O Nikosie, który wie wszystko ( cz.1/2 )… sobota, 6 kwietnia 2013

   

    Jak mogłam przewidzieć, z zamontowaniem mojej Anteny Satelitarnej nie było tak prosto jak obiecywał sprzedawca:

   -Wystarczą dwie  minuty! Każda blondynka to zamontuje.

   -Tak! Tak!! Tak!!! – odpowiedział, kiedy po raz trzeci(!) upewniałam się, czy cały pakiet na sto procent odbierać będzie również w Grecji.

   -Satelita, to satelita. Będzie pani mogła oglądać te swoje TVN Style nawet i w Amazonce.

   Blondynka, szatyn, a nawet brunet. Nikt z montażem nie dał rady. Po trzech tygodniach prób, już zupełnie straciłam  nadzieję myśląc, że na próżno przejechałyśmy z Anteną przez pół Europy. Jani z pomocą najróżniejszych kolegów, próbował wszystkiego. Ostatni z nich załamując ręce powiedział, że ratunek jest jeden  i zwie się… Nikos!

      Sklep Nikosa znajduje się w wiosce obok. Mijałam go często, jednak  za każdym razem  bałam się wejść do środka. Nawet kiedy jest otwarty, zawsze jest w nim ciemno. Wystawa sklepowa przykuwa  uwagę, jednak nie walorami estetycznymi, a zestawieniem elementów składowych. Jest na niej wszystko: fragmenty rur, gniazdka elektryczne, jakiś stary telefon, mikser, odkurzacz, bombka bożonarodzeniowa, patelnia i zestaw kilku żelazek. Wszystko pokryte warstwą kurzu, po którym zapewne można pisać jak na tablicy. Nad całym tym dobytkiem, wisi wielka tablica z dumnie brzmiącym napisem – „Nikos”.

   Sama nigdy bym tam nie weszła z obawy, że już nie wyjdę. Albo wydostanę się po kilku dniach, zastanawiając się gdzie  podziałam swoją nerkę. Tym razem byłam jednak z Janim.

   Mimo, że dzień był  słoneczny, na niebie nie było żadnej chmury, w sklepie już od progu wszystko było zaciemnione. Im głębiej, tym jeszcze ciemniej. Jak w egipskiej świątyni. Po obu stronach, niby dary wotywne, stały najróżniejsze przedmioty. Wiatraki, szczotki do sprzątania, kilka garnków,  zwinięta w wielki rulon metalowa siatka i kilka przenośnych kaloryferów. Poza tym wszędzie były kable, druty, najróżniejsze śruby i gwoździe. Przez stęchłe, niemalże ciemne powietrze, przebijała popielata zawiesina  papierosowego dymu.

    W głębi świeciła się niewielka lampka, stojąca na obłożonym papierzyskami biurku. Za nim, na niewielkim krześle siedział Nikos.

      Krzesło, zdaje się – nie było aż tak małe, tylko Nikos był wzdłuż i wszerz potężny. Nie tyle nas nie przywitał, co nawet na nas nie spojrzał. Wzrok miał wbity w mały telewizor, wiszący wysoko naprzeciwko.

   Po kilku sekundach, leniwie oderwał oczy. Spojrzał na nas, ale znów cisza. Otworzył za to lekko usta. Wydobył się z nich dźwięk wysysania kawałka jedzenia, które widocznie utknęło  między zębami.

   -Tcccyyykkk… – usłyszeliśmy, poczym Nikos sięgnął po wykałaczkę.

   Kiedy zobaczyłam stertę opakowań po co najmniej dwóch porcjach SOUVLAKI (https://salatkapogreckuwpodrozy.pl/blog/2013/01/21/z-cyklu-zacznij-lekko-poniedzialek-grecki-fast-food-czyli-souvlaki-poniedzialek-21-stycznia-2013/ ), stało się jasne – Nikos był przestawiony na trawienie.

      Jani musiał więc zacząć jako pierwszy…

     

     C.D.N.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.