Nad czym chcesz pracować w 2020 roku?… poniedziałek, 30 grudnia 2019

 

2020! Ładnie to brzmi…

 

To już taka moja blogowa tradycja, że ostatni post każdego roku jest o postanowieniach noworocznych.

Rok 2019 był dla mnie szalenie ważny, życiowo przełomowy. Jest dla mnie słodką nagrodą za ciężką pracę, podjęcie ważnych wyzwań, wyrzeczeń i poświęceń. Tą piękną nagrodą był moment, kiedy nasza firma stała się już na tyle stabilna, że została jedynym, pewnym źródłem utrzymania i fakt, że mogliśmy przeprowadzić się już na stałe na Korfu. Żyję dokładnie tak jak chcę i tam gdzie chcę. Jestem życiowo zupełnie niezależna. W tym roku szampana będę więc pić z podwójną satysfakcją, czekając na to, co nie tyle przyniesie… a bardziej – co stworzę w kolejnym roku 2020…

 

Mój sukces tego momentu życia, jest jednocześnie namacalnym dowodem, że postanowienia noworoczne są ważne. Od kilku lat robię je zawsze i to super dokładnie. Nawet nie zwracajcie uwagi na opinie, które mówią, że to bez sensu, że i tak się o nich zapomina, że i tak nic z tego nie wychodzi. To, co z nimi się stanie – zależy sto procent od was!

TU! przeczytasz o tym, jak w Grecji obchodzi się Nowy Rok.

 

Co takiego robię pod sam koniec każdego roku? I co się u mnie sprawdza?

 

  1. ZNAJDUJĘ CICHĄ CHWILE DLA SIEBIE…

Okres Bożego Narodzenia bardzo temu sprzyja. Pod sam koniec roku zaczynam rozmyślać nad moim życiem. Biorę pod lupę każdą jedną jego sferę. Następnie na kilka dni przed Nowym Rokiem (w tym roku będzie to dokładnie dziś!) znajduję taką cichą chwilę, sam na sam ze sobą i zadaje sobie kilka prostych pytań. Czy jestem zadowolona  z mojego życia? Co mnie gryzie? A co mi się w nim podoba? Co konkretnie chcę zmienić? Czy coś mnie boli? A z czego jestem dumna? Co na tym etapie życia chcę? Jakie mam potrzeby?

 

  1. CZYSTA KARTKA I DŁUGOPIS…

Dzielę życie na kilka sfer. Są nimi: praca, finanse, kariera / moja przyszłość, hobby i czas wolny, zdrowie (odżywianie, sport), mój wygląd, mój dom. I bardzo konkretnie zapisuje, co chcę zmienić / ulepszyć  w danej dziedzinie życia. Później już na spokojnie otwieram ostatnie kartki nowego kalendarza i na dwóch ostatnich zapisuje wszystko, używając jak najkrótszych haseł.

 

  1. TABLICA WIZUALIZACYJNA

To już ostatni etap. Najczęściej pracuję nad nią już na spokojnie w styczniu. Dobieram obrazki, które najbardziej kojarzą mi się z moimi postanowieniami. Tak bym mogła spojrzeć i wiedzieć, o co chodzi. Później używając programu Canva, tworzę tablicę z tymi właśnie postanowieniami w formie obrazków. Drukuję i mam ją ze sobą wszędzie, tak by patrzeć na nią co najmniej(!) kilka razy dziennie. Jeśli byliście ze mną na wycieczce, to być może zauważyliście, że ciągle wypada mi kartka z kolorowymi obrazkami, których znaczenie znam tylko ja. To właśnie ta tablica, która jest ze mną dosłownie wszędzie. Zabieram ją nawet na wycieczki!

 

 

A później… Od dobrych kilku lat, tak się dzieje, że ostatnie dni mijającego roku są dla mnie wielką satysfakcją. Patrzę na wymiętą, często poplamioną tablicę i z niesamowitą satysfakcją widzę, jak wiele obrazków, przemieniło się w rzeczywistość… Zazwyczaj nie wszystkie, ale wiele z nich. A to już naprawdę coś!

 

Przez cały rok, w ulepszaniu mojego życia pomagają mi najróżniejsze poradniki rozwojowe, blogi, audycje i podcasty. W dzisiejszym poście – prośba do was! Po przeczytaniu zostaw koniecznie komentarz, w którym napisz: która książka, blog, audycja, czy też osoba w jakiś sposób pomogła ci ulepszyć twoje życie? Z wielką ciekawością sprawdzę!

 

TU! i TUTAJ! przeczytasz jak wygrać z emigracyjną depresją.

 

 

 

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Co daje człowiekowi bezczynne gapienie się w morze?… poniedziałek, 27 marca 2017

Każdy coś takiego od czasu do czasu ma. Nie wiadomo kiedy,  nazbierało mi się kilka deadline’ów. Ze skrzynki mailowej wypełzły  nieodpowiedziane wiadomości, w typie „na wczoraj”. Na głowie szykowanie się do podróży, bookowanie wszystkiego, sprawdzanie godzin i połączeń. Niezapłacone rachunki, przyczepione do lodówki krzyczą żeby natychmiast coś z nimi zrobić. W domu bałagan. Niewywieszone pranie i następne już dopraszające się swojej kolejki. I jeszcze na dodatek przeciekająca  rura od kaloryfera. To nieznośne, terroryzująco monotonne kap! kap! kap! Nie wiadomo w co włożyć ręce. Z tego wszystkiego rozbolała mnie głowa. Pomyślałam, że jeśli nie uspokoje myśli, to zwariuje. I tym samym postanowiłam się przejść.

Od  dziecka, moim wielkim marzeniem było to, by mieszkać nad morzem. I mam teraz  to szczęście. Uwielbiam morze. Szum fal. Jego kolor, jego zapach. Kiedy wychodzę na spacer, to zazwyczaj idę przejść się nad morze. Podobno człowiekowi dobrze robi, kiedy będąc w otwartej przestrzeni może patrzeć daleko, daleko przed siebie.

Szłam powoli, a przez cały ten czas towarzyszył mi szum fal. Myśli kłębiły się w mojej głowie, tak że zwoje mózgu dosłownie aż bolały. Jeszcze to… Jeszcze tamto! Jak ja mam zdążyć z tym?! Kiedy załatwić tamto? A to?? A gdzie, a kiedy? Na ile, a za ile. To było na wczoraj. To trzeba na jutro. Prawda, że też „to” znacie…? Gdyby tylko istniał taki guzik, po którego  naciśnięciu, można wyłączyć ten rozbablany mózg. Taki „guzik” – on istnieje. Każdy ma gdzieś swój.

 

Szłam jakieś piętnaście minut. W miejscu gdzie kończy się asfaltowa droga i stoi niewielki, ostatni na tej uliczce domek, rosną trzy dorodne sosny. Między nimi jest niewielka ławka i  trochę  prowizoryczny stolik. Już z daleka widziałam że ktoś tam siedzi. Dwaj typowi greccy dziadkowie przynieśli nawet ogrodowe krzesła, żeby siedziało się im wygodniej. W małych filiżankach mieli grecką kawę [jak robi się grecką kawę – przeczytasz TU!] i małą butelkę ouzo [wszystko o ouzo przeczytasz TU!]. Siedzieli razem w milczeniu i popijając raz ouzo, raz  kawę, gapili się w morze.

Morze tego dnia było zupełnie spokojne. Pogoda piękniejsza być nie mogła. Ciepłe marcowe słońce, zero wiatru. Możnaby tak siedzieć, czy spacerować godzinami.

Kiedy przechodziłam obok nich spowolniłam krok do granic możliwości, a kiedy już przeszłam nie mogłam się powstrzymać by się obrócić i spojrzeć na nich raz  jeszcze. Wszystko to razem wyglądało tak cudownie łagodnie i spokojnie. Jakby nigdzie im się nie śpieszyło. Jakby żaden życiowy problem, głębiej ich nie dotykał.  A promienie marcowego słońca na twarzy, widok i zapach morza, oraz smak ouzo i kawy, były największymi przyjemnościami życia, które dają najprawdziwszą rozkosz.

Grecy mają w sobie coś takiego.  Że potrafią największą przyjemność czerpać ze skrajnie prostych rzeczy. Wyjąć z głowy wszystkie problemy, tak by było w niej miejsce na cieszenie się życiem.  To jest w nich najpiękniejsze.

Odeszłam nieco dalej. I kiedy byłam już sama usiadłam na wielkim kamieniu, z boskim widokiem na morze. Gapiłam się tak bezczynnie, nie licząc czasu. Do domu wróciłam inna. Zabrałam się za to co miałam zrobić ze spokojem. Zrobiłam co mogłam. Na jutro zostawiłam tego co nie dałam rady już zrobić. Spać poszłam trochę później, ale jeszcze w łóżku poczytałam  książkę. Pod koniec dnia wiedziałam, że wszystko po prostu jest ok.

Kiedy mózg zaczyna bezsensownie beblać, istnieje przycisk, którym można go wyłączyć. Każdy ma swój. U mnie jest nim gapienie się w morze…