Przyznam, że drugiego kuzyna Janiego, młodszego brata Ogórka, czyli Octu, nigdy nie darzyłam szczególną sympatią. Zadziera nosa. Jest zbyt pewny siebie i ma męczącą skłonność do za daleko idących żartów. Ale to właśnie Ocet, stał się moją inspiracją, która wciąż pcha do przodu. Dlaczego? O tym za chwilę. Zacznę od samego początku.
Odkąd pamiętam, Cytryna, czyli matka Octu i Ogórka, zawsze wspomina, że od małego Ocet wszystkim powtarzał: a) kiedyś będę bardzo bogaty b) pracując, będę się świetnie bawił c) wcześnie się ożenię, a moja żona poza dbaniem o mnie nie będzie musiała pracować.
Chwilę po skończeniu liceum, Ocet postanowił, że chce zobaczyć świat. Im więcej, dalej, ciekawiej – tym lepiej. Zapisał się do szkoły marynarskiej i zaczął się przyuczać do zawodu mechanika statków. Dalej, potoczyło się dokładnie, jak mówił. W przeciągu kilku lat, w ramach praktyk, odwiedził każdy kontynent. Dodatkowo podczas swoich podróży, zaczął naprawdę dobrze zarabiać, tak że po powrocie, pomógł rodzicom wyremontować cały dom.
Ocet skończył szkołę i odebrał dyplom mechanika statków, jednocześnie zdobywając świetnie płatny fach. Jednak jeszcze w czasie nauki stwierdził, że ta praca nie jest dla niego, bo nie idzie w parze z życiem rodzinnym. „I na co komu wtedy żona? O kogo ma dbać, jeśli cały czas byłbym w podróży?” – cytuje za Octem. Ocet stwierdził, że zajmie się czymś zupełnie innym. Długo nie musiał szukać. Dobrze wiedział, co dokładnie chce w życiu robić, bo od zawsze uwielbiał grać.
Jeśli chodzi o wszelakiego typu gry w karty, gry planszowe, czy jakiekolwiek inne gry – jest to dla mnie temat zupełnie zagadkowy. Ocet wielokrotnie próbował mi wytłumaczyć, o co chodzi w grze, którą się zajmuję, ale na przyswajanie sobie tego typu informacji, jestem wyjątkowo oporna. Zrozumiałam jedynie, że chodzi o jakieś kolorowe karty… Na każdej z nich znajduje się potwór czy też inna dziwaczna maszkara, a tuż pod nią jest jej opis. Grając, jak zrozumiałam, układa się historię, gdzie ktoś wygrywa, czy też przegrywa. Z góry przepraszam za ten enigmatyczny opis. Podobno gra jest na świecie bardzo znana – więc być może ktoś bardziej kompetentny uzupełni ten fragment w komentarzach. Będę bardzo wdzięczna!
Octowi trzeba przyznać, że jeśli już za coś się zabiera – robi to na całego. Dlatego też na całego gra! Podczas gdy ja (przyznaje się bez bicia) i wiele innych osób, uważaliśmy ową grę za zwykłe marnowanie cennego czasu, Ocet zaczął jeździć na turnieje po Europie. Pamiętam, jak jakieś dwa lata temu jechał do Mediolanu, zabierając ze sobą dopiero co poznaną Pietruszkę. Podczas gdy inni uśmiechali się z lekkim politowaniem machając na chłopaka ręką, Ocet wygrywał, wykupywał, czy też wymieniał się na kolejne karty. Dziś wartość całej kolekcji, to kilka dumnie wyglądających zer. Uśmiech politowania u innych, zamienia się w aprobatę. Następny w kolejce będzie pewnie podziw, a miarą kolejnych sukcesów – zazdrość, o ile nie zwykła zawiść.
Po dwóch latach spędzonych na bardzo intensywnym graniu, Ocet zatrudnił się w sklepie, gdzie sprzedawano owe gry i różnego rodzaju karty, w których już wtedy był prawdziwym mistrzem. Ocet jest przy tym duszą towarzystwa. Wszędzie gdzie się zjawia, znakomicie się bawi. Dlatego też jest bardzo lubiany. Taki swoisty król życia. I ponieważ zawsze w miejscu, gdzie się pojawi, zna dosłownie każdego, po krótkim czasie, do sklepu w którym pracował, zaczęły przychodzić tłumy. Tylko Ocet potrafił wytłumaczyć reguły każdej, nawet najbardziej skomplikowanej gry. Dochody sklepu znacznie wzrosły, co więc logiczne jego szef, szybko wyczuł, że trzyma w rękach prawdziwą żyłę złota. Szef nie miał jednak w sobie tyle sprytu, żeby chłopaka zatrzymać. Zaproponował Octowi, żeby razem otworzyć nowy sklep i zyski dzielić dokładnie pół na pół. „Po co?” – odpowiedział Ocet. „Jeśli mogę mieć sto procent dla siebie.” – pomyślał szybko i za współpracę sam podziękował. Doszedł do tego, że jedyną osobą, dla której może pracować, jest tylko on sam. Kilka miesięcy później założył własny interes. Byłam. Widziałam. Potwierdzam.
Znalezieniem lokalu i sprawami formalnymi zajęła się Cytryna. Wystrój wnętrza i dbanie o nie, przypadło na barki Pietruszki. Ocet znalazł zaufanego współzałożyciela, który zainwestował pierwsze pieniądze. A sam zajął się wszystkim innym.
Trudno dokładnie określić czym jest owe miejsce, w którym Ocet obecnie pracuje. Tuż po szkole i w weekendy, przychodzą tam głównie nastoletni chłopcy, z pierwszym zarostem pod nosem. Patrząc na niego jak na swoje guru, wypożyczają jedną grę, płacą od 1 do 3 euro i urządzają sobie zawody. Jeden, trzy euro, nie brzmi na zbyt wiele, ale takich chłopaków przychodzą tłumy. W dobie kryzysu, mało kto ma pieniądze na droższe rozrywki, a ubytek w postaci kilku monet – można przeżyć.
Ocet pracuje 7 dni w tygodniu, po 10 – 12 godzin dziennie. Domowej roboty obiad przynosi mu Pietruszka. Ocet bynajmniej nie wygląda jednak na zmęczonego, bo gra to jego prawdziwe hobby. Często kiedy przychodzi po pracy do domu, organizuje gry dla najbliższych przyjaciół, albo szuka w internecie co może dokupić nowego.
Naprzeciwko jego lokalu, jest jeszcze taka mała kawiarenka. Kawa na wynos. Kilka kanapek i ciastek. Nic wielkiego. Jeszcze jakiś czas temu chyliła się ku upadkowi, a właściciel myślał, żeby zwijać cały interes. Szczęście ma jednak to do siebie, że nigdy nie zapowiada swojej wizyty. Jest gościem raczej niespodziewanym. Ocet nie ma pozwolenia na sprzedaż napojów czy też kawy. Tak więc każdy kto wpada pograć, najpierw biegnie do pobliskiej kawiarenki. Zabiera kawę na wynos, a później idzie do lokalu należącego do Octu. Właściciel owej chylącej się ku upadkowi kawiarni, zaczął całkiem nieźle zarabiać. I pewnie modli się po nocach, żeby tylko Ocet nie wpadł na pomysł, by serwować również i kawę.
Przy ostatniej wizycie u Sałatki, pewnego wieczoru wpadliśmy zobaczyć, jak ma się Octowy interes. Za skromnym blatem, małą kasą fiskalną i piętrzącym się stosem najróżniejszych gier, zobaczyłam młodego chłopaka. Problem z nadwagą i cerą, a mimo to zawsze – wysoko i dumnie zadarty nos. Całe sedno Octu, kryje się w jego oczach. Nieustannie aktywne, niemal węszące. Widać, że myślą prosto, szybko i bardzo logicznie. Mają w sobie taki rodzaj błysku, jaki czasem pojawia się u ludzi z pierwszych stron gazet.
Pogadaliśmy chwilę, poczym z lokalu wyszliśmy wszyscy razem. Ocet zgasił światła. Poprawił wystawkę na oknie, tak żeby wszystkie prezentowane na niej gry, stały równo. Do poszarpanej siatki foliowej, włożył jedną z nich, by rozgryźć ją w domu.
I właśnie kiedy brzdęknął zamek w drzwiach, kiedy Ocet zamykał je na klucz, niemalże fizycznie poczułam jedno, małe „pyk” w mojej głowie. Bardzo ciche, acz znaczące. Coś wyraźnie przestawiło się w moich mózgowych zwojach. W tym krótkim ułamku sekundy, postanowiłam że zakładam swój własny interes. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z moim marzeniem, pierwszy krok zawdzięczać będę Octowi. Być może kiedyś mu za to podziękuję. A póki co… Jani nadal poprawia naszą stronę, a ja wciąż zakopana w przewodnikach. Nasza pierwsza wyprawa na Korfu już na dniach. A mi aż serce bije na myśl, że wkrótce dopłynę na moją wyspę. Kilka razy już nawet mi się śniła…
Tymczasem na naszej stronie – coraz ładniej. Dorobiliśmy się już nawet stałego adresu:
www.salatkapogreckuwpodrozy.pl