sułtan”, który siedzi, tyje i uważając się za centrum świata. I żąda żeby na okrągło wszyscy mu usługiwali.

    -Achaaa…

    Teraz podobno owy „typ” jest już na wymarciu. Ale od czasu do czasu można znaleźć jeszcze jakiegoś ciekawego  przedstawiciela…

 

Ocet. Grek z głową do interesów… czwartek, 6 marca 2014

  

Ocet

Ocet

       Przyznam, że drugiego  kuzyna Janiego, młodszego  brata Ogórka, czyli Octu, nigdy nie darzyłam szczególną sympatią. Zadziera nosa. Jest zbyt pewny siebie i ma męczącą skłonność  do za daleko idących żartów.  Ale to właśnie Ocet, stał się moją inspiracją, która wciąż pcha do przodu. Dlaczego? O tym za chwilę. Zacznę od samego początku.

      Odkąd pamiętam,  Cytryna, czyli matka Octu i Ogórka,  zawsze wspomina, że od małego Ocet wszystkim powtarzał:  a) kiedyś będę bardzo bogaty  b) pracując, będę się świetnie bawił  c) wcześnie się ożenię, a moja żona poza dbaniem o mnie nie będzie musiała pracować.

     Chwilę po skończeniu liceum, Ocet postanowił, że chce zobaczyć świat. Im więcej, dalej, ciekawiej – tym lepiej. Zapisał się do szkoły marynarskiej i zaczął się przyuczać  do zawodu mechanika statków. Dalej, potoczyło się dokładnie, jak mówił. W przeciągu kilku lat,  w ramach praktyk, odwiedził każdy kontynent. Dodatkowo podczas swoich  podróży, zaczął naprawdę dobrze zarabiać, tak że po powrocie, pomógł rodzicom wyremontować cały dom.

     Ocet skończył szkołę i odebrał dyplom mechanika statków, jednocześnie zdobywając świetnie płatny fach. Jednak jeszcze w czasie nauki stwierdził, że ta praca nie jest dla niego, bo nie idzie w parze z życiem rodzinnym. „I na co komu wtedy żona? O kogo ma dbać, jeśli cały czas byłbym w podróży?” – cytuje za Octem.  Ocet stwierdził, że zajmie się czymś zupełnie innym. Długo nie musiał szukać. Dobrze wiedział, co dokładnie chce w życiu robić, bo od zawsze uwielbiał grać.

        Jeśli chodzi o wszelakiego typu gry w karty, gry planszowe, czy jakiekolwiek  inne gry – jest to dla mnie temat zupełnie zagadkowy. Ocet wielokrotnie próbował mi wytłumaczyć, o co chodzi w grze, którą się zajmuję, ale na przyswajanie sobie tego typu informacji, jestem wyjątkowo oporna. Zrozumiałam jedynie, że chodzi o jakieś kolorowe karty… Na każdej z nich znajduje się potwór czy też inna dziwaczna maszkara, a tuż pod nią jest jej opis. Grając, jak zrozumiałam, układa się historię, gdzie ktoś wygrywa, czy też przegrywa. Z góry przepraszam za ten enigmatyczny opis. Podobno gra jest na świecie bardzo znana – więc być może ktoś  bardziej kompetentny uzupełni ten fragment w komentarzach. Będę bardzo wdzięczna!

      Octowi trzeba przyznać, że jeśli już za coś się zabiera – robi to na całego. Dlatego też na całego gra! Podczas gdy ja (przyznaje się bez bicia)  i wiele innych osób, uważaliśmy ową grę za zwykłe marnowanie cennego czasu, Ocet zaczął jeździć na turnieje po Europie. Pamiętam, jak jakieś dwa lata temu  jechał do Mediolanu, zabierając ze sobą dopiero co poznaną Pietruszkę.  Podczas gdy inni uśmiechali się z lekkim politowaniem machając na chłopaka ręką, Ocet wygrywał, wykupywał, czy też wymieniał się na kolejne karty. Dziś wartość całej  kolekcji, to  kilka dumnie wyglądających zer. Uśmiech politowania u innych, zamienia się w aprobatę. Następny w kolejce będzie pewnie podziw, a miarą kolejnych sukcesów – zazdrość, o ile nie zwykła zawiść.

       Po dwóch latach spędzonych na bardzo intensywnym graniu, Ocet zatrudnił się w sklepie, gdzie sprzedawano owe gry i różnego rodzaju karty, w których już wtedy był prawdziwym mistrzem.  Ocet jest przy tym duszą towarzystwa.  Wszędzie gdzie się zjawia, znakomicie  się bawi. Dlatego też jest bardzo lubiany. Taki swoisty król życia. I ponieważ zawsze w miejscu, gdzie się pojawi, zna dosłownie każdego, po krótkim czasie, do sklepu w którym pracował, zaczęły przychodzić tłumy. Tylko Ocet potrafił  wytłumaczyć reguły każdej, nawet najbardziej skomplikowanej gry. Dochody sklepu znacznie wzrosły, co więc logiczne jego szef, szybko wyczuł, że trzyma w rękach prawdziwą  żyłę złota. Szef nie miał jednak w sobie tyle sprytu, żeby chłopaka zatrzymać. Zaproponował Octowi,  żeby razem otworzyć nowy sklep i zyski dzielić dokładnie pół na pół. „Po co?” – odpowiedział Ocet. „Jeśli  mogę mieć sto procent dla siebie.” – pomyślał szybko i za współpracę sam podziękował. Doszedł do tego, że jedyną osobą, dla której może pracować, jest tylko  on sam. Kilka miesięcy później założył własny interes. Byłam. Widziałam. Potwierdzam.

     Znalezieniem lokalu i sprawami formalnymi zajęła się Cytryna. Wystrój wnętrza i dbanie o nie, przypadło na barki Pietruszki. Ocet znalazł zaufanego współzałożyciela, który zainwestował pierwsze pieniądze. A sam zajął się wszystkim innym.

     Trudno dokładnie określić  czym jest owe miejsce, w którym Ocet obecnie pracuje.  Tuż po szkole i w weekendy, przychodzą tam głównie nastoletni chłopcy, z pierwszym zarostem pod nosem.  Patrząc  na niego  jak na swoje guru, wypożyczają jedną grę, płacą od 1 do 3 euro i urządzają sobie zawody. Jeden, trzy euro, nie brzmi na zbyt wiele, ale takich chłopaków przychodzą tłumy. W dobie kryzysu, mało kto ma pieniądze na droższe rozrywki, a ubytek w postaci kilku monet – można przeżyć.

      Ocet pracuje 7 dni w tygodniu, po 10 – 12 godzin dziennie. Domowej roboty obiad przynosi mu Pietruszka. Ocet bynajmniej nie wygląda jednak na zmęczonego, bo gra to jego prawdziwe hobby. Często kiedy przychodzi po pracy do domu, organizuje  gry dla najbliższych przyjaciół, albo szuka w internecie co może dokupić nowego.

     Naprzeciwko jego lokalu, jest jeszcze taka mała kawiarenka. Kawa na wynos. Kilka kanapek i ciastek. Nic wielkiego. Jeszcze jakiś czas temu chyliła się ku upadkowi, a właściciel myślał, żeby zwijać  cały interes. Szczęście ma jednak to do siebie, że nigdy nie zapowiada swojej wizyty.  Jest gościem raczej niespodziewanym.  Ocet nie ma pozwolenia na sprzedaż napojów czy też  kawy. Tak więc każdy kto wpada pograć, najpierw biegnie do pobliskiej kawiarenki. Zabiera kawę na wynos, a później idzie do lokalu należącego do Octu. Właściciel owej chylącej się ku upadkowi kawiarni, zaczął całkiem nieźle zarabiać. I pewnie modli się po nocach, żeby tylko Ocet nie wpadł na pomysł, by serwować również i kawę.

       Przy ostatniej wizycie u Sałatki, pewnego wieczoru wpadliśmy zobaczyć, jak ma się  Octowy  interes. Za skromnym blatem, małą kasą fiskalną i piętrzącym się  stosem najróżniejszych gier, zobaczyłam młodego chłopaka. Problem z nadwagą i cerą, a  mimo to zawsze – wysoko i dumnie zadarty nos. Całe sedno Octu, kryje się w jego oczach. Nieustannie aktywne, niemal węszące. Widać, że myślą prosto, szybko i bardzo logicznie. Mają w sobie taki rodzaj błysku, jaki czasem pojawia się u ludzi z  pierwszych stron gazet.

      Pogadaliśmy chwilę, poczym z lokalu wyszliśmy wszyscy razem. Ocet zgasił światła. Poprawił wystawkę na oknie, tak żeby wszystkie prezentowane na niej gry, stały równo.  Do poszarpanej  siatki foliowej, włożył  jedną z nich, by rozgryźć ją w domu.

     I właśnie kiedy brzdęknął zamek w drzwiach, kiedy Ocet zamykał  je na klucz, niemalże fizycznie poczułam jedno, małe „pyk” w mojej głowie.  Bardzo ciche, acz znaczące. Coś wyraźnie przestawiło się w moich mózgowych zwojach. W tym krótkim  ułamku sekundy, postanowiłam że zakładam  swój własny interes. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z moim marzeniem,  pierwszy krok zawdzięczać będę Octowi. Być może kiedyś mu za to podziękuję. A póki co… Jani nadal poprawia naszą stronę, a ja wciąż zakopana w przewodnikach.  Nasza pierwsza wyprawa na Korfu już na dniach. A mi aż serce bije na myśl, że wkrótce dopłynę  na moją wyspę. Kilka razy już nawet mi się śniła…

        Tymczasem na naszej stronie – coraz ładniej. Dorobiliśmy się już nawet stałego adresu:

www.salatkapogreckuwpodrozy.pl

 

Ogórek pracoholikiem

    Ogórek nie zdążył dobrze zamknąć pierwszego interesu, kiedy rozkręcił następny. Jak sam stwierdził – poszedł po rozum do głowy i postanowił zająć się tym co robi najlepiej, czyli grami komputerowymi. Czy już złapaliście się za głowy?
     Interes  Ogórka już istnieje  i co najważniejsze działa! Kuzyn Janiego prowadzi obecnie stronę internetową, na której można kupować gry komputerowe. Przede wszystkim jednak na owej stronie kuzyn pisze  recenzje wszelakiego typu gier. Żeby zrobić dobrą recenzję Ogórek musi najpierw  zagrać. A gier jak wiadomo istnieje  sporo… Ogórek gra, przepraszam! – pracuje  – całe dnie, tak więc trudno nie nazwać go  pracoholikiem.
      Na testowanie gier przychodzą wszyscy Ogórkowi przyjaciele. Praca nad recenzjami wygląda bardzo radośnie i bynajmniej nie jest zbytnio stresująca. Co by nie powiedzieć, jedno trzeba przyznać – Ogórek należy do grona szczęśliwców, którzy  naprawdę kochają swoją pracę!
       W czasie naszego pobytu w Sałatkowym domu, wybraliśmy się do mieszkania, w którym Ogórek mieszka wraz ze swoim bratem – Octem oraz jego dziewczyną,  Pietruszką. Przed wizytą zostaliśmy uprzedzeni, że wraz z gromadką przyjaciół, mimo iż był sobotni wieczór – Ogórek zajęty jest pracą…
        Oczami wyobraźni widziałam dokładnie co tam się dzieje i jak może wyglądać dom, w którym urzęduje Ogórek. Gdyby mieszkanie wyglądało choć trochę  jak pokój Ogórka w domu Cytryny, wszędzie panowałby półmrok, spowity dymem z nieustannie palącego się papierosa. Porozrzucane puszki po dietetycznej coli (zawsze dietetycznej, bo przecież Ogórek jest cukrzykiem!). Walące się wszędzie ubrania, a przy tym najróżniejsze gadżety do gier komputerowych. Cały Ogórek! Zero perspektyw na zmiany – albo się go nie znosi, albo akceptuje w pełni takim jaki jest.
     -Cześć Salatka! – powiedział Ogórek otwierając nam drzwi. Tak właśnie najczęściej obecnie się do mnie zwraca.
     -Cześć! – odpowiedziałam wchodząc z otwartymi ustami.
     To co zobaczyłam, było kolejnym dowodem na to, że w życiu NICZEGO!  nie da się przewidzieć. Przestronne, wygodne mieszkanie lśniło czystością. Mało tego – czystość niemalże materialnie unosiła się w powietrzu, wypełniając każdy, najmniejszy  kąt. Mieszkanie było jasne. Na oknach wisiały równo zawieszone firaneczki. Gdzieniegdzie uroczy kwiatek. Obrusy na stołach. Ocieplające wnętrze bibeloty. Poduszki w kształcie serduszek z napisem „Kocham cię!”. Nawet w równo ułożonych na stołach popielniczkach, krył się piasek o zapachu lawendy.
     -Cześć kochani! Zapraszam do środka! Mam na imię Pietruszka! A ty zdaje się – jesteś Dorota?
     Tak właśnie poznałam Pietruszkę. Już przy pierwszym podaniu ręki, można było wyczuć, że jest to osobowość. Pietruszka  jest postawna, wysoka i ma bardzo mocną budowę ciała. Taka nasza Joanna Liszowska. Gęste mocno skręcone czarne włosy i ostre rysy twarzy. Zawsze kiedy stoję przy dziewczynach o takim typie urody, czuję się jak mrówka. Zaczynam się lekko obawiać, bo  przypominają mi się wtedy  lekcje w-f  z  okresu podstawówki. Zawsze, kiedy taka dziewczyna serwowała piłką do gry w siatkę, ja niczym Struś  Pędziwiatr uciekałam najdalej gdzie tylko mogłam. Pamiętam, że raz próbowałam odebrać, ale wraz z piłką znalazłam  się na ścianie… Jednak mimo silnej  postury Pietruszki, dało się w niej wyczuć  zadziwiający brak pewności siebie. Ciekawa kombinacja. Weszliśmy do mieszkania i zdjęliśmy buty. A ja czekałam co stanie się dalej…

Duma Ogórka nie mieści się w kieszeni…

 

    Od momentu nieukończenia studiów informatycznych, Ogórek pracuje w wielobranżowym sklepie  swojej matki – Cytryny. Pracuje tam odkąd pamiętam, czyli od dobrych kilku lat. W przeciwieństwie do Cytryny, która w sklepie czuje się jak ryba w wodzie, Ogórek nienawidzi  tej pracy. Zazwyczaj tylko siedzi za ladą i przerzuca kanały w telewizorku zawieszonym na ścianie. Kiedy wchodzi klient i o coś prosi, patrząc na wiecznie wkurzoną minę Ogórka, musi czuć się co najmniej niemile widziany.

      W ostatnim czasie,  Ogórek nie tylko wyprowadził się od Cytryny. Postanowił, że zmieni również zatrudnienie  i  będzie pracować  niezależnie,  zakładając swój własny interes.
       Jednym z towarów, na który zawsze znajdą się klienci jest chleb. Rozumując w ten dość prosty sposób, Ogórek pomyślał że  wynajmie w centrum miasta lokal i będzie sprzedawać w nim pieczywo, kupowane wcześniej od piekarza z sąsiedniej wioski, sprzedając towar rzecz jasna po znacznie zawyżonych cenach. Przyznacie, że jest to logiczne i całkiem ma  sens.
      Od planu Ogórek szybko przeszedł do akcji. Znalazł, a następnie wynajął mały lokal przy jednej z ruchliwych uliczek w samym  centrum, dokładnie naprzeciwko kawiarenki, gdzie obecnie pracuje Papryka –  wciąż jeszcze jego była dziewczyna. Lokal był w stanie złym, jeśli  nie opłakanym. W jego  renowacji pomagała cała rodzina, więc  po kilku tygodniach dość intensywnej  pracy, wszystko było gotowe. Ogórek zapłacił nawet okrągłe tysiąc euro, za dwa kolejne czynsze z góry.
     Jak to jednak w życiu… Pojawiło się jedno, małe „ale”…
     Zdaje się, że gdzieś w okolicach postów o Ogórkowym bieganiu chyba wspominałam, że  Ogórek jest  cukrzykiem. Ma cukrzycę wrodzoną. Jednak dzięki tej chorobie, kuzyn Janiego miał dostać spore dofinansowanie, które umożliwiało otworzenie własnego biznesu.
      Lokal był gotowy. Wszystko w nim odmalowane. Pieniądze zapłacone na dwa przyszłe miesiące. Nawet piekarz był już poinformowany, że tego a tego dnia, Ogórek przyjedzie po pierwszą porcję chleba. Trzeba było jeszcze tylko zgłosić się do urzędu, gdzie wydawane są dofinansowania dla osób, którym przysługują renty.  W tym właśnie urzędzie, Ogórek miał zapisać się do…
     -Ty chyba oszalałeś! Jak to… że się nie zapiszesz!!!??? Przecież wszystko jest już gotowe! – krzyczała  Cytryna.
     -Ogórek! Ty jesteś idiotą!!! Boże, jak ja z tobą tyle czasu wytrzymywałam!? – krzyczała i  Papryka, która  również pomagała przy renowacji lokalu  dla swojego ex.
     Do Ogórka dzwoniła sama Feta. Przekonać go starał się  również i Jani. Krzyczał na niego ojciec. Interweniował nawet dziadek. Tylko Oliwa z Oliwek załamała ręce, mówiąc że szkoda energii na pertraktowanie z Ogórkiem. A Olivka, jak to zwykle ona – turlała się ze śmiechu.
     Dlaczego jednak Ogórek zrobił to, co zrobił?
     Najbardziej charakterystyczną cechą Greków jest ich DUMA, a UPARTOŚĆ  stoi na drugim miejscu. Ogórek jest tego  idealnym przykładem.
     -Mogę sypiać  pod mostem…  Możecie mnie wydziedziczyć i przestać się do mnie przyznawać. Mogą mnie nawet spalić na stosie, ale nigdy! Przenigdy! Nie zapiszę się do czegoś co nazywa się „grupa wsparcia”!
      Ogórek powiedział to raz, acz wyraźnie i już nigdy więcej do tematu nie wracał. Uznał po prostu, że ze swoich decyzji nie musi się nikomu tłumaczyć. Następnego dnia oddał właścicielowi klucze do lokalu,  nie prosząc nawet o zwrot włożonych pieniędzy.
     O co jednak chodziło z ową „grupą wsparcia”? Żeby dostać pieniądze, Ogórek powinien zapisać się na listę  osób, które w jednej grupie zgłaszane są do takiego dofinansowania. Trzeba było pójść również na spotkanie z wszystkimi zapisanymi na liście. Ta  właśnie lista, niefortunnie dla Ogórka, nosiła nazwę –  „grupa wsparcia”.
     Nim jednak Ogórek zamknął, a właściwie  nie otworzył nawet  jednego interesu, już zaczął rozkręcać drugi. Nie mam pojęcia jak mu to idzie, ale bez dwóch zdań – bawi się świetnie! O tym już w następnym odcinku, w którym poznacie dwóch nowych bohaterów – współlokatorów Ogórka.  Pietruszka oraz Ocet…

Ogórek i jego metoda na pobijanie rekordów w bieganiu…

      W niemalże każdej  sferze życia  Ogórka,  nastąpiła poważna zmiana. Pomimo usilnych prób reaktywacji związku, wracania do siebie oraz zrywania, Ogórek  rozstał się z Papryką. Oboje mówią, że jest to decyzja  ostateczna, ale jak powszechnie wiadomo, życia przewidzieć się nie da. Na szczęście  mimo wszystko udaje się im pozostać w przyjaznych (i to bardzo!) stosunkach, co wszystkim ułatwia życie, bo Ogórek z Papryką mają grono wspólnych znajomych.  W czasie ostatnich  kilku miesięcy kuzyn Janiego zdołał również już prawie założyć firmę. Wynajął lokal, znalazł ludzi do współpracy. Jednak słowo „prawie” robi ogromną różnicę, bo jeszcze przed otwarciem, Ogórek ostatecznie zwinął interes. Temat na oddzielny post, tym bardziej, że w międzyczasie kuzyn wpadł na inny pomysł na intratny jak i bardzo przyjemny biznes.  Jak potoczą się sprawy Ogórka? Zobaczymy co czas przyniesie. Wśród wszystkich tych zmian, jedynym właściwie konkretem jest fakt, że Ogórek wyprowadził się z domu! Myśl o usamodzielnieniu się nadeszła w wieku lat 32 i tym samym Ogórek wyfrunął ze swojego gniazda. Z kim obecnie mieszka? Kto mu gotuje? Kto o niego dba? Uff… Tematów nazbierało się sporo. Pora przedstawić również nowych bohaterów. Już wkrótce pojawi się Ocet wraz z Pietruszką…
      Zacznijmy jednak od tematu biegania. Do palenia papierosów Ogórek ostatecznie powrócił. Każdy palacz wie, że rzucenie nałogu to niełatwa sprawa, więc nie ma co silić się na krytykę. Ogórek  nadal jednak biega. I to jak! Do biegania mobilizuje również  wszystkich najbliższych znajomych.
     Mniej więcej dwa razy w tygodniu,  Ogórek i kilku jego przyjaciół,  zostawiają konsole do gier, by w sportowym ubraniu spotkać się na świeżym powietrzu. Za każdym razem stawiają sobie za cel pobić kolejny rekord w bieganiu i co najważniejsze… Za każdym razem im się to udaje! Wstają z wygodnych kanap sprzed  telewizora, wyłączają  komputery, po  czym wkładają sportowe buty i… Kolejny rekord już pobity! Ale jak wygląda to w praktyce…
     Na przedmieściach miasta jest czteropasmowa droga, która biegnie aż do samego  centrum. Tuż przy lekkim zakręcie, gdzie robi się nieco bardziej niebezpiecznie znajduje się licznik prędkości.  Prócz pomiarów „rekordów w bieganiu Ogórka i jego świty”, urządzenie mierzy  również prędkość wjeżdżających do miasta samochodów, tak by ostrzec kierowców  przed nadmierną szybkością. Pomiędzy licznikiem, a drogą jest chodnik. Tam właśnie Ogórek organizuje biegi. Sceneria do biegania jest wspaniała, bo z przodu jest urokliwy widok na miasto, a po prawej stronie widać mieniące się w słońcu  morze. Prócz Ogórka i jego przyjaciół ćwiczy tam  wielu biegaczy, jednak nikt inny nie wpadł na to, żeby na tej właśnie drodze pobijać swoje rekordy.
        Żeby ustanowić nowy rekord, trzeba ustawić  się  kilka metrów przed owym licznikiem, nad którym po grecku jak i angielsku jest  napisane „TWOJA PRĘDKOŚĆ…”. Następnie sprawa jest już prosta, bo trzeba biec ile tchu w piersiach! Sama byłam świadkiem, jak podczas biegu Ogórka licznik pokazał 75 km na godzinę, dzięki czemu  niepozorny z wyglądu Ogórek pobił nowy rekord! Trzeba tylko na starcie mocno się skoncentrować by  pamiętać, żeby   wystartować dokładnie w momencie,  kiedy z tyłu słychać nadjeżdżający samochód. Prawda, że  genialne! ;DDD  Rekordy w tym miejscu bite są  nagminnie, czemu zawsze towarzyszą brawa i okrzyki Ogórkowych przyjaciół. Wszystko kończy się podaniem wody i typowo greckim poklepywaniem po ramieniu. Dzięki takiemu dopingowi rzadko kiedy ktoś biegnie poniżej  40, 50 km  na godzinę.
      Nie byłabym sobą, gdybym  nie spróbowała sama… Pomimo, że do kondycji maratończyka jest mi naprawdę daleko, dzięki tej nowej metodzie i rzecz jasna fenomenalnemu dopingowi, ustanowiłam mój własny rekord – 65 km na godzinę! Szkoda, że nie mam zdjęcia, bo mogłabym to nawet i udokumentować.  Ale tak jest  zawsze! W naprawdę ważnych momentach – zazwyczaj wysiada bateria w aparacie…