Co prawda dziś miało być zupełnie o czymś innym. Stałam w kuchni. Kończyłam pić poranną kawę i gapiąc się na to co dzieje się za oknem, układałam w głowie treść posta o planach zamążpójścia Olivki, pierwszym spotkaniu rodziców Pieprza, z Fetą i Pomidorem i o tym, że owe pierwsze spotkanie miało miejsce… w szpitalu! Za nic nie mogłam się jednak skupić. Dziś rano Nikula darła się jak nigdy wcześniej.
Każdy na naszej ulicy wie, że Nikula ma problem. Żeby o tym nie wiedzieć, trzeba chyba być głuchym. Ponad rok temu Niki urodziła już drugie dziecko. Pewnie planowała, że wszystko będzie pięknie. Jednak rzeczywistość wygląda zupełnie inaczej i nic w niej nie idzie zgodnie z planem. Że dom… Że mąż… Że dzieci… Stabilizacja… I że rodzina… Nikula nie tyle, że nie straciła kilogramów po drugiej ciąży, co po prostu fatalnie się roztyła. Zupełnie przestała przy tym o siebie dbać. A z jej kuchennego okna smutno powiewa naderwana firanka, z plamą gdzieś z boku. Ani sama, ani z dziećmi, ani z mężem, właściwie nigdzie nie wychodzi. Od czasu do czasu tylko wyjdzie przed dom, żeby nieco zamieść chodnik.
Czasami nieco ciszej, ale przeważnie dosyć głośno dosłownie wydziera się na swoje dzieci. Potrafi tak krzyczeć całymi godzinami. Dziś rano w tym krzyku wyczuć można było coś jeszcze.
-Masz stać w tym kącie tak długo, aż ci pozwolę się ruszyć! Stój tam!!! Słyszysz?! Stój tam gówniarzu jeden! Wracaj tam z powrotem! Przecież kazałam ci tam stać!!! Nie ruszaj się!!! Za chwilę przez ciebie zwariuje!!!
Katerina, która mieszka obok, chwyciła swoją córeczkę za rękę (bo przecież dziecka pod żadnym pozorem nie można zostawiać samego) i powolnym, ciężkim krokiem podeszła do okna Nikuli:
-Nikiii!!! Kochana! Co tam u ciebie się dzieje?
Ujmując wprost. Nasza Katerina to taka typowa wiejska baba. Jest gruba, a przy tym potężna. Ręce ma takie, że jakby tylko w czymś przeciwstawiłby się jej dwa razy mniejszy od niej mąż, to za jednym zamachem znalazłby się na najbliższej ścianie. Ale u Kateriny obiad jest zawsze przed czasem. Przed rozpoczęciem się lata, dywany już są wyszorowane, wysuszone i pochowane. Ubrania, zanim jeszcze przyjdzie im do głowy, żeby się ubrudzić, to już idealnie wyprasowane leżą równo w szafie. Na zewnątrz może być burza, albo i trzęsienie ziemi, ale w każdą niedzielę plus okolicznościowe święta, Katerina z rodziną zawsze będzie w kościele. Wiosną, latem i wczesną jesienią, wieczorami, po skończeniu wszystkich prac i obowiązków, Katerina rozsiada się wygodnie na swojej werandzie. Kto przechodzi obok, ten zawsze choć na chwilę się przysiada. Boże… jak ona się wtedy śmieje! Zawsze jak ktoś wtedy dzwoni do mnie na Skype, to pyta się co na zewnątrz się dzieje. Odpowiadam, że nic! To tylko moja sąsiadka się śmieje! Uwielbiam taki typ ludzi. Prostolinijni. Pracowici. Szczerzy. Uczciwi. Katerina oczytana raczej nie jest i pewnie nie za bardzo ją obchodzi co tam nowego w kinie. Ale…
-Niki!!! Posłuchaj… Ty nie możesz tak krzyczeć na swoje dziecko! Przecież ono jest jeszcze takie małe, że nawet cię nie rozumie! Dlaczego ty tak krzyczysz? Co takiego zbroili?
Jak kurtynka w teatrzyku dla dzieci odsłoniła się szara firanka, a w oknie pojawiła się twarz Nikuli:
-Ja go muszę nauczyć dyscypliny! Nauczę go tak, że w końcu będzie się mnie słuchać! Miał siedzieć w kącie, a smarkacz jeden ciągle z niego wyłazi.
Sama kilka razy się zastanawiałam, czy nie powinnam zastukać do drzwi Nikuli, kiedy tak na te dzieciaki krzyczy. Nigdy tego nie zrobiłam, przyznaje… uważając, że nie powinnam się mieszać. Ale i tak, nawet jeśli, to myślę że niczego bym nie zdziałała. W moim głosie i w wyrazie twarzy byłaby złość, a to najpewniej wywołałoby kłótnie. Tyle.
W zdecydowanym i zupełnie neutralnym głosie Kateriny, w wyrazie jej twarzy zupełnie pozbawionym osądu, było coś takiego, że Nikula nagle złagodniała:
-Wiesz Katerina… Ja nie wiem… Ja już nie mogę… Ja już… Ja za chwilę podpalę ten pieprzony dom… Ciągle te zasrane pieluchy, wieczne wrzaski i te ciągłe gotowanie… Niech te bachory chociaż przez godzinę posiedzą cicho… Ja tu za chwilę zwariuje…
-Ejjj… Niki! Może i popieprzony, ale nie podpalaj. Bo jeszcze na mój się przeniesie. Hahahaaa! Aleś ty głupiaaaa! Hahahahaha!!! Chodź głupia! Chodź to zrobię ci kawę!
Katerina machnęła wielkim ramieniem wskazując na swój dom i poszła powoli w jego kierunku. Jednym ruchem chwyciła swoją córkę na ręce, a mała prawie zniknęła w jej potężnych ramionach.
Dwie minuty później. Człap… człap… człap. I stukot małych stópek. Nikula zamknęła drzwi od swojego domu i zapukała do naszej sąsiadki. Chwilę później nawet w mojej kuchni, aż dudniło od śmiechu Kateriny.
I właśnie za takie nienazwane coś, tak bardzo mi się w tej Grecji podoba.