Grecka Wielkanoc ma kolor czerwony… czwartek, 17 kwietnia 2014

     Czy już pomalowaliście jajka na Wielkanoc? Malowanie pisanek w Grecji odbywa się właśnie dziś, czyli w czwartek rano. Co prawda obecnie ozdabiane  są najróżniejszymi kolorami, ale według greckiej tradycji, powinny być czerwone! I ten właśnie kolor wyraźnie dominuje w czasie Świąt Wielkanocnych  w Grecji.

     Dlaczego jajka powinny być malowane na czerwono? Jak to w Grecji – nie sposób dojść do jednej, konkretnej odpowiedzi. Co region, to inna historia. Istnieje między innymi opowieść, że to  jajka jako pierwsze usłyszały o Zmartwychwstaniu Chrystusa. Szczęśliwe, zaczęły biec by powiadomić o tym innych i… przez to stały się czerwone. Bardziej przekonywujące wytłumaczenie, nawiązuje do prostego skojarzenia. Krew Chrystusa była czerwona. Pokryte czerwoną farbą świąteczne jajka właśnie ją mają symbolizować.

      Najróżniejszych wielkanocnych tradycji można w Grecji doszukać się wiele. Jednym z przykładów jest wywieszanie czerwonych koców, dywanów, obrusów, ręczników czy też innych tkanin na zewnątrz domów w Wielki Czwartek. Czerwone tkaniny wywiesza się zawsze rano, w czasie kiedy w domach trwa malowanie jajek. Taki zwyczaj funkcjonuje w Grecji północno – zachodniej. Prócz tkanin, na zewnątrz można wystawić również inne przedmioty – ważne  by były czerwone. Tak  dla przykładu… parasolkę! Przyznacie, że wygląda to niezwykle urokliwie. Pomalowane na czerwono jaja, muszą doczekać do Wielkiej Soboty. Wtedy też urządzane są zabawy na stukanie jajkami. Wygrywa oczywiście osoba, której  jajko pozostaje całe. Ale ten akurat zwyczaj, z pewnością  znacie dobrze ze swoich domów ;)))

Wszystkiego najlepszego z okazji Świąt Wielkanocnych!!!

 

Wszystkie zdjęcia do tego postu zostały wykonane w Metsowo (Epir).  Za pomoc w przygotowaniu postu oraz użyczenie zdjęć – serdeczne podziękowania dla Barbary Bitounis.

 ZOBACZ ZE MNĄ WYSPĘ KORFU!

Przewodnik po ZAKINTHOS cz. 11, ostatnia – Kambi – najpiękniejszy zachód słońca na wyspie. Do widzenia Zakinthos!… wtorek, 15 kwietnia 2014

      Żeby zobaczyć najpiękniejszy zachód słońca na wyspie trzeba udać się w jej środkowo – zachodnią część, do miejscowości – Kambi.  Prócz przepięknych zachodów słońca, ta miejscowość ważna jest również z innych powodów. Znajduje się tam cmentarz mykeński, który stanowi jeden z niewielu starożytnych zabytków Zante, ocalałych po licznych trzęsieniach ziemi.

       Jadąc do Kambi, już z daleka widać ogromny krzyż. Został on postawiony na pamiątkę wydarzenia z okresu II wojny światowej, kiedy wyspę zajęły wojska nazistowskie. Niemiecki zarządca Zakinthos zażądał listy z żydowskimi mieszkańcami wyspy. Lista została sporządzona, ale widniały na niej jedynie dwa nazwiska, Lukasa Karrera – burmistrza i Chryzostoma – metropolity Zakinthos. Zamiast wydać Żydow, burmistrz i metropolita na liście umieścili się sami. 275 Żydów mieszkających na wyspie z pomocą mieszkańców zostało ukrytych w górach. Żaden z nich nie zginął na Zakinthos w czasie niemieckiej okupacji.

     Żeby zobaczyć jak wygląda jeden z najpiękniejszych zachodów słońca na wyspie, warto wieczorem wybrać się do Kambi chociażby na kawę. Najlepiej usiąść w jednej z kawiarenek i w błogim spokoju napawać się widokiem. Ten zapiera dech w piersiach. Widać niekończące się morze, zazwyczaj bezchmurne latem niebo, linię horyzontu i nieśpiesznie chowające się za nią słońce.  Widoczność jest znakomita, bo Kambi położone jest przy wysokich klifach, które w niektórych miejscach mogą mieć nawet 240 metrów wysokości. To właśnie przy nich  spotkać można Fokę Mniszkę (Monachus Monachus  jest najbardziej zagrożonym wyginięciem ssakiem Europy, szóstym na liście zagrożonych wyginięciem ssaków na świecie!), jedno z najważniejszych obok Caretta Caretta zwierząt zamieszkujących Zante.

      Można by pomyśleć, że w miejscu z takim widokiem, ceny w kawiarniach i tawernach, będą co najmniej zawrotne. I tu dobra wiadomość, bo te przeważnie zupełnie nie różnią się od cen w pozostałych miejscach na wyspie. Jeśli będziecie planować wyprawę do Kambi  wieczorem, nawet mimo iż prawdopodobnie będzie gorące lato, zabierzcie ze sobą lekki sweter. W Kambi zawsze jest trochę chłodniej i zazwyczaj  mocno tam wieje.

Zachód słońca w Kambi:

https://www.youtube.com/watch?v=AQrVwJbxtLM

***

   -Kirie [panie] Maki! Kirie Maki! – krzyczę widząc, że kierowca co prawda słyszy, ale zupełnie nie zwraca na mnie uwagi.

    -Kirie Maki! Musze się o coś spytać…

   -Cicho! Nie teraz… Przecież słyszysz, że leci moja ulubiona piosenka!

     Tak… Ulubiona była co trzecia. Ale kiedy Maki słuchał, albo śpiewał przestawał istnieć  dla  świata zewnętrznego. Żeby usłyszeć jak naprawdę brzmią stare, tradycyjne zakinthowskie kantades [pieśni z regionu Wysp Jońskich], nie musiałam udawać się na żaden koncert. Wystarczyło poprosić Makiego. Miał  ładny głos i  poczucie rytmu. Ale przede wszystkim – śpiewał całym sercem. Równie wielkim co i greckim.

     Mimo, że udało nam się zaprzyjaźnić, nigdy nie przyszło mi do głowy, żeby mówić mu po imieniu. Grecy, a szczególnie zdaje się wyspiarze, są niesamowicie dumni. Żeby się z nimi zaprzyjaźnić, najpierw ich wrodzoną dumę trzeba nauczyć się szanować.  

    Nie mam pojęcia jak to się działo.  Mimo, że publiczne śpiewanie jest dla mnie całkowicie niewyobrażalne, razem z Makim śpiewałam na cały głos. Z resztą, tak samo jak pozostali w naszym busie…

     -Kirie Maki… A tak z ciekawości… Lubi pan tę swoją pracę?

    -Ja? Nienawidzę!!!

    Na początku myślałam, że żartuje, ale po wyrazie twarzy zobaczyłam, że mówi całkowicie szczerze.  Ciekawe.  Bo na każdej wycieczce Maki był wulkanem energii. Jak nie śpiewał, to klaskał w ręce puszczając kierownice, kiedy zbliżaliśmy  się do zakrętu. Zaklinał się, że jej nie złapie, póki inni nie zaczną śpiewać…  Śpiewali. Klaskali. Ćwiczyli mięśnie brzucha w nieprzerwanym śmiechu.  

  -Jak to… Zawsze myślałam, że lubi pan jeździć. Zawsze wygląda pan na takiego zadowolonego…

    -No tak! Bo jakbym jeszcze smęcił, to oboje byśmy umarli tu z nudów. A tak, jak sobie pożartuje, pośpiewam, poklaszcze… Ty się też pośmiejesz. Czas wtedy zupełnie inaczej leci. Życie jest stanowczo za ciężkie, żeby jeszcze dodawać mu smutku!

     Prawie każdego dnia,  kiedy zaszło już  słońce, wracaliśmy pustym  busem  przez Półwysep Vassilikos. Maki puszczał wtedy naszą ulubioną piosenkę. Przyjaźń rodzi się zdaje się dopiero wtedy, kiedy potrafimy razem milczeć.  Tak właśnie zazwyczaj wracaliśmy. Każde w swoim świecie. Maki  nucił coś pod nosem.  A ja gapiąc się na morze, zatapiałam się w myślach. Kiedy słońce już zaszło, cały krajobraz  stawał się pastelowy. Morze zawsze  wyglądało tam na łagodne. Tuż za nim wynurzała  się stolica wyspy – chora. Port. Wieża obok  kościoła św. Dionizosa. I setki migoczących  światełek. Wtedy właśnie Maki czasem  dodawał:

     -Zobacz jaka piękna jest ta  nasza wyspa. Czy jest piękniejsze miejsce na świecie?

      Nie zdążyliśmy się pożegnać. Czasu zawsze w życiu jest za mało. A każda najlepsza przygoda kończy się za wcześnie. Tak stało się z moją  Zakinthos. Ale to, że mogłam ją tak dobrze poznać, było jedną   z najpiękniejszych przygód jakie przytrafiły mi się w  Grecji.  Do zobaczenia  Zakinthos! Ten rozdział jest już zamknięty. Czas zobaczyć co kryje się w następnym. A jeśli kiedyś być może odwiedzicie Zante, pamiętajcie by uściskać ode mnie Makiego…  

 

Był to ostatni post z cyklu „Przewodnik po Zakinthos”. Od maja zapraszam na nowe posty na temat wyspy Korfu.

 ZOBACZ ZE MNĄ WYSPĘ KORFU!

 

Pomidor, a Facebook… piątek, 11 kwietnia 2014

     

       Zaczęło się od niewinnego prezentu. Jedna z kuzynek podarowała Pomidorowi cyfrową  ramkę do zdjęć. Taką, w której w formie cyfrowej zdjęcia przewijają się same. Pomidorowi nie tyle prezent ten bardzo się spodobał. Ojciec Janiego był nim zafascynowany.

     Żeby wypełnić ramkę zdjęciami Pomidor powyciągał wszystkie stare rodzinne albumy. Zdjęcia przez tydzień fruwały po całym Sałatkowym  domu. Feta w wieku lat 18. W bikini, na plaży.  Mała Olivka, z grzywką którą obcięła sobie sama. I mini Jani! Oliwa z Oliwek, jeszcze ze swoim mężem, pozują razem w ogrodzie przed domem. I sam Pomidor. Wiele Pomidorów… Po jakimś tygodniu zdjęcia wypełniły ramkę, która zajęła honorowe miejsce tuż przy telewizorze i bardzo skutecznie odwracała uwagę od każdego nudnego programu.

     Akurat złożyło się tak, że Jani kupił nowy komputer i stary zostawił rodzicom w domu. To dzięki temu Pomidor poznał  wielofunkcyjność programu Paint i postanowił wszystkie zdjęcia z cyfrowej ramki nieco ulepszyć. Wyjął je, wgrał znów do komputera i rozpoczął trwający dobry miesiąc proces obróbki zdjęć w programie Paint.  Akurat wtedy byliśmy w Sałatkowym domu. Przez cały ten czas, Pomidora jakby nie było. Godzinami „ulepszał” zdjęcia piksel… po pikselu. Z pokoju w którym stał komputer, dochodziło  tylko „klik! klik! klik!”. Na przemian szybciej i coraz to wolniej.

      Po miesiącu zdjęcia były już gotowe. Pomidor znów wprowadził je do cyfrowej ramki. Zdjęcie po zdjęciu, ukazywały się różne fantazyjne przemiany i kompozycje. Motywem przewodnim była chmura, w której wklejona była głowa osoby z innego zdjęcia.  Trochę jak w komiksie. Dzięki temu powstały różne kombinacje, kto o kim na danym zdjęciu myśli. I tak dla przykładu, jeśli na fotce twarz Pomidora jest zamyślona, w owej chmurze pojawia się postać Fety przy brzegu morza. Czy też zdjęcie Olivki, a w punkcie na który patrzy,  z chmury spogląda na nią Pieprz. Kombinacji było wiele, a każde zestawienie perfekcyjnie dobrane  do wyrazu twarzy i punktu, na jaki patrzy osoba na fotografii. Rzecz jasna jesteśmy również ja z Janim. Ja na zdjęciu, Jani w chmurze.  Czy też odwrotnie.

     -Tato, ale są znacznie szybsze sposoby na obróbkę takich zdjęć. Jak chcesz to ci pomogę. – jeszcze w trakcie prac nad całym projektem, zaproponował Jani.

    -Tak jest fajnie! Cicho… muszę się skupić.  – odpowiadał za każdym razem Pomidor.

      Kiedy wróciliśmy do domu, okazało się że fascynacja Pomidora na cyfrowej ramce się nie zakończyła. Już kilka dni po naszym powrocie, Pomidor wpadł na pomysł, żeby założyć sobie konto na Facebooku. I tak artystyczno – komputerowa fascynacja, znalazła znacznie większą publiczność. Zdjęcia ukazały się w sieci!  Kiedy tylko „zaakceptowałam” zaproszenie do znajomych od Pomidora, mój ekran dosłownie zalały zdjęcia Sałatki. Były wśród nich i takie, które pochodziły jeszcze z pierwszej połowy XX wieku! Przy tym najróżniejsze „chmury” i ich kombinacje. Codziennie więcej. I tak przez bite dwa tygodnie. W chwili obecnej Pomidor na Facebooku nie jest już tak aktywny jak wcześniej. Ten spokój mnie jednak nieco niepokoi… Czyżby to cisza przed burzą? Obawiam się, że Pomidor właśnie teraz pracuje  nad nowym projektem…

 ZOBACZ ZE MNĄ WYSPĘ KORFU!

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Przygotowania do greckiej Wielkanocy czas zacząć! Czym jest LAMPADA?… poniedziałek, 7 kwietnia 2014

     Wielkanoc w Grecji rozpocznie się już za niecałe dwa tygodnie! W Greckim Kościele Prawosławnym jest to czas najważniejszy w roku. I rzeczywiście, przebywając w tym okresie w Elladzie widać znaczną przewagę Świąt Wielkanocnych nad Bożym Narodzeniem.

     O greckiej Wielkanocy pisałam już kilka razy wcześniej. Posty związane z tym tematem znajdują się TU! TU!  i jeszcze TUTAJ!

    Zastanawiałam się o czym jeszcze mogłabym napisać i przyznam, że przez chwilkę pomyślałam, że wyczerpałam ten temat zupełnie. O naiwności!!! Moja zbytnia pewność siebie w tym temacie, szybko została poskromiona. Coraz częściej przekonuje się, że jeśli chodzi o Grecje, cytując za Sokratesem: „wiem, że nic nie wiem!”.

      Jakieś dwa tygodnie temu byliśmy w Atenach. Przy okazji weszliśmy na chwilę do Jumbo. W Grecji Jumbo można znaleźć w każdym większym mieście. To typowy wielki sklep, w którym jest wszystko co tanie i chińskie. Rzeczy do domu, ubrania, akcesoria do ogrodu, szkoły, biura i tak dalej, i tak dalej. Ujmując krótko – wszystko co w życiu codziennym jest potrzebne, a nie wiąże się z jedzeniem.

     Żeby zbytnio nie marnować czasu, obraliśmy dwa konkretne cele. Kilka rzeczy biurowych potrzebnych do organizacji naszej firmy i jakieś fajne akcesoria do ogrodu, by upiększyć go na wiosnę. Pędzimy  czym prędzej, bo ostre światło  i wszechobecny zapach taniego plastiku nieraz w tym sklepie przyprawił mnie o typową migrenę. Na półkach jak zawsze pełno i kolorowo. Pędzimy przez dział z zabawkami. I nagle…

STOP!

     Do jasnej anielki! Co – to – jest? Przystaje na chwilę przed regałem, na którym powtarza się kombinacja zestawu: lalka Barbie + świeca, lalka i świeca, mini zestaw piękności i świeca. W dziale dla chłopców, mniej więcej to samo: piłka + świeca! Piłkarska koszulka + świeca, zestaw małego mechanika i świeca! O co chodzi z tymi świecami? Rozglądam się dookoła – dziwacznie ustrojone świece  z doczepionymi gadżetami, a raczej gadżety ze świecami są wszędzie.

Na każdym zdjęciu naprawdę(!) znajduje się świeca…

Na każdym zdjęciu naprawdę(!) znajduje się świeca…

   Zwracam się więc do mojej prywatnej greckiej „encyklopedii”.

    -Jani! Co to do licha jest?

    -LAMPADA [czytaj: labada]. – odpowiada Jani. Typowa odpowiedź w wydaniu męskim, czyli krótko i na temat. Trzeba drążyć  dalej.

    -To dlaczego ja jeszcze o niej nic nie wiem?

    -Bo nigdy nie pytałaś. – racja! Ale jak pytać o coś, jeśli o istnieniu tego czegoś się nie wie?

    -Mniejsza z tym. Powiedz mi dlaczego te świece tak wyglądają?

  -To taka Tradycja. – odpowiada Jani. Słowo „Tradycja” wielką literą piszę celowo. Dlaczego?  – zachęcam  do przeczytania bardzo ciekawych komentarzy na Sałatkowym Facebooku,  przy poście na temat wywieszania w Elladzie prania. Jani tym razem sam dopowiada:

    –Lampada to świeca, którą należy  mieć w Wielkanoc. Jest jednym z najbardziej charakterystycznych dla Wielkanocy  przedmiotów. Każdy przychodzi z nią do kościoła i zapala ogniem, który wg Tradycji powinien pochodzić z Jeruzalem. Czy ten ogień naprawdę pochodzi z Jeruzalem? Tego nie wiem. Ale… każda świeca ma być zapalona i z taką zapaloną świecą idzie się do domu. Później odpala się od niej świece, które są  w domu. Pamiętam, że jak byliśmy mali, to urządzaliśmy sobie wyścigi, kto pierwszy dobiegnie ze świecą  i kto pierwszy  odpali od niej świece w domu.

     Moja prywatna „encyklopedia”, jak zawsze niezawodna! Ale temat nie wydaje mi się być do końca wyczerpany. O co bowiem chodzi z tymi pakietami:  gadżet + świeca?

     Jak się okazało,  wręczając dziecku świece zazwyczaj dodaje się również i prezent. Co prawda dawniej, takie prezenty były małe i raczej symboliczne, ale obecnie… w  obliczu kryzysu… sprawy się nieco pokomplikowały ;))) Tematu kryzysu nie drążę, bo znów mi się dostanie ;)))

    

      Tradycja związana z wielkanocnymi świecami, ogniem z Jeruzalem i dzieleniem się nim jest bardzo ciekawa. Ale równie ciekawe jest to, jak owa Tradycja ewoluuje, jak się zmienia i stopniowo obrasta komercją, stojąc na półce  razem z lalką Barbie, w sklepie typu Jumbo. Na całe szczęście, komercyjnych gadżetów  na Wielkanoc do kościoła nikt nie przyniesie. Te zostaną za kościelnym progiem. Grecja jest bowiem krajem, gdzie komercja zawsze stać będzie  na drugim miejscu. A Tradycja – piękna, urocza, wzruszająca, ale czasem również taka która nie pozwala iść do przodu, obojętnie jak by ją oceniać, ta  zawsze pisana tu będzie przez wielkie „T”.

 ZOBACZ ZE MNĄ WYSPĘ KORFU!

Tak wygląda lampada w najprostszej wersji.

Tak wygląda lampada w najprostszej wersji.

 

Przewodnik po ZAKINTHOS cz. 10 – Plaże Zakinthos z różnych względów warte odwiedzenia… sobota, 5 kwietnia 2014

     Większość osób wybierających się na wakacje do Grecji, co najmniej sporą część swojego czasu   chce spędzić nad morzem. Jeśli w tym celu macie zamiar odwiedzić Zakinthos,  nie będziecie rozczarowani! Najróżniejszych plaż na Zante jest pod dostatkiem. A to co można na nich robić, nie ogranicza się bynajmniej do pływania i plażowania. Atrakcji, jakie dostarczają plaże Zante, jest znacznie, znacznie więcej. Oto siedem  plaż, które z najróżniejszych względów warte są  odwiedzenia.

 ***

ZATOKA WRAKU, czyli słynne NAVAGIO – chyba żaden z czytelników nie będzie zaskoczony, że plaża słynnej Zatoki Wraku jest na pierwszym miejscu.  Ze  świecą szukać tego, kto udając się na Zante o Navagio  jeszcze nie słyszał. Zatoka Wraku to na wyspie  absolutne nr 1!  Jest tylko jeden… mały… problem… Jak na tę plażę się dostać? Jeśli nie liczyć opcji „wskoczyć” do  środka z klifu, to na własną rękę nie ma żadnych szans. Jeśli Navagio chcecie zobaczyć samodzielnie, nie korzystając z ofert zorganizowanych wycieczek, najlepiej udać się do Porto Vromi. Między innymi tam znajdują się łodzie, które udają się do zatoki.  Możecie wynająć miejsce w jednej z nich. Tu jednak niemiła wiadomość… Czas jaki  standardowo przewidziany jest  na plażowanie w zatoce to tylko godzina. 60 minut w jednej z najpiękniejszych europejskich plaż, to stanowczo za mało. Jednak jeśli uda Wam się wpłynąć to i tak już należycie do szczęściarzy! Pogoda na morzu jest bardzo zmienna i przy dużych falach, wpłynięcie do Navagio nie zawsze jest możliwe. Takie rajskie miejsca mają to do siebie, że są mało dostępne. A może to w tej niedostępności, tkwi ich niepowtarzalny urok?

Cały artykuł na temat Zatoki Wraku znajduje się TUTAJ!

 

PORTO AZZURO – śliczne miejsce, zadbana i świetnie zorganizowana plaża, można tam odpocząć dodatkowo popijając dobrą kawę na zimno. Prócz możliwości pływania, plażowania i popijania  kawy, ta plaża oferuje coś jeszcze…  Będąc w  Porto Azzuro koniecznie zorganizujcie sobie prywatne spa. Dobra wiadomość! Tam jest to całkowicie bezpłatne. Stojąc do morza twarzą, po prawej stronie gdzie plaża się kończy, znaleźć można naturalne zielone glinki. Obsmarowanie się nimi od stóp do głowy i paradowanie tak na plaży, to w Porto Azzuro  nic nadzwyczajnego. Do tego kawa w rękę i cóż więcej Wam potrzeba? ;)))  Już po  20 minutach w zielonej glince, Wasza skóra będzie miękka jak u niemowlaka.

 

Glinka z Porto Azzuro

Glinka z Porto Azzuro

BANANA  BEACH – „bananowa” plaża  to raj dla wszystkich, którzy chcą aktywnie spędzać czas nad wodą. Możecie tam wynająć wszelakiego typu wodne sprzęty sportowe i korzystać z nich na całego.

 

PLAŻA KSIGIA – na tę właśnie plażę powinien zajrzeć każdy, kto cierpi na jakiekolwiek choroby skóry. Co prawda zapach odczuwany  już w drodze na plażę, jest odpychający. Czuć bowiem coś w rodzaju  nadpsutych  jaj. Taki zapach ma siarka, która miesza się z morską wodą przy tej plaży. Do zapachu już po chwili można się przyzwyczaić, a wpływ siarki na skórę podczas morskiej kąpieli – jest nieoceniony! Tu ważna uwaga – pamiętajcie, by przed kąpielą zdjąć z siebie wszystko co srebrne. Przy  kontakcie srebra z siarką, biżuteria bezpowrotnie czernieje.

 

GERAKAS – jedna z najważniejszych plaż dla Zante, szczególnie warta uwagi dla osób zainteresowanych  żółwiami Caretta  Caretta. To właśnie tam znajduje się centrum edukacyjne  na temat tych wodnych gigantów oraz szpital dla żółwi. Zawsze pełno jest tam wolontariuszy z całego świata, którzy żółwiami się opiekują. Przy wstępie  na plażę w Gerakas  najprawdopodobniej otrzymacie bilet, mimo tego że wejście jest bezpłatne. Wszystko przez to, że jest to teren gdzie samice żółwi składają swoje jaja. Żeby uniknąć zbyt dłużej ilości osób na plaży, dostaje się bilet, który uprawnia  na przebywanie na niej  nie dłużej niż 3 godziny. Jeśli zobaczycie oznaczone drewniane konstrukcje, trzymajcie się od nich z daleka! To właśnie tam znajdują się bardzo delikatne jaja samic Caretta Caretta, które obecnie objęte są ścisłą ochroną!

Więcej na temat żółwi Caretta Caretta i Narodowego Parku Morskiego Zakinthos przeczytacie TUTAJ!

 

PORTO LIMNIONAS –  nie znajdziecie tam typowej piaszczystej plaży, a prowadząca do portu droga jest szalenie kręta. Mimo tego, warto się tam wybrać, bo to miejsce absolutnie piękne! Poszarpane skały obrośnięte kępkami zieleni, ramują brzeg morza, którego kolor przechodzi od zieleni po kobalt,  turkus czy też lazur, w zależności od pory dnia i światła.  Dalej widać już tylko bezkresne morze.  Porto Limnionas to również idealne miejsce, by zjeść coś  pysznego. Za znajdującą się tam tawernę mogę ręczyć! A jeśli chcecie przywieść z wyspy najlepszej jakości oliwę, podpytajcie kelnera, czy właściciel tawerny nie odstąpi  butelki.

 

PORTO ROXA – co prawda tamtejszy widok na morze jest zachwycający, ale ze względu na ostre kamienie w Porto Roxa nie można  ani pływać, ani się opalać. Po co więc tam się udawać? W zakamarkach owych ostrych kamieni, gromadzi się  sól morska. To bezinteresowny prezent, który w tym miejscu daje  Wam Morze Jońskie.

Więcej pomysłów na darmowe souveniry z Grecji, znajdziecie TUTAJ!

 ZOBACZ ZE MNĄ WYSPĘ KORFU!

Dlaczego Grecy wieszają pranie na zewnątrz swoich domów?… środa, 2 kwietnia 2014

      Po tym jak umieściłam na Sałatkowym Facebooku  pierwsze zdjęcia z wyprawy po stolicy wyspy Korfu, wywołała się mała dyskusja. Widok powiewającego z okien i balkonów prania,  w mojej głowie zlał się z obrazem typowej greckiej wsi czy też miasta tak bardzo, że chyba zupełnie zapomniałam, że taki zwyczaj istnieje. Trzeba jednak przyznać – wygląda to co najmniej mało gustownie.  Ponieważ architektura stolicy wyspy Korfu jest naprawdę zachwycająca,  obrazek  powiewającego prania z okien i balkonów szalenie eleganckich budowli, wygląda szczególnie dziwacznie. Przepiękne, stare weneckie budynki, „przyozdobione”  zestawem bielizny należącym do  mieszkańców.  Pranie może wisieć  również między budynkami. Dlaczego tak jest?  Myślałam nad tym długo. Postanowiłam więc zapytać  Janiego.

     -Jani, dlaczego w Grecji pranie rozwieszane jest tak niedyskretnie, zawsze na zewnątrz? Nie sądzisz, że wygląda to po prostu brzydko? Kiedy przechodzisz obok pięknego budynku, a tam skarpety, majtki, koszulki, staniki należące do właścicieli?

   -Co? O co ci chodzi? Nigdy w życiu nie zwróciłem na to uwagi…

    Ponieważ byliśmy właśnie w stolicy Korfu  na spacerze, wskazałam  palcem konkretne przykłady. Natykaliśmy się na nie prawie co uliczkę.

    -Tu! Tu i jeszcze tu! Czy nie myślisz, że ładniej miasto by wyglądało, jeśli tego prania by tu nie było?

    -A…  To taka tradycja. Zawsze tak było i pewnie będzie.

    -Jakaś dziwna  ta tradycja… Rozumiem, że tak było w XIX wieku, ale chyba czas najwyższy by to zmienić…

 

     I wtedy się zaczęło… „Dziwna tradycja?” Zdaje się, że powiedziałam o dwa słowa za dużo… Skończyło się tym, że nie mam już mojego zaręczynowego pierścionka. Z naszej firmy – wycieczek po wyspie Korfu,  również nici, bo sama nie jestem w stanie wszystkiego zorganizować. Co dalej? Nie mam zielonego pojęcia…

      Daliście się nabrać?;))) Był to oczywiście spóźniony żart na 1go kwietnia! Myślałam, że z tym  postem wyrobię się na wczoraj. Jednak mimo spóźnienia – nie mogłam sobie darować;))) U nas wszystko oczywiście w porządku! Korfu jest piękna, a pierścionek na swoim miejscu. Przechodzę więc do sedna…

     Jani podrapał się po głowie i jeszcze raz  powiedział:

     -Takie wieszanie prania na świeżym powietrzu jest bardzo higieniczne! Jak wisi na słońcu i powiewa, to giną bakterie. I to wszystkie!

     Tak, jasne! O tych „tajemniczych, greckich bakteriach”, przez które wiele Greczynek prasuje również swoje majtki, słyszałam  od Fety. Jakoś jednak ta teoria mnie nie przekonuje. Bo czy słyszeliście kiedyś o takiej  chorobie, której można się nabawić, ponieważ pranie suszyło się w cieniu? Brzmi naprawdę „groźnie” ;)))

    -Jani… Od dwóch lat mieszkamy w naszym domu. Czy zauważyłeś, że pranie wieszamy zawsze w mieszkaniu? Ani u ciebie, ani tym bardziej u siebie, nie zauważyłam jeszcze jakiś dziwnych objawów…

    -No tak, ale…

    Jani zamyślił się raz jeszcze. Tym razem jakby  głębiej.

    -Ale wiesz co… Wy Polacy też macie na sumieniu swoje dziwactwa.

    -Tak? A na przykład jakie?

    -A na przykład takie… Nigdy nie mogłem się temu nadziwić. Idziesz, ze znajomymi do kawiarni. Siadasz wygodnie i zamawiasz, dajmy na to kawę. Chcesz się zrelaksować, trochę pogadać, odpocząć, posiedzieć. Kelner przynosi, to co zamówiłaś. Ty wypijasz i dokładnie sekundę później filiżanki nie ma! Tak więc się zastanawiasz, czy ktoś chce dać ci do zrozumienia, że masz już wychodzić? Ale ty przecież chcesz  jeszcze pogadać, zrelaksować się, posiedzieć. Ten zwyczaj mnie po prostu przeraża! I jak tu się przy kawie relaksować? Kiedy opowiadam o tym komuś w Grecji, nikt nie może mi uwierzyć! Może mi to wytłumaczysz? Jak to u was działa?

       Przyznam, że zostałam zupełnie zbita z tropu. Jedno co przychodziło mi do głowy, to słynne, mądre stwierdzenie: co kraj, to obyczaj!

ZOBACZ ZE MNĄ WYSPĘ KORFU!

 

Sałatka po grecku TV – odc. 8: LOUKOUMADES, czyli pączki w wydaniu greckim… niedziela, 30 marca 2014

     Niby wszystko robi się podobnie, ale greckie pączki czyli loukoumades, smakują inaczej! Od tych, które jemy w Polsce różnią się przede wszystkim rozmiarem, bowiem te w wydaniu greckim są bardzo małe. Często podaje się je polane syropem miodowym i posypką orzechowo – cynamonową. Choć możliwych dodatków jest wiele, my proponujemy tę właśnie wersję.

     Loukoumades to idealna słodkość w tym okresie, zważywszy na to, że również i w Elladzie trwa  post. Ci, którzy chcą przestrzegać go restrykcyjnie, nie powinni jeść jajek, ani pić mleka.  Te słodkie pączki pasują więc na ten czas idealnie! Niżej link do filmiku,  jak dokładnie je zrobić.  Jani tym razem się rozgadał… Strach się bać co będzie dalej, bo z polszczyzną idzie mu coraz lepiej! Posłuchajcie sami;)))  Zapraszamy na filmik…

https://www.youtube.com/watch?v=JJwnjsS6jK0

ZOBACZ ZE MNĄ WYSPĘ KORFU!

Historia mojego zaręczynowego pierścionka… czwartek, 27 marca 2014

         

    Przemyśleliśmy sprawę! I tym samym po ponad siedmiu  latach związku,  postanowiliśmy z Janim wziąć ślub;))) Na razie jest to ślub cywilny, ale i tak jest w związku z nim naprawdę wiele szumu. Wszystko zaczęło się od mojego pierścionka… zaręczynowego!

      Nie ma co owijać w bawełnę. Jeśli  jest się parą ze stażem ponad 7 lat, moment kiedy podejmuje się decyzje o ślubie, jest oczywiście bardzo radosny, jednak trudno w takim przypadku o zaskoczenie. Mimo tego, jako bardzo typowa kobieta, nie mogłam doczekać się mojego pierścionka zaręczynowego. Jestem jednak przekonana, że żeńska część sałatkowej rodziny, sprawą owego pierścionka przejęta była o wiele, wiele bardziej.

      Jani znał  dokładnie opis jak mój wymarzony pierścionek wygląda. Prosty. Wręcz  minimalistyczny. I bardzo nowoczesny.

      Tak się złożyło, że jego kupno przypadło na naszą wizytę w sałatkowym domu. To jak ma wyglądać owe świecidełko, gdzie najlepiej je kupić i z czego dokładnie ma być zrobione, zdominowało tematy wszystkich rozmów. Misja, jakby miały od niej zależeć dzieje całego świata. Co najciekawsze, każda „pierścionkowa”  rozmowa dość nieudolnie była przede mną ukrywana, tak żebym się przypadkiem nie zorientowała. Udawanie, że się nie słyszy i nie rozumie, w tym wypadku było szczególnie  trudne…

SCENA 1

Sałatka w pełnym składzie siedzi przy obiedzie. Ja schodzę po schodach nieco spóźniona. Już ze schodów słyszę rozmowę, u którego jubilera jest najpiękniejsza biżuteria.

 

FETA

(rozemocjonowana)

Jani! Pójdziemy tam jutro i sam zobaczysz! Do tego jubilera co ma sklep przy centrum. I tylko tego! On to dopiero ma piękne… piękne…

 

W tym momencie jestem już w kuchni i siadam do stołu.

 

FETA

…piękne… piękne… POMIDORY!!! Tak pomidory… Ostatnio o nie bardzo ciężko! Pójdziemy tam razem i kupimy całe pięć kilo, tak żeby było na zapas.

(Feta kończy, ze swojego konszachtu wyraźnie zadowolona)

 

 

SCENA 2

W kuchni. Feta, Olivka oraz Jani. Ja jestem w pokoju obok i oczywiście wszystko dokładnie słyszę.

 

OLIVKA

Teraz modne jest białe złoto. I koniecznie musi mieć taki wielki, wystający diament. Wiadomo, im większy tym lepiej. I im bardziej wystaje!

 

FETA

Tak Jani! Koniecznie wieeelki diament. Twoja siostra ma racje… No i u tego jubilera, co ci wcześniej mówiłam, mają właśnie takie wielkie, wystające, piękne…

 

Mniej więcej w tym momencie, zabrzęczała moja komórka, która o zgrozo była w kuchni. Niestety, ale musiałam po nią zejść.

 

FETA

…piękne… piękne… Suzi z kanału Sky dziś mówiła, że jutro ma być przepiękne słońce! Na niebie ma nie być ani jednej chmurki. Jani, pamiętaj żeby… O! Nasmarować się kremem z filtrem…

(tym razem nawet po minie Fety, widać było ewidentnie, że tym razem konszacht się nie udał)

 

         Podczas większości tego typu zakonspirowanych dyskusji, emocje potrafiły sięgać zenitu. Najciekawsze było jednak to, że Jani nie odzywał się ani słowem, zachowując jednocześnie twarz pokerzysty.

      W końcu jednak wybiła godzina „W”  i Jani miał udać się do jubilera. Gotowi do wyjścia byli jednak wszyscy! Cały skład! Mimo wyraźnych oporów, Feta do wyjścia zmusiła nawet i Pomidora, który na zakupy i wszystko co z nimi jest związane,  jest wyraźnie uczulony. Do domu przyszła nawet i Cytryna, bo bez niej z kolei, żadne zakupy nie mogą się obejść. Co chwilę krzyki, wrzaski na przemian z wybuchem śmiechu.  Biedny Jani… Chyba brał coś na uspokojenie.  Pomysły na projekty najróżniejszych pierścionków, przekraczały możliwości wyobraźni chyba najbardziej ekscentrycznego jubilera. Propozycja  a la Kate Middleton, również padła. Na Boga… Zaczynałam się już lekko denerwować…  A miał być przecież:  „prosty. wręcz  minimalistyczny. i bardzo nowoczesny”. Jani tymczasem – ani słowa!

      Cała akcja odbyła się pod kamuflażem tego, że pewna znajoma  takiej jednej kuzynki… To znaczy… I ta właśnie kuzynka… Która ma tę znajomą… Którą zna jej  kuzynka… No więc, ta właśnie znajoma… Hmmm… Dalej niestety nie pamiętam, bo każdy gubił się w zeznaniach.

     Zamknęły się drzwi. I nastała błoga cisza. Na całe szczęście, bo jeszcze chwilę, a rozbolałaby mnie głowa… Typowe greckie rodziny są naprawdę kochane. Ale czasem… sami rozumiecie – nigdzie nie jest idealnie.

       Po trzech godzinach drzwi się otworzyły, a następnie huknęły. Olivka wbiegła po schodach po czym z trzaskiem zamknęła się w swoim pokoju. Feta wraz z Cytryną zapaliły w ciszy  po papierosie i zaczęły robić kawę. Tylko Pomidor wszedł rozbawiony i szczęśliwy, że to już koniec. Nietrudno było zauważyć, że cała akcja zakończyła się jedną wielką kłótnią. Czyli… Norma! Do wieczora wszyscy o wszystkim i tak zapomną.  Jani tymczasem wciąż nic nie mówił.  Skradł się tylko do szafy i zaczął grzebać coś w skarpetkach.

***

      I jest!  Wymarzony… Idealny!!!  Dokładnie taki, jaki chciałam. Prosty. Wręcz  minimalistyczny. I bardzo… bardzo!  nowoczesny. Tymczasem przygotowania do ślubu nabrały rozpędu… Sukienka na szczęście gotowa ;)))

 ZOBACZ ZE MNĄ WYSPĘ KORFU!

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Grecy są tak greccy, że mają nawet greckiego McDonalda… poniedziałek, 24 marca 2014

       Mimo, że w greckim radiu słychać amerykańską muzykę,  a na każdym kanale oglądać można amerykańskie filmy, Grecy nie pałają zbytnią miłością do Amerykanów i tym samym niemalże oficjalnie nie lubią tego co amerykańskie. Spotkanie w Grecji  McDonalda, często graniczy z cudem. W Pizzy Hut zazwyczaj pustki. Burger King? KFC? Nawet nie wiem, czy w Elladzie coś takiego  w ogóle istnieje.

 

        Poza tym (a raczej przede wszystkim;) nie ma na świecie niczego lepszego  niż greckie jedzenie! Jednak większość z nas lubi od czasu do czasu posilić się typowym fast foodem – przyznacie sami…  Grecy nie byliby więc sobą, gdyby nie stworzyli własnej wersji typowego McDonalda. Jego nazwa brzmi Goody’s  i jest w każdym większym greckim mieście!

      Goody’s został założony w 1975 roku w Salonikach przez trzech Greków. Obecnie jest jedną z największych greckich firm. W Goody’s można jeść  również poza Elladą. W Albanii, Bułgarii, Portugalii, Macedonii, na Cyprze i Białorusi. Ale co można tam  dostać?  Hamburgery, frytki i innego rodzaju tego typu  jedzenie. Jednak prócz fast foodu, w Goody’s dostępne są  również najróżniejsze sałatki. I co najważniejsze – potrafią być naprawdę  niezłe!  Przyznam, że to właśnie w Goody’s  pierwszy raz jadłam dacos (nasz filmik jak zrobić dacos jest TUTAJ!), czyli tradycyjną sałatkę prosto z Krety. Sezonowo  w Goody’s dostać można krewetki, które również są tam smaczne.

          Pomysł na Goody’s jest doskonałym przykładem tego, jak sprytnie Grecy do swoich narodowych gustów  dostosowują to, co  najbardziej komercyjne i masowe.  Tradycyjna sałatka z Krety dostępna w typowym fast foodzie… Sami przyznacie, że brzmi to genialnie!

 ZOBACZ ZE MNĄ WYSPĘ KORFU!

Mmmniam… DACOS w wersji Goody’s

 

 

Co to jest KOMBOLOI i do czego służy?… sobota, 22 marca 2014

KOMBOLOI

KOMBOLOI

       

       Komboloi  to zdaje się jeden z najbardziej charakterystycznych przedmiotów Grecji. Starszy Grek, który zręcznie podrzuca w dłoniach sznurek koralików, to obrazek  niemal pocztówkowy.

Ale czym w zasadzie jest komboloi i przede wszystkim – do czego służy?

         Komboloi   to sznurek nawleczony pokaźnej wielkości koralikami. Wbrew pozorom nie ma niczego wspólnego z różańcem, choć wyglądem nieco go przypomina. Jest to przedmiot  kojarzony z męskością, między innymi dlatego że nigdy nie posługują się nim kobiety.

       Podrzucanie  komboloi  wcale nie jest prostą czynnością. Jak dokładnie się to robi? Przyznam, że nie mam zielonego pojęcia, co więcej – nie zamierzam się uczyć, bo widok kobiety podrzucającej komboloi… To zwyczajnie w przyrodzie się nie zdarza! ;)))

      Większość Greków nieustannie gestykuluje. Najlepiej to zaobserwować, kiedy patrzy się na Greków, którzy rozmawiają. Ręce w ciągłym  ruchu! Ale  co, jeśli nie ma co z nimi zrobić? W takich właśnie sytuacjach najlepiej sprawdza się komboloi! Odgłos uderzających o siebie koralików, podobnie jak ich widok, kiedy harmonijnie układają się w locie, to sama przyjemność. Zręczność w posługiwaniu się komboloi u niektórych Greków to prawdziwa sztuka!

       Czy komboloi ma odstresowywać?  Pomagać przy rzucaniu palenia? Wydaje mi się, że podrzucanie miłych w dotyku koralików, jest jedną  z tych czynności, które trochę niewytłumaczalnie sprawiają  przyjemność. Tak po prostu, samą w sobie.

       Jak dokładnie wygląda proces podrzucania komboloi? Przy okazji ostatniej wizyty u Sałatki, wybraliśmy się do dziadka. Stwierdziłam, że to idealny moment, żeby nagrać to z jaką zręcznością Oregano posługuje się swoim komboloi, których ma całą kolekcje.

 

      Przyszliśmy nieco nie w porę, ponieważ była chwila po 14, co znaczyło że dziadek był  już jedną nogą w łóżku, przygotowując się do swojej popołudniowej drzemki. Zapomniałam! Godziny od 14 do 18 to w Grecji czas niemalże święty, bowiem właśnie wtedy wiele osób oddaje się mesimeriano ipno czyli greckiemu odpowiednikowi sjesty.

      Dziadek co prawda jeszcze nie spał, ale otworzył nam drzwi już w pidżamie.  Zaryzykuje stwierdzenie, że mieszkanie  Oregano jest bardziej greckie niż sam Partenon! Kiedy tylko zamknęły się drzwi, poczułam że powietrze przesiąknięte jest specyficznym zapachem anyżu. Na stole stała butelka Malamatiny, której dziadek jest prawdziwym koneserem  i talerzyk z dolmadakia (KLIKNIJ TU!), wcześniej chyba przyniesionymi  przez Fetę. Dziadek już u progu  podrzucał  komboloi i w niekontrolowanym geście co chwilę poprawiał sobie sumiaste wąsy, jakby sprawdzając czy oby na pewno są na swoim miejscu. Wchodząc do środka, miałam nieodparte wrażenie, że ktoś tę scenę wyreżyserował. Usiedliśmy przy stole, a ja spytałam czy mogę włączyć w aparacie kamerę. Dziadek nie protestował.

http://www.youtube.com/watch?v=zg67M9MyHSE

      Pogoda tego dnia była bajeczna. Pewnie po naszym wyjściu Oregano uciął sobie zapowiadaną drzemkę. Zanim jednak to się stało dziadek zaproponował, żebyśmy weszli na dach jego mieszkania. Oregano mówi, że właśnie stamtąd miasto prezentuje się najpiękniej. Postaliśmy chwilę racząc się bajeczną panoramą  i promieniami słońca. Dawka witaminy D, jak w zastrzyku.  A w tle nieprzerwanie, przez cały czas  słychać było stukanie uroczo brzmiących  koralików…

 

    Na koniec – ciekawostka!  Komboloi jest w Grecji tak popularne, że istnieje nawet poświęcone mu muzeum. Link na stronę Muzeum Komboloi w miejscowości Nafplion, znajduje się tutaj:

 

http://www.komboloi.gr/