Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Pozdrawiamy z Polski!… poniedziałek, 18 kwiecień 2016

Kwiecień i sam początek maja, to dla mnie najlepszy czas na podróże i ostatnie chwile na wakacje. Tak jest:D Niedługo przyjdzie lato i w przeciwieństwie do wszystkich, ja ruszę do intensywnej pracy. Na Korfu jestem od 25  maja i przez kilka następnych miesięcy ani nie będę mieć możliwości, ani również ochoty by wystawić nos poza wyspę.

Korzystając ze spokojniejszego czasu, udaliśmy się z Janim na kilka dni do Polski. O ile dobrze liczę, ostatni raz widziałam Polskę wiosną aż pięć lat temu. Janiego nie było bardzo długo i sam przyznaje, że za Polską bardzo się stęsknił. Cieszymy się więc wszystkim co jest dla nas niedostępne w Grecji. Spędzamy czas z rodziną i przyjaciółmi. Polski chleb razowy jest najpyszniejszy na świecie. Biały ser, kiszona kapusta, ogórki, maliny, świetne polskie kosmetyki… Tak mogłabym wyliczać jeszcze bardzo długo.

Tymczasem… Biedny Jani… On również niesamowicie stęsknił się za wieloma polskimi produktami… Na jego nieszczęście coraz więcej greckich produktów dostępnych jest w polskich sklepach. Na dodatek trwa w najlepsze grecki tydzień w Lidlu. I tak co chwilkę:

-Jani! Kupiliśmy najprawdziwszy, grecki jogurt! Musisz koniecznie spróbować!! Chcesz???

 

Chce, czy nie – próbować musi, bo kto inny potwierdzi, czy  rzeczywście smak jest prawdziwie grecki?:D A za czym najbardziej stęsnił się tak naprawdę Jani? Za polskim sernikiem! Dziś będzie więc krótko, bo lecimy korzystać z czasu, który mamy w Polsce. I koniecznie na sernik! Miłego poniedziałku Kochani!

 

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Mój rytm greckiego dnia. Po co właściwie Grekom potrzebna jest sjesta?… poniedziałek, 4 kwietnia 2016

Każda osoba, która zetknęła się z tym tematem, to potwierdzi. Praca w domu, to naprawdę ciężkie zadanie. Nikt nie kontroluje, nie mobilizuje. Nie ma nikogo, kto ustali godziny pracy. Na wykonanie swoich zadań jest niby cały dzień i najgorsze jest to, że w niezwykle zdradliwym  „międzyczasie” można to, tamto i owamto. W rezultacie czas pracy zupełnie miesza się z czasem na odpoczynek, hobby, czasem dla rodziny, przyjaciół, czasem dla siebie.  Człowiek ma przy tym męczące wrażenie, że pracuje cały czas.

Z organizacją mojej pracy w domu zmagałam się bardzo długo. I tak naprawdę dopiero teraz, czyli po kilku latach, wypracowałam system, który u mnie działa. Jak powiedział Leonardo da Vinci: „dyscyplina jest matką wolności”. Dopiero teraz przekonałam się, że tak naprawdę praca w domu to nie żaden  luz-blus, szwędanie się po domu w dresie  i czas na wszystko, tylko wielka lekcja samodyscypliny –  jednego z elementarnych czynników, które gwarantują sukces w pracy.

Co prawda wcale tego nie planowałam, a nawet więcej – początkowo wydawało mi się to zupełnie niemożliwe, ale rytm mojego dnia niemal idealnie zestroił się z rytmem doby, jaki dominuje w Grecji.

Tak jak u większości mieszkańców Ellady, również i mój dzień podzielony jest na dwie części. Ranek i popołudnie to czas załatwiania najróżniejszych spraw i zajmowania się domem. To co trzeba załatwić w banku, czy na poczcie. Zakupy, wizyta u księgowej, dentysty czy fryzjera,  czas na gotowanie zazwyczaj przy akompaniamęcie tłuczącej się pralki. Prasowanie, odkurzanie. Jest to czas, kiedy biegam z jednego miejsca, do drugiego. Wtedy też w każdej greckiej wiosce, czy mieście,  najwięcej się dzieje. Korki na ulicach, zabiegani ludzie, uliczne bazary, młoty pneumatyczne, klaksony i tym  podobne.  Trzeba uważać, by nikt nie rozjechał, czy nie rozdeptał.

Zazwyczaj jest wtedy kilkanaście minut przed grecką godziną „0”, czyli strategiczną czternastą. Słońce świeci w najlepsze, a pranie właśnie się skończyło. Wychodzę na balkon i rozwieszam mokre ubrania. Czasami zajmuje mi to dobrze ponad kwadrans, bo w tym samym czasie moja sąsiadka Katerina robi zazwyczaj dokładnie to samo. Ewentualnie dla urozmaicenia polewa swój chodnik, sprawdza jak mają się jej kwiatki, albo prezentując dorodny dekold, bezczynnie opiera się o balustradę swojego balkonu i zaczyna:

-Haha!  Dorota i znowu to pranie… Pranie, prasowanie, pranie… Najświętsza Panienko! Idzie zwariować. Ileż można… – wturuję w marudzeniu tak pro forma, bo wiem, że Katerina musi się wygadać i za chwilę zrobi jej się lepiej. Jakieś pięć minut później, pada fundamentalne pytanie:

-A co dziś u was na obiad?

-To i tamto… – tłumaczę, a bywa że kłamię, bo chcę uniknąc szoku mówiąc, że odgrzewam coś z wczoraj. Czasami też muszę się podroczyć:

-Przecież jedliśmy przedwczoraj, wczoraj… Dwa dni temu też jedliśmy obiad. A daj spokój Katerina… Ileż można jeść!

-Hahahahahaaa! – śmiech Kateriny jest jak epidemia i trudno się jest nim nie zarazić. Opowiadam co tam u nas i słucham najróżniejszych plotek, politycznych informacji z dziesiątej ręki i wiem, że w  tym momencie nadsłuchuje nas cała ulica. Przede wszystkim jednak cieszę się, że przełamanie bariery językowej są już lata świetlne za mną i mogę czerpać radość z użwania tego bardzo trudnego języka.

Nie muszę patrzeć na zegarek. Katarina też nie, bo w takim rytmie dnia się wychowała. Tak jakoś samo wychodzi, że kończymy naszą rozmowę. Nagle milkną kosiarki i pralki, ludzie przestają wbijać gwoździe, a matki do krzyczących w domach  dzieci mówią: „szzzzz!!!”. Wiem już, że właśnie wybija godzina czternasta. Przez cztery następne godziny jest cisza jak makiem zasiał, nikt nie wykonuje nawet telefonów. Dla Greków jest to czas święty. Trwa tzw. mesimeriano ipno (tłumacząc na polski – popołudniowy sen), potocznie zwany sjestą. Grecy przebierają się w pidżamy. Śpią. Leżą. Odpoczywają. Ujmując krótko: cieszą się faktem, że przez parę godzin mogą nie istnieć dla świata.  My z Janim w tym czasie jemy obiad, idziemy na spacer, pijemy kawę, albo czasem ja ucinam sobie drzemkę.

W dzisiejszych czasach nie każdy  w Grecji ma pracę, która pozwala mu na sjestę w środku dnia. Ludzie pracujący w dużych sklepach, najróżniejszych firmach, pracują często cały dzień. Rytm mojego letniedo dnia też ulega całkowitej zmianie, bo przecież najczęściej cały dzień jestem w trasie. Jednak kiedy tylko mogę, jeśli tylko jest taka możliwość – wprowadzam do mojego dnia sjestę. Po kilku latach mieszkania w Grecji, mogę stwierdzić, że sjesta to fenomenalny wynalazek. Regeneruje siły, wprowadza do codzienności zdrową równowagę między pracą, a czasem dla siebie. Istnienie sjesty z pewnością jest uzależnione od klimatu. Jednak tak naprawdę w Grecji upalnie jest tylko latem, więc chodzi bardziej o wypracowany latami rytm dnia, sposób życia w którym najlepiej odnajdują się Grecy i również między innymi ja.

Ten „święty” czas sjesty, podczas którego nie powinno się nawet do nikogo dzwonić, trwa do godziny osiemnastej. Chwile po jej wybiciu, uśpione wcześniej greckie wsie i miasta, ze zdwojoną siłą ponownie wracają do życia. Zapełniają się centra. Znów trudno znaleźć miejsce parkingowe. Pękają w szwach kawiarnie i tawerny. Wszędzie znów wiele się dzieje.

Ja natomiast jakieś  pół godziny przed osiemnastą, robię sobie pyszną kawę i siadam do biurka. Wszystko co w domu potrzebne jest do prawidłowego funkcjonowania jest już zrobione i w mojej głowie jest miejsce na najważniejsze dla mnie rzeczy. Siadam i zaczynam… Pisać, redagować, obrabiać zdjęcia, zatwierdzać rezerwacje na wycieczki, opracowywać trasy, odpowiadać na maile, ulepszać stronę i bloga, odpowiadać na komentarze, wymyślać i planować. I tak czasami do późnej nocy, bo wiele rzeczy po prostu musi być zrobione. Zazwyczaj mniej więcej w okolicach północy, zamykam komputer i idę zaparzyć sobie jakąś mieszankę ziół. Myśląc co by tu sobie poczytać, patrzę na okno Kateriny i uśmiecham się na samą myśl, że jutro też mam zrobić pranie. Prawdziwa magia tych zwykłych, codziennych rytuałów.

Akurat w temacie:D Niżej znajduje się odcinek  porgramu „Halo Polonia”, w którym łącząc się przez Skype, rozmawialiśmy na żywo na temat greckiej sjesty. Moja wypowiedź w około 20 minucie!

http://halopolonia.tvp.pl/23464793/26012016-2235

   A  jak wygląda rytm Waszego dnia? Jakie są Wasze codzienne rytuały? Piszcie koniecznie w komentarzach:D

 

Nowe spodnie Janiego… sobota, 13 lutego 2016

Okres, w którym przez kilka dni chora Oliwa z Oliwek mieszkała w Sałatkowym domu, był dość intensywny. Babcia przestawała mówić jedynie w dwóch okolicznościach: kiedy jadła lub spała. Z dnia na dzień odżywała przy tym w oczach i mimo, że oficjalnie się do tego nie przyzna, wizyta w Sałatkowym domu wychodziła jej na dobre. W poprawie samopoczucia pomogło jej coś jeszcze…

Temat „teściowa”, to temat rzeka. Temat „grecka teściowa”, to rwąca rzeka, często przeistaczająca się w wodospad Niagara. Każda kobieta, którą ten temat dotyczy, wie dobrze o czym w tym momencie pisze. Ale temat „greckiej teściowej” nie dotyczy jedynie kobiet z innych krajów. W równym stopniu dotyka również samych Greczynek.

Siedzącej na kanapie i przyglądającej się codziennemu życiu Oliwie z Oliwek, najwyraźniej wielką satysfakcję sprawiało wytykanie błędów synowej, czyli Fecie. Że obiad nieco nie na czas… Że mussaka ma za dużo beszamelu… Że zbyt często w mieszkaniu świeci się światło… Że szyby niedomyte… Że po co Janiemu długie włosy… Tak można wyliczyć w nieskończoność. Po każdym wprowadzającym zdaniu głównym, rozpoczynał się prezycyzyjny instruktaż, jak co dokładnie powinno być zrobione. I że: „(…) jak ja byłam nieco młodsza…!”, „(…) a w moim domu to…!”. Feta znosiła wszystko z sobie właściwą niewzruszoną dumą i godnością. Zapewne tłumaczyła sobie w środku, że babcia ma już swoje lata, więc w pewnych momentach trzeba przymrużyć oko. Zazwyczaj nic nie mówiła. W skrajnych sytuacjach, stojąc tyłem do babci, przewracała jedynie do góry oczy. Nadmienię tylko, że perfekcyjna pani domu przy Fecie wypadłaby na nieco niechlujną. W domu Fety zarówno majtki jak i skarpety są idealnie wyprasowane…

Jednak w pewnym momencie nawet i Feta pękła. Babcia bowiem zaczęła: „W swoim życiu popełniłam kilka błędów. Ale ty Feta…”. Oliwa z Oliwek nie dokończyła, bo Feta postanowiła wziąć ją na sposób.

-Wiesz mamo, a może mi pomożesz…?

-No pomogę! Przecież widzę, że sobie nie radzisz!

Chwilę później na niewielkim stoliczku, przy którym siedziała babcia, znalazło się niewielkie, różowe pudełko, w którym Feta trzyma wszystkie akcesoria do szycia i haftowania. Obok znalazło się kilka ubrań, które wymagały zszycia lub zacerowania. Babcia, do momentu kiedy wzrok odmówił posłuszeństwa, haftowała całymi dniami. Obrusy, firany  i  najróżniejsze ozdoby. Kiedy tylko dostała pudełeczko z przyborami i kilka rzeczy do naprawy, była w swoim żywiole.

-Że też mój syn!!! Mój syyyn… To po to ja go tak chowałam, żeby chodził w dziurawej skarpecie?! – komentowała w skupieniu na pracy babcia. W całym domu czuć było jednak wielki oddech wytchnienia.

Kiedy pewnego dnia wróciliśmy z miasta, babcia siedziała szczególnie zadowolona. Na stoliczku odłożone było różowe pudełko. Obok, równo ułożona sterta naprawionych, zacerowanych, zszytych ubrań.

-Hahaha! – zaśmiała się na nasz widok babcia. -Coś ty Jani miał za spodnie! Jak można w czymś takim chodzić? A wieczorem chętnie zabiorę się za twoje włosy i w końcu będziesz wyglądać jak człowiek! – siedząca spokojnie z rękami równo złożonymi na kolanach babcia, aż zakołysała się ze śmiechu.

Już czułam o co Oliwie chodziło. O nie…  Jani kilka dni temu kupił sobie nowe spodnie…

Wyglądał w nich świetnie! Nieco zwężane i nieco za długie w nogawkach. Pod kieszeniami miały kilka celowych wytarć i specjalnie zrobionych dziur. Za ten bardzo nowoczesny ciuszek, Jani zapłacił całkiem sporo. Ale od czasu do czasu, dobrze jest mieć coś w szafie, co jest super modne.

Oliwa z Oliwek całym korpusem przekręciła się w stronę sterty ubrań. Wyłowiła w nich owe spodnie. W pełni zadowolona z rezultatu swojej pracy  rozłożyła je, by zaprezentować dzieło w całości:

-Zobacz! Znalazłam je jak suszyły się na balkonie. Widocznie twoja mama o nich zupełnie zapomniała. Ach, te nowoczesne kobiety…

Nowe spodnie Janiego zmieniły się nie do poznania. Widać było, że Oliwa włożyła w to wiele pracy. Nogawki były mocno skrócone, tak że sięgały do końca łydki, no… odrobinę niżej. Szew w dole nogawki został  nacięty, bo po bokach babcia wszyła dwie wstawki, które powodowały, że spodnie przybrały kształt ołówków. Po przetarciach nie zostało nawet śladu. Dziury zostały dobrze zaszyte, a na każdym z przetarć znalazły się równiutko wycięte i dopasowane łatki. Spodnie wyglądały jakby miały służyć jako kostium w filmie typu „Flip i Flap”…

-Wiem, że jest ciężko, bo jest teraz kryzys… Ale mój wnuk nie będzie chodzić w czymś takim…! – dokończyła zadowolona z siebie jak nigdy wcześniej babcia.

 

 

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Czasami życiowa mądrość warta jest więcej niż porady kilku lekarzy. Dlaczego Oliwa z Oliwek nagle poczuła się gorzej?… poniedziałek, 8 lutego 2016

Typowa grecka przystawka:  kawałek fety polany oliwą z oliwek i szczypta oregano

Typowa grecka przystawka. Kawałek fety polany oliwą z oliwek i szczypta oregano.

Jesteśmy obecnie w Sałatkowym domu. Zdaje się, że od czasu kiedy byliśmy tu tak długo  ostatni raz, o ile dobrze liczę, minęły już dwa lata. Po dwóch latach i zmianach, które zadziały się w naszym życiu, wiele rzeczy odbieram teraz trochę inaczej. Wcześniej bym nie uwierzyła, że z moją teściową będę chodzić na zakupy, do fryzjera i na kawę… W około mnie nic właściwie się nie zmieniło, ale tyle zmian zaszło we mnie. Obecna wizyta u Sałatki, ma jednak trochę  inny motyw główny. Jest nim Oliwa z Oliwek i jej relacja z Fetą, czyli jej synową. Oliwa z Oliwek ma już 102 lata. Nagle, kilka dni temu poczuła się znacznie gorzej…

*

Przez kilka dni pod rząd, schemat był ten sam. Feta wstawała rano by już od godziny dziesiątej, spokojnie zacząć przygotowywać obiad. Mniej więcej o jedenastej, dzwoniła Oliwa z informacją, że czuje się bardzo źle, nie może oddychać i że trzeba do niej przyjechać. Podczas każdej rozmowy, prawie nie można było jej zrozumieć, bo babcia dostawała okropnej zadyszki. Blada jak ściana Feta, jak stała, rzucała wszystko i razem z Pomidorem jechali do Oliwy. Kiedy już byli u babci, Oliwa nagle zaczynała czuć się lepiej. Regulował się jej oddech i wracała do siebie. Zaczynała mówić, mówić, a opowieściom co tam dzieje się we wsi, nie było końca. Cierpliwość Fety w końcu się wyczerpała, bo jeśli przez kilka dni nie była w stanie ukończyć jednej mussaki [TUTAJ! znajdziesz przepis], to coś tu było nie tak, jak być powinno.

Oliwa zabrana została więc do szpitala, z którego po jednej nocy ją wypisano. Wg diagnozy lekarzy, ciało babci funkcjonuje jak należy. Można tylko odstawić już tlen, bo krew jest aż nadto dotleniona.

Po wypisaniu ze szpitala, Oliwa z Oliwek mimo wzbraniania się rękami i nogami, zamieszkała na kilka dni w Sałatkowym domu. Teoretycznie atmosfera powinna być dość ciężka. Schorowana, ponad stuletnia babcia, która z trudem już chodzi i skarży się właściwie na wszystko. Mimo tego, były to jedne z weselszych dni naszego pobytu.

Dlaczego Oliwa z Oliwek tak bardzo nie chciała zamieszkać ze swoim synem i synową? Jak mówią  – starych drzew się już nie przesadza, bo wiekowe osoby po prostu najlepiej czują się w swoich domach. Co prawda babcia czuła się gorzej, ale ani na trochę nie zamykały się jej usta…

-Mamo… – pyta Feta – Chcesz cytryny do zupy?

-Cytryna w zupie mi przeszkadza!

-Chyba odwrotnie… Ja bym powiedział, że mama bardziej przeszkadza tej biednej cytrynie, niż cytryna mamie… – szepnął pod nosem Pomidor.

-Co tam mówisz synku?! Jak mówisz do mnie, to mów głośniej, bo słabo ostatnio słyszę… Ach… Jak źle się czuje… Na dniach, najlepiej jutro chcę wracać już do siebie…

-Mamo, co tam będziesz robić sama? Zostań z nami trochę dłużej… – mówi Feta.

-A kto kwiatki mi podleje? Zresztą, nie ma się co dłużej oszukiwać. Ja  mam już sto dwa lata! Czas na mnie… W tamtym miesiącu, umarły mi aż trzy koleżanki. Kostucha we wsi chodzi! Lada dzień mnie też zabierze. Ach… Muszę pamiętać, żeby być dla innych miła… A w tym szpitalu tooo…

-Mamo, jak tak się źle czujesz, to jutro podjedziemy jeszcze do tego szpitala, niech cię zbadają – zasugerował Pomidor.

-Do szpitala?! A w żadnym wypadku! Już więcej tam nie chcę… Co za dziwna babcia leżała obok mnie ostatnim razem… Babcia…? Co ja mówię… Przecież ona nie mogła mieć nawet osiemdziesięciu lat! Spytałam się jej tylko ile ma wnuków, bo ja już mam czwórkę pra! I zaczęłam jej opowiadać jak każdy z nich ma na imię, ile ma lat i co tam u nich słychać. A ta mi odpowiada, żebym była cicho, bo jak mówię, to ją wszystko boli i że potrzebuje spokoju… Co za dziwna kobieta… – skończyła Oliwa i wprawnym, dziarskim ruchem, na drobne i równe kawałeczki  zaczęła rozdrabniać łyżką  ziemniaka w swojej zupie.

-Ale mamo, zrozum… My się o ciebie boimy, jak teraz jesteś sama. Do szpitala nie chcesz, u nas też nie. To może poprosić Rulę (pani, która trzy razy dziennie przychodzi do babci do opieki – przypis mój) by zostawała na noc?

-Ależ to kosztuje! – odparła sugestię Oliwa.

-O to niech się mama nie martwi. Zrobimy w rodzinie zrzutkę i się uzbiera.

-O nie… Nie… Jak Rula będzie przychodzić na noc, to umrę dużo wcześniej niż jest mi pisane! Słuchaj Feta… Tylko nie Rula! Po moim trupie!

-A dlaczego???

-Bo Rula w nocy chrapie!

-Przecież sama mówisz, że źle słyszysz!

-Już nie bądź taka drobiazgowa!  Zostawcie mnie w spokoju i dajcie człowiekowi  umrzeć…

-To może my u ciebie kilka dni pomieszkamy? – spytała Feta.

-O nie! Co to, to nie! – krzyknął  z końca kuchni Pomidor  -Nie pamiętasz Feta,  jak było ostatnim razem? O 17 mama zamknęła wszystkie okiennice. A o 18  kazała nam spać… Nawet nie mogliśmy rozmawiać, bo i to jej przeszkadzało… A telewizor musiałem zgasić, bo mamie migał… Godzina 18.30… Ciemno, głucho wszędzie…

-O Jezu… Ale ty marudny… – powiedziała pod nosem babcia.

Po kilku dniach pobytu u Sałatki, Oliwa kategorycznie poprosiła, żeby zabrać ją  do domu. Przy okazji wytknęła Fecie kilka kulinarnych błędów, ale kroplą która przelała szklankę była piątkowa ryba. Oliwa z Oliwek co prawda lubi ryby, ale nie toleruje ich zapachu w domu. Tego dnia na obiad przyszedł też ojciec Fety, czyli Oregano. Oliwa na przywitanie i jednoczesne pożegnanie postukała go swoją laską w łydkę, po czym została odwieziona do domu. Feta, która przez te kilka dni nieraz musiała gryźć się w język, trochę odetchnęła.

-Och… Tato… Dobrze, że wpadłeś… – nalała ojcu szklaneczkę tzipuro [kliknij TU!] i  trochę się wygadała.

*

-Mamo… – spytałam Fetę, kiedy zobaczyłam ją w kuchni przed pójściem spać  –Co będzie z babcią? Co jej właściwie jest…?

-Co jej jest?… A nic! Oliwa z Oliwek ma się dobrze! Nie słyszałaś co mówił lekarz? Po prostu trzeba będzie do niej częściej jeździć. I my i inni. Babci nic nie jest, prócz tego, że doskwiera jej samotność. Oliwie wcale nie potrzeba nowych leków. Jej teraz najbardziej potrzebne jest towarzystwo!

Ot! I cała diagnoza… A głowiło się na tym trzech różnych lakarzy…

 

Polacy, którzy są dla mnie jak zastrzyk energii… piątek, 29 stycznia 2016

Na Sałatce stało się już tradycją, że przy mojej każdej wizycie w kraju, pojawia się post o najfajniejszych rzeczach w Polsce. Taka jest natura człowieka, że najbardziej docenia się to, czego nie można mieć co dzień. O rzeczach, które według mnie są w Polsce najfajniejsze było już kilka razy. Przeczytacie o nich TU! TU!  i  TUTAJ! oraz TU! W tym poście temat o podobnej tematyce, ale z zupełnie innej strony.

Dzisiaj będzie o kilku osobach, które być może również i Wy znacie. Są to takie zwykłe / niezwykłe osoby, które podziwiam, które przez swoją osobowość i to co w życiu robią, są dla mnie jak zastrzyk energii. Sprawiają, że każdego ranka chce mi się zjeść zdrowe śniadanie, wypróbować nowy make-up, dobrze zorganizować dzień, wprowadzać nowe, dobre nawyki, uśmiechać nawet jeśli coś nie idzie po mojej myśli, a wieczorem przed snem przeczytać dobrą książkę – na jaką tylko mam ochotę!

Wszystkie te osoby łączy jedna cecha. Jest nią – kreatywność. Myślę, że to jedna z najlepszych cech naszego narodu.

A którzy Polacy Was inspirują? Piszcie koniecznie w komentarzach! Jestem bardzo ciekawa – być może dzięki Wam uda mi się odkryć inne osoby.

ANIA – pisze bloga aniamaluje.com

Na bloga Ani przypadkiem wpadła moja siostra. I to ona kilka razy namawiała mnie do czytania. Przyznam, że przy pierwszych kilku podejściach, nie widziałam w nim niczego szczególnego. Ale moja siostra mówiła o nim tak często, że postanowiłam przysiąść do niego porządnie. I tak wpadłam! Obecnie jestem jedym z wielu wiernych czytelników. Ania cierpi na poważną chorobę płuc. To znaczy „cierpi”, to chyba najmniej odpowiednie słowo, bo Ania tak naprawdę kipi życiem. Dzięki odpowiedniej diecie oraz zmienieniu podejścia do świata, wyszła zupełnie na prostą. W swoim blogu pisze o takich zwykłych, codziennych rzeczach, które zmieniają jakość życia. To właśnie dzięki blogowi Ani zawdzięczam fakt, że kiedy po przepracowanym sezonie byłam blisko anemii, wyleczyłam się nie używając nawet jednej tabletki. Czym nadrobiłam utratę żelaza? Zgodnie z poradą Ani – pokrzywą!:DDD

BOGUSIA – prowadzi kanał urodowy Anioł na Resorach

Na kanał Bogusi też trafiłam zupełnie przypadkiem. Obejrzałam kilka filmików i po każdym z nich zauważałam, że polepsza się mój humor, jakbym zjadła porcję czekoladowych lodów. Kanał Bogusi uratował mnie kilka razy przed typowym,  emigracyjnym dołem w takim najcięższym okresie po przeprowadzce do Grecji (o tym jeszcze w swoim czasie też będzie…). Bogusia to osoba z niesamowitą energią i zawsze kiedy niczego mi się nie chce, puszczam któryś z jej filmików. Z typowego, babskiego marudzenia, moje myślenie zmienia swój tor na to by zaplanować co by tu założyć jutro i jak by tu się pomalować. Ogromną wartością tego kanału, jest otwieranie oczu na problemy osób z niepełnosprawnością,  świadomość tego, że takie osoby są wśród nas i że musimy robić wszystko, by żyło się im jak najlepiej.

EDYTA ZAJĄC – psycholog, coach, mama, autorka bloga edytazajac.pl

Osób zajmujących się rozwojem osobistym, jest coraz więcej. (I bardzo dobrze!) Ja najbardziej cenie porady Edyty Zając. Dlaczego? Bo jeśli ktoś jest mamą dwójki brzdąców, żoną, pracuje, zajmuje się domem,  prowadzi bloga, pisze i do tego ma jeszcze czas na swoje przyjemności… Znaczy to, że naprawdę  wie o czym mówi! Dzięki blogowi Edyty wiem jak zarządzać swoim czasem, jak wprowadzać dobre nawyki, co robić by z dnia na dzień, tygodnia na tydzień, miesiąca na miesiąc, moje życie było coraz lepsze.

MIKOŁAJ MAŁACZYŃSKI – twórca Legimi, mój kolega;)

Wiadomości o pewnym nowatorskim sposobie czytania e-booków, dochodziły do mnie z dość dużą częstotliwością. Dopiero po czasie dowiedziałam się czym właściwie jest Legimi i że jego twórcą jest mój kolega z okresu studiów. Kiedy się o tym dowiedziałam, myślałam że spadnę z krzesła. Postać Mikołaja i to co już udało mu się osiągnąć jest dla mnie niezbitym dowodem na to, że naprawdę wartościową karierę buduje się ciężką pracą, niesztampowym myśleniem, odwagą, świadomością potrzeb ludzi i niezwykłą kreatywnością. Za każdym razem, kiedy mój wzrok trafia na znaczek Legimi, w mojej głowie pojawia się motywująca jak nic innego świadomość, że jeśli udało się Mikołajowi, to uda się i mnie:D

 

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Czym zwalczyć reisefieber?… poniedziałek, 25 stycznia 2016

Od kilku dni jestem już w Grecji. Doleciałam szczęśliwie. Pora jednak znów pakować walizki, bo już dziś, na jakieś dwa tygodnie wybywamy do Sałatkowego domu. Tak! Tak! Nie było nas tam trochę. Będzie to nasz dłuższy pobyt w domu rodziców Janiego, o ile dobrze liczę, po jakiś dwóch latach. Za chwilę dopnę walizkę i w drogę!

Proces przygotowywania się do podróży i samego pakowania opanowałam już do perfekcji. W tym temacie nic nie jest mi straszne! Obecnie z zegarkiem w ręku pakuje się w dwie godziny, ale moim celem jest nie więcej niż 60 minut.

Mimo tego, że w ciągu roku bardzo często się przemieszczam, więc wszystko powinno iść gładko, szczególnie przed lotem dopada mnie lekkie reisefieber, czyli typowe zdenerwowanie przed podróżą. Jakie ma u mnie objawy? Kilka razy sprawdzam godzinę lotu, przylotu, to jak dotrę na lotnisko, korki które być może  będą po drodze, prognozę pogody na dzień wylotu. Dokładnie sprawdzam wszystkie przepisy dotyczące bagażu. Problem bowiem zawsze jest jeden. Zwie się on – nadbagaż. A to książka od koleżanki. A to kilka babskich gazetek.  Nowe buty. Kasza manna, o którą trudno w Grecji. Paczka białego sera.  I tak się mnoży, aż powstaje trochę ponad 20 kilo.

Tym razem gorączka przed podróżą dopadła mnie trochę mocniej, bo pierwszy raz leciałam liniami Aegean, o których  przepisach bagażowych nie miałam zielonego pojęcia. Poczytałam na ten temat w internecie, ale tak dla pewności, tak dla stu procentowej pewności, poprosiłam Janiego, żeby zadzwonił i spytał się czy tak na pewno, na tysiąc procent jestem na liście pasażerów, czy niezbędna jest jeszcze odprawa on line i ile kilogramów wg oficjalnych przepisów mogę mieć ze sobą. Jani dobrze zna mnie z tej strony. Wie doskonale, że mimo iż nie jest to potrzebne, do momentu aż nie zadzwoni i nie wypyta się wszystkiego, nie dam mu spokoju.

*

-Zadzwoniłeś? – pytam  przed odlotem.

-Gdzie? –  odpowiada Jani.

-No jak to gdzie?! Do linii Aegean!

-Aaaa… Tak!

-I co powiedzieli?

-No, że wszystko jest ok!

-Ale powiedz dokładnie: sprawdzili w systemie i ile kilogramów mogę mieć?

-Odebrała taka bardzo sympatyczna kobieta. I powiedziała, że wszystko jest ok!

-Czyli sprawdziła w systemie, tak?

-Nie!

-Jak to nie?

-Powiedziała, że ćwiczy pamięć, bo mają takie nowe szkolenia i mają za zadanie pamiętać wszystkich pasażerów z imienia i nazwiska. I to bez żadnych pomocniczych notatek! Mówiła, że chyba cię pamięta! Czy już jesteś spokojna…?

-Jani!!! Sprawdziła w systemie, czy nie?

-No dobra! Hahaha! Mówiła,  że tak, że ma zapisane.

-W systemie?

-Nie! Zapisała sobie na… ręce!

-Jani! Zamorduję cię! Powiedz mi natychmiast jak przebiegała wasza rozmowa! Przecież wiesz, że zawsze przed lotem tak mam, więc po co dodatkowo mnie denerwujesz?

-Ok… To na poważnie… Więc… Dziś chwilę po 14.00 wykręciłem numer podany na stronie. Odebrała automatyczna sekretarka. Zgodnie z jej instrukcją wybrałem numer 1. Odezwała się młoda kobieta. Poprosiłem, by sprawdziła w systemie czy jesteś na liście pasażerów, czy masz jeszcze zrobić odprawę on line i ile kilogramów możesz przewieść. Powiedziała, że sprawdzi. Sprawdziła i jesteś. Na liście pasażerów. Tak właśnie powiedziała dokładnie! Później dodała też, że w liniach Aegean możesz mieć torbę o wadze 23 kilogramy oraz bagaż podręczny. Nie potrzeba robić odprawy on line. Następnie spytała się, czy może pomóc mi w czymś jeszcze. Ja odpowiedziałem, że nie i że dziękuję za pomoc. Ale wiesz co…

-CO?!

-Ja bym tej kobiecie jednak nie ufał… Ja bym to najchętniej jeszcze sprawdził. Ona… Ta kobieta nie wzbudzała we mnie zaufania! Mnie się wydaje… Ona brzmiała trochę… Jakby była pijana! Chyba powinniśmy zadzwonić do kogoś jeszcze…

Dostałam takiego ataku śmiechu, że aż bolał mnie brzuch. Na szczęście, bo najlepszy na reisefieber jak i wszystkie inne ubzdurane stresy jest – śmiech! Przepisy dotyczące bagażu linii Aegean znałam już na pamięć i mogłabym spokojnie szkolić ich załogę. Spakowałam walizkę i wyruszyłam w drogę. Nie pomyślałam, że mogę nie przewidzieć jednego…

*

Kiedy ja pakowałam walizkę, moja mama piekła sernik. Sernik mojej mamy to jest mistrzostwo świata. Absolutny nadserdnik! Biały ser kupiony na targowisku. Kilka rodzynek. Wanilia. Skórka z cytryny. I idealne proporcje pozostałych, tajemnych składników wg przepisu mojej mamy. Największym fanem tego sernika jest Jani. W Grecji nie ma sera białego, więc w takim wydaniu Grecy sernika nie znają. Wielki, ciężki kawałek  trafił do plastikowego pudełka, a pudełko trafiło do mojego bagażu podręcznego.

*

Ufff… Pogoda dopisała, korków nie było, a waga bagażu nie przekroczyła 23 kilo. Już po! Jestem na czas. Spokojnie mogę przejść przez odprawę,  a później zdążę jeszcze wypić kawę. Z ulgą patrzę jak moje rzeczy przejeżdżają przez kontrolę.

-A co tam pani takiego wiezie? Jakieś płyny? Kosmetyki?

-Nie! Żadnych płynów, ani kosmetyków tam nie mam.

-Coś tam jednak dziwnego jest? Muszę rozpakować pani plecak – stanowczo mówi strażnik.

-A… To może chodzi o sernik!

-Sernik! Nie może go pani przewieść!

-Co pan mówi? A to niby dlaczego? – przeszła mnie ciarka i poczułam, że na samą myśl oddania sernika zrobiłam się blada. Przecież nie chodziło o taki sobie zwykły sernik.

-Proszę pani! Jakie składniki zostały użyte do tego sernika? No proszę! Niech pani powie?

-Ser, gotowane ziemniaki, rodzynki… Wie  pan! To jakiś nonsens! Przecież to zwykły sernik! Ja nawet nie znam wszystkich składników, ale to nie jest żadna substancja płynna!

-A rodzynki!

-Co z rodzynkami?

-Na pewno myły moczone w wodzie!

-Nie w wodzie, proszę pana, tylko w koniaku! Mama moczy je w wodzie z dodatkiem koniaku!

-No i sama pani widzi! Oznacza to, że chciała pani przemycić alkohol!

-Co pan opowiada?! Co pan chce mi wmówić?!

-Tak się składa, że właśnie będziemy mieć przerwę na kawę… O! Kawa już prawie gotowa! Przemeeek! Choć! Mamy sernik! …A pani nie może tego sernika przewieźć! Więc idealnie się składa! Ale niech się pani nie martwi…  Na pewno się nie zmarnuje!

Dopiero kiedy wróciła mi przytomność umysłu, zobaczyłam, że reszta strażników prawie leży ze śmiechu. Myślałam, że zapadnę się pod ziemię… Ach to moje reisefieber… Ale przynajmniej jest śmiesznie:D A sernik Jani zjadł cały prawie za jednym razem. Był nieziemsko pyszny.  Kawałek uchował się specjalnie do zdjęcia wyżej…

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Strajki to jedna z najbardziej denerwujących rzeczy w Grecji. Dlaczego jednak jak nic innego, uczą cieszenia się z teraźniejszości?… poniedziałek, 11 stycznia 2016

Jani w oczekiwaniu na kolejną wersję odpowiedzi na pytanie: „Nasz prom odpłynie, czy nie...??? I  co z tym strajkiem...???”.

Jani w oczekiwaniu na kolejną wersję odpowiedzi na pytanie: „Nasz prom odpłynie, czy nie…??? I co z tym strajkiem…???”.

Kto choć raz przebywał w Grecji nieco dłużej, z  pewnością podpisze się pod tym obiema rękami: wieczne strajki, to jedna z najbardziej denerwujących rzeczy w Elladzie. Rujnują plany. Utrudniają codzienne funkcjonowanie. Uniemożliwiają niezliczoną ilość rzeczy. Strajkować mogą wszyscy: pielęgniarki, lekarze, nauczyciele, policja, studenci, obsługa portu, lotnisk, pociągów, poczty, śmieciarze, sklepikarze, robotnicy i rolnicy… Mogłabym tak wyliczać w nieskończoność. I najgorsze jest to, że nigdy nie wiadomo, kiedy strajk dotknie Ciebie!

Nie można się do nich w żaden sposób przygotować ani ich przewidzieć. Nie potrafię już zliczyć ile to razy strajki metra, pociągu, portu czy też samolotu utrudniły mi podróż. Za każdym razem szarpałam sobie nerwy. Próbowałam szukać „innego rozwiązania”. Za każdym razem okazywało się, że nie można zrobić niczego, a wszystkie próby to jedynie strata energii i czasu. Najbardziej denerwowali mnie przy tym wszystkim (przyznaje się bez bicia) sami Grecy! Na wiecznym luzie. Nawet jeśli strajk dotyczył również ich, to tak jakby niezbyt ich to obchodziło. Jakby fakt, że oni również muszą przewrócić do góry nogami swoje plany, spływał po nich jak po kaczce. Te wiecznie zrelaksowane i uśmiechnięte twarze! Myślałam, że ich za to uduszę! Jak w sytuacji, kiedy nagle zmieniać trzeba wszystkie plany, można zachować taki spokój! Przecież to… niedorzeczne!!!

***

Nasz posezonowy pobyt na Krecie był dość krótki. Trwał jedynie pięć dni.  W najbliższym czasie mieliśmy w planach jeszcze kilka podróży, ale przede wszystkim ślub Tolisa, naszego wspólnego przyjaciela z okresu studiów na Lesbos. Tolisa nie widzieliśmy całe wieki, a na ślubie mieli być wszyscy nasi przyjaciele ze okresu studiów. Nie widzieliśmy ich kilka lat. Takich okazji po prostu się nie przegapia.

Na Krecie bawiliśmy się naprawdę świetnie. Turystów prawie już nie było i każde z najpiękniejszych kreteńskich miejsc, można było zobaczyć w odsłonie posezonowej. Do tego pogoda była idealna. O takich wakacjach marzyłam przez cały sezon! Trzeciego dnia naszego pobytu niestety, ale włączyliśmy wiadomości w radio…

Porty na całej Krecie ogłosiły właśnie strajk! Od dzisiejszego dnia z żadnego portu na Krecie nie odpływają, ani nie dopływają żadne promy. Strajk potrwa przez najbliższe dwa dni. Po dwóch dniach będą przeprowadzone rozmowy, czy zostanie przedłużony. Powodem strajku jest   bla… blaa… blaaa…

 

Myślałam, że wybuchnę z wściekłości. Przegapić ślub i wesele Tolisa! Na całe szczęście to nie ja prowadziłam samochód, bo z pewnością wcisnęłabym na pedał gazu i wjechała w cokolwiek co było przede mną:

-No i co my teraz zrobimy???!!!

-Hmmm… – odpowiedział nieco tylko wzruszony Jani –Możemy podejść do miejsca, gdzie sprzedają bilety i popytać. Może oni coś wiedzą?

Bilety na nasz prom, który miał odpłynąć za dwa dni, mieliśmy już kupione. I tak się zaczęło. Pielgrzymka z portowej policji, do jednego, drugiego, trzeciego miejsca gdzie sprzedają bilety i być może coś wiedzą. A w międzyczasie nadsłuchiwanie wiadomości i czytanie najnowszych doniesień w internecie. W każdym źródle mówiono coś zupełnie innego. Na tę bieganinę straciliśmy cały jeden, przepiękny dzień naszego pobytu na Krecie. Czyli jedną piątą naszych wakacji. Ja wściekła jak osa, a Jani – jak zwykle zrelaksowany, jakby właśnie zakończył półgodzinną medytację. To ostatnie denerwowało mnie oczywiście jeszcze bardziej. Następnego dnia planowaliśmy jechać do Rethymno, a wieczorem postanowiliśmy wyjść w Chanii na kawę.

 Mimo, że nie było jeszcze późno, zapadła już ciemna noc. Szliśmy główną promenadą Chanii, po lewej stronie mając morze, którego pokarbowana falami tafla błyszczała w świetle księżyca, a po prawej setki rozświetlonych okienek domów, pamiętających  czasy Wenecjan. Kiedy tak szliśmy wybierając jedną z kawiarenek, właśnie wtedy, poczułam że coś przehaczyło mi się w głowie.

Zostały nam jeszcze dwa dni na Krecie. Nie wiadomo… Być może trochę więcej. Musimy wracać, bo: A, B, C, D i tak dalej, ale jakkolwiek będę wściekła, ani trochę nie zmieni to sytuacji. Nie zmieni jej ani odrobinę, a ja tylko  zszarpię sobie nerwy i popsuje ten wspólny czas na Krecie. Będziemy biegać z jednego miejsca do drugiego, nadsłuchiwać  wiadomości, a to i tak niczego nie zmieni. Prawie usłyszałam, że w mojej głowie zrobiło się jedno małe „klik!”.

Co prawda nie miałam lusterka, ale poczułam jak nagle rozluźniły się mięśnie mojej twarzy, a na ustach pojawił się uśmiech.

-Ooo! Ta będzie fajna!

Rzeczywiście. Trafiliśmy do bardzo klimatycznej kawiarenki, gdzie grała spokojna muzyka i wszędzie pachniało kawą. Następnego dnia, tak jak planowaliśmy, udaliśmy się do Rethymno. A kolejnego, pojechaliśmy do Knossos. Zamiast wiadomości w radio, słuchaliśmy muzyki.

Nie wiem na jakiej zasadzie to w życiu działa, ale często tak jest, że dopiero kiedy się coś zupełnie odpuści, kiedy przestaje się mieć „ciśnienie”, wtedy zaczyna się układać. Szczęście, które mieliśmy często się chyba nie zdarza. Strajk miał być przedłużony przynajmniej o jeszcze jedną dobę. Znaczyło to, że nie zdążylibyśmy na ślub Tolisa. Ale nasz prom wypłynął. Co prawda strajk trwał nadal, ale ten właśnie prom  musiał  zabrać  już ludzi rankiem z Aten i zawieść ich na Kretę. Stwierdzono, że nie ma to sensu by do Aten płynął pusty. W drodze wyjątku, nawet mimo strajku, zabrano pasażerów, którzy nocą popłynęli do Aten.

Nasz prom odpłynął z dwugodzinnym opóźnieniem w stosunku do standardowej, planowanej godziny. Gdyby wiadomość o strajku do nas nie dotarła, nawet byśmy się nie zorientowali, że on w ogóle jest, a jedynym utrudnieniem byłoby dwugodzinne opóźnienie.

Coś czuje, że kiedy następnym razem dopadnie mnie w Grecji strajk, moja twarz również będzie zrelaksowana. Problem rzecz jasna, on obiektywnie będzie istniał. Ale jeśli nie będę mogła na niego wpłynąć – przestanie mnie dotykać.

salatkapogreckuwpodrozy.pl

salatkapogreckuwpodrozy.pl

Wywiad ze mną na blogu “Życie pod Palmami”… sobota, 9 stycznia 2016

 

 

Dziś serdecznie zapraszam na rozmowę ze mną, która znajduje się na podróżniczym blogu “Życie pod Palmami”.  Razem z Kasią, autorką bloga, rozmawiamy o podejmowaniu decyzji o wyjeździe do innego kraju, podążaniu za marzeniami, radzeniu sobie ze strachem w drodze do swojego celu, o tym co zmienia życie w innej kulturze  i kilku innych ciekawych sprawach…

Mam nadzieję, że się Wam spodoba!

Miłego czytania;D

 

„Trzeba pogodzić się ze strachem, spakować go do walizki i robić swoje” 

TRAVELview z Dorotą

Jutro obudzi się nowy dzień. Rozpocznie się rok 2016. To jak będzie wyglądać, zależy tylko od Ciebie… czwartek, 31 grudnia 2015

Rok 2015 był dla mnie pięknym i niesamowicie ważnym rokiem. Otwieram pierwszą kartkę nieaktualnego już prawie kalendarza. Zapisany, pokreślony, już bardzo wysłużony. Na tej pierwszej kartce napisane są moje stare postanowienia. Czy warto je ustalać? Przede wszystkim warto je… spełniać, a do tego trzeba zakasać rękawy. Liczę  i analizuje. Wychodzi mi, że spełniłam ponad 70%  moich noworocznych postanowień. Czyli, naprawdę nieźle:D

Wszystkiego zrealizować się nie udało. Bardzo się cieszę za każdym razem, kiedy do mojej skrzynki wpada mail z zapytaniem, jak ma się moja książka o Grecji. Jej napisanie, było jednym z zadań na 2015. Proces jest jeszcze nieukończony. Książka jest nadal w trakcie pisania. W tym roku działo się wiele, więc pisanie chwilowo musiało zejść na drugi plan. Na pewne rzeczy potrzeba trochę więcej czasu.

Mój stary kalendarz zamykam jednak z nieopisaną satysfakcją. Rok 2015 był jednym z najbardziej przełomowych roczników w moim życiu. W tym roku obchodziłam trzydzieste urodziny. Rozkręcenie naszej firmy z wycieczkami po Korfu, to mój największy sukces kończącego się roku. Jednocześnie przyszedł taki fantastyczny moment – świadomości, czego chcę od życia i którą dokładnie obrać drogę. Wiem też, że moje korzenie zapuszczone w Grecji są mocne i stabilne, a przede wszystkim mądrze posadzone. Poczułam niesamowicie przyjemne uczucie niezależności, w każdej sferze życiowej. W miejscu i czasie, w którym jestem czuje się zwyczajnie szczęśliwa. Jest tak, jak zaplanowałam i zapisałam to na pierwszej stronie mojego już prawie ubiegłorocznego kalendarza.

Teraz będę tak robić już zawsze. Koniec roku to bardzo ważny moment, kiedy pewnego chłodnego wieczoru, siedząc spokojnie przy ciepłej herbacie, wyciągam kartkę i długopis. Zastanawiam się nad moim życiem.  Nad każdą jego sferą. Rodzina. Przyjaciele. Praca. Pasja. Jedzenie. Sport. Podróże. Przyjemności. Codzienne nawyki i drobne rytuały.  Myślę dokładnie nad tym co chcę z każdej jednej sfery. Analizuje. Obmyślam. A później zapisuje. Trudno to nawet nazwać postanowieniami. To raczej dość dokładny rozkład celów, planów i zmian, zaczynając od tych największych, po te najdrobniejsze.

Zapisanie, to jeszcze nie wszystko. To nie koniec procesu. Gdzieś na początku ubiegłego roku, przypadkiem przeczytałam o tablicach wizualizacyjnych. Być może już o tym słyszeliście. Wypróbujcie koniecznie! Jak ja je robię? Najpierw wyciągam wielki karton. Każdy jeden cel ubieram w obrazek. Wycięty z gazety. Wydrukowany. Albo narysowany. I przyklejam go do kartonu. O zapisanych postanowieniach na pierwszej kartce kalendarza łatwo zapomnieć, bo kiedy się go otwiera, człowiek od razu przekartkowuje do dnia dzisiejszego. Za to taki wielki karton ląduje tuż przy moim łóżku. Patrzę na niego jak najczęściej. Ta metoda jest rewelacyjna. Jak to działa? Gotowe obrazki widocznie wbijają się w naszą podświadomość, a później rzeczy, które są na nich przedstawione, stają się dla nas  już nie marzeniem, a oczywistością. Jak zrobić taką tablicę – przykład możecie zobaczyć na filmiku niżej.

Co więc zrobić, by rok 2016 był naprawdę wspaniały? Przede wszystkim wziąć odpowiedzialność za własne życie tak na 100%. Porozmawiać szczerze ze sobą, co dokładnie się od życia chce i co konkretnie trzeba w nim zmienić. Później przełożyć to na sformułowane w słowa cele. Nie tyle w nie wierzyć, co uznać je za oczywistość. I najważniejsze. Codziennie, każdego jednego dnia wykonywać konkretne czynności, dla ich spełnienia.

Jutro Nowy Rok. Życzę Wam dużo siły i wiary, by każdego jednego ranka, budzić się i budować piękny dzień. Przez 366 dni w roku. Z tą cudowną świadomością, że każdy jeden wschód słońca, to dla nas zupełnie nowa szansa…  

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Jani sam w domu… poniedziałek, 28 grudnia 2015

W tym roku niestety, ale stało się tak, że Boże Narodzenie spędzaliśmy z Janim oddzielnie. Bo tak jak mój tryb pracy, pozwala mi w grudniu zrobić sobie wakacje i być w Polsce, tak Jani już drugiego dnia Świąt, musiał stawić się do pracy.

Brakowało go bardzo przy wigilijnym stole. Mnie i całej rodzinie. Co chwilę ktoś się o niego pytał, albo ubolewał, że Jani święta w tym roku spędzać musi sam. Oczami wyobraźni, zapewne każdy widział jak samotnie ozdabia choinkę, sam z sobą dzieli się opłatkiem, a później z melancholią w oczach samotnie zasiada do wigilijnej wieczerzy. Ja siedziałam zupełnie o niego spokojna, bo bożonarodzeniowa rzeczywistość w Elladzie, bardzo odbiega od naszej. Dla Greków Boże Narodzenie nie jest bowiem aż tak ważne, jak dla nas Polaków. Dla zainteresowanych, jak wygląda Boże Narodzenie w Grecji – post na ten temat znajdziecie TUTAJ!

***

Zdążyliśmy już podzielić się opłatkiem, rozdać prezenty i zjeść sporą część karpia. Pomyślałam, że zadzwonie do Janiego z życzeniami i sprawdzę jak się ma:

-Wszystkiego najlepszego! Dużo szczęścia i…

-A co się stało?! Urodziny mam w kwietniu… – odpowiada Jani.

-No! Przecież dziś już święta!

-Naprawdę… Hmmm… Nieee… To… Jutrooo! Eh, ty!

-Nie, Jani! Dziś przecież 24 grudnia! Jesteśmy wszyscy na wigilii! Brakuje tu ciebie.

-Jakie święta?! Dorotka, pomyliłaś się. Przecież dziś wszystkie sklepy były otwarte. To jutro! Jutro jest  wigilia i zaczynają się święta!

Przekonać Greka – misja  nie-mo-żli-wa! Potwierdzi to KAŻDY, kto w życiu kiedykolwiek wdawał się z Grekiem w dyskusję. Dałam więc spokój. Machnęłam ręką. Niech  Jani obchodzi sobie święta, kiedy jest mu wygodniej.

-A wiesz, jutro przyjeżdża mnie odwiedzić Vagelis! Jego rodzina obchodzi ósmego stycznia, ale mówi, że w zasadzie to wszystko mu jedno!

Tu mała dygresja… Część Greków rzeczywiście obchodzi Boże Narodzenie 8 stycznia, stosując sie do innego kalenadarza. Vagelis to natomiast jeden z najlepszych przyjaciół Janiego z okresu studiów. Byłam już pewna, że nudno Janiemu z pewnością nie będzie.

Piątek, 25 grudnia

Właśnie w piątek, 25 grudnia wg kalendarza Janiego przypadała wigilia Bożego Narodzenia. Vagelis przyjechał dzień wcześniej, ale też się nie skapną, że to właśnie wtedy, wieczorem  zaczynają się święta. Swoją „wigilię”, czyli 25 grudnia, postanowili spędzić aktywnie. Zaplanowali sobie wypad na narty do kurortu w górach Parnas, blisko Arachowy. Piękne miejsce! To właśnie tam, Jani miał nauczyć Vagelisa jeździć na nartach. Narty które mamy, schowane najgłębiej jak się da, należały do rodziców Janiego. Próbowałam trochę na nich jeździć, ale z każdą próbą moja awersja do nart tylko się pogłębiała. Ja poprostu nie lubię zimy, śniegu, również i nart. W zupełnym przeciwieństwie do lata, morza  i pływania.

-I jak tam? Jak tam Parnas i Arachowa? Czy Vagelis nauczył się już jeździć na nartach?

-Szło nam całkiem nieźle! Ale się uparł, że się nauczy!

-To jak? Nauczył się?

-No… Hmmm… Prawie… Naprawdę, już zaczynało mu iść całkiem dobrze…

-A dlaczego „prawie”?

-Bo kiedy już zaczął łapać równowagę, złamało się mu najpierw zapięcie w bucie, a później narta… I to cała! Dokładnie w połowie! No, ale zrobiliśmy ci fajne zdjęcia świątecznej Arachowy! Będą się podobać! Poszliśmy tam na kawę i nakupiliśmy sobie kiełbasy! Jak święta, to święta! Będziemy ją grillować…

Sobota, 26 grudnia

Tego dnia niestety Jani był nieuchwytny. W Boże Narodzenie wszelakiego typu dyskoteki i cluby pękają w Grecji w szwach. Jani i Vagelis postanowili z tego skorzystać. Co prawda wieczorem Jani nawet i próbował się do mnie dodzwobić, ale po drugiej stronie telefonu słychać było tylko głośną muzykę i śpiew. Wrócili około piątej rano. Padnięci, ale na całe szczęście jeszcze żywi. Nie wnikam, ale podobno bawili się świetnie.

Niedziela, 27 grudnia

-No i co! Miałem racje! Wigilia jest 25 grudnia!  Mówiłem! 26 to pierwszy dzień Świąt, a 27 to drugi!

-Jani! Dziś jest 27 grudnia. Jest już po świętach!

-Ależ co ty mówisz? Przecież wszystkie sklepy są zamknięte!

-Bo jest niedziela!

-Nieee! Bo są święta!

-No dobra, a co dziś robiliście?

-Grillowaliśmy  kiełbasę! Tę, którą kupiliśmy sobie w Arachowie.

-I dobra była?

-No… chyba… Chyba tak…

-Co znaczy „chyba”?

-Oj, to wszystko wina Vagelisa! Miał ją pilnować… Położyliśmy ją na grillu. Ja byłem w kuchni. Przygotowywałem talerze. Vagelis wszedł na chwilę do domu, bo ktoś do niego zadzwonił. Wrócił po chwili, ale kiełbasy już nie było. Kot nam ją ukradł! Wyobrażasz to sobie?! Całą!

-Całą?!

-Nic nie zostawił, bo na nieszczęście, wszystkie jej części były z sobą połączone. Zwiewał jak szalony! No więc chyba musiała być dobra… A wy jak się bawiliście? Twój tata znów robił sushi?

-Jakie sushi?

-No, te… Śledzie!

I tak przez całe święta, każdy pytał co u biednego Janiego? Co by nie było, święta miał bardzo ciekawe. A ja słyszałam po głosie, że bawi się całkiem nieźle:D