Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Strajki to jedna z najbardziej denerwujących rzeczy w Grecji. Dlaczego jednak jak nic innego, uczą cieszenia się z teraźniejszości?… poniedziałek, 11 stycznia 2016

Jani w oczekiwaniu na kolejną wersję odpowiedzi na pytanie: „Nasz prom odpłynie, czy nie...??? I  co z tym strajkiem...???”.

Jani w oczekiwaniu na kolejną wersję odpowiedzi na pytanie: „Nasz prom odpłynie, czy nie…??? I co z tym strajkiem…???”.

Kto choć raz przebywał w Grecji nieco dłużej, z  pewnością podpisze się pod tym obiema rękami: wieczne strajki, to jedna z najbardziej denerwujących rzeczy w Elladzie. Rujnują plany. Utrudniają codzienne funkcjonowanie. Uniemożliwiają niezliczoną ilość rzeczy. Strajkować mogą wszyscy: pielęgniarki, lekarze, nauczyciele, policja, studenci, obsługa portu, lotnisk, pociągów, poczty, śmieciarze, sklepikarze, robotnicy i rolnicy… Mogłabym tak wyliczać w nieskończoność. I najgorsze jest to, że nigdy nie wiadomo, kiedy strajk dotknie Ciebie!

Nie można się do nich w żaden sposób przygotować ani ich przewidzieć. Nie potrafię już zliczyć ile to razy strajki metra, pociągu, portu czy też samolotu utrudniły mi podróż. Za każdym razem szarpałam sobie nerwy. Próbowałam szukać „innego rozwiązania”. Za każdym razem okazywało się, że nie można zrobić niczego, a wszystkie próby to jedynie strata energii i czasu. Najbardziej denerwowali mnie przy tym wszystkim (przyznaje się bez bicia) sami Grecy! Na wiecznym luzie. Nawet jeśli strajk dotyczył również ich, to tak jakby niezbyt ich to obchodziło. Jakby fakt, że oni również muszą przewrócić do góry nogami swoje plany, spływał po nich jak po kaczce. Te wiecznie zrelaksowane i uśmiechnięte twarze! Myślałam, że ich za to uduszę! Jak w sytuacji, kiedy nagle zmieniać trzeba wszystkie plany, można zachować taki spokój! Przecież to… niedorzeczne!!!

***

Nasz posezonowy pobyt na Krecie był dość krótki. Trwał jedynie pięć dni.  W najbliższym czasie mieliśmy w planach jeszcze kilka podróży, ale przede wszystkim ślub Tolisa, naszego wspólnego przyjaciela z okresu studiów na Lesbos. Tolisa nie widzieliśmy całe wieki, a na ślubie mieli być wszyscy nasi przyjaciele ze okresu studiów. Nie widzieliśmy ich kilka lat. Takich okazji po prostu się nie przegapia.

Na Krecie bawiliśmy się naprawdę świetnie. Turystów prawie już nie było i każde z najpiękniejszych kreteńskich miejsc, można było zobaczyć w odsłonie posezonowej. Do tego pogoda była idealna. O takich wakacjach marzyłam przez cały sezon! Trzeciego dnia naszego pobytu niestety, ale włączyliśmy wiadomości w radio…

Porty na całej Krecie ogłosiły właśnie strajk! Od dzisiejszego dnia z żadnego portu na Krecie nie odpływają, ani nie dopływają żadne promy. Strajk potrwa przez najbliższe dwa dni. Po dwóch dniach będą przeprowadzone rozmowy, czy zostanie przedłużony. Powodem strajku jest   bla… blaa… blaaa…

 

Myślałam, że wybuchnę z wściekłości. Przegapić ślub i wesele Tolisa! Na całe szczęście to nie ja prowadziłam samochód, bo z pewnością wcisnęłabym na pedał gazu i wjechała w cokolwiek co było przede mną:

-No i co my teraz zrobimy???!!!

-Hmmm… – odpowiedział nieco tylko wzruszony Jani –Możemy podejść do miejsca, gdzie sprzedają bilety i popytać. Może oni coś wiedzą?

Bilety na nasz prom, który miał odpłynąć za dwa dni, mieliśmy już kupione. I tak się zaczęło. Pielgrzymka z portowej policji, do jednego, drugiego, trzeciego miejsca gdzie sprzedają bilety i być może coś wiedzą. A w międzyczasie nadsłuchiwanie wiadomości i czytanie najnowszych doniesień w internecie. W każdym źródle mówiono coś zupełnie innego. Na tę bieganinę straciliśmy cały jeden, przepiękny dzień naszego pobytu na Krecie. Czyli jedną piątą naszych wakacji. Ja wściekła jak osa, a Jani – jak zwykle zrelaksowany, jakby właśnie zakończył półgodzinną medytację. To ostatnie denerwowało mnie oczywiście jeszcze bardziej. Następnego dnia planowaliśmy jechać do Rethymno, a wieczorem postanowiliśmy wyjść w Chanii na kawę.

 Mimo, że nie było jeszcze późno, zapadła już ciemna noc. Szliśmy główną promenadą Chanii, po lewej stronie mając morze, którego pokarbowana falami tafla błyszczała w świetle księżyca, a po prawej setki rozświetlonych okienek domów, pamiętających  czasy Wenecjan. Kiedy tak szliśmy wybierając jedną z kawiarenek, właśnie wtedy, poczułam że coś przehaczyło mi się w głowie.

Zostały nam jeszcze dwa dni na Krecie. Nie wiadomo… Być może trochę więcej. Musimy wracać, bo: A, B, C, D i tak dalej, ale jakkolwiek będę wściekła, ani trochę nie zmieni to sytuacji. Nie zmieni jej ani odrobinę, a ja tylko  zszarpię sobie nerwy i popsuje ten wspólny czas na Krecie. Będziemy biegać z jednego miejsca do drugiego, nadsłuchiwać  wiadomości, a to i tak niczego nie zmieni. Prawie usłyszałam, że w mojej głowie zrobiło się jedno małe „klik!”.

Co prawda nie miałam lusterka, ale poczułam jak nagle rozluźniły się mięśnie mojej twarzy, a na ustach pojawił się uśmiech.

-Ooo! Ta będzie fajna!

Rzeczywiście. Trafiliśmy do bardzo klimatycznej kawiarenki, gdzie grała spokojna muzyka i wszędzie pachniało kawą. Następnego dnia, tak jak planowaliśmy, udaliśmy się do Rethymno. A kolejnego, pojechaliśmy do Knossos. Zamiast wiadomości w radio, słuchaliśmy muzyki.

Nie wiem na jakiej zasadzie to w życiu działa, ale często tak jest, że dopiero kiedy się coś zupełnie odpuści, kiedy przestaje się mieć „ciśnienie”, wtedy zaczyna się układać. Szczęście, które mieliśmy często się chyba nie zdarza. Strajk miał być przedłużony przynajmniej o jeszcze jedną dobę. Znaczyło to, że nie zdążylibyśmy na ślub Tolisa. Ale nasz prom wypłynął. Co prawda strajk trwał nadal, ale ten właśnie prom  musiał  zabrać  już ludzi rankiem z Aten i zawieść ich na Kretę. Stwierdzono, że nie ma to sensu by do Aten płynął pusty. W drodze wyjątku, nawet mimo strajku, zabrano pasażerów, którzy nocą popłynęli do Aten.

Nasz prom odpłynął z dwugodzinnym opóźnieniem w stosunku do standardowej, planowanej godziny. Gdyby wiadomość o strajku do nas nie dotarła, nawet byśmy się nie zorientowali, że on w ogóle jest, a jedynym utrudnieniem byłoby dwugodzinne opóźnienie.

Coś czuje, że kiedy następnym razem dopadnie mnie w Grecji strajk, moja twarz również będzie zrelaksowana. Problem rzecz jasna, on obiektywnie będzie istniał. Ale jeśli nie będę mogła na niego wpłynąć – przestanie mnie dotykać.

salatkapogreckuwpodrozy.pl

salatkapogreckuwpodrozy.pl

Wywiad ze mną na blogu “Życie pod Palmami”… sobota, 9 stycznia 2016

 

 

Dziś serdecznie zapraszam na rozmowę ze mną, która znajduje się na podróżniczym blogu “Życie pod Palmami”.  Razem z Kasią, autorką bloga, rozmawiamy o podejmowaniu decyzji o wyjeździe do innego kraju, podążaniu za marzeniami, radzeniu sobie ze strachem w drodze do swojego celu, o tym co zmienia życie w innej kulturze  i kilku innych ciekawych sprawach…

Mam nadzieję, że się Wam spodoba!

Miłego czytania;D

 

„Trzeba pogodzić się ze strachem, spakować go do walizki i robić swoje” 

TRAVELview z Dorotą

Pałac w Knossos na Krecie… środa, 6 stycznia 2016

 

Jeśli dobrze liczę musiało być to jakieś dwanaście lat temu. Slajd! Podaj datę i dokładną nazwę, tego co widzisz na slajdzie. Następny. Następny i kolejny. Ciach! Ciach! Ciach! Data. Nazwa. Data. Nazwa. Data. Nazwa. Gdzieś między dziesiątkami tych wszystkich slajdów, pewnie kilka razy przewinął się pałac w Knossos. Fragment samego pałacu. Jego plan. Malowidła ścienne, albo niewielkie figurki. Egzamin ze sztuki starożytnej zdałam ledwno, ledwo. Zdaje się, że powinnam w ogóle oblać, ale przede mną poległo tyle osób, że profesor postanowił się nad kimś zlitować. Na całe szczęście. Bo jeśli miałabym uczyć się jeszcze raz…

Dziś wyjęłam dokładnie tę samą książkę, z której uczyłam się do egzaminu ze starożytności, na pierwszym roku historii sztuki. Pozakreślane daty, nazwy. Jakieś drobne notatki i kilka plam po kawie. Pamiętam, że nad tą książką usypiałam, a sam jej widok przyprawiał mnie o mdłości. Starożytność poznawana w dość abstrakcyjnym systemie data + nazwa, była dla mnie najnudniejszą rzeczą świata. Często niestety tak jest, że nauka akademicka zupełnie zabija naturalną w człowieku chęć poznawania. A przecież powinno być odwrotnie.

***

Dwanaście lat później. O egzaminie ze starożytności zupełnie zapomniałam, podobnie jak o tych wszystkich datach i nazwach. Tylko od czasu do czasu, ten egzamin śni mi się po nocach. Na Krecie znaleźliśmy się trochę przypadkiem, więc do zwiedzania nawet nie mogłam się zbytnio przygotować. W głowie zostało mi kilka zupełnie podstawowych informacji i przede wszystkim świadomość, że jesteśmy w miejscu, gdzie narodziła się nasza cywilizacja.

Był prześliczny, niezwykle słoneczny październikowy dzień. Jeden z takich, kiedy człowiekowi poprostu się chce wyjść na spacer. Po piekielnie upalnym lecie, łagodne już słońce stało się sprzymierzeńcem. Początek jesieni, podobnie jak koniec wiosny, to dwa najlepsze okresy na zwiedzanie starożytnych budowli. Turystów można było policzyć na palcach i aż trudno  uwierzyć, że latem nie można tu wbić nawet szpilki. Gdzieś dalej słychać było łagodny głos starszego przewodnika, który opowiadał grupie seniorów z Wielkiej Brytanii, jak żyło się tutaj te kilka tysięcy lat temu. Zdaje się, że ich też nie interesowały zbytnio ani dokładne daty, ani trudne do wymówienia nazwy.

 

Pałac w Knossos jest miejscem, gdzie przyszła na świat cywilizacja Europy. Jest to główny zabytek kultury minojskiej, która rozwijała się na tym terenie. Fakt, że to właśnie tu ukształtowała się jedna z najstarszych kultur obszaru Morza Śródziemnego, świadczy o tym, że klimat Krety od tysiącleci sprzyjał człowiekowi. Najstarsze części pałacu w Knossos, który jak na swoje lata ma się nadzwyczajnie dobrze, powstały 2 000 lat p.n.e. Dwa tysiące lat przed naszą erą… Tak dla porównania, jedną z najstarszych budowli na terenie Polski jest rotunda Najświętszej Marii Panny w Krakowie, która powstała w X wieku n.e., ale do dziś zostały z niej zupełne szczątki. Trzeba przyznać, że Grecy mają niezwykle solidne podstawy do swojej wrodzonej dumy. Biorąc pod uwagę, że jeszcze w samym Wersalu za toaletę często brano nieco bardziej ustronny kąt, albo kominek, podczas gdy  w starożytnym Knossos znajdowały się ubikacje oraz  toalety… No cóż, Minojczycy jak na swoje czasy byli genialnie zorganizowani.

Pałac jest ogromną budowlą, która zajmuje grubo ponad 1 700 metrów kwadratowych, zabudowanych na szczycie i zboczu pagórka. Jeśli spojrzy się na plan pałacu z góry, rzeczywiście przypomina on labirynt. Pomieszczeń jest bez liku, a wszystkie połączone są poplątanym układem przejść i korytarzy. Stąd właśnie skojarzenie starożytnych, że owy pałac był labiryntem, gdzie uwięziono Minotaura – potwornego syna króla Minosa, od którego imienia powstała nazwa kultura minojska.

Gigantyczny, jak na swoje czasy, pałac nie miał murów obronnych. Stąd wiemy, że na tym terenie w owych czasach żyło się w pokoju. Pałac stanowił rezerydencję władcy, który uznawany był najprawdopodobniej również za najwyższego kapłana. Cały kompleks pełnił funkcję polityczną, gospodarczą oraz religijną.

W poplątanych korytarzach i komnatach, odnaleziono najróżniejsze naczynia i zdobione figurki, które są dowodem na to jak bardzo rozwój kultury minojskiej był zaawansowany. Liczne ściany pokrywały barwne przedstawienia, malowane delikatną, falującą linią. Przedstawiały ludzi i zwierzęta, często na tle natury.

Kiedy chodzi się po terenie pałacu widać kolorowe malowidła, czy też kolumny pokryte niemalże karmazynową farbą. W takiej postaci żadne z malowideł nie miało prawa się zachować. Rzecz jasna, nie jest to oryginalna wersja, a do dzisiaj  bardzo dyskusyna rekonstrukcja Artura Evansa, o którym mówi się, że w pracach archeologicznych w Knossos, pozwolił sobie na stanowczo zbyt wiele. Czy jest tak rzeczywiście? Wartość wielu z tych rekonstrukcji jest często słaba, ale za to właśnie barwne Knossos, jak niewiele innych miejsc Grecji, potrafi obudzić wyobraźnie i uświadomia, że starożytni nie żyli w świecie jednokolorowych marmurów. Ich świat wypełniony był kolorami.

 Dwanaście lat temu, najchętniej spaliłabym tę książkę. I za żadne skarby, nie dałabym się przekonać, że po latach otworzę ją raz jeszcze i będę czytać z wielką przyjemnością, z wypiekami na twarzy zacierając ręcę na myśl o kolejnej podróży.

Do napisania tego tekstu korzystałam z książki:

Sztuka Świata, tom 2, Bogdan Rutkowski, Wydawnictwo Arkady, Wa-wa 1990, ss. 7 – 23

Jutro obudzi się nowy dzień. Rozpocznie się rok 2016. To jak będzie wyglądać, zależy tylko od Ciebie… czwartek, 31 grudnia 2015

Rok 2015 był dla mnie pięknym i niesamowicie ważnym rokiem. Otwieram pierwszą kartkę nieaktualnego już prawie kalendarza. Zapisany, pokreślony, już bardzo wysłużony. Na tej pierwszej kartce napisane są moje stare postanowienia. Czy warto je ustalać? Przede wszystkim warto je… spełniać, a do tego trzeba zakasać rękawy. Liczę  i analizuje. Wychodzi mi, że spełniłam ponad 70%  moich noworocznych postanowień. Czyli, naprawdę nieźle:D

Wszystkiego zrealizować się nie udało. Bardzo się cieszę za każdym razem, kiedy do mojej skrzynki wpada mail z zapytaniem, jak ma się moja książka o Grecji. Jej napisanie, było jednym z zadań na 2015. Proces jest jeszcze nieukończony. Książka jest nadal w trakcie pisania. W tym roku działo się wiele, więc pisanie chwilowo musiało zejść na drugi plan. Na pewne rzeczy potrzeba trochę więcej czasu.

Mój stary kalendarz zamykam jednak z nieopisaną satysfakcją. Rok 2015 był jednym z najbardziej przełomowych roczników w moim życiu. W tym roku obchodziłam trzydzieste urodziny. Rozkręcenie naszej firmy z wycieczkami po Korfu, to mój największy sukces kończącego się roku. Jednocześnie przyszedł taki fantastyczny moment – świadomości, czego chcę od życia i którą dokładnie obrać drogę. Wiem też, że moje korzenie zapuszczone w Grecji są mocne i stabilne, a przede wszystkim mądrze posadzone. Poczułam niesamowicie przyjemne uczucie niezależności, w każdej sferze życiowej. W miejscu i czasie, w którym jestem czuje się zwyczajnie szczęśliwa. Jest tak, jak zaplanowałam i zapisałam to na pierwszej stronie mojego już prawie ubiegłorocznego kalendarza.

Teraz będę tak robić już zawsze. Koniec roku to bardzo ważny moment, kiedy pewnego chłodnego wieczoru, siedząc spokojnie przy ciepłej herbacie, wyciągam kartkę i długopis. Zastanawiam się nad moim życiem.  Nad każdą jego sferą. Rodzina. Przyjaciele. Praca. Pasja. Jedzenie. Sport. Podróże. Przyjemności. Codzienne nawyki i drobne rytuały.  Myślę dokładnie nad tym co chcę z każdej jednej sfery. Analizuje. Obmyślam. A później zapisuje. Trudno to nawet nazwać postanowieniami. To raczej dość dokładny rozkład celów, planów i zmian, zaczynając od tych największych, po te najdrobniejsze.

Zapisanie, to jeszcze nie wszystko. To nie koniec procesu. Gdzieś na początku ubiegłego roku, przypadkiem przeczytałam o tablicach wizualizacyjnych. Być może już o tym słyszeliście. Wypróbujcie koniecznie! Jak ja je robię? Najpierw wyciągam wielki karton. Każdy jeden cel ubieram w obrazek. Wycięty z gazety. Wydrukowany. Albo narysowany. I przyklejam go do kartonu. O zapisanych postanowieniach na pierwszej kartce kalendarza łatwo zapomnieć, bo kiedy się go otwiera, człowiek od razu przekartkowuje do dnia dzisiejszego. Za to taki wielki karton ląduje tuż przy moim łóżku. Patrzę na niego jak najczęściej. Ta metoda jest rewelacyjna. Jak to działa? Gotowe obrazki widocznie wbijają się w naszą podświadomość, a później rzeczy, które są na nich przedstawione, stają się dla nas  już nie marzeniem, a oczywistością. Jak zrobić taką tablicę – przykład możecie zobaczyć na filmiku niżej.

Co więc zrobić, by rok 2016 był naprawdę wspaniały? Przede wszystkim wziąć odpowiedzialność za własne życie tak na 100%. Porozmawiać szczerze ze sobą, co dokładnie się od życia chce i co konkretnie trzeba w nim zmienić. Później przełożyć to na sformułowane w słowa cele. Nie tyle w nie wierzyć, co uznać je za oczywistość. I najważniejsze. Codziennie, każdego jednego dnia wykonywać konkretne czynności, dla ich spełnienia.

Jutro Nowy Rok. Życzę Wam dużo siły i wiary, by każdego jednego ranka, budzić się i budować piękny dzień. Przez 366 dni w roku. Z tą cudowną świadomością, że każdy jeden wschód słońca, to dla nas zupełnie nowa szansa…  

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Jani sam w domu… poniedziałek, 28 grudnia 2015

W tym roku niestety, ale stało się tak, że Boże Narodzenie spędzaliśmy z Janim oddzielnie. Bo tak jak mój tryb pracy, pozwala mi w grudniu zrobić sobie wakacje i być w Polsce, tak Jani już drugiego dnia Świąt, musiał stawić się do pracy.

Brakowało go bardzo przy wigilijnym stole. Mnie i całej rodzinie. Co chwilę ktoś się o niego pytał, albo ubolewał, że Jani święta w tym roku spędzać musi sam. Oczami wyobraźni, zapewne każdy widział jak samotnie ozdabia choinkę, sam z sobą dzieli się opłatkiem, a później z melancholią w oczach samotnie zasiada do wigilijnej wieczerzy. Ja siedziałam zupełnie o niego spokojna, bo bożonarodzeniowa rzeczywistość w Elladzie, bardzo odbiega od naszej. Dla Greków Boże Narodzenie nie jest bowiem aż tak ważne, jak dla nas Polaków. Dla zainteresowanych, jak wygląda Boże Narodzenie w Grecji – post na ten temat znajdziecie TUTAJ!

***

Zdążyliśmy już podzielić się opłatkiem, rozdać prezenty i zjeść sporą część karpia. Pomyślałam, że zadzwonie do Janiego z życzeniami i sprawdzę jak się ma:

-Wszystkiego najlepszego! Dużo szczęścia i…

-A co się stało?! Urodziny mam w kwietniu… – odpowiada Jani.

-No! Przecież dziś już święta!

-Naprawdę… Hmmm… Nieee… To… Jutrooo! Eh, ty!

-Nie, Jani! Dziś przecież 24 grudnia! Jesteśmy wszyscy na wigilii! Brakuje tu ciebie.

-Jakie święta?! Dorotka, pomyliłaś się. Przecież dziś wszystkie sklepy były otwarte. To jutro! Jutro jest  wigilia i zaczynają się święta!

Przekonać Greka – misja  nie-mo-żli-wa! Potwierdzi to KAŻDY, kto w życiu kiedykolwiek wdawał się z Grekiem w dyskusję. Dałam więc spokój. Machnęłam ręką. Niech  Jani obchodzi sobie święta, kiedy jest mu wygodniej.

-A wiesz, jutro przyjeżdża mnie odwiedzić Vagelis! Jego rodzina obchodzi ósmego stycznia, ale mówi, że w zasadzie to wszystko mu jedno!

Tu mała dygresja… Część Greków rzeczywiście obchodzi Boże Narodzenie 8 stycznia, stosując sie do innego kalenadarza. Vagelis to natomiast jeden z najlepszych przyjaciół Janiego z okresu studiów. Byłam już pewna, że nudno Janiemu z pewnością nie będzie.

Piątek, 25 grudnia

Właśnie w piątek, 25 grudnia wg kalendarza Janiego przypadała wigilia Bożego Narodzenia. Vagelis przyjechał dzień wcześniej, ale też się nie skapną, że to właśnie wtedy, wieczorem  zaczynają się święta. Swoją „wigilię”, czyli 25 grudnia, postanowili spędzić aktywnie. Zaplanowali sobie wypad na narty do kurortu w górach Parnas, blisko Arachowy. Piękne miejsce! To właśnie tam, Jani miał nauczyć Vagelisa jeździć na nartach. Narty które mamy, schowane najgłębiej jak się da, należały do rodziców Janiego. Próbowałam trochę na nich jeździć, ale z każdą próbą moja awersja do nart tylko się pogłębiała. Ja poprostu nie lubię zimy, śniegu, również i nart. W zupełnym przeciwieństwie do lata, morza  i pływania.

-I jak tam? Jak tam Parnas i Arachowa? Czy Vagelis nauczył się już jeździć na nartach?

-Szło nam całkiem nieźle! Ale się uparł, że się nauczy!

-To jak? Nauczył się?

-No… Hmmm… Prawie… Naprawdę, już zaczynało mu iść całkiem dobrze…

-A dlaczego „prawie”?

-Bo kiedy już zaczął łapać równowagę, złamało się mu najpierw zapięcie w bucie, a później narta… I to cała! Dokładnie w połowie! No, ale zrobiliśmy ci fajne zdjęcia świątecznej Arachowy! Będą się podobać! Poszliśmy tam na kawę i nakupiliśmy sobie kiełbasy! Jak święta, to święta! Będziemy ją grillować…

Sobota, 26 grudnia

Tego dnia niestety Jani był nieuchwytny. W Boże Narodzenie wszelakiego typu dyskoteki i cluby pękają w Grecji w szwach. Jani i Vagelis postanowili z tego skorzystać. Co prawda wieczorem Jani nawet i próbował się do mnie dodzwobić, ale po drugiej stronie telefonu słychać było tylko głośną muzykę i śpiew. Wrócili około piątej rano. Padnięci, ale na całe szczęście jeszcze żywi. Nie wnikam, ale podobno bawili się świetnie.

Niedziela, 27 grudnia

-No i co! Miałem racje! Wigilia jest 25 grudnia!  Mówiłem! 26 to pierwszy dzień Świąt, a 27 to drugi!

-Jani! Dziś jest 27 grudnia. Jest już po świętach!

-Ależ co ty mówisz? Przecież wszystkie sklepy są zamknięte!

-Bo jest niedziela!

-Nieee! Bo są święta!

-No dobra, a co dziś robiliście?

-Grillowaliśmy  kiełbasę! Tę, którą kupiliśmy sobie w Arachowie.

-I dobra była?

-No… chyba… Chyba tak…

-Co znaczy „chyba”?

-Oj, to wszystko wina Vagelisa! Miał ją pilnować… Położyliśmy ją na grillu. Ja byłem w kuchni. Przygotowywałem talerze. Vagelis wszedł na chwilę do domu, bo ktoś do niego zadzwonił. Wrócił po chwili, ale kiełbasy już nie było. Kot nam ją ukradł! Wyobrażasz to sobie?! Całą!

-Całą?!

-Nic nie zostawił, bo na nieszczęście, wszystkie jej części były z sobą połączone. Zwiewał jak szalony! No więc chyba musiała być dobra… A wy jak się bawiliście? Twój tata znów robił sushi?

-Jakie sushi?

-No, te… Śledzie!

I tak przez całe święta, każdy pytał co u biednego Janiego? Co by nie było, święta miał bardzo ciekawe. A ja słyszałam po głosie, że bawi się całkiem nieźle:D

Co w Boże Narodzenie ważniejsze jest od śniegu?… czwartek, 24 grudnia 2015

Na śnieg nie ma już co liczyć, a temperatura w Polsce jest teraz mniej więcej taka sama jak w Grecji. Mimo braku śniegu, te Święta i tak będą piękne.

Dla mnie Boże Narodzenie, to czas szczególny. Znów jestem w Polsce z rodziną i przyjaciółmi. Święta to jedyny tak szczególny czas w całym roku, kiedy możemy być wszyscy razem. Przyjeżdżamy z najdalszych zakątków. Jest dużo rozgardiaszu i bałaganu, ale najbardziej liczy się – bycie razem. Tym właśnie są dla mnie Święta. To czas zupełnie bezcenny.

Kochani… Rodzinnych. Spokojnych. Wesołych i przepysznych Świąt Bożego Narodzenia. Odpoczynku od codzienności. Świątecznej magii. Inspirujących prezentów. I poczucia prawdziwej wyjątkowości tych kilku najbliższych dni. Świętujcie, jedzcie, odpoczywajcie!

 

Sałatka po grecku TV – odc. 15: Faworki w odsłonie greckiej… wtorek, 22 grudnia 2015

Boże Narodzenie zbliża się wielkimi krokami. Wigilia już w najbliższy czwartek! Czas zatem najwyższy na nasz świąteczny filmik ;)))

Nie ma co owijać w bawełnę.   Polskie Boże Narodzenie jest dużo barwniejsze niż Boże Narodzenie w wydaniu greckim. A przynajmniej tak jest dla mnie:DD  W Wigilię, na typowo greckim stole pojawią się te same dania, które je się przy każdej innej uroczystej okazji. Różnego rodzaju mięsa, sałatki, poure ziemniaczane, ryż lub też zwykłe frytki. Do tego wino i słodkości. Tylko na marginesie dodam, że danie typu „ryba po grecku” w Grecji nie istnieje i nawet nie przywodzi na myśl  greckich smaków.

Typowo greckich przepisów na Boże Narodzenie nie jest więc aż tak wiele. Są to głównie słodkości z dodatkiem cynamonu, orzechów, miodu. Właściwie wszystkie najważniejsze przepisy, które typowe są dla tego okresu w Grecji, już pojawiły się na blogu. Linki do nich są niżej.

Teraz pozostaje nam zabawa składnikami, inne dodatki i różne wariacje. Przepis na faworki w wydaniu greckim, był jednym z pierwszych przepisów, jakie pojawiły się na Sałatce. Dziś proponujemy go raz jeszcze, ale  w wersji filmowej:D

Jeśli więc macie ochotę na przepyszny grecki akcent w te Święta, proponuje właśnie greckie faworki. Samo ciasto wykonuje się dokładnie tak samo, jak w wydaniu polskim.  Sekretem, który diametralnie zmienia smak jest syrop. Mieszanka miodu… cytryny… orzechów… cynamonu… I typowy grecki akcent gotowy na polskim stole!:D

     Serdecznie zapraszam na nasz filmik!

POLSKIE FAWORKI W WYDANIU GRECKIM – nasz pierwszy przepis

PAKSIMADI – świąteczny sucharek

MELOMAKARONA – greckie ciastka w polewie miodowo – orzechowej

KOURABIEDES – ciastka maślane w posypce z cukru pudru

 

Dlaczego grudzień jest strategicznie tak ważnym miesiącem?… piątek, 18 grudnia 2015

Już nie pamiętam gdzie dokładnie to przeczytałam. Musiało to być jakoś w przelocie. Podobno w dawnych czasach, według wierzeń ludowych, do noworocznej nocy  trzeba było idealnie wysprzątać całą chatę. Uprzątnąć, odkurzyć każdy kąt. Wyrzucić to co zbędne. Wyprać i wyprasować wszystkie firany, zestawy pościeli. Tak żeby w Nowy Rok, dom pełen był nowej energii.

W ludowych wierzeniach jest wiele mądrości.

Podział roku na kwartały, miesiące, tygodnie i dni, pomaga uporządkować życie. Takie etapy wyznaczone przez kalendarz są niezwykle ważne w procesie  planowania, wyznaczania i zdobywania celów. Grudzień jest tu strategicznym miesiącem.

Pod koniec października wpadła mi w  ręce książka, o której wszędzie jest teraz głośno – „Magia sprzątania” Marie Kondo. Zdania co do tej książki są podzielone. Mi bardzo się przydała. Głównym założeniem Kondo jest to, że dla utrzymania domowego porządku powinniśmy mieć bardzo ograniczoną ilość rzeczy. Zatrzymujemy jedynie rzeczy, które albo są nam niezbędne, albo mamy z nim pozytywne skojarzenia, dzięki czemu dają nam dobrą energię. Wszystkich innych należy się pozbyć.

Jeszcze przed wyjazdem na Święta do Polski udało mi się posprzątać cały nasz dom, zatrzymując tylko rzeczy: 1) niezbędne, 2) mające bardzo dobrą energię. Choć myślałam, że nie mam zbyt wielu zbędnych rzeczy i tak wyrzuciłam cztery worki rupieci.  Teraz nasz dom jest w pełnym tego słowa minimalistyczny. I jeszcze nigdy wcześniej w jego przestrzeni nie czułam się tak dobrze. Kiedy tylko do niego wchodzę, czuje że i w mojej głowie zaczyna panować porządek, a wszystko co jest dookoła pozytywnie na mnie działa. Gorąco polecam tę książkę.

Porządkowanie i wyrzucanie tego co jest zbędne, nie ograniczyło się u mnie jedynie do sprzątania. Po uporządkowaniu domu, dalej poszło jak śnieżna lawina. Pierwszy raz od nie pamiętam kiedy, liczba wiadomości w mojej skrzynce wynosi zero! Setki zdjęć z naszych greckich podróży trafia do podpisanych folderów. Czytam i odpowiadam na zapomniane gdzieś w czasie stare komentarze z bloga. Pulpit w moim komputerze posiada już tylko kilka kluczowych ikon. Po co to robię? I dlaczego do końca grudnia  się z tym śpieszę?

Widocznie tak skonstrułowana jest nasza psychika, że potrzebujemy dat, podziałów, etapów, deadlinów. Jednym z najważniejszych jest właśnie 1 stycznia. Za każdym razem, kiedy coś uporządkuje, czuje jak w mojej głowie pojawia się nowa przestrzeń, w której zbierają się nowe pomysły, myśli, inspiracje. Chcę tej wolnej przestrzeni mieć jak najwięcej. Zero wiadomości do odpisania. Zero wiszących tekstów  do przeczytania. Zero rachunków do zapłacenia. Zamiast tego – wolna przestrzeń.

Grudzień jest więc strategicznym momentem, by dokończyć, uporządkować i rozliczyć się ze wszystkiego  co nad nami wisi. Po to by już od pierwszego stycznia zakasać rękawy i barć się za nowe postanowienia i cele. Ludzie żyjący tych kilka setek lat temu mieli racje. Pierwszy styczeń. Jest coś magicznego w tej dacie.

Tymczasem, moje postanowienia na 2016 już prawie gotowe. Puste kartki nowego kalendarza, aż się proszą o zapisanie świetnymi pomysłami. A co z postanowieniami na rok, który właśnie mija? W tym roku u mnie naprawdę dobrze! Z dumą mogę odhaczyć większość tegorocznych postanowień. Jak się jednak okazało nie wystarczyło jedynie je sformułować i zapisać na pierwszej stronie kalendarza. Jest coś co działa znacznie lepiej! Ale o tym dokładnie w ostatnim poście mijającego już roku.  Pozdrawiam Was serdecznie i biegnę dalej kończyć moje sprawy!

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Po co nam Boże Narodzenie?… poniedziałek, 14 grudnia 2015

Robótka

Boże Narodzenie to dla mnie czas szczególny. Uwielbiam całą tę świąteczną atmosferę, nawet z zabieganiem, kolejkami w sklepach, tłumami wszędzie i deadlinem w postaci 24 grudnia. A wszystko to owinięte w czerwono – zielony papier, z mieniącą się ciepłym złotem kokardą.

Ale Święta to coś znacznie więcej…

Dla mnie jest to jedyny okres w roku, kiedy spotykam się z całą rodziną. Wszyscy zjezdżamy się z każdej części Polski i świata, by spędzić razem tych kilka dni. W domu ciepło pachnie piernikiem, suszonymi grzybami, choinką. Ktoś się pokłóci, chwilę później pogodzi. W radiu słychać Georga Michaela. Wszędzie jest głośno. Uwielbiam ten gwar…

Ale Święta to coś jeszcze więcej…

Tak powinno być przez całe 12 miesięcy, ale w  Boże Narodzenie warto sobie dodatkowo o tym przypomnieć. Prosta rzecz… Zrobić coś dla kogoś… Dlatego ogromnie ważnym elementem Świąt jest przyłączenie się do akcji charytatywnych. Każda jedna jest wartościowa. Ale  moje serce zdobyła właśnie ta! I już po raz drugi tuż przed Świętami przyłączam się do Robótki. Na czym ta akcja polega i dlaczego jest taka fajna???

 

Przyłączając się do Robótki, wybierasz jednego mieszkańca Domu Pomocy Społecznej dla Dzieci w Niegowie.  

1. Wybierz osobę.

2. Napisz dla niej świąteczną kartkę i ewentualnie kup dla niej  prezent.

3. Wyślij całość na adres podany niżej.

 

Czym różni się ta akcja od wszystkich innych? Tym, że ofiarowujesz nie rzeczy materialne, a  uwagę  dla dorosłych dzieci mieszkających w tym domu. Ci ludzie  tej właśnie uwagi potrzebują najbardziej. I to właśnie ona jest dla nich najbardziej wartościowym prezentem.

“Ten niegowski dom to wyjątkowe, dobre i piękne miejsce z Opiekunami, którzy próbują ściągać gwiazdki z nieba i tego nieba przychylać. Jednak, choćby nie wiadomo jak się starali, sami nie zaspokoją rozpaczliwej tęsknoty Dzieciaków-Starszaków za byciem zauważonym, docenionym, wyłuskanym z tłumu, zaakceptowanym przez nas mieszkających po “drugiej stronie ogrodzenia”. 
 
Ta tęsknota doskwiera najbardziej w okolicach świąt Bożego Narodzenia. Nosy przylepione do szyby, nerwowe dreptanie po korytarzach, kto dostanie list, do kogo zadzwonią, czy ktoś pojedzie na święta do domu? Oczekiwanie wisi w powietrzu tak gęste, że można je kroić nożem w grube pajdy i jeszcze grubiej smarować rozczarowaniem.”

Jeśli chcesz wziąć udział w tej akcji, wszystkie szczegóły znajdziesz TUTAJ! A TU i TU znajdują się opisy osób, którym możesz przesłać kartkę. Adres Domu Pomocy Społecznej  jest niżej.

Ja już uciekam! Lecę właśnie kupić kartkę, a później jakiś fanjy prezent! Pozdrawiam już prawie świątecznie;DD

 

Dom Pomocy Społecznej dla Dzieci w Niegowie

Rodzinka:…

dla:…

Wierzbowa 4

07-230 ZABRODZIE

 

Czego nie lubię w Grecji?… środa, 9 grudnia 2015

Ughhh...

W Grecji podobało mi się zawsze, od samego początku. Pamiętam jednak, że chwilę po tym jak przyjechaliśmy tu mieszkać na stałe, od czasu do czasu napotykałam osoby, które zdaje się chciały mnie do Grecji zniechęcić. „Zobaczysz, zobaczysz… Pomieszkasz tu trochę… Przejrzysz na oczy, a jak poznasz tutejsze realia, przestanie ci się już tak podobać”. Negatywne emocje były tu wyczuwalne na kilometr. I sama czasem się zastanawiałam, jak to będzie – czy rzeczywiście, po kilku latach zmieni się moje postrzeganie Grecji?

Jak patrzę na Elladę po ponad czterech latach mieszkania tu na stałe? Na szczęście w moim przypadku owe czarnowidztwo się nie sprawdziło. A kiedy zapuściłam już korzenie podoba mi się jeszcze bardziej! Wydaje mi się, że pomogło w tym moje nastawienie. Już na samym początku mieszkania w Grecji nastawiłam się, że z czasem będą wyłaniać się jakieś minusy. W mojej codzienności przeznaczyłam im jednak pewien margines akceptacji.

Dziś post o kilku rzeczach, które w Grecji mi się nie podobają. Akceptuje je, ale wciąż ich nie lubię. Po co o nich piszę? Z dwóch powodów.  Po pierwsze, żeby pokazać, że mimo pisania o pozytywnych stronach tego kraju, ja naprawdę widzę  również negatywy. Po drugie… Wiele osób, które przylatują do Grecji na wakacje, ma wrażenie że tu żyje się jak w raju, a wiecznie uśmiechnięci Grecy, nie mają ani żadnych wad, ani problemów. Idealnie nigdzie nie jest…

1. Brak  otwartości na świat…  To zdecydowanie cecha, której nie lubię najbardziej. Grecy są absolutnymi wielbicielami swojego kraju. Miłość do swojej ojczyzny jest oczywiście czymś dobrym, ale Grecy często tracą przez to ciekawość innych kultur, przez co ich nie znają. Wszelakiego typu zachowania, które są odmienne od typowo greckich, często uznawane są za „dziwactwa”. To jest taki brak tolerancji w lekkim, codziennym wydaniu. To co dla mnie jest zupełnie naturalne, potrafi wprawić Greków w prawdziwą konsternację. Takich kilka przykładów: na śniadanie jem jaja na bekonie; obiad mamy czasem nawet i o 17.00; lubię wychodzić sama do kawiarenek i tam pracować; po ślubie nie zdecydowałam się szybko na ciążę; owoce jem nie po, a przed obiadem; latem  zostawiam męża oraz dom i wyjeżdżam pracować. Na drugim miejscu natomiast jest…

2. Bardzo osobiste pytania są tu na porządku dziennym… Ta sytuacja powtarzała się nagminnie, do momentu kiedy znalazłam fryzjera, który stanowi wyjątek. Idę podciąć włosy. Wchodzę i siadam na fotelu. Chcę się zrelaksować, a później ładnie wyglądać. I jak tylko siadam, zaczyna się zabawa w tysiąc jeden pytań. Z jakiego jesteś kraju? Co robi twój mąż? A czym ty się zajmujesz? Ile zarabiasz? Kiedy zajdziesz w ciążę? Ile masz rodzeństwa? Czym zajmują się twoi rodzice? A gdzie dokładnie mieszkasz? A ta torebka to skąd i ile kosztowała? I tak dalej i tak dalej… Takie naprawdę bardzo osobiste pytania są w Grecji zupełnie na porządku dziennym. Co  było na początku dla mnie prawdziwym szokiem, pytanie w stylu „ile zarabiasz?” wcale nie jest w Elladzie nie na miejscu. Na miejscu trzecim są…

3. Nigdy nie wiesz, kiedy i gdzie nagle będzie strajk!… Pod tym podpisze się chyba każdy. Grecy i ich wieczne strajkowanie. Strajkują raz pociągi. Raz promy. Za innym razem metro. Służba zdrowia. Władze uniwersytetu. Śmieciarze. Nie potrafię już nawet policzyć ile to razy strajki naprawdę popsuły mi plany. Choć jeśli się głębiej zastanowię, w tych strajkach można znaleźć pewien pozytyw. Jest nim nauka elastyczności. Ale o tym będzie już w oddzielnym poście. Na kolejnym miejscu są natomiast…

4. Nie tyle przeszkadza mi biurokracja, co niekompetentni urzędnicy… Na biurokrację narzeka się wszędzie. Nie inaczej jest w Grecji. Jednak niekompetencja greckich urzędników, często potrafi przekroczyć wszelkie możliwe granice. Ustalenie właściwej wersji w danej sprawie często graniczy z cudem. A  załatwianie czegoś to niekończąca się wędrówka od jednych do drugich drzwi, zupełnie jak u Kafki. Myślę, że przyczyną tego jest to, że…

5. W Grecji trudno jest cokolwiek ustalić… Godzinę spotkania… W który dzień ktoś wpadnie… Co będziemy robić… Gdzie pójdziemy…  Tu prędzej się wykończysz niż coś ustalisz. W tym temacie lepiej się więc również poprostu wyluzować. Grecy już tak mają, że żyją całkowicie tu i teraz. Planowanie czegoś na później, to dla nich czysta abstrakcja. Są w Elladzie również pewne pozytywy, które w swojej skrajoności przeradzają się jednak w minusy. Doskonałym przykładem jest…

6. Grecki tradycjonalizm… Szacunek do tradycji i jej pielęgnowanie jest niezwykle cenne. Jednak w momencie, kiedy przeradza się to w skrajność, wtedy zaczynają się problemy. Kiedy dla przykładu zapytacie się typowego Greka „dlaczego papier toaletowy wrzuca się w Grecji nie do muszli klozetowej, a do kosza na śmieci”, najpewniej wam odpowie „no… bo… tak w zasadzie było w Grecji zawsze!”. Tu komentarz jest chyba zbędny ;)) Ta cecha czasami śmieszy. Jednak za żadne skarby nie potrafię się przyzwyczaić do faktu, że…

7. W typowym greckim domu nie ma centralnego ogrzewania… Wbrew stereotypowi w Grecji zimą jest zimno!!! Grecy najczęściej ogrzewają domy na olej opałowy, który jest drogi. Mieszkania ogrzewa się więc zazwyczaj trzy godziny rano i trzy godziny wieczorem. Tak jak dla Greków zimno zimą jest rzeczą normalną,  nie potrafię się do tego przyzwyczaić i zawsze, kiedy przylatuje do Polski obściskuje mój ukochany kaloryfer, kiedy tylko go zobaczę:D Jeśli jesteśmy już w temacie spraw domowych, to absolutnie nigdy nie polubimy się z…

8. Karaluchy i inne robactwo…  Jedno wielkie „aaa!!!”, a chwilę po tym „bleee…”. A w Grecji karaluchy potrafią być naprawdę gigantyczne (4cm długości to taka norma). I nie znalazłam jeszcze sposobu, żeby się ich pozbyć (jeśli macie swoje sprawdzone patenty – błagam, piszcie w komentarzach!). W Grecji nie tylko ogórki, pomidory, pomarańcze czy cytryny są dorodniejsze. Tyczy się to również wszelakiego typu robactwa. Czasem wpadnie dziesięciocentymetrowa skolopendra, albo wleci gigantyczna pszczoła, po której ugryzieniu trzeba natychmiast jechać do szpitala.

Jak widzicie, również i w Grecji są rzeczy, które potrafią denerwować. Ale mieszkanie w innym kraju to wielki sprawdzian tolerancji oraz całkiem przydatnej życiowo umiejętności, machania ręką od czasu do czasu na pewne sprawy.

Mimo wszystko, pozytywów w Grecji jest wiele, wiele więcej. I są one dużo ważniejsze, niż opisane wyżej minusy. A jakie rzeczy lubię w Elladzie najbardziej? O tym już w oddzielnym poście!

      A jak jest u Was? Które rzeczy w Grecji Was denerwują? Piszcie w komentarzach!