Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Najzimniejsza ze wszystkich kaw… poniedziałek, 6 sierpnia 2012

      
        Od samego początku lipca, temperatura poniżej 40 stopni nigdy nie spada. A od dwóch miesięcy padało… raz! Nie mam pojęcia jak w takich warunkach radzą sobie te biedne rośliny, ale ja nie wyobrażam sobie funkcjonowania bez zimnej kawy. Zdaje się, że ta najzimniejsza wersja, której podstawą jest sam lód, jest teraz najlepszym rozwiązaniem. Na dodatek, co jest ogromnym plusem,  prawie taką samą robią w Starbucksie. To nic, że liczba mieszkańców mojego miasteczka ledwo co przekracza tysiąc. Kiedy ze szklanką mrożonej kawy wychodzę na balkon, już pierwszy łyk przenosi mnie do samego  Nowego Jorku! Zupełnie jak na Manhattanie…
     A oto jak tą kawę zrobić…
     Podstawą mrożonej kawy z mlekiem jest oczywiście lód. Przygotowania trzeba jednak zacząć najlepiej już dzień wcześniej. Zamraża się bowiem nie wodę. Głównym składnikiem jest kilka kostek dobrze(!) zamrożonej kawy!

SKŁADNIKI:

·         kilka kostek zamrożonej kawy

·         pół filiżanki kawy o pokojowej temperaturze

·         zimne mleko

·         cukier

·         słomka do picia

JAK TO ZROBIĆ:

Kilka kostek dobrze zamrożonej kawy…

… zalewamy zimnym mlekiem (prawie do końca szklanki)…

…teraz dodajemy cukier…

… oraz około pół filiżanki kawy o pokojowej temperaturze (tak żeby wraz z kostkami lodu porcja kawy pokrywała się z zawartością tradycyjnej filiżanki).

Teraz potrzebny jest blender – mieszaninę dobrze blendujemy.

Jak przy każdej zimnej kawie, przydają się słomki. I gotowe! Tak wygląda kawa po spotkaniu z blenderem!

Rozmowa (czyli rozwiązanie trzecie)… czwartek, 2 sierpnia 2012

      
    Paznokcie miałam piękne, ale nastrój bardzo kiepski. To zdaje się był mój najgorszy dzień w Grecji. Kiedy zbliżał się już wieczór, uświadomiłam sobie, że sama z tym problemem nie dam rady. Nie ma co udawać bohaterki, która radzi sobie ze wszystkim w pojedynkę.
      Późnym wieczorem, ze szczerością jaka może wydarzyć się tylko między bardzo bliskimi osobami, o wszystkim, dokładnie wszystkim, powiedziałam Janiemu. Jak się spodziewałam, rozmowa przepełniona była emocjami. A moje przesłanie streścić można było właściwie do jednego zdania: „bardzo szanuję grecką kulturę i tym samym chciałabym, żeby szanowano również tradycję, w której to ja się wychowałam.” Jani skomentował wszystko poważną miną połączoną z milczeniem. A później poszedł do pokoju, gdzie była Feta, żeby powiedzieć jej dobranoc.
    Nie wyszedł po pięciu minutach. Kwadrans szybko zmienił się w godzinę, a ta z kolei w dwie. Słowo „dobranoc” rozwinęło się w dyskusję, która to przeszła w kłótnie. Drzwi do pokoju były zamknięte, ale co chwila dochodziły stamtąd krzyki z obu stron. Kiedy w greckiej rodzinie dochodzi do kłótni, nigdy nie odbywa się ona ani po cichu, ani  tym bardziej dyskretnie.
     Następnego ranka, zeszłam jak zawsze po schodach, żeby zrobić sobie śniadanie. Tym razem w domu panowała zupełna cisza. Nie miałam pojęcia co takiego poprzedniego wieczoru powiedział Fecie Jani, ale cały zestaw broni był schowany. Znikły wszystkie szczotki i wielki mop. Schowane były również dwie ogromne butle chloru. Wszelkie ścierki, gąbki i pozostałe środki do czyszczenia. Feta zaś siedziała na kanapie. Nieobecna, paliła  papierosa i patrzyła się w okno. Kiedy przyszłam się przywitać, powiedziała:
-Przecież to wszystko było tylko dla twojego dobra… – jej mina zaś dopowiadała: „o! niewdzięcznico!”.  
      Jak się okazało, Feta dostała kategoryczny zakaz sprzątania. Wyglądało na to, że być może płakała. Zawsze ściska mnie z żalu, kiedy widzę jak ktoś inny płacze. Tym razem… aż nie wierzyłam jak to możliwe, ale pozostałam zupełnie niewzruszona. Uświadomiłam sobie, że czasami trzeba mieć odwagę, by odegrać dla kogoś rolę tego złego bohatera.
     Chwilę później Pomidor zabrał Fetę na kawę. Zamykając za sobą drzwi, odwrócił się w moją stronę, uśmiechnął się krótko i mrugnął okiem.
    Wszyscy wrócili, kiedy wrócił też i Jani. Na stole czekał obiad tym razem mojego autorstwa. Nikt nie mógł zaprzeczyć, że kurczak w pieczarkach z przepisu mojej mamy, naprawdę smakuje wyśmienicie.
      Kolejny dzień zbliżał się ku końcowi, tak samo jak wizyta Pomidora z Fetą. Kiedy zaczęło się ściemniać wybraliśmy się z Janim na krótki spacer przy morzu. Usiedliśmy na końcu niewielkiego mostu. Zapadł zmierzch. Niebo było bezchmurne, a powietrze zupełnie przejrzyste. Po drugiej stronie morza, widać było Peloponez, który rozświetlały drobne, kolorowe światła. Pierwszy raz w życiu oboje poczuliśmy, że właśnie staliśmy się dorośli.

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Strach ma tylko wielkie oczy – do miasta samochodem!… poniedziałek, 30 lipca 2012

      Umiejętność jeżdżenia samochodem przydaje się szczególnie jeśli mieszka się w bardzo małej miejscowości. Zawsze wtedy łatwiej jest wyjechać do większego miasta. Dlatego też, kiedy okazało się, że dojeżdżanie autobusem jest w moim przypadku dość trudne, stopniowo, przy każdej okazji trenowałam jeżdżenie po greckich drogach z Janim. Jeśli ktoś był kiedykolwiek w Grecji, wie że używanie samochodu w tym pięknym kraju jest prawdziwym wyzwaniem.
    Trasę, która strategicznie jest dla mnie najważniejsza, miałam już opracowaną. Parkowanie przy wjeździe do miasta wyuczone. Brakowało jeszcze tylko wypchnięcia za burtę na głęboką wodę.
     Pewnie jeszcze długi czas unikałabym pierwszej samotnej podróży, gdyby nie pewne przypadkowe zdarzenie. W ubiegłą środę umówiłam się w mieście z koleżanką i … nie przyjechał autobus. Samochód jak i kluczyki były w domu, a następny ledwo co toczący się wehikuł dopiero za 3 godziny.
-To jest właśnie ten dzień! – pomyślałam chwytając kluczyki.
    Do miasta dojechałam. Udało mi się również zaparkować. Z koleżanką wypiłam kawę. Byłyśmy na zakupach i u fryzjera. A po wszystkim w całości wróciłam do domu i na miejscu, tak jak były wcześniej, odłożyłam kluczyki. Wypad udał się znakomicie, a ja odetchnęłam szeroko się uśmiechając.
-Nie taki diabeł straszny! Naprawdę nie ma się czego obawiać. – powiedziałam do siebie z dumą, już planując następny wyjazd.
    Tak więc miłego poniedziałku kochani! Sukcesów we wszystkich wyzwaniach! Tyle prawdy jest w powiedzeniu, że strach ma wielkie oczy.
    Tymczasem, dla tych którzy są zainteresowani jak mniej więcej wyglądała moja wyprawa, załączam krótki filmik…
    Po tej ostatniej podróży zaczęłam zdawać sobie sprawę, ile barier trzeba pokonać w głowie, żeby naprawdę zadomowić się w innym kraju.  Nie ważne jednak z jaką prędkością idzie się do przodu. Najważniejsze to obrać dobry kierunek!

Na „leniwego kota” (czyli rozwiązanie drugie)… sobota, 28 lipca 2012

źródło: www.imageof.net
    
      Następnego dnia, od samego rana trwała kontynuacja porządków. Tym razem byłam jednak na to przygotowana. Jeśli chodzi o sprzątanie, trzeba to powiedzieć głośno – Feta jest  istnie szalona! Jak więc z czymś niedorzecznym walczyć racjonalnie? Doszłam do wniosku, że normalna reakcja nic tu nie pomoże.
     Poprzedniego dnia rozmawiając przez video – konwersację z moją mamą, na ekranie w tle zobaczyłam moją kotkę. Moja pupilka na każdą życiową sytuację reaguje dokładnie tak samo. Świat może się walić. Jej nigdy nic nie obejdzie. Reakcją na wszystko,  jest leżenie plackiem na plecach i miauczenie. Tylko czasami, tak dla urozmaicenia może podrapać się po uchu, ale absolutnie nic nie jest w stanie wyprowadzić jej z kociej nirwany. Chciałam poczuć się tak samo.
     Przed przyjazdem Fety z Pomidorem sprzątałam cały tydzień. Tak jest – pełne siedem dni! To uczciwe – po tak długim okresie pracy, należy się odpoczynek. Postanowiłam zadbać o siebie, a w szczególności o moje paznokcie!
    Z dołu odbiegały znajome już odgłosy. Tym razem na spokojnie zeszłam po schodach, żeby zrobić sobie śniadanie. Feta pracowała w najlepsze pucując podłogę. Zaproponowałam jej kawę, ale miała już swoją.
    Kiedy zjadłam, Feta była w połowie pucowania, mytej już trzy razy podłogi. Ja tymczasem rozsiadłam się wygodnie na kanapie.
-Dzień paznokcia! – powiedziałam pod nosem po polsku, wyjmując wszystkie narzędzia do manicure. Na stoliku obok ułożyłam całą kolekcję lakierów, żeby nacieszyć tym kolorowym dobytkiem oczy.
    Nie wiem czy Feta nie zauważyła, czy też nic nie chciała powiedzieć, ale swojej pracy nie przerwała ani na chwilę. Nie pozostawało nic innego, jak również zakasać rękawy – zdecydowałam się bowiem na najtrudniejszy dla mnie do wykonania –  francuski manicure!
    Kiedy Feta przeszła do polerowania kantów podłogi, ja przycinałam naskórki. Następnie wzięłam się za piłowanie. Nieugięta Feta, polerowała dalej. Po godzinie skończyłam nadawanie kształtu paznokciom i mniej więcej w tym samym czasie, Feta skończyła z polerką. Naprawdę zsynchronizowałyśmy się niesłychanie, bo kiedy ona zaczęła nakładać  na podłogę nabłyszczającą pastę, ja przeszłam do nakładania lakieru. Po dwóch godzinach pracy: paznokcie były gotowe, podłoga wyczyszczona.  I tym samym – zero reakcji ze strony Fety… Nie poddała się ani trochę.
     Po skończeniu głównego pokoju, przeszła do drugiego, a ja tym samym zaczęłam pedicure. Robiłam wszystko ze spokojem, tak że również i palce u nóg zabrały mi dobre dwie godziny. Tyle też  zajęło wymycie podłogi w następnym pokoju, żaluzji oraz framug okien – prawdopodobnie, bo mogłam rozpoznać tylko po odgłosach.
     Dochodziła 13. Paznokcie u rąk i nóg wyglądały fenomenalnie, ale co najgorsze – były skończone! Feta zaś pracowała dalej, tym razem dla odmiany w kuchni. Jakiejkolwiek reakcji z jej  strony – brak!
    Do przyjścia Janiego pozostały jakieś dwie godziny. Odpoczęłam jeszcze chwilę, wyciągnęłam się leżąc na plecach i ziewnęłam. Po czym wstałam i  udałam się po następny babski gadżet. Czy wiecie ile trwa nakładanie kępków  sztucznych rzęs? Potrafi to trwać nawet i półtorej godziny! Czyli jak znalazł!
    Około 15 z pracy wrócił Jani i wtedy to, Feta definitywnie zakończyła sprzątanie żeby powitać syna. Kończenie pracy zapowiedziała oczywiście na jutro, jak można się było spodziewać – z samego rana.
    Kiedy zawołała nas na obiad, przekonałam się o dwóch ważnych rzeczach:
1)jeśli przykleja się rzęsy na dolnej i górnej powiece – wygląda się co najmniej dziwacznie,
2)uczenie się od matki natury ładnie brzmi, ale sposób na „leniwego kota” w tym wypadku był totalną kalpą.
    Kiedy bowiem zobaczyłam nasz piękny stół, nakryty jakimś nieznajomym obrusem z jeszcze bardziej nieznaną zastawą, myślałam  że ze złości pęknę!  Mieszkanie przepełnione było czystością, którą spotkać można jedynie na oddziałach chorób zakaźnych. W kuchennych szafkach zamieszkały nowe szklanki, talerze, garnki. Nowe ścierki i ręczniki. Ponadto –  te wymyślne plany „co by tu jeszcze”. No cóż… zwrot grzecznościowy „czuj się jak u siebie”, został trochę nadinterpretowany. A tymczasem to ja poczułam się jak gość we własnym domu.
     Sposób na “leniwego kota” zupełnie nie wypalił, a ja stwierdziłam że na nic mi te piękne paznokcie. Znów poszłam na spacer, żeby przejść znaną mi już  trasę po rozum do głowy. I wtedy wymyśliłam rozwiązanie trzecie.  Czekała mnie długa rozmowa z Janim…
 (c.d.n.)

z cyklu: JADĘ DO GRECJI NA WAKACJE – Jak przetrwać w greckiej łazience?… środa, 25 lipca 2012

      To w jaki sposób korzysta się z greckiej łazienki, często zaskakuje turystów. Wbrew pozorom, sprawa nie jest taka prosta. Zacznę jednak od samego początku w sprawach łazienkowych…
       Przed moim pierwszym wyjazdem do Grecji, byłam przekonana że tzw. „babcia klozetowa”, jest zawodem który funkcjonuje tylko w Polsce, ewentualnie jeszcze w krajach leżących bardziej na wschodzie. Byłam pewna, że turyści z zachodu, którzy do nas przyjeżdżają nie mogą się temu nadziwić. A tu spore zaskoczenie – tak bowiem nie jest. Zdarza się, że przed wejściem do greckiej toalety publicznej siedzi osoba, która przydzieli nam należny  kawałek papieru toaletowego. Zwyczaj już nieczęsty, ale jednak… 
     Drugim ewenementem, jaki można tutaj spotkać jest  pewien typ klozetu, a właściwie jego brak – czyli ubikacja, w której jest jedynie otwór i miejsce, gdzie należy postawić stopy. Na szczęście takie toalety należą już do rzadkości. Nie bądźcie jednak zdziwieni, jeśli taką ubikację uda się Wam spotkać. Każdy dobrze o tym wie – już sam widok zapowiada swoistą przygodę…
     Kwestią, która turystów najbardziej jednak dziwi i przysparza najwięcej kłopotów na samym początku, jest to że w Grecji papier toaletowy nie wrzuca się do klozetu, a do specjalnego kosza, który stoi obok. Każdy, kto pierwszy raz o tym słyszy się oburza, a później pyta – a właściwie dlaczego? Przyczyną tego nietypowego zwyczaju są niedrożne, cieńkie rury, które ścieki odprowadzają. Taka jest przynajmniej powszechna wersja oficjalna.
        Przy pierwszym wejściu do ubikacji, każdy cudzoziemiec boi się otworzyć kosz na zużyty papier, spodziewając się widoku co najmniej makabrycznego. Tak jednak wcale nie jest. Po pierwsze zazwyczaj kosze są bardzo często opróżniane, a po drugie zabrudzony papier wrzuca się dość uważnie i bardzo dyskretnie, tak żeby żadnych zabrudzeń nie było widać. Do tego zwyczaju wbrew pozorom można się szybko przyzwyczaić, a po wyjeździe z Grecji, nawet w polskiej ubikacji odruchowo szuka się kosza na papier.
     Tak się zastanawiam i dochodzę to wniosku, że to rozwiązanie jest ponadto całkiem ekologiczne.
Włącznik do nagrzewania wody oraz thermosifono
       
       Kolejną dość niecodzienną sprawą jest system ogrzewania wody w większości greckich domów. Jeśli postanowicie wziąć gorący prysznic czy też kąpiel, warto zaplanować ją co najmniej 20 minut przed. Woda w greckich kranach leci zimna i jeśli chcemy mieć gorącą, trzeba ją nagrzać przez specjalne urządzenie, nazywane  po grecku thermosifono. Zazwyczaj gdzieś w domu jest na ścianie skrzynka z bezpiecznikami. Do podgrzania wody w łazience służy pstryczek podpisany thermosifonas. Włączamy  go na kilkanaście minut i gotowe. Ale uwaga! To wielkie urządzenie nagrzewające wodę, najprawdopodobniej  znajduje się  tuż nad wanną/prysznicem, często gdzieś za ścianą (nawet jeśli go nie widać). A nie jest  najbezpieczniej brać prysznic mając nad głową wielkie, często przestarzałe urządzenie elektryczne, które działa.  Prąd + woda = śmierć! Trzeba więc pamiętać, żeby thermosifono wyłączyć kiedy idziemy się kąpać.
     To jednak jeszcze nie koniec niespodzianek. Jeśli po skończeniu prysznica przeżyliście – pewnie chcecie wysuszyć włosy czy też je wyprostować? Szukanie gniazdka elektrycznego w greckiej łazience nie ma sensu. Najczęściej go tam nie ma! Ktoś znając przywołane przeze mnie, przydatne w życiu  równanie, zadbał o nasze bezpieczeństwo i elektrycznego gniazdka  po prostu nie zamontował. Podłoga w greckich łazienkach często jest zalana wodą. To również jeden ze sposobów na jej mycie. Zawsze również gdzieś w podłodze jest rura odprowadzająca wodę. Tak więc, wszelkie czynności, do których potrzebny jest prąd – wykonuje się w Grecji  poza łazienką.
   To byłoby na tyle z takich nietypowych łazienkowych zwyczajów. Chyba, że jeszcze komuś coś ciekawego się przypomni – czekam jak zawsze na Wasze komentarze!

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Freddo Cappuccino… poniedziałek, 23 lipca 2012

    
     W Grecji nadal nieprzerwanie trwają upały. Kiedy ostatnio spojrzałam na wielki termometr w centrum miasteczka, wyświetliło się  +47 stopni. Taka temperatura  potrafi być czasem męcząca. Mimo wszystko ja uwielbiam lato, zwłaszcza greckie. Tylko wtedy tak dobrze smakuje  freddo cappuccino!
    Freddo cappuccino  to kolejna propozycja kawy na zimno. Od frappe   różni się przede wszystkim tym, że wykonuje się je nie z kawy instant, ale z tej prawdziwej, świeżo mielonej. Smakuje nieziemsko, zwłaszcza kiedy wszędzie panują upały. Poza tym jest bardzo modne!
    Niżej podaje przepis jak taką kawę zrobić. Potrzebny jest do tego ekspres do kawy, którego my  jak  na razie nie posiadamy. Jest to jednak jeden ze sprzętów, którego  nie planuje nigdy kupić. Brak ekspresu jest bowiem zawsze doskonałym powodem, żeby wybrać się na kawę do większego miasta. Nie mam pojęcia dlaczego, ale tam smakuje najlepiej!
Freddo Cappuccino
SKŁADNIKI:
·         kawa świeżo mielona
·         zimne mleko (UHT)
·         cukier
·         kostki lodu
JAK TO ZROBIĆ:
1)      zaparzamy w ekspresie do kawy pojedyncze lub podwójne espresso
2)      espresso przelewamy do shakera i miksujemy razem z kilkoma kostkami lodu oraz cukrem  (ilość to kwestia gustu)
3)      ubijamy pół szklanki zimnego mleka, tak żeby powstała piana (na przykład frappedierą) – im gęstsza piana, tym bliżej do ideału
4)      kawę zmiksowaną z lodem i cukrem, przykrywamy pianą powstałą z mleka (piana mleka nie powinna  przeniknąć przez kawę)
5)      i gotowe! Ach … jeszcze jedno – również tą kawę pijemy przez słomkę.
Uwaga: dla wielbicieli typowego espresso – wersja bez mleka, czyli freddo espresso!
A oto jak robi to grecki specjalista:

Wersja idealna!

Konkurs na kurę domową (czyli rozwiązanie pierwsze)… piątek, 20 lipca 2012

     Wizyta, której nie ukrywając bardzo się obawiałam, była jedynie przesunięta w czasie. Dobrze o tym wiedziałam – konfrontacja moich obaw z rzeczywistością, musiała nastąpić.
      Do odwiedzin Fety wraz z Pomidorem przygotowywałam się dokładnie cały tydzień. Zaczęłam od mycia podłóg. Później przeszłam do okien. Wymyłam również wszystkie okiennice. Wyszorowałam nawet ściany tam gdzie były jakieś zabrudzenia. Odkurzyłam zupełnie przecież nową kanapę. Szklanki, kubki, sztućce i talerze czyściłam dwa razy. Wymyłam, wyszorowałam, wyczyściłam dokładnie wszystko co było tylko możliwe. Na koniec przykryłam stół wyprasowanym w kant obrusem, a na środku postawiłam wazon ze świeżymi kwiatami.
      Dom wypełniła perfekcyjna nad-czystość. W powietrzu nie zdołał jeszcze opaść zapach płynu do czyszczenia, proszku do prania oraz chloru. Mieszkanie z pewnością wygrałoby każdy możliwy konkurs czystości.
      Feta z Pomidorem przyjechali późnym wieczorem, a od razu po ich przybyciu udaliśmy się na wspólną kawę. Za morzem zachodziło właśnie słońce. Po jego zupełnym zajściu czuć było wytchnienie, po kolejnym piekielnie gorącym dniu. Siedzieliśmy pijąc kawę, a ja poczułam, że robi się naprawdę miło.
     „Moja wyobraźnia chyba się zagalopowała”. – pomyślałam, patrząc na sympatycznie  uśmiechniętą Fetę. Atmosfera sprzyjała szczerej rozmowie, szczególnie kiedy zamówiliśmy wino.
-Pani Feto… – zaczęłam. – Muszę się do czegoś przyznać… Stresowałam się trochę przed waszymi odwiedzinami.
-Dlaczego? – spytała Feta.
-No, na przykład… męczyło mnie pytanie: kto ma gotować?  Zawsze to pani nas gościła. Ale mam nadzieję, że teraz my będziemy mogli się odwdzięczyć.
-Dziecko drogie! Nic się nie martw! Jesteś taka kochana. Chcę tylko, żebyś wiedziała –  bardzo szanuje to, że teraz ty jesteś panią domu. Każda decyzja należy więc do ciebie.
      Poczułam wielką ulgę. Kamień z serca – Feta okazała się po prostu miła. Rozmawiałyśmy jeszcze długo, o tym co chcemy zrobić w domu, jak go zmienić, upiększyć i jakie są nasze  plany i marzenia na przyszłość.
      Tej nocy zasnęłam w błogim spokoju, z poczuciem, że wszystko jest w najlepszym porządku: dosłownie i w przenośni.
       
      Wczesnym rankiem zbudził mnie stukot zamykanych i otwieranych drzwi. Zeszłam na dół, żeby zbadać co się dzieje. To co zobaczyłam w żaden sposób nie pokrywało się z moim wcześniejszym snem. Zapomniałam… Specjalnością Fety nie jest bowiem przecież gotowanie. Feta to prawdziwy maniak jeśli chodzi o domowe porządki.
-Pani Feto… Ale o co chodzi? – powiedziałam schodząc ze schodów jeszcze w pidżamie.
Cała kuchnia wypełniona była środkami czystości, również i takimi które widziałam pierwszy raz w życiu. Na co komu aż dwie wielkie butle chloru? I po co do cholery spirytus i benzyna?
    Feta odwróciła się od okna, które właśnie polerowała:
-Dziecko drogie – przecież przyjechaliśmy wam pomóc!
-Pomóc, ale w czym? Wszystko jest wysprzątane…
-Czy nie widzisz tych kropek po farbie na oknie? A na podłodze – przecież tutaj wszędzie są plamy.
     Nie wiele myśląc, wpadłam do łazienki żeby szybko się umyć. Ubrałam się z prędkością wzywanego do akcji strażaka. Chwyciłam pierwszą, lepszą broń: druciak i płyn do mycia okien.  Stojąc przy szybie wytężyłam wzrok w poszukiwaniu jakiejś plamy, po farbie, po palcach, po czymkolwiek. I kiedy tak stałam przy oknie, gapiąc się na szybę, z twarzą skoncentrowaną jakbym rozwiązywała jakieś matematyczne zadanie, doszło do mnie – co ja właściwie robię? Czy ja naprawdę właśnie szukam na szybie plamek i chcę czyścić ją trzeci raz? A potem znów zacząć polerować  tą samą podłogę? Przecież czystsza już nigdy nie będzie!
      Rzuciłam wszystko w kąt i tak jak stałam wyszłam z mieszkania. Szłam prosto przed siebie, dziękując Bogu, że z miną jakbym właśnie szła kogoś udusić, nie spotkałam nikogo. Przecież tu nie chodzi o żadne plamy na szybie… Nie chodzi też o czystą czy brudną podłogę… Kiedy więc ja byłam już na plaży, walka o dominacje w domu trwała w najlepsze.
    Przytomność umysłu wróciła mi po dwóch kwadransach  wpatrywania się w fale. Wiedziałam już, że branie udziału w konkursie na kurę domową nie ma najmniejszego sensu i nie jest żadnym rozwiązaniem. No cóż, jeśli będzie konieczność, to sama medal czystości Fecie po pierwsze zrobię, a po drugie jej go wręczę.
    Wróciłam, kiedy wrócił też i Jani. Dom został wyczyszczony po raz drugi. Przestawione były również meble. A na następny dzień zapowiedziana była… kontynuacja…
    Wieczorem zadzwoniłam do domu i odbyłam długą rozmowę ze swoją mamą. Wypłakałam i wykrzyczałam ze złości, całe trzy opakowania chusteczek.  W tle na ekranie video – rozmowy, leżała sobie moja kotka. Przez całe dwie godziny, zmieniła pozycję góra trzy razy, głównie po to żeby podrapać się po uchu i wydobyć coś ze swojego paznokcia. Kiedy tak patrzyłam na moją zrelaksowaną do granic możliwości kotkę, zapaliła mi się w głowie lampka. Pomysł typu eureka! Tak łatwo się przecież nie poddam…
(c.d.n.)

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Parkowanie „na lakier”… poniedziałek, 16 lipca 2012

     
      Pamiętam, kiedy kilka dni po przeprowadzce do naszego miasteczka, postanowiłam że wybiorę się sama do większego miasta. Kupiłam bilet, wsiadłam w odpowiedni autobus i tak zaczęła się trwająca dobrze ponad godzinę jazda starym, z tajemniczych przyczyn poruszającym się jeszcze, wehikułem. Dodam, że odległość którą trzeba było pokonać była nie większa niż 30 kilometrów, a droga jak na Grecję całkiem prosta. Śmiejący się i rozmawiający ze wszystkimi kierowca, bawił się znakomicie nie uważając na zakrętach i łamiąc chyba każdy z możliwych przepisów. Po dotarciu do miasta, cała spocona wysiadłam i powiedziałam do siebie głośno: „nigdy więcej!”
    Tym samym musiałam odłożyć na bok strach i wszelkie obawy, poczym zacząć trenować jeżdżenie samochodem po greckich drogach. Na początku było ciężko, ale teraz idzie mi całkiem nieźle i pokonuje coraz to dłuższe trasy. Lada dzień planuje już nawet pojechać samochodem do miasta zupełnie sama. Wszystko właściwie mam już opanowane. Pozostaje tylko jeden problem –
– parkowanie!
     Czy słyszeliście o takim terminie jak parkowanie „na lakier”? Ja o tym dość nietypowym sposobie, dowiedziałam się całkiem niedawno. Jest w Grecji bardzo popularny. Poza tym,  z  pewnością  skutecznie zamiast kawy może podnieść kierowcy ciśnienie.
    Na czym polega?  – nazwa mówi tu za siebie. Dla dokumentacji wklejam zdjęcie:
   
      W szparze pomiędzy tymi dwoma samochodami z trudnością mieścił się mój wskazujący palec. Granatowy Peugeot  należy do Olivki, a w taki właśnie sposób zaparkował sąsiad mieszkający obok domu Sałatki. Samochód Olivki jest (co z resztą widać) na  wzniesieniu, a wczesnym rankiem ruszała do pracy.
    Dodam, że z  całej tej  sytuacji wyszła bez najmniejszego draśnięcia. Być może nawet niczego nie zauważyła. Jak by nie było –  z pewnością mam się u kogo w parkowaniu szklić J  
 

z cyklu: JADĘ DO GRECJI NA WAKACJE – „Tak” i „nie” po grecku!… sobota, 14 lipca 2012

     Wydaje się, że „tak” i „nie” w każdym języku to dwa najprostsze słowa. Jeśli chodzi o  język grecki… już tutaj rozpoczyna się dobra zabawa:
·         tak = NE
·         nie = OHI
       Największą jednak trudnością dla turystów, którzy przyjeżdżają do Grecji, jest prawidłowe odczytywanie gestów, które tym dwóm  słowom towarzyszą. Nie chodzi o to, że wszystko jest zupełnie na odwrót –  nie, nie… wtedy byłoby jeszcze za prosto J Sprawa jest tu dalece bardziej skomplikowana.
     Nigdy nie przestaję się śmiać na wspomnienie, kiedy przy swoim pierwszym pobycie w Grecji, moi rodzice prawie przegapili samolot, ponieważ zupełnie pomylili te dwa gesty, pytając czy jadą w dobrym kierunku. Na gest oznaczający „tak”, zawrócili się i pojechali w inną stronę… Na szczęście na samolot zdążyli (dosłownie przed samym odlotem), ale poziom adrenaliny potrzebował jeszcze sporo czasu, żeby się unormować.
    Trudno jest gesty obrazowo opisywać, dlatego tym razem zapraszam na trzy krótkie filmiki.  Bohaterem głównym jest  Jani  J
FILM 1: pierwsza wersja „NIE” – czyli uniesienie głowy wysoko w pionie i charakterystyczne cmoknięcie ustami. Tak właśnie pokazuje się w Grecji „nie”.
FILM  2: druga wersja „NIE” – czyli raz jeszcze uniesienie głowy wysoko w pionie, ale tym razem z mocnym uniesieniem brwi – dokładnie tak, jakbyśmy się bardzo czymś zdziwili.http://salatkapogrecku.blogspot.gr/2012/07/z-cyklu-jade-do-grecji-na-wakacje-tak-i.html
  FILM 3: „TAK” – ma na szczęście tylko jedną wersjęJTo po prostu skinienie głowy po skosie.

Burza w szklance wody… czwartek, 12 lipca 2012

     Zdarzyło się to już dobrych kilka tygodni temu. Potraktujmy więc to jako małą retrospekcję…
    Był to jeden ze zwykłych dni, w okresie kiedy pomieszkiwaliśmy jeszcze w domu kuzyna – Czosnka. Powoli pakowaliśmy już nasze walizki, bo ciągle przesuwany w czasie termin przeprowadzki, zbliżał się wielkimi krokami.
    Stałam w łazience i myłam zęby. Zadzwonił telefon. Odebrał go Jani, a ja chcąc nie chcąc zrozumiałam całą rozmowę. Całe szczęście w tym nieszczęściu…
***
     Zgodnie z telefoniczną zapowiedzią, Feta wraz z mężem przyjechali jakieś trzy dni po naszej przeprowadzce  do Cytrynowego Domu. No cóż – w warunkach, kiedy jedynym meblem jest  podwójny materac, o prawdziwe goszczenie jest dość ciężko. Ale  najbliższej rodzinie trudno odmówić. Ja jednak  nie przestawałam drapać się po głowie, próbując dociec, o co w tak wczesnych odwiedzinach chodzi?
     Feta z Pomidorem musieli spać właściwie na podłodze. Jakoś tą noc  przeżyli. Rano Jani znalazł się w pracy, Pomidor wciąż coś naprawiał, a ja z Fetą zostałyśmy same. Ranek dość szybko minął i wielkimi krokami zaczęła zbliżać się pora obiadowa. Trudno jest gotować bez lodówki i kuchenki. Więc razem z Fetą  uzgodniłyśmy, że najlepszym daniem, które możemy wspólnie zrobić, będzie … sałatka po grecku.
-Nie tnij tak cienko tego ogórka. – powiedziała Feta, kiedy zabierałam się za pierwszy składnik. – W oryginalnej sałatce, wszystkie składniki tnie się  grubo.
-Kawałki są w sam raz. – grzecznie odpowiedziałam. – Nie można przesadzać też w drugą stronę.
-Dorota, dziecko drogie – przecież dobrze wiem co mówię…
-Pani Feto, te plastry są naprawdę dość grube. Właśnie takie są idealne.
-Czy chcesz, żeby ktoś się tym ogórkiem udławił? Przecież to dla waszego dobra!
-Z całym szacunkiem – to lekka przesada. – odpowiedziałam trochę hamując emocje.
     Feta tymczasem wzięła drugiego ogórka i zaczęła ciąg go w kilkucentymetrowe plastry.
-Zobacz jak to się naprawdę robi – ja cię nauczę. Poza tym, Jani naprawdę nie lubi, kiedy plastry są za cienkie.
-Nie zauważyłam, żeby miał z cienkimi problem.
-Wiesz co… To może ja wszystko dokończę.
      Stanęłam jak wryta, kiedy dosłownie odepchnęła mnie od deski z nożem, a z ręki wyrwała ogórka.
-Ty możesz właściwie już iść, ja tu  wszystko do końca zrobię.
     Przełknęłam znacząco ślinę. Ogórek, nóż, deseczka do krojenia oraz wielka miska z motywem cytryny, należały przecież do mnie.
-A tak w ogóle… Miałam ciebie zapytać: dlaczego w tym domu wszędzie są cytryny? Czy to jakiś motyw przewodni? – mówiła podczas krojenia. – Wygląda to  trochę tandetnie. Lepiej by tutaj pasowały róże. Dajmy na to … czerwone. Jak ja je lubię! Nasadzimy je tu wszędzie. Zobaczysz – dopiero wtedy będzie naprawdę pięknie!
     W tym momencie straciłam nad sobą kontrolę. Nie myślałam nad tym co robię. Odepchnęłam Fetę i wyrwałam jej z ręki nóż. Pokrojone plastry ogórka zaczęłam ciąć na jeszcze mniejsze. Tym razem to Fetę zatkało.
-Co ty wyprawiasz?! – podeszła do mnie i mnie spoliczkowała.
     Zabolało. Ale starałam się niczego nie pokazać. Z szafki,  która była  obok wyjęłam wielki mikser – prezent od Fety. W przeciągu trzech sekund znalazły się tam wszystkie kawałki ogórka i zmieniły się  w ogórkowe  puree.
-Ty nie masz za grosz szacunku! Poza tym, o gotowaniu nic nie wiesz! – powiedziała i uderzyła mnie po raz drugi.
    Po jednym ciosie można zagryźć zęby, ale kiedy ignoruje się ten drugi… Z kuchenki  wyjęłam wielką patelnię. Zamachnęłam się raz, ale  porządnie …
-Boże … Co tu się dzieję? – powiedział Jani, kiedy wszedł do kuchni. Wszystkie talerze były porozbijane. Nie uchowała się ani jedna szklanka. Mikser ze zmiksowanymi ogórkami, leżał w częściach  na podłodze. Gdzieś pomiędzy pobitym szkłem, widać było wyrwany z mojej głowy kłębek włosów. Z nosa Fety leniwie  leciała krew. Firanki, żaluzje – ściągnięte na podłodze. Przewrócony  kosz na śmieci. Właściwie wszystko co było w szafkach i szufladach znalazło się  na zewnątrz.
-Co wy robicie? – spytał Jani.
-Synku! Synusiu! Ona cię chciała zabić i to… ogórkiem! – Feta wstała z kitką na włosach, która przemieściła się do samego ucha, po czym  rzucała się Janiemu w ramiona. Nie zdążyła jednak, bo pod moją ręką była druga, jeszcze większa patelnia…
***
   Obudziłam się cała zlana potem. Byłam dosłownie mokra. Spojrzałam na zegarek – dochodziła czwarta nad ranem. „Boże, co to był za koszmar?”. Poszłam do łazienki, żeby przemyć twarz. W lustrze spojrzałam sobie prosto w oczy. Jak to dobrze, że to nie była rzeczywistość. Złapałam się za włosy – na szczęście  miałam je wszystkie. Znikły też wszystkie rany i zadrapania. Co za sen…
    Następnego dnia rano, Jani zadzwonił do domu. Są w życiu sytuacje, kiedy można  odrobinę skłamać. Powiedzieliśmy,  że przeprowadzkę znów przesunięto i musimy nadal  czekać. Wizytę Fety z mężem trzeba było więc przesunąć.  To było jakieś rozwiązanie, ale dobrze  o tym wiedziałam – tylko tymczasowe. Wizyta miała odbyć się przecież nieco  później…