To wydarzenie miało miejsce jeszcze przed moją wyprawą na Korfu, krótko po naszym ślubie. Cofamy się więc w czasie mniej więcej o trzy miesiące.
***
Zabrzęczał telefon Janiego. Na zwiady zadzwoniła Cytryna, by dowiedzieć się co ciekawego w trawie piszczy. To znaczy… zadać fundamentalne, rozstrzygające wszystko pytanie, czyli: co było dziś na obiad?
Mimo, że od kilku miesięcy moim mężem jest Grek, ani trochę nie zmieniłam swoich kulinarnych przyzwyczajeń. Właściwie… nie zmieniłam zupełnie niczego. W każdym razie, regułą mojego codziennego gotowania, jest to by: a) całość przygotowań nie trwała dłużej niż 20 – 25 min. b) nie mieć zbyt wiele do sprzątania c) używać jak najlepszych składników, gotować jak najprostsze potrawy. Co jakiś jednak czas, mniej więcej raz na tydzień czy też dwa tygodnie, kiedy mam więcej wolnego czasu, gotuje coś naprawdę wyśmienitego. Przeszukuje wtedy blogi kulinarne, przeglądam najróżniejsze gazety. Zdobywam odpowiednie składniki, by od czasu do czasu posmakować przysłowiowe „niebo w gębie”. Tego dnia, kiedy dzwoniła Cytryna miałam niesamowite szczęście, bowiem właśnie wtedy postanowiłam ugotować coś naprawdę specjalnego.
-No… To co dziś ugotowała ci ta twoja… żona? – spytała Cytryna, z wyraźną ironią w głosie.
-Aaa… ciociu… Dziś była przepyszna lasagna! – odpowiedział Jani, którego jedną z głównych cech charakteru jest to, że nie potrafi kłamać. Prawdę mówi zawsze z dziecięcą wręcz szczerością. Cytryna wie, że cokolwiek powie Jani, jest to na sto procent zgodne z prawdą. Drążyła więc temat dalej…
-A! Jasne! Pewnie mrożona!
-Nie! Wszystko ciociu domowej roboty! Ale to nie była taka sobie zwykła lasagna…
-Taaak…? – po drugiej stronie słuchawki, słychać było wyraźne zdziwienie. –To znaczy? No mów! Opowiadaj!
-No najpierw przez kilka dni Dorota wyszukiwała odpowiedniego przepisu na różnych blogach. A później jak znalazła ten właśnie który idealnie się nadawał, to musieliśmy jechać do miasta po składniki. No, ten makaron na lasagnę to się wszędzie dostanie. Szpinak też. Najtrudniej było z dobrym prosciutto i tym… no! Nie pamiętam jak się nazywa… Taki niebieskawy, pleśniowy ser.
-Acha…
-No i później… To już nie wiem, bo byłem w pracy. W każdym razie po świeży szpinak musiałem iść ja, specjalnie na bazar. I wyszukałem taki najlepszy!
-Aaaa… – Jani wszedł w swój ulubiony temat kuchni i jedzenia. Kiedy się rozgadał, szybko przeszedł w monolog:
-Nie wiem jak robi się to dokładnie, ale jest z tym trochę roboty. Wie ciocia, szpinak dobrze wymyć, podsmażyć. Prosciutto drobno pociąć. Przygotować ser. Nałożyć warstwy na siebie. Odpowiednio przyprawić. Przyszykować piekarnik. Ale rezultat! Ciocia! Musisz kiedyś spróbować! Niebo w gębie! Albo wiesz! Poczekaj, poczekaj! Spytam Dorotę dokładnie o ten przepis, to zrobisz koniecznie jutro wujowi…
-Wiesz Jani, ja teraz akurat nie mam czasu… Muszę uciekać, bo lecę właśnie otwierać sklep! Dobra zgadamy się później! Na pewno oddzwonię! I pozdrów Dorotę!!!
Plotka o tym, że nasz codzienny obiad szykuje nawet nie tyle trzy, a pięć dni wcześniej, po całej Sałatce rozeszła się z prędkością światła. Oczywiście dobudowana została odpowiednia oprawa, że całe ranki i popołudnia spędzam w kuchni, ewentualnie na naszym wiejskim bazarze, wyszukując odpowiednich zawsze najlepszych składników. A złożony z trzech części obiad czeka zsynchronizowany z powrotem Janiego z pracy. Czyli równa się – idealna grecka żona. Obecnie Feta nie tyle mnie lubi, co po prostu kocha! Trzeba przyznać – tego dnia miałam nadprzyrodzone szczęście. Nigdy nie obaliłam plotki na temat mojego rzeczywistego podejścia do gotowania. I nie mam najmniejszego zamiaru…
A następnego dnia – na obiad zamówiliśmy sobie pizzę z dostawą do domu…