O Nikosie, który wie wszystko ( cz. 2/2 )

 

Część 1/2:

https://salatkapogreckuwpodrozy.pl/blog/2013/04/11/o-nikosie-ktory-wie-wszystko-cz-12-sobota-6-kwietnia-2013/

 

       Jani musiał więc zacząć jako pierwszy… Niepytany o nic, objaśnił całą sytuację z Anteną i kanałami z Polski.

      Po kilku następnych sekundach, usłyszeliśmy raz jeszcze „tcyyykkkk”, po czym Nikos przemówił. Głos miał jak po długiej grypie:

    -Powiem wam szczerze… – kolejnych dziesięć sekund przerwy na podłubanie wykałaczką w zębach. –To miejsce to zadupie. – pomyślałam: „wow! odkrycie…”. Koledzy Janiego to jednak mieli racje… Nikos  wszystko wie!

   -Z jednej strony morze, z drugiej góry… Tutaj nawet radio nie chce odbierać! Co ja wam mogę poradzić… – nagle jego oczy przepełniła melancholia.  Spojrzał na telewizor, w którym leciał Sulejman (czyli tasiemiec prosto z Turcji). Trzymając wykałaczkę w ustach, kontynuował: – Była tutaj kiedyś taka jedna. To chyba była Rosjanka. Ciekawe co z nią…? Ona  też chciała mieć swój kanał! Ależ  się uparła. Tak jej zależało. Próbowała chyba z miesiąc. Już prawie straciła nadzieję. Z jednej strony góry, z drugiej morze! I jak do tego zadupia jakiś sygnał ma docierać? Ale na szczęście trafiła do mnie. I  wiecie co… Pomogłem jej! Chryste… Jaka ona była szczęśliwa!  Ciekawe co u niej? No i czy ten kanał dalej odbiera? A wiecie co… Ha! Ha! Ha! Pamiętam to była sobota… wieczorem… Dwudziesta… Nie… Musiało być już dobrze po dwudziestej… Nie ważne! Nie gubmy się w szczegółach! W każdym razie, oglądałem mecz! Siedzę wygodnie, patrzę, słucham, oglądam… a tu nagle – na ekranie śnieg! Myślę: „Nikos – tu coś śmierdzi!” Trzepie w telewizor – a ten nic! Ustawiam, przestawiam – dalej nic. No to idę na dach! – mała przerwa, bo Nikos musi zapalić papierosa. Po chwili, z ekscytacją mówi dalej…

     – I wiecie co… Ukradł mi antenę! Ten skurczybyk co pomaga u rzeźnika. Ja dobrze wiem, że to był on… I on też dobrze wie, że ja wiem…Tylko jak mam udowodnić, że ta antena jest moja?! Prawo to prawo, sami wiecie… Ale z Nikosem nieeeee ma przeproś! I na niego przyjdzie dzień… Słuchajcie, jak ja go dorwę, to nie będzie że boli! No i widzicie… Tak to wszystko tu wygląda! Ej… Ty! Panna, a ty nie jesteś stąd!?

      Mam nadzieję, że po tym monologu nie przerwaliście czytania. Kiedy odpowiedziałam, że jestem z Polski dopiero się zaczęło…Po dogłębnym omówieniu tematu greckiego kryzysu, Nikos udowodnił, że doskonale wie kim jest Wałęsa, i że Jan Paweł to polski papież. Później płynnie przeszedł do omawiania różnic i podobieństw w kryzysowej sytuacji w Grecji i tym co dzieje się w Polsce. O antenie – ani słowa.

      Po dwudziestu pięciu minutach słuchania „erudycyjnego” monologu, w którym zostały poruszone wszystkie wątki świata, do sklepu wpadł jakiś gość. Nazwijmy go „Wybawiciel”:

   -Hej Nikos! Jesteśmy obok! Jak skończysz to choć, bo pijemy ouzo.

   -Wiesz co… Właściwie to ja już skończyłem! – i mówiąc to wstał zza biurka. Chwycił klucze, a nas skierował do drzwi.

    -A! Dlaczego nic nie mówicie?! Antena! To… Tutaj macie takie urządzenie. Naprowadza sygnał. Właśnie to dałem tej Rosjance! W NASA lepszego sprzętu nie używają! No, to wpadajcie częściej! Miło się z wami gadało.

   Tak, wspaniale się „gadało” – Jani wypowiedział aż jedną kwestie. Na szczęście zdołał dopowiedzieć i drugą:

    -A ile się należy?

    -Bez nerwów! Tylko spokojnie! Dziś nie mam to tego głowy! Muszę już uciekać! Adio! I jassou!

       Tajemnicze pudełko naprowadzające sygnał może i działało. Tego już się nie dowiemy. Po trzech tygodniach prób i historycznej już wyprawie do Nikosa, okazało się, że zapomniano puścić sygnał z Polski. Wystarczył jeden, dwuminutowy telefon do „obsługi klienta” w kraju. Jestem jednak pewna, że to właśnie Nikos przyniósł szczęście! Jeszcze tego samego  dnia tuż po wizycie, polska telewizja zaczęła działać. Niemalże magicznie.

   I tak właśnie do grona osobistości, które we wiosce znam, pomiędzy sołtysa, policjanta, dumnie dołączyć mogę Nikosa.Ten ostatni „wszystko wie”. Aż strach się bać, kogo jeszcze tu poznam… ;)))

Jeśli interesuje Cię temat greckiego kryzysu…
Jak tak naprawdę wygląda kryzys w Grecji?:
Saloniki i wielki, grecki kryzys:

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Jak pachną kwiaty cytryny?

 

      Nie potrzeba żadnego odświeżacza powietrza. Wystarczy lekko uchylić okno. Właśnie teraz w Grecji kwitną kwiaty cytryny. My należymy do szczególnych szczęściarzy, bowiem w naszym ogrodzie rosną aż trzy drzewa cytrynowe.

 

     Drzewa cytrynowe przez cały rok stanowią piękną ozdobę. Są zielone przez 12 miesięcy w roku, ich liście są mięsiste i błyszczące. A kiedy na drzewach pojawiają się owoce, wyglądają jak bombki bożonarodzeniowe.

 

      Jak jednak pachną kwiaty cytryny? Pomyślicie pewnie, że cytryną! Nie do końca, bo ten zapach jest trochę bardziej skomplikowany. Pączki tych kwiatów są lekko różowe. A kiedy rozkwitają, stają się białe. Ich zapach jest niezwykle orzeźwiający i wydaje mi się, że może kojąco działać na migrenowy ból głowy. Ten zapach  jest jak bardzo udana kompozycja, przede wszystkim jaśminu, po drugie zielonej herbaty. Dopiero gdzieś w tle, jako trzeci składnik, wyłania się zapach powstającej powoli cytryny.

 

 

Przeczytaj więcej…

Olivka radzi – jak postępować z facetami?: https://salatkapogreckuwpodrozy.pl/blog/2011/12/19/olivka-radzi-jak-postepowac-z-facetami-poniedzialek-19-grudnia-2011/

 

 

 

 

O Nikosie, który wie wszystko ( cz.1/2 )… sobota, 6 kwietnia 2013

   

    Jak mogłam przewidzieć, z zamontowaniem mojej Anteny Satelitarnej nie było tak prosto jak obiecywał sprzedawca:

   -Wystarczą dwie  minuty! Każda blondynka to zamontuje.

   -Tak! Tak!! Tak!!! – odpowiedział, kiedy po raz trzeci(!) upewniałam się, czy cały pakiet na sto procent odbierać będzie również w Grecji.

   -Satelita, to satelita. Będzie pani mogła oglądać te swoje TVN Style nawet i w Amazonce.

   Blondynka, szatyn, a nawet brunet. Nikt z montażem nie dał rady. Po trzech tygodniach prób, już zupełnie straciłam  nadzieję myśląc, że na próżno przejechałyśmy z Anteną przez pół Europy. Jani z pomocą najróżniejszych kolegów, próbował wszystkiego. Ostatni z nich załamując ręce powiedział, że ratunek jest jeden  i zwie się… Nikos!

      Sklep Nikosa znajduje się w wiosce obok. Mijałam go często, jednak  za każdym razem  bałam się wejść do środka. Nawet kiedy jest otwarty, zawsze jest w nim ciemno. Wystawa sklepowa przykuwa  uwagę, jednak nie walorami estetycznymi, a zestawieniem elementów składowych. Jest na niej wszystko: fragmenty rur, gniazdka elektryczne, jakiś stary telefon, mikser, odkurzacz, bombka bożonarodzeniowa, patelnia i zestaw kilku żelazek. Wszystko pokryte warstwą kurzu, po którym zapewne można pisać jak na tablicy. Nad całym tym dobytkiem, wisi wielka tablica z dumnie brzmiącym napisem – „Nikos”.

   Sama nigdy bym tam nie weszła z obawy, że już nie wyjdę. Albo wydostanę się po kilku dniach, zastanawiając się gdzie  podziałam swoją nerkę. Tym razem byłam jednak z Janim.

   Mimo, że dzień był  słoneczny, na niebie nie było żadnej chmury, w sklepie już od progu wszystko było zaciemnione. Im głębiej, tym jeszcze ciemniej. Jak w egipskiej świątyni. Po obu stronach, niby dary wotywne, stały najróżniejsze przedmioty. Wiatraki, szczotki do sprzątania, kilka garnków,  zwinięta w wielki rulon metalowa siatka i kilka przenośnych kaloryferów. Poza tym wszędzie były kable, druty, najróżniejsze śruby i gwoździe. Przez stęchłe, niemalże ciemne powietrze, przebijała popielata zawiesina  papierosowego dymu.

    W głębi świeciła się niewielka lampka, stojąca na obłożonym papierzyskami biurku. Za nim, na niewielkim krześle siedział Nikos.

      Krzesło, zdaje się – nie było aż tak małe, tylko Nikos był wzdłuż i wszerz potężny. Nie tyle nas nie przywitał, co nawet na nas nie spojrzał. Wzrok miał wbity w mały telewizor, wiszący wysoko naprzeciwko.

   Po kilku sekundach, leniwie oderwał oczy. Spojrzał na nas, ale znów cisza. Otworzył za to lekko usta. Wydobył się z nich dźwięk wysysania kawałka jedzenia, które widocznie utknęło  między zębami.

   -Tcccyyykkk… – usłyszeliśmy, poczym Nikos sięgnął po wykałaczkę.

   Kiedy zobaczyłam stertę opakowań po co najmniej dwóch porcjach SOUVLAKI (https://salatkapogreckuwpodrozy.pl/blog/2013/01/21/z-cyklu-zacznij-lekko-poniedzialek-grecki-fast-food-czyli-souvlaki-poniedzialek-21-stycznia-2013/ ), stało się jasne – Nikos był przestawiony na trawienie.

      Jani musiał więc zacząć jako pierwszy…

     

     C.D.N.

PONY, czyli najlepsze greckie auto… środa, 3 kwietnia 2013

źródło: www.flickr.com
     Te kanciaste brzydactwo ze zdjęcia nazywa się Pony i jest najlepszym samochodem jakiego dorobili się Grecy.
 
     Produkcja Pony (ta nazwa również w języku greckim znaczy „kucyk”) rozpoczęła się w latach 60tych. Z założenia miał być to samochód „dla każdego”. Jego cena miała być niska, a koszty naprawy lub wymiany części jak najtańsze. Tak też się stało i krótki czas później Pony stał się fenomenem, którego (uwaga!) niestety nie docenili sami Grecy. Dlatego ten samochód, który wyszedł spod greckich rąk, jeździ ze znaczkiem Citroena. Nie dajcie się jednak zwieść – ten samochód jest grecki (dokładnie w 67% :)).
 
     Pony jeździł  po drogach całej Europy. Znaleźć można go było również i w Stanach. Poza niską ceną i kosztami naprawy, jest uniwersalny i świetnie sprawdza się w najróżniejszych warunkach. Swojego czasu używany był również w greckiej armii.
   Dziś Pony to samochód kultowy. Jest największym sukcesem greckiej motoryzacji i ma  niezliczonych fanów. Mówi się o nim, że jest tak brzydki, że aż piękny. Obecnie Grecy są z niego bardzo dumni. Kiedy Pony jest na drodze, na twarzy każdego, kto go widzi  automatycznie pojawia się uśmiech.
Przeczytaj więcej:

 

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Grecy lubią stare samochody… poniedziałek, 1 kwietnia 2013

 
 
    Witam wszystkich świątecznie! Być może zastanawiacie się, dlaczego mimo Świąt Wielkanocnych, na Sałatce nie ma niczego świątecznego? A przecież   ja uwielbiam obchodzić każde, najmniejsze święto. Tak na marginesie, 16 kwietnia jest Dzień Sapera… Właśnie drapie się po głowie jak ten dzień świętować…? :))) Wracając do tematu… W tym roku Wielkanoc w Grecji jest dość późno, ponieważ przypada na sam koniec kwietnia. Tak więc na malowanie pisanek mam jeszcze prawie miesiąc!
 
     Tych, którzy właśnie teraz są zainteresowani tematem greckiej Wielkanocy, zapraszam do przeczytania postów z ubiegłego roku:
 
 
 
 
 
 
     Na ten poniedziałek – temat z zupełnie innej beczki. Będą bowiem samochody! Równie piękne, co przede wszystkim stare. Na samochodach znam się tak samo jak na polityce. Czyli – wcale! Rozróżniam je jak typowa kobieta – wyłącznie po kolorze! Tak więc tym razem oszczędzę wszystkim „profesjonalnego” komentarza :))
 
 
    Po greckich drogach jeździ wiele prześlicznych, starych i przeważnie niezwykle zadbanych wehikułów. Naprawdę, aż miło jest popatrzeć na te samochody oraz  ich kierowców, na których czołach tłustym drukiem jest napisane: „mój samochód to moja pasja!”.
 
 
    Mam nadzieję, że zdjęcia Wam się spodobają! Czy mielibyście ochotę się jednym z nich  przejechać?
    Pozdrawiam!
 
 
 

Ręka do góry – kto ma ochotę przejechać się czymś takim?


W Grecji szczególnie dużo jest tych właśnie   Citroenów. I uwaga! One bardzo sprawnie   jeżdżą! Mniejsza o szybkość – przyjemność z jazdy takim samochodem, musi być niesamowita…
 


I w końcu mój ulubiony! Nie mam pojęcia jaka to marka… Może ktoś podpowie? Niestety zdjęcie nie jest zbyt wyraźne, bo jak widać, było  ciemno. Ale już światła przednie mówią same za siebie. Dla mnie taki samochód to  marzenie!
 

 

Wizyta z zaskoczenia. A było już tak błogo i spokojnie… czwartek, 28 marca 2013

     -Przyjeżdżają moi rodzice! – powiedział wchodząc do domu, tuż po pracy Jani. Odłożył plecak, na krześle powiesił kurtkę, a ja spytałam krótko:
     -Kiedy?
     -Będą za trzy godziny. Właśnie dzwonili z drogi.
 
     Wybuchając śmiechem, machnęłam ręką. Jani to taki żartowniś i przy każdej okazji  szuka pretekstu  do zrobienia kawału.
 
    Po kilku chwilach, okazało się że jednak nie żartował. Próbowałam więc dowiedzieć się  konkretów, to znaczy choćby uzgodnić  na jak długo rodzice przyjeżdżają. Ale każde moje pytanie spotykało się z odpowiedzią: „nie wiem…”,  „trudno powiedzieć…”,  „nie zapytałem…”.
 
    Postanowiłam, że zachowam zimną krew i po prostu wrócę do swoich codziennych zajęć. Niespodziewane wizyty mają to do siebie, że nie trzeba być na nie przygotowaną.  
   Chwyciłam książkę,  ale ta wyleciała mi z rąk,  przy czym wyrwałam z niej jedną kartkę. Chciałam poprawić  poprzedni post na bloga, ale zamiast sprawdzać literówki, przez kwadrans analizowałam zawijaski w literce „S”. W końcu poszłam zrobić kawę, jednak  zamiast posłodzić,  to ją posoliłam.
 
    Dziewczyny! Powiedzmy  sobie szczerze! Zimną krew to można zachować… ale  przy skoku na bungee, podczas ucieczki z płonącego domu, czy kiedy nagle trzeba komuś udzielić pierwszej pomocy.  Jednak, kiedy staje przed nami kwestia koloru letnich sandałków, albo relacja „ja i moja teściowa”… Nie znam takiej, która zachowałaby zimną krew.
 
    Postanowiłam więc, że tak sobie  postoje. I była to najlepsza decyzja! W głowie krążyła mi tylko jedna myśl: „a było już tak błogo i spokojnie”…
 
 
    Pomidor z Fetą zjawili się jeszcze wcześniej niż zapowiadali. Na szczęście niczego nie przygotowywałam, więc wszystko było na czas! ;)))
 
    -Witajcie! – przywitaliśmy się w drzwiach i zaprosiliśmy gości do środka. Rodzice Janiego  obeszli Cytrynowe Mieszkanie, które po kilku miesiącach od wprowadzenia się wygląda zupełnie inaczej.
   -Mmm… Ładnie! Ładnie! – pojawiały się słowa uznania.
   -Wiecie… Ten dom wygląda zupełnie inaczej niż  na początku! – powiedział Pomidor i zwrócił się do żony. – Patrz Feta! Jakie fajowe zasłony! Kto by pomyślał, że  fioletowy wcale nie gryzie się z pomarańczowym. – Feta przytaknęła głową, ale nie powiedziała niczego.
 
     Po obejściu całego domu, w końcu się wyjaśniło. U zazwyczaj zdrowego jak rydz Pomidora, wykryto wrzody na żołądku. A ponieważ jego siostra  jest pielęgniarką w jednym z ateńskich szpitali, badania odbyły się w samych Atenach. Nie ma w tym niczego dziwnego, bo Grecy przy każdej (każdej!)  możliwej okazji, odwiedzają swoich bliskich. Badania nie były męczące,  tak więc rodzice Janiego postanowili spontanicznie odwiedzić również i nas.
 
    -To może usiądziemy? – zaproponowaliśmy.
    -Nie, nie! My jesteśmy tylko na chwilę! – powiedział Pomidor.
    Jani próbował nakłonić rodziców, żeby jednak zostali, ale ci za każdym razem kategorycznie odmawiali.
    -Właściwie to mieliśmy taki pomysł… żeby zabrać was do tawerny! – powiedziała Feta. – Tutaj przy morzu jest taka jedna. Podobno mają świetne krewetki.
 

   Tawerna… Krewetki… Jedzenie… Dla mnie to słowa klucze.  Przyznam, że uśmiechu nie mogłam powstrzymać.
   -Ale… – chciałam odpowiedzieć, właściwie sama nie wiedziałam co…
   -Nie… nie… Ostatnio tak jakoś… Trochę głupio… No… Tego no…  – powiedziała Feta.

  -Aaa… yyy… – odpowiedziałam. Mimo, że z tego okrojonego dialogu nic nie wynikało  – zrozumiałyśmy się świetnie.
 

     Pół godziny później byliśmy w tawernie. I kiedy ja zastanawiałam się jeszcze, czy jest to podstęp, czy pojednanie, rozkoszowaliśmy się białym winem i owocami morza.
 
    Przed samym odjazdem Feta weszła na chwilę do naszej łazienki. Wychodząc powiedziała:
   -Dorota, co w tej łazience tak pięknie pachnie?
   -To jest mydło bursztynowe…
   -Prześlicznie. Też koniecznie kupię takie…
 
 
 
 
Przeczytaj całość…
 
 
 
 
 
 
 
 
 

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Jak rozpoznać grecką wiosnę?… poniedziałek, 25 marca 2013

 
 
 
     W ubiegłym tygodniu cała Grecja hucznie obchodziła ostatni dzień karnawału, jednocześnie ostatecznie żegnając się z zimą. Jestem przekonana, że nigdzie nie było tak barwnie jak w Galaksidi, ale o tym było w poprzednim poście, więc nie będę się powtarzać :))   Już od dłuższego czasu temperatura krąży w okolicach 20 stopni. Dni deszczowych jest naprawdę bardzo mało. A z nieba leniwie odpływają  ostatnie chmury.
 
 
    Tak jest od dłuższego czasu. Jak więc rozpoznać, że wiosna w Grecji zagościła definitywnie? Jakie są jej inne symptomy?   
 
 
    Jeśli Wasze myśli krążą wokoło tematu „wiosennych porządków”, to od razu powiem, że nie o to chodzi! Typowe Greczynki okna i tak myją średnio raz w miesiącu. Dywany trzepane są co tydzień.  A kurz zazwyczaj jest usuwany, jeszcze zanim zdąży opaść. Pojęcie „przedświąteczne” czy też  „wiosenne” porządki – w Grecji  nie istnieje. Jeśli byłoby inaczej, znaczyłoby to że ściany trzeba   wymyć chlorem, a kafelki umyć od spodu. Nawet dla Greczynek byłaby to delikatna  przesada…  ;)))
 
    Wraz ze zmianą pogody, pojawieniem się pierwszych wiosennych kwiatków i zaczątków zielonych pączków na drzewach, zmieniło się coś jeszcze…
 
 
    W ciągu ostatniego tygodnia większość osób, niemalże jak w zegarku przestawiła się z picia kawy po grecku, na kawy typowo zimne. Króluje  FREDDO CAPPUCCINO! Czyli przepyszne, chłodzące cappuccino z kostkami lodu.
 
 
    Wczoraj wybrałam się do mojej ulubionej kawiarenki. Było tak ciepło, że  usiadłam na zewnątrz. Wygrzewając twarz na słońcu i popijając zimną kawę, dla której smaku dałabym się pociąć, z ulubioną książką w ręku i ze zsuniętym z nadgarstka zegarkiem –  przywitałam wiosnę.
 
    Wiem… Wiem… Wiem… Dokładnie w tym momencie, gdyby tylko była taka możliwość najpewniej od każdego czytelnika, który teraz czyta Sałatkę w Polsce,  dostałabym kulką ze śniegu  w głowę! I to zapewne nie jedną, żeby trafić również i w tę kawę! Śnieżna lawina z Kasprowego –  to też byłoby niezłe rozwiązanie!
 
    Wyprzedzając trochę sałatkową narrację, powiem że Satelitarna jest już zamontowana i za każdym razem, kiedy oglądam  w polskiej telewizji prognozę pogody z Warszawy, mam nieodparte wrażenie, że to nie dzieje się naprawdę…
 
    Pocieszające jest jedno. To na co trzeba  dłużej poczekać – później znacznie bardziej się docenia… Mam nadzieje, że ten poniedziałek w Polsce jest ostatnim z tych zimowych!

Przeczytaj więcej…
Początek dnia wg greckiej pani domu
Mietka – nowa lokatorka

Bitwa na mąkę w Galaksidi… piątek, 22 marca 2013

   O tym, że w Hiszpanii organizowane są bitwy na pomidory, wie zdaje się  każdy. Ale z niewiadomych powodów o  bitwach na mąkę w greckim, nadmorskim miasteczku Galaksidi, nie jest głośno.

    Wzmiankę o  mącznych bitwach przeczytałam gdzieś zupełnie przypadkiem. Później czekałam  przez prawie cały rok planując, że wezmę w nich udział.  Ale przyznam się bez bicia… Kiedy zobaczyłam w internecie  krótki film pokazujący jak to naprawdę wygląda… stchórzyłam! Postanowiłam więc, że w tym roku będę jedynie obserwatorem.

     Bitwy na mąkę organizowane są w Galaksidi co roku,  już od początków XIX wieku. Od ponad dwustu lat, nawet pod turecką niewolą, w połowie marca,  w dzień kończący grecki karnawał, mieszkańcy tego niewielkiego miasteczka nakładali barwne maski, tańczyli i obrzucali się mąką. Co roku – niezależnie od tego co działo się w państwie. Tak dzieje się do dziś. Karnawał w Grecji jest niezwykle barwnym okresem. Jednak  walki na mąkę w Galaksidi, są bez dwóch zdań najbardziej spektakularnym  zakończeniem okresu karnawału.



     Oto moja foto – relacja. Stojąc z boku ostatecznie naprawdę żałowałam, że nie maszeruje w mącznym korowodzie. Już za rok  – żadnych oporów mieć nie będę!

   Poniedziałek, 18 marca 2013, godzina 14.30



Przygotowania trwały od samego rana. Ci, którzy w walce brali udział, byli naprawdę solidnie uzbrojeni…

Zaczęło się dość niepozornie. Kilka osób na głównym placu śmiejąc się rzucało w siebie mąką. Już myślałam „ehhh… wiele hałasu o nic…”. Był to jednak tylko wstęp.


Nie wiedziałam, że punkt kulminacyjny planowany był na 14.30. Wszyscy byli zaskakująco punktualni.

Sprzedawca pączków.  Ten mężczyzna sprzedawał je do 14.29. Dokładnie na kilka sekund przed nadejściem głównego korowodu, zaczął zabezpieczać swój sprzęt… Zdążył naprawdę w ostatniej chwili.
Wszystko tak naprawdę zaczęło się o 14.30. Główny korowód składający się z kilku  starych  samochodów, przejechał przez całe miasto, przykrywając mąką wszystko co było wokoło. Mąka była biała, ale gdzieniegdzie pojawiała się w kolorze indygo i krwistej czerwieni.

Całości towarzyszyła głośna muzyka, gwizdy i fajerwerki. Galaksidi to na co dzień bardzo spokojne miasteczko, ale  tego dnia przeżyło totalną transformację.



Kiedy korowód przejechał… zaczęła się impreza! Trwała również w nocy. Tego dnia w miasteczku nie było osoby, która wyglądałaby… nazwijmy to – schludnie ;))) Zdaje się, że nikt kto w imprezie  brał udział nie był do końca  trzeźwy…


 
Ta “biała”  twarz  w środku to oczywiście ja:) Wszyscy niezwykle chętnie pozowali do zdjęć, a ci dwaj panowie nalegali, żeby ich uwiecznić. W przyszłym roku  ja też będę tak wyglądać!
 
 

Po przejściu korowodu. Właściciel jednego ze sklepów „ogarnia” swój chodnik… Nie jestem jednak  pewna czy to ma jakiś sens

Ja umywam  ręce od sprzątania ;))) A tak na poważnie, podobno potrzeba kilku dni i porządnego deszczu, żeby ulice wyglądały tak jak wcześniej.

Przeczytaj więcej…

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – KORRES – kosmetyki, które pachną Grecją (cz. 2/2)… poniedziałek, 18 marca 2013

 
 
 
       CZĘŚĆ 1/2
 
 
       Firma Korres[1]ma obecnie 17 lat.  Jest to najbardziej rozpoznawalna kosmetyczna marka  Grecji, której produkty dostępne są właściwie w każdej części świata. 17 lat na stworzenie kosmetycznego imperium (dziś można już tak o Korres powiedzieć), to dość mało. Jak więc udało się to zrobić?
 
    Kosmetyki od Korresa są grecką dumą i znaleźć  można je w każdej damskiej kosmetyczce w Grecji. Gdzie można je dostać? Nigdy nie w marketach, ani w drogeriach. Kupić je można w aptekach. Półki z kremami, szamponami, balsamami, czy też zestawami do makijażu  Korresaznajdują się w każdej, nawet najbardziej niepozornej aptece. Ponieważ w Grecji sklepy często czynne są do 14, po tej godzinie czasem nie można kupić już niczego. Ale  zawsze przecież w okolicy znajdować się musi  apteka całodobowa. Więc między innymi  krem z dzikiej róży marki  Korres,w Grecji można dostać dokładnie wszędzie, o każdej porze dnia i nocy!
 
 
     Co prawda firma narodziła się w 1996 roku, ale jej spektakularny sukces poprzedziły inne wydarzenia. Młody Giorgos Korres był  synem farmaceutki i już jako ośmioletnie dziecko,  na zapleczu apteki gdzie pracowała jego mama, bawił się łącząc ze sobą najróżniejsze składniki. Podobno, któregoś dnia powiedział do sprzedającej leki mamy: „kiedyś   sam zrobię krem do twarzy”. Ci, którzy to słyszeli mogli się tylko uśmiechnąć. Ale mały Giorgos słowa dotrzymał. Kilkanaście lat później, spod dłoni młodego, szalenie zdolnego i jeszcze bardziej ambitnego farmaceuty wyszedł bestseller firmy, czyli wcześniej wspomniany krem do twarzy z dzikiej róży.Uwielbiają go kobiety w niemalże każdej części świata.
 
 
   Giorgos Korres od zawsze interesował się ziołami, szczególnie tymi które spotkać można w Grecji. Jego ideą było tworzyć kosmetyki, których składniki będą naturalne. I tak jest rzeczywiście, bowiem to co zawarte jest w opakowaniach podpisanych nazwiskiem  Korres to od 80% do 95% – sama natura. Korres stawia również na wspieranie greckich rolników, zielarzy, społeczności małych wiosek i miasteczek. To często dzięki ich wiedzy i dzięki ich  produktom, każda tubka kremu pachnie  Grecją.
 
    Kultowy już krem z dzikiej róży jest numerem jeden. Nie można jednak zapomnieć, że wszystko zaczęło się nie od kremu, ale od syropu. Tak jest! Syrop Korresa  świetnie sprzedaje się do dzisiaj. Jego pierwowzorem jest syrop autorstwa dziadka Giorgosa, który mieszkał na wyspie  Naksos. Syrop jest połączeniem miodu i anyżu, a inspiracją do jego stworzenia był  słynny w Grecji napitek tzw. rakomelo.
 
   Giorgos Korres nie działa sam. Jego żona Lena też jest farmaceutką i również ona przyczynia się do sukcesu firmy. Lena jest autorką pierwszego na świecie kosmetyku, opartego  na jadalnym jogurcie. Jogurtowy żel chłodzący podobno robi furorę szczególnie latem.
 
 
 
   
     Od kiedy można mówić o światowym sukcesie firmy? Już  od 1999 roku. Wszystko zaczęło się zupełnie przypadkiem. Pewien amerykański biznesmen spędzał swoje wakacje na Krecie. Potrzebował czegoś z apteki i  natknął się na któryś  z kremów.  Zachwycony produktami, zaproponował Korresowi współpracę, a  dalej można już mówić o typowym efekcie domino.
 
 
    Prócz naturalnych składników, ciągłych badań greckiej przyrody – w szczególności ziół oraz wspierania niewielkich, greckich społeczności, firma stawia również na design. Logo  widać już z daleka, a opakowań nie da się przeoczyć. Design opakowań kosmetykówKorresa charakteryzuje się prostotą. Wykorzystywane motywy są  jakby żywcem wyjęte z natury: kora drzewa, płatki kwiatów, trawa czy gałęzie. Charakterystyczne są również zdecydowane, wyraziste kolory. Aż miło jest mieć  taki kosmetyk  w swojej łazience.
 
    Co jest więc sednem sukcesu tej najsłynniejszej kosmetycznej, greckiej marki? Są to przede wszystkim trzy składniki: wielka pasja, mądre wykorzystywanie  dobrodziejstw natury, dbałość o każdy detal i każdego potencjalnego klienta.
 
 
Lena i Giorgos Korres
źródło: korres.com
 
 
 
 
Przeczytaj więcej…

 


[1] Jak przeczytać nazwę Korres? Tak samo jak się ją piszę, akcentując jedynie „e”.

BIGOS PO POLSKU – Sztuczna szczęka, czyli część 1… niedziela, 17 marca 2013

 
 
       WSTĘP
 
      (…) Kiedy kończyłam jeść cały (litrowy) słoik bigosu, uświadomiłam sobie, że ten sam znany mi dobrze bigos, tu w Atenach smakuje zupełnie inaczej. Pewnie to wpływ klimatu, otoczenia, powietrza… Ten bigos, mimo że wykonany według tej samej co zawsze receptury – tutaj smakował  bardziej jakby egzotycznie.
    Zaczęłam się zastanawiać, czy  polska rzeczywistość, tak jak ten bigos, z perspektywy kilometrów, może wyglądać  inaczej? Tak jak sałatka po grecku, która dla Greków jest niczym wyjątkowym, dla nas to prawdziwy rarytas… Nie ma co gdybać… Pozostaje  to sprawdzić!
 
 
 
     
 
 
       Moi rodzice mieszkają w domu za miastem, w malutkiej wiosce. Wioska, jakich w Polsce tysiące. Kilka domów. Dwa sklepy. Kościół i remiza strażacka, gdzie w każdą sobotę jest dyskoteka z kolorowymi światłami. Do miasta dwa kroki, a jednocześnie w pięknej  naturze, czyli  zestawienie idealne. Nasz dom otacza ogród. Ten zaś ogrodzony jest płotem. Za płotem jest mała górka, a za nią dość ruchliwa szosa…
 
    Kiedy byłam ostatnio w domu, był środek zimy. Wszystko  białe – śniegu  po kolana. Pewnego, zwykłego roboczego dnia mój tata wracał z pracy. Jak zawsze od kilkunastu już lat, piętnaście po trzeciej i ani minuty dłużej, ani krócej. Można nastawiać zegarek. Tata otworzył bramę i już miał ruszać w stronę domu. Zawrócił jednak widząc, że ktoś majstruje coś przy płocie.
   -Hola! Hola! – krzyknął do postaci, która prostując się wstała. Jak się okazało był to znajomy we wsi dziadek.
   -Witam szefa!- przywitał się, zakrywając usta ręką.
   -Witam! – odpowiedział  mój tata. –Ale co pan tutaj robi sąsiedzie!?
   -Wiii pan… Jest jedna taka sprawa…
   -Słucham? – tata zapewne oczekiwał kontynuacji w typie „pożyczy  pan piątaka?”. Niestety, nie tym razem…
   -Taka krępacyjna  sprawa… Szukam mojej sztucznej szczęki…
   Po drugiej stronie odpowiedziała konsternacja i  cisza, co sprowokowało  rozwinięcie  opowieści przez osiemdziesięcioletniego dziadka.
   -Widzi pan… Wczoraj było tu takie zajście… W nocy wracałem rowerem tutaj, tą szosą i potrąciło mnie auto. Ktoś wezwał policję… Niech mi pan powie, że łone zawsze  jak są niepotrzebne, to przyjeżdżają szybko?! – tą dziwaczną zależność, zauważyć można również w Grecji… Skąd ja ją znam… :)))
   -A coś się panu stało?
   -Prawa kostka skręcona i biodro trochę potłuczone. A tak to wszystko gra! Wszystko byłoby pięknie, jakbym  nie musiał uciekać, przed tymi…
   -Ale przecież to pana potrącili… Więc nie rozumiem?
   -No tak… Ale widzi pan… Bo ja byłem trochę nie tego… Byłem w stanie… Z resztą do dziś jeszcze mi całkiem nie przeszło… hahaha!!! – od dziadka czuć było jeszcze wyraźnie dzień wczorajszy. A śmiejąc się na chwilę zapomniał zakryć usta i wtedy stało się już jasne – rzeczywiście szukał swojej sztucznej szczęki.
   -No więc przyjechała ta policja. Ten co mnie potrącił już dawno odjechał, więc chcieli dopaść mnie. Ale głupi to ja nie jestem! Panie! Jak tylko się podniosłem,  to zacząłem biec. A łone za mną! I biegłem tutaj, koło tego płota. Dobiegłem, hyc, przeskoczyłem! Skręciłem kostkę i zgubiłem szczękę. To jak szefie? Nie będzie chyba przeszkadzać, jak sobie jej poszukam?
   -Pewnie, niech pan szuka! Ale najważniejszej – czy pan uciekł tym policjantom?
   -Panie! Niech mnie pan nie obraża!!  Jasne jak słońce w południe! – powiedział dziadek z dumą, śmiejąc się od ucha do ucha i zapominając na chwilę czego w tej chwili szuka…
 
 
 
 
Przeczytaj więcej…