Co działo się u mnie przez sześć miesięcy mojego milczenia?… poniedziałek, 4 listopada 2019

 

Podczas nawszej wycieczki Widoki Korfu, na Rajskiej Plaży

 

Pada nieprzerwanie już całą dobę. Jutro też zanosi się na deszcz. Ale musi w końcu się wypadać, bo ostatni deszcz był zdaje się w czerwcu. Tak właśnie wygląda jesień i zima na Korfu. Pada, pada i pada. Ta niesamowita zieleń, w końcu z czegoś musi się wziąć!

 

Po sześciu miesiącach milczenia tu na blogu, z nieopisaną przyjemnością wracam do systematycznego pisania. Brakowało mi tego jak tlenu. Sześć miesięcy milczenia to absolutny dla mnie rekord. Nie mogło być jednak inaczej. Ten sezon na Korfu był dla nas pod znakiem być, albo nie być. Postawiliśmy przecież wszystko na jedną kartę. Jeśli macie ochotę przeczytać, co takiego działo się u mnie przez te sześć miesięcy – czytajcie dalej!

 

W połowie kwietnia Jani zostawił swoją poprzednią pracę. Zamówiliśmy transport wszystkiego co mieliśmy w jedną stronę z okolic Livadia, prosto na Korfu. Pół żartem, poł serio – do tej przeprowadzki szykowałam się od momentu, kiedy wprowadziliśmy się do naszego poprzedniego mieszkania (dlaczego? o tym przeczytasz TU!). A tak na poważnie, już miesiąc wcześniej większość rzeczy miałam przygotowane. Po spakowaniu wszystkiego, wyniesienie całości do niewielkiej furgonetki, trwało jedną godzinę. Oddaliśmy klucze do mieszkania i z każdym kilometrem, kiedy się od niego oddalaliśmy, czułam że zaczynam zupełnie nowe życie. Dokładnie takie, jakie chcę.

To dla mnie symboliczne, że okres kiedy na stałe wprowadziliśmy się na Korfu, przypadał na grecką Wielkanoc. Odradzało się wszystko. Wielkanoc. Wokoło wiosna. A u nas nowy rozdział życia.

Co roku, każdy sezon na Korfu, zaczynamy coraz wcześniej. Zdążyliśmy ustawić mniej więcej rzeczy w tymczasowym mieszkaniu i w samym biurze. Ale większość rzeczy, do samego końca i do ostatecznej przeprowadzki do stałego  już domu, pozostała w kartonach.

 

Początek maja. Jako pierwsza grupa w sezonie 2019 wpływamy na Rajską Plażę…

A tu już zdaje się koniec maja… Nasi turyści jeszcze w kurtkach, płaszczach… Taka była pogoda i tak dopływaliśmy do Rajskiej Plaży. Nie wiedziałam: śmiać się, czy płakać?

Początek czerwca. Co prawda już słońce, ale nadal chłodno. Ja nadal w letniej kurtce!

 

Ten sezon dla całej Korfu, był dość trudny. Zaczął się ciężko, bo do samego początku czerwca, co chwilę padało i jak na Grecję, było bardzo chłodno. Nigdy wcześniej mi się to nie zdarzyło, ale jeszcze kilka wycieczek z początku czerwca prowadziłam w wiosennych kozakach i w kurtce!

W porównaniu do poprzednich sezonów, tego lata na Korfu przyleciało nawet do 40% mniej turystów. Szczególnie w pierwszej połowie sezonu, wiele hoteli w połowie była pusta. Jeśli byliście w tym roku na Korfu i zdziwiło was, że nawet w najbardziej turystycznych miejscowościach jest raczej cicho i  spokojnie, to skutek dużo mniejszej ilości turystów, która w tym roku wybrała Korfu na wakacje. W turystyce to jednak nic nadzwyczajnego i do tego trzeba po prostu się i przyzwyczaić i przygotować. Wiele rzeczy jest tu zupełnie nieprzewidywalna i rządzi się czystym przypadkiem.

 

TU! zobaczysz nasz filmik o mieście Korfu.

 

I w końcu jest TA pogoda! Rajska Plaża na KORFU – więcej przeczytasz TU!

Ja sama w łódce. A sternik – na plaży! Tak o mnie dbają 😛 Spiro sznurek trzyma dosłownie na jednym placu! 😀

 

Na całe szczęście… Mimo tych problemów, dla nas ten sezon był rewelacyjny. Na naszych trasach firmowych jak zawsze było was bardzo dużo. Ogromna ilość was, trafia do nas z polecenia – co jest największą dumą. W tym roku już oficjalnie zaczęliśmy organizować kilka różnych wycieczek rejsowych: Albanię, Paxos i Antypaxos, Pargę, Błękitną Lagunę oraz kameralny rejs statkiem „Madalena”. Wprowadzenie tych wycieczek właśnie teraz, kiedy znaleźliśmy odpowiednich współpracowników, było strzałem w dziesiątkę. Wasze zainteresowanie tymi wycieczkami, już w pierwszym sezonie ich organizowania, przerosło nasze oczekiwania. I to sporo…

Cały sezon, bite sześć miesięcy, pracowaliśmy jak opętani. Czyli typowy dla turystyki roller coaster. Telefon nie przestawał dzwonić. A wraz z poprawieniem się pogody na Korfu, turystów było coraz więcej. Tego lata wielkim sukcesem jest to, że nie popełniliśmy ani jednego logistycznego błędu. Informacje o datach wycieczek, godzinach i miejscach zbiórek, trafiały do was z dokładnością szwajcarskiego zegarka. Patrząc wstecz i analizując ilość turystów i ilość rodzajów naszych wycieczek, teraz wydaje mi się to aż niemożliwe. Ale ja, Paulina i Jani, to idealnie zgrany zespół!

 

TUTAJ! przeczytasz wszystko w temacie pogody na Korfu.

 

Z ekipą PROSTO O PODRÓŻACH. TU! zobaczycie nasz wspólny filmik o Korfu! Jest mega!

W temacie “kuchnia Korfu”, mam po tym sezonie naprawdę dużo do powiedzenia… Mam nadzieję, że nikt nie jest tu na żadnej diecie!!! 😛

Tu z ekipą naszych albańskich przewodniczek po Albani. Wprowadzenie tej wycieczki do oferty kończy się również i tym, że na wiosnę sami jedziemy do Albanii!

A tak prezentuje się słynna Błękitna Laguna

 

To piękna, ale niesamowicie wymagająca praca. Kiedy jest sam szczyt sezonu, mam wrażenie że moim domem jest autobus. Nie śpię więcej niż cztery godziny na dobę i tak czasem po kilka nocy z rzędu. Ale nawet kiedy jest ten moment kryzysowy, zazwyczaj właśnie wtedy, pojawia się… Pozytywny komentarz gdzieś w internecie, ciepła opinia, czy też zwykły uśmiech, który wypełnia radość człowieka, który świetnie spędził z nami dzień.

Tak jak lubię najbardziej. Bez wielkich zapowiedzi i fanfarów, ale spokojnie wykonując jeden pewny krok, za krokiem, w tym roku wprowadziliśmy coś jeszcze. Żeby wystartować w tym roku, Jani przygotowywał się kilka poprzednich lat. Ale w końcu się udało. Oficjalna informacja o lotach Janiego na paralotni, pojawi się na naszej stronie już po Nowym Roku. Kolejne marzenie zostało spełnione. Już w tym roku organizowaliśmy pierwsze loty na Korfu paralotniami. To jest dopiero cud… Jedno z największych osiągnięć naszego sezonu…

 

Jani z Andrzejem. Najdłuższy lot telgo sezonu. Trwał ponad pół godziny…

Grupo po północy. Ja sprawdzam, czy wszystko gra na jutrzejszą wycieczką. Następnego dnia zegarek nastawiony na 6.30… A pracy jeszcze trochę przede mną. Ciamna strona bycia szefową…

Limit moich przeprowadzek na najbliższe 100 lat się wkończył. Początek października. Wprowadziliśmy się do naszego obecnego domu… Kocham ten dom… Na całe szczęście już tak nie wygląda!

Z Janisem – właścicielem najlepszej restauracji na Korfu “Wenecka Studnia”. To był dla mnie zaszczyt. Tak kończyliśmy ten sezon… Niesamowita osoba…

Wy na naszych MIEJSCACH KORFU

 

Marzenia wcale się nie spełniają – SAME. Spełnić może je jedynie sam człowiek. Wiarą. Upartością. Odwagą. Pracą nad celem i nad samym sobą. A później dzieje się magia. I marzenie przeistacza się w materię. Jestem teraz w naszym domu na Korfu. Zbudowanym z naszych marzeń, celów, ogromnej ilości wyrzeczeń i ciężkiej pracy. Nigdzie się stąd nie ruszam. Kotwica już na stałe zarzucona na Korfu.

 

Podczas spaceru na Kanoni. Nigdzie się stąd nie ruszam…

 

 

 

Poradnik emigrantki cz. 4: Pierwszy dzień emigracji. Jak wyglądał on u mnie?… czwartek, 14 maja 2015

      Są takie dni, których nigdy się nie zapomina. Co prawda nie pamięta się tego co się wtedy jadło, w co było się ubranym, co konkretnie się robiło. Ale pamięć o emocjach zostaje już do końca.

       Mimo zmęczenia w nocy nie mogłam zmrużyć oka. Na dzień przed odlotem  wszystko wypadało mi z rąk i niby coś robiłam, ale niczego nie mogłam zrobić do końca. Okropny stres. Poczucie, że za chwilę stracę grunt pod nogami. Powracające jak mantra pytanie: czy ja dobrze robię? I myśl, że za chwilę wykonam krok, znajdę się po drugiej stronie i nagle wszystko będzie zupełnie niewiadome.

      Za nic  nie chciałabym przeżyć tego dnia raz jeszcze. Ostatniego dnia, przed przeprowadzką do Grecji. Z perspektywy czasu teraz wiem, że był to początek trwającej nadal przepięknej, życiowej lekcji. Jedną z najważniejszych rzeczy, której się z niej nauczyłam, to fakt, że „bać się”, to taka najzupełniej normalna sprawa. Element prawdziwego życia. Strachu nie można unikać, ale trzeba go oswajać. I krok za krokiem iść, tam gdzie ma się ochotę.

     Pyk! I po trochę ponad dwóch godzinach lotu byliśmy po drugiej stronie. Może to nawet i lepiej, że kilka razy musiałam przepakować walizkę, bo zamiast martwić się o to „co to będzie”, główkowałam czy może istnieje jakieś sprytne zaklęcie, które sprawi, że walizka nieco się zdematerializuje i stanie się choć odrobinę lżejsza.

    Pamiętam, że do Grecji dolecieliśmy bardzo wcześnie. Rozpoczynał się sierpniowy poranek. Mieliśmy przed sobą cały, letni dzień. Moje poczucie strachu, że dalej są jedynie znaki zapytania, mieszało się z tym, że na niebie nie było ani jednej chmury i grzało cudowne słońce. Że Feta przyszykowała pyszny obiad, a chwilę po tym możemy zdrzemnąć się w świeżej, pachnącej  pościeli. Całe popołudnie spędziliśmy na plaży. A wieczorem poszliśmy na zimną kawę. Pamiętam, że siedzieliśmy w niewielkiej kawiarence nad samym brzegiem morza. Obok była szeroka promenada. Kończył się upalny dzień. Ludzie powychodzili z domów, odnajdując wytchnienie w przebywaniu w wieczornym chłodzie. Dzieciaki wrzeszcząc jeździły  na wszystkim czym się dało. Oby szybciej i oby do przodu. Zawieszeni w bezczasie dziadkowie, bez końca pili mikroskopijnej wielkości kawy, jakby  filiżanki nie miały dna.  Bawiąc się komboloi [kliknij TU!] uderzającymi o siebie koralikami, wystukiwali jednostajny rytm. A kobiety, jak to one, gorąco nad czymś debatowały, machając przy tym rękami.

    Dopiero pod wieczór wróciliśmy do Sałatkowego domu.

    Czułam się tak, jakbym chodząc nie miała zupełnie gruntu pod nogami. Taki ciągły niepokój. Widziałam  jednocześnie, że wszystko dookoła pulsuje sprzyjającą mi energią. Grecja, w której się znalazłam zupełnie nie przypominała Grecji z medialnego obrazu, gdzie wciąż donoszą coraz to nowe wieści o kryzysie. Spokój. Prześliczna pogoda. Uśmiechnięte twarze, trwające w wiecznym relaksie.

     Gdzieś w okolicach późnego wieczora, w końcu dopadło mnie wielkie zmęczenie. Walizki jedynie co rozsunięte, leżały w nieładzie. Bałam się.  Po raz pierwszy w dorosłym życiu, na kartkach mojego kalendarza nie było nic. W jego pierwszej części do połowy sierpnia, w kalendarzu nie było pustego miejsca, wszystko zapisane. A dalej nic… Zupełnie nic. Czyste, białe, niedotknięte  długopisem kartki. Co będę robić jutro? O której mam wstać i tak w ogóle, to w jakim celu? Czym mam się zająć? Jutro… Pojutrze… I kolejnego dnia? Z kim mam się spotkać? Do kogo zadzwonić? Na jaki egzamin zacząć się uczyć? Jaki skończyć  projekt? Co mam dopracować? Zacząć / dokończyć? Nic… po prostu nic? Żadnego haka! Byłam całkowicie wyrwana z mojego naturalnego świata. Dat. Terminów. Obowiązków. Maili. Telefonów. Ocen. Zaliczeń. Wpłat. Wypłat. List. Planów. Początków i końców. Na jutro zaplanowane było… NIC.

***

    -Nie wiem… nie wiem… nie wiem… – tego ostatniego dnia przed przeprowadzką do Grecji, nie mogłam spać, więc poszłam pogadać z moją siostrą:

   -Co ja mam robić? Czy to jest na pewno  dobra decyzja? A tak  w ogóle, to  czy ty się o mnie nie martwisz? – spytałam szczerze, widząc że moja starsza siostra jest spokojna. I wtedy, na kilka chwil przed samym odlotem dostałam najlepszy prezent jaki mogłam:

    -Nie. Ja się nie martwię. Bo ja w ciebie wierzę… – chwilę później dodała: – A wiesz co… Teraz to jest takie modne… Wszyscy zakładają jakieś blogi. A może też załóż sobie jeden! To byłoby całkiem interesujące, jakbyś zaczęła pisać o tym, jak to się mieszka w typowej, greckiej rodzinie…

***

    Tego pierwszego dnia, zanim jeszcze zasnęłam,  na wpół przytomna, napisałam pierwszy post, o tym co właśnie się dzieje. Zamknęłam komputer i poszłam spać. Następnego dnia, wstałam rano wiedząc, że mam już „coś”…

      Wahadełko… 15 sierpień 2011