Sezon na oliwki trwa w najlepsze!… sobota, 17 listopada 2012

 
 
 
       Przed przeprowadzką do naszej wioseczki, kiedy mieszkaliśmy jeszcze w dużym mieście, jeśli chcieliśmy się rozerwać wychodziliśmy do kina, centrum handlowego czy też do modnej kawiarenki. Teraz najbliższe centrum handlowe mamy w … Atenach… Najbliższe kino jest o godzinę stąd, a repertuar zmieniają raz na miesiąc… Jeśli chodzi o kawiarenki, to oczywiście są – jak w każdej, nawet najmniejszej greckiej mieścinie, i to nawet bardzo urocze, ale ostatnią rzeczą jaką można o nich powiedzieć, to że są nowoczesne, czy też modne…
 
     Kiedy mamy więc wolny dzień i nigdzie nie wyjeżdżamy, wyruszamy na spacery po okolicy. Im dalsze – tym lepiej, bo wtedy najczęściej udaje nam się odnaleźć coś ciekawego. W taki właśnie sposób odkryliśmy, że pół godziny od naszego domu, jest gaj oliwkowy, który wygląda jak z albumu o Grecji.
    Taka forma rozrywki różni się trochę od na przykład… zakupów  w sklepie typu Zara. Więc jako typowy mieszczuch, na początku kręciłam nosem wielkie okręgi. Im dłużej jednak trwał nasz spacer, tym uciszało się moje narzekanie, aż w końcu o zimowej kolekcji w Zarze zapomniałam zupełnie. Podniosłam głowę i zobaczyłam, że wokoło mnie jest bajkowo.
 
 

 
 
 
     Właśnie teraz, czyli w listopadzie, w całej Grecji trwa sezon na zbieranie oliwek. Trwa więc oliwkowe szaleństwo. Grecy zbierają się całymi rodzinami, proszą o pomoc przyjaciół, żeby pozbierać wszystkie drobne owoce, które pod najróżniejszą postacią, trafią na półki marketów. Oliwka z oliwek. Oliwki w słoikach. Mydła. Kremy do ciała. Najróżniejsze kosmetyki. Tak wyliczać można  jeszcze długo…
    Drzewka oliwkowe są niezwykle urokliwe, właściwie w każdej postaci. Ja uwielbiam szczególnie te najstarsze o wielkich, pomarszczonych pniach. Charakterystycznym elementem takich oliwnych gajów, są również wielkie kamienie, które odgradzają poszczególne partie ziemi, jeśli gaj znajduje się na wzniesieniu czy też  na górze. Taka kompozycja krajobrazu wygląda przepięknie. Matka Natura ma niezaprzeczalny talent dekoratorski.  Zresztą, zdjęcia mówią same za siebie…
 
    Mimo wszystko… kiedy tylko moja noga postanie w sklepie  Zara, na pewno wypatrzę sobie coś …  oliwkowego! :)))
 
 

 

 
 
 
Przeczytaj więcej…

 

Dlaczego w Grecji kiedyś nie było przerw na szybką kawę?… wtorek, 13 listopada 2012



Tradycyjny sposób robienia greckiej kawy
 
 
       Do słowa „tradycja”, ani trochę nie pasuje słowo „ekspres”. A mi aż ciśnie się na usta, czy też  bardziej na klawiaturę, żeby napisać: „tak wygląda ekspres do tradycyjnego robienia greckiej kawy”… To znaczy, on tak właśnie wygląda, ale zapewne nie działa ekspresowo!
 
Rizogalo w zestawie z kawą po grecku
    Greckiej kawy w wydaniu tradycyjnym nie można zrobić pośpiesznie. Ale po pierwsze… Do robienia takiej tradycyjnej wersji służy mały garnuszek, nazywany po grecku briki. Znajduje się w każdym szanującym się greckim domu. Czyli inaczej – w każdym 🙂  W takiej tradycyjnej wersji, kawę gotuje się na bardzo rozgrzanym piasku. I do rozgrzewania go, służy to właśnie urządzenie. Co prawda, w dzisiejszych czasach kawy tak się już nie przyrządza – nawet w tych najbardziej szanujących się domach 🙂
 
      Na zagotowanie się kawy na tej właśnie „maszynie”, trzeba czekać dobre 15 – 20 minut. Raczej nie można więc powiedzieć: „wpadnij dziś do mnie na szybką kawę!”.
      Jednak na naprawdę dobre rzeczy, potrzeba trochę więcej czasu. A kawa tak właśnie przyrządzana, smakuje –  w y j ą t k o w o !
 
 
Tak w całej okazałości wygląda briki.
 
 
A niżej przepis na grecką kawę krok po kroku. Tak dla przypomnienia…
 
 
 
 
 
 
 
 
 

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Grecka wersja ryżu na mleku, jako śniadaniowa propozycja nr 5… poniedziałek, 12 listopada 2012

 
 
 
 
     Pod koniec września miałam okazję nocować w jednym z typowych greckich hoteli. Nie jest to może wyjątkowo ważna informacja, jak również i ta że hotel był klasy nieco wyższej niż średnia.
    Rano, jak można było się spodziewać – czekało  śniadanie! Dla moich poranków był to moment przełomowy, po którym żadne ze śniadań  nie jest już takie jak przedtem… Nie sądziłam, że wariacji na ten temat może być aż tak wiele! Byłam w siódmym niebie. Dziś mogę już powiedzieć, że tradycyjnych śniadań w wersji greckiej, znam znacznie więcej niż w wersji polskiej. I kto wie, może kiedyś to ja będę pierwszą osobą, która skonstruuje książkę o greckich śniadaniach! Szukałam długo – taka jeszcze nie istnieje!
 
 
 
 
    Ryż na mleku to jedno z dań, które błogo wspominam z menu mojego przedszkola. Myślę, że takie samo wspomnienie mam nie tylko ja. Smaku przedszkolnego ryżu na mleku nie da się podrobić. I nich tak już zostanie. Jak wiadomo, wspomnienia z dzieciństwa, rządzą się swoimi prawami.
 
   Rizogalo, czyli ryż na mleku w wersji greckiej, różni się od polskiego odpowiednika. W wersji południowców ryż jest znacznie bardziej rozgotowany. Bardzo często dodaje się do niego wanilię i koniecznie posypuje cynamonem.
Gotowa wersja ze sklepu
    To szybkie do przygotowania danie, jest w Grecji bardzo popularne. Zdaje się, jeszcze bardziej niż w Polsce. I jak znalazł na ekspresowe  i smaczne śniadanie. Dla tych, którzy nie lubią się w kuchni ani trochę zmęczyć – w każdym greckim markecie jest wersja już gotowa. Jest trochę większa od porcji typowego jogurtu. A pod wieczkiem każdego opakowania, zawsze czeka  saszetka z cynamonem.
 
       W hotelu, w którym wśród niezliczonych propozycji na śniadanie serwowano również rizogalo, sugerowano je do pary z grecką kawą. Kiedy zobaczyłam jak wygląda urządzenie do najbardziej typowego jej przyrządzania, co sił w nogach pobiegłam po aparat. Wyjawię tylko, że gdybyście w swoim miejscu pracy, zamiast automatu do kawy posiadali takie właśnie ustrojstwo, każda szybka przerwa na kawę, musiałaby trwać co najmniej pół godziny.  Zdaje się, że to jest całkiem niezły pomysł…
     A samo zdjęcie –  już jutro!
 
 
Jak zrobić greckie rizogalo, czyli ryż na mleku?
 
Składniki…
 
·         ryż (taki najzwyklejszy) – około 1 szklanki
·         mleko – około 1 i pół szklanki
·         woda – około 1 i pół szklanki
·         wanilia
·         cukier
·         cynamon
 
     Do jeszcze zimnej wody wsypujemy ryż i gotujemy. Kiedy ryż wsiąknie wodę, dolewamy mleko. Dodajemy cukier (wg uznania) oraz wanilię. Ciągle mieszamy i gotujemy na bardzo małym ogniu, żeby nic się nie przypaliło. Ryż powinien się bardzo rozgotować, tak że całość będzie miała konsystencję gęstego budyniu. I to cała filozofia.  Najlepiej przygotować wieczorem, żeby rano było już gotowe 🙂 Ach! Nie zapomnijcie jeszcze posypać całość cynamonem!
 
    Do mojej wersji ryżu na mleku dodałam najprawdziwszej wanilii. Jak powszechnie wiadomo, jest bardzo droga. Ale słyszałam wcześniej, że jeśli ktoś  jej  spróbuje, to nigdy więcej nie sięgnie po jej przetworzoną postać. No coż… mimo ceny, ja również do tych osób  już należę!
 
 
 
Przeczytaj więcej…
 
 
 
 
 
 

Jani zamordował Elwirę… piątek, 9 listopada 2012

 
Listopadowe morze
    
 
 
     Jest listopad. Nawet mimo że temperatura od czasu do czasu wciąż sięga 25 stopniu, w powietrzu od dawna czuć już jesień. Coraz częściej pojawiają się szare dni, w których słońce przykrywają chmury. Pada, a przy tym potrafi wiać okropnie. Z większości greckich wysp, miast, miasteczek już dawno wyjechali ostatni turyści.
 
      Z mojego emigracyjnego doświadczenia widzę, że kolejne etapy zapuszczania korzeni przychodzą równo po sobie. Zanim się zjawią, czasem trzeba uzbroić się w solidną porcję cierpliwości, ale przede wszystkim koncentrować na tym co jest teraz i nie starać się  przyśpieszać niczego na siłę. Taka niecierpliwość na nic się zdaje – trawi jedynie życiową energię.  
     Po roku od przeprowadzki do kraju (jak mówią…) całkowicie pogrążonym w kryzysie, udało nam się równie całkowicie stanąć na nogi. Jesteśmy już w pełni samodzielni. Mamy swoje upragnione mieszkanie. A w te Święta na drzwiach Cytrynowego Domu, powieszę swoją świąteczną kokardę.
    Moja granica „magicznych trzech miesięcy” po przeprowadzce, również jest już za mną. Poznałam kilka przemiłych osób, mam swoje ulubione miejsca. A nasze miasteczko, mimo że wciąż nie jestem jego fanką, przynajmniej mnie już tak bardzo nie straszy.
    Powoli czuję grunt pod stopami, a w mojej głowie coraz częściej pojawia się stan, który mogę nazwać „wewnętrzna równowaga”. Następnym etapem zakorzeniania jest szukanie konkretnej pracy. Zdaje się, że u każdego, kto zaczyna życie w nowym kraju pojawia się taki moment, kiedy można głośno powiedzieć:  „już jestem gotowa”… Obojętnie czym to „coś” będzie.
     U nas wyglądało to w ten sposób…
 
 
       Z Cytrynowego Domu wyjechali już wszyscy wakacyjni goście, którzy w tym roku naprawdę dopisali. Definitywnie skończył się też okres „kolorowych drinków” i wszyscy wokoło wrócili do swoich miejsc pracy. Ja musiałam zostać w domu.
    Myślę, że jeśli  ktoś kiedyś przeżył dłuższy okres siedzenia w pustym mieszkaniu, wie dokładnie o czym teraz piszę. Oczami wyobraźni już widzę las uniesionych rąk 🙂  Oczywiście, zawsze można wyjść na spacer. Poczytać gazetę w kawiarence, czy też wybrać się do sklepu inną, dłuższą drogą. Pobiegać, pojeździć na rowerze. Wyjść do koleżanki. Baza do powrotu zawsze jest jednak  ta sama i z przyczyn oczywistych wracać się po prostu nie chce.
 
    W tym właśnie samotniczym  dla mnie okresie, w naszym mieszkaniu pojawiła się Elwira. Wynajęła sobie niewielki pokoik, tuż pod rurą doprowadzającą wodę w łazience. Elwiry z pewnością nie można było uznać za kobietę typu „inspirująca”, bo właściwie nic przez cały dzień nie robiła. Albo, kto wie… Może w swoim pokoiku zmajstrowała komputer i podkradała nam bezprzewodowy internet? Jeśli sprawdzała co jest na Pudelku, to znaczy że miałyśmy wspólne uzależnienie. Na tym jednak  musiała kończyć się jej aktywność. Wychodziła ze swojego pokoju raz, góra trzy razy na dobę. Była wielka, tłusta, pokraczna a przy tym naprawdę zaniedbana. Lepszy rydz niż nic – przynajmniej od czasu do czasu było z kim chwilę pogadać. Nie to, żeby coś mądrego odpowiedziała. Zachrobotała coś niewyraźnie i  znów znikała. A ja się zastanawiałam, ile ona może w tym swoim pokoju tak siedzieć?
 
     Pewnego dnia Jani wrócił z pracy i usłyszał, jak uzgadniam z Elwirą co mam ugotować. I wtedy się zaczęło… Elwira co prawda nie zaproponowała niczego nadzwyczajnego. Mimo wszystko Jani się nią zainteresował.
    -Co to jest? – spytał z przerażeniem.
    -Poznaj Elwirę! – ta przywitała go tępym wzrokiem.
    -Ale przecież ona nie jest tu zameldowana! – odpowiedział Jani stojąc w drzwiach już z bronią w ręce. Od tego co stało się później, ja umyłam ręce. Poczym poszłam szykować ten nieuzgodniony obiad.
    Kiedy skończyłam, Elwira musiała być już martwa. W domu śmierdziało straszliwie i myślałam, że ja też za chwilę się zatruję.
    Elwira już nigdy się u nas nie  pojawiała i chyba nawet za bardzo nie tęsknie. Następnego dnia po jej śmierci, przygotowałam CV. Kilka zamienionych kwestii przy pierwszym jego wręczaniu, było znacznie wyraźniejsze niż to całe jej chrobotanie. Zdanie: „nie, teraz nikogo nie szukamy” – było dość stanowcze.
   Pierwsze koty za płoty! A podobno nie tak od razu Kraków zbudowano 🙂
 
 
 
Elwira na krótkim spacerze…
 
 
 
 
Przeczytaj więcej:
 
 
 
 
 
 
 

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Święta! Już za niecałe dwa miesiące… poniedziałek, 5 listopada 2012

 
 
    
    W tym roku moimi przygotowaniami do Świąt Bożego Narodzenia wyprzedziłam zdaje się wszystkich! Bo… właśnie dziś je zaczynam!  Poniedziałek to przecież doskonały dzień na zaczynanie, właściwie obojętnie czego.  Nigdy jednak nie sądziłam, że w świątecznych przygotowaniach kiedykolwiek uda mi się wyprzedzić samą Fetę!
 
    Moje poprzednie Święta były pierwszymi, które spędziłam poza rodzinnym domem. Jednocześnie pierwszy raz miałam okazję obserwować, jak obchodzi się je w Grecji. Boże Narodzenie w  wydaniu greckim jest jedną z bardzo niewielu rzeczy, która niezbyt mnie zachwyca. Być może przyczyna leży w tym, że polskie Święta są naprawdę, naprawdę wyjątkowe.
 
    Tak więc trzymając wydruk świątecznego biletu do Polski, cieszę się podwójnie! I tym samy zaczynam przygotowania. Już dziś kupuję pierwszy prezent. Dziś również zaczynam suszyć plastry cytryn na świąteczne ozdoby.  Nie może być inaczej… Głónym motywem naszych świątecznych dekoracji, będzie oczywiście cytryna!
 
   Tylko… jest jedno małe „ale”. Jak zaczynać piec pierniki, jeśli na zewnątrz jest jeszcze prawie 25 stopni? Lato w Grecji w tym roku dopisało…
 
    A jak u Was świąteczne przygotowania?  :)))
 
 
 
Przeczytaj więcej:
 
 
 
 
 
 

Jak zrobić prawdziwą sałatkę po grecku? I kto w tej „Sałatce” występuje? … niedziela, 4 listopada 2012

 
 
 
     Od pierwszego postu minął już dobry rok. A ja uświadomiłam sobie, że na blogu  brak jest najważniejszego! Czyli  przepisu: jak zrobić prawdziwą grecką sałatkę?
     Przez ponad rok nazbierało się też różnych bohaterów. Jest to więc idealny moment, na małe przypomnienie: kto jest kim w tym blogu?
    Zatem, dwie pieczenie na jednym ogniu:)
 
     Zrobienie prawdziwej greckiej sałatki, to naprawdę nic trudnego. Zajmuje to najwyżej  5 minut! W tym właśnie tkwi jej fenomen:  jest prosta, kosztuje niewiele pracy, wysiłku i czasu.  A jest przy tym tak pyszna, zdrowa i całkiem, całkiem… sycąca.
    W tym bardzo prostym daniu, jest jednak kilka małych trików. Również nic trudnego, ale niewiele osób o nich wie. Wiele razy jadłam grecką sałatkę w Polsce, ale nigdy nie widziałam wersji naprawdę przypominającej swój pierwowzór. Zastanawiam się, właściwie dlaczego? Bo to danie, jest szalenie proste.  A jeśli zawodowy kucharz dodaje do niej na przykład liście sałaty – trzeba to uznać za bardzo  poważne kulinarne przestępstwo!
 
   Zaczynając od samego początku…
   Podstawowe składniki  tradycyjnej sałatki po grecku to:
 
feta, pomidor, ogórek, oliwki, czerwona cebula, oregano, oliwa z oliwek; przyda się również sól i pieprz.
 
    A kto jest kim w blogowej „Sałatce”? 
 
  „Sałatka po grecku”, to w przypadku bloga, nazwa całej rodziny. Każdy bohater odpowiada warzywnemu składnikowi. Feta to oczywiście teściowa, Pomidor to jej mąż. Ogórek, to kuzyn Janiego, który między innymi występował w poście na temat palenia. Jest to jedyna osoba, która  chciała by ją sfotografować. Z resztą, niedługo znów się pojawi, bo właśnie rzucił palenie.  Olivka, to osoba, której musiałam przysięgać na piśmie, że nigdy jej zdjęcia nie pokażę. Mogę tylko stwierdzić – jest czego żałować… Chyba nie trzeba przypominać, ale tak dla porządku – to moja szalona szwagierka. Oliwa z Oliwek, to prawie już stuletnia babcia. Oregano, to dziadek (przyznam się – ten pseudonim nadałam mu teraz, bo wcześniej nie miał żadnego).  Ach! Nie obejdzie się bez czerwonej Cebuli. Choć właściwie tylko raz, ona również w opowieści występowała – a jest to sałatkowa ciotka.
 
 

 
 

 
 
      Nie zapominając również o nas! Jest również Jani, którego wkład nie zawsze jest widoczny, ale to on o wielu sprawach mi opowiada. Oraz ja, czyli narrator.
 
 
 
 
    Składniki, które w tradycyjnej sałatce raczej nie występują, ale jako postacie pojawiły się w blogu, to: Czosnek, czyli kuzyn u którego mieszkaliśmy. Cytrynka –  matka Ogórka, albo inaczej siostra Fety. A Pieprz to chłopak Olivki –  zakochany  w niej nadal i niezmiennie!
 
 
 
 
    Jeśli natomiast chcecie urozmaicić swoje danie, możecie ewentualnie dodać jeszcze: trochę pociętej natki pietruszki, paprykę, czy też skropić całość octem z białych winogron.
 
    Ale wracając do jak najbardziej uproszczonej wersji do zjedzenia… Jak zrobić grecką sałatkę?
 
 
 
 
 
Idealna wielkość pomidora:)
    Potnijcie wszystkie warzywa na kawałki. Ale uwaga! Mają być spore. Ogórek (obrany) na  krążki  grubości około  centymetra. Pomidor, dokładnie tak jak widać na zdjęciu. Cebula, tak żeby były równe krążki. I feta! Tej w ogóle najlepiej nie ciąć i zostawić ją w około centymetrowym na grubość plastrze. Ale do niej wrócimy jeszcze prawie na końcu. Na razie po prostu ją zostawcie…
    Duże kawałki warzyw delikatnie rozmieszajcie. Dodajcie trochę soli i pieprzu. No i już prawie gotowe! Teraz na warzywną górę, połóżcie wielki kawał fety; ewentualnie pocięty, na trzy cztery duże kawałki. Całość polejcie sporą ilością oliwy z oliwek, tak żeby warzywa na spodzie w niej pływały. Na sam koniec posypcie wszystko solidną szczyptą oregano.
   Mniam! I zrobione.
 
   Jeszcze mała podpowiedź. Sałatka będzie odrobinę bardziej „grecka” jeśli do oliwy dodacie parę kropel octu z białych winogron. Jej smak będzie nieco ostrzejszy i taki trochę … niespotykany.  Warto wypróbować, bo tych kilka kropel robi sporą różnicę.
 
    Ale tu nasuwa się pytanie… Co zrobić z tak dużą ilością oliwy z oliwek, która rzecz jasna zostanie? Czy warto marnować jej aż tyle?
     Ani kropla nie powinna się zmarnować! Przecież to samo zdrowie. W oliwie, która na końcu zostaje, macza się chleb. Oliwa przesiąka smakiem wszystkich warzyw, pływa w niej oregano. Maczany w niej chleb jest przepyszny! Takie maczanie  chleba w oliwie ma w Grecji nawet swoją specjalną nazwę. Brzmi ona – papara.
 
 
    A oto kilka najczęstszych błędów, które popełnia się w robieniu greckiej sałatki…
 
-w sałatce greckiej nie(!)  ma zielonej sałaty
-wszystkie składniki są w dużych kawałkach, ich wielkość może zaskoczyć. I między innymi dlatego, to danie jest tak proste – nie trzeba się przy nim męczyć, dziubdziając pomidora, czy ogórka  nożem. Kilka zdecydowanych cięć  i prawie gotowe!
-oliwy z oliwek musi być naprawdę dużo, nie wystarczy tylko kilka kropel. Chodzi o to, żeby  w oliwie,  która na koniec zostanie móc pomoczyć sobie chleb.
-jesteśmy teraz przy  fecie…  najlepiej zostawić ją w jednym grubym plastrze i odrywać widelcem podczas jedzenia. Feta powinna być jak najlepszej jakości. Jak wybrać tą najlepszą?  W tym wypadku podpowiedzią będzie cena. Im lepsza, tym niestety droższa. Jeden grubszy kawałek (ok. 200 g) raczej nie powinien kosztować mniej niż 10 zł. Jeśli kosztuje znacznie mniej, oznacza to, że  to podróbka, czyli wyrób fetopodobny. W przypadku, kiedy chcemy zaoszczędzić  – lepiej fetę po prostu sobie darować.
-jeszcze słówko na temat oliwek – te najczęściej  występują w całości i to razem z  pestkami!
 
 
     Tak więc – smacznego!  I mam nadzieję, że jeśli były wątpliwości – teraz się wyjaśniło: kto jest kim w tej całej „Sałatce”. Ach! I nie zapomnijcie… podczas robienia Sałatki – włożyć w nią serce!
 
 

 
 
 
 
Przeczytaj więcej:
 

 

Do czego jeszcze posłużyć może proszek Omo?… środa, 31 października 2012

 
 
 
   -Omo!
   -Co babciu?
   -O – M – O! Jest najlepsze do mycia ciała! Bez dwóch zdań, zmyje każdy brud! Lepszego kosmetyku w Grecji nie ma!
   -Ale przecież Omo, to jest proszek do prania!
   -Do prania też może posłużyć. – dodała Oliwa z Oliwek. – Ale  ja myje się w nim cała! Jaka skóra potem jest czysta… To na pewno przez te małe, niebieskie granulki. Tak ładnie pachną… A pieni się tak, że szkoda gadać. Mówię ci, jak chcesz się wymyć naprawdę dokładnie, to użyj proszku Omo!
 
    Tak… Tak  dokładnie na pytanie: „co jest w Grecji najlepsze do mycia ciała?”, odpowiedziała Oliwa z Oliwek, czyli babcia Janiego. Najpierw myślałam, że spadnę z krzesła. Później byłam przekonana, że ze mnie żartuje. Ale babcia ani nie kłamała, ani nie żartowała. A fakt, że od czasu do czasu myje się (cała!) w proszku Omo, jest już znają historią, która krąży po rodzinie. Babcia zawsze tłumaczy, że kiedy wymyje się w Omo cała, to ma taką wewnętrzną pewność, że jest naprawdę czysta.  Nie ma wątpliwości – w zachowaniu higieny osobistej nikt babci nie przebije. A czy ktoś ma może chęc spróbować?…
 
    Staram się słuchać starszych, ale wyjątkowo – tej rady za żadne skarby nie wypróbuje! Prócz tego, że  ta anegdota jest zabawna, mówi o Grekach jeszcze coś ważnego. Bez względu na wiek, pochodzenie, czy zawartość portfela, czystość greckich kobiet naprawdę onieśmiela. Przebywając w typowym, greckim domu, ani trochę nie bałabym się jeść nawet z podłogi.
 
     Po  bardzo przyjemnych badaniach, które od dłuższego czasu prowadzę, znalazłam trochę inną odpowiedź na pytanie: „co w Grecji jest najlepsze do mycia ciała?”. Proszek Omo na pewno ma bardzo skuteczne granulki… Ale, nic nie jest w stanie przebić fenomenu najzwyklejszego mydła z greckiej oliwki.
 
    Na artykuł o mydłach z oliwek, zapraszam tym razem na „Szminkę”:
 
 
 
 
 
 
 
 

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – „Dzień NIE!”… poniedziałek, 29 października 2012

 
Parada – 6 godzin po…
 
   
      Wyszłam z założeniem, że wrócę po 15 minutach. W niedzielę rano w naszym miasteczku odbyć się miała parada, trwająca nie dłużej niż kwadrans. Chciałam zobaczyć jak będzie wyglądać, zrobić kilka zdjęć i wrócić do domu. Taki był perfekcyjny plan.
 
     Tak jak w tą niedzielę, każdego 28 października w Grecji obchodzi się tzw. „Dzień NIE!”, uznawany za święto narodowe. Świętuje się fakt, że 28 października 1940 roku grecki dyktator Metaxas, jednoznacznie i krótko odpowiedział, cytuje: “NIE!”, na ultimatum postawione przez Mussoliniego, co równie jednoznacznie oznaczało przyłączenie się Greków do walki przeciwko faszyzmowi w II wojny światowej.
    Jest to jedno z wydarzeń, z którego Grecy są bardzo dumni. I w związku z tym, w każdym mieście z okazji „Dnia NIE!” organizuje się paradę.
 
     Do tego, że w Grecji żadne plany się nie sprawdzają, powinnam się już dawno przyzwyczaić. A zwłaszcza te „perfekcyjne”. Osoby, jakie w naszym miasteczku znam można policzyć na palcach jednej, w porywach jednej i pół ręki. Tak się jednak złożyło, że w drodze na paradę  spotkałam koleżankę, która mnie zagadała. Nie udało mi się zrobić ani jednego zdjęcia… Prawdę mówiąc, samą paradę też przegapiłyśmy. Ale mogę stwierdzić (bo dobrze słyszałam), że ktoś uderzał w bęben sprawnie, głośno i niesłychanie równo!
    Pod groźbą nazwania mnie kseneroti (czyli osoby, która nie potrafi cieszyć się życiem ) zostałam zaciągnięta na kawę. Ta trwała dobre trzy godziny. Mój grecki pozostawia wiele do życzenia, więc nie do końca potrafię wytłumaczyć, jak ja się właściwie dogaduje. Mimo tego, naprawdę wiele ciekawego się dowiedziałam… „W tym tygodniu w mieście obok, będzie gigantyczny bazar.” „Najszybszym i najbardziej pożywnym obiadem jest fasolka.” Poza tym, nawet nie wyobrażacie sobie, do czego jeszcze można używać chloru… Poznałam również odpowiedź na pytanie: dlaczego w Grecji polewa się ulicę wodą? A właściwie nie tylko wodą, bo czasem również i … chlorem…
      Metaxasmógł powiedzieć „nie”, bo był przecież dyktatorem. Ale na moją odpowiedź „nie! nie mogę iść teraz do tawerny”, nikt nawet nie zwrócił uwagi. Dodam, że zawartość mojej torebki można było zamknąć w trzech rzeczownikach: telefon, klucz i plącząca się w kieszeni moneta 2 euro. To ostatnie również nie było żadnym problemem.
     W tawernie przesiedzieliśmy następne trzy godziny. Jedzenie jak zawsze był fantastyczne! Kiedy już zbieraliśmy się do wyjścia, moja koleżanka zapytała:
-Dorota, a jak naprawdę podoba ci się nasze miasteczko?
-Jeśli mam być zupełnie szczera… – zaczęłam. Ugryzłam się jednak w język, patrząc na otaczające mnie roześmiane twarze.  
-Mieszkają tu naprawdę… niesamowicie przyjaźni  ludzie.
     To było z pewnością najdłuższe „15 minut” w moim życiu. I jednocześnie jedne z najprzyjemniejszych.  W Grecji udać się może wszystko! Wszystko, poza…  perfekcyjnym planem.
 
 

 
 
ENGLISH VERSION:
 
„NO! DAY”
 
     I went out from home, thinking that I’ll be back in 15 minutes. This Sunday morning there was a parade, that was supposed to last not more that one quarter. I wanted to see how it’s going to look like, make some pictures and come back home. That was my perfect  plan.
 
    Just as every 28th October, this Sunday there was the  “No! Day”, which is a national celebration in Greece. Greeks celebrate the fact that at 28thof October 1940 Greek dictator Metaxas said shortly “NO” for the ultimatum that was proposed by Mussilini. It meant at the same time, that Greeks take part in the II world war, fighting against Fascism. It’s one of the occurrences that Greeks are very proud of.  And that’s why to celebrate 28th of October, in every city there are parades.
 
     I should really get used to the fact, that any plans are working out in Greece. Specially, those “perfect” ones… People that I know in our little town, can be counted  on the fingers of one hand. Or let’s say… one and a half. Anyway,  on my way to the parade I met one of my friends. I didn’t manage to make any of my planned pictures… Honestly saying, we missed all the event. I can just say, that the drummer was really good. He was playing his  drum skillfully, loud and straight!
     Avoiding to be called kseneroti (which means: someone who does not know how to enjoy life) I was taken for a  coffee, which last three hours. My Greek is still “on the process of being built”  so I don’t even know how to explain, that I manage to speak with people. Though I got some really interesting information… “There will be huge bazaar in the city next to us, just after Sunday.” “The fastest and the healthiest food are beans!” By the way…You cannot even imagine for what issues you can use chlorine… I even got an answer to the question: why do Greeks clean street with a water?… Or sometimes even with chlorine…
     Metaxas was a dictatore, which means that he could say “no”. But for my anwser „no! I really cannot go to a tawern now” no one even paid attention. I have to mention, that the contents of my bag were just three nouns: phone, key and a 2 euro coin, that was lost in a pocket. The last thing was as well – no problem at all.
    We spent the next three hours in a tavern. As always, the food was just great! When we were ready to go back, the friend who was sitting next to me, asked:
-Dorota, so how do you like our town?
-Well, to be completely honest… – I started.  But I bit my tongue, looking at the smiling faces around me.  
-People here are really… amazingly friendly!
     That was for sure the longest “15 minutes” in my life. And at the same time, one of the nicest. You can really make everything in Greece! Everything, except … perfect plans.
 
 
 
 
 
     

Galaksidi – obrazek znad morza… czwartek, 25 października 2012

     
Widok na Galaksidi z kościołem Agia Paraskevi
 
 
     Ponieważ miasteczko, w którym mieszkamy jest tak małe, a Grecja tak piękna, staramy się wyjeżdżać najczęściej jak tylko możemy. Raz na tydzień odwiedzamy jedną z pobliskich miejscowości czy też wioseczek, a mniej więcej raz w miesiącu wybieramy się na większą wyprawę. Uwielbiam wszystkie te podróże! Zawsze czekam na nie z niecierpliwością, wertując w międzyczasie mój kilogramowy przewodnik i wszystko co dostępne jest w internecie.
 
 

 
 
     W taki właśnie sposób udało nam się odkryć Galaksidi – niewielkie, nadmorskie miasteczko, leżące na północnym wybrzeżu Zatoki Korynckiej. W przeszłości miasto było jednym z głównych portów Grecji, a jego świetność trwała do końca XIX wieku.
    Dzisiejsze Galaksidi to niewielkie, ciche miasto portowe, którego każda z uliczek wydaje się być jak z bajki, czy też reklamującej Grecję pocztówki.
    Najwspanialsze rezydencje pochodzą z czasu jego świetności, czyli z XIX wieku. Część z nich została wykupiona przez zamożnych ateńczyków, którzy spędzają w nich weekendy czy też wakacje. Galaksidi jest bowiem jedną z tych miejscowości, gdzie mieszkańcy stolicy odpoczywają od wielkomiejskiej atmosfery. Tutaj czas staje w miejscu i nikomu nie ma nawet gdzie się śpieszyć.
 

 

 
 
    Prócz niesamowitego położenia miasta, urokliwej XIX wiecznej architektury, mieszkańcy dbają o to, żeby było jeszcze bardziej malowniczo. Trudno znaleźć zakamarek, gdzie ktoś nie postawiłby donicy z rośliną. A wszystko rośnie, jakby bez niczyjej pomocy. Wszelkie ozdoby i dekoracje miasta związane są z morzem, ponieważ to właśnie dzięki niemu miasto istnieje. Czy taki „styl morski” był szczególnie przemyślany, czy też z góry narzucony – tego nie wiem, ale podporządkowali się do niego niemalże wszyscy. Na każdej uliczce, na każdym domu, znajduje się morski element: model starej łodzi w oknie, mozaika z delfinem na przydomowym podjeździe, nazwa rezydencji wypisana na obrazku z płynącym na morzu statkiem. Nie wspominając już o ozdobach z muszelek – te są właściwie wszędzie.
      Prócz spaceru po uliczkach jak z obrazka, odwiedzin górującego nad miastem kościoła, jedną z głównych atrakcji jest wizyta w muzeum – morskim rzecz jasna! Poczucie, że miasteczko oddalone jest od cywilizacji, nie jest jedynie złudnym wrażeniem. W Galaksidi nie ma żadnego kina, supermarketu czy też nawet większego sklepu z jedzeniem. Być może dla niektórych turystów, to byłby  problem.
       Jednak  ja w jednej z kawiarenek tuż przy porcie, mogłabym siedzieć godzinami. Widok słońca odbijającego się o morze. Pyszna, zimna kawa. Niczym nietłumiony śmiech starego Greka, który właśnie wygrywa w tavli. Czego do szczęścia potrzeba więcej… 

 
 
 
 
 
 

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – No załóż już ten sweter!… poniedziałek, 22 października 2012



źródło:  www.ofono.gr
       To zdjęcie wyłowił z Facebooka Jani. Zwaliło mnie z nóg! I długo nie mogłam powstać – ze śmiechu.

       Cała „akcja” miała miejsce w Atenach, podczas jednego z wielu protestów. W tle znajduje się budynek greckiego parlamentu, na placu Syntagma. Widać również  równy rządek uzbrojonej policji, ale przede wszystkim protestującego, który na znak sprzeciwu, czy też w przypływie emocji – zdjął nawet koszulkę. Tuż za nim,  w niemniej bojowym nastroju, ze swetrem nadbiegła jego mama…
       Dalszy komentarz jest zupełnie zbędny, bo zdjęcie mówi samo za siebie. A o Grekach opowiada więcej niż tysiące słów.
     Tymczasem, w mojej głowie ciągle krąży pytanie… Myślicie, że on w końcu założył ten sweter?
 
    Wesołego poniedziałku Kochani!