Z CYKLU: Inny punkt widzenia – Spacer po starożyntej Messene cz.2/2… sobota, 23 stycznia 2016

 

Część pierwsza postu jest TUTAJ!

 

Korzystamy ze sposobności chodzenia po murawie stadionu i wspinamy się na najwyższe miejsca mijając po drodze fotele i loże dla bogaczy stojące na łapach fantastycznych stworów. Przy okazji widzimy kamienie opisane czerwoną farbą – to oryginalne części budowli!

Wchodzimy z powrotem do górnej części stanowiska. Uwagę przyciąga dach, który chroni pozostałości rzymskiej rezydencji (I-IV w. n.e.) w postaci geometrycznych mozaik. Stąd pochodzi rzeźba Artemidy Łowczyni – to najciekawszy eksponat w tutejszym muzeum.

Kolejny teatr? I tak i nie. Eklesiasterion służył przede wszystkim jako miejsce zgromadzeń politycznych, ale również występów kultowych związanych np. ze świętami. Podłogę orchestry zdobi mocno już sfatygowany wzór złożony z czworokątnych, różnokolorowych kamieni. Widać też częściową rekonstrukcję fasady budowli tworzącej zaplecze dla aktorów – pierwotnie składała się z kolumn, drewnianych drzwi i pomalowanych paneli.

Tabliczka kieruje ku północnej części agory, gdzie kiedyś stała zadaszona hala wsparta na kolumnach czyli stoa – służąca jako miejsce handlu i schronienia przed słońcem. Niestety dziś już niewiele z niej zostało. Na zdjęciu widać pozostałości systemu kanalizacyjnego odprowadzającego nadmiar wody z agory.

Na koniec jeszcze „dostałam” to co lubię najbardziej czyli ruiny łaźni. Zbudowano je w V w., a użytkowano aż do VII. Widać pozostałości ogrzewania podłogowego (hypocaustum) pod pomieszczeniami sauny i gorących basenów. Na podpórkach z terakotowych płytek (pilae) układano podłogę zazwyczaj zdobioną mozaikami. W tej przestrzeni hulało gorące powietrze pochodzące z olbrzymiego pieca. Podobne konstrukcje były w ścianach. Łaźnie w Messene były publiczne i niewielkie, ale i tak działają  na wyobraźnię.

Wyjście z terenu stanowiska archeologicznego nie jest jednak końcem zwiedzania. Są jeszcze ruiny Bramy Akadyjskiej o średnicy niemal 20m, która wraz z systemem fortyfikacji broniła dostępu do Messenii stojąc na drodze łączącej te krainę z Arkadią. Dziś przez bramę prowadzi najzwyklejsza droga – można ją przejechać nawet ciężarówką. Droga do stanowiska archeologicznego od strony Meligalas prowadzi właśnie przez bramę. Obok widać mur obronny wraz z dobrze zachowanymi wieżami strażniczymi. Podobno można pochodzić wzdłuż fortyfikacji, ale tutaj teren był ogrodzony, a niestety nie mieliśmy czasu na poszukiwania, bo czekało nas ponad 400km jazdy, plus zwiedzanie Olimpii.

Ciekawa jestem czy Messene zrobiło na Was tak duże wrażenie jak na nas? Jeśli chcecie ją zwiedzić – stanowisko znajduje się niecałą godzinę jazdy od Kalamaty. Na Google Maps trzeba wpisać Ancient Messene i wtedy doprowadzi Was wprost na teren wykopalisk. A jeśli chcecie przejeżdżać przez Bramę Akadyjską to wybierzcie drogę przez Meligalas i Neochori – trochę naokoło, ale warto. Ewentualnie jadąc przez Mavrommati, nie skręcajcie na Anciet Messene, tylko udajcie się kawałek dalej.

Życzę szerokiej drogi i odkrywania mniej znanych zakątków i zabytków Grecji!

Jagoda
Chaos w podróży

Z CYKLU: Inny punkt widzenia – Spacer po starożyntej Messene cz.1/2… piątek, 22 stycznia 2016

Mesini

Messene

Dziś kolejny post z cyklu “Inny punkt widzenia”, w którym gościnnie o Grecji piszą zaproszone osoby. W dzisiejszym wpisie Jagoda z bloga CHAOS W PODRÓŻY opowiada o Messene, starożytnej miejscowości znajdującej się na Peloponezie. Miejsce jest niezwykłe, a post szczególnie spodoba się osobom, które kochają podróżować do starożytnych miejsc. Serdecznie zapraszamy na pierwszą z dwóch części spaceru po Messene…

***

Jeśli miałabym osobie nielubiącej zwiedzać, nieinteresującej się archeologią czy historią polecić jeden, tylko jeden zabytek w Grecji, byłaby to starożytna Messene – miasto, któremu nazwę dała antyczna bogini. Mam nadzieję, że moja relacja pokaże, że jest to miejsce wyjątkowe.
Do Messene (zwanej też Messini lub czasem Ithomi) trafiliśmy przypadkiem. Rankiem pożegnaliśmy uroczy pokoik z widokiem na zatokę w okolicach Nafplionu i zmierzaliśmy do Pargi. Ponieważ czekało nas ok. 5-6 godzin jazdy, planowaliśmy zwiedzanie tylko pozostałości słynnej Olimpii. Jednak przy drodze zaczęły się pojawiać charakterystyczne jasnobrązowe tabliczki kierujące do Ancient Messene. Szybko przewertowałam przewodniki,  ale rezultat nie był zachęcający. Zarówno National Geographic jak i Wiedza i Życie poświęciły temu stanowisku niewiele miejsca, bez żadnych zachwytów. Jednak moją czujność obudziły słowa „dobrze zachowany stadion” –  tak, jeden taki pamiętałam z jakiś zdjęć, ale czy to było Messene? Włączyłam internet i na anglojęzycznych blogach znalazłam trochę zdjęć. Już po pierwszych wiedziałam – tak, to tu! Byliśmy zgodni – jedziemy!

Po wejściu na stanowisko (bilety 5euro) skręciliśmy w prawo – do teatru, ale ponieważ na scenie dawała właśnie występ duża grupa Francuzów, a my nie lubimy tłoku, przeszliśmy więc na tyły budowli. Wyszło nam to na dobre, bo „odkryliśmy” budowlę (wczesnochrześcijańskie miejsce modłów) z geometrycznymi mozaikami, a do samego teatru weszliśmy tak jak widzowie w starożytności,  przez bramę o trójkątnym sklepieniu.

Odsłonięto dopiero kilkanaście pierwszych rzędów, ale zabudowania za orchestrą są lepiej zachowane niż w słynnym Epidauros. Oczywiście siedzenia w pierwszym rzędzie były najbardziej reprezentacyjne. Teraz też można usiąść na marmurowym fotelu z łapami lwa.

Później zobaczyłam kolejne mozaiki – niestety w niezbyt dobrym stanie, ale to zapewne dlatego, że w miejscu tym chrześcijanie zbudowali w VI w. n.e bazylikę. Sama mozaika jest o tyle ciekawa, że prawdopodobnie pokazywała historię z zaginionej sztuki Menandera „Messenia”. Po mozaice można chodzić tuz obok – przy kolumnadzie wyznaczającej miejsce handlu zwierzętami i mięsem (starożytny mięsnymarket).

Już nie mogę doczekać się stadionu i mimo, że nie zobaczyłam wszystkiego idę właśnie tam. Pierwsze spojrzenie na stadion jest z góry. Mam wrażenie, że patrzę na setki kolumn, ale chyba jednak nie ma ich aż tylu…

Po prawej stronie moją uwagę przyciąga brama – jest to propylon do gimnazjonu, czyli całego kompleksu złożonego z części treningowej oraz stadionu otoczonego przez stoę (kolumnadę).

Najpierw widać pozostałości palestry czyli miejsca, gdzie greccy zawodnicy ćwiczyli pod okiem trenerów przygotowując się do walki na arenie lub wojnie. Takie starożytne siłownie czy koszary. Najlepiej zachowane są umywalki, w dodatku wyłożone drobną mozaiką o ceglastym kolorze dobrze widocznym w wypełniającej je deszczówce. Nawet otoczenie atletów musiało być estetyczne!

Nieopodal walają się na ziemi szczątki jakiejś budowli o nietypowej jak na warunki greckie, stożkowatej kopule. Był to pomnik z grobowcem z III w. p.n.e wykonany dla 8 członków arystokratycznych rodzin. Na szczycie zachowanej  korynckiej kolumny pozostał kapitel, wspierający brązowe zwieńczenie. Dziwne, ale kto bogatemu zabroni?

Na jednym końcu stadionu można podziwiać zrekonstruowaną budowlę – mauzoleum prominentnej rodziny Saithidae z I-III w.n.e., której członkowie pełnili ważne funkcje w czasach rzymskich, min. byli gubernatorami prowincji Achaji czyli Grecji.

Jagoda

C.d.n. …

Co najbardziej lubię w samych Grekach?… czwartek, 14 stycznia 2016

Grudniowy post o tym, czego nie lubię w Grecji, był jednym z najbardziej komentowanych postów, jakie pojawiły się na Sałatce. Zainteresowanie nim wyprzedziło nawet cykl postów o moich perypetiach z moją grecką teściową:D Tak dla porządku: post o tym czego nie lubię w Grecji  przeczytacie TU!, a o dawnych perypetiach z Fetą TU!, TU! i TUTAJ!. Cech, których w Grekach nie lubię jest co prawda kilka, ale mimo wszystko znacznie ważniejsze są dla mnie te dobre. To właśnie one przyćmiewają greckie wady i przywary sprawiając, że w Grecji mieszka mi się po prostu dobrze. „(…) I że tam gdzie rośnie [wino – przyp. mój], to jakoś nam się na ogół podoba, zgadza się z klimatem, reakcjami międzyludzkimi, jedzeniem, satysfakcją z chwili i powtarzalnością (…)”. Tak w grudniowym „Zwierciadle” (strona 82)  powiedział Marek Kondrat. Podpisuje się pod tym obiema rękami. W moim przypadku, tak właśnie to działa.

Dziś więc post o tym, co najbardziej lubię w samych Grekach. Grecja, jako kraj, to oddzielna sprawa. Samą Grecją zajmę się więc w zupełnie oddzielnym poście. Dziś weźmy na tapetę mieszkańców Ellady. Co więc najbardziej lubię w samych Grekach…

SKUPIANIE SIĘ NA TERAŹNIEJSZOŚCI GRECY MAJĄ WPISANE W SWOIM DNA…

Właśnie mieliśmy przerwę na obiad podczas jednej z wycieczek. Usiedliśmy z kierowcą przy stole, a po chwili dosiedli się inni kierowcy, przewodnicy, sternicy, kelner który zrobił sobie przerwę i Bóg wie kto jeszcze. Jedzenie, piękny widok, śmiechy, chichy i ploteczki. Kwadrans zamienił się w dwa, a później i trzy. Nagle zerknęłam na zegarek. Zerwałam się z miejsca, trochę jakby się paliło i chwyciłam za mój plecak. Obok stała lampka niedopitego przeze mnie jeszcze białego wina. Mój kierowca chwycił mnie za rękę. Spojrzał głęboko w oczy i spokojnie powiedział: „Nie śpiesz się! Pamiętaj… nigdy tak się nie śpiesz… Usiądź i spokojnie dopij swoje wino. Trzy minuty nikogo tu nie zbawi.”. Te słowa „nie śpiesz się” rozbrzmiewają mi w głowie, za każdym razem kiedy w pędzie, czy stresie  na chwilę stracę  głowę. I za każdym razem bardzo mnie uspakajają. Podczas przerw obiadowych z naszą grecką częścią załogi, co chwilę ktoś zabiera mi komórkę. A kiedy martwię się czymś na następny dzień, odpowiedź zawsze jest mniej więcej ta sama: „Ale to jest dopiero juto! A teraz… Teraz idziemy na kawę!”. Grecy jak chyba żaden inny naród mają wrodzoną umiejętność skupiania się na teraźniejszości. Ta umiejętność jest absolutnie niesamowita,  szczególnie w dzisiejszych ciągle pędzących, a przy tym wiecznie spóźnionych czasach.

POTRAFIĄ CZERPAĆ OGROMNĄ PRZYJEMNOŚĆ Z NAJPROSTRZYCH RZECZY W ŻYCIU…

Jeśli ktoś siedział z Grekami w tawernie, był na greckim weselu, albo na zwyczajnej kawie, to doskonale wie o czym mówię. Grecy mają niesłychaną umiejętność cieszenia się z podstawowych przyjemności życia. Jak chyba żaden inny naród, delektują się jedzeniem i dyskutują o nim godzinami. Potrzebują zaledwie jednego kieliszka wina, żeby tańczyć tak jakby nikt nie patrzył. A kiedy godzinami sączą jedną kawę, potrafią zupełnie się wyłączyć i całkowicie zrelaksować. Po kilku latach mieszkania w Elladzie sama dochodzę do wniosku, że w gruncie rzeczy, człowiekowi naprawdę niewiele potrzebne jest do szczęścia. Wystarczy nauczyć się czerpać radość z zupełnie prostych  rzeczy.

LEKKO ZADARTY NOS I WYPROSTOWANE PLECY. WRAZ Z  MLEKIEM MATKI, GRECZYNKI WYSYSAJĄ NATURALNĄ DUMĘ…

 Jeśli kiedykolwiek będziecie w Grecji, zwróćcie uwagę na typowe Greczynki. Obojętnie w jakim są wieku. Sprzedawczynie w sklepach. Kelnerki. Nauczycielki. Lekarki czy też szefowe. Typowe Greczynki są pozbawione kompleksów. Nie ważne ile mają w portfelu, co takiego w życiu robią i tak naprawdę – jak wyglądają. Głowa do góry, lekko zadarty nos i wyprostowane plecy. Taka wrodzona duma, naturalny szacunek do samej siebie i brak kompleksów, absolutnie uwielbiam u greckich kobiet.

SZANUJĄ SWÓJ KRAJ, KULTURĘ I TRADYCJE…

Co prawda nie lubię negatywnych porównań, ale.. niestety –  tym razem samo nasuwa się na klawiaturę. Kiedy jestem w Polsce, co chwilę  od kogoś słyszę: „Ojej! A co ty tutaj robisz…? Przecież w Polsce  jest tak szaro i zimno! Dlaczego nie jesteś teraz w Grecji?!”. Złe zdanie  na temat swojego kraju, w żadnym wypadku nie przeszłoby Grekowi przez usta. I to nawet z nożem na gardle… Dla porównania, kiedy tylko przyjechałam do Grecji po raz pierwszy, aż do znudzenia słyszałam: „Like here – nowhere!” [Nigdzie nie jest tak dobrze, jak u nas!]. Grecy są absolutnymi fanami swojego kraju.  I to jest jedna z fajniejszych rzeczy, których można się od nich nauczyć. Po kilku latach mieszkania w Grecji, szczególnie będąc za granicą, nauczyłam się mówienia o Polsce w samych superlatywach.

SĄ ZAKRĘCENI NA PUNKCIE JEDZENIA…

Grecy są zakręceni na punkcie jedzenia, kuchni, gotowania. Wyjście do tawerny, traktuje się niemalże jak wyjście do teatru (dlatego przed wyjściem do nawet najzwyklejszej tawerny zakłada się odświętne ubrania). Przy jedzeniu można siedzieć godzinami, a obiad to najważniejszy punkt dnia. Ilość gazet i programów kulinarnych w Grecji, przyprawia o zawrót głowy. Tak naprawdę to właśnie w Grecji przekonałam się jak ważną częścią życia jest jedzenie i jaką zabawę można z niego mieć.

W GRECKIEJ  RODZINIE JEST POTĘŻNA  SIŁA…

Co prawda czasem przeszkadza moment, kiedy  grecka teściowa wyskakuje z lodówki. Ale mimo wszystko, w greckiej rodzinie jest siła! Raz na jakiś czas każdy się pokłóci, ale co jak co, kiedy jest problem, za każdym członkiem rodziny, staje się murem! Świadomość, że co by się nie stało w życiu, to twoja rodzina i tak ci pomoże, daje ogromne poczucie bezpieczeństwa.

KOBIETOM BARDZO CZĘSTO MÓWI SIĘ KOMPLEMENTY…

Często ktoś mówi mi, że ponieważ jestem blondynką, to zapewne jestem zasypywana w Grecji komplementami. Racja! Ale tak samo jest w przypadku wszystkich innych kobiet. Stereotyp greckiego podrywacza jest sporo naciągnięty (o tym jeszcze kiedyś z pewnością będzie). A prawda jest taka, że greccy mężczyźni po prostu  na co dzień komplementują kobiety. Niezależnie od wieku, koloru włosów, stanu matrymonialnego – na porządku dziennym jest tu mówienie komplementów! Opa! I tu moja hipotetyczna odpowiedź na pytanie – jak to się dzieje, że Greczynki nie mają kompleksów:DD „Cześć! Jak ty pięęęknie dziś wyglądasz!” –  takie powitanie jest greckim standardem.

CO PRAWDA PIENIĄDZE SĄ W ŻYCIU WAŻNE, ALE JEST TYLE PIĘKNIEJSZYCH  RZECZY NA ŚWIECIE…

Przesiadują w tawernach. Spędzają godziny przy jednej kawie. Tańczą do białego rana. A jeszcze do tego, nie stresują się kiedy jest jakiś problem. Grecja nigdy nie była, nie jest i nie będzie krajem, w którym pracuje się jak na zachodzie. Odpowiedź na wciąż powracające w obliczu kryzysu pytanie:  kiedy ci Grecy w końcu wezmą się do pracy? – jest dość prosta… NIGDY! -jeśli mówimy o zachodnim znaczeniu słowa „praca”.  Dla Greków pieniądze po prostu nie są najważniejsze. Ważniejszy jest czas dla siebie, dla rodziny, przyjaciół. Takie narody jak na przykład Niemcy, są tym oburzone. Ale statystyki mówią same za siebie. Najmniej zawałów serca i rozwodów w Europie, jest właśnie w Grecji. Czy taki stosunek do życia jest dobry? Podpowiedź znajdziecie sprawdzając, gdzie między innymi owi Niemcy,  najchętniej jadą na letnie wakacje…

 

***

Ufff… To chyba tyle! Jestem bardzo ciekawa jakie cechy Wy najbardziej cenicie w Grekach? Co w nich kochacie, podziwiacie i czego według Was można się od nich nauczyć?

Piszcie w komentarzach!:D

salatkapogreckuwpodrozy.pl

salatkapogreckuwpodrozy.pl

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Strajki to jedna z najbardziej denerwujących rzeczy w Grecji. Dlaczego jednak jak nic innego, uczą cieszenia się z teraźniejszości?… poniedziałek, 11 stycznia 2016

Jani w oczekiwaniu na kolejną wersję odpowiedzi na pytanie: „Nasz prom odpłynie, czy nie...??? I  co z tym strajkiem...???”.

Jani w oczekiwaniu na kolejną wersję odpowiedzi na pytanie: „Nasz prom odpłynie, czy nie…??? I co z tym strajkiem…???”.

Kto choć raz przebywał w Grecji nieco dłużej, z  pewnością podpisze się pod tym obiema rękami: wieczne strajki, to jedna z najbardziej denerwujących rzeczy w Elladzie. Rujnują plany. Utrudniają codzienne funkcjonowanie. Uniemożliwiają niezliczoną ilość rzeczy. Strajkować mogą wszyscy: pielęgniarki, lekarze, nauczyciele, policja, studenci, obsługa portu, lotnisk, pociągów, poczty, śmieciarze, sklepikarze, robotnicy i rolnicy… Mogłabym tak wyliczać w nieskończoność. I najgorsze jest to, że nigdy nie wiadomo, kiedy strajk dotknie Ciebie!

Nie można się do nich w żaden sposób przygotować ani ich przewidzieć. Nie potrafię już zliczyć ile to razy strajki metra, pociągu, portu czy też samolotu utrudniły mi podróż. Za każdym razem szarpałam sobie nerwy. Próbowałam szukać „innego rozwiązania”. Za każdym razem okazywało się, że nie można zrobić niczego, a wszystkie próby to jedynie strata energii i czasu. Najbardziej denerwowali mnie przy tym wszystkim (przyznaje się bez bicia) sami Grecy! Na wiecznym luzie. Nawet jeśli strajk dotyczył również ich, to tak jakby niezbyt ich to obchodziło. Jakby fakt, że oni również muszą przewrócić do góry nogami swoje plany, spływał po nich jak po kaczce. Te wiecznie zrelaksowane i uśmiechnięte twarze! Myślałam, że ich za to uduszę! Jak w sytuacji, kiedy nagle zmieniać trzeba wszystkie plany, można zachować taki spokój! Przecież to… niedorzeczne!!!

***

Nasz posezonowy pobyt na Krecie był dość krótki. Trwał jedynie pięć dni.  W najbliższym czasie mieliśmy w planach jeszcze kilka podróży, ale przede wszystkim ślub Tolisa, naszego wspólnego przyjaciela z okresu studiów na Lesbos. Tolisa nie widzieliśmy całe wieki, a na ślubie mieli być wszyscy nasi przyjaciele ze okresu studiów. Nie widzieliśmy ich kilka lat. Takich okazji po prostu się nie przegapia.

Na Krecie bawiliśmy się naprawdę świetnie. Turystów prawie już nie było i każde z najpiękniejszych kreteńskich miejsc, można było zobaczyć w odsłonie posezonowej. Do tego pogoda była idealna. O takich wakacjach marzyłam przez cały sezon! Trzeciego dnia naszego pobytu niestety, ale włączyliśmy wiadomości w radio…

Porty na całej Krecie ogłosiły właśnie strajk! Od dzisiejszego dnia z żadnego portu na Krecie nie odpływają, ani nie dopływają żadne promy. Strajk potrwa przez najbliższe dwa dni. Po dwóch dniach będą przeprowadzone rozmowy, czy zostanie przedłużony. Powodem strajku jest   bla… blaa… blaaa…

 

Myślałam, że wybuchnę z wściekłości. Przegapić ślub i wesele Tolisa! Na całe szczęście to nie ja prowadziłam samochód, bo z pewnością wcisnęłabym na pedał gazu i wjechała w cokolwiek co było przede mną:

-No i co my teraz zrobimy???!!!

-Hmmm… – odpowiedział nieco tylko wzruszony Jani –Możemy podejść do miejsca, gdzie sprzedają bilety i popytać. Może oni coś wiedzą?

Bilety na nasz prom, który miał odpłynąć za dwa dni, mieliśmy już kupione. I tak się zaczęło. Pielgrzymka z portowej policji, do jednego, drugiego, trzeciego miejsca gdzie sprzedają bilety i być może coś wiedzą. A w międzyczasie nadsłuchiwanie wiadomości i czytanie najnowszych doniesień w internecie. W każdym źródle mówiono coś zupełnie innego. Na tę bieganinę straciliśmy cały jeden, przepiękny dzień naszego pobytu na Krecie. Czyli jedną piątą naszych wakacji. Ja wściekła jak osa, a Jani – jak zwykle zrelaksowany, jakby właśnie zakończył półgodzinną medytację. To ostatnie denerwowało mnie oczywiście jeszcze bardziej. Następnego dnia planowaliśmy jechać do Rethymno, a wieczorem postanowiliśmy wyjść w Chanii na kawę.

 Mimo, że nie było jeszcze późno, zapadła już ciemna noc. Szliśmy główną promenadą Chanii, po lewej stronie mając morze, którego pokarbowana falami tafla błyszczała w świetle księżyca, a po prawej setki rozświetlonych okienek domów, pamiętających  czasy Wenecjan. Kiedy tak szliśmy wybierając jedną z kawiarenek, właśnie wtedy, poczułam że coś przehaczyło mi się w głowie.

Zostały nam jeszcze dwa dni na Krecie. Nie wiadomo… Być może trochę więcej. Musimy wracać, bo: A, B, C, D i tak dalej, ale jakkolwiek będę wściekła, ani trochę nie zmieni to sytuacji. Nie zmieni jej ani odrobinę, a ja tylko  zszarpię sobie nerwy i popsuje ten wspólny czas na Krecie. Będziemy biegać z jednego miejsca do drugiego, nadsłuchiwać  wiadomości, a to i tak niczego nie zmieni. Prawie usłyszałam, że w mojej głowie zrobiło się jedno małe „klik!”.

Co prawda nie miałam lusterka, ale poczułam jak nagle rozluźniły się mięśnie mojej twarzy, a na ustach pojawił się uśmiech.

-Ooo! Ta będzie fajna!

Rzeczywiście. Trafiliśmy do bardzo klimatycznej kawiarenki, gdzie grała spokojna muzyka i wszędzie pachniało kawą. Następnego dnia, tak jak planowaliśmy, udaliśmy się do Rethymno. A kolejnego, pojechaliśmy do Knossos. Zamiast wiadomości w radio, słuchaliśmy muzyki.

Nie wiem na jakiej zasadzie to w życiu działa, ale często tak jest, że dopiero kiedy się coś zupełnie odpuści, kiedy przestaje się mieć „ciśnienie”, wtedy zaczyna się układać. Szczęście, które mieliśmy często się chyba nie zdarza. Strajk miał być przedłużony przynajmniej o jeszcze jedną dobę. Znaczyło to, że nie zdążylibyśmy na ślub Tolisa. Ale nasz prom wypłynął. Co prawda strajk trwał nadal, ale ten właśnie prom  musiał  zabrać  już ludzi rankiem z Aten i zawieść ich na Kretę. Stwierdzono, że nie ma to sensu by do Aten płynął pusty. W drodze wyjątku, nawet mimo strajku, zabrano pasażerów, którzy nocą popłynęli do Aten.

Nasz prom odpłynął z dwugodzinnym opóźnieniem w stosunku do standardowej, planowanej godziny. Gdyby wiadomość o strajku do nas nie dotarła, nawet byśmy się nie zorientowali, że on w ogóle jest, a jedynym utrudnieniem byłoby dwugodzinne opóźnienie.

Coś czuje, że kiedy następnym razem dopadnie mnie w Grecji strajk, moja twarz również będzie zrelaksowana. Problem rzecz jasna, on obiektywnie będzie istniał. Ale jeśli nie będę mogła na niego wpłynąć – przestanie mnie dotykać.

salatkapogreckuwpodrozy.pl

salatkapogreckuwpodrozy.pl

Wywiad ze mną na blogu “Życie pod Palmami”… sobota, 9 stycznia 2016

 

 

Dziś serdecznie zapraszam na rozmowę ze mną, która znajduje się na podróżniczym blogu “Życie pod Palmami”.  Razem z Kasią, autorką bloga, rozmawiamy o podejmowaniu decyzji o wyjeździe do innego kraju, podążaniu za marzeniami, radzeniu sobie ze strachem w drodze do swojego celu, o tym co zmienia życie w innej kulturze  i kilku innych ciekawych sprawach…

Mam nadzieję, że się Wam spodoba!

Miłego czytania;D

 

„Trzeba pogodzić się ze strachem, spakować go do walizki i robić swoje” 

TRAVELview z Dorotą

Pałac w Knossos na Krecie… środa, 6 stycznia 2016

 

Jeśli dobrze liczę musiało być to jakieś dwanaście lat temu. Slajd! Podaj datę i dokładną nazwę, tego co widzisz na slajdzie. Następny. Następny i kolejny. Ciach! Ciach! Ciach! Data. Nazwa. Data. Nazwa. Data. Nazwa. Gdzieś między dziesiątkami tych wszystkich slajdów, pewnie kilka razy przewinął się pałac w Knossos. Fragment samego pałacu. Jego plan. Malowidła ścienne, albo niewielkie figurki. Egzamin ze sztuki starożytnej zdałam ledwno, ledwo. Zdaje się, że powinnam w ogóle oblać, ale przede mną poległo tyle osób, że profesor postanowił się nad kimś zlitować. Na całe szczęście. Bo jeśli miałabym uczyć się jeszcze raz…

Dziś wyjęłam dokładnie tę samą książkę, z której uczyłam się do egzaminu ze starożytności, na pierwszym roku historii sztuki. Pozakreślane daty, nazwy. Jakieś drobne notatki i kilka plam po kawie. Pamiętam, że nad tą książką usypiałam, a sam jej widok przyprawiał mnie o mdłości. Starożytność poznawana w dość abstrakcyjnym systemie data + nazwa, była dla mnie najnudniejszą rzeczą świata. Często niestety tak jest, że nauka akademicka zupełnie zabija naturalną w człowieku chęć poznawania. A przecież powinno być odwrotnie.

***

Dwanaście lat później. O egzaminie ze starożytności zupełnie zapomniałam, podobnie jak o tych wszystkich datach i nazwach. Tylko od czasu do czasu, ten egzamin śni mi się po nocach. Na Krecie znaleźliśmy się trochę przypadkiem, więc do zwiedzania nawet nie mogłam się zbytnio przygotować. W głowie zostało mi kilka zupełnie podstawowych informacji i przede wszystkim świadomość, że jesteśmy w miejscu, gdzie narodziła się nasza cywilizacja.

Był prześliczny, niezwykle słoneczny październikowy dzień. Jeden z takich, kiedy człowiekowi poprostu się chce wyjść na spacer. Po piekielnie upalnym lecie, łagodne już słońce stało się sprzymierzeńcem. Początek jesieni, podobnie jak koniec wiosny, to dwa najlepsze okresy na zwiedzanie starożytnych budowli. Turystów można było policzyć na palcach i aż trudno  uwierzyć, że latem nie można tu wbić nawet szpilki. Gdzieś dalej słychać było łagodny głos starszego przewodnika, który opowiadał grupie seniorów z Wielkiej Brytanii, jak żyło się tutaj te kilka tysięcy lat temu. Zdaje się, że ich też nie interesowały zbytnio ani dokładne daty, ani trudne do wymówienia nazwy.

 

Pałac w Knossos jest miejscem, gdzie przyszła na świat cywilizacja Europy. Jest to główny zabytek kultury minojskiej, która rozwijała się na tym terenie. Fakt, że to właśnie tu ukształtowała się jedna z najstarszych kultur obszaru Morza Śródziemnego, świadczy o tym, że klimat Krety od tysiącleci sprzyjał człowiekowi. Najstarsze części pałacu w Knossos, który jak na swoje lata ma się nadzwyczajnie dobrze, powstały 2 000 lat p.n.e. Dwa tysiące lat przed naszą erą… Tak dla porównania, jedną z najstarszych budowli na terenie Polski jest rotunda Najświętszej Marii Panny w Krakowie, która powstała w X wieku n.e., ale do dziś zostały z niej zupełne szczątki. Trzeba przyznać, że Grecy mają niezwykle solidne podstawy do swojej wrodzonej dumy. Biorąc pod uwagę, że jeszcze w samym Wersalu za toaletę często brano nieco bardziej ustronny kąt, albo kominek, podczas gdy  w starożytnym Knossos znajdowały się ubikacje oraz  toalety… No cóż, Minojczycy jak na swoje czasy byli genialnie zorganizowani.

Pałac jest ogromną budowlą, która zajmuje grubo ponad 1 700 metrów kwadratowych, zabudowanych na szczycie i zboczu pagórka. Jeśli spojrzy się na plan pałacu z góry, rzeczywiście przypomina on labirynt. Pomieszczeń jest bez liku, a wszystkie połączone są poplątanym układem przejść i korytarzy. Stąd właśnie skojarzenie starożytnych, że owy pałac był labiryntem, gdzie uwięziono Minotaura – potwornego syna króla Minosa, od którego imienia powstała nazwa kultura minojska.

Gigantyczny, jak na swoje czasy, pałac nie miał murów obronnych. Stąd wiemy, że na tym terenie w owych czasach żyło się w pokoju. Pałac stanowił rezerydencję władcy, który uznawany był najprawdopodobniej również za najwyższego kapłana. Cały kompleks pełnił funkcję polityczną, gospodarczą oraz religijną.

W poplątanych korytarzach i komnatach, odnaleziono najróżniejsze naczynia i zdobione figurki, które są dowodem na to jak bardzo rozwój kultury minojskiej był zaawansowany. Liczne ściany pokrywały barwne przedstawienia, malowane delikatną, falującą linią. Przedstawiały ludzi i zwierzęta, często na tle natury.

Kiedy chodzi się po terenie pałacu widać kolorowe malowidła, czy też kolumny pokryte niemalże karmazynową farbą. W takiej postaci żadne z malowideł nie miało prawa się zachować. Rzecz jasna, nie jest to oryginalna wersja, a do dzisiaj  bardzo dyskusyna rekonstrukcja Artura Evansa, o którym mówi się, że w pracach archeologicznych w Knossos, pozwolił sobie na stanowczo zbyt wiele. Czy jest tak rzeczywiście? Wartość wielu z tych rekonstrukcji jest często słaba, ale za to właśnie barwne Knossos, jak niewiele innych miejsc Grecji, potrafi obudzić wyobraźnie i uświadomia, że starożytni nie żyli w świecie jednokolorowych marmurów. Ich świat wypełniony był kolorami.

 Dwanaście lat temu, najchętniej spaliłabym tę książkę. I za żadne skarby, nie dałabym się przekonać, że po latach otworzę ją raz jeszcze i będę czytać z wielką przyjemnością, z wypiekami na twarzy zacierając ręcę na myśl o kolejnej podróży.

Do napisania tego tekstu korzystałam z książki:

Sztuka Świata, tom 2, Bogdan Rutkowski, Wydawnictwo Arkady, Wa-wa 1990, ss. 7 – 23

Jutro obudzi się nowy dzień. Rozpocznie się rok 2016. To jak będzie wyglądać, zależy tylko od Ciebie… czwartek, 31 grudnia 2015

Rok 2015 był dla mnie pięknym i niesamowicie ważnym rokiem. Otwieram pierwszą kartkę nieaktualnego już prawie kalendarza. Zapisany, pokreślony, już bardzo wysłużony. Na tej pierwszej kartce napisane są moje stare postanowienia. Czy warto je ustalać? Przede wszystkim warto je… spełniać, a do tego trzeba zakasać rękawy. Liczę  i analizuje. Wychodzi mi, że spełniłam ponad 70%  moich noworocznych postanowień. Czyli, naprawdę nieźle:D

Wszystkiego zrealizować się nie udało. Bardzo się cieszę za każdym razem, kiedy do mojej skrzynki wpada mail z zapytaniem, jak ma się moja książka o Grecji. Jej napisanie, było jednym z zadań na 2015. Proces jest jeszcze nieukończony. Książka jest nadal w trakcie pisania. W tym roku działo się wiele, więc pisanie chwilowo musiało zejść na drugi plan. Na pewne rzeczy potrzeba trochę więcej czasu.

Mój stary kalendarz zamykam jednak z nieopisaną satysfakcją. Rok 2015 był jednym z najbardziej przełomowych roczników w moim życiu. W tym roku obchodziłam trzydzieste urodziny. Rozkręcenie naszej firmy z wycieczkami po Korfu, to mój największy sukces kończącego się roku. Jednocześnie przyszedł taki fantastyczny moment – świadomości, czego chcę od życia i którą dokładnie obrać drogę. Wiem też, że moje korzenie zapuszczone w Grecji są mocne i stabilne, a przede wszystkim mądrze posadzone. Poczułam niesamowicie przyjemne uczucie niezależności, w każdej sferze życiowej. W miejscu i czasie, w którym jestem czuje się zwyczajnie szczęśliwa. Jest tak, jak zaplanowałam i zapisałam to na pierwszej stronie mojego już prawie ubiegłorocznego kalendarza.

Teraz będę tak robić już zawsze. Koniec roku to bardzo ważny moment, kiedy pewnego chłodnego wieczoru, siedząc spokojnie przy ciepłej herbacie, wyciągam kartkę i długopis. Zastanawiam się nad moim życiem.  Nad każdą jego sferą. Rodzina. Przyjaciele. Praca. Pasja. Jedzenie. Sport. Podróże. Przyjemności. Codzienne nawyki i drobne rytuały.  Myślę dokładnie nad tym co chcę z każdej jednej sfery. Analizuje. Obmyślam. A później zapisuje. Trudno to nawet nazwać postanowieniami. To raczej dość dokładny rozkład celów, planów i zmian, zaczynając od tych największych, po te najdrobniejsze.

Zapisanie, to jeszcze nie wszystko. To nie koniec procesu. Gdzieś na początku ubiegłego roku, przypadkiem przeczytałam o tablicach wizualizacyjnych. Być może już o tym słyszeliście. Wypróbujcie koniecznie! Jak ja je robię? Najpierw wyciągam wielki karton. Każdy jeden cel ubieram w obrazek. Wycięty z gazety. Wydrukowany. Albo narysowany. I przyklejam go do kartonu. O zapisanych postanowieniach na pierwszej kartce kalendarza łatwo zapomnieć, bo kiedy się go otwiera, człowiek od razu przekartkowuje do dnia dzisiejszego. Za to taki wielki karton ląduje tuż przy moim łóżku. Patrzę na niego jak najczęściej. Ta metoda jest rewelacyjna. Jak to działa? Gotowe obrazki widocznie wbijają się w naszą podświadomość, a później rzeczy, które są na nich przedstawione, stają się dla nas  już nie marzeniem, a oczywistością. Jak zrobić taką tablicę – przykład możecie zobaczyć na filmiku niżej.

Co więc zrobić, by rok 2016 był naprawdę wspaniały? Przede wszystkim wziąć odpowiedzialność za własne życie tak na 100%. Porozmawiać szczerze ze sobą, co dokładnie się od życia chce i co konkretnie trzeba w nim zmienić. Później przełożyć to na sformułowane w słowa cele. Nie tyle w nie wierzyć, co uznać je za oczywistość. I najważniejsze. Codziennie, każdego jednego dnia wykonywać konkretne czynności, dla ich spełnienia.

Jutro Nowy Rok. Życzę Wam dużo siły i wiary, by każdego jednego ranka, budzić się i budować piękny dzień. Przez 366 dni w roku. Z tą cudowną świadomością, że każdy jeden wschód słońca, to dla nas zupełnie nowa szansa…  

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Jani sam w domu… poniedziałek, 28 grudnia 2015

W tym roku niestety, ale stało się tak, że Boże Narodzenie spędzaliśmy z Janim oddzielnie. Bo tak jak mój tryb pracy, pozwala mi w grudniu zrobić sobie wakacje i być w Polsce, tak Jani już drugiego dnia Świąt, musiał stawić się do pracy.

Brakowało go bardzo przy wigilijnym stole. Mnie i całej rodzinie. Co chwilę ktoś się o niego pytał, albo ubolewał, że Jani święta w tym roku spędzać musi sam. Oczami wyobraźni, zapewne każdy widział jak samotnie ozdabia choinkę, sam z sobą dzieli się opłatkiem, a później z melancholią w oczach samotnie zasiada do wigilijnej wieczerzy. Ja siedziałam zupełnie o niego spokojna, bo bożonarodzeniowa rzeczywistość w Elladzie, bardzo odbiega od naszej. Dla Greków Boże Narodzenie nie jest bowiem aż tak ważne, jak dla nas Polaków. Dla zainteresowanych, jak wygląda Boże Narodzenie w Grecji – post na ten temat znajdziecie TUTAJ!

***

Zdążyliśmy już podzielić się opłatkiem, rozdać prezenty i zjeść sporą część karpia. Pomyślałam, że zadzwonie do Janiego z życzeniami i sprawdzę jak się ma:

-Wszystkiego najlepszego! Dużo szczęścia i…

-A co się stało?! Urodziny mam w kwietniu… – odpowiada Jani.

-No! Przecież dziś już święta!

-Naprawdę… Hmmm… Nieee… To… Jutrooo! Eh, ty!

-Nie, Jani! Dziś przecież 24 grudnia! Jesteśmy wszyscy na wigilii! Brakuje tu ciebie.

-Jakie święta?! Dorotka, pomyliłaś się. Przecież dziś wszystkie sklepy były otwarte. To jutro! Jutro jest  wigilia i zaczynają się święta!

Przekonać Greka – misja  nie-mo-żli-wa! Potwierdzi to KAŻDY, kto w życiu kiedykolwiek wdawał się z Grekiem w dyskusję. Dałam więc spokój. Machnęłam ręką. Niech  Jani obchodzi sobie święta, kiedy jest mu wygodniej.

-A wiesz, jutro przyjeżdża mnie odwiedzić Vagelis! Jego rodzina obchodzi ósmego stycznia, ale mówi, że w zasadzie to wszystko mu jedno!

Tu mała dygresja… Część Greków rzeczywiście obchodzi Boże Narodzenie 8 stycznia, stosując sie do innego kalenadarza. Vagelis to natomiast jeden z najlepszych przyjaciół Janiego z okresu studiów. Byłam już pewna, że nudno Janiemu z pewnością nie będzie.

Piątek, 25 grudnia

Właśnie w piątek, 25 grudnia wg kalendarza Janiego przypadała wigilia Bożego Narodzenia. Vagelis przyjechał dzień wcześniej, ale też się nie skapną, że to właśnie wtedy, wieczorem  zaczynają się święta. Swoją „wigilię”, czyli 25 grudnia, postanowili spędzić aktywnie. Zaplanowali sobie wypad na narty do kurortu w górach Parnas, blisko Arachowy. Piękne miejsce! To właśnie tam, Jani miał nauczyć Vagelisa jeździć na nartach. Narty które mamy, schowane najgłębiej jak się da, należały do rodziców Janiego. Próbowałam trochę na nich jeździć, ale z każdą próbą moja awersja do nart tylko się pogłębiała. Ja poprostu nie lubię zimy, śniegu, również i nart. W zupełnym przeciwieństwie do lata, morza  i pływania.

-I jak tam? Jak tam Parnas i Arachowa? Czy Vagelis nauczył się już jeździć na nartach?

-Szło nam całkiem nieźle! Ale się uparł, że się nauczy!

-To jak? Nauczył się?

-No… Hmmm… Prawie… Naprawdę, już zaczynało mu iść całkiem dobrze…

-A dlaczego „prawie”?

-Bo kiedy już zaczął łapać równowagę, złamało się mu najpierw zapięcie w bucie, a później narta… I to cała! Dokładnie w połowie! No, ale zrobiliśmy ci fajne zdjęcia świątecznej Arachowy! Będą się podobać! Poszliśmy tam na kawę i nakupiliśmy sobie kiełbasy! Jak święta, to święta! Będziemy ją grillować…

Sobota, 26 grudnia

Tego dnia niestety Jani był nieuchwytny. W Boże Narodzenie wszelakiego typu dyskoteki i cluby pękają w Grecji w szwach. Jani i Vagelis postanowili z tego skorzystać. Co prawda wieczorem Jani nawet i próbował się do mnie dodzwobić, ale po drugiej stronie telefonu słychać było tylko głośną muzykę i śpiew. Wrócili około piątej rano. Padnięci, ale na całe szczęście jeszcze żywi. Nie wnikam, ale podobno bawili się świetnie.

Niedziela, 27 grudnia

-No i co! Miałem racje! Wigilia jest 25 grudnia!  Mówiłem! 26 to pierwszy dzień Świąt, a 27 to drugi!

-Jani! Dziś jest 27 grudnia. Jest już po świętach!

-Ależ co ty mówisz? Przecież wszystkie sklepy są zamknięte!

-Bo jest niedziela!

-Nieee! Bo są święta!

-No dobra, a co dziś robiliście?

-Grillowaliśmy  kiełbasę! Tę, którą kupiliśmy sobie w Arachowie.

-I dobra była?

-No… chyba… Chyba tak…

-Co znaczy „chyba”?

-Oj, to wszystko wina Vagelisa! Miał ją pilnować… Położyliśmy ją na grillu. Ja byłem w kuchni. Przygotowywałem talerze. Vagelis wszedł na chwilę do domu, bo ktoś do niego zadzwonił. Wrócił po chwili, ale kiełbasy już nie było. Kot nam ją ukradł! Wyobrażasz to sobie?! Całą!

-Całą?!

-Nic nie zostawił, bo na nieszczęście, wszystkie jej części były z sobą połączone. Zwiewał jak szalony! No więc chyba musiała być dobra… A wy jak się bawiliście? Twój tata znów robił sushi?

-Jakie sushi?

-No, te… Śledzie!

I tak przez całe święta, każdy pytał co u biednego Janiego? Co by nie było, święta miał bardzo ciekawe. A ja słyszałam po głosie, że bawi się całkiem nieźle:D

Co w Boże Narodzenie ważniejsze jest od śniegu?… czwartek, 24 grudnia 2015

Na śnieg nie ma już co liczyć, a temperatura w Polsce jest teraz mniej więcej taka sama jak w Grecji. Mimo braku śniegu, te Święta i tak będą piękne.

Dla mnie Boże Narodzenie, to czas szczególny. Znów jestem w Polsce z rodziną i przyjaciółmi. Święta to jedyny tak szczególny czas w całym roku, kiedy możemy być wszyscy razem. Przyjeżdżamy z najdalszych zakątków. Jest dużo rozgardiaszu i bałaganu, ale najbardziej liczy się – bycie razem. Tym właśnie są dla mnie Święta. To czas zupełnie bezcenny.

Kochani… Rodzinnych. Spokojnych. Wesołych i przepysznych Świąt Bożego Narodzenia. Odpoczynku od codzienności. Świątecznej magii. Inspirujących prezentów. I poczucia prawdziwej wyjątkowości tych kilku najbliższych dni. Świętujcie, jedzcie, odpoczywajcie!

 

Sałatka po grecku TV – odc. 15: Faworki w odsłonie greckiej… wtorek, 22 grudnia 2015

Boże Narodzenie zbliża się wielkimi krokami. Wigilia już w najbliższy czwartek! Czas zatem najwyższy na nasz świąteczny filmik ;)))

Nie ma co owijać w bawełnę.   Polskie Boże Narodzenie jest dużo barwniejsze niż Boże Narodzenie w wydaniu greckim. A przynajmniej tak jest dla mnie:DD  W Wigilię, na typowo greckim stole pojawią się te same dania, które je się przy każdej innej uroczystej okazji. Różnego rodzaju mięsa, sałatki, poure ziemniaczane, ryż lub też zwykłe frytki. Do tego wino i słodkości. Tylko na marginesie dodam, że danie typu „ryba po grecku” w Grecji nie istnieje i nawet nie przywodzi na myśl  greckich smaków.

Typowo greckich przepisów na Boże Narodzenie nie jest więc aż tak wiele. Są to głównie słodkości z dodatkiem cynamonu, orzechów, miodu. Właściwie wszystkie najważniejsze przepisy, które typowe są dla tego okresu w Grecji, już pojawiły się na blogu. Linki do nich są niżej.

Teraz pozostaje nam zabawa składnikami, inne dodatki i różne wariacje. Przepis na faworki w wydaniu greckim, był jednym z pierwszych przepisów, jakie pojawiły się na Sałatce. Dziś proponujemy go raz jeszcze, ale  w wersji filmowej:D

Jeśli więc macie ochotę na przepyszny grecki akcent w te Święta, proponuje właśnie greckie faworki. Samo ciasto wykonuje się dokładnie tak samo, jak w wydaniu polskim.  Sekretem, który diametralnie zmienia smak jest syrop. Mieszanka miodu… cytryny… orzechów… cynamonu… I typowy grecki akcent gotowy na polskim stole!:D

     Serdecznie zapraszam na nasz filmik!

POLSKIE FAWORKI W WYDANIU GRECKIM – nasz pierwszy przepis

PAKSIMADI – świąteczny sucharek

MELOMAKARONA – greckie ciastka w polewie miodowo – orzechowej

KOURABIEDES – ciastka maślane w posypce z cukru pudru