Sałatka po grecku TV – odc. 14: Jak zrobić sernik na zimno?… sobota, 31 października 2015

Bella Vista to jeden z najsłynniejszych i najpiękniejszych punktów widokowych Korfu. Na naszej trasie zatrzymujemy się tam w słynnym Golden Fox, jednocześnie  robiąc sobie przerwę na kawę i coś słodkiego. Golden Fox to nazwa oficjalna. Ale każdy z naszych kierowców wie, że zatrzymujemy się „u Kateriny” –  jednej z najbardziej sympatycznych osób w całej wiosce Lakones.

-Jezu… Jaki ten wasz sernik jest pyszny… – mówię to zupełnie szczerze, za każdym razem kiedy go tam jem –A skąd go bierzecie? – zadałam w sumie dość dziwne pytanie, bardziej koncentrując się na smaku, niż na myśleniu.

-Każdego ranka Katerina przywozi go z miasta! – odpowiedział jeden z kelnerów, poczym dosłownie uciekł.

-Tak??? Haha!!! – odpowiadam, nie myśląc już w ogóle, bo  patrzę na kierowcę, który właśnie mnie rozśmiesza, w między czasie spoglądam na Bella Vista, ale przede wszystkim to jem! Trzeźwość umysłu wróciła mi momentalnie, kiedy spojrzałam na Katerinę. Ta nagle przestała się uśmiechać. Najpierw zrobiła się blada, a później czerwona:

-Z jakiego miasta!!! Naprawdę w to uwierzyłaś? Czy ty nie wiedziałaś, że ten sernik to robię…

Przyznam – nie wiedziałam! Że autorką absolutnej specjalności Golden Fox, czyli sernika na zimno z najróżniejszymi polewami smakowymi,  jest właśnie Katerina. Myślałam, że zapadnę się pod ziemię.

-No, ale zdradzisz mi jego sekret? Jak go zrobić? – spytałam po dłuższej chwili kajania się i przeprosin.

-Tak naprawdę, to nic trudnego! Przepis jest bardzo  prosty!

Prosty? Nieziemsko smaczny?? I mało zmywania??? Czyli kolejny przepis idealny!

Nie było chyba ani jednej wycieczki, na której ktoś  nie pytał się o ten przepis. Obiecałam, że będzie to pierwszy przepis po letniej przerwie. Obietnicy dotrzymuje 😀

Niżej znajduje się filmik z przepisem jak taki sernik zrobić. Jak za chwilę zobaczycie, to naprawdę nic trudnego. Grecki ser anthotiro, który używa Jani,  możecie zastąpić najzwyklejszym serem białym. Smak jest mniej więcej porównywalny. Tak więc dodatkowy plus – wszystkie składniki dostępne są również w Polsce! Zapraszamy na filmik, pierwszy po letnim sezonie :DDD

 

I nagle zrobiła się ciemność… Czyli o tym jak przetrwać nadchodzący listopad?… środa, 28 października 2015

Zdaje się, że mało kto przepada za listopadem. A ten zbliża się już wielkimi krokami. Mamy za sobą zmianę czasu,  więc nagle zrobiło się ciemno i jakby bardziej szaro. Nawet i w Grecji  jest już znacznie chłodniej. Nie lubię końcówki jesieni, nie przepadam też  za zimą. Ale nie zamierzam się nad tym użalać, a korzystać z tych pór roku najlepiej jak potrafię. Dziś dziesięć rzeczy, które robię jesienią i zimą, by czuć się możliwie jak najlepiej. Koniecznie piszcie w komentarzach jakie są Wasze sposoby na listopad! Z wielką chęcią się nimi zainspiruje. A oto i moja dziesiątka!

1. Spacery około południa… Im bliżej południa tym lepiej. Obojętnie, czy świeci słońce, pada, czy też wieje. Do dobrego samopoczucia jest nam absolutnie niezbędna witamina D. A tę możemy dostarczyć sobie jedynie przez przebywanie na słońcu, najlepiej w samo południe. Więcej o konieczności dostarczania sobie witaminy D, przez przebywanie na słońcu przeczytacie TUTAJ!

2. Cytrusy… Im bliżej zimy, tym lepszy na nie czas. Ale trudno wyobrazić sobie by zjeść dla przykładu  całą cytrynę. Ja przez cały czas piję soki z zielonych warzyw (na temat jednego z nich przeczytacie TUTAJ!). Uwielbiam zaczynać dzień od cytrynowo – miodowej mikstury. Jak ją zrobić? Przed pójściem spać w ciepłej wodzie rozpuszczam łyżkę miodu. Rankiem wciskam połówkę cytryny, mieszam i od razu piję. Dawka zdrowia od samego przebudzenia!

3. Kolorowe ubrania… Szarości, czernie, biele, są bezpieczne, ale szczególnie jesienią i zimą dbam o to, by wkładać na siebie coś kolorowego. Nie mam pojęcia dlaczego, ale kiedy mam na sobie coś różowego, od razu mam inną energię!:D

4. Aromatyczne kąpiele… Te mają swój urok szczególnie, kiedy jest zimno. Jakiś ciepły zapach, dużo, dużo piany i spokojny kwadrans, albo i dwa w gorącej wodzie. Taki relaks to przecież domena zimy i jesieni.

5. Wyłącz wiadomości i zobacz dobrą komedię!… Ostatni raz oglądałam wiadomości… jakieś cztery, pięć lat temu… Od tego momentu zauważyłam, że psychicznie czuje się znacznie lepiej. To znaczy, jeśli coś naprawdę ważnego się dzieje, to jakąś drogą i tak się o tym dowiem. Przed ostatnimi wyborami w Polsce, włączyłam wiadomości na całe dwie minuty(!!!)… Wyłączyłam utwierdzając się w przekonaniu, że szkoda czasu na te bzdury. Szczególnie teraz dbam o to, by oglądać komedie. Uwielbiam się śmiać. Więc dobra komedia na listopadowy wieczór jest idealna! A jakie są Wasze ulubione? Też piszcie w komentarzach!

6. Domowe ciasto… Kiedy zapach domowego ciasta wypełnia dom, od razu robi się tak jakoś słodko. Dla mnie to też jeden ze sposobów na poprawienie nastroju. Szukacie jakiegoś fajnego przepisu? TUTAJ! znajdziecie  przepis na moje ulubione  ciasto cytrynowe.

7. Zestaw: książka + gruby koc + dres + dobra herbata… Tu chyba komentarz jest zbędny. Kiedy korzystam z tego zestawienia, na kilka dobrych godzin potrafię przestać istnieć dla świata!

8. Aktywność fizyczna… Przyznam, że dbanie o nią o tej porze roku jest dla mnie ciężkie. Odkąd wyjechałam z Korfu, mam przerwę w jeździe konno. Pływać też nie da rady. Kiedy dzień jest na tyle ładny, wybieram się więc na dłuższy spacer, idę się przebiec, albo będąc nawet w domu wybieram jakiś fajny zestaw ćwiczeń z YouTube.

9. Wysypianie się… Tak jak latem do dobrego funkcjonowania wystarczy mi dosłownie kilka godzin snu, tak jesienią i zimą potrafię spać jak niedźwiedź. Taką potrzebę wyraźnie ma mój organizm. Ładuje więc baterie na lato, śpiąc tyle ile mi potrzeba.

10. Świece…  Niby zwykła, mała rzecz, a potrafi poprawić nastrój. Świece pasują według mnie szczególnie do miesięcy zimowych. Kiedy tylko zapadnie zmrok, zawsze zapalam kilka świec, które w magiczny sposób wyczarowują ciepłą, domową atmosferę.

 

Jak dla mnie lato mogłoby trwać całe 12 miesięcy… Ale i jesień jest super!… piątek, 23 października 2015

Uwielbiam lato! Jak dla mnie mogłoby trwać nawet i cały rok. Nie przeszkadzają mi nawet największe upały. Tak po prostu już mam. Ale i jesień ma swój niepowtarzalny urok. Dla mnie wyznacznikiem jesieni, wcale nie jest data w kalendarzu. Jesień przychodzi do mnie, kiedy z Ellady odlecą ostatni turyści. Tak więc zaczęła się właśnie teraz.

Słuchając jesienią prognozy pogody, pewnie z lekką zazdrością często słyszycie takie słowa: „dziś najcieplejszą stolicą Europy są Ateny! Temperatura w stolicy Grecji wynosi  23 stopnie!”. To prawda, jesienią czy też nawet zimą kilka dni z rzędu potrafi być prześlicznych, ale zapewniam że tak nie jest cały czas.  U nas już trzy dni non stop leje. I nie chodzi wcale o  lekki kapuśniaczek, tylko o deszcze jakby ktoś otworzył prysznic, który połączony jest z wiatrem, urozmaicany dodatkowo burzami. Tak żeby nie brakowało emocji  – do trzęsień ziemi od czasu do czasu, też trzeba się przyzwyczaić.  Dziś w nocy przez ulewę znów nie mieliśmy prądu. Wiało tak mocno, że myślałam iż lada chwila, a wywieje nam cały dom. Wystarczyło na chwilę uchylić okno, a na podłodze robiła się kałuża. Tak… Tak również wygląda grecka jesień.

Dla mnie początek jesieni, to prawdziwa rewolucja w życiu codziennym. Mój rozkład dnia zmienia się o 180 stopni. Jestem typowym wodnikiem. Zabija mnie więc codzienna rutyna, za to jak ryba (albo wodnik;)) w wodzie, czuje się w wirze nieustannych zmian. W takim cyklu zmian, żyje mi się idealnie. Musi się dziać!

Tak jak latem w domu właściwie jedynie śpię… Moje gotowanie ogranicza się do zupełnego minimum… Na kilka miesięcy nie wiem co oznacza słowo „film”…  Najczęściej usypiając nad książką, czytam jedynie chwilę przed snem… Tak jesienią…

Co prawda nie rozpakowałam jeszcze nawet walizek, ale nasz dom jest już tak wysprzątany, że człowiek ma ochotę  w nim po prostu być. Tu i ówdzie pojawiło się coś nowego. W końcu, po prawie trzech latach kupiłam sobie biurko, a Jani właśnie sam robi mi półkę na moją małą kolekcję greckich win. Zacieram ręce na to co w najbliższych tygodniach sobie przeczytam. Do obejrzenia przygotowałam już  kilka filmów z Brigitte Bardot. Dziś w całym domu przepięknie zapachniało ciastem śliwkowym. Wyjęłam z szafy wełniany koc. Za chwilę zrobię herbatę, ukroję kawałek ciasta i usiądę by zobaczyć „I Bóg stworzył kobietę”.

Kilka dni temu uświadomiłam sobie, że jest to pierwszy moment od czterech lat, kiedy nie jestem w procesie: szukam pracy / organizuje pracę / pracuje. W najbliższych planach mam: przykryć się kocem, zjeść domowe ciasto i oglądając Bardot, pozazdrościć kobietom z lat 50tych ich ślicznych sukienek. Przede mną kilka dni błogiego relaksu. Takiego prawdziwego, pierwszy raz od czterech lat.

Kiedy  tylko naładuje baterię, wracam do systematycznego pisania książki i innych rozmaitości. Muszę się trochę  powstrzymywać, bo już najlepiej teraz zaczęłabym czytać nowe przewodniki i wprowadzać zmiany na naszą stronę, ale na najbliższy czas wprowadziłam sobie zakaz.

Zanim jeszcze na dobre usiądę do mojego nowego biurka, czeka nas również podróż. Do domów wrócili już nawet ostatni turyści, na wakacje czas więc dla nas! Długo szukałam tej jednej wyspy, którą chciałabym poznać. Celem naszej wyprawy  w tym roku, jest dowiedzieć  się – jak oni to robią, że w tak fenomenalnym stanie dożywają tak sędziwego wieku?  Ludzie, którzy podobno zapomnieli umrzeć. Już na początku listopada jedziemy na… IKARIĘ!!!:DDD  Nie mogę się doczekać!:D

 

Ciasto na zdjęciu wyszło pyszne! Przepis z typu a) prosty b) mało zmywania. Jego autorką jest moja mama. Tutaj podaje jak to ciasto zrobić:

Składniki: 2 szklanki mąki, pół szklanki cukru pudru, 1 i pół łyżeczki proszku do pieczenia, cukier waniliowy, 2 jajka, pół szklanki oleju, ¾ szklanki śmietany, śliwki lub inne owoce.

 

Jak to zrobić: wymieszaj ze sobą sypkie składniki. Ubij białka. Do ubitych białek  dodaj żółtka i inne  składniki ciekłe. Wymieszaj wszystko razem. Konsystencja powinna przypominać bardzo gęsty budyń. Na wierz ciasta połóż rozkrojone na połówki śliwki. Posyp ewentualnie cukrem. Piecz przez 40 minut w 180 stopniach. Podaj ze szczyptą cukru pudru.

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Gdzieś w tym miejscu zaczyna się zupełnie nowy tom… poniedziałek, 19 października 2015

Kończyliśmy wycieczkę. Czasami pod koniec, szczególnie jeśli ktoś pyta skąd wzięła się nazwa naszej firmy, opowiadam moją historię, o tym jak znalazłam się w Grecji:

-Tej daty nigdy nie zapomnę. Przyjechaliśmy do Ellady z planem, żeby zamieszkać tu na stałe dokładnie w okresie, kiedy ogłoszono, że kraj przeżywa kryzys. To było cztery lata temu. 15 sierpnia 2011…

-Czyli dziś jest rocznica! – krzyknął  ktoś z tyłu busa.

No tak… Znów zupełnie zapomniałam… I tak jakby w przyśpieszonym tempie zobaczyłam przed oczami film. Jak na kilka dni przed odlotem jestem u wróżki. Jak bardzo się boje. Nasz wylot i to jak z Janim trzymamy się za ręce.  Pierwsze dni w sałatkowym domu. Nasze dalsze perypetie. Przeprowadzka już na swoje. Moja  pierwsza praca na Zante i pierwszy sezon na Korfu. Aż w końcu jestem TUTAJ. Jadę w busie i opowiadam całą tę historię.

Poczułam, że gdzieś  w tym momencie, przez tę opowieść przeszła gruba, czarna linia, która w moim życiu oddziela to co było, to co jest teraz i co dopiero będzie. Jakbym właśnie zamknęła za sobą nie tyle rozdział, co rozpoczęła zupełnie nowy tom.  Po czterech latach. Gdzieś mniej więcej w tym momencie.

Właśnie wróciliśmy z Korfu. Dokładnie tak jak te cztery lata temu, przed pójściem spać po przylocie, chwilę przed zaśnięciem piszę ten  post. Tyle działo się przez te cztery lata.

Tegoroczny sezon na Korfu poszedł nam  rewelacyjnie. Już drugi raz odpływając i patrząc jak z każdą minutą Stara Forteca robi się coraz to mniejsza, płynęła mi łza. Nie potrafię powiedzieć dlaczego, ale to właśnie na Kerkirze czuję się u siebie.  Do tego wcale nie potrzeba mi żadnego zameldowania. Gdziekolwiek bym nie pojechała, dla mnie to jest najpiękniejsze miejsce na świecie.

Co prawda nigdy nie biegłam w maratonie, ale myślę, że tak właśnie czuje się maratończyk, kiedy zakończy  bieg. Dla mnie tym biegiem był cały tegoroczny sezon i całe te cztery lata. Tak jak podczas biegu pokonuje się kilometr za kilometrem, pokonywałam każdą jedną słabość, strach, zwątpienie, żeby dotrzeć do miejsca, w którym jestem teraz. Gdzieś w międzyczasie zapuściłam na tyle mocne korzenie, że nie wyobrażam już sobie mieszkać poza Elladą. Wiem, że życiowo mogę sobie zaufać i że co by się nie stało, to ja i tak dam sobie radę. Po tych czterech latach niesamowitej szkoły życia, dobiegłam do swojego celu na ten życiowy etap. Pod każdym względem jestem tu niezależna i pod każdym względem szczęśliwa. Żyję życiem dokładnie takim jakim chcę. Dokładnie tak, jakbym sobie je napisała.

*

-I przez te całe cztery lata mówiłem ci,  dziesięć razy dziennie, że wszystko będzie dobrze, że zobaczysz, że się ułoży… A nie mówiłem! – tak, rzeczywiście szczególnie w najcięższych momentach Jani potrafił mówić mi to jak mantrę.

 -Teraz mogę ci przyznać rację. Wszystko się ułożyło i jest wspaniale. A przecież to jest dopiero sam początek…

 

Jeśli nie byłabym z Janim, to byłabym z… Pandeli Pandelidisem! Kim jest ten gość?… czwartek, 15 października 2015

To była misja niemożliwa. Tego dnia kończąc wycieczkę, zaliczyliśmy opóźnienie sezonu. Dzień był intensywny, a na dodatek koleżanka, z którą miałam na ten koncert iść, w ostatnim momencie z akcji zrezygnowała.

-O której mam być w 54 [najsłynniejszy klub na Kerkirze – przypis mój;)], żeby być na czas? – pytam Christosa, naszego kierowcy, który w 54 bywa co weekend, od momentu kiedy tylko na Korfu kończy się sezon. Christos, z czeluści schowka w drzwiach swojego autokaru, wyjął obgryziony jak przez królika długopis,  wziął moją rękę i powoli, skrupulatnie napisał na jej środku, jakby był to największy sekret: 00.00.

-Wcześniej nie ma sensu. Dopiero po 24 rozkręca się impreza. Ale daj spokój! Co tam będziesz robić… sama…?

No właśnie… Kończę w myślach: „sama…??? Przecież to głupio. Tak jakoś dziwnie. To nie… wypada!”.

Do domu wróciłam gruuubo po 22. W przelocie zamówiłam wielką pizzę. Zjadłam, wzięłam prysznic, spojrzałam na łóżko. Na jednej części leżała moja pidżama. A na drugiej świeży t-shirt, który przygotowałam sobie już dzień wcześniej.

Minuta na podjęcie decyzji. Wypada? Czy też nie? A jakie właściwie to ma znaczenie?! Wkładam t-shit, jakieś jeansy. Maluje usta szminką. To pierwszy koncert Pandelisa na Kerkirze. Tej nocy wszystko inne mam w głębokim poważaniu.

Zanim jednak wyszłam z domu, dojechałam i znalazłam miejsce do parkowania, dobiła pierwsza w nocy. Stanęłam w długiej kolejce, która kończyła się gdzieś na jezdni. „Nic z tego…” – mówił mi głos w głowie. Ale coś w jego tle podpowiadało, by się jednak nie poddawać. Do 54  weszłam o 1.40 w nocy.

-O której wchodzi na scenę Pandelis? – pytam myśląc, że może już skończył.

-2.00.

-Idealnie!

To był absolutnie najpiękniejszy koncert, na jakim byłam w życiu. Wychodząc, cała w skowronkach, przysięgłam sobie, że w życiu już nigdy więcej nie wyrządzę sobie krzywdy, myśląc w kategoriach: „wypada mi / nie wypada”.

 *

Ale… Zaczynając od początku. Kim jest Pandelis Pandelidis? I dlaczego jestem w nim po prostu  zakochana?

Jego pierwszy krążek ukazał się 2012 roku, tak więc jedynie trzy lata temu. Pierwsza płyta została podwójną platyną. Nie wiem czy jest w Grecji drugi taki artysta, który serca Greków podbił w tak spektakularny sposób, cały czas nagrywając przebój za przebojem,  piosenki, które obecnie w Elladzie zna każdy.

Pandelidis jest swoistym zaprzeczeniem typowego, greckiego artysty estradowego, więc jego osoba jest swoistym fenomenem. Jest lekko przy kości. Jeśliby zdjąć modne ciuchy, to wygląda „tak sobie”. Nie manipuluje sercami nastolatek. W tabloidach raczej brak informacji na jego temat. Nie skandalizuje, nie jeździ żadnym porsche. Na scenie stoi spokojnie, porusza jedynie trochę głową i ręką. Kiedy śpiewa zamyka oczy. A w jego głosie jest takie coś… co porusza wszystkie uczucia.

Piosenki Pandelisa to często melodyjne ballady, w których tle słychać buzuki, przywodzące na myśl typowe greckie pieśni, albo przepiękne skrzypce. Chyba wszystkie utwory Pandelisa, podobnie jak wszystkie inne greckie piosenki, mówią o miłości. Ale teksty, które śpiewa  to  prześliczne liryczne utwory, które potrafią przekroić serce na pół.

Dobra muzyka mówi sama za siebie. Nie trzeba jej tłumaczyć. Niżej trzy z moich ulubionych piosenek. Posłuchajcie…

 

Zamiast Red Bulla – sok z… POKRZYWY!… sobota, 10 października 2015

Choć sezon na Korfu jeszcze  dla mnie się nie skończył, bo ostatnia wycieczka jest jeszcze przed nami, od października zrobiło się już znacznie luźniej. Powoli wychodzi ze mnie też zmęczenie…

Jednym z moich celów na ten sezon, było to by pracując równolegle dbać  o siebie. Dla przypomnienia, post na ten temat jest TU! Dzięki tym kilku zasadom wypisanym na kartce, w porównaniu do ubiegłego lata, moje zdrowie fizyczne i psychiczne ma się o nieeebo lepiej. Z czego rzecz jasna bardzo (!!!) się cieszę, zainteresowanie naszymi wycieczkami znacznie przerosło moje oczekiwania. W związku z tym zdarzały mi się niestety ciągi dni, kiedy moje funkcjonowanie  ograniczało się do trzech czynności: 1) praca, 2) jakieś 4 – 5 godzin snu, 3) zjadanie co tam w miarę racjonalnego wpadło mi do rąk. Dla mnie najgroźniejsze jest to ostatnie. Teraz więc koncentruje się na odpoczywaniu, normowaniu mojego snu i zdrowym żywieniu.

Przepis na ten sok znalazła moja mama. Co prawda w jej wersji głównym składnikiem jest pietruszka, ale ja postanowiłam go trochę dostosować do moich potrzeb. Mam skłonność do niskiego poziomu żelaza. W moim sposobie żywienia koncentruje się więc przede wszystkim na tym, by żelaza dostarczać mojemu  organizmowi jak najwięcej. Informacja dla osób, które mają podobny problem z żelazem… Czy wiecie, że jednym z najlepszych źródeł żelaza, jest wcale nie tabletka z apteki, ale… najzwyklejsza POKRZYWA! W Grecji właśnie trwa na nią sezon.

 

Choć brzmi to co najmniej dziwnie, ten sok smakuje naprawdę rewelacyjnie! Jedna szklanka stanowi taką dawkę żelaza i witamin, że chwilę po wypiciu  człowiek ma siłę by dosłownie  przenosić góry. Jest jak zastrzyk energii. A co najważniejsze wszystkie składniki są jak najbardziej ZDROWE, ekonomiczne i bardzo łatwo dostępne.

Koniecznie wypróbujcie, szczególnie jeśli gdzieś blisko Was rośnie najzwyklejsza pokrzywa.

Składniki: pęczek pokrzywy, sok z połówki cytryny, łyżka miodu, woda (może być gazowana), ewentualnie kilka suszonych aronii oraz kilka kropli oliwy z oliwek (uwielbia ją witamina C).

Jak to zrobić: umyj dokładnie pokrzywę i zblendują ją na jak drobniejsze kawałki z około jedną czwartą szklanki wody. Dodaj sok z cytryny i pół łyżki miodu. Dodaj również dosłownie kilka kropli oliwy z oliwek, ponieważ uwielbia ją witamina C. Możesz również zblendować kilka suszonych aronii, które urozmaicają smak. Następnie dodaj trochę mniej niż pełną szklankę wody, najlepiej gazowanej i zblenduj  całość raz jeszcze. Pij od razu! To naprawdę smakuje świetnie!

 

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Dlaczego uwielbiam pracować na Korfu?… poniedziałek, 5 października 2015

W miejscu, gdzie wychodzi się z głównego portu, tuż przy drodze, znajduje się znana w całym mieście kawiarnia Sette Venti. Robią tam naprawdę świetną kawę. Kierowca miał odebrać mnie właśnie tam, zatrzymując się dosłownie na ułamek sekundy na bardzo ruchliwej drodze. Co prawda na Korfu jeżdżą  jak w szwajcarskim zegarku, ale ja zawsze i tak lubię być te 10 minut wcześniej. Godzina dziesiąta dwadzieścia. Mam więc równe dziesięć minut. Za krótko by zamówić jeszcze kawę, ale za długo by stać już przy samej drodze, bo żar leje się z nieba.

A co mi tam! Najwyżej poproszą, żebym odeszła.

Chowam się więc pod cieniem dachu. Torbę z wszelkimi rzeczami, które „mogą się przydać”, stawiam na krześle. Plecak na stole. Stoję i wypatruję autobusu z kierowcą, którego słoneczne okulary zakrywają pół twarzy, a równy jak od linijki rząd wielkich, zdrowych, białych zębów odsłania się samoczynnie jak tylko mnie widzi.

W kawiarence robi się tłoczno, bo to taka najtłoczniejsza dla niej  godzina. Zajęte są prawie wszystkie stoliki. Kelner biega między nimi, trzymając w jednej ręce tacę pełną różności, jakby nie dotyczyło jej prawo grawitacji. Na tacy ma kilka kaw i szklanek z wodą. Podbiega i do mnie. Myślę, że pewnie za chwilę poprosi by zwolnić stolik, a ja będę musiała wyjść z przyjemnie chłodnej strefy cienia.

Na moim stoliczku ląduje jednak  szklanka z wodą, choć w zamaszystym  ruchu prawie jedna trzecia się wylewa:

-Przepraszam, ale ja nic nie będę zamawiać. Za chwilę uciekam!

-Wiem! Ale czeka cię cały dzień pracy. Napij się dziewczyno przynajmniej szklanki wody! – krzyczy, sekundę później ginąc gdzieś między stolikami.

Dziesiąta trzydzieści. Podjeżdża biały autobus. Za szybą  widzę zakrywające pół twarzy, słoneczne okulary. Chwilę później w serdecznym uśmiechu, odsłania się równy rząd białych, zdrowych, wielkich zębów Vassilisa. Tak zaczynam dzień.  Tacy są tu ludzie. I dlatego uwielbiam pracować na Korfu.