Przepisy ruchu drogowego – interpretacja grecka… czwartek, 9 lutego 2012

  
    Moja przygoda z Grecją, zaczęła się  już dobrych kilka lat temu, kiedy dzięki stypendium Sokratesa, wylądowałam w Mitilini, stolicy trzeciej co do wielkości greckiej wyspy – Lesbos. Już po pierwszych kilku dniach, mnie jak i całą grupę zagranicznych studentów zainteresował fakt: dlaczego w dość dużej jak na greckie warunki miejscowości, znajdują się światła drogowe, które nigdy nie działają?
    Zapytaliśmy o to naszą grecką opiekunkę. Ta, nie kryjąc uśmiechu odpowiedziała:
     Te światła to wymysł Unii Europejskiej. Kilka lat temu przyszło odgórne zarządzenie, że każda większa miejscowość musi mieć światła, więc  trzeba było je założyć. Niestety, od momentu, kiedy się pojawiły drastycznie wzrosła liczba wypadków drogowych. Burmistrz miasta oświadczył, że nie będzie ryzykować życia ludzi, dla bezsensownych unijnych przepisów i światła  kazał wyłączyć.
    Myślę, że ta krótka anegdota doskonale odzwierciedla podejście Greków do przepisów ruchu drogowego…
    Dla mnie nadal za każdym razem, przejście przez jezdnie, nawet na zielonym świetle, jest przygodą pełną adrenaliny. Rozglądam się zawsze co najmniej cztery razy, a kiedy wyczekam na odpowiedni moment, w nerwowym ruchu przyciskam do boku torebkę i biegnę pokrzykując – tak na wszelki wypadek. A kiedy jestem już po drugiej stronie, zawsze czuje się jakby dano mi kolejne życie. Ufff… wielka ulga, ale wiem, że nawet na greckim chodniku, trzeba naprawdę mieć się na baczności – zawsze…
    Tutaj przedstawiam kilka, myślę – bardzo niecodziennych greckich interpretacji praw ruchu drogowego….
PARKOWANIE
   
   Parkowanie w Grecji, to naprawdę nic stresującego. Kiedy brak dogodnego miejsca na zaparkowanie samochodu, można na przykład po prostu zostawić go na przejściu dla pieszych. To naprawdę nie jest żaden problem, że pali się zielone światło… Żeby nie było wątpliwości – samochód na zdjęciu wcale nie przejeżdża – on naprawdę zaparkował na przejściu dla pieszych, na dodatek ze światłami…
    Parkowanie samochodu, to również doskonała okazja, żeby urządzić sobie jakieś interesujące zawody. Np. ile miejsc parkingowych jest w stanie zająć jeden samochód? Dwa, trzy to nie żaden wyczyn…
Czy zdarzyło się Wam kiedyś zaparkować na czterech? To jest już coś!
MOTORY
    Temat motorów i skuterów w Grecji, to naprawdę temat rzeka… Jednak podstawową zasadą przy jeżdżeniu na motorze, jest  mieć ze sobą kask. Ale, kto powiedział, że musi on być na głowie?…
  
   Motory to  są bardzo praktyczne, ponieważ z miejscem parkingowym nigdy nie ma problemu…
    Najgorszą jednak zmorą dla uczestników ruchu są słynne w Grecji „pogawędki” motocyklistów. Zdarza się bardzo często, że dwa motory jadą z prędkością 50 km/h, dokładnie obok siebie, a  kierujący nimi miło ze sobą rozmawiają   zajmując przy tym oczywiście cały pas.
DROBNE ZDERZENIA
   Drobne zderzenia to w Grecji naprawdę codzienność. I raczej mało, kto się nimi przejmuje. Jeśli jest się sprawcą, wystarczy zostawić pod wycieraczką numer telefonu na policję – jakby ktoś przypadkiem go nie znał. Daję słowo – i o takich przypadkach słyszałam…
    Jeśli jednak to nam przydarzy się małe draśnięcie – nie warto się denerwować. Już widzę oczami wyobraźni jak patrząc na tego czarnego Mercedesa, mój tata robi się cały blady i nerwowo przełyka slinę… Właściciel tego pojazdu, chyba jednak się nie przejął. Próbował zamaskować to „draśnięcie”czarną taśmą izolacyjną, dokładnie taką jak stosuje się do zabezpieczania kabli. W sumie – rezultat całkiem niezły, bo na gołe oko taśmy nie widać – a problem – wręcz rozwiązał się sam!
EKOLOGICZNE ROZWIĄZANIE
     
   Jestem początkującym kierowcą, ponadto bardzo staram się żyć ekologicznie. Biorąc pod uwagę wszystkie „za” i „przeciw”, myślę że kiedy ostatecznie ustatkujemy się w Grecji, wybiorę rozwiązanie alternatywne. Może nie z prędkością światła, ale osiołkiem również dojadę  wszędzie. I są takie sympatyczneJ   Ponadto…jak mawiają – po pierwsze – bezpieczeństwo!

Grecki chrzest cz.1…niedziela, 5 lutego 2012

     W międzyczasie podziwiania mojego wydruku biletu do domu, wspominam chrzest, na który pojechaliśmy na samym początku stycznia. Od tego czasu, mija dokładnie miesiąc.
      To, że będzie to naprawdę wielkie wydarzenie, można było odczuć, już dobre kilka miesięcy wstecz, bowiem już wtedy rozpoczęły się przygotowania Olivki. 
     Co prawda na co dzień, Olivka nie ma w zwyczaju schylać swojej głowy z poziomu chmur, ale kiedy jest określona misja, wykonuje ją  zawsze na tysiąc procent, dając z siebie naprawdę wszystko. A ochrzczenie syna przyjaciółki było nie lada zadaniem, bo w tradycji kościoła greek orthodox, rodzicem chrzestnym zostaje  tylko jedna osoba, co powoduje że na ojca lub matkę chrzestną spada podwójna odpowiedzialność. Niestety, również i finansowa, bowiem wszystko, dokładnie wszystko poza ewentualną imprezą tuż po uroczystości, jest fundowane przez rodzica chrzestnego. I jest tu mowa o sumie od 1000 euro hen daleko wzwyż. Dlaczego tak właśnie jest ? – z pewnością nie jest tego w stanie zrozumieć żaden  Europejczyk z zachodu.  Jest to jeden z dowodów potwierdzających częściową (mentalną) przynależność Grecji do orientalnego Wschodu. W każdym razie, być może jest w tej tradycji przemyślany sens: jeśli rodzic chrzestny jest w stanie nie tylko przyjechać na chrzest, przysięgać na krzyż, ale i za chrzest zapłacić, to można być bardziej pewnym, że w razie (odpukać w niemalowane!) potrzeby, naprawdę zaopiekuje się swoim chrześniakiem.
    Chrzest odbył się w średniowiecznym kościele  św. Łukasza, pół godziny od słynnych Delf i chyba nie można było wymarzyć sobie piękniejszej oprawy dla tej uroczystości. Mury grube na jeden metr, małe okna i gdzieniegdzie kolorowe witraże. Wszędzie półmrok. Zapach średniowiecza. Sąsiedztwo lasów i gór.
    Olivka w stresie (!!!) wyglądając  jak prawdziwa gwiazda, czekała w środku kościoła, gdzie stała wielka chrzcielnica z gorącą wodą. Obok chrzcielnicy – ogromna świeca i cały zestaw olejków do smarowania dziecka, oraz niewielki złoty łańcuszek z krzyżem. Im bliżej dwunastej, tym  częściej Olivka poprawia swoją czerwoną sukienkę. Kiedy weszła cała rodzina i przyjaciele małego Achillesa, wszyscy ustawili się dookoła chrzcielnicy tworząc spójny krąg.  Być może i w tym tkwi symboliczny sens, bo stojąc tak razem w około, nie czuje się podziału na my – wierni i osobno – ksiądz. Podobnie jak inni, również i ja nie wiedziałam co takiego mówi duchowny, bo cały obrządek w kościele greek orthodox jest w języku starożytnym, który jedynie  w wymowie jest podobny do nowogreckiego. W oprawie orientalnie brzmiącego mocnego śpiewu  starego Greka, bez żadnych dodatkowych instrumentów, nie trzeba nikomu tłumaczyć, że dzieje się coś jakby magicznego, zupełnie nie z tego świata.
Olivka i Achilles
    Mały Achilles zaczął płakać wniebogłosy, kiedy rozebrano go zupełnie  do naga. W tym samym czasie Olivka, całym swoim sercem, jeszcze bardziej czerwonym niż jej sukienka,  odpowiadała „przysięgam” na każde pytanie księdza.  Chłopiec w wodzie zanurzony był dokładnie cały. Później nasmarowano go olejkami i obcięto kłębek włosów. Mimo oczywistych protestów ze strony małego dziecka, ksiądz nie zawahał się w ani jednym, pewnym geście.
     Po całym rytuale Achilles trafił do rąk Olivki, która wytarła go śnieżnobiałymi ręcznikami do sucha, nałożyła łańcuszek z  krzyżem i ubrała w specjalnie przygotowane, odświętne ubrania. Biologiczna mama, stała zupełnie  z boku, koncentrując się na nie ingerowaniu.  Wyczerpany chłopiec  zasnął jak kamień. Spał równo nawet podczas sesji zdjęciowej, co chwila bezwładnie zsuwając się w ramion Olivki. Było mu zupełnie obojętne, że szczypią go za policzki, klepią go delikatnie lub trochę mniej… w twarz i pociągają za włosy – wszystko, żeby choć na jednym zdjęciu miał otwarte oczy. Zupełnie nic  z tego – spał smacznie przekładany z rąk do rąk. Oczu nie otworzył ani na chwilę!
     Chrzest udał się naprawdę pięknie, a z Olivki zszedł cały stres. Biedna … jeszcze nie wiedziała…, że impreza się dopiero zaczyna…
    Tak na marginesie, pisząc szeptem – ksiądz odmówił stanowczo swojego wynagrodzenia, a horrendalną sumę kosztował sam złoty krzyżyk, ubranie chłopca na chrzest wraz z pudełkiem w kształcie wagonika oraz świeca z wielką, błękitną  kokardą….
     Na pożegnanie, w podziękowaniu za przybycie, każdy z gości dostał mały prezent: kubek, mała skarbonka, kolorowe pudełko. W środku każdej zabawki – obowiązkowo w tradycji chrztu – coś słodkiego, np. migdały w czekoladzie. Ja wybrałam kubek – krówkę i pijam z niego kawę do dziś. 
    Dla mnie było naprawdę zjawiskowo, bo przede wszystkim w takich właśnie momentach zdaję sobie sprawę, jak intensywnie   ten kraj żyje swoją tradycją. Chrzest odgrywa w  Grecji naprawdę ważną rolę, a bycie „duchowym rodzicem”, jak mawiają Grecy, traktuje się niezwykle poważnie. Doskonałym tego obrazem, jest fakt, że Olivka już nigdy nie będzie mogła być matką chrzestną dla dziewczynki. Bo co by się stało, gdyby dwoje chrzestnych dzieci przeciwnej płci, kiedyś w przyszłości chciało wziąć razem ślub? Byłoby to niemożliwe – więc lepiej od razu dmuchać na zimne.
    Później odbyła się impreza… Ale to już opowieść na zupełnie inny post. Nie mogę powstrzymać się tylko, od pochwalenia, że tańczyłam  Zorbę i naprawdę nikt nie kapnął się, że był to pierwszy raz!  Sama nie mogę uwierzyć, ale zdjęcia są…!
 

Cholera, czy ten telefon jest zepsuty?…czwartek, 2 lutego 2012

     Przyznam się szczerze – nadszedł najbardziej stresujący okres w naszym pomieszkiwaniu w Grecji i co najgorsze on ciągle trwa. Zupełnie nie miałam pojęcia, że w Grecji można się stresować  – a jednak, jest to całkiem możliwe. Wielkimi krokami zbliża się granica pół roku od naszego przyjazdu i naprawdę jak powietrza potrzeba nam już własnego kąta i jakiejś małej chociaż  życiowej kotwicy. Niepewność wciąż jednak trwa…
    Mijają już dokładnie dwa tygodnie odkąd Jani przyjechał z testów medycznych do jego  bardzo prawdopodobnej pracy. Wszystko poszło znakomicie, więc czekamy na ostateczną decyzję, ostateczny telefon, po którym możemy zacząć się pakować. Ten jednak uparcie milczy, a za każdym razem kiedy wydaje jakikolwiek dźwięk, wszystkim w domu greckiej sałatki, kołatać zaczyna serce.
    Praca co prawda „prawie” już jest, jak zapewniali nas w fabryce. Ale prawie mieć pracę, a jednak ją mieć    to diametralna różnica. A znając mentalność Greków, naprawdę niczego nie można być pewnym.
     Nadal więc czekamy, a ja doktoryzuje się  z cierpliwości.
     W międzyczasie, nie mogę się powstrzymywać i jak nie wiem co ciągnie mnie do sklepów z rzeczami do domów. Są takie piękne! Nie znalazłam dla siebie żadnego racjonalnego usprawiedliwienia kupując lustro do łazienki. Wiem, wiem, wiem…to naprawdę nielogiczne. Ale prędzej dałabym się związać w kaftan bezpieczeństwa, niż nie kupić tego małego cuda z motywem trzech ryb, które na pchlim targu kosztowało całe 3 euroJ W tym momencie kierowała mną albo ludzka głupota, albo kobieca intuicja. Czym to było – wyjaśni już czas.
     Tymczasem chcąc podładować swoje akumulatory – trzymam właśnie w ręku wydruk biletu do Polski. Naprawdę nie mogę się doczekać… Grecja jest taka piękna, ale ja już tak bardzo potrzebuje zobaczyć moich bliskich, posłuchać mruczenia mojej kotki i zjeść co najmniej kilogram ruskich pierogów. Cokolwiek miałoby się stać – na pewno wtedy będzie mi lżej.

Co można zrobić ze zwykłą, plastikową butelką?…niedziela, 29 stycznia 2012

    Jednym  z większych mitów dotyczących Grecji, jest to, że zimą jest tu ciepło. Naprawdę –  nie jest! Temperatury nie brzmią  może strasznie, bo zimą krążą w okolicach 3 – 5 stopni  i nie  spadają poniżej zera. Śnieg to niesłychana rzadkość, a jeśli już spadnie jest doskonałym powodem, żeby zrobić sobie wolne (autentycznie: kiedy ziemię pokryje nawet mała warstwa śniegu, zamykają szkoły i można z łatwością ubiegać się o dni wolne od pracy). Prawdziwym jednak problemem jest ogromna wilgotność powietrza, również i zimą. W Kavali, gdzie teraz stacjonujemy, dochodzi ona czasem do 85%, co sprawia, że temperatura pokazywana przez termometr,  nie pokrywa się z odczuwanym zimnem, które  dochodzi po sam szpik kości. Potrafi być naprawdę zimno.
    Tym bardziej dziwną więc sprawą jest fakt, że typowy dom przeciętnego Greka, nie jest dostosowany do zimy. Pojedyncze okna. Nieocieplane ściany. Brak kołder (przez cały rok śpi się pod kocem, zimą ewentualnie podwójnym). Czy wreszcie coś czego naprawdę nie potrafię przełknąć: zazwyczaj sześciogodzinny czas uruchamiania   kaloryferów. Tak jest, kaloryfery grzeją zazwyczaj w przedziałach od 9 do 12 rano i od 18 do 21 wieczorem. Przez resztę czasu domy są nieogrzewane i potrafi być naprawdę spartańsko.
     Ostatnio wkładam więc na siebie wszystko co mam najcieplejsze. Często przesiaduje pod kocem i raczej nie rozstaje się z herbatą. Problem pojawia się jednak w nocy i wtedy  najbardziej tęsknię do mojej puchatej, różowej kołderki, która leży sobie w Polsce. Beze mnie…
    No cóż, spadnie w rajstopach i wełnianym golfie byłoby czystym szaleństwem, choć nie ukrywam i taka myśl wpadła mi do głowy.
   Prawdziwym wybawieniem okazała się zwykła, plastikowa butelka napełniana gorącą wodą. To pomysł, który pamiętam jeszcze z dzieciństwa. Spałam z nią zawsze, kiedy byłam przeziębiona, albo po prostu było mi zimno. Teraz nie wyobrażam sobie pójść spać bez tego genialnie prostego wynalazku i gwarantuje: ze zwykłą plastikową butelką przegrywa każdy najbardziej fikuśny termofor. Butelka jest niezastąpiona. Jest taka ciepła… Mogę zawsze przyłożyć ją do miejsca, gdzie jest mi najzimniej. Na przykład do stóp. A jak już  traci temperaturę, to zazwyczaj mało mnie to obchodzi, bo smacznie już sobie śpię.
-Dorota, co ty robisz z tymi butelkami? – spytała pewnego dnia Oivka, widząc jak już  kolejny raz napełniam ją na chwilę przed pójściem spać. Wyjaśniłam, ale Olivka nie od razu poznała się na tym  zbawiennym patencie. Niewiele mówiąc jeszcze tej samej nocy napełniłam dodatkową, wręczając ją Olivce.  Od tej właśnie nocy zawsze, obowiązkowo szykujemy dwie.
-Co ty wyprawiasz? – spytał Pomidor – tata Olivki, kiedy zobaczył jak w nocy sama wymienia wodę na jeszcze bardziej gorącą. Nie będę ukrywać – podsłuchiwałam u drzwi…
-Tato, mówię ci – to jest super! Wlewam do butelki gorącą wodę, mocno zakręcam. Przytulam się do niej jak idę spać i tak zasypiam. Spróbuj raz, a już nigdy bez tego nie zaśniesz! Mówię ci!
     I jak tu nie powiedzieć…Przyznacie, ciśnie się na usta samo –  „Polak  potrafi” !
     GORĄCO polecam do wypróbowania – podobno w Polsce jest też coraz zimniej! Brrr……

   

Za oknem szaro, buro i na dodatek – … poniedziałek, 23 stycznia 2012

    
     Ostatnio nawet w Grecji, wygląda na to, że Słońce wyjechało na wakacje. Jest szaro, buro, pada deszcz i ciągle wieje. Nic, tylko siedzieć i płakać. Na dodatek dziś jest poniedziałek…
    Ratunkiem w takie dni, kiedy wszystko wydaje się  być na „nie”, jest  dla mnie filiżanka naprawdę dobrej kawy, coś nieprzepisowo słodkiego i jakieś bardzo kolorowe ubranie, które mam na sobie. Może nie zmienia to diametralnie świata, ale mnie na duszy robi się lepiej.
    Ale kiedy sytuacja za oknem jest naprawdę kryzysowa hmmm… może jakaś energetyzująca   piosenka? Ja proponuje tą:
Ta piosenka, podobnie jak 99,9% wszystkich innych w Grecji, opowiada o miłości.
Ale gdzie indziej tkwi   jej odmienność, bo czy widzieliście kiedyś Greka – blondyna?

Tajemnica rześkich staruszków…sobota, 21 styczeń 2012

      Mimo tego, że mogę obecnie ponarzekać na brak własnego kąta, codziennie budzę się rano i naprawdę nie mogę uwierzyć że za oknem widzę morze. Od zawsze moim wielkim marzeniem było to, żeby mieszkać w miejscu, z którego widać wodę. Szczypie się więc w ręce, przecieram oczy. Ale nie jest to żadna atrapa, ani też fototapeta, ale najprawdziwsze morze, na dodatek z wielką wyspą na horyzoncie.
    Im pogoda robi się  chłodniejsza czasem widok, który mam za oknem   staje się coraz bardziej surrealistyczny. Każdego ranka, mimo iż temperatura na zewnątrz  krąży już w okolicach zera, na plaży jak gdyby nigdy nic pojawia się grupa siedemdziesięciolatków. Rozbierają się do strojów kąpielowych, wykonują kilka hartujących ćwiczeń i powoli, acz konsekwentnie wchodzą do wody. Pływają śmiejąc się wniebogłosy, dobre pół godziny. A później ubierają się szybko i znikają do zaparkowanych blisko samochodów. Bóg jeden wie, co dzieje się potem…
    Żeby nie było wątpliwości: w Grecji zimą jest naprawdę zimno. Co prawda świeci Słońce, ale ma ono przysłowiowe „zęby”. Temperatury nie  brzmią może porażająco (około 5 – 7 stopni na plusie), ale przy wilgotności powietrza dochodzącej do 85%, czasem wydaje mi się, że grecka zima jest zimniejsza niż polska.
    Nie zniechęca to jednak okolicznej grupy „morsów”, która pojawia się każdego przedpołudnia. Nie mają żadnych wymówek – są niezawodni.
    Prosiłam, błagałam Janiego, żebyśmy wybrali się  na plażę i zapytali jednego z nich „jak to się robi?”, bo nie ukrywam – nie mogę wyjść z podziwu, jak  to widzę. Kiedy patrzę jak radośnie, rześko i przede wszystkim zdrowo wyglądają, ciśnie mi się gdzieś w  z tyłu głowy…a może by tak  jednak spróbować…
    Jani zaparł się jednak rękami i nogami – oświadczył, że nie będzie  latać po plaży i zaczepiać ludzi – nawet w celach naukowych! No nic…Kiedy prawdziwy Grek się na coś uprze – nie ma mocnych! Jest to jednak dodatkowy  motywator do nauki greckiego. I jak tylko poczuje się  w języku pewniej, na pewno uzupełnię ten post  o wywiad z prawdziwym „morsem”!
     Tymczasem każdego ranka przypatruje się  uważnie, stojąc w oknie i wciąż uparcie, nie mogąc wyjść z podziwu. Ubrana w sweter, bawełniane podkoszulki, ciepłe rajstopy i dodatkowe skarpety, na widok kąpiących się „morsów” na razie przechodzi mnie ciarka. Dlatego już kilka dni temu stwierdziłam, że jeśli chcę być równie radosna, rześka i przede wszystkim zdrowa, moje hartowanie powinnam  zacząć jak najprędzej. Lepiej nie tracić czasu na puste słowa i zacząć od zaraz! Tak też zrobiłam.  Dokumentację w postaci zdjęć prezentuje niżej…
Do lipca spokojnie powinnam się wyrobić!J

Świąteczne wspomnienie Ogórka…środa, 18 stycznia 2012

     Co prawda jest już po Bożym Narodzeniu i zapewne wszyscy koncentrują się na rozbieraniu choinek i zdejmowaniu świątecznych świateł. O tej historii dowiedziałam się jednak całkiem niedawno. Historia nie jest już aktualna, ale nie mogę powstrzymać się, żeby jej nie opowiedzieć.
      W greckiej tradycji świąt Bożego Narodzenia, w dzień  Wigilii i za raz po zakończeniu Świąt, gromady dzieci uzbrojone w muzyczne trójkąty chodzą od domu do domu, również od sklepu do sklepu i śpiewają. W nagrodę otrzymują drobne monety, albo słodycze. Nie różni się to właściwie niczym od polskich kolędników, poza tym, że greccy nie są przebrani i… no właśnie – śpiewają tylko jedną, ciągle tą samą piosenkę, przy dość nieskomplikowanym akompaniamencie polegającym na waleniu w metalowy trójkąt.
      O zgrozo … dostępny w tym okresie dosłownie w każdym sklepie, za jedynie jedno euro, zero zero centów.
     Po  całym dniu takiego koncertowa, a właściwie już  w środku, na widok rozweselonych minek małych rozbójników, każdy kto ma stać się potencjalnym celem szturmu, stoi już  z przygotowanymi monetami i wkłada je do małych łapek, im szybciej tym lepiej, żeby tylko uradowane łobuzy nie zdążyły otworzyć jeszcze buzi, odśpiewujących zawsze tą samą, niezmienną piosenkę…
    
     W dzień kolędowania Ogórek, jak co dzień, siedział właśnie za kasą małego sklepu, który jest rodzinnym interesem. Jak zawsze kiedy jest mało klientów, oglądał telewizor zawieszony wysoko, naprzeciwko niego.
    Otworzyły się drzwi i do sklepu wszedł Cygan, który wyglądał na nieco jedynie starszego od Ogórka. Sympatycznie uśmiechnięty mężczyzna taszczył ze sobą, wielki, staromodny magnetofon na kasety. Zapewne w tym właśnie momencie, Ogórek przeczuwał, że ów Cygan będzie chciał ubić z nim interes i sprzedać całe to ustrojstwo.
-Czy możesz mi powiedzieć, gdzie masz tutaj kontakt? – spytał grzecznie.
    Ogórek nie wiedział co powiedzieć. I zaskoczony pytaniem wskazał milcząc najbliższy kontakt w ścianie. Cygan postawił na ziemi swój wielki magnetofon i podłączył go do prądu. Z kasety zaczął lecieć  świąteczny, grecki hit, który nie sposób nie kojarzyć już po pierwszych trzech nutach.
     Ogórek stał jak zahipnotyzowany patrząc na uśmiechniętego, zadowolonego z siebie Cygana. Pewnie nie wierzył do końca, że dzieje się to naprawdę lub też zastanawiał się,  gdzie ukryta jest teraz kamera.
    Kiedy piosenka się skończyła, Cygan włączył przycisk „stop” i wyciągnął  rękę po zapłatę.
-Człowieku, czy ty zupełnie zwariowałeś? – zaczął Ogórek. Po czym ciągnął  swój monolog:
-Przecież to zupełnie nie miało sensu. Jesteś nieprzygotowany i zupełnie nieprofesjonalny. Nie można tak sobie chodzić z magnetofonem i puszczać kolędę z kasety. Powinieneś najpierw nauczyć się jej na pamięć, kupić sobie trójkąt i skoordynować śpiewanie i granie razem. A tak oszukujesz tylko ludzi i nic na tym tak naprawdę nie zarobisz. Trzeba być uczciwym, żeby do czegoś dojść.
    Przyznać trzeba, że ludzie naprawdę potrafią zaskakiwać.
    Ja tylko wciąż nie mogę rozgryźć, kto z kogo sobie tutaj żartował. Prawdę Ogórek zachował już tylko dla siebie. Spodziewać się można jednak wszystkiego…

Ogórek przy pracy:)

Mniam!…Nieprzyzwoicie szybka grecka przystawka :)…niedziela, 15 stycznia 2012

      Ostatnio podpatrzyłam, że w greckiej kuchni bardzo często powtarza się pewne danie, które nie występuje w żadnej greckiej książce kucharskiej, nie ma nawet swojej nazwy. A wielka szkoda, bo smakuje fenomenalnie, jest tak proste do wykonania i przede wszystkim bardzo szybkie – nie powinno zabrać więcej niż 3 – 5 minut.
     Na zdjęciach wykonane z pewnymi dodatkami, ale w wersji oryginalnej, składniki ograniczają się do:
gruby plaster fety (im twardsza tym lepsza), plaster  pomidora, oregano, oliwa z oliwek. Opcjonalnie można dodać jeszcze: plastry papryki, cebulę, pietruszkę.  W tej wersji robi się bardziej wykwintnie:)
Wszystkie składniki nakładamy na plaster fety. Powinien być dość gruby, tak około 1,5 cm. Polewamy odrobiną oliwy i posypujemy oregano. Wszystko zawijamy szczelnie w folię aluminiową i wkładamy na 10, 15 minut do rozgrzanego piekarnika (ok. 150 – 200 C). Po wyjęciu rozwijamy folię  i   już gotowe!

      Jest to idealna, bardzo typowa dla greckiej kuchni przystawka. Uwielbiam smak roztopionej fety, która przechodzi smakiem pomidorów i oliwy. Wszystko świetnie się tu łączy, jeden smak przechodzi w drugi i naprawdę rozpływa w ustach… Na koniec jeśli zostanie trochę oliwy z fetą można maczać w tej płynnej mieszaninie chleb.
    Dodatkowo – samo zdrowie!



Wielki plus: nie trzeba zmywać naczyń 🙂 !

Nadzieja matką najwytrwalszych…środa, 11 stycznia 2012

      Wróciliśmy właśnie  z naszej ponad dziesięciogodzinnej podróży z chrztu dziecka przyjaciółki Olivki. Chrzest był na tyle spektakularnym wydarzeniem, że potrzeba mu będzie co najmniej dwóch postów… Cała uroczystość trwała od samego rana, a skończyła się na wielkiej, nocnej imprezie. Nie wiem, jak przeżył to wydarzenie niespełna roczny Achilles, ale jestem przekonana że wyrośnie na twardego mężczyznę, bo tego dnia przeżył chyba wszystkie tortury, które taki maluch może przejść.

    W każdym razie, przez dziwny zbieg okoliczności, cała uroczystość odbyła się w miejscowości, z której czekamy wieści na temat pracy Janiego. Na razie cisza, telefon milczy, a wszyscy wzdrygają  jak tylko słychać jakiekolwiek dzwonienie.
    Mając cały czas w głowie informację, że wiadomość o pracy ma przyjść z początkiem Nowego Roku, już od drugiego stycznia czekam chyba najbardziej aktywnie ze wszystkich. Dochodzę jednak do wniosku, że jedyną stałością, która pozostaje  niezmienna w tym całym greckim bałaganie, jest moja naiwność. Podpytana o sprawę pracy sekretarka wielkiej fabryki, parsknęła tylko wielkim śmiechem…
-Hahaha! Przecież jeszcze dobrze nie skończyły się Święta… Dyrekcja nie zdążyła wrócić jeszcze z zimowych wakacji.
    Zupełnie nie mam pojęcia dlaczego znając już tak dobrze sposób funkcjonowania tego kraju, nadal stale biorę każde greckie słowo tak na serio?
     Następnego dnia po chrzcie udaliśmy się do kuzynki Janiego. Światłość – tak dosłownie w polskim tłumaczeniu brzmi jej imię[1], jest obecnie najszczęśliwszą kobietę na kuli ziemskiej.  Imię Światłość, w jakiś niesłychany sposób do niej pasuje. Jest ona bowiem jedną z najmilszych i najbardziej uroczych kobiet jakie znam. Światłość jest tak piękna, że za każdym razem, kiedy ją widzę mam wielką ochotę zrobić jej zdjęcie. Ma około trzydziestu pięciu lat, fantastycznego męża i przepiękny dom  z ogrodem.
     Tak rzadko zdarza się jednak, że los daje człowiekowi w prezencie pełny pakiet szczęścia na całe życie. Od siedmiu lat, mając wszystko co potrzeba, Światłość  razem ze swoim mężem  starali się jeszcze tylko o dziecko – dla pełni swojego szczęścia. Nikt nie potrafił określić przyczyny niemożności zajścia w ciążę, bo z medycznego punktu widzenia, wszystko było w jak największym porządku. Światłość przeszła przez kilka prób in vitro – żadna  nich się nie powiodła. Lata płynęły. Zegar biologiczny nieuchronnie tykał. Negatywne wyniki  setek testów ciążowych nie robiły już na Światłości żadnego wrażenia – do złych wiadomości zdążyła się już przyzwyczaić. Mimo wszystko, jej apteczka zawsze pełna była nowych. Tylko powoli niewielki pokoik przy kuchni, z przeznaczeniem „dla dziecka”, zamieniał się w małą graciarnię. Swojego pierwotnego przeznaczenia nigdy jednak  całkowicie nie zmienił.
-Boże – żeby tylko Światłość zaszła w ciążę! – nie pamiętam spotkania, żeby tego zdania nie wypowiedziała babcia Oliwa.
     Aż tu po siedmiu latach, kilku próbach in vitro, nie wiadomo dlaczego właściwie teraz…
     Kiedy weszliśmy do mieszkania, Światłość leżała okryta kocem, mając w zasięgu ręki dwa telefony, wodę, zestaw kolorowych gazet, pilota od telewizora. Bardzo źle znosi ciążę  i do końca trzeciego miesiąca ma tak leżeć w łóżku. Ciąża na szczęście nie jest zagrożona, ale mimo wszystko trzeba uważać.
     Nie wiem czy kiedykolwiek w życiu widziałam w oczach drugiego człowieka tak czyste i tak spokojne szczęście. Niemalże dosłownie oświetlało całą przestrzeń mieszkania. Bez  żadnego makijażu, opatulona w koc, z włosami podpiętymi do tyłu, Światłość wyglądała tak pięknie jak nigdy jeszcze w życiu. I jak tu nie wierzyć w cuda, nawet jeśli wcale ich jeszcze nie widać?
    

[1] Współczesne imiona greckie dzielą się na trzy główne typy. Typ  1 – to imiona, którym nie jest nadane  specjalne znaczenie, a pojawiły się w Grecji często przez wpływ innych kultur. Typ  2 – to imiona żywcem wzięte z greckiej mitologii. Za najzupełniej zwyczajne uznawana są imiona takie jak: Achilles, Odyseusz, Atena, Afrodyta, Herakles. Trzeci rodzaj imion, to takie które mają bardzo konkretne znaczenia i przypominają  imiona indiańskie, np.:  Brina – Światłość, Agapi – Miłość, Zoi – Życie, Agati (czyli polska Agata ! ) – Czysta, Dorothea ( polska Dorota ! ) – Dar Boga, Atanasios  – Nieśmiertelny, Haralabis  – Świetlisty  z radości, Argiris – Zrobiony ze złota.  Trzeba przyznać, że brzmi to bajecznie…J

Sylwestrowa noc…czwartek, 5 stycznia 2012

    Możliwości naszego tegorocznego Sylwestra, podobnie jak nasze fundusze, które mogliśmy na niego przeznaczyć, były bardzo ograniczone. Opcja pierwsza: Sylwester u Ogórka z gronem przyjaciół. Opcja druga: Sylwester u nas (tzn. w domu sałatki) z dokładnie tym samym gronem, plus Ogórkiem oczywiście. Wybłagałam, wypłakałam, wypiszczałam – Sylwester odbył się u nas!

     Zdołałam dostosować się do greckiego luzu już na tyle, że postanowiłam iż sylwestrowe gotowanie ograniczymy do dwóch dość prostych sałatek i czegoś słodkiego, a o pomoc poprosimy wszystkich, którzy mają się pojawić, czyli około 10 – 15 osób. Mój idealny ograniczony plan kulinarny, podzielony dodatkowo na mnie i Janiego, pozwolił na to, żeby w spokoju  nadmuchać balony, rozwiesić serpentyny i przygotować stół.
-Co?! Wy chyba zwariowaliście! – wykrzyknęła Feta, na wieść o naszych planach. Staliśmy zupełnie zbici z tropu, bo jeszcze wczoraj sama dała nam błogosławieństwo na małe party w salonie.
-Dwie sałatki i ciasto? Wy chyba zupełnie straciliście rozum! Z mojego domu nikt nie ma prawa wyjść nie najedzonym!
      To, że ktoś w domu może być nie najedzony stanowi właściwie jedyny powód do stresu u każdej typowej greckiej pani domu. Nie jest to nawet przyczyna stresu, co  prawdziwa hańba w rozumieniu Greczynek. Tym samym Feta zakasała rękawy. Wysłała Pomidora po mięsne łowy i na pięć godzin zamknęła się w kuchni. Nie dała się odciągnąć od niczego, przetłumaczyć, że nie trzeba i w żadnym razie pomóc.
    Około ósmej, obok dwóch sałatek, jednego ciasta, stał: wielki pieczony kurczak, kotlety mielone[1], ziemniaki, ryż, dodatkowo sałatka z buraków i mus czekoladowy. Szczęśliwa, że uniknie zhańbienia Feta, odłożyła fartuch po czym założyła obcisłą małą czarną, pół metra przed kolano, czarne szpilki i tak pod ręką z Pomidorem zatrzasnęła za sobą drzwi. Tego wieczoru również i ona bawiła się wyborowo.
      Mądrzejsza o mój bożonarodzeniowy błąd, w kwestii zupełnie odwrotnego stroju, postanowiłam, że tym razem na pewno nie dam się zwieść! Nie pytałam już Janiego „w co mam się ubrać” i raczej już długo nie zapytam… Do ubrania przygotowałam dwa zestawy: elegancka sukienka i zestaw typu dres plus koszulka. Mądry Polak po szkodzie! Przydały się oba!J
“O dwóch takich
     Goście mieli zejść się około 21. Cieszyłam się bardzo, że zdążyli przed północą, bo pierwszy dzwonek zadzwonił o 23. Sama z ciekawością zastanawiałam się co takiego będziemy robić z Ogórkiem i resztą przyjaciół, bo nikt nie chciał oglądać filmu, ani potańczyć. Pierwszy zjawił się najlepszy przyjaciel Ogórka i Ogórek we własnej osobie. Patrząc na ich zupełnie obojętne na wszystko miny, przez głowę przechodziły mi oczywiście najczarniejsze myśli. Pewnie spiją się w trupa, trzeba będzie ich transportować, a co najgorsza sprzątać na pewno  niemożliwy do wyobrażenia bałagan.
co ukradli
     Ogórek jak to zawsze on, spokojnie zapalił papierosa, pomilczał, pomyślał nad swoją egzystencją, a kiedy zjawili się już prawie wszyscy zaproponował grę: podzielimy się na dwie grupy i będziemy sobie pokazywać tytuły filmów. Ci co przegrają będą „idiotami”, a ci co wygrają – to będą „super goście”! 
      Powiedział to co prawda z całkiem poważną wręcz srogą miną, ale nawet kiedy podzieliliśmy się na grupy, ja nadal nie wierzyłam, że Ogórek lat już prawie 30, z twarzą recydywisty za raz będzie prezentował film, a jam mam zgadywać o co mu chodzi. http://salatkapogrecku.blogspot.com/2011/11/jak-zapalic-papierosa-krok-po-kroku.html
Księżyć”!
       W salonie szybko zorganizowano stoper, odmierzający całe 2 minuty, notesy i ołówki do zapisywania filmów. Ogórek wyszedł pierwszy. Kilkoma ruchami coś pokazał, powymachiwał rękami. Raz to potaknął głową, później zaprzeczył. Raz, dwa, trzy i odgadnięte! Po kilku kolejnych prezentacjach, już  uwierzyłam w to, że naprawdę gramy w pokazywanie i odgadywanie tytułów, ale nie mogłam się za to nadziwić, jakim talentem aktorskim wykazują się wszyscy bez najmniejszego wyjątku. Grecy do prawdy są obdarzeni niezwykłą barwnością w gestykulowaniu. Czasem, kiedy obserwuje rozmowy ludzi, na początku wydaje mi się, że rozmawiają językiem migowym. Ale prawdziwy język grecki jest nieodłączny z żywym, barwnym gestykulowaniem. Ja niestety mogłam jedynie opuścić szczękę i tylko pozazdrościć. Bo kiedy przyszła kolej na moją prezentację, poczułam że najpierw stałam się  cała czerwona,  a kiedy zaczęłam zastanawiać się jak pokazać film pt. „Mr. Nice”, właściwie czas minął. Na szczęście…
-Dorota, tracimy punkty! Wymyśl jakiś tytuł! Coś naprawdę ciężkiego! Dawaj!
-Dobra…- poczułam jak w moich żyłach krąży adrenalina. Serce zaczęło bić znacznie szybciej…Co za emocje! Szybka analiza i znalazłam…
-„O dwóch takich co ukradli Księżyc”!
Twister!
       Chyba nikt prócz mnie nie zorientował się, że zaczęła dobiegać dwunasta, bo emocje naprawdę sięgały zenitu. Każdy przecież chciał tak bardzo zdobyć tytuł „super gościa”. I sama nie wiem, dlaczego – ale udzieliło się również i mnie. Przyznam – tak bardzo chciałam być tym „super gościem”! Kiedy dobiła już północ, ja po cichu wypowiadałam moje noworoczne życzenia, a moja drużyna niestety przegrała….Nie mam pojęcia jak, ale przeciwnicy pokazali „O dwóch takich co ukradli Księżyc”. Na Nowy Rok wiwatowaliśmy z piętnastominutowym opóźnieniem.
     Co za noc. Nikt nie przypomniał nawet, żeby otworzyć szampana. A ja do dziś nie mogę się nadziwić, jak niesamowicie potrafią bawić się Grecy przy coli bez cukru. Cała impreza skończyła się około piątej nad ranem. Po pokazywaniu filmów przyszła kolej na grę „Mafia”, pokera, którego stawką było całe 10 euro i monopol. Daję słowo – nie znoszę żadnej  z  tych gier, ale w tak emocjonującej wersji, naprawdę również i ja wczułam się w każdą z nich.
    Tymczasem uciekam pakować walizki. Jutro wcześnie rano, wyruszamy na zapowiadamy już kilka miesięcy wcześniej  chrzest synka przyjaciółki Olivki. Zobaczymy co słychać w Atenach i postaramy się dowiedzieć więcej co z pracą Janiego. Czekają mnie więc niestety krótkie wakacje od bloga, ale z pewnością też cała kopalnia inspiracji.
    Na koniec, nie mogę się powstrzymać, żeby się nie pochwalić! Serce bije mi szybciej ze szczęścia: mój pierwszy wydrukowany na papierze tekst jest właśnie dostępny w styczniowym magazynie o sztuce nowoczesnej.  Styczniowy Arteon  dostępny już  w każdym EMPiKuJ))))  Co za wiadomość – na sam Nowy Rok!
    


[1] Te w wydaniu greckim są bardzo podobne do polskich, tyle że nieco mniejsze i pieczone w piekarniku.