Jeśli nie byłabym z Janim, to byłabym z… Pandeli Pandelidisem! Kim jest ten gość?… czwartek, 15 października 2015

To była misja niemożliwa. Tego dnia kończąc wycieczkę, zaliczyliśmy opóźnienie sezonu. Dzień był intensywny, a na dodatek koleżanka, z którą miałam na ten koncert iść, w ostatnim momencie z akcji zrezygnowała.

-O której mam być w 54 [najsłynniejszy klub na Kerkirze – przypis mój;)], żeby być na czas? – pytam Christosa, naszego kierowcy, który w 54 bywa co weekend, od momentu kiedy tylko na Korfu kończy się sezon. Christos, z czeluści schowka w drzwiach swojego autokaru, wyjął obgryziony jak przez królika długopis,  wziął moją rękę i powoli, skrupulatnie napisał na jej środku, jakby był to największy sekret: 00.00.

-Wcześniej nie ma sensu. Dopiero po 24 rozkręca się impreza. Ale daj spokój! Co tam będziesz robić… sama…?

No właśnie… Kończę w myślach: „sama…??? Przecież to głupio. Tak jakoś dziwnie. To nie… wypada!”.

Do domu wróciłam gruuubo po 22. W przelocie zamówiłam wielką pizzę. Zjadłam, wzięłam prysznic, spojrzałam na łóżko. Na jednej części leżała moja pidżama. A na drugiej świeży t-shirt, który przygotowałam sobie już dzień wcześniej.

Minuta na podjęcie decyzji. Wypada? Czy też nie? A jakie właściwie to ma znaczenie?! Wkładam t-shit, jakieś jeansy. Maluje usta szminką. To pierwszy koncert Pandelisa na Kerkirze. Tej nocy wszystko inne mam w głębokim poważaniu.

Zanim jednak wyszłam z domu, dojechałam i znalazłam miejsce do parkowania, dobiła pierwsza w nocy. Stanęłam w długiej kolejce, która kończyła się gdzieś na jezdni. „Nic z tego…” – mówił mi głos w głowie. Ale coś w jego tle podpowiadało, by się jednak nie poddawać. Do 54  weszłam o 1.40 w nocy.

-O której wchodzi na scenę Pandelis? – pytam myśląc, że może już skończył.

-2.00.

-Idealnie!

To był absolutnie najpiękniejszy koncert, na jakim byłam w życiu. Wychodząc, cała w skowronkach, przysięgłam sobie, że w życiu już nigdy więcej nie wyrządzę sobie krzywdy, myśląc w kategoriach: „wypada mi / nie wypada”.

 *

Ale… Zaczynając od początku. Kim jest Pandelis Pandelidis? I dlaczego jestem w nim po prostu  zakochana?

Jego pierwszy krążek ukazał się 2012 roku, tak więc jedynie trzy lata temu. Pierwsza płyta została podwójną platyną. Nie wiem czy jest w Grecji drugi taki artysta, który serca Greków podbił w tak spektakularny sposób, cały czas nagrywając przebój za przebojem,  piosenki, które obecnie w Elladzie zna każdy.

Pandelidis jest swoistym zaprzeczeniem typowego, greckiego artysty estradowego, więc jego osoba jest swoistym fenomenem. Jest lekko przy kości. Jeśliby zdjąć modne ciuchy, to wygląda „tak sobie”. Nie manipuluje sercami nastolatek. W tabloidach raczej brak informacji na jego temat. Nie skandalizuje, nie jeździ żadnym porsche. Na scenie stoi spokojnie, porusza jedynie trochę głową i ręką. Kiedy śpiewa zamyka oczy. A w jego głosie jest takie coś… co porusza wszystkie uczucia.

Piosenki Pandelisa to często melodyjne ballady, w których tle słychać buzuki, przywodzące na myśl typowe greckie pieśni, albo przepiękne skrzypce. Chyba wszystkie utwory Pandelisa, podobnie jak wszystkie inne greckie piosenki, mówią o miłości. Ale teksty, które śpiewa  to  prześliczne liryczne utwory, które potrafią przekroić serce na pół.

Dobra muzyka mówi sama za siebie. Nie trzeba jej tłumaczyć. Niżej trzy z moich ulubionych piosenek. Posłuchajcie…

 

Zeibekiko Evdokii

      Jechaliśmy samochodem. W jednej z typowych, greckich  stacji radiowych, rozbrzmiała  melodia. Na dwie minuty  jej trwania,  zupełnie wyrwała mnie z rzeczywistości. Kilka rytmicznych dźwięków. Prosta melodia. Charakterystyczne dla greckiej muzyki instrumenty. Kiedy piosenka dobiegała prawie  końca, rozbrzmiał radosny, kobiecy śmiech, poczym padły dwa  słowa: Panaia  mou! (czyli „Matko Boska moja!”).
    Ta melodia chodziła za mną z uporem maniaka, przez cały czas przypominając  pytanie:  dlaczego  ta kobieta tak się śmieje? Jaką historie kryje w sobie ta melodia?
    Dopiero później dowiedziałam się, że piosenka nazywa się  To Zeibekiko tis Evdokias i po „Tańcu Zorby” jest jedną z najpiękniejszych i najbardziej rozpoznawalnych melodii Grecji. Mogłabym słuchać jej na okrągło.
      Zeibekiko jest rodzajem  tańca, opartym na greckiej tradycji ludowej. W dawnych czasach ten bardzo luźno interpretowany taniec wykonywano w parach. W wersji współczesnej, uznawany jest za typowo męski. Mężczyzna powinien tańczyć go sam. Często na pobitych butelkach. Na stole, czy też krześle. Ważne, że podczas tańca, wykonującemu zeibekiko, nie można przeszkadzać, bo może być to uznane  za zniewagę.
       To Zeibekiko tis Evdokias  to melodia skomponowana w 1971 roku przez Manosa Loizosa.  Towarzyszy filmowi o tytule „Evdokia”. I to właśnie w pierwszym kwadransie tego filmu, kryje się odpowiedź na pytanie kim jest owa kobieta i dlaczego  tak się śmieje.
      Film jest  poruszający. Nie polecam go jednak na  miłe wieczory z miską popcornu, kiedy macie ochotę  jedynie się zrelaksować. Pokazuje on Grecję daleką od tego co widać na folderach reklamowych. W takiej Elladzie  nikt raczej nie zechciałby zamieszkać. Nawet białe domki czy też piaszczyste plaże, przepełnione są handryczną melancholią.
Ale kim jest główna bohaterka filmu, czyli Evdokia i co ciekawego się z nią dzieje?
    Evdokia to młoda, szalenie sympatyczna i urocza Greczynka, która  jest prostytutką, co  w filmie sugerowane jest bardzo subtelnie. Poznajemy ją kiedy wraz ze swoim opiekunem siedzi w tawernie. Senną atmosferę na wpół przepicia ożywia żołnierz, który nagle wstaje i zaczyna tańczyć  zeibekiko, patrząc na Evdokię. Dziewczyna  jest zauroczona. Zaczyna klaskać w ręce. Nie może powstrzymać śmiechu, a w przypływie radości wypowiada słowa  Panaia mou! (czyli „Matko Boska moja!”).
      Tym właśnie tańcem rozpoczyna się cała historia. Ale w owej początkowej scenie tańca skondensowany jest niemalże cały film, którego streszczanie w konkretnych słowach, nie miałoby większego sensu. To jeden z tych filmów, którego atmosfera jest dalece ważniejsza niż sama fabuła.
     Evdokia  zakochuje się w pięknie  tańczącym żołnierzu, a widz ma szanse zobaczyć  pewien okres jej  życia. Codzienność Evdokii nie wygląda bynajmniej przyjemnie. Dlaczego jednak postać głównej bohaterki  jest tak ujmująca?  Evdokia, której imię wzięło się od greckich słów „dobry nastrój”, przepełniona jest dziecięcą radością życia. Kiedy tylko nadarza się okazja śmieje się, tańczy, biega czy też uwodzi mężczyzn. Kiedy dzieje się coś złego,  płacze na granicy skomlenia, dogłębnie przeżywając wszelkie istniejące emocje.
     Cokolwiek jednak by się stało, cokolwiek przyniosłoby jej życie, Evdokia  podsumowuje wszystko swoim niepohamowanym śmiechem, śmiejąc się do wszystkiego co przynosi  jej los.
To Zeibekiko tis Evdokias (scena z filmu):
Tutaj znajduje się cały film:
Przeczytaj więcej…