Jedna z wielu przyczyn, przez które w Grecji tak mi się podoba… piątek, 22 maja 2015

     Co prawda dziś miało być zupełnie o czymś innym.  Stałam w kuchni. Kończyłam pić poranną kawę i gapiąc się na to co dzieje się za oknem, układałam w głowie treść posta o planach zamążpójścia  Olivki, pierwszym spotkaniu rodziców Pieprza, z Fetą i Pomidorem i o tym, że owe pierwsze spotkanie miało miejsce… w szpitalu! Za nic nie mogłam się jednak skupić.  Dziś rano Nikula darła się jak nigdy wcześniej.

     Każdy na naszej ulicy wie, że Nikula ma problem. Żeby o tym nie wiedzieć, trzeba chyba być głuchym. Ponad rok temu Niki  urodziła już drugie dziecko. Pewnie planowała, że wszystko  będzie pięknie. Jednak rzeczywistość wygląda zupełnie inaczej i nic w niej nie idzie zgodnie z planem. Że dom… Że mąż… Że dzieci… Stabilizacja… I że rodzina… Nikula nie tyle, że nie straciła kilogramów po drugiej ciąży, co po prostu fatalnie się roztyła. Zupełnie przestała przy tym o siebie dbać. A z jej kuchennego okna smutno powiewa naderwana firanka, z plamą gdzieś z boku. Ani sama, ani z dziećmi, ani z mężem, właściwie nigdzie nie wychodzi. Od czasu do czasu tylko wyjdzie przed dom, żeby nieco zamieść chodnik.

     Czasami nieco ciszej, ale przeważnie dosyć głośno dosłownie  wydziera się na swoje dzieci. Potrafi tak krzyczeć całymi godzinami. Dziś rano w tym krzyku wyczuć można było coś jeszcze.

     -Masz stać w tym kącie tak długo, aż ci pozwolę się ruszyć! Stój tam!!! Słyszysz?! Stój tam gówniarzu jeden! Wracaj tam z powrotem! Przecież kazałam ci tam stać!!! Nie ruszaj się!!! Za chwilę przez ciebie zwariuje!!!

     Katerina, która mieszka obok, chwyciła swoją córeczkę za rękę (bo przecież dziecka pod żadnym pozorem nie można zostawiać samego) i powolnym, ciężkim krokiem podeszła do okna Nikuli:

    -Nikiii!!! Kochana! Co tam  u ciebie się dzieje?

    Ujmując wprost. Nasza Katerina to taka typowa wiejska baba. Jest gruba, a przy tym potężna. Ręce ma takie, że jakby tylko w czymś przeciwstawiłby się jej dwa razy mniejszy od niej mąż, to za jednym zamachem znalazłby się na najbliższej ścianie. Ale u Kateriny obiad jest zawsze przed czasem.  Przed rozpoczęciem się lata, dywany już są wyszorowane, wysuszone i pochowane. Ubrania, zanim jeszcze przyjdzie im do głowy, żeby się ubrudzić, to już idealnie wyprasowane leżą równo w szafie. Na zewnątrz może być burza, albo i trzęsienie ziemi, ale w każdą niedzielę plus okolicznościowe święta, Katerina z rodziną zawsze będzie w kościele. Wiosną, latem i wczesną jesienią, wieczorami, po skończeniu wszystkich prac i obowiązków, Katerina rozsiada się wygodnie na swojej  werandzie.  Kto przechodzi obok, ten zawsze choć na chwilę się przysiada. Boże… jak ona się wtedy śmieje! Zawsze jak  ktoś wtedy dzwoni do mnie na Skype, to pyta się co na zewnątrz  się dzieje. Odpowiadam, że nic! To tylko moja sąsiadka się śmieje!  Uwielbiam taki typ ludzi. Prostolinijni. Pracowici. Szczerzy. Uczciwi.  Katerina oczytana raczej nie jest i pewnie nie za bardzo ją obchodzi co tam nowego w kinie. Ale…

    -Niki!!! Posłuchaj… Ty nie możesz tak krzyczeć na swoje dziecko! Przecież ono jest jeszcze takie małe, że nawet cię nie rozumie! Dlaczego ty tak krzyczysz? Co takiego zbroili?

    Jak kurtynka w teatrzyku dla dzieci odsłoniła  się szara firanka, a w oknie pojawiła się twarz Nikuli:

    -Ja go muszę nauczyć dyscypliny! Nauczę go tak, że w końcu będzie się mnie słuchać! Miał siedzieć w kącie, a smarkacz jeden ciągle z niego wyłazi.

    Sama kilka razy się zastanawiałam, czy nie powinnam zastukać do drzwi Nikuli, kiedy tak na te dzieciaki krzyczy.  Nigdy tego nie zrobiłam, przyznaje… uważając, że nie powinnam się mieszać. Ale i tak, nawet jeśli, to myślę że niczego bym nie zdziałała. W moim głosie i w wyrazie twarzy byłaby złość, a to najpewniej wywołałoby kłótnie. Tyle.

    W zdecydowanym i zupełnie neutralnym głosie Kateriny, w wyrazie jej twarzy zupełnie pozbawionym osądu, było coś takiego, że Nikula nagle złagodniała:

    -Wiesz Katerina… Ja nie wiem… Ja już nie mogę… Ja już… Ja za chwilę podpalę ten pieprzony dom… Ciągle te zasrane pieluchy, wieczne wrzaski i te ciągłe gotowanie… Niech te bachory chociaż przez godzinę posiedzą cicho… Ja tu za chwilę zwariuje…

    -Ejjj… Niki! Może i popieprzony, ale nie podpalaj. Bo jeszcze na mój się przeniesie. Hahahaaa! Aleś ty głupiaaaa! Hahahahaha!!! Chodź głupia! Chodź to  zrobię ci kawę!

     Katerina machnęła  wielkim ramieniem wskazując na swój dom i poszła powoli w jego kierunku.  Jednym ruchem chwyciła swoją córkę  na ręce, a mała prawie zniknęła w jej potężnych ramionach.

       Dwie minuty później. Człap… człap… człap. I stukot małych stópek. Nikula zamknęła drzwi od swojego domu i zapukała do naszej sąsiadki. Chwilę później nawet w mojej kuchni, aż dudniło  od śmiechu Kateriny.

      I właśnie za takie nienazwane coś, tak bardzo mi się w tej Grecji podoba.

 

Olivka. Jej trzydzieste urodziny. I reklama serka Dirollo… sobota, 10 stycznia 2014

      Ponieważ Święta spędzałam w Polsce, tym samym omijają mnie wszystkie najciekawsze imprezy organizowane z ramienia sałatkowego domu. Wszelkie urodziny, imieniny, grupowe wyjścia do tawern i na typowo greckie tańce. Pocieszam się, że wszystkiego przecież mieć nie można. Na całe szczęście jest Jani, który całkiem nieźle radzi sobie w roli mojego informatora…

 

     Najgłośniejszą imprezą były urodziny Olivki. Niestety, Olivka wcale się z nich nie cieszyła. Po dwudziestym roku życia, każda okrągła rocznica, szczególnie w życiu kobiety przestaje być  powodem do radości. Kilka dni temu, czy jej się to podoba, czy też nie, nasza Olivka musiała obejść  trzydzieste urodziny. I tym samym oficjalnie, przestała mówić o sobie „lat dwadzieścia kilka…”. Na pytanie co chciałaby dostać na urodziny, patrząc spod oczu  za każdym razem odpowiadała: „botoks, botoks i raz jeszcze bo-toks!”.

     Los ostatnio Olivce nie sprzyja. Każdy od czasu do czasu ma taki okres, kiedy… nazwijmy to po imieniu – wszystko po prostu się pieprzy. I nawet bardzo się starając, trudno dostrzec jakieś pozytywy. Olivka nie znosi swojej obecnej pracy. Nie dogaduje się z szefem, ani całą pracowniczą ekipą. Za nic nie może też zaaklimatyzować się w nowym mieście. Pieniądze z pracy są marne i na nic nie starczają.  Perspektywa – kiepska. Po dość długim okresie poszukiwań, na szczęście Pieprz dostał prace. Los jest jednak naprawdę przewrotny, bo nowa  praca Pieprza jest na drugim końcu Grecji. Plany o zamieszkaniu razem, ponownie się nie udają, a próby trwają już grubo ponad rok. Na dodatek te trzydzieste urodziny… Pierwsze zmarszczki. Coraz częściej pojawiające się  siwe włosy, zwiastujące koniec etapu młodości. Być może myślicie, że to błahostka? Ja jednak rozumiem, bo etap przechodzenia z okresu młodości, do wieku średniego, a później starości, u większości Greczynek jest podwójnie bolesny. Dlaczego? Grecka młodość kończy się szybciej i widać to bardziej. Przepiękne greckie czarne włosy, siwieją ekspresowo. A niezwykle silne słońce gorącego południa, bardzo poważnie daje się we znaki mniej więcej po trzydziestym roku życia. To właśnie słońce, które tak pięknie brązowi buzie, to potworny cichy terrorysta,  który o swoich stratach przypomina dopiero po latach, odcinając młodości potężne raty.

     Ale do rzeczy… Swoje urodziny Olivka spędzała w sałatkowym domu. Na całe szczęście, bo dzięki temu mogła  psychicznie się  zresetować. Przyjaciółki  mimo sprzeciwów, zabrały ją na imprezę. Wśród nich, była ta najlepsza – Danai (Jak rozpoczynać dzień wg Danai). Danai to absolutnie jedna z najbardziej pozytywnych osób jakie miałam przyjemność w Grecji poznać. To taka bomba dobrej energii.

      Impreza się nie kleiła. Bo kiedy Greczynka jest smutna, to smutna jest całą sobą. Wszędzie  grała muzyka, ludzie tańczyli, podśpiewywali, pili, rozmawiali. A Olivka – ciągle ze spuszczoną głową. Po kilku kwadransach, zorganizowano małe karaoke. „Mikrofon dla wszystkich!” Danai zgłosiła się jako pierwsza…

    Wyszła na scenę. Na całej sali cisza jak makiem zasiał. Po chwili spokojnym głosem powiedziała przez mikrofon:

    -Nie, dziękuję za podkład muzyczny. Nie jest mi potrzebny. – nastała  chwila ciszy.

    -Na początku chciałam powiedzieć, że zgromadziłyśmy się tutaj z dziewczynami, by uczcić urodziny naszej przyjaciółki   Olivki. – w tym momencie Danai, wskazała na Olivkę, na którą chwilę potem spojrzała połowa sali.

    -Olivkę kocham jak własną siostrę i to właśnie jej dedykuję moją piosenkę.

    Cisza taka, że słychać było jak barman obok przełknął  ślinę. Kilkusekundowe napięcie, które jeśli potrwałoby kilka chwil  dłużej, spowodowałoby spektakularne zwarcie.

     Danai coś odchrząknęła. Poprawiła włosy, zarzuciła kabel od mikrofonu,  poczym zaczęła swoją piosenkę…

     Pamiętacie taki stary hit „Parole, parole…”? W Grecji ta piosenka została wykorzystana do reklamy  serka wiejskiego Dirollo. Olivka go uwielbia,  jest jego wielką fanką. Zamieniając  słowo  „parole” na „dirollo”, Danai przez jakieś trzydzieści sekund śpiewała tę właśnie piosenkę. Przez cały numer używała tylko tego wyrazu! Głośniej ciszej. Szybciej wolniej. Zachowując się przy tym jakby scena naprawdę należała wyłącznie do niej, a cała sytuacja to wielki, estradowy występ. Cały czas wzrok kierowała tylko na Olivkę.

     Większość osób na sali, miała taki wyraz twarzy, jakby nie miała pojęcia co takiego zrobić ze swoimi myślami. Mało obchodziło to Danai, która kontynuowała śpiewanie. Dirollo, dirollo… Dirollo! Dirooollooo!!!

    Olivka nie wierzyła, że to dzieje się naprawdę. Kiedy doszło do niej, że nie śni, wybuchła  niepohamowanym śmiechem. Tak jakby ktoś przekuł balonik, a śmiech był wydobywającym się z niego powietrzem. Przez  trzydzieści sekund, cała sala wypełniona była śpiewem Danai, a później Olivkowym śmiechem. Po skończeniu piosenki, wszystko wróciło do normy i ponownie grać zaczęła muzyka. Pewnie większość osób na sali, była przekonana, że tego dnia zbyt dużo wypiła.

       Wniosek z tej krótkiej historii pcha mi się sam na klawiaturę. Chyba jest w tym sporo prawdy. Prawdziwych przyjaciół poznaje się po… trzydziestce!

Dlaczego Olivka nie znosi feministek?… czwartek, 13 listopada 2014

       O tym co słychać u naszej Sałatki – dawno już nie było. Prawdę powiedziawszy przez tych kilka letnich miesięcy  kontakt z moją grecką rodzinką trochę  się urwał, ale wszystko wróciło już do normy. Nasza Olivka wyprowadziła się z  sałatkowego domu i…  obecnie mieszka całkiem blisko nas! Tak jest! Teraz najpewniej  widywać będziemy się częściej. Wystarczyła jedna, mała wizyta by dowiedzieć  się wszystkiego,  co i jak…

     Olivka wyprowadziła się z domu, bo znalazła pracę mniej więcej  godzinkę drogi od nas. Pracuje obecnie w prywatnej szkole, jako logopeda. Jak się miewa moja szwagierka?

    -Dobrze Dorota. Dobrze… – zabrzmiało nieco oficjalnie. – A tak tylko(!)  między nami to tra – gi – cznie! – dokończyła już zupełnie naturalnie.

     Olivka przeżywa ewidentny kryzys. Jak widać od czasu do czasu dopada on każdego. Z tą różnicą, że w wykonaniu Olivki nawet i kryzys zamienia się w komedię.  Tragikomedię!  Zawsze jednak z przewagą tej drugiej.

     -Ale… O co chodzi? – spytałam.

    -Ta praca jest beznadziejna! Płacą marne grosze, ledwo starcza na cokolwiek po opłaceniu czynszu, prądu, wody, internetu. Pracuje od 12 do 8 wieczorem. Więc nie mam czasu na nic… Na dodatek…

    -No właśnie… Co u Pieprza?

     I tu szybko doszłyśmy  do sedna. Olivka pracuje teraz na cały etat, a Pieprz tak jakby dorywczo – właśnie załapał  się na jakiś  uniwersytecki projekt. Kiedy pracuje – jest w Atenach. A kiedy ma wolne – przyjeżdża do Olivki. Z założenia ma wtedy kończyć owy projekt pracując w domu i pomagać Olivce w domowych obowiązkach. Ale, no właśnie…

     -Raz próbował zmyć podłogę. Więc wylał na nią całe wiadro wody  i o mały włos zniszczył mi laptopa, bo wcześniej położył go na podłodze. Ma zakaz mycia podłogi  – do końca życia! Najlepsze było jak czyścił blat kuchenny… Nie wiedziałam, czy mam się śmiać czy płakać… Rozsypał proszek i czekał, aż „te śmieszne potworki takie jak w reklamie, same za pomocą  fluorescencyjnych mieczy rozprawią się z brudem i bakteriami”… Raz miał ugotować obiad. Zrobił spaghetti. Co prawda zrobił – nie da się zaprzeczyć, ale sprzątania było na trzy godziny! A jak ma zabierać się za swój projekt, to zawsze zaczyna od papierosa. Potem jest jeszcze drugi i trzeci. Opiera się o parapet.  Patrzy przez okno. Pali i myśli. Po jakiś dziesięciu minutach, mówię żeby brał się do roboty. A on zazwyczaj na to: „i tak nic z tego nie będzie. Ta praca jest beznadziejna… Po co w ogóle komuś ten projekt?”. „To szukaj innej pracy!” – odpowiadam. „I tak teraz nie znajdę… Przecież dobrze wiesz, że jest kryzys!”. Kryzys! – wykrzyknęła Olivka. – Kryzys to on ma przede wszystkim w swojej głowie! Nie wysyła już nawet żadnego CV. Po co? I tak wie, że pracy nie znajdzie! Nie potrafię ci nawet Dorota opisać jaka jestem tym wszystkim zmęczona. W praktyce mam na głowie pracę, sprzątanie, gotowanie plus małe, nieporadne dziecko w  rozmiarze XXL. Ja bym powiedziała, że to są cztery pełne etaty!

    -No wiesz Olivka… Mamy te, no… – nie wiedziałam co właściwie powiedzieć, by nie urazić mojej szwagierki  – Równouprawnienie! – wyszło ze mnie samo. – Teraz tak jest, że mężczyzna z kobietą mogą się zamienić rolami. Chyba u was coś takiego nastąpiło. Podobno na zachodzie, czy też w Skandynawii to całkiem popularne. Pomyśl tylko – jesteście teraz tacy nowocześni!

    -Jeszcze ty mnie nie denerwuj! Powinnaś mnie wspierać! My mamy… Jedno wielkie gówno! A nie żadne równouprawnienie!! Jeszcze myślałam, że jakoś to wytrzymam, że może po czasie się ułoży, ale miarka się przebrała… Pewnego wieczora, postanowiliśmy sobie zrobić miły, relaksujący wieczór. Wybraliśmy film. Przygotowaliśmy  popcorn. Siadamy i oglądamy. I jakoś tak, Pieprz dotknął mojej nogi: „o Boże! Olivka! Kiedy ostatnio depilowałaś sobie nogi?”. I wtedy kropla się przelała. Najpierw wywaliłam na podłogę miskę z popcornem, a później i jego: „Cooo?!?! A co ty sobie wyobrażasz?! Może będę wstawać każdego dnia o piątej, żeby najpierw ogolić nogi, później zacząć gotować obiadek, a w międzyczasie   przetrzeć kurze?!!!?? Ty na głowę upadłeś! Ciebie chyba zupełnie pogięło? A ty w tym czasie… będziesz myśleć i siedzieć! O nie… Dosyć tego!”. No i… najpierw wywaliłam ten popcorn. Później jego rzeczy z szafy, a na końcu i  jego…

    -Olivka… No i co dalej… – byłam co najmniej przerażona.

    -Co dalej? Czy ja wyglądam na wróżkę? A skąd ja mam to wiedzieć? Czas pokaże. Dobra, nie będziemy chyba cały dzień tak siedzieć w domu! Choć, idziemy na kawę. Opowiesz mi jak tam z tą twoją  Kerkirą…

    I poszliśmy na kawę.  Feta, Olivka, ja i nieco biedny Jani, który – co zrozumiałe – zawsze ma trudności by odnaleźć się w tego typu  towarzystwie.

  Kiedy prawie już wychodziliśmy, Olivka stojąc  w drzwiach podsumowała:

    -I tak właśnie wygląda  to nowoczesne równouprawnienie. No, tylko niech mi któraś feministka wytłumaczy, jak to działa, że jak Pieprz jest cały owłosiony, wtedy jest to takie seeeksooowne… A jak ja nie ogolę łydek, to jest obrzydliwe i ohydne! Powiem ci szwagierko jedno  – świat byłby o wiele łatwiejszy, gdyby nie to gówniane   równouprawnienie!

     Tymczasem, bez sztucznej skromności, mogę się pochwalić, że opracowałam sposób na grecką teściową… Myślę, czy nie da się tego jakoś opatentować. Obecnie stałam się ulubienicą Fety. I niech tak już zostanie;)) Jak to zrobiłam? O tym już w przyszłym tygodniu!

 

Czasami plotka pomaga… czwartek, 7 sierpnia 2014

      To wydarzenie miało miejsce jeszcze przed moją wyprawą na Korfu, krótko po naszym ślubie. Cofamy się więc w czasie mniej więcej o trzy miesiące.

***

      Zabrzęczał  telefon Janiego. Na zwiady zadzwoniła Cytryna, by dowiedzieć się co ciekawego w trawie piszczy. To znaczy… zadać  fundamentalne, rozstrzygające wszystko pytanie, czyli: co było dziś na obiad?

     Mimo, że od kilku  miesięcy moim mężem jest Grek, ani trochę nie zmieniłam swoich kulinarnych przyzwyczajeń. Właściwie… nie zmieniłam zupełnie niczego. W każdym razie, regułą mojego codziennego gotowania, jest to by: a) całość przygotowań nie trwała dłużej niż 20 – 25 min. b) nie mieć zbyt wiele do  sprzątania c) używać jak najlepszych składników, gotować jak najprostsze potrawy. Co jakiś jednak czas, mniej więcej raz na tydzień czy też dwa tygodnie, kiedy mam więcej wolnego czasu, gotuje coś naprawdę wyśmienitego. Przeszukuje wtedy blogi kulinarne, przeglądam najróżniejsze gazety. Zdobywam odpowiednie składniki,  by od czasu do czasu  posmakować przysłowiowe „niebo w gębie”. Tego dnia, kiedy dzwoniła Cytryna miałam  niesamowite szczęście, bowiem właśnie wtedy postanowiłam ugotować coś naprawdę specjalnego.

    -No… To co dziś ugotowała ci  ta twoja… żona? – spytała Cytryna, z wyraźną ironią w głosie.

    -Aaa… ciociu… Dziś była przepyszna lasagna! – odpowiedział Jani, którego jedną z  głównych cech charakteru jest to, że  nie potrafi kłamać. Prawdę mówi zawsze z dziecięcą wręcz szczerością. Cytryna wie, że cokolwiek powie Jani, jest to na sto procent zgodne z prawdą. Drążyła więc temat dalej…

    -A! Jasne! Pewnie mrożona!

    -Nie! Wszystko ciociu domowej roboty! Ale to nie była taka sobie zwykła lasagna…

    -Taaak…? – po drugiej stronie słuchawki, słychać było wyraźne zdziwienie.  –To znaczy? No mów! Opowiadaj!

    -No najpierw przez kilka dni Dorota wyszukiwała odpowiedniego  przepisu na różnych  blogach. A później jak znalazła ten właśnie który idealnie się nadawał, to musieliśmy jechać do miasta po składniki. No, ten makaron na lasagnę to się wszędzie dostanie. Szpinak też. Najtrudniej było z dobrym prosciutto   i tym… no! Nie pamiętam jak się nazywa… Taki niebieskawy, pleśniowy ser.

   -Acha…

   -No i później… To już nie wiem, bo byłem w pracy. W każdym razie po świeży szpinak musiałem iść ja, specjalnie na bazar. I wyszukałem taki najlepszy!

   -Aaaa… – Jani wszedł w swój ulubiony temat kuchni i jedzenia. Kiedy się rozgadał, szybko przeszedł w monolog:

   -Nie wiem jak robi się to dokładnie, ale jest z tym trochę roboty. Wie ciocia, szpinak dobrze wymyć, podsmażyć. Prosciutto drobno  pociąć. Przygotować ser. Nałożyć warstwy na siebie.  Odpowiednio przyprawić. Przyszykować piekarnik. Ale rezultat! Ciocia! Musisz kiedyś spróbować! Niebo w gębie! Albo wiesz! Poczekaj, poczekaj! Spytam Dorotę dokładnie o ten przepis, to zrobisz koniecznie jutro wujowi…

    -Wiesz Jani, ja teraz akurat nie mam czasu… Muszę uciekać, bo lecę właśnie otwierać sklep! Dobra zgadamy się później! Na pewno oddzwonię! I pozdrów Dorotę!!!

     Plotka o tym, że nasz  codzienny obiad szykuje nawet  nie tyle trzy, a pięć dni wcześniej, po całej Sałatce rozeszła się z prędkością światła. Oczywiście dobudowana została odpowiednia oprawa, że   całe ranki i popołudnia spędzam w kuchni, ewentualnie na naszym wiejskim bazarze, wyszukując odpowiednich  zawsze najlepszych składników. A złożony z trzech części obiad czeka   zsynchronizowany z powrotem Janiego z pracy. Czyli równa się – idealna grecka żona. Obecnie Feta nie tyle mnie lubi, co po prostu kocha! Trzeba przyznać – tego dnia miałam nadprzyrodzone szczęście. Nigdy nie obaliłam plotki na temat mojego rzeczywistego podejścia do gotowania. I nie mam najmniejszego  zamiaru…

    A następnego dnia – na obiad zamówiliśmy sobie pizzę z dostawą do domu…

 

 

Greczynki, a Louis Vuitton… piątek, 18 lipca 2014

     

    Dosłownie dwa domki dalej, na ulicy równoległej do tej gdzie stoi nasz Cytrynowy Dom, mam zaprzyjaźnioną sąsiadkę. Nazywa się Arhiro, co przetłumaczyć można na „zrobioną ze srebra”. Jesteśmy dokładnie w tym samym wieku, nasi faceci pracują razem, a my dogadujemy się całkiem nieźle. Choć… dzieli nas wiele różnic związanych z tym, że pochodzimy z  dwóch różnych kultur. Mentalność Polek i Greczynek, jest naprawdę  inna. Moim zdaniem, wzajemnie możemy się od siebie wiele nauczyć.

      Kilka dni po naszym ślubie, jeszcze przed moim wyjazdem na Korfu, spotkałyśmy się z Arhiro na babskiej kawie. Arhiro jest typową grecką pięknością. Kruczoczarne, lekko kręcone włosy, zawsze upięte wysoko. Jasna cera, która nigdy się nie opala. Wyprostowane plecy i  bardzo wysoko zadarty nos.

    -Czyli mówisz, że wszystko było ok.! – powiedziała.

    -No, tak. Oczywiście z przejściami, bo w Elladzie inaczej się nie da, ale jesteśmy już po ślubie.

    W międzyczasie popijania kawy, oglądałyśmy nasze  ślubne zdjęcia. Kiedy przeanalizowałyśmy je wszystkie, Arhiro powiedziała:

   -No! To teraz czas na Loui’ego!

   -Hmmm…? – czyżby Arhiro już  namawiała mnie do zdrady? – Co? Jakiego Loui’ego?

   -Vuittona! – wykrzyknęła, w teatralnym  geście otwierając w moim kierunku obie ręce.

   -Arhiro, o co ci znów chodzi?

   -Oj wy Polki! Jak wy nic nie wiecie…

   Udałam, że ziewam jednocześnie ostentacyjnie  przewracając oczami.

   -No, Arhiro! Do brzegu! Opowiadaj o tym, o czym jeszcze nie wiem!

 

    Kiedy moja przyjaciółka zaczęła mówić o kolejnej  greckiej tradycji, o której nie miałam pojęcia, połączyłam dwa fakty. Częstotliwość spotykania toreb Louis Vuitton, na typowej greckiej ulicy jest co najmniej  zastanawiająca. Tu muszę dodać, że w większości są to torby oryginalne. Typowa Greczynka nie zna bowiem  słów  „tańszy zamiennik”. Od dawna zastanawiało mnie, skąd tych toreb w Grecji jest aż tyle? Odpowiedź – taka nowa, grecka tradycja, która powoli się utrwala.

    -Więc słuchaj… W Grecji robimy tak… Jak dziewczyna weźmie ślub, no to po ślubie jak najszybciej powinna mieć torbę od Louis Vuitton. I to jak najszybciej!

    -Ojej… A skąd taki pośpiech?

    -Logiczne! Później jest czas na dzieci i nikt już  nie ma pieniędzy na inne rzeczy, bo trzeba kupować pieluchy i takie tam. No i torebki schodzą na dalszy plan, więc tę sprawę trzeba załatwić jak najwcześniej.  Proste i logiczne. 1 – ślub. 2 – torba od Louis Vuitton. 3 – dziecko.

    -Ale przecież te torby są tak drogie!

    -No właśnie! Dlatego mówię ci, że  trzeba załatwić to jak najwcześniej.  Później pojawia się codzienność, rutyna i nikt nie ma do tego głowy.  Ale nic się nie martw Dorota! Ja to już z Janim załatwie. Objaśnie mu co i jak i że to taka nowoczesna tradycja.

     „Nowoczesna tradycja”… Myślałam, że Arhiro żartuje. Ale nie żartowała. Kilka dni później, machając ręką przed twarzą Janiego, objaśniła mu znaczenie tego nowego, greckiego obyczaju.

    Co prawda jestem Polką i nie każdą grecką tradycję mam zamiar kultywować. No cóż… Myślę, że warto jednak przestrzegać tych najpiękniejszych!

Dlaczego zestawienie feta + oliwa, nie zawsze sprawdza się w życiu?… sobota, 7 czerwca 2014

     Jechaliśmy do urzędu stanu cywilnego, który był  od nas nieco oddalony. Feta siedziała z tyłu, a ja z przodu. Ta kwestia nurtowała mnie od dłuższego czasu, ale jakoś nigdy o to sama nie zapytałam. Rozmowa nie pamiętam już jak – nawiązała się sama. A kiedy Feta zaczęła mówić, nie mogła skończyć. Chyba potrzebowała się trochę wygadać…

       To, że  miałam  przejścia z moją grecką teściową, z perspektywy czasu wydaje mi się zupełnie normalne. Zastanawiało mnie jednak, jak ze swoimi zaborczymi teściowymi radzą sobie same Greczynki? Czy mają swoje sposoby?

      -Czy miałam kiedyś problemy z Oliwą… – Feta zaczęła retorycznie  –Paaa… Dorota! Co ja z Oliwą  przeszłam!

        Oliwa z Oliwek (która dla przypomnienia – tego lata będzie obchodzić swoje setne urodziny!) wygląda jak anioł w ludzkiej skórze i zupełnie nie mogę sobie wyobrazić, jak  z Oliwą można się pokłócić. Co prawda, co jakiś czas słyszę, że babcię nazywają  „komando”… ale… zawsze brałam to za taki żart.

     -Kiedy ja wychodziłam za mąż, miałam tylko 18 lat. Przecież byłam jeszcze prawie dzieckiem… Co ja wtedy mogłam wiedzieć o tym świecie? Teraz nie dałabym się już tak traktować. No, ale to było kiedyś! Zaczęło się od tego, że Oliwa wyznaczyła  miejsce, gdzie miał  odbyć się nasz ślub. Bo w tym właśnie kościele, śluby brała cała rodzina, od trzech pokoleń wstecz! Zgodziłam się, nie mrugnęłam okiem. Chciałam być miła. Następnie przyszedł na świat Jani. Co prawda byłam już  trochę starsza, ale nie mogłam sprzeciwić się tradycji i wybrać imię inne niż wybrała babcia. Jani musiał zostać nazwany dokładnie tak jak mąż Oliwy. Dobra, ok.! Tradycja, tradycją więc tak  musiało  zostać. Ale kiedy Oliwa wyznaczyła kościół, gdzie Jani miał być ochrzczony, oczywiście w tym samym kościele gdzie odbył się nasz ślub (przypomnę: „w tym kościele chrzczeni byli od nas wszyscy i to od trzech pokoleń wstecz!”) już nie było mi tak wesoło. Oliwa naciskała tak mocno, że nie było innego wyjścia. Zgodziłam się, ale przysięgłam sobie, że był to ostatni raz! Kiedy przyszła na świat moja Olivka, babcia kazała nazwać ją swoim imieniem! Jak to usłyszałam, myślałam że albo sama padnę, albo ją zabiję! Kłótnia trwała kilka miesięcy, właściwie od narodzenia Olivki, aż do jej chrztu. Chociaż wg tradycji drugie dziecko powinno być nazwane imieniem rodzica matki, Oliwa była tak wściekła, że jej się sprzeciwiłam, że po chrzcie nie odzywała się do mnie przez rok! Przez rok! Rozumiesz co to znaczy…?  Na szczęście, po czasie wszystko się zmienia i tak jakoś po roku, czy też trochę dłużej, wróciliśmy do względnie normalnych stosunków. Teraz jest już ok, ale wejdź na ten temat, spytaj się jej o imię  mojej Olivki… Zobaczysz jak znów się zacietrzewi. A przecież od tego czasu minęło już prawie trzydzieści lat! Ta kobieta jest naprawdę kochana, ale niech no coś stanie się nie po jej myśli… Taki nasz rodzinny komando.

       Tego bym nie przypuszczała… Oliwa z Oliwek zawsze wydawała mi się łagodna jak baranek. Chwilę po ślubie, podjechaliśmy po babcię, bo ta ze względu na swój  wiek, nie może wychodzić i w samej uroczystości nie mogła uczestniczyć. Co działo się, kiedy tylko otworzyliśmy drzwi i do Oliwnego domu weszła moja rodzina… Jak pewnie już się domyślacie, temat greckiego ślubu nie skończy się zbyt szybko…

    W każdym razie, podróż do urzędu była szalenie interesująca. Takich kilka kwadransów, podczas których dowiedzieć można się naprawdę wiele… Feta skończyła temat swojej teściowej, chwilę odsapnęła, poczym zaczęła…

    -Jednego wam bardzo zazdroszczę…

    -Czego? – spytałam.

    -Tego, że żyjecie w XXI wieku. Ja i Pomidor należymy do takiego pokolenia, które przełamało  restrykcyjne przestrzeganie tradycji, jakie panowało kiedyś.

    -Aaaa… – nie wiedziałam co powiedzieć  – Teraz to nie jest restrykcyjne?

    -Dziecko! Co ty opowiadasz! Ty wiesz jak  było w Grecji kiedyś?…

    -Nie mam pojęcia… – zapowiadało się naprawdę ciekawie.

    -Siedzisz wygodnie? – spytała Feta.

    -Siedzę! I mało tego! Już zdążyłam zamienić się w słuch!

    -Według naprawdę restrykcyjnej tradycji był wyprawiany ślub mojej matki… A wyglądało to tak…

     „Jak dawniej  wyglądał tradycyjny grecki ślub?” –  o tym już w przyszłym tygodniu!

 

 

„Jak osiwiejesz, to trochę zmądrzejesz!” Pietruszka i syndrom greckiej mammy

 

     Weszliśmy do środka i zdjęliśmy buty, bo choć nikt nas o to nie prosił, grzechem byłoby chodzić w zimowym obuwiu  po tak lśniącej podłodze. Jani,  radosny jak dziecko stojące  przed bramką do parku rozrywek, w podskokach pobiegł do Ogórka i jego  przyjaciół.  Ja zostałam z Pietruszką. Weszłyśmy do kuchni, gdzie Pietruszka zrobiła dla nas kawy. Trzy.  Chwilę później zjawić się miała Olivka.
     -Chcesz słodką czy nie?
     -Średnią.
     W kuchni wszystko było pochowane w szafkach i szafeczkach. Którąkolwiek z nich Pietruszka by otworzyła, wszędzie panował nieskazitelny  porządek. Na zlewie tylko gąbka do naczyń, równo złożona ściereczka i kilka magnesów na lodówce. Jeden z nich podtrzymywał kartkę z napisem „wtorek”.
    Wtorek powoli dobiegał do końca.
8.00 odkurzyć mieszkanie
9.00 odwieźć tatę do lekarza
10.00 farbowanie pani Elpidy
11.00 kupić składniki na ciasteczka
12-14 pouczyć się na test (czegokolwiek)
15.00 zrobić obiad – moussaka
16.00 posprzątać Octowi
17.00 ścięcie pani Dymitra
18.00 pranie, prasowanie i serial na kanale Mega
19.00 przygotować obiad na jutro
20.00 farbowanie Olivki

      W międzyczasie robienia kawy, Pietruszka na stół wyłożyła wszystkie zakupy. Dwie siatki, które zostały, zręcznie złożyła w równe trójkąty. Gdzie ona się tego nauczyła? Tego było już za wiele – nie mogłam dłużej gryźć się w język.
    -Pietruszka… Większość greckich domów, w których byłam to świątynie czystości. Ale ten… bije wszystkie na głowę! Jesteś fryzjerką, pracujesz w kafejce, a twój dom wygląda perfekcyjnie. Musisz być super ekstra zorganizowana. Pozazdrościć! Też bym tak chciała… Dziewczyno, gdzie ty się tego wszystkiego nauczyłaś?
     -Sama nie wiem… Zawsze lubiłam porządek. Nie umiem funkcjonować, kiedy wokoło jest bałagan.
     Zadzwonił dzwonek.
    -O! To pewnie Olivka! Mamy dziś farbowanie.
      Olivka weszła, a właściwie wpadła cała blada.
      -Olivka! Coś się stało?!
   -Tak! Stało się!!! Ja natychmiast…  Potrzebuję farbowania!!! Pietruszka – do akcji! Ratuj mnie dziewczyno!
     -Co się stało? – spytałam.
     -Wczoraj zobaczyłam u siebie pierwszy siwy  włos.
     Greczynki (czego idealnym przykładem jest Olivka) słyną z tego, że mają przepiękne, gęste, kruczoczarne włosy. Owe greckie włosy mają jednak jeden znaczący minus – siwieją ekspresowo.
      -Gdzie?
   -Już dawno się go pozbyłam! Wyrwałam i spaliłam. Ale może są już następne? Uratować może mnie już tylko farbowanie!
     Chwilę później przeniosłyśmy się do łazienki, gdzie Pietruszka natychmiastowo  przeszła do akcji, godnej sceny z  „Ostrego dyżuru”.  Wizyta u fryzjera, to coś na kształt uczestnictwa w spotkaniu terapeutycznym. Mnie tym razem, przypadła rola obserwatora.
      -Pietruszka, to jak mieszka ci się z moimi kuzynami? Z Ogórkiem – dajesz radę?
     -Ogórek jest całkiem kochany! Cichutki, prawie jakby go nie było. Nie mogę powiedzieć o nim złego słowa.
      -A z Octem – mieszkacie razem pierwszy raz, prawda? I jak tam wam się wiedzie?  To już chyba trzeci miesiąc będzie?
    -Tak, trzeci miesiąc. Ale… jakby to powiedzieć… – Pietruszka kontynuowała farbowanie, ale jej twarz przybrała wyrazu lekkiego przerażenia.
      -Twój kuzyn… Twój kuzyn… Ocet… Ja… Ja… – w tym momencie upuściła pędzle i farbę do zlewu, siadła na klapie od klozetu i rozpłakała się kończąc:
      -Ja już dłużej tego nie wytrzymam!!!
       Olivka z folią aluminiową na połowie głowy (w planie były prześwity lekko brązowych pasemek) oraz  torebką z  Lidla służącą za pelerynę, natychmiast chwyciła Pietruszkę  by w geście przytulenia, ją ratować. Ja tymczasem zupełnie nie wiedziałam co mam robić. Rwałam więc papier toaletowy i podawałam go jako chusteczki.
     -Ja już dłużej nie wytrzymam! – krzyczała przez łzy Pietruszka.
     -Wiedziałam! Jak tylko tu weszłam… Wywęszyłam wszystko! – dokończyła Olivka. –Tak wiem, co chcesz teraz powiedzieć: „ja tyle robię, a on mnie nie docenia!”.
     -Skąd wiesz!
     -No przecież to jasne! Jesteś młoda, tak więc głupia, a na dodatek zakochałaś się pierwszy raz.
     -Jak to?
    -Przecież wszystko widać po twoim mieszkaniu! Pietruszka, ile razy myłaś tę podłogę? W powietrzu czuję jeszcze domowej roboty moussakę. A w kuchni na blacie leżały składniki na ciastka. Też oczywiście będą domowej roboty…
    -No tak… Ale czy to źle?
    -Nie źle, tylko tragicznie! Myślisz, że im więcej będziesz dla niego robić, to on tym bardziej będzie cię doceniać. A to działa – zupełnie odwrotnie. Mogę się założyć, że trzy razy dziennie się go pytasz, czy nie jest głodny. A jak nie, to się nad tym zastanawiasz. Typowa grecka mamma…
    -To co… Mam przestać sprzątać i gotować? Ale co my będziemy jeść?
    -Nie! Natychmiast przestań się tak starać! Im bardziej jesteś niedostępna, tym bardziej on zacznie o ciebie zabiegać. A tego przecież chcesz!
    -Skąd ty to wszystko wiesz…?
    -Nie bez powodu na mojej głowie pojawił się  już pierwszy siwy włos… Dziewczyno, każda tę lekcję przerabiała. Problem w tym, że nie każda się jej nauczy. Ale nic się nie martw. Jak osiwiejesz, to trochę zmądrzejesz!  Przestań, jak najszybciej przestań się tak starać! A przede wszystkim – zadbaj o siebie!
    -Mówisz…?
 -Rozkazuje! Bo jesteś w strategicznym momencie. Wszystkie zasady, które wprowadzasz na początku wspólnego mieszkania, ciągnął się przez całe życie. Z facetem jak z dzieckiem! Kończmy już to farbowanie, bo nic z tego nie będzie. A ja ci powiem co i jak teraz zrobisz. I uprzedzam, nie musisz mi dziękować! Tylko umówmy się… wszystko zostaje w rodzinie…
      Pietruszka otarła łzy i wstała. Tym razem z siłą pasującą do jej masywnej postury. Lekcję pod tytułem „dlaczego czasem warto być niezaradną życiowo”, przeszła wcześniej niż każda inna obywatelka Ellady. Dzięki Olivce.
     Olivka wyszła spod nożyc i pędzla Pietruszki z nieznacznie podciętymi, przepięknie kruczoczarnymi  włosami. Fakt, że pierwszy raz je farbowała, również został między nami.  Delikatne brązowe refleksy, to oficjalnie zasługa greckiego słońca. Olivka ma mocne postanowienie, by wraz z wiekiem –  pięknieć. Na kolejną wizytę u Pietruszki, zapisałyśmy się znów razem. Kiedy przyszłyśmy  do niej kilka dni później, w mieszkaniu nadperfekcyjną czystość zastąpił nieznaczny, przytulny  bałagan.

Polski sposób na grecką teściową

    Moje ostatnie starcie z Fetą miało miejsce dokładnie rok temu. Obie przeżyłyśmy wtedy swoje. Ja musiałam nauczyć się wyznaczać granice i być w tym konsekwentną, a Feta zrozumieć, że jej syn jest już w pełni dorosły. Zdaje się, że dla nas obu była to ważna  życiowa lekcja. Ale… czy odrobiłyśmy zadanie domowe?
      Przed wizytą Fety i Pomidora, wiedziałam że cokolwiek się stanie, przyda mi się solidna porcja dystansu. Konieczne będzie jednak coś jeszcze…
      Jakiś czas temu, towarzyszyłam mojej mamie przy jej wizycie u fryzjera. Mama miała robioną lekką trwałą i zdaje się, że jeszcze farbowanie. Dwie bite godziny na miękkiej, zapadającej się pode mną  kanapie. Te opowieści w salonach fryzjerskich… Potrafią być lepsze niż niejedna książka przygodowa! Pomiędzy odgłosami suszarki, w oparach sprayu do włosów, wsłuchałam się w opowieść naszej fryzjerki Bożenki…
      Kiedy wprowadziliśmy się do mieszkania teściów, to był prawdziwy horror! Wyglądało na to, że moja teściowa  ubzdurała sobie, że chcę zniszczyć ją i jej syna. Musiałam znaleźć  sposób, żeby sobie ją zjednać. Inaczej… W tym domu żyć by się nie dało!
     Pewnego dnia, kiedy teściowa wracała z pracy,  urządziłam w jej wannie wielkie pranie. Wzięłam wszystkie jeansy mojego męża i zaczęłam prać je ręcznie. „Na miłość Boską! Bożenko! Co ty wyprawiasz? Dlaczego pierzesz to wszystko w wannie?!” – krzyknęła teściowa wchodząc do mieszkania. „Przecież obok ciebie stoi pralka!”. „Tak wiem…” – zaczęłam. „No, ale mamy nie było w domu. A gdzież bym śmiała tak bez pytania  ruszać mamy  rzeczy…  Pomyślałam, że upiorę  wszystko ręcznie. Przemek  musi mieć czyste na rano do pracy.”. „Bożenko! To ja nie wiedziałam… Boże jakie z ciebie jest dobre dziecko! Jakie ten mój Przemuś ma w życiu szczęście, że cię spotkał.” I tak  to właśnie poskromiłam moją teściową. Do teraz jesteśmy w poprawnych, a nawet  dobrych stosunkach.
***
     Feta chodzi spać zazwyczaj o 23. Mniej więcej w okolicach pierwszej, drugiej w nocy, schodzi to toalety. Wiedziałam o tym dobrze i postanowiłam to wykorzystać. Kiedy poszła spać, ja weszłam do naszej kuchni. Zrobiłam sobie herbatę, siadłam na małym krzesełku i otworzyłam  moją ulubioną książkę. Był to „Dzień Szakala” Fredericka Forsytha.  Szakal, czyli morderca doskonały. Tym razem postanowiłam  nie tracić nerwów, a działać tak samo jak  mój ulubiony bohater literacki.
     Z szafek wyjęłam kilka naczyń i włożyłam je do zlewu, tak żeby wyglądało, że je myje. Płyn do mycia płyty kuchennej, jakieś ścierki i gąbka. Kilka papierowych ręczników. Usiadłam wygodnie, z książką przed nosem i herbatą w dłoni.  Do drugiej  ręki wzięłam drewnianą łyżkę. Co chwila otwierałam szufladę, albo podręczną szafkę, którą miałam obok. I co kilka sekund lekko uderzałam łyżką o blat, tak żeby słychać było że coś robię. Odgłos zakręcania i odkręcania kranu. Kartki przelatywały mi z wypiekami na twarzy, kiedy dochodziła dwunasta. Wiedziałam dobrze, że moja „ofiara” wcale nie śpi, a słucha i za chwilę sama do mnie przyjdzie, usidlić  się w utkaną przeze mnie sieć.
      Nie myliłam się ani trochę. Bo ludzka fizjologia, to sprawa niezawodna. Feta zeszła dokładnie o wpół do pierwszej. Słysząc, że otwierają się drzwi od jej pokoju, schowałam książkę i odsunęłam krzesełko. Na ręce założyłam gumowe rękawiczki i zabrałam  się za zmywanie czystych przecież naczyń.
    -Dorota… – wyszeptała Feta wchodząc po cichu do kuchni. – To ty jeszcze nie śpisz?
  -Nie, ale już za chwilę idę do łóżka. Sama pani rozumie, pani Feto… Nie zmrużę oka, jeśli nie będę pewna, że wszystkie naczynia są umyte, a kuchnia jest idealnie czysta. Miałabym  po prostu  brudne  sumienie.
   -Dorota… – zaczęła Feta, nie wiedząc właściwie jak ma dokończyć.
    Drugiego dnia  Feta patrzyła na mnie, jakby niezbyt pewna czy to wszystko aby  jej się nie przyśniło. Żeby ją upewnić, że  była to najprawdziwsza rzeczywistość, następnej nocy powtórzyłam mój scenariusz. Również i tym razem, dokładnie jak  Szakal – działałam perfekcyjnie. Gąbka, ściereczka, płyn do mycia płyty kuchennej oraz papierowe ręczniki. Chlor! Zapomniałam o najważniejszym! Bo chlor to przecież podstawa każdego sprzątania w wydaniu greckim. Wyciągnęłam  z szafki jedną butelkę i otworzyłam jedynie nakrętkę, tak żeby rozprzestrzenił się uwielbiany przez Greczynki zapach. Chlor jeszcze szybciej zwabił moją „ofiarę”.
     Feta zeszła piętnaście minut wcześniej niż ostatnim razem. Schodziła po schodach, ostrożnie i  powoli.
    -Dorota… – znów wyszeptała wchodząc. – Dziecko drogie! Tyyy… Ty jesteś po prostu perfekcyjna pani domu! Jeszcze nigdy tak porządnej dziewczyny nie spotkałam. Ale dziecko drogie… Nie przemęczaj się tak! Idź spać, bo aż mi serce pęka, kiedy widzę że aż tak się dla nas wszystkich trudzisz!
   -Pani Feto… Wiem, że pani się o mnie troszczy… Ale jak tu zasnąć, kiedy w zlewie są  jeszcze brudne naczynia!
    Na całe szczęście następnego dnia mogłam zrezygnować z odcinka z numerem trzy. Kiedy wspólnie jedliśmy obiad, Feta nagle zapatrzyła się w ścianę. Poczym uśmiechnęła się przyjaźnie i przemówiła:
   -Dorota, tak sobie właśnie pomyślałam… Jesteśmy już razem tak blisko, znamy się tyle… Myślę, że powinnaś mówić mi po imieniu!  Mów mi po prostu Feta! Nie chcę słyszeć żadnego tam „pani”!
   Takiego scenariusza nie przewidziałam. Przyznam, że prawie spadłam z krzesła. W głowie pustka. Zupełnie nie wiedziałam, co mam odpowiedzieć. Ale pomyślałam sobie, co by teraz powiedziała Bożenka – nasza niezawodna fryzjerka:
   -Pani Feto! Gdzież ja bym śmiała… Nie miałabym  tyle czelności…
   -Dorota! Ale ja nalegam!
   -Dobrze…  To może tak powoli…. Może za jakiś czas się przemogę? Pani Feto, na razie  jednak nie mam takiej śmiałości… Ale obiecuję stopniowo się przełamywać. – odpowiedziałam, schylając skromnie głowę.
    Fakt, że Greczynki są niekwestionowanymi mistrzyniami w dziedzinie manipulacji, potwierdzi każda dziewczyna, której przyszło mieć Greczynkę za swoją teściową. Ale… tym razem bez udawanej skromności… Nasz rodowity polski spryt… On nigdy nie zawodzi!

 

Cytryna i jej wielobranżowy sklep

 

     Obojętnie  czy jest  poniedziałek, czwartek, czy też niedziela; nie zważając  czy idzie  do pracy, czy też cały dzień spędzi w domu, zawsze…  punktualnie o 6.30, zsynchronizowane z zegarkiem stopy lądują w domowych papciach. Te nigdy nie mają prawa być znoszone. Zawsze na lekkim obcasie, stukającym o podłogę. Koniecznie z małym różowym pomponikiem, albo wesoło dyndającą  kokardką.  Następnie, jakieś 45 minut spędza w swoim kolorowo – brokatowym królestwie, które tylko w języku potocznym zwane jest łazienką. Obojętnie na to, czy na herbatę przychodzi królowa Elżbieta, czy też kobieta pomagająca w sprzątaniu, oczy Cytryny muszą być pomalowane. Róż. Fiolet. Zieleń. Złoto. Beż. Cytryna mniej więcej co dwa miesiące diametralnie zmienia również uczesanie. Te jednak zawsze wygląda  co najmniej spektakularnie. Ale włosy same się przecież nie układają! Po spotkaniu z suszarką, lokówką czy też prostownicą, Cytryna przechodzi do doboru stroju. Wszystko doskonale dopasowane w jednym kolorystycznym tonie, do którego zawsze pasują biżuteryjne akcenty. Tych ostatnich koniecznie musi być sporo.
     Tak gotowa,  zasiada do szybkiego śniadania. Zazwyczaj jest wtedy 7.15, a cały dom smacznie jeszcze śpi. Tylko od czasu do czasu mąż Cytryny zrywa się już o 4.00 i biegnie na ryby, albo zabiera swoje psy na polowanie. Ogórek natomiast nigdy nie otwiera oka przed południem. Tak więc w błogim spokoju Cytryna popija kawę, zagryzając ją ciastkiem. Wszędzie panuje nieskażona żadnym dźwiękiem cisza. Już kilka minut przed ósmą Cytryna jest   gotowa do akcji. Wtedy zaczyna codzienne sprzątanie, które trwa od godzinki do dwóch. Po tym codziennym rytuale prawie każdego dnia udaje się do swojego sklepu.
     Sklep otwarty jest od 10. Na szczęście do południa nie ma wielu klientów. Tak więc ze spokojem Cytryna siada za ladą. Na blacie świeży plotkarski magazyn. Telewizor nastawiony na kanał Alfa, gdzie leci ukochany przez wszystkie Greczynki poranny program – „Śniadanie z Eleni”.
    Cytryna niby czyta,  niby ogląda, często też maluje sobie w tym czasie  paznokcie. Są to jednak tylko pozory. W rzeczywistości  przez cały czas konszachtuje, co widać dobrze, jeśli przyjrzeć się  jej nieustannie skoncentrowanej na czymś twarzy.
***
     Zadzwonił dzwoneczek zawieszony przy wejściowych drzwiach. Cytryna spokojnie odłożyła gazetę. Wstała z miejsca i zaczęła udawać, że krząta się za ladą, ukradkiem obserwując nową klientkę. Była nią pani w wieku bardzo dojrzałym. Obeszła sklep szurając po podłodze  kapciami. Na sobie miała poliestrową podomkę, z drobnymi kwiatkami w kolorze smutnego granatu. Mocno skręcone, pofarbowane na kruczo czarno włosy. W dłoni trzymała mały, popękany starością portfelik. Kobieta obeszła cały sklep, po czym położyła na ladę mąkę, cukier, aromat waniliowy oraz sodę.
     -O! Ciasto dziś będzie! – krzyknęła z radością Cytryna. – A kto przyjeżdża?
     -Synuś z synową, plus wnusia w zestawie! – powiedziała starsza  pani, a jej oczy aż rozbłysły.
     -To się na pewno za mamą stęsknili! – dodała Cytryna. – Wszędzie dobrze, ale nie ma to jak u mamy! Ja to mojemu Ogóreczkowi cały czas powtarzam, ale… wie pani… on jest w takim wieku, że mi jeszcze nie wierzy! A pani syn – to z daleka?
    -Jadą aż z Aten! Syn ma pracę, synowa też, więc rzadko przyjeżdżają. Ale teraz wnuczka ma wakacje, to się trochę w morzu popluska. Wie pani, jak to z dzieckiem… Co ta mała ma latem w mieście robić?
   -A ile ma lat?
   -Kto? Viki?
   -Tak… Tak!
   -Całe 5! I już zna wszystkie literki! Za rok idzie do pierwszej klasy.  Namawiam synową na drugie, ale wie pani… Teraz kryzys, mówią że będzie im ciężko.
   -Tak, ten kryzys… kryzys… –  Cytryna wtrąciła najpopularniejsze obecnie wśród Greków zdanie, poczym dodała:
   -Kryzys kryzysem, ale wie pani… Na dziecko nigdy nie ma idealnego czasu! A wychowywać się  bez rodzeństwa… No, ja nie wiem… Ja bym raczej nie chciała… A wie pani…
    Cytryna ze starszą panią nagle na chwilę ucichły. Emisję programu „Śniadanie z Eleni” przerwała głośna reklama. Obie wpatrzyły się na nią na kilka dobrych sekund.
    „Nowość!!! Żel pod prysznic razem z balsamem. Dbanie o siebie, jeszcze nigdy nie było aż tak przyjemne. Kup już teraz nowy żel pod prysznic z domieszką balsamu od Nivea!”.
    -O! To musi być fajne! – powiedziała pod nosem Cytryna.
    -Ehhh… Ja tam w ogóle nie mam czasu na takie fanaberie. Cały czas w kuchni i przy odkurzaczu. Boże… Ile można. I tak całe życie – Nikos  w kafenio, a ja przy garach.  Nie ma już nawet dla kogo się stroić! – powiedziała starsza pani.
    -Co też pani wygaduje! Nie ma dla kogo?! A  syn… Synowa… Viki  przyjeżdża. A tak poza tym, to można też przede wszystkim dla siebie! Niech pani spojrzy na  naszą Eleni!
    Skończyły się reklamy i na ekranie znów pojawiła się  Eleni – najsłynniejsza grecka gwiazda porannych programów.
    -No, wie pani… Eleni to, to przecież Eleni! Gdzież bym śmiała się porównywać…
    Starsza pani spojrzała ukradkiem na Cytrynę. Przeleciała po niej wzrokiem od dołu do góry i raz jeszcze w dół. Cytryna tymczasem zahipnotyzowała się zielonym lakierem do paznokci na dłoniach Eleni. I już wiedziała, że jutro też  taki  będzie  mieć. Myślała o tym, że ma wolny wieczór. Spędzi go więc na dokładnym manicure, żeby przygotować paznokcie pod nowy, zielony nabytek.
   -A ten żel pod prysznic z balsamem… Ma pani taki może…? – spytała po chwili starsza pani.
   -Jeszcze nie mam… Ale jutro będę go mieć! Też koniecznie wypróbuje. Chyba będzie fajny.
   -No to może…
   -Lakier do paznokci? – Cytryna dokończyła za starszą panią. – Myślę, że na pani lekko opalonych dłoniach doskonale wyglądać będzie marchewkowo – czerwony. I ja oczywiście  taki mam!
   -Myślałam, że może kupić coś dla wnuczki…
   -A nich już  pani da z tą wnuczką spokój! Dzisiejsze dzieciaki, one wszystko mają! Dziesiąty piórnik z Hello Kitty? Najpewniej nawet nie zwróci uwagi. Zapraszam panią do mojego kosmetycznego kącika. Wczoraj przyszły  piękne złote cienie do powiek. W ciepłym złocie, każdemu jest do twarzy.
     W telewizorze wciąż leciało „Śniadanie z Eleni”. Cytryna zamknęła od wewnątrz sklep, żeby nie podebrano niczego z kasy i wraz z nową klientką udała się do tajnego kącika z kosmetykami. Starsza pani wzięła marchewkowo – czerwony lakier, złoty cień i jeszcze mini perfumy. Nie zapomniała  również o bezacetonowym  zmywaczu, bo przecież nie ma niczego gorszego na tym świecie, jak poobdzierane paznokcie. To największy grzech kobiety –  jak zawsze mawia  Cytryna.
      Nowa klientka wróciła już następnego dnia. Jej paznokcie były marchewkowo  – czerwone, a powieki dyskretnie pokrywało ciepłe złoto. Żel pod prysznic z mieszanką balsamu od Nivei, też już  oczywiście był.
    -A to może te żele wezmę dwa. Jeden będzie dla synowej! Niech wie, że teściowa jest na czasie! – powiedziała, otwierając pięknie czerwonymi paznokciami,  popękany starością  portfelik.

Mistrzyni manipulacji – Cytryna

 

       Cytryna jest jedną z moich ulubionych sałatkowych postaci. Sama więc nie wiem, dlaczego pojawia się dopiero teraz. Ale do rzeczy… Trzeba szybko nadrobić zaległości!
      Cytryna to ciotka Janiego. Jest jedną  z dwóch sióstr Fety, jak również matką nieokiełznanego  Ogórka. Wraz ze swoim mężem  oraz Ogórkiem prowadzą wielobranżowy sklep, mieszczący się kilka ulic  od centrum miasta. Jest to jeden z tych sklepów, w których znajdziecie absolutnie wszystko. Mimo że ceny są sporo zawyżone, do tego typu mini marketów  wpada się od czasu do czasu, jeszcze w domowych kapciach, dosłownie na chwilę, bo przy niedzielnym śniadaniu zabrakło do kawy kilku kropel  mleka.
     Spośród wszystkich innych, ten sklep  nie wyróżnia się niczym szczególnym. Jak to się więc dzieje, że tak prężnie działa? I nawet Ogórek,  który z chęcią zamordowałby  każdego  klienta, nie zdołał zrujnować całego interesu? Odpowiedź jest krótka… Za całym sukcesem stoi jedna osoba. Jak najpewniej już się domyślacie, jest to  Cytryna.
     Ciotka Janiego jest genialną sprzedawczynią, ale i zakochaną w swoim nałogu zakupoholiczką, do czego (nie ukrywając niuansów) sama się przyznaje. Cytryna zawsze powtarza, że nigdy się nie zmieni, bo zakupy po prostu kocha. Sedno tkwi więc tym, żeby jak najwięcej na nie zarobić.  Tak więc, podobnie jak sama Cytryna, interes rodzinny kwitnie nieustannie.
      Wejście do łazienki w domu Cytryny to wielka przygoda. Każda taka wizyta jest jak podróż do świata piękności. W tej łazience jest wszystko, dosłownie wszystko, co z kosmetykami jest związane. Jestem święcie przekonana, że jeśli cokolwiek pojawiło się na rynku kosmetycznym – Cytryna na pewno już to ma! Często w dwóch egzemplarzach. Kremy do twarzy. Balsamy do  ciała. Najróżniejsze szczotki, wałki do włosów. Suszarki i prostownice. A przy tym wszędzie  cienie do powiek, róże i lakiery do paznokci, w każdym odcieniu i kolorze jaki jest na tym świecie. Tak na marginesie… Czy wyobrażacie sobie Ogórka w takiej  łazience…
    Od czasu do czasu do Cytryny przykleja się jakiś pomysł. Cytryna  nie potrafi spocząć  aż do momentu, kiedy całkowicie go nie  zrealizuje. W te wakacje było to między innymi nakłonienie Ogórka do odwiedzin monastyru pod wezwaniem świętego, który jest jego patronem. Ta misja wydawała się co najmniej niemożliwa, zważywszy na to że  Ogórek jest komunistą,  ateistą, wielkim fanem muzyki metalowej  i niczym wiecznie zbuntowany nastolatek, na wszystko jest na „nie! nie!! i jeszcze raz nieeeee!!!”.
   Nie wiem co takiego zrobiła Cytryna, ale mimo wszystko Ogórek udał się do owego monastyru. Podobno narzekał przez całą drogę, jednak w konsekwencji nie tylko tam poszedł, ale zapalił również w intencji swojego patrona świeczkę.
    W te wakacje Cytryna zamarzyła o czymś jeszcze. Wydaje się, że  nic specjalnego, bo było to… sadzone jajko… Z lekko ściętym żółtkiem… Trochę chrupiącego  boczku… Sok ze świeżo wyciśniętych pomarańczy… Kawa i tyle!
   Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że Cytryna postanowiła zrealizować  (a raczej zjeść) swój pomysł  na wyspie Thassos, która na całe szczęście nie była zbyt daleko.
    Czy wyobrażacie sobie płynąć na wyspę prawie dwie godziny tylko po to, żeby zjeść  sadzone jajko, poczym z niej wracać…? No cóż… Cytryna oczywiście nie popłynęła  sama. Do swojej wyprawy postanowiła nakłonić wraz z Pomidorem, Fetę.
    Ponieważ Feta uwielbia szalone pomysły swojej siostry, przekonanie jej nie było żadnym wyzwaniem.
   -Nie! Nie!! I jeszcze raz nieeeee!!! – padła odpowiedź Pomidora, którą łatwo dało się przewidzieć. Jednak następnego ranka, tuż po swojej negatywnej odpowiedzi, Pomidor siedział na promie, który obrał kierunek wyspy Thassos.
   -Twoja siostra jest szalona! I ty też! – mówił przez całą podróż pod nosem.
     W lokalu   nr 1 jajko okazało się stanowczo nazbyt wysmażone, w związku z czym żółtko było za twarde. Taka sama sytuacja powtórzyła się w miejscu nr 2.  A przy podejściu trzecim, jajko   było wyraźnie  nieświeże.
      Podczas pamiętnej wyprawy, również  i Pomidor zjadł całe 4 śniadania, skomponowane z dokładnie tych samych składników. Jak można się domyślić, za każdym razem zapierał się rękami i nogami. Mimo tego jadł, ale i  mówił, że Fetę razem z Cytryną, zamknie w domu wariatów.  Na całe szczęście dla dziewczyn, śniadanie z numerem  4 było takie jak należy. Tuż po jego zjedzeniu, można było spokojnie odpływać  do domu.
     Również i w tym przypadku mi  samej nie chce się wierzyć w to co piszę,  ale  i ta historia jest jak najbardziej prawdziwa. Zdaje się, że tylko Pomidor jeszcze nie doszedł do siebie i sam wciąż nie daje wiary, że dał się tak wmanewrować.
    Uwielbiam chodzić na kawę w towarzystwie Cytryny. Żal jest mi tylko biednych kelnerek…
   -Słuchaj… Mam dla ciebie specjalne zadanie… – tak Cytryna zaczyna każde swoje zamówienie. – Zrobisz mi grecką kawę! Ale uwaga… Nie taką zwyczajną. Wsyp nie dwie, a jedną i pół łyżeczki kawy. Do tego jedną łyżeczkę cukru i jeszcze ćwiartkę. Dodaj trzy łyżki  mleka, ale broń Boże nie takie  prosto z lodówki. Mleko musi być lekko podgrzane, ale tak żeby nie było parzące. Chce żeby bąbelki w mojej kawie były drobne! A filiżanka ma być duża, bo z tych mikroskopijnych niewygodnie się  pije. I nie zapomnij o tym małym, cynamonowym ciasteczku!
     Co jednak w całej tej historii jest najważniejsze? Cytryna zawsze  dostaje dokładnie to, czego zażąda. Tymczasem ja nie przestaje się temu przyglądać… To znacznie lepsze niż nawet najdroższy kurs manipulacji.