Dlaczego Grecy wieszają pranie na zewnątrz swoich domów?… środa, 2 kwietnia 2014

      Po tym jak umieściłam na Sałatkowym Facebooku  pierwsze zdjęcia z wyprawy po stolicy wyspy Korfu, wywołała się mała dyskusja. Widok powiewającego z okien i balkonów prania,  w mojej głowie zlał się z obrazem typowej greckiej wsi czy też miasta tak bardzo, że chyba zupełnie zapomniałam, że taki zwyczaj istnieje. Trzeba jednak przyznać – wygląda to co najmniej mało gustownie.  Ponieważ architektura stolicy wyspy Korfu jest naprawdę zachwycająca,  obrazek  powiewającego prania z okien i balkonów szalenie eleganckich budowli, wygląda szczególnie dziwacznie. Przepiękne, stare weneckie budynki, „przyozdobione”  zestawem bielizny należącym do  mieszkańców.  Pranie może wisieć  również między budynkami. Dlaczego tak jest?  Myślałam nad tym długo. Postanowiłam więc zapytać  Janiego.

     -Jani, dlaczego w Grecji pranie rozwieszane jest tak niedyskretnie, zawsze na zewnątrz? Nie sądzisz, że wygląda to po prostu brzydko? Kiedy przechodzisz obok pięknego budynku, a tam skarpety, majtki, koszulki, staniki należące do właścicieli?

   -Co? O co ci chodzi? Nigdy w życiu nie zwróciłem na to uwagi…

    Ponieważ byliśmy właśnie w stolicy Korfu  na spacerze, wskazałam  palcem konkretne przykłady. Natykaliśmy się na nie prawie co uliczkę.

    -Tu! Tu i jeszcze tu! Czy nie myślisz, że ładniej miasto by wyglądało, jeśli tego prania by tu nie było?

    -A…  To taka tradycja. Zawsze tak było i pewnie będzie.

    -Jakaś dziwna  ta tradycja… Rozumiem, że tak było w XIX wieku, ale chyba czas najwyższy by to zmienić…

 

     I wtedy się zaczęło… „Dziwna tradycja?” Zdaje się, że powiedziałam o dwa słowa za dużo… Skończyło się tym, że nie mam już mojego zaręczynowego pierścionka. Z naszej firmy – wycieczek po wyspie Korfu,  również nici, bo sama nie jestem w stanie wszystkiego zorganizować. Co dalej? Nie mam zielonego pojęcia…

      Daliście się nabrać?;))) Był to oczywiście spóźniony żart na 1go kwietnia! Myślałam, że z tym  postem wyrobię się na wczoraj. Jednak mimo spóźnienia – nie mogłam sobie darować;))) U nas wszystko oczywiście w porządku! Korfu jest piękna, a pierścionek na swoim miejscu. Przechodzę więc do sedna…

     Jani podrapał się po głowie i jeszcze raz  powiedział:

     -Takie wieszanie prania na świeżym powietrzu jest bardzo higieniczne! Jak wisi na słońcu i powiewa, to giną bakterie. I to wszystkie!

     Tak, jasne! O tych „tajemniczych, greckich bakteriach”, przez które wiele Greczynek prasuje również swoje majtki, słyszałam  od Fety. Jakoś jednak ta teoria mnie nie przekonuje. Bo czy słyszeliście kiedyś o takiej  chorobie, której można się nabawić, ponieważ pranie suszyło się w cieniu? Brzmi naprawdę „groźnie” ;)))

    -Jani… Od dwóch lat mieszkamy w naszym domu. Czy zauważyłeś, że pranie wieszamy zawsze w mieszkaniu? Ani u ciebie, ani tym bardziej u siebie, nie zauważyłam jeszcze jakiś dziwnych objawów…

    -No tak, ale…

    Jani zamyślił się raz jeszcze. Tym razem jakby  głębiej.

    -Ale wiesz co… Wy Polacy też macie na sumieniu swoje dziwactwa.

    -Tak? A na przykład jakie?

    -A na przykład takie… Nigdy nie mogłem się temu nadziwić. Idziesz, ze znajomymi do kawiarni. Siadasz wygodnie i zamawiasz, dajmy na to kawę. Chcesz się zrelaksować, trochę pogadać, odpocząć, posiedzieć. Kelner przynosi, to co zamówiłaś. Ty wypijasz i dokładnie sekundę później filiżanki nie ma! Tak więc się zastanawiasz, czy ktoś chce dać ci do zrozumienia, że masz już wychodzić? Ale ty przecież chcesz  jeszcze pogadać, zrelaksować się, posiedzieć. Ten zwyczaj mnie po prostu przeraża! I jak tu się przy kawie relaksować? Kiedy opowiadam o tym komuś w Grecji, nikt nie może mi uwierzyć! Może mi to wytłumaczysz? Jak to u was działa?

       Przyznam, że zostałam zupełnie zbita z tropu. Jedno co przychodziło mi do głowy, to słynne, mądre stwierdzenie: co kraj, to obyczaj!

ZOBACZ ZE MNĄ WYSPĘ KORFU!

 

Co to jest KOMBOLOI i do czego służy?… sobota, 22 marca 2014

KOMBOLOI

KOMBOLOI

       

       Komboloi  to zdaje się jeden z najbardziej charakterystycznych przedmiotów Grecji. Starszy Grek, który zręcznie podrzuca w dłoniach sznurek koralików, to obrazek  niemal pocztówkowy.

Ale czym w zasadzie jest komboloi i przede wszystkim – do czego służy?

         Komboloi   to sznurek nawleczony pokaźnej wielkości koralikami. Wbrew pozorom nie ma niczego wspólnego z różańcem, choć wyglądem nieco go przypomina. Jest to przedmiot  kojarzony z męskością, między innymi dlatego że nigdy nie posługują się nim kobiety.

       Podrzucanie  komboloi  wcale nie jest prostą czynnością. Jak dokładnie się to robi? Przyznam, że nie mam zielonego pojęcia, co więcej – nie zamierzam się uczyć, bo widok kobiety podrzucającej komboloi… To zwyczajnie w przyrodzie się nie zdarza! ;)))

      Większość Greków nieustannie gestykuluje. Najlepiej to zaobserwować, kiedy patrzy się na Greków, którzy rozmawiają. Ręce w ciągłym  ruchu! Ale  co, jeśli nie ma co z nimi zrobić? W takich właśnie sytuacjach najlepiej sprawdza się komboloi! Odgłos uderzających o siebie koralików, podobnie jak ich widok, kiedy harmonijnie układają się w locie, to sama przyjemność. Zręczność w posługiwaniu się komboloi u niektórych Greków to prawdziwa sztuka!

       Czy komboloi ma odstresowywać?  Pomagać przy rzucaniu palenia? Wydaje mi się, że podrzucanie miłych w dotyku koralików, jest jedną  z tych czynności, które trochę niewytłumaczalnie sprawiają  przyjemność. Tak po prostu, samą w sobie.

       Jak dokładnie wygląda proces podrzucania komboloi? Przy okazji ostatniej wizyty u Sałatki, wybraliśmy się do dziadka. Stwierdziłam, że to idealny moment, żeby nagrać to z jaką zręcznością Oregano posługuje się swoim komboloi, których ma całą kolekcje.

 

      Przyszliśmy nieco nie w porę, ponieważ była chwila po 14, co znaczyło że dziadek był  już jedną nogą w łóżku, przygotowując się do swojej popołudniowej drzemki. Zapomniałam! Godziny od 14 do 18 to w Grecji czas niemalże święty, bowiem właśnie wtedy wiele osób oddaje się mesimeriano ipno czyli greckiemu odpowiednikowi sjesty.

      Dziadek co prawda jeszcze nie spał, ale otworzył nam drzwi już w pidżamie.  Zaryzykuje stwierdzenie, że mieszkanie  Oregano jest bardziej greckie niż sam Partenon! Kiedy tylko zamknęły się drzwi, poczułam że powietrze przesiąknięte jest specyficznym zapachem anyżu. Na stole stała butelka Malamatiny, której dziadek jest prawdziwym koneserem  i talerzyk z dolmadakia (KLIKNIJ TU!), wcześniej chyba przyniesionymi  przez Fetę. Dziadek już u progu  podrzucał  komboloi i w niekontrolowanym geście co chwilę poprawiał sobie sumiaste wąsy, jakby sprawdzając czy oby na pewno są na swoim miejscu. Wchodząc do środka, miałam nieodparte wrażenie, że ktoś tę scenę wyreżyserował. Usiedliśmy przy stole, a ja spytałam czy mogę włączyć w aparacie kamerę. Dziadek nie protestował.

http://www.youtube.com/watch?v=zg67M9MyHSE

      Pogoda tego dnia była bajeczna. Pewnie po naszym wyjściu Oregano uciął sobie zapowiadaną drzemkę. Zanim jednak to się stało dziadek zaproponował, żebyśmy weszli na dach jego mieszkania. Oregano mówi, że właśnie stamtąd miasto prezentuje się najpiękniej. Postaliśmy chwilę racząc się bajeczną panoramą  i promieniami słońca. Dawka witaminy D, jak w zastrzyku.  A w tle nieprzerwanie, przez cały czas  słychać było stukanie uroczo brzmiących  koralików…

 

    Na koniec – ciekawostka!  Komboloi jest w Grecji tak popularne, że istnieje nawet poświęcone mu muzeum. Link na stronę Muzeum Komboloi w miejscowości Nafplion, znajduje się tutaj:

 

http://www.komboloi.gr/

„Kathara Deftera” – tradycji musiało stać się zadość… piątek, 14 marca 2014

 

     

       Kathara Deftera, czyli tłumacząc na język polski „czysty poniedziałek”, jest w Grecji ostatnim dniem hucznie obchodzonego karnawału i jednocześnie początkiem  Wielkiego Postu. W tym roku ten szczególny dla Greków dzień przypadał na 3 marca.  Właśnie wtedy  całymi, wielkimi  rodzinami każdy udaje się za miasto, by jedząc postne potrawy,  puszczać latawce.

       W tym roku w Kathara Deftera nad Zatoką Koryncką padało, wiało, było zimno i niezbyt przyjemnie.  Pogoda nie zapraszała na piknikowanie, a tym bardziej na puszczanie latawców, o ile to ostatnie w ogóle było możliwe.

       Mimo wszystko postanowiliśmy udać się do niewielkiego miasteczka Distomo, gdzie Kathara Deftera obchodzone jest w szczególny sposób. Przez całą drogę zastanawiałam się, czy jest po co jechać, bo pogoda ani trochę się nie poprawiała, a my dodatkowy wyjechaliśmy nieźle spóźnieni.

        Co prawda nagle się nie rozchmurzyło, ale i tak mieliśmy sporo szczęścia, bo kiedy tylko zaparkowaliśmy samochód, tuż obok nas przebiegła  grupa, przebrana w kozie skóry. Każdy z biegnących opasany był zestawem głośno dzwoniących dzwonów, z którymi  zwyczajowo pasą się kozy,   a  w rękach trzymał gałązki z drzewa oliwnego. Biegnący dodatkowo podskakiwali, tak żeby dzwonienie było możliwie najgłośniejsze.

        Distomo jest dla Greków miejscem szczególnym. Dlaczego? Więcej na ten temat możecie przeczytać TUTAJ. Jest to również jedno z miejsc, gdzie  w ostatni dzień karnawału, mieszkańcy przebierają się w kozie skóry, podskakując biegają po mieście, a następnie tańczą, przez cały czas  dzwoniąc imponująco wyglądającymi dzwonami. Różne wersje tego przebrania, wyglądają inaczej  w zależności od regionu, bo spotykane są nie tylko w Distomo.

        Ta ciekawa tradycja ma swoje korzenie jeszcze w czasach starożytnych. Jest typowo pogańska i podobno wywodzi się z hucznych zabaw, na cześć mitologicznego boga Dionizosa. Czy pamiętacie z lekcji polskiego  termin „bachanalie”? To właśnie taka ich dzisiejsza wersja. Trzeba się wytańczyć, wybiegać, wyszaleć. A ostatni dzień karnawału, jest idealnym do tego  momentem. Po takim „oczyszczeniu”, w  Wielkim Poście, trzeba zachowywać się już jak przystało;)))

       Rozdzwoniony  korowód wbiegł do centrum miasteczka. Tam duża część  ludzi, zgromadzona na niewielkim rynku, również była przebrana. Mężczyźni za kobiety. Kobiety za mężczyzn. Clowni, czy też najróżniejsze kolorowe stwory lub postacie z bajek. Deszcz nie przestawał padać, ale tradycji musiało przecież stać się zadość!

       Przebrani w kozie skóry zaczęli tańczyć, do słów bardzo… bardzo sprośnych piosenek.  Co najdziwniejsze – słowa podśpiewywały  również i dzieci!

      -To bardzo popularne przyśpiewki! Uczyli nas tego  w szkole… – powiedział Jani, a ja odpowiedziałam  zbitym z tropu wzrokiem.

     -No ale… Jak to?

      -Wiem… Wiem… To trochę dziwne… Sam nie wiem jak to wytłumaczyć. W każdym razie pamiętam, że nasz nauczyciel uczył nas tych piosenek z całkiem poważnym wyrazem twarzy, a my chyba nie do końca wiedzieliśmy co śpiewamy…

       Nie byłam pewna czy dobrze rozumiem teksty tych pioseneczek. Ale kiedy dokładnie przetłumaczył mi je Jani, zdziwiłam  się jeszcze bardziej! Podśpiewywane  przez dzieci piosenki miały jednoznaczne przesłanie seksualne! Moje zdziwienie sięgnęło zenitu, kiedy na rynek  wjechała wielka kukła, przedstawiająca mężczyznę z… jakby to napisać… fallusem w stanie wzwodu i wyciągniętym środkowym palcem, ustawionym  idealnie równolegle do owego sterczącego fallusa.  Nie wierzycie?  Zobaczcie na zdjęcie poniżej …

Tak wygląda „Król Karnawału”. Symbolizuje on to co w danym roku było najgorsze. W tym – był symbolem restrykcji w obliczu kryzysu. Niżej satyryczna podobizna Angeli Merkel, która obecnie nie cieszy się w Grecji sympatią.

Tak wygląda „Król Karnawału”. Symbolizuje on to co w danym roku było najgorsze. W tym – był symbolem restrykcji w obliczu kryzysu. Pod kukłą  satyryczna podobizna Angeli Merkel, która obecnie nie cieszy się w Grecji sympatią.

         Dla wszystkich była to jednak norma, jak również dla całkiem małych dzieci, które zwyczajnie  cieszyły się, że jest głośno i kolorowo.  Kukła, która  wjechała nazywana jest „Królem Karnawału”. Taka kukła symbolizuje to co w danym roku było najgorsze. W tym – był to kryzys i restrykcje z nim związane. Dlatego właśnie pod kukłą namalowana była podobizna Angeli Merkel, która obecnie w Grecji nie cieszy się  zbytnią sympatią. Kolejny przejaw kryzysu, ale co ciekawe – ze starożytną tradycją w tle, bo przebrani w skóry kóz mieszkańcy nie przestawali  tańczyć, biegać i podskakiwać.

Nasze nagranie z Kathara Deftera w Distomo jest tutaj:

http://www.youtube.com/watch?v=DCryi9ieiYs&feature=youtu.be

Jeden z tradycyjnych strojów Kathara Deftera  w Distomo. Kozia skóra i pas z doczepionymi dzwonami, w których zazwyczaj pasą się kozy.

Jeden z tradycyjnych strojów Kathara Deftera w Distomo. Kozia skóra i pas z doczepionymi dzwonami, w których zazwyczaj pasą się kozy.

     Wielka kukła, czyli postać   „Króla Karnawału”, jak co roku musiała zostać spalona. W rytmie  przyśpiewek i tradycyjnych piosenek, oraz satyrycznych słów odczytywanych przez na wpół rozebranego mężczyznę, dźwięku dzwonków i  tańców,  wszystko   co najgorsze – poszło z dymem! Poniedziałek został oczyszczony! A teraz… czas najwyższy na wiosnę.

„Król Karnawału”, czyli wszystko co najgorsze – musi zostać spalony!

„Król Karnawału”, czyli wszystko co najgorsze – musi zostać spalony!

Tradycyjne jedzenie w Kathara Deftera: pasta z rybiej ikry, chałwa, chleb nazywany lagana, oliwki oraz zupa fasolowa.

Tradycyjne jedzenie w Kathara Deftera: pasta z rybiej ikry, chałwa, chleb nazywany lagana, oliwki oraz zupa fasolowa. 

Co to jest tsipouro? I czym różni się od ouzo?… sobota, 15 lutego 2014

Na zdjęciach -  Panajotis podczas robienia  tsipouro.

Na zdjęciach – Panajotis podczas robienia tsipouro.

      Mamy naprawdę niezwykłego sąsiada. Panajotis, który mieszka kilka metrów dalej, systematycznie zaopatruje naszą spiżarkę w tsipouro, które sam robi. Ponieważ tsipouro nie da się wypić zbyt szybko, obecnie mamy go już ponad  4 litry. A kolejne butelki systematycznie przybywają… Panajotis robi również wyśmienite nalewki, zajmuje się produkcją miodu oraz oliwy z oliwek. Wytwarza również kremy na bazie wosku pszczelego i oliwy.

      Ale… ale… Tsipouro? Co kryje się pod  tą dźwięcznie brzmiącą nazwą? Tsipouro to jeden z najbardziej znanych greckich alkoholi, który często  mylony jest z ouzo. Dlaczego?

     Tsipouro (nazywany na Krecie – tsikoudia) to rodzaj wysokoprocentowego alkoholu (około 40%). Robi się go z tego co zostaje po produkcji wina, czyli skórek, pestek i domieszki soku z winogron.

      Produkcje tsipouro [czytane – cipuro] podobno rozpoczęli w XIV wieku mnisi na górze Athos. Dziś jest jednym z najpopularniejszych  greckich alkoholi. Tsipouro nie ma żadnego koloru, występuje w postaci przejrzystej cieczy. Często rozcieńcza się je wodą lub pije z kostkami lodu.  Podaje się je  razem z małymi przystawkami: oliwkami, fetą czy też innymi przekąskami.

      Smak tego trunku  często mylony jest ze smakiem ouzo, ponieważ również do tsipouro dodaje się  anyżu, choć nie powinno! Anyż dodawany jest tylko w przypadku, jeśli tsipouro nie jest wystarczająco dobrej jakości. W takiej właśnie wersji trunek ten jest najczęściej spotykany. Do najlepszego rodzaju  – anyżu się jednak nie dodaje.

  

     Czym jednak różni się tsipouro od ouzo, jeśli ich smak potrafi być tak podobny? Cytując za Panajotisem: „najlepsze ouzo jest najgorszym tsipouro”, ponieważ tsipouro znacznie przewyższa jakością ouzo, mimo tego że to ouzo jest tak popularne. Wszelkie różnice wypływają ze sposobu wytwarzania obu alkoholi. Prawdziwy Grek, jeśli  będzie miał  wybierać między tymi dwoma trunkami – wybierze tsipouro.  Podobno dawniej  ouzo nie było w Grecji aż tak popularne. Specyficzny anyżowy posmak podbił jednak kubki smakowe wielu cudzoziemców.

         Skąd wzięła się nazwa ouzo? Istnieje jedna ciekawa teoria, która jednak nie jest do końca potwierdzona.   Ouzo zaczęto transportować do Ameryki. Skrzynki, którymi je transportowano podpisane były „USA”. Podobno ktoś w którymś momencie się pomyli, przekształcił nazwę USA, źle jednocześnie ją wymawiając i tak w wyniku pomyłki ze skrótu  USA, powstała nazwa ouzo.

      W tym miejscu również ja przyznaje się do błędu… W jednym z wakacyjnych postów pisałam, że jedną z rzeczy, którą powinniście przywieźć sobie z Grecji do Polski jest ouzo. Nieprawda! Podczas waszych wypraw do Ellady, szukajcie butelek tsipouro i to najlepiej bez anyżowych dodatków.

      Nasz sąsiad Panajotis organizuje również pokazy  jak wytwarza się  tsipouro. Kiedy nie robi swoich pysznych trunków, nie produkuje miodu, oliwy z oliwek czy też kremów, śpiewa w zespole muzycznym o nazwie  Vomvi,  którego jest liderem. Zespół koncentruje po całej Elladzie, grając muzykę nawiązującą do tradycyjnego, greckiego folku.  Panajotis zajmuje się też całą oprawą artystyczną Vomvi, ponieważ fantastycznie maluje.      Tutaj znajduje się link do jednej z piosenek, gdzie posłuchać można  Panajotisa. Zapraszam do słuchania, najlepiej ze szklaneczką tsipouro w dłoni…

http://www.youtube.com/watch?v=sgBG-OA-GcE

Panajotis podczas nagrania

Panajotis podczas nagrania

VOMVI

VOMVI

 

 

Zeibekiko Evdokii

      Jechaliśmy samochodem. W jednej z typowych, greckich  stacji radiowych, rozbrzmiała  melodia. Na dwie minuty  jej trwania,  zupełnie wyrwała mnie z rzeczywistości. Kilka rytmicznych dźwięków. Prosta melodia. Charakterystyczne dla greckiej muzyki instrumenty. Kiedy piosenka dobiegała prawie  końca, rozbrzmiał radosny, kobiecy śmiech, poczym padły dwa  słowa: Panaia  mou! (czyli „Matko Boska moja!”).
    Ta melodia chodziła za mną z uporem maniaka, przez cały czas przypominając  pytanie:  dlaczego  ta kobieta tak się śmieje? Jaką historie kryje w sobie ta melodia?
    Dopiero później dowiedziałam się, że piosenka nazywa się  To Zeibekiko tis Evdokias i po „Tańcu Zorby” jest jedną z najpiękniejszych i najbardziej rozpoznawalnych melodii Grecji. Mogłabym słuchać jej na okrągło.
      Zeibekiko jest rodzajem  tańca, opartym na greckiej tradycji ludowej. W dawnych czasach ten bardzo luźno interpretowany taniec wykonywano w parach. W wersji współczesnej, uznawany jest za typowo męski. Mężczyzna powinien tańczyć go sam. Często na pobitych butelkach. Na stole, czy też krześle. Ważne, że podczas tańca, wykonującemu zeibekiko, nie można przeszkadzać, bo może być to uznane  za zniewagę.
       To Zeibekiko tis Evdokias  to melodia skomponowana w 1971 roku przez Manosa Loizosa.  Towarzyszy filmowi o tytule „Evdokia”. I to właśnie w pierwszym kwadransie tego filmu, kryje się odpowiedź na pytanie kim jest owa kobieta i dlaczego  tak się śmieje.
      Film jest  poruszający. Nie polecam go jednak na  miłe wieczory z miską popcornu, kiedy macie ochotę  jedynie się zrelaksować. Pokazuje on Grecję daleką od tego co widać na folderach reklamowych. W takiej Elladzie  nikt raczej nie zechciałby zamieszkać. Nawet białe domki czy też piaszczyste plaże, przepełnione są handryczną melancholią.
Ale kim jest główna bohaterka filmu, czyli Evdokia i co ciekawego się z nią dzieje?
    Evdokia to młoda, szalenie sympatyczna i urocza Greczynka, która  jest prostytutką, co  w filmie sugerowane jest bardzo subtelnie. Poznajemy ją kiedy wraz ze swoim opiekunem siedzi w tawernie. Senną atmosferę na wpół przepicia ożywia żołnierz, który nagle wstaje i zaczyna tańczyć  zeibekiko, patrząc na Evdokię. Dziewczyna  jest zauroczona. Zaczyna klaskać w ręce. Nie może powstrzymać śmiechu, a w przypływie radości wypowiada słowa  Panaia mou! (czyli „Matko Boska moja!”).
      Tym właśnie tańcem rozpoczyna się cała historia. Ale w owej początkowej scenie tańca skondensowany jest niemalże cały film, którego streszczanie w konkretnych słowach, nie miałoby większego sensu. To jeden z tych filmów, którego atmosfera jest dalece ważniejsza niż sama fabuła.
     Evdokia  zakochuje się w pięknie  tańczącym żołnierzu, a widz ma szanse zobaczyć  pewien okres jej  życia. Codzienność Evdokii nie wygląda bynajmniej przyjemnie. Dlaczego jednak postać głównej bohaterki  jest tak ujmująca?  Evdokia, której imię wzięło się od greckich słów „dobry nastrój”, przepełniona jest dziecięcą radością życia. Kiedy tylko nadarza się okazja śmieje się, tańczy, biega czy też uwodzi mężczyzn. Kiedy dzieje się coś złego,  płacze na granicy skomlenia, dogłębnie przeżywając wszelkie istniejące emocje.
     Cokolwiek jednak by się stało, cokolwiek przyniosłoby jej życie, Evdokia  podsumowuje wszystko swoim niepohamowanym śmiechem, śmiejąc się do wszystkiego co przynosi  jej los.
To Zeibekiko tis Evdokias (scena z filmu):
Tutaj znajduje się cały film:
Przeczytaj więcej…

Grecja jest cudowna, ale… nic nie równa się z polskim Świętami!

     Pierwszy dzień w Polsce, po prawie rocznej  nieobecności! To prawdziwa przyjemność mówić w języku, w którym się myśli. W tle brzmi polskie radio. Odzwyczaić można się również i od tego, że rozumie się wszystko w stu procentach. Moje najbliższe plany? Spotkać się z całą rodziną  i odwiedzić wszystkich przyjaciół. W międzyczasie przypomnę sobie smak żurku, kiszonych ogórków i koniecznie pierogów!  Pomarańcze zastąpię jabłkami. Tak… Ogromną ilością jabłek! Jutro na śniadanie zjem razowy chleb z białym serem i dżemem  z czarnych porzeczek, którego też w Elladzie przecież  nie ma.  Przeczytam aktualną gazetę. Kupię  ulubioną wodę mineralną i będę delektować się jej smakiem, bo brakowało mi go przez rok. Grecka woda z kranu, mimo tego że jest pitna, nie smakuje tak przyjemnie. A wieczorem… Wieczorem nikogo nie zdziwi, że herbatę pijam z cytryną. To wcale nie oznacza przeziębienia. A może by tak… Wino grzane?  I tu pojawia się kolejny  dylemat… Co wybrać? Toruńskie pierniki, czy ptasie mleczko?  Tych  smakołyków Grecy również nie znają. Oj, nie było mnie tu trochę!
      Nie ukrywam, że wyjazd z Grecji na Święta ma jeszcze jeden duży plus. Udało mi się uniknąć pewnej zmyślnej tortury, której w czasie Bożego Narodzenia poddawani są wszyscy Grecy. Tradycja czasem naprawdę potrafi  dać w kość…
      Jak brzmią greckie kolędy? Trudno dokładnie powiedzieć, bo przez  prawie całe Święta rozbrzmiewa jedna i ta sama. Już 24 grudnia, każdy ma jej serdecznie dość! Przed Świętami chmary dzieciaków, wybiegają z domów, zaopatrzone w muzyczne trójkąty. Wyciągają rączki i czekają na monety. Jeśli im nie zapłacicie, to nie przestaną śpiewać i grać! Lepiej się nie opierać. Im szybciej się człowiek podda tym lepiej, bo dzieci mają w sobie naprawdę wiele świątecznego entuzjazmu, a co najgorsze w swoim kolędowaniu są zastraszająco konsekwentne!  Jak cały ten proces wygląda dokładnie? Niżej znajduje się filmik. W stu procentach się pod nim podpisuje! ;)))

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Co zszokowało Oliwę z Oliwek?

       Jedną nogą jestem już właściwie w drodze do domu na Święta. Nie było mnie prawie rok i naprawdę bardzo się stęskniłam. Tym razem muszę niestety jechać sama –  Janiego zatrzymała  praca. Mimo zeszłorocznych  przygód z odkrywaniem smaku ryby po grecku i torturowaniem  niekończącymi się dokładkami karpia, Jani i w tym roku bardzo chciał pojechać. No cóż… Nie zawsze można jednak mieć wszystko!
     Tymczasem, kiedy patrzę na swoją walizkę, w głowie wciąż jeszcze brzęczy mi zszokowany głos Oliwy z Oliwek, naszej prawie już stuletniej babci…
***
     Babcia rozsiadła się wygodnie w swojej ulubionej pozycji. Właściwie jedynej, w której obecnie siedzi. Stabilnie oparte plecy, prawa noga wyprostowana i ułożona  na kanapie, a lewa wesoło dyndająca  nad podłogą. Ubrana jak zawsze na czarno, z czarną chusteczką na głowie. Obowiązkowy  strój dla każdej greckiej wdowy. Gdyby nie jeden bardzo drobny element,  spoglądając na Oliwę można by pomyśleć, że jesteśmy w latach 50. Co jednak zakotwicza babcie w XXI wieku? Jej skarpetki antypoślizgowe, dzięki którym chodząc babcia czuje się bezpiecznie.
     -A co robicie na Święta? – spytała Oliwa z Oliwek.
     -Dorota jedzie do Polski, a ja w tym roku zostaję. – powiedział Jani.
     -A na jak długo jedzie?
     -Jeszcze nie wiemy. Długo jej nie było, chce  nacieszyć się  rodziną, przyjaciółmi, Polską. Więc być może nawet na miesiąc.  – odpowiedział Jani.
     -Na… Miesiąc?!?! – Oliwa z Oliwek zbladła i ze zdziwienia otworzyła usta. Nastała pięciosekundowa, ciężka jak tona cegieł  cisza, poczym z otwartymi rękami i uniesionymi ramionami, babcia zwróciła się do mnie:
A co będzie jadł Jani?!
      Już chciałam odpowiedzieć, że „raczej nie mnie!”. Ugryzłam się jednak w język, bo babcia była w takim stanie, że lepiej było jej nie prowokować. Nie usatysfakcjonowała jej odpowiedź, że Jani świetnie gotuje, więc  na pewno sobie poradzi. Swoją drogą, babcia powinna obejrzeć nasz  kanał kulinarny! ;)))
      Oliwa z Oliwek trwała w całkowitym szoku. W jego obliczu musiały wyblaknąć wszystkie inne szokujące wiadomości w  jej stuletnim życiu. Jakie znaczenie miał  wybuch pierwszej, drugiej wojny?  Fakt, że człowiek wylądował na księżycu, albo że zamordowano prezydenta Kennedy’ego? Jakie to wszystko ma znaczenie…? Jeśli jej wnuk być może jeszcze w tym miesiącu chodzić będzie głodny…
      Szok babci trwał nieprzerwanie do końca naszego pobytu w domu Sałatki. Myślę, że tak naprawdę trwa  nadal. Przybierał on różne pośrednie stany, oscylując pomiędzy  troską, zdenerwowaniem, niepokojem. Oliwa po kryjomu, przeprowadziła nawet  z Fetą  tajną rozmowę, w której nakłaniała swoją synową do interwencji. Ujmując krótko – na Święta kategorycznie  powinnam zostać w Grecji, żeby gotować Janiemu. Inaczej „biedak” jeszcze umrze z głodu!
       Po kilku dniach do dyskusji włączyła się również Olivka.
     -Dorota… Wiem, że może wyglądać  to zupełnie inaczej, ale tak naprawdę zachowanie Oliwy, to wyraz troski. I to o ciebie! – zaczęła.
     -Jak to?
     -Tu nie chodzi wcale o żadne jedzenie… To znaczy… Trochę też, ale nie tak bardzo jak tobie się wydaje. Babcia nie bredzi, ona dobrze wie co mówi… To znaczy… W jej własnej logice.
       Zabrzmiało bardzo ciekawie. Olivka mówiła dalej.
      -Kiedyś w Grecji, to znaczy… Za czasów kiedy Oliwa była jeszcze młoda, żadna Greczynka nie odważyłaby się zostawić męża nawet na jeden dzień i gdzieś wyjechać. Tak na szczęście było –  kiedyś.
      -Ale jak to? Dlaczego? – spytałam.
      -Bo istniało takie niepisane prawo, że jak żona wyjeżdża to jej mąż może do woli ją zdradzać, a wina i tak będzie po stronie żony, bo to ona przecież wyjechała. Kobiecie nie wolno było na krok opuszczać męża. Oliwa się po prostu martwi, tylko nie wie jak ma to wprost powiedzieć. Szuka więc innego pretekstu, żeby cię zatrzymać.  Babcia ma nadal głowę na karku! Tylko że… No wiesz… Stuletnią! Ale ona naprawdę chce dobrze…
       Phihi! Co kraj to obyczaj, jak mawiają. Tego bym się nie spodziewała… Na całe szczęście, żyjemy w XXI wieku!
       Wszystkim powracającym do domów, życzę bezpiecznej podróży! Do zobaczenia – być może na trasie ;)))
Przeczytaj więcej…

Protest w Atenach

     W ubiegły  piątek byliśmy w Atenach. Pomyślałam że to również idealny moment, żeby napisać post o świątecznych ozdobach greckiej stolicy. Ale nic z tego! Nie udało mi się zrobić nawet jednego zdjęcia. Plany potoczyły się zupełnie inaczej…
        Siedzieliśmy w Starbucksie przy  uniwersytecie, tuż przy stacji metra Akademia. Już właśnie wyciągałam aparat, żeby zrobić pierwsze zdjęcie bożonarodzeniowej choinki, kiedy  natychmiast kazano nam się ewakuować. Z kawą w jednej ręce, muffinką w drugiej. Właściwie nie zdążyliśmy nawet usiąść. Cały Starbucks opustoszał  w  przeciągu chwili. Na okna zapadły metalowe żaluzje. Pewnie nie zdążyły jeszcze dobrze zapomnieć poprzednich protestów.
       Plac przy uniwersytecie pękał w szwach. Wszędzie uzbrojona policja, której posiłki wychodziły z bocznych ulic. Również i ja byłam gotowa do akcji! Aparat w gotowości i ta pyszna kawa. Wyglądało naprawdę groźnie i nawet Jani proponował, czy by nie uciekać. Zaparłam się jednak rękami i nogami, mówiąc że do momentu, kiedy nie dostanę pierwszą pomarańczą w głowę, nigdzie się nie ruszam!  Co prawda protesty  już wiele razy widziałam, ale jeszcze nigdy w Atenach.
       Ludzi coraz więcej. Wszyscy telefony w rękach, zdają bliskim  relację na żywo. Transparenty. Wykrzykiwane hasła. I nagle zjawia się ambulans… Coś się stało! Już ktoś dostał! Nie, jeszcze nie  tym razem… Komuś zrobiło się po prostu słabo. Czekamy co będzie dalej…
      Kolejne piętnaście minut. Okrzyki. Hasła. Transparenty. Młodzież w maskach na wypadek użycia gazu. Na wszelki wypadek! A może mama kazała… Mija kolejne dziesięć, piętnaście  minut. Jani siada na krawężniku. Ja na baczność stoję nadal i wypatruje pierwszej, lecącej we mnie pomarańczy. Mogłabym pochwalić się przy wigilijnym stole. To byłby  dopiero skandal, zdominowałby wszystkie inne tematy!
     I kolejne dziesięć minut. Ludzie nadal   podekscytowani. Kłócą się między sobą. Natomiast  Jani na tym krawężniku prawie już usypia. Wygląda jak poszkodowany…  Oparł głowę na dłoniach. Widzę po twarzy, że już chcę powiedzieć: „kiedy idziemyyy…?”, ale gryzie się w język. Ja wpatruje się dalej. Obserwuje ludzi w tłumie. Patrzę, że pod czarnymi kapturami i maskami, widać młodzieńcze rysy. Oj, cokolwiek by o proteście nie  powiedzieć, to zajęć dziś chyba już nie będzie. Kolejne okrzyki i  tak dalej… Studenci przepychają się i śmieją między sobą. Kiedy słyszę, że dziewczyny za mną mówią: „to co… idziemy już na tę kawę?”, wiem że raczej  nic z tego  nie będzie.
“Pieniądze  na edukacje, nie dla bankierów”
      Piękny słoneczny dzień. Idealny na późnojesienny spacer po Atenach, tuż przed Bożym Narodzeniem. Trzeba  kupić jeszcze ostatnie prezenty. Na piechotę udaliśmy się na Monastiraki. Partenon  stał niewzruszony. Jedna z niewielu stałości  w tym ateńskim chaosie.  Podczas nieśpiesznego spaceru, widzę obok nas protestujące wcześniej twarze. Już bez masek i zacietrzewionego  buntu w oczach.
      Kiedy doszliśmy do stacji metra na Monastiraki, kilku Afroamerykanów grało uliczny koncert  reggae. Nie wiem  jak zinterpretować takie zakończenie, ale czuje że nie wymyśliłabym lepszego.  Jakby przeskoczyć z jednego  świata, do drugiego. Na zupełnie inną planetę. Właśnie za to  lubię wielkie miasta. Im większe, tym lepiej.

Jak wygląda sklep mięsny w Grecji? Uwaga!!! Post nie dla wrażliwców…

    Całkiem niedawno polski internet obiegły zdjęcia, na których w zamrażarkach  działu mięsnego jednej z sieci supermarketów, sprzedawane były prosięta. Pewnie nic w tym dziwnego, gdyby nie fakt, że małe prosięta sprzedawane były w całości,  na dodatek  obklejone  szczelnie przezroczystą folią. Widok, jak dla mnie – makabryczny. Jednak, mieszkając w Grecji do takich widoków mimowolnie trzeba się przyzwyczaić.

     Jak dotąd jest to jedyny post, do którego robiąc zdjęcia nie miałam najmniejszej przyjemności. Kilka razy mnie  zemdliło. Ale również i tak właśnie wygląda prawdziwa Grecja. Z góry  uprzedzam wszystkich estetycznych wrażliwców, że patrząc na te zdjęcia również  może zrobić się Wam niedobrze…

     Tak właśnie wyglądają sklepy mięsne w Grecji.  Wyroby typu szynki, kiełbasy, wszelkiego rodzaju wędliny, pasztety są rzadko spotykane. Te sprzedaje się zazwyczaj w zwykłych marketach. W typowych sklepach mięsnych zwierzęta są w całości, w znaczeniu dosłownym, pozbawione  jedynie skóry. Takie zwierze (trudno mi nazwać je mięsem) również w całości wędruje na sklepową witrynę. Widać dokładnie oczy, ogon, kończyny przednie i tylne, często również wystający język. Bardziej niż sklepową wystawę, mi  przypomina to raczej zwierzęce prosektorium. Kura koniecznie musi mieć swój dziób i pazury. A królikom zostawia się nieogolone kity. Najbardziej przerażający jest dla mnie widok głowizny. Makabra, jak sceny z taniego horroru.

     Cokolwiek by o tej tradycji nie powiedzieć, zawarty  jest w niej pewien rodzaj szczerości. Nikt nikogo nie okłamuje, że pierś z kurczaka jest od razu ładnie wycięta, wymyta i hermetycznie zapakowana. A porcja schabu czy też karkówki rodzi się w postaci równo wyciętych kawałków. Nikt tu nie zapomina, że owa pierś z kurczaka, schab, karkówka, niegdyś miała zęby, uszy oraz oczy. Obojętnie na to jak wygląda opakowanie, zawsze jemy przecież  żywe wcześniej zwierzęta.
      Mimo takich widoków, trzeba przyznać że jakość greckiego mięsa jest naprawdę bardzo dobra. To właśnie w Grecji przypomniałam sobie, jak naprawdę smakuje na przykład kurczak. Jedyne za czym można zatęsknić, to wszelkiego rodzaju mięsa wędzone. Grecy nie mają pojęcia, czym jest wędzona kiełbasa i raczej nie chcieli by mieć, bo jej zapach po prostu ich mdli.  Szaleją za to, za tym czego my często nie lubimy, czyli za  baraniną, jagnięciną czy koziną, która dla przeciętnego Polaka, często po prostu śmierdzi.
      Jeszcze nigdy będąc w Grecji nie spotkałam żadnego wegetarianina, o żadnym nawet nie słyszałam! Grecy po prostu lubują się w mięsie. I najwyraźniej przyzwyczaili się do takich widoków. Jest to kolejny przykład na to, jak bardzo kształtuje nas kultura, w której się wychowaliśmy.
 

Dlaczego Greczynkę boli głowa? Oraz czym jest „mati”?

OKO PROROKA

    Im dłużej mieszkam w Grecji, tym bardziej przekonuje się  jak bardzo ten kraj jest wyjątkowy. Coraz mocniej umacniam  również moją tezę, że Ellada tylko geograficznie należy do Europy. Biorąc pod uwagę grecką mentalność, jest to już kosmos…

      Grecka codzienność  przesiąknięta jest niezliczoną ilością wróżb, zabobonów, codziennych, drobnych przejawów wciąż  żywej wiary w duchy, magiczne moce, czary i tym podobne.  Idealnym tego przykładem jest wiara w rzucanie złego uroku, zwanego  przez Greków  mati (w języku greckim mati oznacza oko). Pamiętam, że kiedy tego lata prowadząc moje wycieczki, opowiadałam turystom o tej zaskakującej  tradycji, na początku nikt mi nie wierzył. Za każdym razem, moje opowieści potwierdzał jednak każdy napotkamy Grek, traktując wiarę w mati  z pełną powagą.  W moc uroku mati wierzą niemalże wszyscy, nawet bardzo nowoczesne, młode greckie pokolenie.
     Czym więc jest mati? Jeśli Greczynkę lub Greka boli głowa, najczęściej jest przekonany, że jest to wina rzuconego uroku. Ktoś na kogo został on rzucony musiał najpewniej dobrze wyglądać, ktoś mu czegoś pozazdrościł i  zbyt intensywnie się w daną osobę  wpatrywał. Takie właśnie intensywne wpatrywanie się, czy też myśli,  czasem  powstające  nawet zupełnie nieświadomie, mogą spowodować u drugiej osoby ból głowy. Ujmując krótko,  mati to urok który został rzucony świadomie bądź też nie, pożądliwym najczęściej zazdrosnym spojrzeniem.
       Posiadacie  coś czego, mogliby pozazdrościć inni? Od podziwu czy  też chciwości innych, może Was rozboleć głowa. No cóż… w naszej polskiej kulturze, głowa najczęściej boli  przez złą pogodę lub niskie ciśnienie. Brzydka  pogoda to jednak zjawisko, które w Grecji występuje sporadycznie. Dlatego właśnie przyczynę bólu głowy typowa Greczynka będzie szukać w swoim pięknym wyglądzie. Czyż nie jest to fantastyczne podejście do sprawy? Boli Was głowa – znaczy to, że wyglądacie pięknie! ;)))
     Co ciekawe, fakt  że ból głowy mogą wywołać intensywne i pożądliwe myśli innych, jest oficjalnie uznany przez Grecki Kościół Prawosławny. Jak jednak takiego bólu się pozbyć? Od razu uprzedzam, że nie pomoże tu żadna tabletka. Według nauki kościoła, żeby uniknąć takiego bólu głowy, trzeba się po prostu pomodlić lub mieć przy sobie krzyżyk. Wszystkie inne sposoby, które niżej podaje nie są już przez kościół uznawane. Są one traktowane jako zabobony.
    • Sposób nr 1 – NAPLUĆ NA KOGOŚ czyli „ftusu! ftusu!” – plucie (na szczęście tylko symboliczne) na inną osobę jest bardzo często spotykaną  praktyką w Grecji. Najczęściej pluje się na ładne, małe dzieci, szczególnie dziewczynki. Dzieci są tak słodkie, że ich urody można im często pozazdrościć. Dlatego, już w celach zapobiegawczych, żeby uniknąć ewentualnego bólu, na ładną osobę warto  napluć. Jeśli będąc w Grecji, ktoś umownie na Was pluje, wydając przy tym  dźwięk „ftusu! ftusu!”, broń Boże nie obrażajcie się! Takie zachowanie to znaczący komplement!
  • Sposób nr 2 – OKO PROROKA – jest jednym z najczęściej przywożonych typowo greckich gadżetów. Występuje w postaci paciorków,  wisiorków, bransoletek, breloków, kolczyków,  itp. Te ozdoby bynajmniej nie są  noszone jako amulety mające przynosić szczęście. Według Greków, takie ozdoby są „tarczą” mającą chronić, tego kto je nosi przed złą energią mati. W tego typu ozdoby  wyposażyć można wszystko! Drzwi wejściowe do domu, nowo kupiony  samochód, ukochane  zwierzątko. Ostatnio, zupełnie przypadkowo znalazłam takie oko w sklepie w dziale ogrodniczym…  Było wielkie i można je było wbić w ziemię, w miejscu gdzie rosną ładne kwiaty. Ktoś przecież może pozazdrościć ich urody, a szkoda by było, żeby i kwiatka rozbolała głowa…

Niebieskie oko proroka chroniące ogrodowe kwiaty przed urokiem mati

    • Sposób nr 3 – „MODLITWA” – takich „modlitw” mających odczynić urok mati jest wiele, są ich różne rodzaje. Przy ich wypowiadaniu można też  używać różnych gadżetów (sól, nożyczki, oliwa, woda). Ale uwaga! Są to tylko  rodzaje zabobonów, zaklęć nie uznawanych  przez grecki kościół. Takie  „modlitwy” przekazywane są  z pokolenia na pokolenie i znają je tylko wybrane osoby. Zazwyczaj kobieta przekazuje je mężczyźnie, mężczyzna kobiecie. Jeśli stanie się inaczej – modlitwa traci swoją moc. Takie modlitwy są zawsze wyszeptywane, tak żeby nikt inny ich nie słyszał. Jeśli w czasie  ich wypowiadania, osoba która je wyszeptuje ziewa, oznacza to że mati ma bardzo silną moc i być może trzeba nawet kilka godzin  poczekać, żeby przestało aż tak silnie działać. W naszej sałatkowej rodzinie te modlitwy znają  tylko dwie osoby. Jest nią Oliwa z Oliwek oraz  Pomidor. To właśnie do nich dzwoni się, w razie bólu głowy, zamiast brania tabletki. Najczęściej, jak można się domyślać, dzwoni… Cytryna! Pomidor nieustannie tłumaczy jej, że nie jest aż tak piękna, żeby głowa mogła  ją boleć  co najmniej raz w tygodniu i prosi, żeby dała mu już święty spokój. Cytryna  jednak zawsze powtarza, że co jak co, ale mężczyznom nie wolno wierzyć!
     Ale, ale…  Tutaj pojawia się pytanie: jak rozpoznać, czy ból głowy wywołała zła energia mati, czy cokolwiek innego?  Nic prostszego! Wystarczą dwa  gadżety: woda oraz oliwa. W każdym normalnym przypadku oliwa nigdy się nie rozpuści i zawsze wypłynie. Jeśli jednak mamy do czynienia z siłą  mati,  oliwa  w niewytłumaczalnych okolicznościach rozpuści się w wodzie. Wtedy już wiadomo czarno na białym  – ktoś  Wam czegoś pozazdrościł! Co robić? Niezwłocznie skontaktujcie  się z Oliwą z Oliwek lub też z zawsze niezawodnym  Pomidorem ;))) Kilka minut i jak ręką odjął!
***
      Jakiś czas temu miałam do załatwienia pewną sprawę w banku. W przeszklonym sześcianie, w środku bankowego budynku,  siedziała kobieta. Nad jej biurkiem wisiała plakietka – „doradca klienta”. Akurat nie było kolejki, więc   usiadłam naprzeciwko na miękkim fotelu.
     Kobieta w białej, oficjalnie wyprasowanej bluzce spytała, w czym może pomóc i sprawnie przeszłyśmy do akcji. Zwyczajna, bankowa sprawa. Nic ważnego, ani tym bardziej interesującego. Rozpoczęło się: wypełnianie papierów, wklepywanie danych do komputera. Przeglądanie  regulaminów, wstawianie  parafek  i podpisów. Jak to w banku…
    Nagle Anastasia (takie imię widniało na identyfikatorze), dotknęła swoich skroni.
    -Nie mogę… – powiedziała do siebie.
    –Mati… Ise matiazmeno…  – odpowiedziałam, czując już o co chodzi.
  -Skąd wiesz? Widzę, że nie urodziłaś się wczoraj. Ach tak… Wiem, wiem… To wszystko przez to, że tak ślicznie dziś wyglądam!
     Wszelki komentarz był zbędny. Dodałam więc tylko:
    -Tak! Rzeczywiście przepięknie! Ale przysięgam, że to nie ja rzuciłam urok!
     Anastasia bólem była już bardzo zmęczona, mimo to pracowała dalej. Wypełnianie. Wklepywanie. Przewracanie kartek i wbijanie pieczątek. Jak to w banku… Nagle rzuca długopisem, który trzaska o biurko i chwyta za telefon. Z wściekłością, kolorowymi tipsami,  wystukuje jakiś numer, poczym krzyczy do słuchawki:
     -Christina! Już nie mogę! Głowa mi pęka z bólu! MatiMaaatiii! Zmów „modlitwę” bo już nie wytrzymuje!!!
    Krótka wymiana  zdań, poczym Anastasia wraca do pracy. Pięć minut później, wszystkie papiery wypełnione, wszystko wklepane, podpisane i przypieczętowane. Żegnamy się, ale grzecznościową rozmowę przerywa telefon. Dzwoni  Christina:
    -Dzięki! Jesteś niezastąpiona! Już wszystko przeszło… Jak ręką odjął! – mówi do słuchawki Anastasia, poczym dodaje: –  A jak tam u ciebie? Masz dziś wieczorem może czas na kawę?
      Uwielbiam te zwyczajne momenty, w których przez mundurki i uniformy wielkich firm  czy też korporacji, przeciska się niczym nieskrępowane  życie. W Grecji zdarza się to  częściej. Taka najprawdziwsza Ellada, która zawsze wymykać się będzie wszelkim  kodeksom, prawom i zarządzeniom. Człowiek zawsze jest tu przede wszystkim sobą – drugim człowiekiem. Greczynki podziwiam, uwielbiam za  zdrowo  zadarte głowy  i plecy proste jak struna. Wiele można się od nich nauczyć…
Za pomoc przy zbieraniu informacji do tekstu bardzo dziękuję Marcie O. A.
 Przeczytaj więcej…