z cyklu: JADĘ DO GRECJI NA WAKACJE – Dlaczego nie można do końca ufać książkowym przewodnikom?… poniedziałek, 11 sierpnia 2014

      Moja przygoda z Elladą zaczęła się już 8 lat temu, kiedy to w ramach stypendium  Sokratesa zupełnym przypadkiem, trafiłam  na wyspę Lesbos. Wtedy jeszcze nie miałam o Grecji zielonego pojęcia. Był to mój pierwszy wyjazd do Ellady  i postanowiłam się do niego jak najlepiej przygotować. Kupiłam prześliczny, kolorowy przewodnik, zaopatrzony w mnóstwo zdjęć, na które uwielbiałam patrzeć. Nie wszystko jednak złoto co się świeci. Kilka razy przez ten właśnie przewodnik wpakowałam się w niezłe kłopoty…

 prze

W GRECJI NAWET ZIMĄ JEST CIEPŁO…

     Jest to jeden z największych mitów dotyczących Grecji. W przewodnikach  jest napisane, że zimą temperatura wynosi około 10 – 15 stopni. No cóż… Jest to prawda. Ale trzeba zaznaczyć, że szczególnie  na wyspach jest niesamowicie wilgotno, pada, wieje, a w mieszkaniach nie ma ogrzewania centralnego.

     Kiedy przeczytałam, że w Grecji zimą temperatura potrafi wynosić  15 stopni, nawet nie spakowałam  zimowych butów czy też  kurtki. Pomyślałam że w zupełności wystarczą mi jedynie  dwa swetry. Przyszedł listopad… Mimo, że rzeczywiście termometr wskazywał czasem i 15 stopni, wiało, padało, było przeraźliwie wilgotno. Moje dwa swetry zakładałam jeden na drugi. A pod koniec listopada musiałam wybrać się na wielkie, odzieżowe zakupy.

W GRECJI WSZĘDZIE MOŻNA SIĘ TARGOWAĆ…

     Pamiętam jak dziś słowa z owego przewodnika: „Grecy uwielbiają się targować! Targować można się wszędzie, nawet i w taksówkach.” Niestety, postanowiłam wykorzystać tę informację. Dziś kiedy o tym myślę, to nasuwają mi się słowa: „na Boga… kto pisał ten przewodnik?!”.

     Chwilę po tym, jak wylądował mój samolot na Lesbos, weszłam do taksówki. Powiedziałam gdzie chcę jechać i spytałam o cenę. Niestety, mając w głowie informację z przewodnika – zaczęłam się targować… Na początku taksówkarz był zupełnie zbity z tropu. Kiedy doszedł do siebie…  cud, że uszłam z życiem!

W GRECJI WSZĘDZIE DOJEDZIE SIĘ STOPEM…

    Na wyspie Lesbos, na której studiowaliśmy wraz z grupą zwariowanych sokratesowców  z południa, wszędzie jeździliśmy stopem. Komunikacja miejska nie działała, a nasz akademik oddalony był od uniwersytetu o 5 kilometrów. Informacja o tym, że w Grecji wszędzie dojedzie się stopem,  również pojawiła się w moim osobliwym przewodniku.

     Pewnego dnia na zajęcia musiałam jechać jednak sama. Postanowiłam znów złapać stopa. Żaden przewodnik nie mógł przewidzieć, że zatrzyma się stary, rozklekotany wan, w którym siedziało pięciu jadących do pracy Albańczyków. Nie lubię utrwalać stereotypów, jednak na taki widok oblał mnie zimny pot. Na zajęcia dojechałam, ale… nigdy więcej nie zdecydowałam się jechać już żadnym stopem…

 

A czy Wy macie jakieś przygody związane z informacjami z przewodników? Piszcie koniecznie w komentarzach!

 

Czasami plotka pomaga… czwartek, 7 sierpnia 2014

      To wydarzenie miało miejsce jeszcze przed moją wyprawą na Korfu, krótko po naszym ślubie. Cofamy się więc w czasie mniej więcej o trzy miesiące.

***

      Zabrzęczał  telefon Janiego. Na zwiady zadzwoniła Cytryna, by dowiedzieć się co ciekawego w trawie piszczy. To znaczy… zadać  fundamentalne, rozstrzygające wszystko pytanie, czyli: co było dziś na obiad?

     Mimo, że od kilku  miesięcy moim mężem jest Grek, ani trochę nie zmieniłam swoich kulinarnych przyzwyczajeń. Właściwie… nie zmieniłam zupełnie niczego. W każdym razie, regułą mojego codziennego gotowania, jest to by: a) całość przygotowań nie trwała dłużej niż 20 – 25 min. b) nie mieć zbyt wiele do  sprzątania c) używać jak najlepszych składników, gotować jak najprostsze potrawy. Co jakiś jednak czas, mniej więcej raz na tydzień czy też dwa tygodnie, kiedy mam więcej wolnego czasu, gotuje coś naprawdę wyśmienitego. Przeszukuje wtedy blogi kulinarne, przeglądam najróżniejsze gazety. Zdobywam odpowiednie składniki,  by od czasu do czasu  posmakować przysłowiowe „niebo w gębie”. Tego dnia, kiedy dzwoniła Cytryna miałam  niesamowite szczęście, bowiem właśnie wtedy postanowiłam ugotować coś naprawdę specjalnego.

    -No… To co dziś ugotowała ci  ta twoja… żona? – spytała Cytryna, z wyraźną ironią w głosie.

    -Aaa… ciociu… Dziś była przepyszna lasagna! – odpowiedział Jani, którego jedną z  głównych cech charakteru jest to, że  nie potrafi kłamać. Prawdę mówi zawsze z dziecięcą wręcz szczerością. Cytryna wie, że cokolwiek powie Jani, jest to na sto procent zgodne z prawdą. Drążyła więc temat dalej…

    -A! Jasne! Pewnie mrożona!

    -Nie! Wszystko ciociu domowej roboty! Ale to nie była taka sobie zwykła lasagna…

    -Taaak…? – po drugiej stronie słuchawki, słychać było wyraźne zdziwienie.  –To znaczy? No mów! Opowiadaj!

    -No najpierw przez kilka dni Dorota wyszukiwała odpowiedniego  przepisu na różnych  blogach. A później jak znalazła ten właśnie który idealnie się nadawał, to musieliśmy jechać do miasta po składniki. No, ten makaron na lasagnę to się wszędzie dostanie. Szpinak też. Najtrudniej było z dobrym prosciutto   i tym… no! Nie pamiętam jak się nazywa… Taki niebieskawy, pleśniowy ser.

   -Acha…

   -No i później… To już nie wiem, bo byłem w pracy. W każdym razie po świeży szpinak musiałem iść ja, specjalnie na bazar. I wyszukałem taki najlepszy!

   -Aaaa… – Jani wszedł w swój ulubiony temat kuchni i jedzenia. Kiedy się rozgadał, szybko przeszedł w monolog:

   -Nie wiem jak robi się to dokładnie, ale jest z tym trochę roboty. Wie ciocia, szpinak dobrze wymyć, podsmażyć. Prosciutto drobno  pociąć. Przygotować ser. Nałożyć warstwy na siebie.  Odpowiednio przyprawić. Przyszykować piekarnik. Ale rezultat! Ciocia! Musisz kiedyś spróbować! Niebo w gębie! Albo wiesz! Poczekaj, poczekaj! Spytam Dorotę dokładnie o ten przepis, to zrobisz koniecznie jutro wujowi…

    -Wiesz Jani, ja teraz akurat nie mam czasu… Muszę uciekać, bo lecę właśnie otwierać sklep! Dobra zgadamy się później! Na pewno oddzwonię! I pozdrów Dorotę!!!

     Plotka o tym, że nasz  codzienny obiad szykuje nawet  nie tyle trzy, a pięć dni wcześniej, po całej Sałatce rozeszła się z prędkością światła. Oczywiście dobudowana została odpowiednia oprawa, że   całe ranki i popołudnia spędzam w kuchni, ewentualnie na naszym wiejskim bazarze, wyszukując odpowiednich  zawsze najlepszych składników. A złożony z trzech części obiad czeka   zsynchronizowany z powrotem Janiego z pracy. Czyli równa się – idealna grecka żona. Obecnie Feta nie tyle mnie lubi, co po prostu kocha! Trzeba przyznać – tego dnia miałam nadprzyrodzone szczęście. Nigdy nie obaliłam plotki na temat mojego rzeczywistego podejścia do gotowania. I nie mam najmniejszego  zamiaru…

    A następnego dnia – na obiad zamówiliśmy sobie pizzę z dostawą do domu…

 

 

Statki na morzu… poniedziałek, 4 sierpnia 2014

      1

     Od zawsze marzyłam, by mieszkać kiedyś nad morzem. To marzenie spełniło się w trzystu procentach. Mieszkam nad morzem. Nad morzem pracuje. A jak mam wolną chwilę… wybieram się nad morze! Uwielbiam absolutnie wszystko co z morzem jest związane.

     Widok białego statku na jednym wielkim błękicie, ma w sobie coś niebywale urokliwego. Kilka prostych geometrycznych kształtów i niekończąca się przestrzeń nieba i morza. Kojący szum fal i zapach słonej wody…

    W dzisiejszym poście kilka zdjęć wykonanych w ciągu  ostatnich dni w okolicach jednego z najpiękniejszych miejsc na całej wyspie, tuż przy Starej Fortecy. Korfu.

2 3 4 5 6 7 8 9 10 11

Sałatka po grecku w podróży. Pierwsze dwa miesiące na Korfu – już za nami!… sobota, 2 sierpnia 2014

    Jeszcze nigdy proces zapuszczania korzeni nie przeszedł u mnie tak szybko. Właściwie od momentu, kiedy dobiliśmy do portu poczułam, że to jest właśnie moje miejsce. Myślałam, że to taki początkowy zachwyt, pierwsze zachłyśnięcie. Ale im dłużej tu jestem, tym jeszcze bardziej mi się podoba. I nawet nie chce myśleć o październiku, kiedy nastąpi koniec letniego sezonu i trzeba będzie się pakować.

    Pierwsze dwa miesiące działalności naszej firmy są już za nami. Nasze wycieczki po wyspie odbywają się regularnie. Właśnie otworzyliśmy nową trasę – „Korfu – południe”. Działamy też całkowicie legalnie, a na naszej stronie dumnie wisi znaczek Greckiego Ministerstwa Turystyki, które przyznało nam licencję. Współpracujemy również z lokalnymi, greckimi przewodnikami, dzięki czemu możemy  wchodzić na teren zabytkowego miasta Korfu oraz muzeów.

 

     Kiedy piszę to wszystko w tym momencie, to nawet mi do końca nie chce się jeszcze w to  wierzyć. Ale tak – za chwilę przybiję kolejną pieczątkę biura  „Sałatki po grecku” na bilet dla naszych następnych  uczestników. Ten rok, jest zdaje się jednym z najbardziej przełomowych w moim życiu.

     Nie wszystko jednak zadziało się ot tak samo i przyszło nam łatwo. Nie chcę nawet przypominać sobie ile stresu kosztował mnie nasz  start na Korfu. I wciąż jeszcze czasem kosztuje wiele. Otwieranie własnej firmy to wielkie życiowe wyzwanie. Takie  wydreptywanie swojej własnej ścieżki, powoli, konsekwentnie, krok po kroku. Czasem ktoś podłoży nogę… A później znów ktoś inny wystawi pomocną rękę. Przeciwności losu jest wiele, ale grunt to wykasować ze swojej głowy słowo „poddaje się”. Tylko tak można iść do przodu, do swojego ściśle wymarzonego celu.

    Jestem naprawdę  po uszy zakochana w Korfu…

 

    Zapraszam Was jeszcze raz, bardzo gorąco, na wyprawy z nami po tej bajkowej wyspie!

Sałatka po grecku w podróży KORFU

 

z cyklu: JADĘ DO GRECJI NA WAKACJE – Przewodnikowe ABC. Czyli jak merytorycznie przygotować się do podróży po Grecji… poniedziałek, 28 lipca 2014

    Każdą moją podróż w najróżniejsze greckie zakątki, zaczynam przygotowywać jak najwcześniej tylko mogę. Uwielbiam  czytać przewodniki. Przeglądać najróżniejsze strony internetowe. Dowiadywać się o danym miejscu możliwie jak najwięcej. Taki proces przygotowywania się powoduje, że sama podróż zaczyna się na długo przed zamknięciem drzwi od domu.

 

Jak najlepiej merytorycznie przygotować się do podróży po Grecji? Oto i moje „przewodnikowe ABC”!

 

A. PRZEWODNIK OGÓLNY PO GRECJI. Poszukiwania informacji o danym miejscu  zawsze zaczynam od mojego wielkiego przewodnika po Grecji „Globar” PWN. Jest w nim wszystko co najbardziej ogólne i najpotrzebniejsze. To typowy przewodnik typu „cegła”, w którym nie ma obrazków, a wszystko zapisane jest drobnym maczkiem, na bardzo cienkich kartkach. Niestety, ale nie ufam kolorowym, ładnym przewodnikom z dużą ilością zdjęć. Owszem – inspirują. Inspiracja, inspiracją, ale w przygotowaniach do podróży, ja stawiam przede wszystkim na rzetelną informację. W tym aspekcie przewodnik „Globar” sprawdza się  idealnie.

B. PRZEWODNIK PO DANEJ CZĘŚCI GRECJI. Każdy kto szukał przewodnika po określonej greckiej wyspie, czy też regionie, wie jaki jest z tym problem. Ilość polskich przewodników po Grecji, jest naprawdę mała. Jeśli już są, to często są bardzo ogólnikowe. Na szczęście na prawie każdej greckiej wyspie, można kupić przewodniki po danym miejscu, w polskiej wersji językowej. Takie przewodniki, pomimo że ich polskie tłumaczenia pozostawiają wiele do życzenia, są naprawdę najlepsze. Ale co jeśli chcielibyśmy mieć taki przewodnik jeszcze przed wyjazdem do Ellady? Radzę przeszukać Allegro! Często powracający już z Grecji turyści, sprzedają je za symboliczną cenę na aukcjach. W taki właśnie sposób często jeszcze przed wyjazdem udaje mi się zdobyć prawdziwe przewodnikowe perełki.

C. INTERNET.  Choć zawsze bardziej ufam temu co zapisane jest na papierze, internet jest  rewelacyjnym źródłem dodatkowych informacji. Liczba blogów poświęconych  samej Grcji  jest niezliczona. Informacje zawarte na blogach, czy też forach, potrafią być niesamowicie przydatne.  Są również zawsze aktualne.

D. FILMY. Jeśli jeszcze  przed waszą podróżą do Ellady, macie ochotę poczuć atmosferę danego miejsca, warto sprawdzić, czy w miejscu do którego się udajecie nie kręcony był jakiś film. Znanych filmów, których akcja toczy się w Grecji jest naprawdę wiele. Oto kilka ważniejszych przykładów:

Korfu: „James Bond. Tylko dla twoich oczu”, Skiathos: „Mamma mia!”, Kreta: „Grek Zorba”, Amorgos: „Wielki błękit”, Kefalonia: „Kapitan Corelli”, Meteory: „James Bond. Tylko dla twoich oczu”.

Jeśli znacie jeszcze inne filmy z Grecją w tle –  koniecznie napiszcie w komentarzach!

E. MIEJSCOWI. Zawsze, ale to zawsze pytajcie się ludzi, którzy mieszkają w danym miejscu co warto zobaczyć, gdzie warto jechać, gdzie zjeść,  gdzie udać się na plażę. Grecy są bardzo gadatliwi i takie doradzanie to dla nich sama przyjemność. Mogą przekazać wam informacje, o jakich nie piszą w żadnym przewodniku. A być może odkryjecie przy tym coś zupełnie nowego…

 

        Zazwyczaj po takim przygotowaniu, jadąc w dane miejsce czuje się jakbym już tam kiedyś była. Konfrontacja swoich wyobrażeń z rzeczywistością, potrafi być również szalenie ciekawa.

       Dlaczego jednak do niektórych informacji zawartych w przewodnikach, trzeba zachować  zdrowy dystans? Hmmm… Mam w zanadrzu kilka ciekawych przewodnikowych anegdot, po których przestałam ufać wszystkiemu co piszą… Ale o tym już w następnym poście z wakacyjnego cyklu. Do przeczytania za dwa tygodnie!

Przewodnik po KORFU, cz. 3 – Korfu, czy też Kerkira? Skąd wzięły się dwie nazwy jednej wyspy?… sobota, 26 lipca 2014

     -Mam  kolegę, który jest Grekiem. Przed wylotem na Korfu, zadzwoniłam do niego, żeby się pochwalić gdzie się wybieram. Mówię: „Słuchaj  Adonis! Za tydzień jestem na Korfu!”, „Gdzie?!”, „No… na Korfu!”, „Jakie… Korfu?” – spytał  Adonis. „No K-O-R-F-U!”- przeliterowałam, żeby nie było wątpliwości. „Nie ma takiej wyspy!” –  odpowiedział lekko podirytowany. „Jak to nie ma? Jest! Wykupiłam na niej wakacje! Podobno to całkiem duża wyspa! Musisz ją znać… Nie strasz mnie, Adonis!”. „Moja droga! Korfu? Taka wyspa nie istnieje! Ja ci to mówię! Jeśli już… To jest tylko i wyłącznie Kerkira! K-E-R-K-I-R-A! I zapamiętaj to sobie!”.

 

     Tę anegdotę opowiedziała mi jedna z naszych turystek. Znakomicie oddaje stosunek Greków do dwóch nazw tej  drugiej co do wielkości wyspy Morza Jońskiego. Wszędzie w  świecie wyspa Korfu (Corfu) czy też Kerkira, znana jest  pod tą pierwszą nazwą. Korfu – brzmi krótko, ładnie, melodyjnie, łatwo wpada w ucho.  Tak też wyspa nazwana jest  w każdym przewodniku, czy też folderze reklamowym. Jednak nikt z Greków tej nazwy nie używa! Dla typowego mieszkańca Ellady, ta przepiękna wyspa zawsze będzie Kerkirą.

Dlaczego więc  wyspa ma dwie nazwy? I dlaczego Grecy używają  dłuższej wersji?

      „Kerkira” jest jedną z pierwszych nazw wyspy, których w starożytności było wiele. Według mitologii, Cercyra  była prześliczną nimfą, córką boga rzeki Asopos, w której to zakochał się Posejdon. Bóg morza porwał Cercyrę na wyspę,  a ta  zaczęła nosić jej imię. Ze związku Cercyry z Posejdonem  narodził się Faek –  mitologiczny praprzodek Faeków, czyli ludu, który na wyspie wprowadził cywilizację.  Kerkira to również nazwa stolicy wyspy.

    Grecy, jak to Grecy. Zawsze wolą  to co starsze,  bardziej tradycyjne, zakorzenione w greckiej mitologii. Nazwa „Korfu” jest również jak najbardziej grecka, ale powstała znacznie później.

     Starożytne miasto Kerkira znajdowało się bardziej na południe, w stosunku do dzisiejszej stolicy, w rejonie gdzie dziś jest  lotnisko. W VI w. n.e. powstała Stara Forteca, która znajduje się na jednym z dwóch głównych szczytów miasta. Wtedy też stolica wyspy, została przeniesiona kilka kilometrów na północ. „Szczyt” w języku greckim to coryphi. Po przeniesieniu miasta w obecne jego miejsce, stolicę zaczęto nazywać Korfu, od greckiego  wyrazu „szczyt”. I tak też zaczęto nazywać całą wyspę.

      Zakochani w swojej mitologii  Grecy, wolą tę pierwszą nazwę i do niej  się przyzwyczaili. Na przeważającej  większości znaków drogowych, rozkładach, czy też informatorach przeznaczonych dla turystów, wyspa nazywana jest Korfu. Nigdy jednak jeszcze nie widziałam, żeby ta sama nazwa zapisana była w alfabecie  greckim. Dla Greków zawsze będzie  to tylko i wyłącznie Kerkira.  

 

Do przygotowania tego tekstu korzystałam z przewodnika:  Corfu. The Achilleio. The Museums. The Sights, Maria Mavromataki, Haitalis, Ateny, 1998, ss. 16 – 18. 

 

 

Vangelis. 1492. Wyprawa do raju… środa, 23 lipca 2014

     Tych kilka rytmicznych dźwięków rozpoczynających jedną z najbardziej rozpoznawalnych melodii świata, kojarzy  każdy. Charakterystyczne „mruczenie” męskiego chóru. I genialna melodia, która zawiera w sobie przestrzeń niekończącego się ogromu.

     Tą melodią trudno jest się nie zachwycić. Jej autor jest na tyle znany, że każdy używa jedynie jego imienia. Słynny Vangelis. Nie wszyscy zapewne wiedzą, że Vangelis ma na nazwisko Papatanasiu i jest jednym z najbardziej cenionych, obecnie  żyjących Greków.

Vangelis Papatanasiu, źródło: hellenica.de

Vangelis Papatanasiu,   źródło: hellenica.de

     Owa słynna melodia  pochodzi z filmu „1492. Wyprawa do raju”, opisującego historię odkrycia Ameryki przez Krzysztofa  Kolumba. Muzyka  to tego filmu, to najsłynniejsze dzieło Vangelisa. Lista jego  utworów jest jednak imponująco długa.

    W 1982 Vangelis zdobył statuetkę Oscara za muzykę do  filmu „Rydwany ognia”. Podobnie jak w przypadku „1492. Wyprawa do raju”, tak samo i w „Łowcy androidów” współpracował z Ridleyem Scottem. Tworzył również muzykę do filmów „El Greco” czy też „Aleksander”. Jego „Mythodea” została użyta przez NASA jako motyw misji kosmicznych na  Marsa. Dokonania  Vangelisa wyliczać można jeszcze długo.

    Co istotne, Vangelis już jako dziecko był w dużej części samoukiem. Od początku szedł  własną, niezależną drogą, w ciągu swojej kariery uparcie pomijając naukę w zakresie notacji muzycznej. Tak zdaje się mają – prawdziwi geniusze…

 

Tę melodię słyszeliście pewnie setki razy. Dziś zapraszam do wysłuchania jej ponownie…

Vangelis. 1492. Wyprawa do raju

 

Greczynki, a Louis Vuitton… piątek, 18 lipca 2014

     

    Dosłownie dwa domki dalej, na ulicy równoległej do tej gdzie stoi nasz Cytrynowy Dom, mam zaprzyjaźnioną sąsiadkę. Nazywa się Arhiro, co przetłumaczyć można na „zrobioną ze srebra”. Jesteśmy dokładnie w tym samym wieku, nasi faceci pracują razem, a my dogadujemy się całkiem nieźle. Choć… dzieli nas wiele różnic związanych z tym, że pochodzimy z  dwóch różnych kultur. Mentalność Polek i Greczynek, jest naprawdę  inna. Moim zdaniem, wzajemnie możemy się od siebie wiele nauczyć.

      Kilka dni po naszym ślubie, jeszcze przed moim wyjazdem na Korfu, spotkałyśmy się z Arhiro na babskiej kawie. Arhiro jest typową grecką pięknością. Kruczoczarne, lekko kręcone włosy, zawsze upięte wysoko. Jasna cera, która nigdy się nie opala. Wyprostowane plecy i  bardzo wysoko zadarty nos.

    -Czyli mówisz, że wszystko było ok.! – powiedziała.

    -No, tak. Oczywiście z przejściami, bo w Elladzie inaczej się nie da, ale jesteśmy już po ślubie.

    W międzyczasie popijania kawy, oglądałyśmy nasze  ślubne zdjęcia. Kiedy przeanalizowałyśmy je wszystkie, Arhiro powiedziała:

   -No! To teraz czas na Loui’ego!

   -Hmmm…? – czyżby Arhiro już  namawiała mnie do zdrady? – Co? Jakiego Loui’ego?

   -Vuittona! – wykrzyknęła, w teatralnym  geście otwierając w moim kierunku obie ręce.

   -Arhiro, o co ci znów chodzi?

   -Oj wy Polki! Jak wy nic nie wiecie…

   Udałam, że ziewam jednocześnie ostentacyjnie  przewracając oczami.

   -No, Arhiro! Do brzegu! Opowiadaj o tym, o czym jeszcze nie wiem!

 

    Kiedy moja przyjaciółka zaczęła mówić o kolejnej  greckiej tradycji, o której nie miałam pojęcia, połączyłam dwa fakty. Częstotliwość spotykania toreb Louis Vuitton, na typowej greckiej ulicy jest co najmniej  zastanawiająca. Tu muszę dodać, że w większości są to torby oryginalne. Typowa Greczynka nie zna bowiem  słów  „tańszy zamiennik”. Od dawna zastanawiało mnie, skąd tych toreb w Grecji jest aż tyle? Odpowiedź – taka nowa, grecka tradycja, która powoli się utrwala.

    -Więc słuchaj… W Grecji robimy tak… Jak dziewczyna weźmie ślub, no to po ślubie jak najszybciej powinna mieć torbę od Louis Vuitton. I to jak najszybciej!

    -Ojej… A skąd taki pośpiech?

    -Logiczne! Później jest czas na dzieci i nikt już  nie ma pieniędzy na inne rzeczy, bo trzeba kupować pieluchy i takie tam. No i torebki schodzą na dalszy plan, więc tę sprawę trzeba załatwić jak najwcześniej.  Proste i logiczne. 1 – ślub. 2 – torba od Louis Vuitton. 3 – dziecko.

    -Ale przecież te torby są tak drogie!

    -No właśnie! Dlatego mówię ci, że  trzeba załatwić to jak najwcześniej.  Później pojawia się codzienność, rutyna i nikt nie ma do tego głowy.  Ale nic się nie martw Dorota! Ja to już z Janim załatwie. Objaśnie mu co i jak i że to taka nowoczesna tradycja.

     „Nowoczesna tradycja”… Myślałam, że Arhiro żartuje. Ale nie żartowała. Kilka dni później, machając ręką przed twarzą Janiego, objaśniła mu znaczenie tego nowego, greckiego obyczaju.

    Co prawda jestem Polką i nie każdą grecką tradycję mam zamiar kultywować. No cóż… Myślę, że warto jednak przestrzegać tych najpiękniejszych!

z cyklu: JADĘ DO GRECJI NA WAKACJE – Mrożony jogurt… poniedziałek, 14 lipca 2014

   

    Mniam! Mniam!! Mniam!!! Mrożony jogurt z najróżniejszymi syropami i posypkami to jedna z najsmaczniejszych rzeczy  letnich miesięcy w Grecji. Zachęca przede wszystkim wielki wybór  wszelakiego typu dodatków, które każdy komponuje sobie sam. Wzrok przyciągają kolory posypek i syropów.

33 44

     Nie mam pojęcia, czy taka wersja mrożonego jogurtu  jest zdrowa. Jeśli nie, to wcale nie chcę o tym wiedzieć! ;))  Jak dla mnie wygląda fantastycznie, a smakuje jeszcze lepiej. Jeśli udajecie się do Grecji latem, koniecznie spróbujcie mrożonego jogurtu, w swojej własnej wersji!

66

 

 

Przewodnik po KORFU, cz. 2 – KANONI. Czyli symbol wyspy Korfu… środa, 9 lipca 2014

   

     Niewielki, biały monastyr,  na  skrawku lądu otoczonym błękitnym niebem i morzem. Malutka wysepka w tle, z gąszczem cyprysów oraz nieśmiało ukazującą się świątynią. A przy tym bezkresne morze i porośnięty zielenią, dumny  ląd. Taki obraz widnieje na większości okładek przewodników po Korfu, bowiem ten widok to najbardziej rozpoznawalne miejsce na całej wyspie.

 

     Taka swoista „pocztówka”  z Kanoni  przewija się wszędzie, gdzie mowa o wycieczkach do Grecji. W Atenach  jest Akropol. Na Zakinthos – Zatoka Wraku. Chios słynie z mastihowych wiosek. A Korfu ma swoje Kanoni. Ten niezwykle malowniczy widok, powinien zobaczyć każdy, kto tu przybywa.

      Niewielka wysepka, na której znajduje się  słynny monastyr, połączona jest z lądem długą groblą. Monastyr Panagia Vlacherna pochodzi z XVII wieku. Sama budowla jest mała. Składa się z kilku dostawionych do siebie brył i wysokiej dzwonnicy. Śnieżnobiałe ściany stają się jeszcze bielsze, kiedy odbija się od nich dzienne  światło. Wypłowiałe na słońcu dachówki oraz zielone akcenty barwne – to cała kolorystyczna kompozycja tego widoku. Nad wszystkim strzeliście wybija się wysoki cyprys, który przewyższa samą dzwonnicę.  I w tym przypadku walory tego widoku, kryją się w jego prostocie.

      Na drugim planie widać oddzielającą się od niebieskiego morza zieloną plamkę. To słynna Pontikonisi, czyli tłumacząc na polski „Mysia Wyspa”. Z daleka wydaje się być niewielką zieloną kulą, z której gdzieś w środku wystaje kolejna ważna dla Korfu budowla. Jest nią bizantyjski kościół Chrystusa Pantokratora, pochodzący z XI / XII wieku.  Jeśli dać wiarę temu co mówi mitologia, Mysia Wyspa była kiedyś statkiem Feaków, który został zamieniony przez Posejdona w kamień.

       4 5

      

      Cały ten region nazywany Kanoni, znajduję się kilka kilometrów  na południe od centrum miasta. To właśnie tam w czasach starożytnych, istniało pierwsze miasto Kerkira, które dopiero później zostało przeniesione w miejsce, w którym jest dzisiaj. Obszar Kanoni to raj dla archeologów, bo właśnie na tym terenie rozsiana jest większość najważniejszych dla Korfu budowli z czasów starożytnych.

 

     Szczęśliwcami są ci, którzy  na Korfu lądują wraz ze wschodem słońca. Jedne z najpiękniejszych wschodów są właśnie tu – w Kanoni, przy Mysiej Wyspie i monastyrze Vlacherna. Tuż  obok jest bowiem  główne lotnisko, na którym lądują wszystkie samoloty lecące na wyspę. Taki wschód słońca tuż przy lądowaniu i ten bajkowy widok, to przemiły podarunek od wyspy już na samo „dzień dobry”.

8 9