„Nić” Victorii Hislop. Czy warto przeczytać? Zależy… poniedziałek, 8 lutego 2021

 

Nić, Victoria Hislop, wyd. Albatros, 2014

 

O książkach Victorii Hislop, których akcja rozgrywa się w Grecji, z pewnością co najmniej słyszało wiele osób, które interesują się tym krajem. Książka „Nić” stała na mojej półce dobrych kilka lat. Podróżowała ze mną w pudłach, kiedy w tym okresie kilka razy zmieniałam miejsca zamieszkania. Nie mam pojęcia dlaczego do jej przeczytania zabrałam się po tylu latach. O Victorii Hislop słyszałam przecież tyle! A może po prostu, na pewne książki musi przyjść odpowiedni czas?

„Nić” jest opowieścią o losach Kateriny. Główną bohaterkę poznajemy, kiedy jest małym dzieckiem mieszkającym razem ze swoją matką w Smyrnie, czyli dzisiejszym tureckim Izmirze. W wyniku politycznych wydarzeń oraz przez pożar miasta, Katerina wraz ze swoją matką razem z tysiącami Greków, ucieka drogą morską do Grecji. Przez zupełny przypadek mała dziewczynka i jej matka zostają rozdzielone. W wyniku rozdzielenia mała Katerina trafia do Salonik, a jej matka do Aten.

W kolejnych rozdziałach książki poznajemy zagmatwane losy Kateriny, na które mocno wpływają, a właściwie kształtują ówczesne wydarzenia polityczne Grecji. Mówimy tu o ciągu wydarzeń od samego końca I wojny światowej, przez dwudziestolecie międzywojenne, aż po II wojnę i to co działo się w Grecji tuż po niej. Tłem wszystkich wydarzeń są ówczesne Saloniki. Można pokusić się o stwierdzenie, że to miasto jest jednym z bohaterów książki. Dzięki „Nici” można zrozumieć jego historię, poczuć atmosferę dawnych Salonik.

Tytułowa „nić” ma tutaj kilka znaczeń. Najbardziej dosłowne znacznie jest związane z zawodem, który wybiera Katerina – zostaje krawcową. Świat krawiectwa jest istotnym tłem tej książki.  Ale „nić” przede wszystkim zszywa ludzkie historie, losy poszczególnych bohaterów, którzy spotkani raz w życiu, będą ze sobą związani przez kolejne lata. Natomiast ich losy mocno zszyte są z dynamicznie zmieniającymi się wydarzeniami politycznymi Europy i samej Grecji.

 

 

Czy warto tę książkę przeczytać? Czy mogę ją polecić?

Z jednej strony nie, ale z drugiej, tak – jak najbardziej! Wiem… To przewrotne, ale już tłumaczę.

Mimo, że fabuła książki mocno wciąga, ja nie znajduję w niej niczego głębszego. Żadnej głębszej życiowej prawdy, albo czegoś co zmienia lub potrząsa moim myśleniem.  Przede wszystkim tego szukam w książkach, które wybieram do czytania. Historia Kateriny i pozostałych bohaterów jest ciekawa. Ale jest to jedna z wielu historii, która nie pozostawia niczego głębszego poza czytelniczą ekscytacją w poznawaniu losów innych ludzi. Myślę, że za kilka miesięcy nie będę raczej pamiętać co takiego działo się z bohaterami tej książki, jaka była ich historia. Poszczególni bohaterowie wydają się papierowi. Są opisani w bardzo jednoznacznej konwencji: ktoś tu jest albo zły, albo dobry. To taki czarno – biały świat, w którym wszystko jest oczywiste i jasno określone. Główni bohaterowie bardziej niż rzeczywiści ludzie, to po prostu imiona, którym przypisana jest jakaś funkcja w całej fabule. Papierowi bohaterowie to zdecydowanie najsłabsza strona tej książki.

Jednak tę książkę dosłownie połkną osoby, które interesują się historią XX wieku, a w szczególności historią Grecji. Dlatego tak właśnie stało się w moim przypadku! Mimo tego, że wiele elementów mi się w niej nie podoba, połknęłam ją w całości! Nie dla bohaterów i opisów ich losów, ale dla fascynującej narracji z wydarzeń kilkudziesięciu lat historii Grecji ubiegłego wieku.

O wszystkich tych wydarzeniach, które zostały opisane w „Nici” dobrze wiedziałam, czytałam o nich i słuchałam wiele razy. Ucieczka Greków ze Smyrny. Wielki pożar w Salonikach. Wybuch II wojny i jej przebieg w Grecji, a następnie grecka wojna domowa i greckich ruch komunistyczny. W mojej głowie były to jednak zwykłe, pozbawione życia suche fakty. Nic więcej.

Zobrazowanie historycznych faktów, losami poszczególnych bohaterów w tym przypadku udało się Hislop naprawdę wyborowo. Wszystkie suche fakty nabrały tu życia, dzięki czemu można je zrozumieć. Czytając „Nić” oczami wyobraźni można w nich uczestniczyć. Dowiadując się o historii z podręcznika możemy się jej nauczyć. Ale zaczynamy ją rozumieć i czuć, kiedy jest ona częścią losów konkretnego człowieka. Dzięki tej książce historia Grecji tego okresu to nie jest już dla mnie jedynie zbiór faktów, dat i nazwisk. Teraz jest to żywa opowieść, którą rozumiem i czuję.

Z pewnością niedługo przeczytam kolejną książkę Hislop. Czeka na mnie jeszcze bestsellerowa „Wyspa”. Sięgnę po nią przede wszystkim po to, by zrozumieć i przeżyć kolejną część fascynującej historii Grecji.

 

Dziękuję Bacha 😉

 

 

TU! zobaczysz nasz video – przewodnik po Salonikach

TUTAJ! przeczytasz o książce “Grek Zorba” N. Kazantzakisa

TU! przeczytasz o książce “Kronika pewnego miasta” P. Prevelakisa

TU! przeczytasz o książce “Grecja. Gorzkie pomarańcze” D. Sturisa

 

 

 

 

Zadedykuj mi jedną kąpiel w morzu… O tym jak umierają Grecy… piątek, 3 listopada 2017

To Teleftaio Simeioma (Ostatnia Wiadomość), reż. Pantelis Voulgaris, 2017

To Teleftaio Simeioma (Ostatnia Wiadomość), reż. Pantelis Voulgaris, 2017

Nie miałam najmniejszej ochoty iść na ten film. Był pierwszy listopada. Nawet w Grecji zrobiło się nieco szarzej i znacznie zimniej. Na dodatek ta zmiana czasu… Tak nagle zaczęło się robić ciemno. Ostatnie na co miałam ochotę,  to patrzeć na to jak hitlerowcy  w szarym więzieniu znęcają się nad swoimi ofiarami. Ale tak jakoś się stało. Może tym razem to nie ja wybrałam film, a stało się odwrotnie?

W wielu greckich kinach jest tak, że po połowie filmu zapala się światło i jest kilkuminutowa przerwa. Daję słowo! Po godzinie patrzenia na wymyślne sposoby katowania przez nazistów swoich ofiar, miałam ochotę wyjść. I naprawdę mało brakowało, a tak bym zrobiła.

„Ostatnia wiadomość” (To Teleftaio Simeioma), film w reżyserii Pantelisa Voulgarisa, właśnie teraz jest grany w greckich kinach. Jest to prawdziwa opowieść o greckich więźniach trzymanych w obozie w Kiesariani, mieście w pobliżu Aten. Jest rok 1944. W obskurnym więzieniu hitlerowcy, jak maszyny do katowania, trzymają i znęcają się nad Grekami. Z całego tłumu postaci, wyłuskana jest historia Greka, który dobrze zna niemiecki, więc zostaje tłumaczem między Grekami, a Niemcami. I to właśnie postać Napoleona jest wątkiem przewodnim, który prowadzi całą tę opowieść.

Po pierwszej połowie filmu miałam wrażenie, że ta historia nie wiele mi mówi, niewiele wnosi. Jest nostalgicznym obrazem tego co działo się w Grecji podczas II wojny światowej. Tego, co działo się wtedy z ludźmi. Ale nic więcej.

Momentem kulminacyjnym filmu jest chwila, kiedy zostaje podana wiadomość, że 200 więźniów zostanie przetransportowana. Gdzie? Po co? Tego jeszcze nikt nie wie. Początkowa radość, chwilę później miesza się z niepewnością. A ta szybko zamienia się w tragedię, bo okazuje się, że 200 osób ma zginąć.

Jak reagują Grecy? W tym miejscu zaczyna się dla mnie ten film… Scena, która pokazuje noc przed rozstrzelaniem, dosłownie wcisnęła mnie w fotel i jeszcze na samą myśl, czuje ciarkę na ciele.

200 skazanych gromadzi się w wielkiej sali. Co robią? No właśnie… Co robią Grecy, wiedząc że następnego dnia będą martwi? Do sali wchodzi mężczyzna, który zaczyna grać na skrzypcach  i śpiewać radosne, tradycyjne greckie pieśni. Ktoś zaczyna stukać łyżką o metalową miskę, a ktoś inny wystukuje rytm. Śpiewają i tańczą wszyscy, tworząc wspólny krąg. Ani w tym tańcu, ani w śpiewie, nie ma nawet namiastki tragedii. Panuje atmosfera, jak przed czymś bardzo wzniosłym i ważnym. Ale wcale nie strasznym,  czy też bynajmniej tragicznym.

Jak wyjdziesz stąd… Zadedykuj mi jedną kąpiel w morzu…

Co dla Greków jest najważniejsze? O czym myślą przed śmiercią? O morzu. O czerwonym winie. O zachodzie słońca. O swoich przyjaciołach, miłościach i rodzinie… To za życia jest najważniejsze…

Śmierć nie jest przecież ani tragedią, bo wcale nie oznacza końca…

Christo… Musimy się jeszcze spotkać!!!

Tak krzyczy jedna z kobiet, do młodego mężczyzny, który razem z tłumem idzie na rozstrzelanie. Ona wcale się z nim nie żegna.

Śmierć, jest tu jak przejście do innego świata.  To nie tragedia, a coś niezwykle ważnego. Dlatego wszyscy, którzy za kilka chwil mają zginąć, do tego się przygotowują. Nigdy wcześniej w żadnym filmie nie widziałam takich scen. Mężczyźni dokładnie się golą. Zakładają białe koszule i swoje najlepsze ubrania. Kiedy idą razem zesłani na śmierć, idą pewnym krokiem, wyprostowani, z wysoko uniesioną głową. Idą tak jakby mieli do załatwienia bardzo ważną sprawę.  A dosłownie na kilka sekund przed tym jak kula trafi w ciało… Scena, która robi ten film. Jeden z Greków wyjmuje z kieszeni grzebień i powoli, skrupulatnie przeczesuje swoje włosy. Patrzy prosto przed siebie. Ze spokojem i pewnością, że nikt tak naprawdę nie może go zniszczyć. I jest gotowy. To co widać w oczach każdej z 200 osób, to miażdżąca wroga, niemożliwa do naruszenia duma.

Duma jest tu słowem kluczem. Dla tej niezwykle pięknej sceny. Dla całego filmu. I dla Greków. Słowo, które najlepiej opisuje  Elladę. Siła, która bije z oczu wszystkich Greków.