Ocet. Grek z głową do interesów… czwartek, 6 marca 2014

  

Ocet

Ocet

       Przyznam, że drugiego  kuzyna Janiego, młodszego  brata Ogórka, czyli Octu, nigdy nie darzyłam szczególną sympatią. Zadziera nosa. Jest zbyt pewny siebie i ma męczącą skłonność  do za daleko idących żartów.  Ale to właśnie Ocet, stał się moją inspiracją, która wciąż pcha do przodu. Dlaczego? O tym za chwilę. Zacznę od samego początku.

      Odkąd pamiętam,  Cytryna, czyli matka Octu i Ogórka,  zawsze wspomina, że od małego Ocet wszystkim powtarzał:  a) kiedyś będę bardzo bogaty  b) pracując, będę się świetnie bawił  c) wcześnie się ożenię, a moja żona poza dbaniem o mnie nie będzie musiała pracować.

     Chwilę po skończeniu liceum, Ocet postanowił, że chce zobaczyć świat. Im więcej, dalej, ciekawiej – tym lepiej. Zapisał się do szkoły marynarskiej i zaczął się przyuczać  do zawodu mechanika statków. Dalej, potoczyło się dokładnie, jak mówił. W przeciągu kilku lat,  w ramach praktyk, odwiedził każdy kontynent. Dodatkowo podczas swoich  podróży, zaczął naprawdę dobrze zarabiać, tak że po powrocie, pomógł rodzicom wyremontować cały dom.

     Ocet skończył szkołę i odebrał dyplom mechanika statków, jednocześnie zdobywając świetnie płatny fach. Jednak jeszcze w czasie nauki stwierdził, że ta praca nie jest dla niego, bo nie idzie w parze z życiem rodzinnym. „I na co komu wtedy żona? O kogo ma dbać, jeśli cały czas byłbym w podróży?” – cytuje za Octem.  Ocet stwierdził, że zajmie się czymś zupełnie innym. Długo nie musiał szukać. Dobrze wiedział, co dokładnie chce w życiu robić, bo od zawsze uwielbiał grać.

        Jeśli chodzi o wszelakiego typu gry w karty, gry planszowe, czy jakiekolwiek  inne gry – jest to dla mnie temat zupełnie zagadkowy. Ocet wielokrotnie próbował mi wytłumaczyć, o co chodzi w grze, którą się zajmuję, ale na przyswajanie sobie tego typu informacji, jestem wyjątkowo oporna. Zrozumiałam jedynie, że chodzi o jakieś kolorowe karty… Na każdej z nich znajduje się potwór czy też inna dziwaczna maszkara, a tuż pod nią jest jej opis. Grając, jak zrozumiałam, układa się historię, gdzie ktoś wygrywa, czy też przegrywa. Z góry przepraszam za ten enigmatyczny opis. Podobno gra jest na świecie bardzo znana – więc być może ktoś  bardziej kompetentny uzupełni ten fragment w komentarzach. Będę bardzo wdzięczna!

      Octowi trzeba przyznać, że jeśli już za coś się zabiera – robi to na całego. Dlatego też na całego gra! Podczas gdy ja (przyznaje się bez bicia)  i wiele innych osób, uważaliśmy ową grę za zwykłe marnowanie cennego czasu, Ocet zaczął jeździć na turnieje po Europie. Pamiętam, jak jakieś dwa lata temu  jechał do Mediolanu, zabierając ze sobą dopiero co poznaną Pietruszkę.  Podczas gdy inni uśmiechali się z lekkim politowaniem machając na chłopaka ręką, Ocet wygrywał, wykupywał, czy też wymieniał się na kolejne karty. Dziś wartość całej  kolekcji, to  kilka dumnie wyglądających zer. Uśmiech politowania u innych, zamienia się w aprobatę. Następny w kolejce będzie pewnie podziw, a miarą kolejnych sukcesów – zazdrość, o ile nie zwykła zawiść.

       Po dwóch latach spędzonych na bardzo intensywnym graniu, Ocet zatrudnił się w sklepie, gdzie sprzedawano owe gry i różnego rodzaju karty, w których już wtedy był prawdziwym mistrzem.  Ocet jest przy tym duszą towarzystwa.  Wszędzie gdzie się zjawia, znakomicie  się bawi. Dlatego też jest bardzo lubiany. Taki swoisty król życia. I ponieważ zawsze w miejscu, gdzie się pojawi, zna dosłownie każdego, po krótkim czasie, do sklepu w którym pracował, zaczęły przychodzić tłumy. Tylko Ocet potrafił  wytłumaczyć reguły każdej, nawet najbardziej skomplikowanej gry. Dochody sklepu znacznie wzrosły, co więc logiczne jego szef, szybko wyczuł, że trzyma w rękach prawdziwą  żyłę złota. Szef nie miał jednak w sobie tyle sprytu, żeby chłopaka zatrzymać. Zaproponował Octowi,  żeby razem otworzyć nowy sklep i zyski dzielić dokładnie pół na pół. „Po co?” – odpowiedział Ocet. „Jeśli  mogę mieć sto procent dla siebie.” – pomyślał szybko i za współpracę sam podziękował. Doszedł do tego, że jedyną osobą, dla której może pracować, jest tylko  on sam. Kilka miesięcy później założył własny interes. Byłam. Widziałam. Potwierdzam.

     Znalezieniem lokalu i sprawami formalnymi zajęła się Cytryna. Wystrój wnętrza i dbanie o nie, przypadło na barki Pietruszki. Ocet znalazł zaufanego współzałożyciela, który zainwestował pierwsze pieniądze. A sam zajął się wszystkim innym.

     Trudno dokładnie określić  czym jest owe miejsce, w którym Ocet obecnie pracuje.  Tuż po szkole i w weekendy, przychodzą tam głównie nastoletni chłopcy, z pierwszym zarostem pod nosem.  Patrząc  na niego  jak na swoje guru, wypożyczają jedną grę, płacą od 1 do 3 euro i urządzają sobie zawody. Jeden, trzy euro, nie brzmi na zbyt wiele, ale takich chłopaków przychodzą tłumy. W dobie kryzysu, mało kto ma pieniądze na droższe rozrywki, a ubytek w postaci kilku monet – można przeżyć.

      Ocet pracuje 7 dni w tygodniu, po 10 – 12 godzin dziennie. Domowej roboty obiad przynosi mu Pietruszka. Ocet bynajmniej nie wygląda jednak na zmęczonego, bo gra to jego prawdziwe hobby. Często kiedy przychodzi po pracy do domu, organizuje  gry dla najbliższych przyjaciół, albo szuka w internecie co może dokupić nowego.

     Naprzeciwko jego lokalu, jest jeszcze taka mała kawiarenka. Kawa na wynos. Kilka kanapek i ciastek. Nic wielkiego. Jeszcze jakiś czas temu chyliła się ku upadkowi, a właściciel myślał, żeby zwijać  cały interes. Szczęście ma jednak to do siebie, że nigdy nie zapowiada swojej wizyty.  Jest gościem raczej niespodziewanym.  Ocet nie ma pozwolenia na sprzedaż napojów czy też  kawy. Tak więc każdy kto wpada pograć, najpierw biegnie do pobliskiej kawiarenki. Zabiera kawę na wynos, a później idzie do lokalu należącego do Octu. Właściciel owej chylącej się ku upadkowi kawiarni, zaczął całkiem nieźle zarabiać. I pewnie modli się po nocach, żeby tylko Ocet nie wpadł na pomysł, by serwować również i kawę.

       Przy ostatniej wizycie u Sałatki, pewnego wieczoru wpadliśmy zobaczyć, jak ma się  Octowy  interes. Za skromnym blatem, małą kasą fiskalną i piętrzącym się  stosem najróżniejszych gier, zobaczyłam młodego chłopaka. Problem z nadwagą i cerą, a  mimo to zawsze – wysoko i dumnie zadarty nos. Całe sedno Octu, kryje się w jego oczach. Nieustannie aktywne, niemal węszące. Widać, że myślą prosto, szybko i bardzo logicznie. Mają w sobie taki rodzaj błysku, jaki czasem pojawia się u ludzi z  pierwszych stron gazet.

      Pogadaliśmy chwilę, poczym z lokalu wyszliśmy wszyscy razem. Ocet zgasił światła. Poprawił wystawkę na oknie, tak żeby wszystkie prezentowane na niej gry, stały równo.  Do poszarpanej  siatki foliowej, włożył  jedną z nich, by rozgryźć ją w domu.

     I właśnie kiedy brzdęknął zamek w drzwiach, kiedy Ocet zamykał  je na klucz, niemalże fizycznie poczułam jedno, małe „pyk” w mojej głowie.  Bardzo ciche, acz znaczące. Coś wyraźnie przestawiło się w moich mózgowych zwojach. W tym krótkim  ułamku sekundy, postanowiłam że zakładam  swój własny interes. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z moim marzeniem,  pierwszy krok zawdzięczać będę Octowi. Być może kiedyś mu za to podziękuję. A póki co… Jani nadal poprawia naszą stronę, a ja wciąż zakopana w przewodnikach.  Nasza pierwsza wyprawa na Korfu już na dniach. A mi aż serce bije na myśl, że wkrótce dopłynę  na moją wyspę. Kilka razy już nawet mi się śniła…

        Tymczasem na naszej stronie – coraz ładniej. Dorobiliśmy się już nawet stałego adresu:

www.salatkapogreckuwpodrozy.pl

 

Marcowy numer „Poznaj Świat”… wtorek, 4 marca 2014

      Plamy na ubraniach po bitwie na mąkę z Galaksidi, mimo że  było to dokładnie rok temu, do dziś się nie wyprały.  Jednak  uczestnictwo w tym niezwykłym wydarzeniu, kończącym w Galaksidi okres karnawału, a rozpoczynającym Wielki Post, warte było ubraniowych poświęceń!

      Serdecznie zapraszam do przeczytania  artykułu pt.”Chmura mąki nad Helladą”, z tekstem i  zdjęciami mojego autorstwa, w marcowym wydaniu miesięcznika „Poznaj Świat”. Numer marcowy dostępny do końca miesiąca w każdym Empiku!

 

SAŁATKA PO GRECKU – ostateczna przeprowadzka!… piątek, 14 lutego 2014

                Kochani Czytelnicy!

      Od ponad roku blog SAŁATKA PO GRECKU prowadzony był pod dwoma adresami. Ponieważ od dłuższego czasu blog promowany jest przez Onet, zdecydowałam się przenieść tu na stałe. Dziś nastąpiła ostateczna przeprowadzka i każdy nowy post będzie zamieszczany pod tym właśnie adresem.

       Wersja bloga pod adresem, który znajduję się niżej, choć nie będzie kontynuowana – wciąż zostaje,  ze względu na komentarze, które często są szalenie istotnym uzupełnieniem postów. Jedynie komentarzy nie udało się przenieść.

Tu odnaleźć można wszystkie wcześniejsze komentarze:

http://salatkapogrecku.blogspot.com/

       Zapraszam do czytania!   A już jutro nowy post, z którego dowiecie się czym jest tsipouro? Dlaczego najlepsze ouzo jest najgorszym tsipouro? I od kogo się o tym wszystkim dowiedziałam…

Założyliśmy firmę! SAŁATKA PO GRECKU W PODRÓŻY – wyspa CORFU

  

       Usłyszałam kiedyś pewną złotą zasadę dotyczącą życia. Zapamiętałam ją dobrze, bo pewnie przeczuwałam, że kiedyś się przyda. Jeśli przez długi czas robisz coś, co nie przynosi rezultatu, musisz zrobić  coś innego – cokolwiek nawet miałoby to być!
      W myśl tej rady, już jakiś  czas temu przestałam rozsyłać CV i szukać pracy, bo nie przynosiło to żadnych pozytywnych rezultatów.  Postanowiłam  pracę dać sobie sama!
      Kilka miesięcy temu, w mojej głowie zakiełkowała myśl o założeniu własnej firmy – prowadzenie  własnych jednodniowych wycieczek po wybranej greckiej wyspie, gdzie mogłabym wykorzystać doświadczenia z pracy na Zakinthos. Powiem szczerze… Taki pomysł  podsuwali mi wszyscy wokoło, dziwiąc się że jeszcze tego nie zrobiłam. Kochani Przyjaciele!  Dziękuję za mądre rady  i  pokazanie  możliwości, jaką niesie życie, której ja wcześniej nie dostrzegłam.
        Ale do rzeczy! O co w tym wszystkim chodzi…
    Już od czerwca, prawdopodobnie do samego października stacjonować będę na wyspie Corfu. Tam też prowadzić będę organizowane przeze mnie jednodniowe wycieczki fakultatywne  po tej bajecznej wyspie. Każdą trasę opracowuje sama. Każdą wycieczkę prowadzę osobiście. I każda charakteryzuje się tym, że jest kameralnie, niekomercyjnie i przede wszystkim prawdziwie. Mam nadzieję rozkochać w Elladzie każdego, kto zdecyduje się ze mną zwiedzać wyspę.
     Wszelkie szczegóły możecie znaleźć  na naszej stronie internetowej, której twórcą jest Jani.  W dziale “Wycieczki” gotowy jest również wstępny plan tras.  Po prawej stronie na blogu, znajdować się będzie zawsze aktywny link do strony. A oto i nasz adres:
Tak jest! Firma nosi nazwę:  SAŁATKA  PO  GRECKU  W  PODRÓŻY , jako że narodziła się przez prowadzenie tego bloga.
    Obecnie, nieustannie od dwóch już miesięcy jestem zakopana w przewodnikach po Corfu. I absolutnie uwielbiam  w nich buszować! Tę właśnie wyspę, jako miejsce do pracy, po długiej analizie wybrałam sama. Poza rozwiniętą bazą turystyczną, to właśnie między innymi Corfu, jest jednym z tych miejsc, gdzie gubiąc się w zakamarkach wąskich uliczek, można poczuć jak wygląda, brzmi, pachnie i smakuje najprawdziwsza Grecja.  Poza lazurowym morzem i przepięknymi widokami, Corfu to prawdziwy raj dla historyka sztuki, którym jestem.
     Na pierwszą wizytę  na wyspie,  wybieramy się  w marcu. Nie mogę  doczekać się tego momentu,  kiedy po rejsie na Morzu Jońskim,  wielki statek dobije do małego zapewne portu. Wiem, że tego pierwszego  momentu nigdy nie zapomnę i jestem przekonana, że Corfu będzie jednym z moich ukochanych miejsc. Czytając  przewodniki  i oglądając zdjęcia, trudno jest się  w tej wyspie nie zakochać…
       Ten post jest jednocześnie pierwszym z tekstów nowego cyklu związanego z naszą działalnością i wyspą Corfu. Nasza Sałatkowa rodzinka nie byłaby sobą, gdyby nie zaangażowała się w tworzenie firmy… O szczegółach – w swoim czasie! Mam wielką nadzieję, że będziecie nam kibicować i mocno trzymać kciuki, bo  całe przedsięwzięcie kosztuje wiele obaw i stresu. Mimo wszystko, zamykam oczy, zaciskam pięści  i  za marzeniem biegnę do przodu! A może… Do zobaczenia na wyspie Corfu!

„Jak osiwiejesz, to trochę zmądrzejesz!” Pietruszka i syndrom greckiej mammy

 

     Weszliśmy do środka i zdjęliśmy buty, bo choć nikt nas o to nie prosił, grzechem byłoby chodzić w zimowym obuwiu  po tak lśniącej podłodze. Jani,  radosny jak dziecko stojące  przed bramką do parku rozrywek, w podskokach pobiegł do Ogórka i jego  przyjaciół.  Ja zostałam z Pietruszką. Weszłyśmy do kuchni, gdzie Pietruszka zrobiła dla nas kawy. Trzy.  Chwilę później zjawić się miała Olivka.
     -Chcesz słodką czy nie?
     -Średnią.
     W kuchni wszystko było pochowane w szafkach i szafeczkach. Którąkolwiek z nich Pietruszka by otworzyła, wszędzie panował nieskazitelny  porządek. Na zlewie tylko gąbka do naczyń, równo złożona ściereczka i kilka magnesów na lodówce. Jeden z nich podtrzymywał kartkę z napisem „wtorek”.
    Wtorek powoli dobiegał do końca.
8.00 odkurzyć mieszkanie
9.00 odwieźć tatę do lekarza
10.00 farbowanie pani Elpidy
11.00 kupić składniki na ciasteczka
12-14 pouczyć się na test (czegokolwiek)
15.00 zrobić obiad – moussaka
16.00 posprzątać Octowi
17.00 ścięcie pani Dymitra
18.00 pranie, prasowanie i serial na kanale Mega
19.00 przygotować obiad na jutro
20.00 farbowanie Olivki

      W międzyczasie robienia kawy, Pietruszka na stół wyłożyła wszystkie zakupy. Dwie siatki, które zostały, zręcznie złożyła w równe trójkąty. Gdzie ona się tego nauczyła? Tego było już za wiele – nie mogłam dłużej gryźć się w język.
    -Pietruszka… Większość greckich domów, w których byłam to świątynie czystości. Ale ten… bije wszystkie na głowę! Jesteś fryzjerką, pracujesz w kafejce, a twój dom wygląda perfekcyjnie. Musisz być super ekstra zorganizowana. Pozazdrościć! Też bym tak chciała… Dziewczyno, gdzie ty się tego wszystkiego nauczyłaś?
     -Sama nie wiem… Zawsze lubiłam porządek. Nie umiem funkcjonować, kiedy wokoło jest bałagan.
     Zadzwonił dzwonek.
    -O! To pewnie Olivka! Mamy dziś farbowanie.
      Olivka weszła, a właściwie wpadła cała blada.
      -Olivka! Coś się stało?!
   -Tak! Stało się!!! Ja natychmiast…  Potrzebuję farbowania!!! Pietruszka – do akcji! Ratuj mnie dziewczyno!
     -Co się stało? – spytałam.
     -Wczoraj zobaczyłam u siebie pierwszy siwy  włos.
     Greczynki (czego idealnym przykładem jest Olivka) słyną z tego, że mają przepiękne, gęste, kruczoczarne włosy. Owe greckie włosy mają jednak jeden znaczący minus – siwieją ekspresowo.
      -Gdzie?
   -Już dawno się go pozbyłam! Wyrwałam i spaliłam. Ale może są już następne? Uratować może mnie już tylko farbowanie!
     Chwilę później przeniosłyśmy się do łazienki, gdzie Pietruszka natychmiastowo  przeszła do akcji, godnej sceny z  „Ostrego dyżuru”.  Wizyta u fryzjera, to coś na kształt uczestnictwa w spotkaniu terapeutycznym. Mnie tym razem, przypadła rola obserwatora.
      -Pietruszka, to jak mieszka ci się z moimi kuzynami? Z Ogórkiem – dajesz radę?
     -Ogórek jest całkiem kochany! Cichutki, prawie jakby go nie było. Nie mogę powiedzieć o nim złego słowa.
      -A z Octem – mieszkacie razem pierwszy raz, prawda? I jak tam wam się wiedzie?  To już chyba trzeci miesiąc będzie?
    -Tak, trzeci miesiąc. Ale… jakby to powiedzieć… – Pietruszka kontynuowała farbowanie, ale jej twarz przybrała wyrazu lekkiego przerażenia.
      -Twój kuzyn… Twój kuzyn… Ocet… Ja… Ja… – w tym momencie upuściła pędzle i farbę do zlewu, siadła na klapie od klozetu i rozpłakała się kończąc:
      -Ja już dłużej tego nie wytrzymam!!!
       Olivka z folią aluminiową na połowie głowy (w planie były prześwity lekko brązowych pasemek) oraz  torebką z  Lidla służącą za pelerynę, natychmiast chwyciła Pietruszkę  by w geście przytulenia, ją ratować. Ja tymczasem zupełnie nie wiedziałam co mam robić. Rwałam więc papier toaletowy i podawałam go jako chusteczki.
     -Ja już dłużej nie wytrzymam! – krzyczała przez łzy Pietruszka.
     -Wiedziałam! Jak tylko tu weszłam… Wywęszyłam wszystko! – dokończyła Olivka. –Tak wiem, co chcesz teraz powiedzieć: „ja tyle robię, a on mnie nie docenia!”.
     -Skąd wiesz!
     -No przecież to jasne! Jesteś młoda, tak więc głupia, a na dodatek zakochałaś się pierwszy raz.
     -Jak to?
    -Przecież wszystko widać po twoim mieszkaniu! Pietruszka, ile razy myłaś tę podłogę? W powietrzu czuję jeszcze domowej roboty moussakę. A w kuchni na blacie leżały składniki na ciastka. Też oczywiście będą domowej roboty…
    -No tak… Ale czy to źle?
    -Nie źle, tylko tragicznie! Myślisz, że im więcej będziesz dla niego robić, to on tym bardziej będzie cię doceniać. A to działa – zupełnie odwrotnie. Mogę się założyć, że trzy razy dziennie się go pytasz, czy nie jest głodny. A jak nie, to się nad tym zastanawiasz. Typowa grecka mamma…
    -To co… Mam przestać sprzątać i gotować? Ale co my będziemy jeść?
    -Nie! Natychmiast przestań się tak starać! Im bardziej jesteś niedostępna, tym bardziej on zacznie o ciebie zabiegać. A tego przecież chcesz!
    -Skąd ty to wszystko wiesz…?
    -Nie bez powodu na mojej głowie pojawił się  już pierwszy siwy włos… Dziewczyno, każda tę lekcję przerabiała. Problem w tym, że nie każda się jej nauczy. Ale nic się nie martw. Jak osiwiejesz, to trochę zmądrzejesz!  Przestań, jak najszybciej przestań się tak starać! A przede wszystkim – zadbaj o siebie!
    -Mówisz…?
 -Rozkazuje! Bo jesteś w strategicznym momencie. Wszystkie zasady, które wprowadzasz na początku wspólnego mieszkania, ciągnął się przez całe życie. Z facetem jak z dzieckiem! Kończmy już to farbowanie, bo nic z tego nie będzie. A ja ci powiem co i jak teraz zrobisz. I uprzedzam, nie musisz mi dziękować! Tylko umówmy się… wszystko zostaje w rodzinie…
      Pietruszka otarła łzy i wstała. Tym razem z siłą pasującą do jej masywnej postury. Lekcję pod tytułem „dlaczego czasem warto być niezaradną życiowo”, przeszła wcześniej niż każda inna obywatelka Ellady. Dzięki Olivce.
     Olivka wyszła spod nożyc i pędzla Pietruszki z nieznacznie podciętymi, przepięknie kruczoczarnymi  włosami. Fakt, że pierwszy raz je farbowała, również został między nami.  Delikatne brązowe refleksy, to oficjalnie zasługa greckiego słońca. Olivka ma mocne postanowienie, by wraz z wiekiem –  pięknieć. Na kolejną wizytę u Pietruszki, zapisałyśmy się znów razem. Kiedy przyszłyśmy  do niej kilka dni później, w mieszkaniu nadperfekcyjną czystość zastąpił nieznaczny, przytulny  bałagan.

Ogórek pracoholikiem

    Ogórek nie zdążył dobrze zamknąć pierwszego interesu, kiedy rozkręcił następny. Jak sam stwierdził – poszedł po rozum do głowy i postanowił zająć się tym co robi najlepiej, czyli grami komputerowymi. Czy już złapaliście się za głowy?
     Interes  Ogórka już istnieje  i co najważniejsze działa! Kuzyn Janiego prowadzi obecnie stronę internetową, na której można kupować gry komputerowe. Przede wszystkim jednak na owej stronie kuzyn pisze  recenzje wszelakiego typu gier. Żeby zrobić dobrą recenzję Ogórek musi najpierw  zagrać. A gier jak wiadomo istnieje  sporo… Ogórek gra, przepraszam! – pracuje  – całe dnie, tak więc trudno nie nazwać go  pracoholikiem.
      Na testowanie gier przychodzą wszyscy Ogórkowi przyjaciele. Praca nad recenzjami wygląda bardzo radośnie i bynajmniej nie jest zbytnio stresująca. Co by nie powiedzieć, jedno trzeba przyznać – Ogórek należy do grona szczęśliwców, którzy  naprawdę kochają swoją pracę!
       W czasie naszego pobytu w Sałatkowym domu, wybraliśmy się do mieszkania, w którym Ogórek mieszka wraz ze swoim bratem – Octem oraz jego dziewczyną,  Pietruszką. Przed wizytą zostaliśmy uprzedzeni, że wraz z gromadką przyjaciół, mimo iż był sobotni wieczór – Ogórek zajęty jest pracą…
        Oczami wyobraźni widziałam dokładnie co tam się dzieje i jak może wyglądać dom, w którym urzęduje Ogórek. Gdyby mieszkanie wyglądało choć trochę  jak pokój Ogórka w domu Cytryny, wszędzie panowałby półmrok, spowity dymem z nieustannie palącego się papierosa. Porozrzucane puszki po dietetycznej coli (zawsze dietetycznej, bo przecież Ogórek jest cukrzykiem!). Walące się wszędzie ubrania, a przy tym najróżniejsze gadżety do gier komputerowych. Cały Ogórek! Zero perspektyw na zmiany – albo się go nie znosi, albo akceptuje w pełni takim jaki jest.
     -Cześć Salatka! – powiedział Ogórek otwierając nam drzwi. Tak właśnie najczęściej obecnie się do mnie zwraca.
     -Cześć! – odpowiedziałam wchodząc z otwartymi ustami.
     To co zobaczyłam, było kolejnym dowodem na to, że w życiu NICZEGO!  nie da się przewidzieć. Przestronne, wygodne mieszkanie lśniło czystością. Mało tego – czystość niemalże materialnie unosiła się w powietrzu, wypełniając każdy, najmniejszy  kąt. Mieszkanie było jasne. Na oknach wisiały równo zawieszone firaneczki. Gdzieniegdzie uroczy kwiatek. Obrusy na stołach. Ocieplające wnętrze bibeloty. Poduszki w kształcie serduszek z napisem „Kocham cię!”. Nawet w równo ułożonych na stołach popielniczkach, krył się piasek o zapachu lawendy.
     -Cześć kochani! Zapraszam do środka! Mam na imię Pietruszka! A ty zdaje się – jesteś Dorota?
     Tak właśnie poznałam Pietruszkę. Już przy pierwszym podaniu ręki, można było wyczuć, że jest to osobowość. Pietruszka  jest postawna, wysoka i ma bardzo mocną budowę ciała. Taka nasza Joanna Liszowska. Gęste mocno skręcone czarne włosy i ostre rysy twarzy. Zawsze kiedy stoję przy dziewczynach o takim typie urody, czuję się jak mrówka. Zaczynam się lekko obawiać, bo  przypominają mi się wtedy  lekcje w-f  z  okresu podstawówki. Zawsze, kiedy taka dziewczyna serwowała piłką do gry w siatkę, ja niczym Struś  Pędziwiatr uciekałam najdalej gdzie tylko mogłam. Pamiętam, że raz próbowałam odebrać, ale wraz z piłką znalazłam  się na ścianie… Jednak mimo silnej  postury Pietruszki, dało się w niej wyczuć  zadziwiający brak pewności siebie. Ciekawa kombinacja. Weszliśmy do mieszkania i zdjęliśmy buty. A ja czekałam co stanie się dalej…

Duma Ogórka nie mieści się w kieszeni…

 

    Od momentu nieukończenia studiów informatycznych, Ogórek pracuje w wielobranżowym sklepie  swojej matki – Cytryny. Pracuje tam odkąd pamiętam, czyli od dobrych kilku lat. W przeciwieństwie do Cytryny, która w sklepie czuje się jak ryba w wodzie, Ogórek nienawidzi  tej pracy. Zazwyczaj tylko siedzi za ladą i przerzuca kanały w telewizorku zawieszonym na ścianie. Kiedy wchodzi klient i o coś prosi, patrząc na wiecznie wkurzoną minę Ogórka, musi czuć się co najmniej niemile widziany.

      W ostatnim czasie,  Ogórek nie tylko wyprowadził się od Cytryny. Postanowił, że zmieni również zatrudnienie  i  będzie pracować  niezależnie,  zakładając swój własny interes.
       Jednym z towarów, na który zawsze znajdą się klienci jest chleb. Rozumując w ten dość prosty sposób, Ogórek pomyślał że  wynajmie w centrum miasta lokal i będzie sprzedawać w nim pieczywo, kupowane wcześniej od piekarza z sąsiedniej wioski, sprzedając towar rzecz jasna po znacznie zawyżonych cenach. Przyznacie, że jest to logiczne i całkiem ma  sens.
      Od planu Ogórek szybko przeszedł do akcji. Znalazł, a następnie wynajął mały lokal przy jednej z ruchliwych uliczek w samym  centrum, dokładnie naprzeciwko kawiarenki, gdzie obecnie pracuje Papryka –  wciąż jeszcze jego była dziewczyna. Lokal był w stanie złym, jeśli  nie opłakanym. W jego  renowacji pomagała cała rodzina, więc  po kilku tygodniach dość intensywnej  pracy, wszystko było gotowe. Ogórek zapłacił nawet okrągłe tysiąc euro, za dwa kolejne czynsze z góry.
     Jak to jednak w życiu… Pojawiło się jedno, małe „ale”…
     Zdaje się, że gdzieś w okolicach postów o Ogórkowym bieganiu chyba wspominałam, że  Ogórek jest  cukrzykiem. Ma cukrzycę wrodzoną. Jednak dzięki tej chorobie, kuzyn Janiego miał dostać spore dofinansowanie, które umożliwiało otworzenie własnego biznesu.
      Lokal był gotowy. Wszystko w nim odmalowane. Pieniądze zapłacone na dwa przyszłe miesiące. Nawet piekarz był już poinformowany, że tego a tego dnia, Ogórek przyjedzie po pierwszą porcję chleba. Trzeba było jeszcze tylko zgłosić się do urzędu, gdzie wydawane są dofinansowania dla osób, którym przysługują renty.  W tym właśnie urzędzie, Ogórek miał zapisać się do…
     -Ty chyba oszalałeś! Jak to… że się nie zapiszesz!!!??? Przecież wszystko jest już gotowe! – krzyczała  Cytryna.
     -Ogórek! Ty jesteś idiotą!!! Boże, jak ja z tobą tyle czasu wytrzymywałam!? – krzyczała i  Papryka, która  również pomagała przy renowacji lokalu  dla swojego ex.
     Do Ogórka dzwoniła sama Feta. Przekonać go starał się  również i Jani. Krzyczał na niego ojciec. Interweniował nawet dziadek. Tylko Oliwa z Oliwek załamała ręce, mówiąc że szkoda energii na pertraktowanie z Ogórkiem. A Olivka, jak to zwykle ona – turlała się ze śmiechu.
     Dlaczego jednak Ogórek zrobił to, co zrobił?
     Najbardziej charakterystyczną cechą Greków jest ich DUMA, a UPARTOŚĆ  stoi na drugim miejscu. Ogórek jest tego  idealnym przykładem.
     -Mogę sypiać  pod mostem…  Możecie mnie wydziedziczyć i przestać się do mnie przyznawać. Mogą mnie nawet spalić na stosie, ale nigdy! Przenigdy! Nie zapiszę się do czegoś co nazywa się „grupa wsparcia”!
      Ogórek powiedział to raz, acz wyraźnie i już nigdy więcej do tematu nie wracał. Uznał po prostu, że ze swoich decyzji nie musi się nikomu tłumaczyć. Następnego dnia oddał właścicielowi klucze do lokalu,  nie prosząc nawet o zwrot włożonych pieniędzy.
     O co jednak chodziło z ową „grupą wsparcia”? Żeby dostać pieniądze, Ogórek powinien zapisać się na listę  osób, które w jednej grupie zgłaszane są do takiego dofinansowania. Trzeba było pójść również na spotkanie z wszystkimi zapisanymi na liście. Ta  właśnie lista, niefortunnie dla Ogórka, nosiła nazwę –  „grupa wsparcia”.
     Nim jednak Ogórek zamknął, a właściwie  nie otworzył nawet  jednego interesu, już zaczął rozkręcać drugi. Nie mam pojęcia jak mu to idzie, ale bez dwóch zdań – bawi się świetnie! O tym już w następnym odcinku, w którym poznacie dwóch nowych bohaterów – współlokatorów Ogórka.  Pietruszka oraz Ocet…

Ogórek i jego metoda na pobijanie rekordów w bieganiu…

      W niemalże każdej  sferze życia  Ogórka,  nastąpiła poważna zmiana. Pomimo usilnych prób reaktywacji związku, wracania do siebie oraz zrywania, Ogórek  rozstał się z Papryką. Oboje mówią, że jest to decyzja  ostateczna, ale jak powszechnie wiadomo, życia przewidzieć się nie da. Na szczęście  mimo wszystko udaje się im pozostać w przyjaznych (i to bardzo!) stosunkach, co wszystkim ułatwia życie, bo Ogórek z Papryką mają grono wspólnych znajomych.  W czasie ostatnich  kilku miesięcy kuzyn Janiego zdołał również już prawie założyć firmę. Wynajął lokal, znalazł ludzi do współpracy. Jednak słowo „prawie” robi ogromną różnicę, bo jeszcze przed otwarciem, Ogórek ostatecznie zwinął interes. Temat na oddzielny post, tym bardziej, że w międzyczasie kuzyn wpadł na inny pomysł na intratny jak i bardzo przyjemny biznes.  Jak potoczą się sprawy Ogórka? Zobaczymy co czas przyniesie. Wśród wszystkich tych zmian, jedynym właściwie konkretem jest fakt, że Ogórek wyprowadził się z domu! Myśl o usamodzielnieniu się nadeszła w wieku lat 32 i tym samym Ogórek wyfrunął ze swojego gniazda. Z kim obecnie mieszka? Kto mu gotuje? Kto o niego dba? Uff… Tematów nazbierało się sporo. Pora przedstawić również nowych bohaterów. Już wkrótce pojawi się Ocet wraz z Pietruszką…
      Zacznijmy jednak od tematu biegania. Do palenia papierosów Ogórek ostatecznie powrócił. Każdy palacz wie, że rzucenie nałogu to niełatwa sprawa, więc nie ma co silić się na krytykę. Ogórek  nadal jednak biega. I to jak! Do biegania mobilizuje również  wszystkich najbliższych znajomych.
     Mniej więcej dwa razy w tygodniu,  Ogórek i kilku jego przyjaciół,  zostawiają konsole do gier, by w sportowym ubraniu spotkać się na świeżym powietrzu. Za każdym razem stawiają sobie za cel pobić kolejny rekord w bieganiu i co najważniejsze… Za każdym razem im się to udaje! Wstają z wygodnych kanap sprzed  telewizora, wyłączają  komputery, po  czym wkładają sportowe buty i… Kolejny rekord już pobity! Ale jak wygląda to w praktyce…
     Na przedmieściach miasta jest czteropasmowa droga, która biegnie aż do samego  centrum. Tuż przy lekkim zakręcie, gdzie robi się nieco bardziej niebezpiecznie znajduje się licznik prędkości.  Prócz pomiarów „rekordów w bieganiu Ogórka i jego świty”, urządzenie mierzy  również prędkość wjeżdżających do miasta samochodów, tak by ostrzec kierowców  przed nadmierną szybkością. Pomiędzy licznikiem, a drogą jest chodnik. Tam właśnie Ogórek organizuje biegi. Sceneria do biegania jest wspaniała, bo z przodu jest urokliwy widok na miasto, a po prawej stronie widać mieniące się w słońcu  morze. Prócz Ogórka i jego przyjaciół ćwiczy tam  wielu biegaczy, jednak nikt inny nie wpadł na to, żeby na tej właśnie drodze pobijać swoje rekordy.
        Żeby ustanowić nowy rekord, trzeba ustawić  się  kilka metrów przed owym licznikiem, nad którym po grecku jak i angielsku jest  napisane „TWOJA PRĘDKOŚĆ…”. Następnie sprawa jest już prosta, bo trzeba biec ile tchu w piersiach! Sama byłam świadkiem, jak podczas biegu Ogórka licznik pokazał 75 km na godzinę, dzięki czemu  niepozorny z wyglądu Ogórek pobił nowy rekord! Trzeba tylko na starcie mocno się skoncentrować by  pamiętać, żeby   wystartować dokładnie w momencie,  kiedy z tyłu słychać nadjeżdżający samochód. Prawda, że  genialne! ;DDD  Rekordy w tym miejscu bite są  nagminnie, czemu zawsze towarzyszą brawa i okrzyki Ogórkowych przyjaciół. Wszystko kończy się podaniem wody i typowo greckim poklepywaniem po ramieniu. Dzięki takiemu dopingowi rzadko kiedy ktoś biegnie poniżej  40, 50 km  na godzinę.
      Nie byłabym sobą, gdybym  nie spróbowała sama… Pomimo, że do kondycji maratończyka jest mi naprawdę daleko, dzięki tej nowej metodzie i rzecz jasna fenomenalnemu dopingowi, ustanowiłam mój własny rekord – 65 km na godzinę! Szkoda, że nie mam zdjęcia, bo mogłabym to nawet i udokumentować.  Ale tak jest  zawsze! W naprawdę ważnych momentach – zazwyczaj wysiada bateria w aparacie…

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Pogłaskaj swój kaloryfer

      Jest środek stycznia, a ja rozkoszuje się  pobytem w Polsce, mając w głowie przyjemną perspektywę, że dni które spędzę w ojczyźnie jest sporo.

       W międzyczasie rodzinnych i przyjacielskich spotkań, bardzo często słyszę podobne  stwierdzenie: „Ale ci zazdroszczę tej Grecji! Tam jest tak pięknie i przez cały czas świeci słońce”.
      Racja. Trudno się nie zgodzić. Grecja jest doprawdy przepiękna i cieszę się, że mogę w niej  mieszkać. Jednak obiema rękami podpisuje się pod stwierdzeniem, że:
wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma.
 
      Prawda jest taka, że idealne państwo, miasto, miejsce do życia nie istnieje! Trzeba więc naprawdę nauczyć się doceniać to, co mamy. Dajmy na to… ot! taki najzwyklejszy kaloryfer! Czy wiecie, że nie każdy ma go w swoim posiadaniu…
~~~~
 
     Pierwszego ranka po moim przyjeździe do Polski, obudziłam się z poczuciem, że otacza mnie najprawdziwszy luksus. Było mi ciepło! Poczucie ciepła to coś wspaniałego. Niestety, ale zimując na greckiej ziemi, musiałam się od niego odzwyczaić.

      Jednym z większych mitów dotyczących Grecji jest to, że przez 12 miesięcy w roku jest w niej  ciepło. To prawda, że lato jest długie i upalne, a ciepła wiosna przychodzi bardzo szybko. Jednak późna jesień oraz zima, to prawdziwa katorga. Co prawda, temperatury na zewnątrz mogą wskazywać nawet i 10, 15 stopni, a słońce nadal świeci,  ale większość domów jest… niedogrzanych!
     System ogrzewania typowego mieszkania w Grecji to jedyne 6 godzin dziennie. 3 rano i 3 pod wieczór,  w momentach dnia kiedy robi się najzimniej. Tak dla przełamania największego chodu. Dlaczego tak jest? W Grecji w przeważającej większości mieszkań i domów nie ma centralnego ogrzewania. Pomieszczenia ogrzewane są olejem opałowym, którego ceny, dodatkowo  w związku z kryzysem, bardzo wzrosły.
     10 – 15 stopni nie brzmi jeszcze tak groźnie. Trzeba jednak wziąć pod uwagę, że w miejscach położonych nad morzem  (tak jak jest w naszym przypadku) jest bardzo wysoka wilgoć, co sprawia, że odczuwalna temperatura jest znacznie, znacznie niższa.
     Takie zimowe zimno w wydaniu greckim, to tragedia. Dotyka samego szpiku kości. Jest przy tym przeraźliwie wilgotne. Pranie za nic nie chce samo schnąć, podobne jak wymyte naczynia. Wszystko spowite jest wilgocią. Na wielu ścianach pojawiają się grzyby, z którymi po każdej zimie trzeba się rozprawiać.
     Kiedy przez tych kilka godzin dom jest ogrzewany, działa to jak dodatkowa tortura. Każdy ma bowiem świadomość,  że owe ciepło jest tylko chwilowe. Tak jakby dać dziecku lizaka i odbierać, kiedy nie zjadło go nawet do połowy.
      Kiedy teraz jestem w Polsce i patrzę na mój działający przez 24 godziny na dobę kaloryfer, mam nieodpartą ochotę, żeby go pogłaskać. Przyznam się… Czasem to robię! Na noc wcale nie muszę go wyłączać, a czasem nawet i go podkręcam uchylając jednocześnie okno. Prawdziwe szaleństwo! Taki rodzaj luksusu w Grecji jest nie do pomyślenia.   Po domu chodzę w jednym swetrze i nie mam już rozterek, czy by nie założyć puchowej kurtki… Na noc nie muszę nawet szykować gorących butelek. A herbatę pijam dla przyjemności, a nie dla samego  rozgrzania. Czyż nie jest to cudowne?
Taki widok, to w Grecji najprawdziwszy luksus…
     Jeśli więc kiedyś najdą Was myśli, że w Polsce żyje się bardzo źle, a  w innych państwach jest cudownie… Pamiętajcie, że co by nie powiedzieć, my mamy centralne ogrzewanie!  A poza tym… wszędzie dobrze gdzie nas nie ma!

Co słychać u Olivki? I o co chodzi z tym Dubajem?…

      O tym, że wkroczenie w dorosłe życie nie jest  łatwym doświadczeniem, nikt nie musi mi przypominać. Zwłaszcza w kraju, o którym mówi się że pogrążony jest w kryzysie. Dylematy tworzenia  życiowej stabilizacji, przeżywa obecnie również i Olivka.

     Olivka z wykształcenia jest logopedą. W te wakacje pracowała  na jednej z greckich wysp. Jak sama wspomina, było bajecznie. Greckie wyspy to przecież sam urok! Jednak rok pracy się skończył i umowy Olivce niestety nie przedłużono. Bynajmniej, nie jest to powód do zmartwienia. Olivka robi przecież  swoje. Rozsyła CV, aktywnie działa, tymczasem…
      -Życie jest zbyt piękne, żeby się aż tak przejmować. Dorota, obie zdążymy się jeszcze  napracować! – powiedziała podczas wakacyjnej wizyty.
      Pracą być może nie warto się przejmować, bo w życiu mojej szwagierki jest większy problem na tapecie. I to właśnie on spędza sen z jej oczu czarnych, jak najczarniejsze  oliwki.
Olivka i Pieprz  ;D
      Pieprz, czyli jej druga połówka, obecnie kończy właśnie służbę w wojsku. Ta w Grecji jest obowiązkowa! Tak, panowie – dobrze przeczytaliście ;)))  Bez względu na to czy się studiuje, pracuje, ma żonę czy też małe dzieci, każdy Grek, bez żadnego wyjątku ma obowiązek odbyć roczną służbę w wojsku. Nie ma mowy o zamienieniu jej na społeczną formę pracy na rzecz biblioteki publicznej, okolicznego domu społecznego czy też przedszkola. Chodzi o służbę wojskową z prawdziwego zdarzenia. Czyli: strzelania z karabinu, chowania się w okopach, noszenia ubrań moro, wstawania o 5 i  maszerowaniu w deszczu.

     Niemalże każdy Grek jest zagorzałym  przeciwnikiem tego nakazu.  Po skończeniu służby, każdy jednak równie zagorzale  wspomina czasy wojska. Mimo sprzeciwu Greków, myślę że taki wojskowy rok, jest całkiem niezłym rozwiązaniem. Każdemu mężczyźnie przydaje się odrobina musztry.
     Przechodząc do meritum… Pieprz skończył studia na greckiej politechnice (ta w Elladzie jest ceniona wyżej niż uniwersytet), a pod koniec tegorocznych wakacji kończy również swoją  służbę. I tu pojawia się pytanie: co z życiem dalej?
      Olivka i Pieprz chcą zamieszkać razem, ale do tego potrzebna jest przecież praca. A znalezienie jej nie jest teraz takie proste.
     Olivka początkowo nie mogła dopuścić do siebie myśli o zamieszkaniu w Atenach. Teraz powoli rozważa pomysł o przeprowadzce do… no właśnie, Dubaju! Pieprz ma tam kuzyna, który pracuje w świetnie prosperującej firmie. A gdzie wysłać jednego Greka, tam wkrótce zjawi się jego rodzina. Praca dla Pieprza w Dubaju już właściwie czeka… Stabilna, świetnie płatna. Z dodatkami w postaci mieszkania i samochodu. Jest tylko jeden problem… To przecież Dubaj! Poza tym… Feta nigdzie nie jest tak  dobra, jak w Elladzie.
     Jak Olivka z Pieprzem poradzą sobie z tym problemem? Dyskusje, przepychanki i pertraktacje  wciąż trwają.
***
     Letnia wizyta Sałatki skończyła się nadzwyczaj pokojowo i przyjemnie. Dawne waśnie chyba każdemu wydały się już przeterminowane. Feta, Pomidor oraz  Olivka wyjechali.
     Wezwanie na rozprawę sądową Janiego przyszło jakby zsynchronizowane z pożegnaniem  całej Sałatki. Jani przeciwko szefowi, który pięć lat temu nie wypłacił mu pensji. Tak… wszystko  toczy się już od pięciu lat!
    Z owej rozprawy już wróciliśmy i powiązaliśmy ją z  wizytą w sałatkowym domu. Bite dwa tygodnie! Wszyscy  w pełnym  składzie. Olivka, choć bezrobotna to w najlepszym wydaniu. Feta, zwierzająca się z  problemów z jej teściową. Owa  teściowa, czyli Oliwa z Oliwek, która kategorycznie zabroniła mi wyjechać do Polski na Święta… Pomidor i jego uzależnienie  od komputera.  Oraz tajemnicza historia mojego zaręczynowego pierścionka. I… wiele, wiele więcej… Do poczytania już w styczniu!