Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Freddo Cappuccino… poniedziałek, 23 lipca 2012

    
     W Grecji nadal nieprzerwanie trwają upały. Kiedy ostatnio spojrzałam na wielki termometr w centrum miasteczka, wyświetliło się  +47 stopni. Taka temperatura  potrafi być czasem męcząca. Mimo wszystko ja uwielbiam lato, zwłaszcza greckie. Tylko wtedy tak dobrze smakuje  freddo cappuccino!
    Freddo cappuccino  to kolejna propozycja kawy na zimno. Od frappe   różni się przede wszystkim tym, że wykonuje się je nie z kawy instant, ale z tej prawdziwej, świeżo mielonej. Smakuje nieziemsko, zwłaszcza kiedy wszędzie panują upały. Poza tym jest bardzo modne!
    Niżej podaje przepis jak taką kawę zrobić. Potrzebny jest do tego ekspres do kawy, którego my  jak  na razie nie posiadamy. Jest to jednak jeden ze sprzętów, którego  nie planuje nigdy kupić. Brak ekspresu jest bowiem zawsze doskonałym powodem, żeby wybrać się na kawę do większego miasta. Nie mam pojęcia dlaczego, ale tam smakuje najlepiej!
Freddo Cappuccino
SKŁADNIKI:
·         kawa świeżo mielona
·         zimne mleko (UHT)
·         cukier
·         kostki lodu
JAK TO ZROBIĆ:
1)      zaparzamy w ekspresie do kawy pojedyncze lub podwójne espresso
2)      espresso przelewamy do shakera i miksujemy razem z kilkoma kostkami lodu oraz cukrem  (ilość to kwestia gustu)
3)      ubijamy pół szklanki zimnego mleka, tak żeby powstała piana (na przykład frappedierą) – im gęstsza piana, tym bliżej do ideału
4)      kawę zmiksowaną z lodem i cukrem, przykrywamy pianą powstałą z mleka (piana mleka nie powinna  przeniknąć przez kawę)
5)      i gotowe! Ach … jeszcze jedno – również tą kawę pijemy przez słomkę.
Uwaga: dla wielbicieli typowego espresso – wersja bez mleka, czyli freddo espresso!
A oto jak robi to grecki specjalista:

Wersja idealna!

Konkurs na kurę domową (czyli rozwiązanie pierwsze)… piątek, 20 lipca 2012

     Wizyta, której nie ukrywając bardzo się obawiałam, była jedynie przesunięta w czasie. Dobrze o tym wiedziałam – konfrontacja moich obaw z rzeczywistością, musiała nastąpić.
      Do odwiedzin Fety wraz z Pomidorem przygotowywałam się dokładnie cały tydzień. Zaczęłam od mycia podłóg. Później przeszłam do okien. Wymyłam również wszystkie okiennice. Wyszorowałam nawet ściany tam gdzie były jakieś zabrudzenia. Odkurzyłam zupełnie przecież nową kanapę. Szklanki, kubki, sztućce i talerze czyściłam dwa razy. Wymyłam, wyszorowałam, wyczyściłam dokładnie wszystko co było tylko możliwe. Na koniec przykryłam stół wyprasowanym w kant obrusem, a na środku postawiłam wazon ze świeżymi kwiatami.
      Dom wypełniła perfekcyjna nad-czystość. W powietrzu nie zdołał jeszcze opaść zapach płynu do czyszczenia, proszku do prania oraz chloru. Mieszkanie z pewnością wygrałoby każdy możliwy konkurs czystości.
      Feta z Pomidorem przyjechali późnym wieczorem, a od razu po ich przybyciu udaliśmy się na wspólną kawę. Za morzem zachodziło właśnie słońce. Po jego zupełnym zajściu czuć było wytchnienie, po kolejnym piekielnie gorącym dniu. Siedzieliśmy pijąc kawę, a ja poczułam, że robi się naprawdę miło.
     „Moja wyobraźnia chyba się zagalopowała”. – pomyślałam, patrząc na sympatycznie  uśmiechniętą Fetę. Atmosfera sprzyjała szczerej rozmowie, szczególnie kiedy zamówiliśmy wino.
-Pani Feto… – zaczęłam. – Muszę się do czegoś przyznać… Stresowałam się trochę przed waszymi odwiedzinami.
-Dlaczego? – spytała Feta.
-No, na przykład… męczyło mnie pytanie: kto ma gotować?  Zawsze to pani nas gościła. Ale mam nadzieję, że teraz my będziemy mogli się odwdzięczyć.
-Dziecko drogie! Nic się nie martw! Jesteś taka kochana. Chcę tylko, żebyś wiedziała –  bardzo szanuje to, że teraz ty jesteś panią domu. Każda decyzja należy więc do ciebie.
      Poczułam wielką ulgę. Kamień z serca – Feta okazała się po prostu miła. Rozmawiałyśmy jeszcze długo, o tym co chcemy zrobić w domu, jak go zmienić, upiększyć i jakie są nasze  plany i marzenia na przyszłość.
      Tej nocy zasnęłam w błogim spokoju, z poczuciem, że wszystko jest w najlepszym porządku: dosłownie i w przenośni.
       
      Wczesnym rankiem zbudził mnie stukot zamykanych i otwieranych drzwi. Zeszłam na dół, żeby zbadać co się dzieje. To co zobaczyłam w żaden sposób nie pokrywało się z moim wcześniejszym snem. Zapomniałam… Specjalnością Fety nie jest bowiem przecież gotowanie. Feta to prawdziwy maniak jeśli chodzi o domowe porządki.
-Pani Feto… Ale o co chodzi? – powiedziałam schodząc ze schodów jeszcze w pidżamie.
Cała kuchnia wypełniona była środkami czystości, również i takimi które widziałam pierwszy raz w życiu. Na co komu aż dwie wielkie butle chloru? I po co do cholery spirytus i benzyna?
    Feta odwróciła się od okna, które właśnie polerowała:
-Dziecko drogie – przecież przyjechaliśmy wam pomóc!
-Pomóc, ale w czym? Wszystko jest wysprzątane…
-Czy nie widzisz tych kropek po farbie na oknie? A na podłodze – przecież tutaj wszędzie są plamy.
     Nie wiele myśląc, wpadłam do łazienki żeby szybko się umyć. Ubrałam się z prędkością wzywanego do akcji strażaka. Chwyciłam pierwszą, lepszą broń: druciak i płyn do mycia okien.  Stojąc przy szybie wytężyłam wzrok w poszukiwaniu jakiejś plamy, po farbie, po palcach, po czymkolwiek. I kiedy tak stałam przy oknie, gapiąc się na szybę, z twarzą skoncentrowaną jakbym rozwiązywała jakieś matematyczne zadanie, doszło do mnie – co ja właściwie robię? Czy ja naprawdę właśnie szukam na szybie plamek i chcę czyścić ją trzeci raz? A potem znów zacząć polerować  tą samą podłogę? Przecież czystsza już nigdy nie będzie!
      Rzuciłam wszystko w kąt i tak jak stałam wyszłam z mieszkania. Szłam prosto przed siebie, dziękując Bogu, że z miną jakbym właśnie szła kogoś udusić, nie spotkałam nikogo. Przecież tu nie chodzi o żadne plamy na szybie… Nie chodzi też o czystą czy brudną podłogę… Kiedy więc ja byłam już na plaży, walka o dominacje w domu trwała w najlepsze.
    Przytomność umysłu wróciła mi po dwóch kwadransach  wpatrywania się w fale. Wiedziałam już, że branie udziału w konkursie na kurę domową nie ma najmniejszego sensu i nie jest żadnym rozwiązaniem. No cóż, jeśli będzie konieczność, to sama medal czystości Fecie po pierwsze zrobię, a po drugie jej go wręczę.
    Wróciłam, kiedy wrócił też i Jani. Dom został wyczyszczony po raz drugi. Przestawione były również meble. A na następny dzień zapowiedziana była… kontynuacja…
    Wieczorem zadzwoniłam do domu i odbyłam długą rozmowę ze swoją mamą. Wypłakałam i wykrzyczałam ze złości, całe trzy opakowania chusteczek.  W tle na ekranie video – rozmowy, leżała sobie moja kotka. Przez całe dwie godziny, zmieniła pozycję góra trzy razy, głównie po to żeby podrapać się po uchu i wydobyć coś ze swojego paznokcia. Kiedy tak patrzyłam na moją zrelaksowaną do granic możliwości kotkę, zapaliła mi się w głowie lampka. Pomysł typu eureka! Tak łatwo się przecież nie poddam…
(c.d.n.)

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Parkowanie „na lakier”… poniedziałek, 16 lipca 2012

     
      Pamiętam, kiedy kilka dni po przeprowadzce do naszego miasteczka, postanowiłam że wybiorę się sama do większego miasta. Kupiłam bilet, wsiadłam w odpowiedni autobus i tak zaczęła się trwająca dobrze ponad godzinę jazda starym, z tajemniczych przyczyn poruszającym się jeszcze, wehikułem. Dodam, że odległość którą trzeba było pokonać była nie większa niż 30 kilometrów, a droga jak na Grecję całkiem prosta. Śmiejący się i rozmawiający ze wszystkimi kierowca, bawił się znakomicie nie uważając na zakrętach i łamiąc chyba każdy z możliwych przepisów. Po dotarciu do miasta, cała spocona wysiadłam i powiedziałam do siebie głośno: „nigdy więcej!”
    Tym samym musiałam odłożyć na bok strach i wszelkie obawy, poczym zacząć trenować jeżdżenie samochodem po greckich drogach. Na początku było ciężko, ale teraz idzie mi całkiem nieźle i pokonuje coraz to dłuższe trasy. Lada dzień planuje już nawet pojechać samochodem do miasta zupełnie sama. Wszystko właściwie mam już opanowane. Pozostaje tylko jeden problem –
– parkowanie!
     Czy słyszeliście o takim terminie jak parkowanie „na lakier”? Ja o tym dość nietypowym sposobie, dowiedziałam się całkiem niedawno. Jest w Grecji bardzo popularny. Poza tym,  z  pewnością  skutecznie zamiast kawy może podnieść kierowcy ciśnienie.
    Na czym polega?  – nazwa mówi tu za siebie. Dla dokumentacji wklejam zdjęcie:
   
      W szparze pomiędzy tymi dwoma samochodami z trudnością mieścił się mój wskazujący palec. Granatowy Peugeot  należy do Olivki, a w taki właśnie sposób zaparkował sąsiad mieszkający obok domu Sałatki. Samochód Olivki jest (co z resztą widać) na  wzniesieniu, a wczesnym rankiem ruszała do pracy.
    Dodam, że z  całej tej  sytuacji wyszła bez najmniejszego draśnięcia. Być może nawet niczego nie zauważyła. Jak by nie było –  z pewnością mam się u kogo w parkowaniu szklić J  
 

z cyklu: JADĘ DO GRECJI NA WAKACJE – „Tak” i „nie” po grecku!… sobota, 14 lipca 2012

     Wydaje się, że „tak” i „nie” w każdym języku to dwa najprostsze słowa. Jeśli chodzi o  język grecki… już tutaj rozpoczyna się dobra zabawa:
·         tak = NE
·         nie = OHI
       Największą jednak trudnością dla turystów, którzy przyjeżdżają do Grecji, jest prawidłowe odczytywanie gestów, które tym dwóm  słowom towarzyszą. Nie chodzi o to, że wszystko jest zupełnie na odwrót –  nie, nie… wtedy byłoby jeszcze za prosto J Sprawa jest tu dalece bardziej skomplikowana.
     Nigdy nie przestaję się śmiać na wspomnienie, kiedy przy swoim pierwszym pobycie w Grecji, moi rodzice prawie przegapili samolot, ponieważ zupełnie pomylili te dwa gesty, pytając czy jadą w dobrym kierunku. Na gest oznaczający „tak”, zawrócili się i pojechali w inną stronę… Na szczęście na samolot zdążyli (dosłownie przed samym odlotem), ale poziom adrenaliny potrzebował jeszcze sporo czasu, żeby się unormować.
    Trudno jest gesty obrazowo opisywać, dlatego tym razem zapraszam na trzy krótkie filmiki.  Bohaterem głównym jest  Jani  J
FILM 1: pierwsza wersja „NIE” – czyli uniesienie głowy wysoko w pionie i charakterystyczne cmoknięcie ustami. Tak właśnie pokazuje się w Grecji „nie”.
FILM  2: druga wersja „NIE” – czyli raz jeszcze uniesienie głowy wysoko w pionie, ale tym razem z mocnym uniesieniem brwi – dokładnie tak, jakbyśmy się bardzo czymś zdziwili.http://salatkapogrecku.blogspot.gr/2012/07/z-cyklu-jade-do-grecji-na-wakacje-tak-i.html
  FILM 3: „TAK” – ma na szczęście tylko jedną wersjęJTo po prostu skinienie głowy po skosie.

Burza w szklance wody… czwartek, 12 lipca 2012

     Zdarzyło się to już dobrych kilka tygodni temu. Potraktujmy więc to jako małą retrospekcję…
    Był to jeden ze zwykłych dni, w okresie kiedy pomieszkiwaliśmy jeszcze w domu kuzyna – Czosnka. Powoli pakowaliśmy już nasze walizki, bo ciągle przesuwany w czasie termin przeprowadzki, zbliżał się wielkimi krokami.
    Stałam w łazience i myłam zęby. Zadzwonił telefon. Odebrał go Jani, a ja chcąc nie chcąc zrozumiałam całą rozmowę. Całe szczęście w tym nieszczęściu…
***
     Zgodnie z telefoniczną zapowiedzią, Feta wraz z mężem przyjechali jakieś trzy dni po naszej przeprowadzce  do Cytrynowego Domu. No cóż – w warunkach, kiedy jedynym meblem jest  podwójny materac, o prawdziwe goszczenie jest dość ciężko. Ale  najbliższej rodzinie trudno odmówić. Ja jednak  nie przestawałam drapać się po głowie, próbując dociec, o co w tak wczesnych odwiedzinach chodzi?
     Feta z Pomidorem musieli spać właściwie na podłodze. Jakoś tą noc  przeżyli. Rano Jani znalazł się w pracy, Pomidor wciąż coś naprawiał, a ja z Fetą zostałyśmy same. Ranek dość szybko minął i wielkimi krokami zaczęła zbliżać się pora obiadowa. Trudno jest gotować bez lodówki i kuchenki. Więc razem z Fetą  uzgodniłyśmy, że najlepszym daniem, które możemy wspólnie zrobić, będzie … sałatka po grecku.
-Nie tnij tak cienko tego ogórka. – powiedziała Feta, kiedy zabierałam się za pierwszy składnik. – W oryginalnej sałatce, wszystkie składniki tnie się  grubo.
-Kawałki są w sam raz. – grzecznie odpowiedziałam. – Nie można przesadzać też w drugą stronę.
-Dorota, dziecko drogie – przecież dobrze wiem co mówię…
-Pani Feto, te plastry są naprawdę dość grube. Właśnie takie są idealne.
-Czy chcesz, żeby ktoś się tym ogórkiem udławił? Przecież to dla waszego dobra!
-Z całym szacunkiem – to lekka przesada. – odpowiedziałam trochę hamując emocje.
     Feta tymczasem wzięła drugiego ogórka i zaczęła ciąg go w kilkucentymetrowe plastry.
-Zobacz jak to się naprawdę robi – ja cię nauczę. Poza tym, Jani naprawdę nie lubi, kiedy plastry są za cienkie.
-Nie zauważyłam, żeby miał z cienkimi problem.
-Wiesz co… To może ja wszystko dokończę.
      Stanęłam jak wryta, kiedy dosłownie odepchnęła mnie od deski z nożem, a z ręki wyrwała ogórka.
-Ty możesz właściwie już iść, ja tu  wszystko do końca zrobię.
     Przełknęłam znacząco ślinę. Ogórek, nóż, deseczka do krojenia oraz wielka miska z motywem cytryny, należały przecież do mnie.
-A tak w ogóle… Miałam ciebie zapytać: dlaczego w tym domu wszędzie są cytryny? Czy to jakiś motyw przewodni? – mówiła podczas krojenia. – Wygląda to  trochę tandetnie. Lepiej by tutaj pasowały róże. Dajmy na to … czerwone. Jak ja je lubię! Nasadzimy je tu wszędzie. Zobaczysz – dopiero wtedy będzie naprawdę pięknie!
     W tym momencie straciłam nad sobą kontrolę. Nie myślałam nad tym co robię. Odepchnęłam Fetę i wyrwałam jej z ręki nóż. Pokrojone plastry ogórka zaczęłam ciąć na jeszcze mniejsze. Tym razem to Fetę zatkało.
-Co ty wyprawiasz?! – podeszła do mnie i mnie spoliczkowała.
     Zabolało. Ale starałam się niczego nie pokazać. Z szafki,  która była  obok wyjęłam wielki mikser – prezent od Fety. W przeciągu trzech sekund znalazły się tam wszystkie kawałki ogórka i zmieniły się  w ogórkowe  puree.
-Ty nie masz za grosz szacunku! Poza tym, o gotowaniu nic nie wiesz! – powiedziała i uderzyła mnie po raz drugi.
    Po jednym ciosie można zagryźć zęby, ale kiedy ignoruje się ten drugi… Z kuchenki  wyjęłam wielką patelnię. Zamachnęłam się raz, ale  porządnie …
-Boże … Co tu się dzieję? – powiedział Jani, kiedy wszedł do kuchni. Wszystkie talerze były porozbijane. Nie uchowała się ani jedna szklanka. Mikser ze zmiksowanymi ogórkami, leżał w częściach  na podłodze. Gdzieś pomiędzy pobitym szkłem, widać było wyrwany z mojej głowy kłębek włosów. Z nosa Fety leniwie  leciała krew. Firanki, żaluzje – ściągnięte na podłodze. Przewrócony  kosz na śmieci. Właściwie wszystko co było w szafkach i szufladach znalazło się  na zewnątrz.
-Co wy robicie? – spytał Jani.
-Synku! Synusiu! Ona cię chciała zabić i to… ogórkiem! – Feta wstała z kitką na włosach, która przemieściła się do samego ucha, po czym  rzucała się Janiemu w ramiona. Nie zdążyła jednak, bo pod moją ręką była druga, jeszcze większa patelnia…
***
   Obudziłam się cała zlana potem. Byłam dosłownie mokra. Spojrzałam na zegarek – dochodziła czwarta nad ranem. „Boże, co to był za koszmar?”. Poszłam do łazienki, żeby przemyć twarz. W lustrze spojrzałam sobie prosto w oczy. Jak to dobrze, że to nie była rzeczywistość. Złapałam się za włosy – na szczęście  miałam je wszystkie. Znikły też wszystkie rany i zadrapania. Co za sen…
    Następnego dnia rano, Jani zadzwonił do domu. Są w życiu sytuacje, kiedy można  odrobinę skłamać. Powiedzieliśmy,  że przeprowadzkę znów przesunięto i musimy nadal  czekać. Wizytę Fety z mężem trzeba było więc przesunąć.  To było jakieś rozwiązanie, ale dobrze  o tym wiedziałam – tylko tymczasowe. Wizyta miała odbyć się przecież nieco  później…

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Co za upał… Idealny czas na frappe! … poniedziałek, 9 lipca 2012

Frappe!
    
      Nieziemskie upały dotarły do Polski i z tego co wiem, jest naprawdę ciężko. W Grecji, jak każdego lata, również jest piekielnie gorąco – ale w tym przypadku raczej nie można powiedzieć: „tego lata Grecję zaskoczyły potworne upały” J. Podczas takich temperatur przewaga Greków tkwi jednak w tym, że potrafią się do niej dostosować. Jedną z ważniejszych rzeczy, która pomaga przetrwać upalne dni, prócz koniecznej sjesty, jest popijanie lodowatej kawy frappe. Ochładza i stawia na nogi – a to jest zbawienne. Dlatego właśnie przeciętny Grek nie wypuszcza jej z ręki. To właśnie od frappe rozpoczyna się dzień, na niej się również kończy.  Z pewnością można ją zaliczyć do  najbardziej typowych napojów Grecji. Co jednak w tym wypadku jest najważniejsze – jest do zrobienia w całe 3 minuty, właściwie w każdej części świata.  Żeby ją wypić – nie trzeba wcale jechać do Grecji J  Tak więc do dzieła!

POTRZEBNE SKŁADNIKI:

·         1 łyżeczka kawy instant

·         1 łyżeczka cukru (wg upodobań mniej lub więcej)

·         zimna woda

·         zimne mleko

·         około 3 kostek lodu

POTRZEBNE GADŻETY

·         szklanka (najlepiej wąska i wysoka)

·         słomka

·         przyrząd do robienia frappe, czyli  „frappediera” – raczej ciężko o nią w przeciętym polskim domu, ale dość łatwo można ją zastąpić  każdym elektronicznym   urządzeniem kuchennym, z szybko obracającą się końcówką – dobry do tego jest na przykład blender.
Do szklanki wsypujemy łyżkę kawy instant oraz cukier.

Mieszankę  zalewamy do ¼ wysokości szklanki  zimną wodą.

I już jesteśmy w połowie J
Teraz konieczne jest jakieś kuchenne, mechaniczne urządzenie z szybko obracającą się końcówką – jak na przykład blender.  Na zdjęciu widać typową „frappedierę”.

Zawartość szklanki  trzeba bardzo mocno rozmieszać…

… tak żeby uzyskać pianę.
Powstałą pianę zalewamy zimną wodą, ale nie do samego końca szklanki.

Dolewamy trochę zimnego mleka.

Dodajemy  kilka kostek lodu.
I już prawie gotowe, ale nie obejdzie się bez słomki!
Teraz dzieło jest skończone!

Prawdziwe orzeźwienie J

Z CYKLU: Inny punkt widzenia – Co łączy autorkę poczytnego bloga i uznaną poetkę grecką – Safonę?… piątek, 6 lipca 2012

      Już po raz drugi mam wielką przyjemność, zaprezentować tekst napisany specjalnie dla „Sałatki…” autorstwa kogoś innego. Przyznam, że przeczytałam całość z niesłychaną radością i zaskoczeniem, ponieważ jego autorka zupełnie nie wiedziała, że moja przygoda z Grecją zaczęła się  od Safony.  To właśnie na wyspie Lesbos, gdzie mieści się niewielka wioska –  Skala Eressou  – gdzie poetka mieszkała, zaczęła się moja nie mająca końca podróż po Grecji. A teraz już dobrze wiem, że z Safoną łączy mnie znacznie więcej niż początkowo przypuszczałam.
     Jednocześnie bardzo dziękując Annie Chojak, zapraszam do lektury tekstu! 
Co łączy autorkę poczytnego  bloga i uznaną poetkę grecką – Safonę?

Skala Eressou (wyspa Lesbos), przed pomnikiem Safony. To właśnie tutaj zaczęła się moja grecka przygoda…

     
      Pytanie zawarte w tytule może wydawać się absurdalne do granic możliwości. Na pierwszy rzut oka można wymieniać jedynie różnice! Całą masę różnic, jak choćby epoka historyczna.  Dla mało zorientowanych przypominam, że Safona żyła w latach od 664 do 590 p. n. e.
    Ale jakby się tak bardziej przyjrzeć… tych podobieństw jest całkiem sporo.
Przede wszystkim Grecja! O Dorocie i jej greckim życiu wiemy już całkiem dużo. Nie jest tajemnicą, że konieczność emigracji stała się głównym powodem, dla którego powstał blog o Sałatce.
      Safona to rodowita Greczynka, mieszkanka Lesbos. Z uwagi na toczące się ostre walki o władzę wśród arystokratycznych rodów była zmuszona opuścić na jakiś czas Mitylenę i przenieść się na Sycylię. Zamieszkała w Syrakuzach, w warunkach, jak się zdaje nieszczególnych. 
     Jeszcze jeden dowód na to, że bez względu na rozdział w historii, emigracja to trudny kawałek chleba. Wiedzą o tym i Safona, i Dorota.
     Dlatego dobrze mieć opacie w kimś bliskim. Safona była zamężna z bogatym obywatelem Mitylene – Kerkolasem. O Janim wiemy wciąż niewiele, mam nadzieję że to tylko kwestia czasu.
      I jakby nie było, Jani pracuje  blisko Aten, a to już robi wrażenie. W końcu rodzina z arystokratycznymi korzeniami to dziś rzadkość.
     Trudno porównywać wygląd fizyczny, ale nawet tutaj znalazłam kilka drobiazgów. Nie wszyscy o tym wiedzą, ale obie Panie są drobnej budowy, obie mają jasną karnację i długie włosy. Safona przez współczesnych sobie poetów określana jest jako: „fiołkowowłosa, czysta, uśmiechnięta…”(Alkajos).
      Dorocie uśmiechu nie brakuje, a jej poczucie humoru znają chyba wszyscy czytelnicy „Sałatki…”
       I na pewno nie spotka jej to, co przydarzyło się Safonie! Niestety, późniejsi komediopisarze attyccy, czyniący niejednokrotnie aluzje do jej niby lesbijskiej miłości,  przedstawiali ją jako osobę brzydką, a nawet ułomną.
      Safona, rzecz jasna lesbijką nie była. Istotnie, otaczała się młodymi dziewczętami, które nawet u niej mieszkały. Ich relacje ograniczały się jedynie do relacji nauczyciel – uczeń. Safona dawała lekcje śpiewu, tańca, gry na lirze i wrażliwości na piękno przyrody. Razem ze swoimi uczennicami tworzyła tzw. thiazos, krąg czcicielek Afrodyty o charakterze religijno – artystycznym. Oprócz zespołu dziewcząt skupionych wokół poetki, na Lesbos istniały podobne grupy prowadzone również przez mężczyzn m. in. Alkajosa. Drugim i najlepszym dowodem na mocno przesadzone plotki i legendy o Safonie są zapiski Maksymosa z Tyru, który przyrównał więzi łączące Safonę ze swoimi podopiecznymi do tej bliskiej Sokratesowi i jego uczniom.
        To, że Safona była doceniana przez współczesnych niewątpliwie świadczy o jej niezwykłej wrażliwości i talencie. W literaturze uznawana jest za najwybitniejszą przedstawicielkę liryki eolskiej mające swe korzenie w poezji ludowej.  Safona w swojej twórczości znacznie poszerzyła zakres tematyczny tego gatunku. Dodatkowo oszczędny i surowy dialekt, w jakim mówiono na Lesbos, odzwierciedla bezpośrednio życie poetki i jej bliskich. Odnajdziemy w jej twórczości bogaty materiał obyczajowy związany z realiami życia codziennego.  Mimo dużego kryzysu gospodarczego i kulturowego związanego z przejęciem władzy, poetka skupiała się jedynie na uroczystościach rodzinnych, relacjach z przyjaciółkami, miłości do córki Kleis  czy innych podobnych zdarzeniach.
      Dorota może nie pisze w tonie melancholii i tęsknoty, ale podobnie do Safony skupia się na codziennym życiu – jego radościach i troskach. „Sałatka po grecku” staje się coraz popularniejsza, więc kto wie czy naszej autorce, również nie grozi poważny sukces czytelniczy? I to wszystko w realiach greckiego kryzysu, o którym donoszą media!
     Poza blogiem, Dorota ma jeszcze kilka publikacji na koncie, gł. w tematyce związanej  ze sztuką. Trudno w dzisiejszych czasach o innowacje w literaturze, ale niewykluczone, że również Dorota skusi się na twórczość w jakimś lokalnym dialekcie greckim?
       A dzięki współczesnej technice wszystko będzie można zachować dla potomnych. Safona nie miała tego szczęścia i z ponad 1000 utworów zachowały się jedynie fragmenty.
Z tego powodu o Safonie wiadomo niewiele, a krążące przez wieki na jej temat legendy tylko nadają pikanterii całej historii. Ale jak to napisał R.M Rilke: ”Sława jest często zespołem wszystkich nieporozumień, jakie zebrały się wokół wielkiego imienia…”.
       Tego przewrotnie i Dorocie życzę. W końcu ciekawe historie bronią się same, a  nieporozumienia tylko dodają im wyrazu.
Ania

Pies zwyczajnie sobie śpi… wtorek, 3 lipca 2012

     Właściwie to nic niecodziennego, bo ten pies po prostu sobie smacznie śpi. Zgadza się: najadł się odpadków z pobliskiej tawerny, było bardzo gorąco, więc się zwyczajnie położył. Taki widok, jak i takie zachowanie psów, są w Grecji bardzo typowe. Zastanawiam się tylko, dlaczego (tak jak w tym przypadku) przeważnie muszą spać na samym środku ulicy? Niestety na to pytanie nie znajduje już odpowiedz – może jednak ktoś z Was wie?
    Interesujące jest jednak to, że nigdy nie widziałam sytuacji, żeby ktoś w takiego psa wdepnął, albo choćby się o niego potknął. Zdaje się, że Grecy są do  takiego zachowania  po prostu przyzwyczajeni i nie widzą w tym nic ciekawego. Jednak na widok tak smacznie śpiących psów, w dość nietypowych miejscach, na twarzach turystów zawsze maluje się błogi uśmiech, podszyty być może lekką zazdrością.  Przyznam szczerze – przynajmniej ja tak mam J

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Co się stało temu psu?… poniedziałek, 2 lipca 2012

    
      To zdjęcie zostało wykonane w tą sobotę, w samym centrum Aten, w samym środku dnia. Dodam, że jest to w Grecji bardzo typowy widok  – dziwił tylko i wyłącznie turystów, którzy przez cały czas robili temu psu zdjęcia. Być może  ma on teraz więcej fotografii niż sam AkropolJ Ale tu pojawia się pytanie:

                                                                                                                                       

co właściwie robił ten pies w takim stanie, na samym środku ulicy???

Właściwa odpowiedź już jutro J

P.S. Tak na marginesie – wczoraj był Światowy Dzień Psa!

z cyklu: JADĘ DO GRECJI NA WAKACJE – Zasady przetrwania w greckiej tawernie… piątek, 29 czerwca 2012

     Mojej pierwszej wizyty w greckiej tawernie nie zapomnę nigdy. Było to dla mnie ogromne przeżycie. Pamiętam dokładnie: środek lata, wakacje, upał, szum fal… i to jedzenie. Być może w mojej świadomości, ta pierwsza wizyta została trochę wyidealizowana, bo teraz wydaje mi się niemalże jak z pięknego snu. Mimo wszystko uwielbiam powracać do tego wspomnienia i nawet jeśli jest już trochę podkoloryzowane, co nóż … niech już  tak  zostanie.
źródło: www.hellasholiday.com
   
      Greckie jedzenie jest fenomenalne i trudno porównać je z jakąkolwiek inną kuchnią. Jestem przekonana, że żadna grecka tawerna, która funkcjonuje poza Grecją, nie może umywać się do swojego  pierwowzoru. Widoku morza nie zastąpi przecież żadna fototapeta, a mrożone krewetki nigdy nie będą smakować jak te właśnie co wyłowione.
     Dlatego nawet jeśli podczas swoich wakacji w Grecji nie dysponujecie pokaźnym funduszem, naprawdę warto przyoszczędzić na czymś innym, a większą sumę wydać właśnie w tawernie.  Jeśli nie zdążycie zobaczyć wszystkich zaplanowanych starożytnych budowli (i tak po kilku dniach zwiedzania, nikt już ich od siebie nie odróżnia J  J  J), zaległości ze starożytnej architektury można nadrobić przeglądając zdjęcia w internecie :p , ale greckiej tawerny nie można sobie odpuścić!
     Żeby w pełni skorzystać z tego doświadczenia, warto znać kilka reguł, które czasem mało mają wspólnego z zasadami europejskiego zachowania się przy stole… Oto i one!
1.      GODZINY OTWARCIA – już same godziny otwarcia typowej greckiej tawerny mogą zdziwić. Na prawdziwą ucztę najlepiej udać się sporo  po godzinie 20.00. Tawerny działają bowiem w godzinach nocnych. No cóż, w tym wypadku regułę „nie jem po 22.00” można wyjątkowo wziąć w nawias. I tutaj właśnie kryje się odpowiedź na pytanie: dlaczego greckie śniadanie jest tak skromne J
2.      JAK WYBRAĆ NAJLEPSZĄ TAWERNĘ? – zasada wyboru dobrej tawerny jest prosta: idźcie za greckim tłumem. Tawerny gdzie jest najwięcej ludzi cieczą się zazwyczaj najlepszą opinią. Szukajcie miejsc gdzie jedzą sami Grecy, a unikajcie miejsc gdzie spotkać można przede wszystkim zagranicznych turystów.
3.      PODZIAŁ TAWERN – podział greckich tawern również nie jest zbyt skomplikowany. Są tylko dwa główne rodzaje: tawerny rybne i mięsne. Zasada wybierania tej odpowiedniej jest równie logiczna, co prosta. Jeśli jesteśmy nad morzem, wybieramy tawernę rybną. Jeśli zaś widok morza zastępują góry, koncentrujemy się na jedzeniu mięsa. Nawet jeśli w ofercie tawern mięsnych są ryby – przymykamy na nie oko. W ten sposób mamy pewność, że zjemy to w czym dana tawerna się specjalizuje. Nie warto tu bardzo komplikować.
4.      JAK ZAMAWIAĆ? – jeśli już wybraliśmy odpowiednie miejsce, pora zamówić jedzenie. Ja radzę odłożyć na bok menu i zaglądać do niego tylko orientacyjnie dla sprawdzenia cen. Najlepiej poczekać na kelnera. Za chwilę może się okazać, że połowy rzeczy z karty po prostu nie ma, a jest za to coś zupełnie innego, bo na przykład ktoś właśnie upolował ośmiornicę. Nie zdziwcie się, jeśli przy ustalaniu zamówienia kelner się do Was dosiądzie, będzie wypytywał skąd jesteście i wda się z Wami w rozmowę. Grecy uwielbiają bowiem sobie pogadać.
źródło: www.greece-private.com
5.      ALE … CO WŁAŚCIWIE ZAMÓWIĆ? – najpewniej jeszcze przed zamówieniem dostaniecie wodę oraz chleb. To na dobry początek. Grecy specjalizują się w różnych przystawkach. Czasem jest ich tak dużo, że może się wydawać, iż stanowią danie główne. Ale to dopiero wstęp. Wśród przystawek najbardziej popularne są: grecka sałatka, sałatka z rucoli, smażone plastry cukinii (naprawdę palce lizać!), sałatka z buraków, tzatzyki, sałatka z fety (w formie pasy), grillowanie, pieczone sery. To tylko kilka podstawowych przykładów. Ich rodzaje różnią się oczywiście w zależności do miejsca, w którym właśnie jesteście.
             Tutaj ważna uwaga! Wszystkie potrawy, a w szczególności przystawki, nie     wliczając jedynie głównych dań mięsnych, które zamawiacie specjalnie dla siebie, je się ze wspólnego talerza. Nakładanie odrobiny tego i tamtego na swój talerz, jest w rozumieniu Greków, może nie tyle brakiem szacunku, co brakiem poczucia wspólnoty z biesiadnikami.
           Po dość pokaźnej liczbie przystawek pora na danie główne. Trzeba się przygotować na solidną porcję jedzenia, bo zazwyczaj porcje są bardzo duże. W zależności od rodzaju tawerny, warto zapytać się o jej specjalność.  Wśród najróżniejszych specjałów, polecam zamawianie najzwyklejszych frytek. Grecy robią je fenomenalnie i nie mają one niczego wspólnego z tym co znacie z typowych fast foodów.
           Prócz wody, która jest podawana na „dzień dobry”, warto zamawiać greckie wina, choć nie wszystkim przypadają one do gusty. Specjalnością Greków jest białe wino z dodatkiem żywicy drzewa – retzina. Pasuje ona doskonale na upalne wieczory. Jeśli komuś jednak nie odpowiada jej smak, zmieszanie wina z wodą sodową lub nawet colą jest utartym zwyczajem.
          W typowej tawernie nie można zamawiać kawy czy herbaty po sytym posiłku. Rozdzielność tawerny i kawiarni jest w Grecji bardzo restrykcyjna. Za to w niemalże wszystkich tawernach po zjedzeniu posiłku, na chwilę przed płaceniem, powinniście dostać poczęstunek. Najczęściej jest on w formie różnego rodzaju kawałków ciast lub też pokrojonych owoców. Zdarza się, że jest nim wysokoprocentowy alkohol. Ten poczęstnek jest już wliczony w cenę.
6.   JAK WŁAŚCIWIE ZJEŚĆ TĄ KREWETKĘ? – jedząc w greckiej tawernie można naprawdę się wyluzować i wszystkie stresy schować na bok. Europejski  savoir vivre   tutaj również nie obowiązuje. Jeśli więc nie wiecie na przykład, jak zabrać się za krewetkę, jak zjeść ośmiornicę – jedzcie rękami. Pamiętajcie tylko koniecznie, żeby przed posiłkiem dobrze umyć ręce, bo te naprawdę przydadzą się podczas jedzenia.
źródło: www.ratemystudyabroad.com
7. ILE PRZEZNACZYĆ PIENIĘDZY?– przeliczając na jednego biesiadnika, cena jedzenia w tawernie rozpoczyna się od 10 Euro (wliczając wszystkie posiłki). Mówię tu jednak o typowej tawernie, w czasie zwykłego dnia. Najwyższe ceny są oczywiście w miejscach najbardziej turystycznych, w sezonie. Dlatego najlepiej jeszcze przed wejściem popatrzeć na ceny w wystawionych kartach. Można jednak przyjąć, że cena na którą powinniście się nastawiać to średnio 15 Euro na osobę. Jeśli jest ona znacznie wyższa, a Wy  nie zamówiliście wszystkiego co było w ofercie – można uznać, że Was naciągają. Mimo wesołej i lekkiej atmosfery w lokalu, nawet patrząc na zawsze uśmiechniętego kelnera, nie dajcie się zwieść. Turystę jak wiadomo łatwo jest oszukać, dlatego jeśli cena będzie się wydawać niepokojąca nie obawiajcie się zacząć wykłócać. To też jest grecka codzienność. Reakcją krzyczenia i walenia o stół pięściami, grecki kelner wcale nie będzie zaskoczony JNajpewniej nie zareagowaliście tak jako pierwsi.
8. CZY NALEŻY SIĘ NAPIWEK?– jeśli byliście zadowoleni z usług i wszystko się podobało,  warto zostawić napiwek. Ten zazwyczaj nie jest wliczony w cenę. Tutaj podobnie jak w innych państwach europejskich wynosi on plus minus 10% całości.