Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Jak według Greczynki wzorcowo prowadzić dom? WAŻNE UZUPEŁNIENIE!

       Wiedziałam, że temat greckich porządków nie zakończy się tak prędko. W Grecji, jest to bowiem temat rzeka! Niezwłocznie dopisuje więc kolejną część, która jest bardzo ważnym uzupełnieniem wcześniejszego  postu. Do napisania tego tekstu wykorzystałam Wasze wypowiedzi w komentarzach na blogu jak i Facebooku oraz kilka konsultacji z Greczynkami. Za każdy komentarz z porządkową radą – serdecznie dziękuję!
     Boże Narodzenie już za jedyne piętnaście dni! Czy zaczynacie myśleć o świątecznych porządkach? Jeśli w tym roku macie zamiar wykonać je w wersji greckiej – radzę zabrać się za nie już teraz! Rozważcie nawet urlop z pracy, bo czeka Was naprawdę dużo roboty…
   Tak więc – do dzieła!
11. OD CZEGO ZACZĄĆ? – każda grecka perfekcyjna pani domu, sprzątanie zaczyna od przygotowania sobie dobrej kawy. Ta towarzyszyć będzie jej w całym misternym procesie sprzątania. A tak bardziej na poważnie… Sprzątanie domu należy zacząć od… dokładnego, bardzo dokładnego(!) wymycia balkonów. Najpierw się je zamiata, a później myje używając przy tym hektolitrów wody. Wymyty  balkon – to podstawa, więc powinien być czysty jak sala operacyjna!
12. BALKON WYMYTY, WIĘC CZAS NA OKNA – przyznam, że mieszkając w Grecji potrzebę posiadania czystych okien rozumiem doskonale. Słońce jest tutaj mocne jak reflektor i z przerażającą dokładnością wytyka każdy zaciek, ślady po palcach czy też brud. A ładnie umyte, powodują że światło w domu staje się jakby jaśniejsze i wszystkie przestrzenie sprawiają  wrażenie jeszcze czystszych. O kurcze… Co ja piszę?!  Zdaje się, że coraz bardziej ulegam greckim wpływom…
13. WIETRZENIE – dokładnemu sprzątaniu towarzyszą zawsze szeroko otwarte okna. Zostawia się je również otwarte na dobrą chwilę tuż po sprzątaniu. Trzeba oczyścić przecież  i powietrze! W wielu domach mieszkanie wietrzy się codziennie, najlepiej z rana – niezależnie od tego czy jest lato, czy też zima.
14. PRANIE – jednym z najbardziej charakterystycznych widoków greckich miast i miasteczek, jest pranie wywieszone na balkonie, albo zwisające z okna. Pranie koniecznie musi suszyć się na powietrzu i to im wyżej, tym lepiej. Fakt, że na słońcu znacznie szybciej schnie – rozumiem doskonale. Ale taka balkonowa estetyka, z przeglądem bielizny każdego z domowników – za żadne skarby!
15. NARZUTY NA KANAPY – kanapy oczywiście się myje! Jak? – o tym będzie w następnym poście. Jednak żeby uchronić je od zniszczeń i zabrudzeń, każda kanapa  koniecznie  musi nakryta być  narzutą, którą łatwo jest wyprać.
16. FANTAZYJNIE ZMIĘTY  OBRUS – celowo „artystycznie” zmięty obrus, w pozorowanym jedynie nieładzie, to typowa grecka moda domowych wnętrz. W domu Fety, jak i domach wszystkich jej koleżanek nie ma obrusu, który leżał by prosto. Wszystkie muszą być fantazyjnie zagniecione, czy upięte. Często podobnie dzieje się z firanami i zasłonami. Ot taka moda! Wygląda to dokładnie, jak na zdjęciu  niżej.
17. ŚCIANKA Z IKONAMI – znajduje się w każdym greckim domu. Zajmuję określoną przestrzeń ściany, na której powieszonych jest kilka, kilkanaście ikon. To taki rodzaj  domowego „ołtarzyka”. Ciekawy przykład utrwaliłam na zdjęciu  niżej. Pod ikonami  znajdują się miniatury  postaci przypominających małe wróżki, czy też inne stworzenia ze świata magii. Brakuje  jeszcze  tylko mini  podobizny gromowładnego Zeusa… ;)))
Zastanawia mnie jedno. To pytanie zadaje prawie każdy, kto przyjeżdża do Grecji. Dlaczego jeśli greckie domy są tak czyste, na ulicach miast często panuje wielki bałagan? Zupełny kontrast do czystości w domach. Na to pytanie nie potrafię odpowiedzieć. A może ktoś z Was pomoże???
    Do ostatecznego domknięcia  tematu greckich  porządków, pozostało jeszcze tylko jedno: triki ułatwiające i udoskonalające sprzątanie! Przy ostatniej wizycie w domu Sałatki zrobiłam z Fetą mały  wywiad i takich porządkowych trików trochę się  nazbierało. Myślę, że naprawdę mogą się przydać! Zapraszam do poczytania jeszcze w tym tygodniu!

Pomidor – „złote ręce”, które naprawią wszystko

    Pierwsze co zrobił, kiedy  tylko zamknął za sobą drzwi od Cytrynowego Domu, to uratowanie świata. W niecałe 40 minut zdołał zamontować grecką telewizję, dzięki czemu zdążyliśmy na kolejny odcinek ukochanego przez Fetę i Olivkę, tureckiego tasiemca.
     W niewielkiej walizce  Pomidora nie było nic więcej, poza pokaźnej wielkości wiertarką  i podręcznym zestawem  do naprawiania. Czego? Wszystkiego! Koszule, pidżamy, bielizne i kosmetyki dla męża zabrała oczywiście Feta, bo w tradycyjnej greckiej rodzinie, jak na talerzu z grecką sałatką, wszystko ma swoje właściwe miejsce.
       Serial leciał w najlepsze. Burum… Urum… Turu…Nic z niego  nie rozumiałam, więc z ciekawością przyglądałam się, co takiego robi Pomidor. Problem z telewizją był już rozwiązany, ale wiertarka została jeszcze przecież w rękach.
     Kontakt w naszej kuchni,  wisiał zupełnie bezużytecznie. Trzeba więc było go praktycznie  zamontować. Owo „praktycznie” oznaczało – na samym(!) środku kuchennej ściany, która znajduje  się w najbardziej rzucającym się w oczy miejscu. Być może mignie Wam gdzieś w naszych kulinarnych filmikach. Cokolwiek o estetyce by nie powiedzieć, teraz jest praktycznie i to szalenie, więc nie ma co narzekać!
    W dalszej kolejności, Pomidor zabezpieczył instalację elektryczną na zewnątrz domu. Przestawił drzwiczki do lodówki  ze strony prawej na lewą.  Zamontował wszystkie kontakty, które wcześniej zwisały. Naprawił klamkę w drzwiach wejściowych. Uszczelnił okna specjalną taśmą. Wyszorował spód zaczernionego sadzą  garnka.
         A mawiają, że wszyscy Grecy to lenie!

     Wszystko w domu zostało naprawione, dokręcone, uszczelnione i doczyszczone. Na całe szczęście mamy jeszcze niewielki ogród. Nie wiem skąd, ale Pomidor wytrzasną również mini piłę. Kto wie – może zawsze ją ze sobą nosi? W pół godziny usunął wszystkie suche gałęzie z cytrynowych drzew. Oszczędził tylko te, które znajdują się u sąsiadów.  Ponieważ nasz ogród nie jest duży,  prace ogrodowe niestety szybko zostały ukończone. Ale  wyraz twarzy Pomidora, mówił że wciąż myśli: „co by tu jeszcze?”.
     Cóż za leniwy każdy  Grek…

     Obawiałam się, że wpadnie na pomysł, żeby rozebrać cały dom, sprawdzić  części, poczym znów złożyć wszystko w całość. Na szczęście do naprawienia znalazły się jeszcze rzeczy mniejsze. Popsute zapięcie od łańcuszka. Urwana klamerka od zegarka. Czy też zbyt  luźny pasek od buta. Jak się okazało, Pomidor naprawi również wszystko co delikatne i drobne.
     Ależ ci Grecy to lenie!

     Po trzech dniach wizyty i trzech dniach naszego mini remontu, wszystko, absolutnie wszystko było już  naprawione. Nasz dom, jeszcze nigdy wcześniej nie był w tak dobrym stanie.
     Na nieszczęście dla Pomidora, który żyje tylko kiedy  robi coś konkretnego, oznaczało to – definitywny koniec prac!
    Usiadł wygodnie na kanapie i włączył wiadomości. Na jego twarzy widać było jednak pewną niewygodę. Tak jakby coś ciągle go uwierało. Widzę, że tych wiadomości wcale nie słucha, że nie może się skoncentrować, a  siedzi i patrzy w nieokreśloną przestrzeń. Nagle wstał, lekko zgarbiony, z do granic możliwości skoncentrowaną miną i powoli przybliżył  się w kierunku okna. Pomyślałam: „na Boga! znów  znalazł coś do naprawienia…”. Im bliżej był tajemnego celu, tym wolniej podchodził. I nagle: KKKLLLLAAACHHH!!!!!!
    Klasnął w ręce tak mocno, że myślałam iż  za chwilę stanie mi serce.  Pomidor zabił muchę… Amen! Nawet i ona się nie ostała. Mam nadzieje, że lata sobie teraz w musim niebie.
     Stereotypy mają to do siebie, że  wiele jest od nich wyjątków…

Przewodnik po ZAKINTHOS cz. 3 – Monastyr w miasteczku Anafonitria. Święty Dionizos, czyli kim był patron wyspy?

     Im dalej na północ, tym mniej jest turystycznie. To właśnie w północne rejony Zakinthos   należy się udać, jeśli chce się uciec od komercyjnej atmosfery na południu wyspy.
      Północna część dawniej uznawana była za biedniejszą, dlatego że kamieniste w tym rejonie ziemie, były mało urodzajne. Takie podłoże miało jednak co najmniej jeden duży plus. Dzięki niemu, trzęsienie ziemi które nawiedziło Zakinthos w 1953 roku,  nie było aż tak dotkliwe jak w innych częściach wyspy. I to właśnie w miasteczkach, które znajdują  się na północy zachowało się najwięcej budowli sprzed katastrofy.
      Jednym z takich miasteczek jest Anafonitria, znajdująca się na północnych zboczach najwyższego pasma górskiego wyspy – Vrahionas (najwyższy szczyt  756 m n.p.m.).
     To niewielkie miasteczko jest bardzo ważnym miejscem dla całej wyspy, ponieważ to właśnie tam zachował się najstarszy monastyr na Zakinthos, pod wezwaniem Matki Boskiej. Tam też mieszkał patron całej wyspy  – święty Dionizos. Zacznijmy jednak od początku…
     Monastyr powstaje w XV wieku. Wtedy też  u wybrzeży wyspy utonął  statek, płynący z Konstantynopola. Okoliczni pasterze zobaczyli, że na samym szczycie wraku rozbłyskuje ikona przedstawiająca  Matkę Boską. Ikona została  uratowana i to właśnie dla niej wybudowano  monastyr, pod wezwaniem Matki Boskiej. Od sześciu już wieków owy monastyr wciąż stoi na swoim miejscu.
     Dwa wieki później w monastyrze zamieszkuje  opat Dionizos, który później zostaje jedną z najważniejszych postaci dla Zante. Do monastyru, gdzie mieszkał opat zbiegł człowiek, który zabił  brata Dionizosa. Opat  nie tylko przebaczył mordercy, ale udzielił mu również schronienia. Poprzez to wydarzenie Dionizos został uznany za świętego i stał się patronem przebaczenia.  Święty Dionizos jest również patronem Zakinthos.
     Po  śmierci Dionizosa w 1622 roku, jego zwłoki zostały przeniesione na wyspy Strofades, gdzie wcześniej był mnichem. Później  zwłoki przeniesiono do stolicy. Relikwie patrona wyspy znajdują się  obecnie w kościele Świętego Dionizosa, w chorze.  
    24 sierpnia cała wyspa obchodzi święto swojego patrona. Z tej okazji w gorącą sierpniową noc organizowany jest wielki pokaz sztucznych ogni. Jeśli właśnie wtedy będziecie  w Zakinthos, warto w tym czasie zaplanować pobyt w chorze.
    Pomimo, że kościół w miasteczku Anafonitria prawie zawsze jest zamknięty, warto zobaczyć jak wyglądają zabudowania całego monastyru. Jest to bowiem jedna z niewielu budowli na wyspie, która w tak dobrym stanie zachowała się po licznych trzęsieniach ziemi. Według Zakinthyjczyków  fakt, że to właśnie ta budowla ocalała, jest potwierdzeniem że patron cały czas czuwa nad swoją świątynią i opiekuje się wyspą.
    Kiedy dzień jest upalny, a tak zazwyczaj jest przecież latem, warto usiąść na chwilę w wejściu do monastyru. Wiekowe kamienie są zawsze zimne i działają lepiej niż najnowocześniejsza klimatyzacja. Gdyby tylko te mury potrafiły mówić… Przez tyle wieków, stoją  wciąż w tym samym miejscu. Rzeczywiście, kiedy się na nie patrzy można mieć wrażenie, że ktoś trzyma nad nimi piecze.
    Jeśli nie mieliście jeszcze okazji, żeby zobaczyć jak w naturze wyglądają krzewy kaparów, to ten monastyr jest doskonały miejscem, żeby nawet je nazbierać. Wyrastają na dziko w murach wiekowego monastyru i wyglądają jakby ktoś celowo je tam posadził.
    Anafonitria jest również doskonałym miejscem, żeby zatrzymać się na spokojny obiad. Niekomercyjnych tawern z bardzo dobrym, typowo greckim jedzeniem jest wiele. Jest więc w czym wybierać.
    Wyjeżdżając już z miasteczka warto udać się do Porto Vromi. Jest to port, z którego odpływają statki między innymi  do słynnej Zatoki Wraku. Już sama droga do portu zapiera dech w piersiach. W wielu  miejscach  nieziemski widok na lazurowe morze jest tak szeroki, że na własne oczy można zaobserwować, iż ziemia naprawdę jest okrągła. Wystarczy dobra, słoneczna pogoda i nie trzeba niczego mierzyć.  To również przy tej drodze znajduje się wiele krzewów tymianku, które rozkwitają drobnymi, fioletowymi kwiatkami.
    Stateczki w Porto Vromi, które cumują przy brzegu, czasem wydają się kołysać nie na wodzie, a w powietrzu. Woda jest tam  tak przejrzysta i błękitna. Skały układają się w najróżniejsze kształty, które zmieniają się wraz ze zmianą kątów padania  promieni słońca. Co na nich widać? Jest to wspaniałe pole popisu dla wyobraźni.
    Plaża w Porto Vromi jest niewielka. Zazwyczaj nie ma tam  turystów, są  przeważnie sami tubylcy.Obok plaży jest niewielka kawiarenka, gdzie robią całkiem niezłą zimną kawę. Warto zabawić tam dłuższą chwilę.
***
    Kiedy podjeżdżaliśmy do naszej tawerny, jej właścicielka pani Sofija, czekała na zewnątrz. O biały, lekko ubrudzony fartuch właśnie wycierała ręce. Patrząc jak wychodzi  na próg  swojej tawerny, zawsze wydawało mi się, że wygląda jak postać ze starej fotografii, jednej z tych na której widać Greka na tle swojego interesu.
    Sofija uśmiechała się przyjaźnie. Często  dało się wyczuć, że pod tym uśmiechem kryje się potężny stres.  Dźwięk otwierających się drzwi od busa przepełnionego turystami, oznaczał jedno – kilka sekund ciszy przed najprawdziwszym huraganem.  
    To co działo się na zapleczu, kiedy zostały złożone wszystkie zamówienia, wyglądało jak najprawdziwsze pole bitwy. W górze latały pomidory, sałata, ziemniaki na frytki (tak! te zawsze były własnoręcznie  robione), na przemian z talerzami, widelcami i nożami oraz mięsem na souvlaki, rybami  i specjalnością tawerny, czyli daniem z królika.
    -Valllllerrrriiiiiiaaaaa!!! Na Boga! Kobieto, pośpiesz się!!! Gdzie ty się podziewasz???!!! – krzyczała wniebogłosy, po swoją jednoosobową pomoc.  Biedna Valeria.
   Dwie osoby w kuchni i ponad 20 klientów. Na przygotowanie wszystkiego maksymalnie 20 minut, bo przecież nikt nie chce czekać dłużej. Czyli mniej więcej jedna minuta na jeden posiłek.  Przyznacie, że można stracić głowę. Nie mam pojęcia jak Sofija z Valerią to robiły, ale zawsze jakoś dawały radę,  żegnając nas  z uśmiechem, tym razem przepełnionym  uczuciem ulgi. Ufff…  Pojechali…  A teraz czas na kawę!
   Kiedy ktoś ma szanse zobaczyć jak prawdziwy Grek zabiera się do  pracy, stwierdzenie  że „wszyscy Grecy to lenie” już raczej nie przejdzie mu przez gardło. Za każdym razem przypominał  mi o tym widok rąk  pani Sofiji. Dość krótkie powyginane palce, które nieraz się poparzyły. Zgrubiała, popękana miejscami skóra, która  systematycznie była przypadkowo cięta. Tylko w telewizji widziałam kucharzy, którzy z taką zręcznością  posługują się nożem.

Sałatka po grecku TV – odc. 4: Jemista! Czyli typowo grecki obiad w wersji postnej

   Jemista to kolejny przykład tradycyjnego, greckiego dania. Pod tą nazwą kryją się pomidory oraz papryki, faszerowane ryżem i zapiekane w piekarniku. Jest to danie obiadowe, które  najczęściej je się w Grecji w środy oraz piątki. Wtedy właśnie w Elladzie trwa post, podczas którego nie je się ani mięsa, ani żadnych produktów pochodzących od zwierząt. Jemista spełnia idealnie te wymogi. Trudno nazwać to danie „wegetariańskim”, bo szukanie Greka – wegetarianina  graniczy z cudem. Ale  zapewne będzie idealną propozycją dla każdego, kto mięsa nie je.
   Jemista  wymaga trochę pracy. Szczególnie przy przygotowywaniu pomidorów. Jednak nigdy nie spotkałam  osoby, której rezultat  by nie posmakował.
Oto składniki dla   2, 3 osób:
-3 pomidory (powinny być duże i twarde)
-3 dorodne papryki
-ryż
-cebula
-czosnek
-pietruszka
-oliwa z oliwek
-woda
-sól i pieprz oraz oregano (można również  dodać mięty)
A jak to zrobić?  ZAPRASZAMY NA FILMIK!

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Jak według Greczynki wzorcowo prowadzić dom?

     Grecka wersja programu „Perfekcyjna Pani Domu” raczej nie powstanie. Dlaczego? Ponieważ nie jest potrzebna! Greczynki  jakby z pokolenia na pokolenie dziedziczą cały pakiet wiedzy o tym,  jak perfekcyjnie prowadzić dom. Żadna z nich przy tym  nie narzeka, że ich tradycyjnie pojętym obowiązkiem jest utrzymywanie domu w czystości. Jeśli mowa o feminizmie i równouprawnieniu… To raczej nie w tym kraju! Czysty, zadbany dom, w którym całą rodziną miło zasiada się do domowej moussaki, to przecież podstawa. Cokolwiek powiedziałyby na to feministki.
Płyn do płukania tkanin, o zapachu zainspirowanym  greckimi wyspami. Nawet podczas domowych prac, można być  patriotą ;)))
Płyn do płukania tkanin, o zapachu zainspirowanym  greckimi wyspami. Nawet podczas domowych prac, można być  patriotą ;)))
 Oto kilka zasad, które w typowych greckich domach obowiązują. Ciekawe czy będą dla Was zaskoczeniem, normą czy też może przesadą? Piszcie w komentarzach!
1. CHLOR – dla Greczynek jest to podstawowa substancja czyszcząca. Bez niego  nie można wyobrazić sobie sprzątania! Dość dużych ilości chloru używa się nie tylko do czyszczenia toalet. Woda z jego domieszką jest wykorzystywana  do mycia wszystkich domowych podłóg, a czasem nawet chodników przed domem. W skrajnych przypadkach  słyszałam, że niektóre greckie gospodynie, od czasu do czasu chlorem myją też naczynia – tak dla pewności, że nie ma na nich bakterii. Dlaczego tak jest? Grecy mają swoistą fobię przed bakteriami. Wyjaśnieniem tego może być klimat. Latem jest nie tyle gorąco, co upalnie, a w wysokiej temperaturze, wszelkie bakterie szybko się rozprzestrzeniają. Tak więc w greckiej wersji sprzątania – chlor to podstawa.
Chlor, czyli płyn o magicznych właściwościach. Jest dobry na  wszystko!
Chlor, czyli płyn o magicznych właściwościach. Jest dobry na  wszystko! 
2. DYWANOM PRECZ! – w greckich domach dywany pojawiają się tylko i wyłącznie w sezonie jesienno – zimowym. Spotkanie ich wiosną lub latem raczej nie jest możliwe. Dlaczego? Dywany to przecież siedlisko bakterii, więc szczególnie latem, najlepiej po prostu ich nie mieć. Zawsze kiedy kończy się zima, przed każdym greckim domem, odbywa się nie tyle trzepanie, co szorowanie dywanów na mokro ostrymi szczotami. Dopiero tak umyte, mogą spokojnie poczekać na kolejną zimę.

3. JAK POŚCIELIĆ ŁÓŻKO? – rano tuż po obudzeniu, z każdego balkonu w naszym sąsiedztwie powiewają koce i prześcieradła. Na słońcu wygrzewają się również  poduchy. Pościel jest  wietrzona co kilka dni, albo i codziennie. Po co? Żeby mieć pewność, że nie gromadzą się w niej żadne roztocza.


4. KWESTIA ZWIERZĄT DOMOWYCH – spotkanie psa, czy kota w tradycyjnym greckim domu, to prawdziwa rzadkość. Co prawda i zwierzaki powinny być czyste i zadbane, ale zostawiają przecież sierść! A ta z czystością raczej się nie kojarzy. Zwierzęta więc jak najbardziej, ale poza domem!


5. ZMYWANIE NACZYŃ – dom może być skromny, rodzina może nie być bogata. Ale posiadanie zmywarki do mycia naczyń – to podstawa! Bez zmywarki nie obejdzie się żaden grecki dom. Cywilizacja idzie do przodu, więc być może nic w tym dziwnego, poza zasadą, że przed włożeniem naczyń do zmywarki,      najczęściej się je dodatkowo myje, tak żeby włożyć niemalże już czyste.


6. PRASOWANIE – oj…  to dopiero  temat rzeka. Najpierw trzeba poruszyć kwestię sprzętu. W tradycyjnym domu w Elladzie, nie znajdziecie ot takiego zwyczajnego  żelazka. To byłoby stanowczo za proste. Żelazka występują najczęściej ze stacjami parowymi (nie wiem, czy ta nazwa jest poprawna, ale wyglądają jak na obrazku niżej). Po każdym praniu wyprasowane musi być wszystko, dokładnie wszystko!  Często prasuje się również bieliznę, a czasem nawet  skarpetki. Ścierki, ściereczki, wszystkie prześcieradła i ręczniki.   Dlaczego? Pranie w Grecji najczęściej suszy się na wolnym powietrzu, a ubrania często znajdują się w pobliżu drzew. Nietrudno więc o to żeby pomiędzy praniem zaplątały się jakieś insekty. Nie wiem na ile jest to prawda, ale tak wytłumaczyła mi to Feta.
7. SEZONOWOŚĆ – w porządkach domowych istnieje  restrykcyjny podział na dwa sezony: wiosna – lato oraz jesień – zima. Kiedy  zmieniają się pory roku nie tylko rozkłada się, czy też składa dywany. Po pierwsze trzeba zmienić ubrania w szafie i schować wszystkie te, które przez najbliższy okres nie będą już  służyły. Po drugie, oznacza to generalne domowe porządki. Sprząta się wtedy wszystko, dokładnie wszystko, wliczając w to czyszczenie kanap, sof oraz foteli. Często przeczyszcza się nawet i ściany.


8. ALE… JAK CZĘSTO SPRZĄTAĆ? – generalne sprzątanie odbywa się dwa razy w roku, podczas zmian sezonu. Mniejsze porządki są raz na tydzień, podobnie jak u nas, czyli często w soboty. Trzeba jednak podkreślić, że wszystko sprzątane jest również na bieżąco.


9. ACH! TE PACHNĄCE PŁYNY DO PŁUKANIA – kiedy pierwszy raz zobaczyłam ilość płynów do płukania prania w typowym greckim sklepie, dostałam oczopląsu. Jak wybrać ten odpowiedni, jeśli by chcieć je wszystkie powąchać? Ich różnorodność przewyższa zdaje się  różnorodność wszelkich innych produktów. Greczynki po prostu uwielbiają kiedy uprane pranie pięknie i intensywnie(!) pachnie. Często przechodząc obok jakiegoś domu, czuć że ktoś właśnie otworzył pralkę.
Na wszystkich tych półkach znajdują się płyny do płukania tkanin. Hmmm… Który by tu wybrać?
Na wszystkich tych półkach znajdują się płyny do płukania tkanin. Hmmm… Który by tu wybrać?
10. BOŻONARODZENIOWE PORZĄDKI – Boże Narodzenie już tylko za  miesiąc! W tym czasie w typowym polskim domu nastąpi gruntowne, świąteczne sprzątanie. Czy taka tradycja istnieje w Grecji? Na szczęście nie… Dlaczego? Bo byłaby to już spora przesada ;)))
    Uff… Nie wiem, czy wyczerpałam temat do końca, bo kwestia domowych porządków, to w Grecji naprawdę wielka sprawa. Zwracam się więc z prośbą do wszystkich Polek, które mieszkają w Elladzie o uzupełnienie  swoich spostrzeżeń albo rzeczy o których nie wspomniałam, w komentarzach! Z góry wielkie dzięki ;)))


Styl marynarski – ponadczasowa inspiracja

   Trudno wytłumaczyć fenomen tego kolorystycznego zestawienia. Biel. Granat. Czerwień. Bez względu  jaka panuje moda, czy też jakie mamy czasy, ta kolorystyczna triada zawsze  zachwyca wyrazistością, minimalistyczną elegancją i wrażeniem świeżości. Uznając zasadę, że geniusz tkwi w prostocie – osobiście uwielbiam tę kolorystyczną kombinacje.

   W te wakacje, podczas jednej z moich wycieczek dostałam dość nietypowy prezent. Była to bransoletka,  wykonana dla mnie przez czteroletniego chłopca… Przyznam, że często jej nie zakładam  – czekam na specjalną okazję… ;))) Jednak zawsze uśmiecham się, kiedy na nią popatrzę.
    Jakiś czas temu pomyślałam sobie, że skoro czterolatek może projektować własną biżuterię, to dlaczego ja miałabym nie spróbować? Od planów szybko przeszłam do akcji… 

 

    Inspiracją dla mojej biżuterii był „styl marynarski”. Trzy kolory, które go tworzą, wprost mną zawładnęły, kiedy jeszcze przed wakacjami przypadkiem weszłam do pewnej kawiarni. Całe jej wnętrze skomponowane było w bieli, granacie i czerwieni. Wyglądało to genialnie. Kawiarnia mieści się w starej latarni morskiej, w Patrze. Nazywa się „Faros”, co oznacza latarnię morską. Jej wnętrze jest okrągłe. Wszystkie ściany są przeszklone i prezentują wspaniały widok na morze.  Z jednej strony widać port, z którego odpływają statki. Po drugiej stronie jest  najdłuższy wiszący most na świecie, czyli słynny   Rion – Antirion, który łączy Peloponez z kontynentem. Polecam to miejsce każdemu, kto nawet na chwilę zjawi się w Patrze.

    Projekt biżuterii istniał już w mojej głowie. Ale projekt… projektem… Potrzebny był jeszcze ktoś, kto całość mógłby dobrze wykonać.

    Post ten jest po części przyjacielską reklamą. Niżej przedstawiamy efekty naszej pracy.  Projekt jest mojego autorstwa,  a wykonawczynią moja przyjaciółka  –  Ania  Chojak, do której również możecie się zgłaszać z najróżniejszymi pomysłami.
    Mam nadzieję, że rezultaty naszej współpracy Wam się spodobają! My obie jesteśmy bardzo zadowolone!

 ;)))
A oto blog Ani:

 http://pomyslynakolczyki.blogspot.gr

Jak wygląda sklep mięsny w Grecji? Uwaga!!! Post nie dla wrażliwców…

    Całkiem niedawno polski internet obiegły zdjęcia, na których w zamrażarkach  działu mięsnego jednej z sieci supermarketów, sprzedawane były prosięta. Pewnie nic w tym dziwnego, gdyby nie fakt, że małe prosięta sprzedawane były w całości,  na dodatek  obklejone  szczelnie przezroczystą folią. Widok, jak dla mnie – makabryczny. Jednak, mieszkając w Grecji do takich widoków mimowolnie trzeba się przyzwyczaić.

     Jak dotąd jest to jedyny post, do którego robiąc zdjęcia nie miałam najmniejszej przyjemności. Kilka razy mnie  zemdliło. Ale również i tak właśnie wygląda prawdziwa Grecja. Z góry  uprzedzam wszystkich estetycznych wrażliwców, że patrząc na te zdjęcia również  może zrobić się Wam niedobrze…

     Tak właśnie wyglądają sklepy mięsne w Grecji.  Wyroby typu szynki, kiełbasy, wszelkiego rodzaju wędliny, pasztety są rzadko spotykane. Te sprzedaje się zazwyczaj w zwykłych marketach. W typowych sklepach mięsnych zwierzęta są w całości, w znaczeniu dosłownym, pozbawione  jedynie skóry. Takie zwierze (trudno mi nazwać je mięsem) również w całości wędruje na sklepową witrynę. Widać dokładnie oczy, ogon, kończyny przednie i tylne, często również wystający język. Bardziej niż sklepową wystawę, mi  przypomina to raczej zwierzęce prosektorium. Kura koniecznie musi mieć swój dziób i pazury. A królikom zostawia się nieogolone kity. Najbardziej przerażający jest dla mnie widok głowizny. Makabra, jak sceny z taniego horroru.

     Cokolwiek by o tej tradycji nie powiedzieć, zawarty  jest w niej pewien rodzaj szczerości. Nikt nikogo nie okłamuje, że pierś z kurczaka jest od razu ładnie wycięta, wymyta i hermetycznie zapakowana. A porcja schabu czy też karkówki rodzi się w postaci równo wyciętych kawałków. Nikt tu nie zapomina, że owa pierś z kurczaka, schab, karkówka, niegdyś miała zęby, uszy oraz oczy. Obojętnie na to jak wygląda opakowanie, zawsze jemy przecież  żywe wcześniej zwierzęta.
      Mimo takich widoków, trzeba przyznać że jakość greckiego mięsa jest naprawdę bardzo dobra. To właśnie w Grecji przypomniałam sobie, jak naprawdę smakuje na przykład kurczak. Jedyne za czym można zatęsknić, to wszelkiego rodzaju mięsa wędzone. Grecy nie mają pojęcia, czym jest wędzona kiełbasa i raczej nie chcieli by mieć, bo jej zapach po prostu ich mdli.  Szaleją za to, za tym czego my często nie lubimy, czyli za  baraniną, jagnięciną czy koziną, która dla przeciętnego Polaka, często po prostu śmierdzi.
      Jeszcze nigdy będąc w Grecji nie spotkałam żadnego wegetarianina, o żadnym nawet nie słyszałam! Grecy po prostu lubują się w mięsie. I najwyraźniej przyzwyczaili się do takich widoków. Jest to kolejny przykład na to, jak bardzo kształtuje nas kultura, w której się wychowaliśmy.
 

Polski sposób na grecką teściową

    Moje ostatnie starcie z Fetą miało miejsce dokładnie rok temu. Obie przeżyłyśmy wtedy swoje. Ja musiałam nauczyć się wyznaczać granice i być w tym konsekwentną, a Feta zrozumieć, że jej syn jest już w pełni dorosły. Zdaje się, że dla nas obu była to ważna  życiowa lekcja. Ale… czy odrobiłyśmy zadanie domowe?
      Przed wizytą Fety i Pomidora, wiedziałam że cokolwiek się stanie, przyda mi się solidna porcja dystansu. Konieczne będzie jednak coś jeszcze…
      Jakiś czas temu, towarzyszyłam mojej mamie przy jej wizycie u fryzjera. Mama miała robioną lekką trwałą i zdaje się, że jeszcze farbowanie. Dwie bite godziny na miękkiej, zapadającej się pode mną  kanapie. Te opowieści w salonach fryzjerskich… Potrafią być lepsze niż niejedna książka przygodowa! Pomiędzy odgłosami suszarki, w oparach sprayu do włosów, wsłuchałam się w opowieść naszej fryzjerki Bożenki…
      Kiedy wprowadziliśmy się do mieszkania teściów, to był prawdziwy horror! Wyglądało na to, że moja teściowa  ubzdurała sobie, że chcę zniszczyć ją i jej syna. Musiałam znaleźć  sposób, żeby sobie ją zjednać. Inaczej… W tym domu żyć by się nie dało!
     Pewnego dnia, kiedy teściowa wracała z pracy,  urządziłam w jej wannie wielkie pranie. Wzięłam wszystkie jeansy mojego męża i zaczęłam prać je ręcznie. „Na miłość Boską! Bożenko! Co ty wyprawiasz? Dlaczego pierzesz to wszystko w wannie?!” – krzyknęła teściowa wchodząc do mieszkania. „Przecież obok ciebie stoi pralka!”. „Tak wiem…” – zaczęłam. „No, ale mamy nie było w domu. A gdzież bym śmiała tak bez pytania  ruszać mamy  rzeczy…  Pomyślałam, że upiorę  wszystko ręcznie. Przemek  musi mieć czyste na rano do pracy.”. „Bożenko! To ja nie wiedziałam… Boże jakie z ciebie jest dobre dziecko! Jakie ten mój Przemuś ma w życiu szczęście, że cię spotkał.” I tak  to właśnie poskromiłam moją teściową. Do teraz jesteśmy w poprawnych, a nawet  dobrych stosunkach.
***
     Feta chodzi spać zazwyczaj o 23. Mniej więcej w okolicach pierwszej, drugiej w nocy, schodzi to toalety. Wiedziałam o tym dobrze i postanowiłam to wykorzystać. Kiedy poszła spać, ja weszłam do naszej kuchni. Zrobiłam sobie herbatę, siadłam na małym krzesełku i otworzyłam  moją ulubioną książkę. Był to „Dzień Szakala” Fredericka Forsytha.  Szakal, czyli morderca doskonały. Tym razem postanowiłam  nie tracić nerwów, a działać tak samo jak  mój ulubiony bohater literacki.
     Z szafek wyjęłam kilka naczyń i włożyłam je do zlewu, tak żeby wyglądało, że je myje. Płyn do mycia płyty kuchennej, jakieś ścierki i gąbka. Kilka papierowych ręczników. Usiadłam wygodnie, z książką przed nosem i herbatą w dłoni.  Do drugiej  ręki wzięłam drewnianą łyżkę. Co chwila otwierałam szufladę, albo podręczną szafkę, którą miałam obok. I co kilka sekund lekko uderzałam łyżką o blat, tak żeby słychać było że coś robię. Odgłos zakręcania i odkręcania kranu. Kartki przelatywały mi z wypiekami na twarzy, kiedy dochodziła dwunasta. Wiedziałam dobrze, że moja „ofiara” wcale nie śpi, a słucha i za chwilę sama do mnie przyjdzie, usidlić  się w utkaną przeze mnie sieć.
      Nie myliłam się ani trochę. Bo ludzka fizjologia, to sprawa niezawodna. Feta zeszła dokładnie o wpół do pierwszej. Słysząc, że otwierają się drzwi od jej pokoju, schowałam książkę i odsunęłam krzesełko. Na ręce założyłam gumowe rękawiczki i zabrałam  się za zmywanie czystych przecież naczyń.
    -Dorota… – wyszeptała Feta wchodząc po cichu do kuchni. – To ty jeszcze nie śpisz?
  -Nie, ale już za chwilę idę do łóżka. Sama pani rozumie, pani Feto… Nie zmrużę oka, jeśli nie będę pewna, że wszystkie naczynia są umyte, a kuchnia jest idealnie czysta. Miałabym  po prostu  brudne  sumienie.
   -Dorota… – zaczęła Feta, nie wiedząc właściwie jak ma dokończyć.
    Drugiego dnia  Feta patrzyła na mnie, jakby niezbyt pewna czy to wszystko aby  jej się nie przyśniło. Żeby ją upewnić, że  była to najprawdziwsza rzeczywistość, następnej nocy powtórzyłam mój scenariusz. Również i tym razem, dokładnie jak  Szakal – działałam perfekcyjnie. Gąbka, ściereczka, płyn do mycia płyty kuchennej oraz papierowe ręczniki. Chlor! Zapomniałam o najważniejszym! Bo chlor to przecież podstawa każdego sprzątania w wydaniu greckim. Wyciągnęłam  z szafki jedną butelkę i otworzyłam jedynie nakrętkę, tak żeby rozprzestrzenił się uwielbiany przez Greczynki zapach. Chlor jeszcze szybciej zwabił moją „ofiarę”.
     Feta zeszła piętnaście minut wcześniej niż ostatnim razem. Schodziła po schodach, ostrożnie i  powoli.
    -Dorota… – znów wyszeptała wchodząc. – Dziecko drogie! Tyyy… Ty jesteś po prostu perfekcyjna pani domu! Jeszcze nigdy tak porządnej dziewczyny nie spotkałam. Ale dziecko drogie… Nie przemęczaj się tak! Idź spać, bo aż mi serce pęka, kiedy widzę że aż tak się dla nas wszystkich trudzisz!
   -Pani Feto… Wiem, że pani się o mnie troszczy… Ale jak tu zasnąć, kiedy w zlewie są  jeszcze brudne naczynia!
    Na całe szczęście następnego dnia mogłam zrezygnować z odcinka z numerem trzy. Kiedy wspólnie jedliśmy obiad, Feta nagle zapatrzyła się w ścianę. Poczym uśmiechnęła się przyjaźnie i przemówiła:
   -Dorota, tak sobie właśnie pomyślałam… Jesteśmy już razem tak blisko, znamy się tyle… Myślę, że powinnaś mówić mi po imieniu!  Mów mi po prostu Feta! Nie chcę słyszeć żadnego tam „pani”!
   Takiego scenariusza nie przewidziałam. Przyznam, że prawie spadłam z krzesła. W głowie pustka. Zupełnie nie wiedziałam, co mam odpowiedzieć. Ale pomyślałam sobie, co by teraz powiedziała Bożenka – nasza niezawodna fryzjerka:
   -Pani Feto! Gdzież ja bym śmiała… Nie miałabym  tyle czelności…
   -Dorota! Ale ja nalegam!
   -Dobrze…  To może tak powoli…. Może za jakiś czas się przemogę? Pani Feto, na razie  jednak nie mam takiej śmiałości… Ale obiecuję stopniowo się przełamywać. – odpowiedziałam, schylając skromnie głowę.
    Fakt, że Greczynki są niekwestionowanymi mistrzyniami w dziedzinie manipulacji, potwierdzi każda dziewczyna, której przyszło mieć Greczynkę za swoją teściową. Ale… tym razem bez udawanej skromności… Nasz rodowity polski spryt… On nigdy nie zawodzi!

 

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Jak zjeść pigwę?

     Przyznam, że moim pierwszym skojarzeniem ze słowem „pigwa”, jest wcale nie owoc, a nazwisko słynnej Genowefy. Pseudonim tej kabaretowej postaci nie wziął  się przypadkiem. Owoc pigwy, jak i  postać charakteryzuje bowiem kwaśność.

    Pierwszy raz  pigwę spróbowałam w Grecji,  dokładnie – tydzień temu;)))  Sezon na te owoce trwa właśnie teraz, czyli późną jesienią.  Wyglądem przypominają one wyrośnięte, żółte jabłka. Ich smak jest tak cierpki, że nie nadają się do bezpośredniego jedzenia. Po jednym ugryzieniu zostawiają w ustach kwaśność  oraz poczucie suchości, trudne do zniesienia. Wydawało by się więc, że te owoce są bezużyteczne. Nic jednak bardziej mylnego! Z pigwy można zrobić prawdziwe pyszności. Jak więc wykorzystać te owoce, jeśli  już znajdziecie się w ich  posiadaniu? Oto najprostszy, najszybszy, przepyszny przepis:
Składniki: dwie pigwy, filiżanka  cukru, filiżanka  wody, goździki, cynamon, połówka  cytryny, opcjonalnie jogurt grecki.



      Pigwę  należy dokładnie umyć, pozbywając się mechowatego nalotu. Nie trzeba jej obierać, skóra pigwy powinna zostać. Następnie dzielimy ją  na 6 – 8 części i pozbywamy się pestek, później  wysmarowujemy pigwy przeciętą na pół cytryną.  Cząstki owocu należy równo ułożyć w żaroodpornym naczyniu. Następnie  posypujemy je cukrem. Do dwóch owoców, wystarczy jedna filiżanka cukru. Wszystko zalewamy jedną filiżanką wody. Owoce nadziewamy kilkoma goździkami. Całość zakrywamy od góry folią i wkładamy do piekarnika na 190 stopni na 1 godzinę i 15 minut (do momentu aż pigwy zmienią swój kolor na pomarańczowo – czerwony). Następnie przewracamy owoce  na drugą stronę i pieczemy jeszcze przez 15 minut, tym razem bez folii na górze.  Podajemy posypując odrobiną cynamonu. Bardzo dobrze smakują z greckim jogurtem. Tak przygotowane pigwy stanowią deser, o ciekawym słodko – kwaśnym smaku.

Z CYKLU: Inny punkt widzenia – Msza święta na Krecie

     Im dalej od szczytu turystycznego sezonu, tym prawdziwsza staje się Grecja. Wszelkie najpopularniejsze miejsca nie są już  przeludnione, a naturalny tryb życia wraca na swoje codzienne tory.

    Dzisiaj post z cyklu „Inny punkt widzenia”, w którym o Grecji opowiadają czytelnicy, pokazując przy tym inną perspektywę Ellady. Wakacje na Krecie na sam koniec turystycznego sezonu – to naprawdę świetny pomysł!  Wizytę na tradycyjnej greckiej mszy, na tej przepięknej  wyspie opisuje Weronika, która właśnie we wrześniu była na Krecie. Zapraszamy do czytania!
***
Msza święta na Krecie

     Mieszkańcy Krety to przeważnie osoby wyznania prawosławnego. Kościoły katolickie można dosłownie policzyć na palcach jednej ręki.  Kościół naszego wyznania był daleko od hotelu, więc nie znając dobrze greckiego pewnie byśmy do niego nie trafili. Dlatego postanowiliśmy wybrać się do kościoła prawosławnego, w naszej miejscowości.

Pamiętam z moich podróży po Rosji i Ukrainie, że takie nabożeństwa mogą trwać nawet do 12 godzin (tak jest na przykład na Ukrainie w okresie wielkanocnym). Mój mąż już na wstępie (po doświadczeniach ukraińskich) powiedział, że będzie ze mną, ale nie do końca.  Wróćmy jednak na Kretę!

Wieczorem wybraliśmy się na nabożeństwo. Typowi turyści, więc rzucaliśmy się w oczy. W kościele panował spokój, a tuż za jego murami, gwar turystów. Wszędzie sprzedawcy najróżniejszych bibelotów, duperszpitów i zbieraczy kurzu na kominku. A w kościele… Ikony, kobiety ubrane na czarno, świeczki z wosku pszczelego. Wszystko robiło wrażenie, tworzyło taką atmosferę, że łatwo można było wyłączyć się z chaosu panującego na zewnątrz.
Każda osoba, która wchodziła do kościoła wrzucała pieniążek i brała długą, wąską świece. Następnie całowała pierwszą ikonę, zapalała świece i stawiała ją przy drugiej, wbijając w piasek. Potem całowanie następnej ikony i tej po przeciwnej stronie. Dopiero po wykonaniu tych czynności, Grecy siadali w rzędzie ławek o wysokim oparciu. Niektórzy szukali znajomych, żeby jeszcze sobie pogadać.  Dużo kobiet, wiele osób w czerni i bardzo mało młodych…

Zaczęło się nabożeństwo, co było dość nieoczekiwane, bo ludzie wchodzili jeszcze cały czas. Wniesiono coś białego i postawiono koło zdjęcia dziadka z wnukiem. Trzech mężczyzn śpiewało w chórze przy ołtarzu. Ołtarz w kościele odgrodzony był od reszty ikonami. Dostęp do niego mają wyłącznie duchowni. Tak więc, kiedy mężczyźni śpiewali, dwóch duchownych przemieszczało się za ołtarzem co jakiś czas zaczynając jakąś melodię, odpowiadając na śpiewy lub nosząc worki z chlebem, tak jakby robiąc 1001 rzeczy w tym samym czasie, a jednocześnie będąc zupełnie „niewidzialnym” przez wiernych.

Za radą Kapuścińskiego i Cejrowskiego byłam wiernym i wnikliwym obserwatorem. Jednak mój mąż, po prawie godzinie nie wytrzymał i ruszył do domu. Ja chciałam być do końca. Nabożeństwo potrwało jeszcze dosłownie 10 minut… W czasie modlitwy nadal przychodzili inni wierni. Śpiewy trwały, a dyrygujący chórek mężczyzna ciągle się irytował, tym że dwóch chórzystów nie śpiewa równo. Starsza kobieta, jeszcze w czasie nabożeństwa myła szyby całowanych ikon Ajaxem. Zadziwiająca kultura!

Po nabożeństwie wszyscy wychodzą. Ktoś rozdaje kubeczki sypkiego „tortu” (to „coś” wniesiono jeszcze na początku mszy). Piszę celowo sypkiego, gdyż zawartość kubeczków składała się z dużej ilości pestek owocu granatu, orzechów, pszenicy oraz bardzo dużej ilości cukru pudru. Komedia!
Jem i myślę i analizuję… I nie wiem nawet kogo się spytać, bo średnia wieku jest wysoka, więc nie wiem czy ktoś tu zna angielski. Pomyślałam, że nie odejdę, zanim się nie dowiem!
Spytałam więc najmłodszej kobiety. Powiedziała mi, że taka tu kolej rzeczy. Jak ktoś umiera, to po trzech dniach, po tygodniu, miesiącu, po trzech miesiącach i po roku (tego właśnie dnia byłam w kościele) wspomina się z takim „tortem” zmarłego. Wtedy też przypomniało mi się… Fotografia dziadka z wnuczkiem!
Później nawet zupełnie przez przypadek, udało mi się znaleźć grób owego dziadka w tej miejscowości… Było to na takim malutkim cmentarzu…

Weronika

 

 

Czym był owy „tort”?

https://salatkapogreckuwpodrozy.pl/blog/2013/01/07/z-cyklu-zacznij-lekko-poniedzialek-co-na-sniadania-jadali-starozytni-grecy-czyli-sniadaniowa-propozycja-nr-6-poniedzialek-7-stycznia-2013/

https://salatkapogreckuwpodrozy.pl/blog/2013/01/08/jak-zrobic-kolive-czyli-sniadaniowa-propozycja-nr-6-wtorek-8-stycznia-2013/