Sałatka po grecku TV – odc. 9: HORTOPITA, czyli co jeść kiedy końca kryzysu nie widać… środa, 30 kwietnia 2014

     W Grecji trudno jest umrzeć  z głodu. Drzewa uginają się od cytryn i pomarańczy. Oliwki rosną na każdym kroku. Morza pełne są ryb i innych pyszności. A z najbardziej niepozornego skrawka zieleni, wyrastają pachnące zioła.

       Wraz z ostatnimi dniami kwietnia, kiedy cała Ellada w pełni obudziła się do wiosny, wybraliśmy się z Janim na spacer po okolicy. Przy tej okazji Jani nazbierał rośliny, które po ugotowaniu nadają się do jedzenia. Uzbieraliśmy ich tyle, że postanowiliśmy zrobić hortopitę, czyli placek, którego głównym składnikiem są dziko rosnące rośliny.

      Czym dokładnie one są? Zależy to od tego co rośnie w danej okolicy. My zbieraliśmy  liście tych właśnie roślin:

MAK

MAK

MLECZ ZWYCZAJNY

MLECZ ZWYCZAJNY

GORCZYCA

GORCZYCA

TORDYLIUM APULUM

TORDYLIUM APULUM

     Prócz ostatniej rośliny, której polskiego odpowiednika nie udało mi się znaleźć – wszystkie pozostałe rosną  również w Polsce.  Do tego zestawu można dodać również pokrzywę. Z tej musieliśmy jednak zrezygnować, bo zapomnieliśmy ochronnych  rękawiczek! Ale Wy jak najbardziej możecie ją również dodać ;)))

      Sprawdźcie, bo być może całkiem smaczne jadalne dziko rosnące rośliny są w Waszym regionie?  Są bardzo zdrowe i zupełnie nic nie  kosztują. Tutaj jednak ważna uwaga! Przed ich zbieraniem koniecznie dowiedzcie się czym dokładnie są, ponieważ takimi roślinami można się zatruć. Dlatego najlepiej zbierać, to czego jest się pewnym i ani trochę nie ryzykować.

          Ale do dzieła! Najpierw na spacer, a później do kuchni! Zapraszamy na nasz kolejny filmik!

Składniki: liście dziko rosnących roślin 70 dag, koper, poszatkowana cebula, mąka ½ kg, ocet winny, szklanka wody, olej, gałka muszkatołowa, sól, pieprz, kilka ziaren ryżu. 

 ZOBACZ ZE MNĄ WYSPĘ KORFU!

Ale… Ale… Jak dokładnie ma na nazwisko mój przyszły mąż, czyli Jani?… środa, 23 kwietnia 2014

     Co prawda przygód, które miały miejsce przy naszej ostatniej wizycie u Sałatki, jeszcze nie koniec. Jednak  temat który obecnie jest na tapecie jest na tyle zajmujący, że nie sposób nie podjąć go na gorąco. O tym, jak świętowaliśmy urodziny Olivki oraz o modowych poglądach Oliwy z Oliwek będzie po drodze. Teraz zupełnie na gorąco – czas przejść do tematu naszego ślubu;)))

       Ha! Tak łatwo jednak nie będzie…  Ślub nawet jeśli jedynie cywilny, to w Grecji sprawa dość skomplikowana. Zwłaszcza jeśli jeden z partnerów nie jest Grekiem. Poprzedza go dość długi i pomotany  proces załatwiania spraw urzędowych. Nasze papiery zaczęliśmy załatwiać właściwie już na początku roku… Jak się jednak okazuje, wcale nie było na to zbyt wcześnie…

     Moją wizytę w Polsce przedłużyłam po to, żeby ze spokojem załatwić wszystkie formalności związane ze ślubem w Grecji. Żeby wszystko załatwić – dobrze jest przyjechać do kraju. Jednym z kilku dokumentów, jaki był mi potrzebny było „pozwolenie do zawarcia małżeństwa za granicą”. Niby prosta rzecz. Najpierw należy udać się do Urzędu Stanu Cywilnego w miejscu zameldowania. Poprosić o wydanie takiego dokumentu. Podać swoje dane oraz imię i nazwisko partnera. No właśnie… Nazwisko swojego partnera…

     Jak ma na nazwisko Jani…? Nic trudnego! Rzecz jasna o tym wiedziałam. Ale zaraz… Chwilkę… Jak dokładnie się je pisze, tak żeby na bank nie popełnić żadnej literówki… Ach! Proszę jaka jestem sprytna! W torebce miałam dopiero co wydrukowane zaproszenia na ślub. Przepisałam nazwisko Janiego, podałam sympatycznej urzędniczce i po sprawie.

     Dokument miał być gotowy następnego dnia. Kiedy tylko miałam mieć go w rękach, czekał mnie wyjazd do Warszawy. Tam  moje dokumenty należało zaopatrzyć  w tzw. „apostille”. Do stolicy dość mi się śpieszyło, bo krótko po tym czekał mnie  lot do Grecji, a jeszcze przed tym cała  lista spraw do załatwienia.

     Wróciłam do domu i coś mnie tknęło. A. E. I. O. U. O. E.  I tym podobne… Jak właściwie piszę się nazwisko Janiego? Czy na pewno tak jak jest na zaproszeniach?

      Wieczorem zadzwoniłam do Janiego,  ot tak dla pewności. Jak się okazało w wersji łacińskiej nazwiska, które wpisałam w dokumentach były WSZYSTKIE możliwe błędy…  Dlaczego? W greckich dowodach osobistych dane zapisane są po grecku jak i w wersji łacińskiej. A greckie  nazwisko Janiego w łacińskim alfabecie można napisać co najmniej(!) w dwóch wersjach! Dlaczego? W przeciwnym razie życie byłoby stanowczo za nudne…

    -Dlaczego do zaproszeń podałeś mi inne nazwisko niż to, które jest na twoim dowodzie???!!!

    -Bo… Tego… No… Jakbym napisał tak jak jest w dowodzie, to nikt by poprawnie nie przeczytał.

    -No, ale przecież zawsze powinno się podawać, to które jest w dowodzie!

    -Moim zdaniem,  w dowodzie  nazwisko w wersji łacińskiej mam napisane błędnie.  – w Janim odezwał się najprawdziwszy Grek, który wie wszystko lepiej.

    -Jak to masz „błędnie”?

    -No tak… Jak przeczytasz tę łacińską wersję dokładnie tak jak jest w dowodzie, to zabrzmi  inaczej niż tak jak się wymawia. Więc ja podaje zawsze tę „lepszą”, czyli „moją”  wersje!

    -Acha… To ciekawe… Ale jak to „lepsza” wersja? To ile ich, tak z ciekawości – jest?

    -Och! Co najmniej ze dwie, albo i  trzy… Bo  takie „e” dla przykładu można w łacińskim  alfabecie napisać na kilka sposobów. Tak samo jest z „i”. – Jani zaczął drążyć temat, ale to biorę już w nawias.

    -Dobra. Dajmy już z tym spokój! Nie mam teraz na to siły! W takim razie jutro nie jadę do tej Wawy. Wszystko trzeba będzie poprawiać… Ale najważniejsze. Powiedz mi – jak pisze się twoje nazwisko, w łacińskiej wersji dokładnie takiej jaka jest w dowodzie? – próbowałam, choć było to trudne, jednak zachować spokój.

     -Poczekaj…  Wiesz co… Już sam nie wiem… Muszę znaleźć ten dowód…

      Myślę, że w tym momencie wszelki  komentarz jest zbędny…

      Jak pisze się nazwisko mojego przyszłego męża? W tym momencie rozkładam ręce… Trudno jest mi powiedzieć… Czuje się jednak usprawiedliwiona. Bo jeśli sam Jani nie pamięta, to jak ja mam to wiedzieć?     Dodam tylko tyle, że nie komplikując życia sobie, rodzinie, przyjaciołom  i wszystkim urzędnikom w Polsce, jeśli chodzi o moje nazwisko – pozostaje ono niezmienne!  Przynajmniej, wiem dokładnie jak się je pisze;)))

     Wszystkie potrzebne dokumenty z Polski, udało mi się zdobyć na czas. I z całym kompletem wyleciałam do Grecji. W samolocie siedziałam z błogą  myślą, że wszystko jest już prawie załatwione. Wystarczy wyznaczyć datę i rozesłać nasze  urocze zaproszenia. Jeszcze wtedy nie przeczuwałam, że prawdziwa zabawa dopiero się zaczyna… Ale o tym – w swoim czasie!

 

 ZOBACZ ZE MNĄ WYSPĘ KORFU!

 

 

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Wielkanocne jagniątka… poniedziałek, 21 kwietnia 2014

      Dziś w Grecji trwa drugi dzień Świąt Wielkanocnych. Wczoraj, wczesnym rankiem większość greckich rodzin spędzała  całe przedpołudnie na przygotowywaniu, a następnie biesiadowaniu przy jagnięciu z rożna. Typowy mieszkaniec Ellady uwielbia ten element Świąt i mocno go wyczekuje, szczególnie jeśli przestrzega zasad Wielkiego Postu.

     Do widoku obracającego się na rożnie  jagniątka Grecy przywykli tak bardzo, że nikt nie widzi iż obiektywnie widok całego zwierzęcia obdartego ze skóry, łącznie z głową i wszystkimi jej elementami, jest dość przerażający. Wczoraj ścianka na Facebooku  Janiego wypełniona została  zdjęciami dumnie prezentującymi owe jagniątka. Kto jakie jagniątko miał i ile jagniątek zostało zjedzonych przez daną rodzinę.

     Jani ubolewa. Bo niestety, ale ten element greckich świąt wielkanocnych nie jest u nas kultywowany. Grecka tradycja jest przepiękna, ale nie ze wszystkimi jej elementami trzeba się zgadzać. Ponieważ widoku obracającego się na rożnie  jagnięcia nie jestem w stanie przeżyć, nie mówiąc już o zjadaniu owego biedaka, Jani musiał zadowolić się wielkanocnymi jajkami… Całego jagnięcia nie jest przecież w stanie zjeść samodzielnie! A jajko – to i owszem! Dla pokrzepienia jego greckiej duszy – wszystkie jaja dostosowując się do tradycji – były czerwone! Mimo starań, ubolewanie Janiego nie zostało jednak wynagrodzone…

       Grecy uwielbiają wielkanocną jagnięcinę i sam jej proces przyrządzania, ale nawet wśród nich samych udało mi się znaleźć przeciwników tej tradycji. Zdjęcia, które znajdują się w tym poście, wykonałam rok temu tuż po Świętach Wielkanocnych, będąc  w Atenach.  Widać  na nich wielki plakat, który wisiał  nad sklepem z artykułami ekologicznymi, blisko stacji metra przy uniwersytecie. „Jani je jagniątko” – tak napisane jest na pierwszej części plakatu. Ale co by było jeśli to samo jagniątko zjadłoby Janiego…? :)))

"Jani je jagniątko..."

“Jani je jagniątko…

"... a jagniątko Janiego."

… a jagniątko Janiego.”

     Post na temat jedzenia jagnięciny w czasie greckiej Wielkanocy jest TUTAJ!

     Co myślicie o tej tradycji? Czy należę do nielicznej grupy przeciwników? Piszcie w komentarzach!

 ZOBACZ ZE MNĄ WYSPĘ KORFU!

 

Grecka Wielkanoc ma kolor czerwony… czwartek, 17 kwietnia 2014

     Czy już pomalowaliście jajka na Wielkanoc? Malowanie pisanek w Grecji odbywa się właśnie dziś, czyli w czwartek rano. Co prawda obecnie ozdabiane  są najróżniejszymi kolorami, ale według greckiej tradycji, powinny być czerwone! I ten właśnie kolor wyraźnie dominuje w czasie Świąt Wielkanocnych  w Grecji.

     Dlaczego jajka powinny być malowane na czerwono? Jak to w Grecji – nie sposób dojść do jednej, konkretnej odpowiedzi. Co region, to inna historia. Istnieje między innymi opowieść, że to  jajka jako pierwsze usłyszały o Zmartwychwstaniu Chrystusa. Szczęśliwe, zaczęły biec by powiadomić o tym innych i… przez to stały się czerwone. Bardziej przekonywujące wytłumaczenie, nawiązuje do prostego skojarzenia. Krew Chrystusa była czerwona. Pokryte czerwoną farbą świąteczne jajka właśnie ją mają symbolizować.

      Najróżniejszych wielkanocnych tradycji można w Grecji doszukać się wiele. Jednym z przykładów jest wywieszanie czerwonych koców, dywanów, obrusów, ręczników czy też innych tkanin na zewnątrz domów w Wielki Czwartek. Czerwone tkaniny wywiesza się zawsze rano, w czasie kiedy w domach trwa malowanie jajek. Taki zwyczaj funkcjonuje w Grecji północno – zachodniej. Prócz tkanin, na zewnątrz można wystawić również inne przedmioty – ważne  by były czerwone. Tak  dla przykładu… parasolkę! Przyznacie, że wygląda to niezwykle urokliwie. Pomalowane na czerwono jaja, muszą doczekać do Wielkiej Soboty. Wtedy też urządzane są zabawy na stukanie jajkami. Wygrywa oczywiście osoba, której  jajko pozostaje całe. Ale ten akurat zwyczaj, z pewnością  znacie dobrze ze swoich domów ;)))

Wszystkiego najlepszego z okazji Świąt Wielkanocnych!!!

 

Wszystkie zdjęcia do tego postu zostały wykonane w Metsowo (Epir).  Za pomoc w przygotowaniu postu oraz użyczenie zdjęć – serdeczne podziękowania dla Barbary Bitounis.

 ZOBACZ ZE MNĄ WYSPĘ KORFU!

Przewodnik po ZAKINTHOS cz. 11, ostatnia – Kambi – najpiękniejszy zachód słońca na wyspie. Do widzenia Zakinthos!… wtorek, 15 kwietnia 2014

      Żeby zobaczyć najpiękniejszy zachód słońca na wyspie trzeba udać się w jej środkowo – zachodnią część, do miejscowości – Kambi.  Prócz przepięknych zachodów słońca, ta miejscowość ważna jest również z innych powodów. Znajduje się tam cmentarz mykeński, który stanowi jeden z niewielu starożytnych zabytków Zante, ocalałych po licznych trzęsieniach ziemi.

       Jadąc do Kambi, już z daleka widać ogromny krzyż. Został on postawiony na pamiątkę wydarzenia z okresu II wojny światowej, kiedy wyspę zajęły wojska nazistowskie. Niemiecki zarządca Zakinthos zażądał listy z żydowskimi mieszkańcami wyspy. Lista została sporządzona, ale widniały na niej jedynie dwa nazwiska, Lukasa Karrera – burmistrza i Chryzostoma – metropolity Zakinthos. Zamiast wydać Żydow, burmistrz i metropolita na liście umieścili się sami. 275 Żydów mieszkających na wyspie z pomocą mieszkańców zostało ukrytych w górach. Żaden z nich nie zginął na Zakinthos w czasie niemieckiej okupacji.

     Żeby zobaczyć jak wygląda jeden z najpiękniejszych zachodów słońca na wyspie, warto wieczorem wybrać się do Kambi chociażby na kawę. Najlepiej usiąść w jednej z kawiarenek i w błogim spokoju napawać się widokiem. Ten zapiera dech w piersiach. Widać niekończące się morze, zazwyczaj bezchmurne latem niebo, linię horyzontu i nieśpiesznie chowające się za nią słońce.  Widoczność jest znakomita, bo Kambi położone jest przy wysokich klifach, które w niektórych miejscach mogą mieć nawet 240 metrów wysokości. To właśnie przy nich  spotkać można Fokę Mniszkę (Monachus Monachus  jest najbardziej zagrożonym wyginięciem ssakiem Europy, szóstym na liście zagrożonych wyginięciem ssaków na świecie!), jedno z najważniejszych obok Caretta Caretta zwierząt zamieszkujących Zante.

      Można by pomyśleć, że w miejscu z takim widokiem, ceny w kawiarniach i tawernach, będą co najmniej zawrotne. I tu dobra wiadomość, bo te przeważnie zupełnie nie różnią się od cen w pozostałych miejscach na wyspie. Jeśli będziecie planować wyprawę do Kambi  wieczorem, nawet mimo iż prawdopodobnie będzie gorące lato, zabierzcie ze sobą lekki sweter. W Kambi zawsze jest trochę chłodniej i zazwyczaj  mocno tam wieje.

Zachód słońca w Kambi:

https://www.youtube.com/watch?v=AQrVwJbxtLM

***

   -Kirie [panie] Maki! Kirie Maki! – krzyczę widząc, że kierowca co prawda słyszy, ale zupełnie nie zwraca na mnie uwagi.

    -Kirie Maki! Musze się o coś spytać…

   -Cicho! Nie teraz… Przecież słyszysz, że leci moja ulubiona piosenka!

     Tak… Ulubiona była co trzecia. Ale kiedy Maki słuchał, albo śpiewał przestawał istnieć  dla  świata zewnętrznego. Żeby usłyszeć jak naprawdę brzmią stare, tradycyjne zakinthowskie kantades [pieśni z regionu Wysp Jońskich], nie musiałam udawać się na żaden koncert. Wystarczyło poprosić Makiego. Miał  ładny głos i  poczucie rytmu. Ale przede wszystkim – śpiewał całym sercem. Równie wielkim co i greckim.

     Mimo, że udało nam się zaprzyjaźnić, nigdy nie przyszło mi do głowy, żeby mówić mu po imieniu. Grecy, a szczególnie zdaje się wyspiarze, są niesamowicie dumni. Żeby się z nimi zaprzyjaźnić, najpierw ich wrodzoną dumę trzeba nauczyć się szanować.  

    Nie mam pojęcia jak to się działo.  Mimo, że publiczne śpiewanie jest dla mnie całkowicie niewyobrażalne, razem z Makim śpiewałam na cały głos. Z resztą, tak samo jak pozostali w naszym busie…

     -Kirie Maki… A tak z ciekawości… Lubi pan tę swoją pracę?

    -Ja? Nienawidzę!!!

    Na początku myślałam, że żartuje, ale po wyrazie twarzy zobaczyłam, że mówi całkowicie szczerze.  Ciekawe.  Bo na każdej wycieczce Maki był wulkanem energii. Jak nie śpiewał, to klaskał w ręce puszczając kierownice, kiedy zbliżaliśmy  się do zakrętu. Zaklinał się, że jej nie złapie, póki inni nie zaczną śpiewać…  Śpiewali. Klaskali. Ćwiczyli mięśnie brzucha w nieprzerwanym śmiechu.  

  -Jak to… Zawsze myślałam, że lubi pan jeździć. Zawsze wygląda pan na takiego zadowolonego…

    -No tak! Bo jakbym jeszcze smęcił, to oboje byśmy umarli tu z nudów. A tak, jak sobie pożartuje, pośpiewam, poklaszcze… Ty się też pośmiejesz. Czas wtedy zupełnie inaczej leci. Życie jest stanowczo za ciężkie, żeby jeszcze dodawać mu smutku!

     Prawie każdego dnia,  kiedy zaszło już  słońce, wracaliśmy pustym  busem  przez Półwysep Vassilikos. Maki puszczał wtedy naszą ulubioną piosenkę. Przyjaźń rodzi się zdaje się dopiero wtedy, kiedy potrafimy razem milczeć.  Tak właśnie zazwyczaj wracaliśmy. Każde w swoim świecie. Maki  nucił coś pod nosem.  A ja gapiąc się na morze, zatapiałam się w myślach. Kiedy słońce już zaszło, cały krajobraz  stawał się pastelowy. Morze zawsze  wyglądało tam na łagodne. Tuż za nim wynurzała  się stolica wyspy – chora. Port. Wieża obok  kościoła św. Dionizosa. I setki migoczących  światełek. Wtedy właśnie Maki czasem  dodawał:

     -Zobacz jaka piękna jest ta  nasza wyspa. Czy jest piękniejsze miejsce na świecie?

      Nie zdążyliśmy się pożegnać. Czasu zawsze w życiu jest za mało. A każda najlepsza przygoda kończy się za wcześnie. Tak stało się z moją  Zakinthos. Ale to, że mogłam ją tak dobrze poznać, było jedną   z najpiękniejszych przygód jakie przytrafiły mi się w  Grecji.  Do zobaczenia  Zakinthos! Ten rozdział jest już zamknięty. Czas zobaczyć co kryje się w następnym. A jeśli kiedyś być może odwiedzicie Zante, pamiętajcie by uściskać ode mnie Makiego…  

 

Był to ostatni post z cyklu „Przewodnik po Zakinthos”. Od maja zapraszam na nowe posty na temat wyspy Korfu.

 ZOBACZ ZE MNĄ WYSPĘ KORFU!

 

Pomidor, a Facebook… piątek, 11 kwietnia 2014

     

       Zaczęło się od niewinnego prezentu. Jedna z kuzynek podarowała Pomidorowi cyfrową  ramkę do zdjęć. Taką, w której w formie cyfrowej zdjęcia przewijają się same. Pomidorowi nie tyle prezent ten bardzo się spodobał. Ojciec Janiego był nim zafascynowany.

     Żeby wypełnić ramkę zdjęciami Pomidor powyciągał wszystkie stare rodzinne albumy. Zdjęcia przez tydzień fruwały po całym Sałatkowym  domu. Feta w wieku lat 18. W bikini, na plaży.  Mała Olivka, z grzywką którą obcięła sobie sama. I mini Jani! Oliwa z Oliwek, jeszcze ze swoim mężem, pozują razem w ogrodzie przed domem. I sam Pomidor. Wiele Pomidorów… Po jakimś tygodniu zdjęcia wypełniły ramkę, która zajęła honorowe miejsce tuż przy telewizorze i bardzo skutecznie odwracała uwagę od każdego nudnego programu.

     Akurat złożyło się tak, że Jani kupił nowy komputer i stary zostawił rodzicom w domu. To dzięki temu Pomidor poznał  wielofunkcyjność programu Paint i postanowił wszystkie zdjęcia z cyfrowej ramki nieco ulepszyć. Wyjął je, wgrał znów do komputera i rozpoczął trwający dobry miesiąc proces obróbki zdjęć w programie Paint.  Akurat wtedy byliśmy w Sałatkowym domu. Przez cały ten czas, Pomidora jakby nie było. Godzinami „ulepszał” zdjęcia piksel… po pikselu. Z pokoju w którym stał komputer, dochodziło  tylko „klik! klik! klik!”. Na przemian szybciej i coraz to wolniej.

      Po miesiącu zdjęcia były już gotowe. Pomidor znów wprowadził je do cyfrowej ramki. Zdjęcie po zdjęciu, ukazywały się różne fantazyjne przemiany i kompozycje. Motywem przewodnim była chmura, w której wklejona była głowa osoby z innego zdjęcia.  Trochę jak w komiksie. Dzięki temu powstały różne kombinacje, kto o kim na danym zdjęciu myśli. I tak dla przykładu, jeśli na fotce twarz Pomidora jest zamyślona, w owej chmurze pojawia się postać Fety przy brzegu morza. Czy też zdjęcie Olivki, a w punkcie na który patrzy,  z chmury spogląda na nią Pieprz. Kombinacji było wiele, a każde zestawienie perfekcyjnie dobrane  do wyrazu twarzy i punktu, na jaki patrzy osoba na fotografii. Rzecz jasna jesteśmy również ja z Janim. Ja na zdjęciu, Jani w chmurze.  Czy też odwrotnie.

     -Tato, ale są znacznie szybsze sposoby na obróbkę takich zdjęć. Jak chcesz to ci pomogę. – jeszcze w trakcie prac nad całym projektem, zaproponował Jani.

    -Tak jest fajnie! Cicho… muszę się skupić.  – odpowiadał za każdym razem Pomidor.

      Kiedy wróciliśmy do domu, okazało się że fascynacja Pomidora na cyfrowej ramce się nie zakończyła. Już kilka dni po naszym powrocie, Pomidor wpadł na pomysł, żeby założyć sobie konto na Facebooku. I tak artystyczno – komputerowa fascynacja, znalazła znacznie większą publiczność. Zdjęcia ukazały się w sieci!  Kiedy tylko „zaakceptowałam” zaproszenie do znajomych od Pomidora, mój ekran dosłownie zalały zdjęcia Sałatki. Były wśród nich i takie, które pochodziły jeszcze z pierwszej połowy XX wieku! Przy tym najróżniejsze „chmury” i ich kombinacje. Codziennie więcej. I tak przez bite dwa tygodnie. W chwili obecnej Pomidor na Facebooku nie jest już tak aktywny jak wcześniej. Ten spokój mnie jednak nieco niepokoi… Czyżby to cisza przed burzą? Obawiam się, że Pomidor właśnie teraz pracuje  nad nowym projektem…

 ZOBACZ ZE MNĄ WYSPĘ KORFU!

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Przygotowania do greckiej Wielkanocy czas zacząć! Czym jest LAMPADA?… poniedziałek, 7 kwietnia 2014

     Wielkanoc w Grecji rozpocznie się już za niecałe dwa tygodnie! W Greckim Kościele Prawosławnym jest to czas najważniejszy w roku. I rzeczywiście, przebywając w tym okresie w Elladzie widać znaczną przewagę Świąt Wielkanocnych nad Bożym Narodzeniem.

     O greckiej Wielkanocy pisałam już kilka razy wcześniej. Posty związane z tym tematem znajdują się TU! TU!  i jeszcze TUTAJ!

    Zastanawiałam się o czym jeszcze mogłabym napisać i przyznam, że przez chwilkę pomyślałam, że wyczerpałam ten temat zupełnie. O naiwności!!! Moja zbytnia pewność siebie w tym temacie, szybko została poskromiona. Coraz częściej przekonuje się, że jeśli chodzi o Grecje, cytując za Sokratesem: „wiem, że nic nie wiem!”.

      Jakieś dwa tygodnie temu byliśmy w Atenach. Przy okazji weszliśmy na chwilę do Jumbo. W Grecji Jumbo można znaleźć w każdym większym mieście. To typowy wielki sklep, w którym jest wszystko co tanie i chińskie. Rzeczy do domu, ubrania, akcesoria do ogrodu, szkoły, biura i tak dalej, i tak dalej. Ujmując krótko – wszystko co w życiu codziennym jest potrzebne, a nie wiąże się z jedzeniem.

     Żeby zbytnio nie marnować czasu, obraliśmy dwa konkretne cele. Kilka rzeczy biurowych potrzebnych do organizacji naszej firmy i jakieś fajne akcesoria do ogrodu, by upiększyć go na wiosnę. Pędzimy  czym prędzej, bo ostre światło  i wszechobecny zapach taniego plastiku nieraz w tym sklepie przyprawił mnie o typową migrenę. Na półkach jak zawsze pełno i kolorowo. Pędzimy przez dział z zabawkami. I nagle…

STOP!

     Do jasnej anielki! Co – to – jest? Przystaje na chwilę przed regałem, na którym powtarza się kombinacja zestawu: lalka Barbie + świeca, lalka i świeca, mini zestaw piękności i świeca. W dziale dla chłopców, mniej więcej to samo: piłka + świeca! Piłkarska koszulka + świeca, zestaw małego mechanika i świeca! O co chodzi z tymi świecami? Rozglądam się dookoła – dziwacznie ustrojone świece  z doczepionymi gadżetami, a raczej gadżety ze świecami są wszędzie.

Na każdym zdjęciu naprawdę(!) znajduje się świeca…

Na każdym zdjęciu naprawdę(!) znajduje się świeca…

   Zwracam się więc do mojej prywatnej greckiej „encyklopedii”.

    -Jani! Co to do licha jest?

    -LAMPADA [czytaj: labada]. – odpowiada Jani. Typowa odpowiedź w wydaniu męskim, czyli krótko i na temat. Trzeba drążyć  dalej.

    -To dlaczego ja jeszcze o niej nic nie wiem?

    -Bo nigdy nie pytałaś. – racja! Ale jak pytać o coś, jeśli o istnieniu tego czegoś się nie wie?

    -Mniejsza z tym. Powiedz mi dlaczego te świece tak wyglądają?

  -To taka Tradycja. – odpowiada Jani. Słowo „Tradycja” wielką literą piszę celowo. Dlaczego?  – zachęcam  do przeczytania bardzo ciekawych komentarzy na Sałatkowym Facebooku,  przy poście na temat wywieszania w Elladzie prania. Jani tym razem sam dopowiada:

    –Lampada to świeca, którą należy  mieć w Wielkanoc. Jest jednym z najbardziej charakterystycznych dla Wielkanocy  przedmiotów. Każdy przychodzi z nią do kościoła i zapala ogniem, który wg Tradycji powinien pochodzić z Jeruzalem. Czy ten ogień naprawdę pochodzi z Jeruzalem? Tego nie wiem. Ale… każda świeca ma być zapalona i z taką zapaloną świecą idzie się do domu. Później odpala się od niej świece, które są  w domu. Pamiętam, że jak byliśmy mali, to urządzaliśmy sobie wyścigi, kto pierwszy dobiegnie ze świecą  i kto pierwszy  odpali od niej świece w domu.

     Moja prywatna „encyklopedia”, jak zawsze niezawodna! Ale temat nie wydaje mi się być do końca wyczerpany. O co bowiem chodzi z tymi pakietami:  gadżet + świeca?

     Jak się okazało,  wręczając dziecku świece zazwyczaj dodaje się również i prezent. Co prawda dawniej, takie prezenty były małe i raczej symboliczne, ale obecnie… w  obliczu kryzysu… sprawy się nieco pokomplikowały ;))) Tematu kryzysu nie drążę, bo znów mi się dostanie ;)))

    

      Tradycja związana z wielkanocnymi świecami, ogniem z Jeruzalem i dzieleniem się nim jest bardzo ciekawa. Ale równie ciekawe jest to, jak owa Tradycja ewoluuje, jak się zmienia i stopniowo obrasta komercją, stojąc na półce  razem z lalką Barbie, w sklepie typu Jumbo. Na całe szczęście, komercyjnych gadżetów  na Wielkanoc do kościoła nikt nie przyniesie. Te zostaną za kościelnym progiem. Grecja jest bowiem krajem, gdzie komercja zawsze stać będzie  na drugim miejscu. A Tradycja – piękna, urocza, wzruszająca, ale czasem również taka która nie pozwala iść do przodu, obojętnie jak by ją oceniać, ta  zawsze pisana tu będzie przez wielkie „T”.

 ZOBACZ ZE MNĄ WYSPĘ KORFU!

Tak wygląda lampada w najprostszej wersji.

Tak wygląda lampada w najprostszej wersji.

 

Przewodnik po ZAKINTHOS cz. 10 – Plaże Zakinthos z różnych względów warte odwiedzenia… sobota, 5 kwietnia 2014

     Większość osób wybierających się na wakacje do Grecji, co najmniej sporą część swojego czasu   chce spędzić nad morzem. Jeśli w tym celu macie zamiar odwiedzić Zakinthos,  nie będziecie rozczarowani! Najróżniejszych plaż na Zante jest pod dostatkiem. A to co można na nich robić, nie ogranicza się bynajmniej do pływania i plażowania. Atrakcji, jakie dostarczają plaże Zante, jest znacznie, znacznie więcej. Oto siedem  plaż, które z najróżniejszych względów warte są  odwiedzenia.

 ***

ZATOKA WRAKU, czyli słynne NAVAGIO – chyba żaden z czytelników nie będzie zaskoczony, że plaża słynnej Zatoki Wraku jest na pierwszym miejscu.  Ze  świecą szukać tego, kto udając się na Zante o Navagio  jeszcze nie słyszał. Zatoka Wraku to na wyspie  absolutne nr 1!  Jest tylko jeden… mały… problem… Jak na tę plażę się dostać? Jeśli nie liczyć opcji „wskoczyć” do  środka z klifu, to na własną rękę nie ma żadnych szans. Jeśli Navagio chcecie zobaczyć samodzielnie, nie korzystając z ofert zorganizowanych wycieczek, najlepiej udać się do Porto Vromi. Między innymi tam znajdują się łodzie, które udają się do zatoki.  Możecie wynająć miejsce w jednej z nich. Tu jednak niemiła wiadomość… Czas jaki  standardowo przewidziany jest  na plażowanie w zatoce to tylko godzina. 60 minut w jednej z najpiękniejszych europejskich plaż, to stanowczo za mało. Jednak jeśli uda Wam się wpłynąć to i tak już należycie do szczęściarzy! Pogoda na morzu jest bardzo zmienna i przy dużych falach, wpłynięcie do Navagio nie zawsze jest możliwe. Takie rajskie miejsca mają to do siebie, że są mało dostępne. A może to w tej niedostępności, tkwi ich niepowtarzalny urok?

Cały artykuł na temat Zatoki Wraku znajduje się TUTAJ!

 

PORTO AZZURO – śliczne miejsce, zadbana i świetnie zorganizowana plaża, można tam odpocząć dodatkowo popijając dobrą kawę na zimno. Prócz możliwości pływania, plażowania i popijania  kawy, ta plaża oferuje coś jeszcze…  Będąc w  Porto Azzuro koniecznie zorganizujcie sobie prywatne spa. Dobra wiadomość! Tam jest to całkowicie bezpłatne. Stojąc do morza twarzą, po prawej stronie gdzie plaża się kończy, znaleźć można naturalne zielone glinki. Obsmarowanie się nimi od stóp do głowy i paradowanie tak na plaży, to w Porto Azzuro  nic nadzwyczajnego. Do tego kawa w rękę i cóż więcej Wam potrzeba? ;)))  Już po  20 minutach w zielonej glince, Wasza skóra będzie miękka jak u niemowlaka.

 

Glinka z Porto Azzuro

Glinka z Porto Azzuro

BANANA  BEACH – „bananowa” plaża  to raj dla wszystkich, którzy chcą aktywnie spędzać czas nad wodą. Możecie tam wynająć wszelakiego typu wodne sprzęty sportowe i korzystać z nich na całego.

 

PLAŻA KSIGIA – na tę właśnie plażę powinien zajrzeć każdy, kto cierpi na jakiekolwiek choroby skóry. Co prawda zapach odczuwany  już w drodze na plażę, jest odpychający. Czuć bowiem coś w rodzaju  nadpsutych  jaj. Taki zapach ma siarka, która miesza się z morską wodą przy tej plaży. Do zapachu już po chwili można się przyzwyczaić, a wpływ siarki na skórę podczas morskiej kąpieli – jest nieoceniony! Tu ważna uwaga – pamiętajcie, by przed kąpielą zdjąć z siebie wszystko co srebrne. Przy  kontakcie srebra z siarką, biżuteria bezpowrotnie czernieje.

 

GERAKAS – jedna z najważniejszych plaż dla Zante, szczególnie warta uwagi dla osób zainteresowanych  żółwiami Caretta  Caretta. To właśnie tam znajduje się centrum edukacyjne  na temat tych wodnych gigantów oraz szpital dla żółwi. Zawsze pełno jest tam wolontariuszy z całego świata, którzy żółwiami się opiekują. Przy wstępie  na plażę w Gerakas  najprawdopodobniej otrzymacie bilet, mimo tego że wejście jest bezpłatne. Wszystko przez to, że jest to teren gdzie samice żółwi składają swoje jaja. Żeby uniknąć zbyt dłużej ilości osób na plaży, dostaje się bilet, który uprawnia  na przebywanie na niej  nie dłużej niż 3 godziny. Jeśli zobaczycie oznaczone drewniane konstrukcje, trzymajcie się od nich z daleka! To właśnie tam znajdują się bardzo delikatne jaja samic Caretta Caretta, które obecnie objęte są ścisłą ochroną!

Więcej na temat żółwi Caretta Caretta i Narodowego Parku Morskiego Zakinthos przeczytacie TUTAJ!

 

PORTO LIMNIONAS –  nie znajdziecie tam typowej piaszczystej plaży, a prowadząca do portu droga jest szalenie kręta. Mimo tego, warto się tam wybrać, bo to miejsce absolutnie piękne! Poszarpane skały obrośnięte kępkami zieleni, ramują brzeg morza, którego kolor przechodzi od zieleni po kobalt,  turkus czy też lazur, w zależności od pory dnia i światła.  Dalej widać już tylko bezkresne morze.  Porto Limnionas to również idealne miejsce, by zjeść coś  pysznego. Za znajdującą się tam tawernę mogę ręczyć! A jeśli chcecie przywieść z wyspy najlepszej jakości oliwę, podpytajcie kelnera, czy właściciel tawerny nie odstąpi  butelki.

 

PORTO ROXA – co prawda tamtejszy widok na morze jest zachwycający, ale ze względu na ostre kamienie w Porto Roxa nie można  ani pływać, ani się opalać. Po co więc tam się udawać? W zakamarkach owych ostrych kamieni, gromadzi się  sól morska. To bezinteresowny prezent, który w tym miejscu daje  Wam Morze Jońskie.

Więcej pomysłów na darmowe souveniry z Grecji, znajdziecie TUTAJ!

 ZOBACZ ZE MNĄ WYSPĘ KORFU!

Dlaczego Grecy wieszają pranie na zewnątrz swoich domów?… środa, 2 kwietnia 2014

      Po tym jak umieściłam na Sałatkowym Facebooku  pierwsze zdjęcia z wyprawy po stolicy wyspy Korfu, wywołała się mała dyskusja. Widok powiewającego z okien i balkonów prania,  w mojej głowie zlał się z obrazem typowej greckiej wsi czy też miasta tak bardzo, że chyba zupełnie zapomniałam, że taki zwyczaj istnieje. Trzeba jednak przyznać – wygląda to co najmniej mało gustownie.  Ponieważ architektura stolicy wyspy Korfu jest naprawdę zachwycająca,  obrazek  powiewającego prania z okien i balkonów szalenie eleganckich budowli, wygląda szczególnie dziwacznie. Przepiękne, stare weneckie budynki, „przyozdobione”  zestawem bielizny należącym do  mieszkańców.  Pranie może wisieć  również między budynkami. Dlaczego tak jest?  Myślałam nad tym długo. Postanowiłam więc zapytać  Janiego.

     -Jani, dlaczego w Grecji pranie rozwieszane jest tak niedyskretnie, zawsze na zewnątrz? Nie sądzisz, że wygląda to po prostu brzydko? Kiedy przechodzisz obok pięknego budynku, a tam skarpety, majtki, koszulki, staniki należące do właścicieli?

   -Co? O co ci chodzi? Nigdy w życiu nie zwróciłem na to uwagi…

    Ponieważ byliśmy właśnie w stolicy Korfu  na spacerze, wskazałam  palcem konkretne przykłady. Natykaliśmy się na nie prawie co uliczkę.

    -Tu! Tu i jeszcze tu! Czy nie myślisz, że ładniej miasto by wyglądało, jeśli tego prania by tu nie było?

    -A…  To taka tradycja. Zawsze tak było i pewnie będzie.

    -Jakaś dziwna  ta tradycja… Rozumiem, że tak było w XIX wieku, ale chyba czas najwyższy by to zmienić…

 

     I wtedy się zaczęło… „Dziwna tradycja?” Zdaje się, że powiedziałam o dwa słowa za dużo… Skończyło się tym, że nie mam już mojego zaręczynowego pierścionka. Z naszej firmy – wycieczek po wyspie Korfu,  również nici, bo sama nie jestem w stanie wszystkiego zorganizować. Co dalej? Nie mam zielonego pojęcia…

      Daliście się nabrać?;))) Był to oczywiście spóźniony żart na 1go kwietnia! Myślałam, że z tym  postem wyrobię się na wczoraj. Jednak mimo spóźnienia – nie mogłam sobie darować;))) U nas wszystko oczywiście w porządku! Korfu jest piękna, a pierścionek na swoim miejscu. Przechodzę więc do sedna…

     Jani podrapał się po głowie i jeszcze raz  powiedział:

     -Takie wieszanie prania na świeżym powietrzu jest bardzo higieniczne! Jak wisi na słońcu i powiewa, to giną bakterie. I to wszystkie!

     Tak, jasne! O tych „tajemniczych, greckich bakteriach”, przez które wiele Greczynek prasuje również swoje majtki, słyszałam  od Fety. Jakoś jednak ta teoria mnie nie przekonuje. Bo czy słyszeliście kiedyś o takiej  chorobie, której można się nabawić, ponieważ pranie suszyło się w cieniu? Brzmi naprawdę „groźnie” ;)))

    -Jani… Od dwóch lat mieszkamy w naszym domu. Czy zauważyłeś, że pranie wieszamy zawsze w mieszkaniu? Ani u ciebie, ani tym bardziej u siebie, nie zauważyłam jeszcze jakiś dziwnych objawów…

    -No tak, ale…

    Jani zamyślił się raz jeszcze. Tym razem jakby  głębiej.

    -Ale wiesz co… Wy Polacy też macie na sumieniu swoje dziwactwa.

    -Tak? A na przykład jakie?

    -A na przykład takie… Nigdy nie mogłem się temu nadziwić. Idziesz, ze znajomymi do kawiarni. Siadasz wygodnie i zamawiasz, dajmy na to kawę. Chcesz się zrelaksować, trochę pogadać, odpocząć, posiedzieć. Kelner przynosi, to co zamówiłaś. Ty wypijasz i dokładnie sekundę później filiżanki nie ma! Tak więc się zastanawiasz, czy ktoś chce dać ci do zrozumienia, że masz już wychodzić? Ale ty przecież chcesz  jeszcze pogadać, zrelaksować się, posiedzieć. Ten zwyczaj mnie po prostu przeraża! I jak tu się przy kawie relaksować? Kiedy opowiadam o tym komuś w Grecji, nikt nie może mi uwierzyć! Może mi to wytłumaczysz? Jak to u was działa?

       Przyznam, że zostałam zupełnie zbita z tropu. Jedno co przychodziło mi do głowy, to słynne, mądre stwierdzenie: co kraj, to obyczaj!

ZOBACZ ZE MNĄ WYSPĘ KORFU!