Nowe spodnie Janiego… sobota, 13 lutego 2016

Okres, w którym przez kilka dni chora Oliwa z Oliwek mieszkała w Sałatkowym domu, był dość intensywny. Babcia przestawała mówić jedynie w dwóch okolicznościach: kiedy jadła lub spała. Z dnia na dzień odżywała przy tym w oczach i mimo, że oficjalnie się do tego nie przyzna, wizyta w Sałatkowym domu wychodziła jej na dobre. W poprawie samopoczucia pomogło jej coś jeszcze…

Temat „teściowa”, to temat rzeka. Temat „grecka teściowa”, to rwąca rzeka, często przeistaczająca się w wodospad Niagara. Każda kobieta, którą ten temat dotyczy, wie dobrze o czym w tym momencie pisze. Ale temat „greckiej teściowej” nie dotyczy jedynie kobiet z innych krajów. W równym stopniu dotyka również samych Greczynek.

Siedzącej na kanapie i przyglądającej się codziennemu życiu Oliwie z Oliwek, najwyraźniej wielką satysfakcję sprawiało wytykanie błędów synowej, czyli Fecie. Że obiad nieco nie na czas… Że mussaka ma za dużo beszamelu… Że zbyt często w mieszkaniu świeci się światło… Że szyby niedomyte… Że po co Janiemu długie włosy… Tak można wyliczyć w nieskończoność. Po każdym wprowadzającym zdaniu głównym, rozpoczynał się prezycyzyjny instruktaż, jak co dokładnie powinno być zrobione. I że: „(…) jak ja byłam nieco młodsza…!”, „(…) a w moim domu to…!”. Feta znosiła wszystko z sobie właściwą niewzruszoną dumą i godnością. Zapewne tłumaczyła sobie w środku, że babcia ma już swoje lata, więc w pewnych momentach trzeba przymrużyć oko. Zazwyczaj nic nie mówiła. W skrajnych sytuacjach, stojąc tyłem do babci, przewracała jedynie do góry oczy. Nadmienię tylko, że perfekcyjna pani domu przy Fecie wypadłaby na nieco niechlujną. W domu Fety zarówno majtki jak i skarpety są idealnie wyprasowane…

Jednak w pewnym momencie nawet i Feta pękła. Babcia bowiem zaczęła: „W swoim życiu popełniłam kilka błędów. Ale ty Feta…”. Oliwa z Oliwek nie dokończyła, bo Feta postanowiła wziąć ją na sposób.

-Wiesz mamo, a może mi pomożesz…?

-No pomogę! Przecież widzę, że sobie nie radzisz!

Chwilę później na niewielkim stoliczku, przy którym siedziała babcia, znalazło się niewielkie, różowe pudełko, w którym Feta trzyma wszystkie akcesoria do szycia i haftowania. Obok znalazło się kilka ubrań, które wymagały zszycia lub zacerowania. Babcia, do momentu kiedy wzrok odmówił posłuszeństwa, haftowała całymi dniami. Obrusy, firany  i  najróżniejsze ozdoby. Kiedy tylko dostała pudełeczko z przyborami i kilka rzeczy do naprawy, była w swoim żywiole.

-Że też mój syn!!! Mój syyyn… To po to ja go tak chowałam, żeby chodził w dziurawej skarpecie?! – komentowała w skupieniu na pracy babcia. W całym domu czuć było jednak wielki oddech wytchnienia.

Kiedy pewnego dnia wróciliśmy z miasta, babcia siedziała szczególnie zadowolona. Na stoliczku odłożone było różowe pudełko. Obok, równo ułożona sterta naprawionych, zacerowanych, zszytych ubrań.

-Hahaha! – zaśmiała się na nasz widok babcia. -Coś ty Jani miał za spodnie! Jak można w czymś takim chodzić? A wieczorem chętnie zabiorę się za twoje włosy i w końcu będziesz wyglądać jak człowiek! – siedząca spokojnie z rękami równo złożonymi na kolanach babcia, aż zakołysała się ze śmiechu.

Już czułam o co Oliwie chodziło. O nie…  Jani kilka dni temu kupił sobie nowe spodnie…

Wyglądał w nich świetnie! Nieco zwężane i nieco za długie w nogawkach. Pod kieszeniami miały kilka celowych wytarć i specjalnie zrobionych dziur. Za ten bardzo nowoczesny ciuszek, Jani zapłacił całkiem sporo. Ale od czasu do czasu, dobrze jest mieć coś w szafie, co jest super modne.

Oliwa z Oliwek całym korpusem przekręciła się w stronę sterty ubrań. Wyłowiła w nich owe spodnie. W pełni zadowolona z rezultatu swojej pracy  rozłożyła je, by zaprezentować dzieło w całości:

-Zobacz! Znalazłam je jak suszyły się na balkonie. Widocznie twoja mama o nich zupełnie zapomniała. Ach, te nowoczesne kobiety…

Nowe spodnie Janiego zmieniły się nie do poznania. Widać było, że Oliwa włożyła w to wiele pracy. Nogawki były mocno skrócone, tak że sięgały do końca łydki, no… odrobinę niżej. Szew w dole nogawki został  nacięty, bo po bokach babcia wszyła dwie wstawki, które powodowały, że spodnie przybrały kształt ołówków. Po przetarciach nie zostało nawet śladu. Dziury zostały dobrze zaszyte, a na każdym z przetarć znalazły się równiutko wycięte i dopasowane łatki. Spodnie wyglądały jakby miały służyć jako kostium w filmie typu „Flip i Flap”…

-Wiem, że jest ciężko, bo jest teraz kryzys… Ale mój wnuk nie będzie chodzić w czymś takim…! – dokończyła zadowolona z siebie jak nigdy wcześniej babcia.

 

 

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Czasami życiowa mądrość warta jest więcej niż porady kilku lekarzy. Dlaczego Oliwa z Oliwek nagle poczuła się gorzej?… poniedziałek, 8 lutego 2016

Typowa grecka przystawka:  kawałek fety polany oliwą z oliwek i szczypta oregano

Typowa grecka przystawka. Kawałek fety polany oliwą z oliwek i szczypta oregano.

Jesteśmy obecnie w Sałatkowym domu. Zdaje się, że od czasu kiedy byliśmy tu tak długo  ostatni raz, o ile dobrze liczę, minęły już dwa lata. Po dwóch latach i zmianach, które zadziały się w naszym życiu, wiele rzeczy odbieram teraz trochę inaczej. Wcześniej bym nie uwierzyła, że z moją teściową będę chodzić na zakupy, do fryzjera i na kawę… W około mnie nic właściwie się nie zmieniło, ale tyle zmian zaszło we mnie. Obecna wizyta u Sałatki, ma jednak trochę  inny motyw główny. Jest nim Oliwa z Oliwek i jej relacja z Fetą, czyli jej synową. Oliwa z Oliwek ma już 102 lata. Nagle, kilka dni temu poczuła się znacznie gorzej…

*

Przez kilka dni pod rząd, schemat był ten sam. Feta wstawała rano by już od godziny dziesiątej, spokojnie zacząć przygotowywać obiad. Mniej więcej o jedenastej, dzwoniła Oliwa z informacją, że czuje się bardzo źle, nie może oddychać i że trzeba do niej przyjechać. Podczas każdej rozmowy, prawie nie można było jej zrozumieć, bo babcia dostawała okropnej zadyszki. Blada jak ściana Feta, jak stała, rzucała wszystko i razem z Pomidorem jechali do Oliwy. Kiedy już byli u babci, Oliwa nagle zaczynała czuć się lepiej. Regulował się jej oddech i wracała do siebie. Zaczynała mówić, mówić, a opowieściom co tam dzieje się we wsi, nie było końca. Cierpliwość Fety w końcu się wyczerpała, bo jeśli przez kilka dni nie była w stanie ukończyć jednej mussaki [TUTAJ! znajdziesz przepis], to coś tu było nie tak, jak być powinno.

Oliwa zabrana została więc do szpitala, z którego po jednej nocy ją wypisano. Wg diagnozy lekarzy, ciało babci funkcjonuje jak należy. Można tylko odstawić już tlen, bo krew jest aż nadto dotleniona.

Po wypisaniu ze szpitala, Oliwa z Oliwek mimo wzbraniania się rękami i nogami, zamieszkała na kilka dni w Sałatkowym domu. Teoretycznie atmosfera powinna być dość ciężka. Schorowana, ponad stuletnia babcia, która z trudem już chodzi i skarży się właściwie na wszystko. Mimo tego, były to jedne z weselszych dni naszego pobytu.

Dlaczego Oliwa z Oliwek tak bardzo nie chciała zamieszkać ze swoim synem i synową? Jak mówią  – starych drzew się już nie przesadza, bo wiekowe osoby po prostu najlepiej czują się w swoich domach. Co prawda babcia czuła się gorzej, ale ani na trochę nie zamykały się jej usta…

-Mamo… – pyta Feta – Chcesz cytryny do zupy?

-Cytryna w zupie mi przeszkadza!

-Chyba odwrotnie… Ja bym powiedział, że mama bardziej przeszkadza tej biednej cytrynie, niż cytryna mamie… – szepnął pod nosem Pomidor.

-Co tam mówisz synku?! Jak mówisz do mnie, to mów głośniej, bo słabo ostatnio słyszę… Ach… Jak źle się czuje… Na dniach, najlepiej jutro chcę wracać już do siebie…

-Mamo, co tam będziesz robić sama? Zostań z nami trochę dłużej… – mówi Feta.

-A kto kwiatki mi podleje? Zresztą, nie ma się co dłużej oszukiwać. Ja  mam już sto dwa lata! Czas na mnie… W tamtym miesiącu, umarły mi aż trzy koleżanki. Kostucha we wsi chodzi! Lada dzień mnie też zabierze. Ach… Muszę pamiętać, żeby być dla innych miła… A w tym szpitalu tooo…

-Mamo, jak tak się źle czujesz, to jutro podjedziemy jeszcze do tego szpitala, niech cię zbadają – zasugerował Pomidor.

-Do szpitala?! A w żadnym wypadku! Już więcej tam nie chcę… Co za dziwna babcia leżała obok mnie ostatnim razem… Babcia…? Co ja mówię… Przecież ona nie mogła mieć nawet osiemdziesięciu lat! Spytałam się jej tylko ile ma wnuków, bo ja już mam czwórkę pra! I zaczęłam jej opowiadać jak każdy z nich ma na imię, ile ma lat i co tam u nich słychać. A ta mi odpowiada, żebym była cicho, bo jak mówię, to ją wszystko boli i że potrzebuje spokoju… Co za dziwna kobieta… – skończyła Oliwa i wprawnym, dziarskim ruchem, na drobne i równe kawałeczki  zaczęła rozdrabniać łyżką  ziemniaka w swojej zupie.

-Ale mamo, zrozum… My się o ciebie boimy, jak teraz jesteś sama. Do szpitala nie chcesz, u nas też nie. To może poprosić Rulę (pani, która trzy razy dziennie przychodzi do babci do opieki – przypis mój) by zostawała na noc?

-Ależ to kosztuje! – odparła sugestię Oliwa.

-O to niech się mama nie martwi. Zrobimy w rodzinie zrzutkę i się uzbiera.

-O nie… Nie… Jak Rula będzie przychodzić na noc, to umrę dużo wcześniej niż jest mi pisane! Słuchaj Feta… Tylko nie Rula! Po moim trupie!

-A dlaczego???

-Bo Rula w nocy chrapie!

-Przecież sama mówisz, że źle słyszysz!

-Już nie bądź taka drobiazgowa!  Zostawcie mnie w spokoju i dajcie człowiekowi  umrzeć…

-To może my u ciebie kilka dni pomieszkamy? – spytała Feta.

-O nie! Co to, to nie! – krzyknął  z końca kuchni Pomidor  -Nie pamiętasz Feta,  jak było ostatnim razem? O 17 mama zamknęła wszystkie okiennice. A o 18  kazała nam spać… Nawet nie mogliśmy rozmawiać, bo i to jej przeszkadzało… A telewizor musiałem zgasić, bo mamie migał… Godzina 18.30… Ciemno, głucho wszędzie…

-O Jezu… Ale ty marudny… – powiedziała pod nosem babcia.

Po kilku dniach pobytu u Sałatki, Oliwa kategorycznie poprosiła, żeby zabrać ją  do domu. Przy okazji wytknęła Fecie kilka kulinarnych błędów, ale kroplą która przelała szklankę była piątkowa ryba. Oliwa z Oliwek co prawda lubi ryby, ale nie toleruje ich zapachu w domu. Tego dnia na obiad przyszedł też ojciec Fety, czyli Oregano. Oliwa na przywitanie i jednoczesne pożegnanie postukała go swoją laską w łydkę, po czym została odwieziona do domu. Feta, która przez te kilka dni nieraz musiała gryźć się w język, trochę odetchnęła.

-Och… Tato… Dobrze, że wpadłeś… – nalała ojcu szklaneczkę tzipuro [kliknij TU!] i  trochę się wygadała.

*

-Mamo… – spytałam Fetę, kiedy zobaczyłam ją w kuchni przed pójściem spać  –Co będzie z babcią? Co jej właściwie jest…?

-Co jej jest?… A nic! Oliwa z Oliwek ma się dobrze! Nie słyszałaś co mówił lekarz? Po prostu trzeba będzie do niej częściej jeździć. I my i inni. Babci nic nie jest, prócz tego, że doskwiera jej samotność. Oliwie wcale nie potrzeba nowych leków. Jej teraz najbardziej potrzebne jest towarzystwo!

Ot! I cała diagnoza… A głowiło się na tym trzech różnych lakarzy…

 

Rodzice Pieprza poznają Sałatkę. Czy Olivka jeszcze w tym roku wyjdzie za mąż?… piątek, 24 lipca 2015

 

     Do napisania tego postu zabierałam się już od dwóch miesięcy. Przez cały ten czas na drodze nieustannie stało „coś”. Co się jednak nie odwlecze, to nie uciecze. Mimo, że jest środek gorącego, greckiego lipca, a ja nieustannie  krążę między naszymi wycieczkowymi busami, odpisywaniem na maile i organizowaniem kolejnych tras… Mimo całego letniego zamieszania, cofnijmy się o jakieś trzy miesiące… Pamiętam, że tego dnia miałam na sobie jeszcze rękawiczki i wiosenny płaszcz.

***

     Ja i Jani wychodziliśmy właśnie ze szpitala, gdzie swój zabieg miał Pomidor. Pomidor zdołał wybudzić się już z narkozy, unieść chwilę wcześniej zupełnie bezwładną powiekę, kiedy prawie że mijając nas na szpitalnych schodach, do sali operacyjnej weszli rodzice Pieprza – chłopaka Olivki.

    Pieprz i cała jego rodzina mieszkają w Atenach, całkiem blisko szpitala. Związek Pieprza z Olivką trwa już  osiem lat, a rodzice Olivki razem z rodzicami Pieprza jeszcze nigdy się nie widzieli. Co prawda okazji musiało być sporo, bo Feta z Pomidorem do Aten wpadają całkiem często. Dlaczego więc pierwsza zapoznawcza wizyta musiała odbyć się w szpitalu i to chwilę po zabiegu Pomidora i jego wybudzeniu z narkozy? Na to pytanie nikt nie był w stanie mi odpowiedzieć. A reakcją na moje zdziwienie, było jeszcze większe zdziwienie rozmówcy, na którego twarzy malowało się pytanie: „no a cóż w tym takiego dziwnego?”.

    Jeszcze przed wyjściem ze szpitala Jani pozwolił sobie na  jeden mały żart. Przypomniał  Fecie, że  ona  przecież całkiem dobrze mówi po francusku, a nadarzający się moment jest doskonały, by pokazać że Sałatkowa rodzina, trzyma światowy poziom. Fety nie trzeba było długo namawiać…

    W tym miejscu konieczna jest mała dygresja. Skąd bowiem Feta zna język francuski? Kiedy Jani miał siedem lat, Pomidor przez całe dwa lata pracował we Francji, gdzie na dwa lata sprowadził całą Sałatkową rodzinę. Co chwilę francuski wpływ przypomina o sobie w najróżniejszych okolicznościach. Feta co jakiś czas gotuje coś francuskiego. Dzwoni od czasu do czasu, do którejś ze swoich francuskich przyjaciółek. I kiedy tylko może – ćwiczy swoją francuszczyznę, którą przyznając szczerze – rozumie tylko ona.

    -OOO! Łiii!!! – zareagowała na ten pomysł Feta, a w jej oczach rozbłysły dwie iskierki. –Tre bian! Jani, masz racje! Trzeba się zaprezentować z jak najlepszej strony!

    Na dźwięk języka francuskiego wydobywającego się z ust swojej mamy, Olivka pobladła i wiedząc co się święci, natychmiast podbiegła do Janiego.

   -Coś ty zrobił? Mama znów będzie udawać, że zapomniała greckiego?!?!

   -Haha!

   W tym momencie, Jani powiedział, że natychmiast musimy się ewakuować, bo robi się trochę niebezpiecznie.

   Pokrzątaliśmy się trochę po Atenach, odwiedziliśmy kilku przyjaciół i wróciliśmy pociągiem do domu. Kiedy siedzieliśmy w pędzącym wagonie, zadzwonił telefon. Dzwoniła Olivka, ale rozmową zaczął Jani:

   -I jak wizyta? Czy zrobiliśmy dobre wrażenie?

   -Znajdę cię… Najpierw pogryzę… A jak już będziesz konać, to cię podpalę!

   -Nie martw się siostro. Pierwsze spotkania nigdy nie są łatwe.

   -Tak… Było cudownie. Tata leżał pod kroplówką, ale dał radę się przedstawić, a przez pierwszy kwadrans nawet ja nie mogłam się dogadać z własną matką, bo znów udawała, że zapomniała greckiego. Dopiero, kiedy tata powiedział, że przestanie jeść jeśli natychmiast się nie uspokoi, przypomniała sobie grecki. Ale później było już tylko gorzej…

   -Co się stało…?

   -Uzgodnili mi datę ślubu! Rodzice Pieprza powiedzieli, że skoro Pieprz już się ustatkował, to nie będzie hańbił rodziny i mamy wziąć ślub.

    W tym miejscu potrzebna jest kolejna dygresja. Kryzys nie kryzys, ale kto naprawdę szuka, ten jednak znajdzie. I mimo, tego że wszystkie media trąbią o kryzysie, Pieprzowi udało się znaleźć bardzo dobrą pracę. Fajnie  płatną. W swoim zawodzie. Z możliwością awansu.

   O planach zamążpójścia Olivki wiedzieliśmy już wcześniej. Bo chwilę po wizycie w szpitalu dzwoniła  do nas Feta, z informacją że jeszcze w listopadzie Olivka bierze ślub. W tym momencie nawet Olivka jeszcze o tym nie wiedziała.

    -My to wszystko zorganizujemy! Wy o nic się nie martwcie! – wykrzyknęła mama Pieprza wychodząc ze szpitala.

   -Tre bien – odpowiedziała Feta nie mogąc sobie darować francuskiego akcentu jeszcze na sam koniec.

   I tak spotkały się dwie Grecje, doprawione wątkiem francuskim. Nasza Sałatkowa rodzina, która jak na warunki greckie jest super nowoczesna, gdzie  dla nikogo nie było to problemem, że ja i Jani przez długi czas mieszkaliśmy razem bez ślubu. Ślub braliśmy cywilny, a ten kościelny mamy gdzieś tam w planach. I przywiązana do tradycji rodzina  Pieprza, która napiera by przed wspólnym zamieszkaniem, najpierw oficjalnie się zaręczyć, a chwilę po tym mieć huczny ślub kościelny. Później, rzecz jasna dzieci. Tradycyjne obiady punkt 14.00 i tak dalej  i tak dalej.

    Olivka jest lekko przerażona, bo nie przywykła do tego, by  wykonywać czyjeś polecenia i żyć według scenariusza napisanego przez kogoś innego. Mimo całego tego zamieszania, w życiu Olivki zaczyna się układać. Zła passa została zażegnana. I to co dzieje się teraz u mojej greckiej szwagierki to niezbity dowód, że przyciągamy myślami, wszystko to co mamy. Ale o tym – już w następnym poście z sałatkowej serii…

salatkapogreckuwpodrozy.pl

salatkapogreckuwpodrozy.pl

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Mój patent na grecką teściową… poniedziałek, 17 listopada 2014

       Temat teściowej = temat rzeka. Temat greckiej teściowej = wodospad Niagara. Wie o tym każda dziewczyna, która z grecką teściową kiedykolwiek miała do czynienia. Początki naszej relacji z Fetą nie były proste. Dla przypomnienia, całość tej historii znajdziecie TU, TU i jeszcze TUTAJ.  W naszym przypadku po czasie, kiedy i emocje już opadły, każda ze stron na całe szczęście  nabrała zdrowego dystansu. Obecnie dogadujemy się naprawdę  całkiem nieźle. Co zrobiłam z mojej strony, żeby tak się stało? Postanowiłam nieco skorzystać z lekcji, którą dała mi sytuacja opisana TUTAJ

***

 

     Greczynki mają przeważnie lekką obsesje  na temat dwóch rzeczy. Na pierwszym miejscu stoi jedzenie. A tuż za nim porządek w domu. Myślę jednak, że znacznie bardziej głowę zaprząta im temat pierwszy. Gotują. Gotują. I raz jeszcze gotują. Jak nie gotują, to myślą co by tu ugotować. Non stop rozmawiają co zrobić na obiad czy kolacje. Namiętnie też chodzą do tawern.

   Jedzenie jest szalenie istotne, ale nie dajmy się zwariować. Szczególnie przy dzisiejszym, szybkim trybie życia, nie wyobrażam sobie by spędzać godzin w kuchni, każdego dnia  przygotowując domowe posiłki. Każdy ze swoim życiem robi to co uważa, a również i kuchnia może być wielką pasją. Ja osobiście pilnuję tego, by w kuchni raczej nie spędzać więcej niż  25 minut dziennie. To jest taki mój wypracowany standard, który najbardziej mi odpowiada.  Mój złoty (grecki;) kulinarny środek. Gotuje prosto, zdrowo i często tak, by starczyło na dwa dni. Myślę jednak, że jeśli o mojej zasadzie „25 minut” dowiedziałaby się typowa grecka pani domu (w tym również i Feta) to z miejsca posłałaby na mnie opłaconego mordercę… Tak więc nie zdradzam się z tym  zbytnio. Opracowałam również i pewien patent.

    Raz w tygodniu, dowolnego dnia spędzam  w kuchni trochę więcej czasu. Wyszukuje wcześniej  jakiś nowy, ciekawy przepis.  Dobieram   składniki. Włączam  jedną z moich ulubionych audycji radiowych z Tok fm (podczas gotowania idealnie pasują  fenomenalne  audycje o jedzeniu Piotra Adamczewskiego – link podaje TUTAJ)  i zamykam się w kuchni. Zazwyczaj wtedy powstaje coś naprawdę niesamowitego, co później celebrujemy w zestawie z kieliszkiem wina, które tylko czeka na taką okazję. I tu następuje również  punkt strategiczny. Bo nie ma lepszego momentu na telefon do teściowej!

    Właśnie wtedy proszę Janiego, by zadzwonił do mamy, bo na przykład… zapomniałam jak czyści się piekarnik, okap kuchenny, albo jak ugotować makaron, tak by był idealnie al dente. Feta jest tym rozanielona, a po chwili zawsze (100% sytuacji) pada sakramentalne pytanie: „Co macie dziś na obiad?”. Podkreślam: 100 na 100 sytuacji!

    Tartę  domowej roboty z brokułami i suszonymi pomidorami. Polskie pierogi z farszem z soczewicy. Lasagne  ze szpinakiem. I tak dalej… I tak dalej…

   Po drugiej stronie słuchawki odpowiada najpierw kilkusekundowa cisza, a później słychać jedno długie: „achhh…”. Ponieważ dzwonimy zawsze w ten  jeden jedyny dzień w tygodniu, kiedy gotuję coś bardziej skomplikowanego, Feta jest absolutnie przekonana, że tak jest codziennie. Tym samym oficjalnie zostałam uznana za synową „idealną” i… niech tak już zostanie!

 

Dlaczego Olivka nie znosi feministek?… czwartek, 13 listopada 2014

       O tym co słychać u naszej Sałatki – dawno już nie było. Prawdę powiedziawszy przez tych kilka letnich miesięcy  kontakt z moją grecką rodzinką trochę  się urwał, ale wszystko wróciło już do normy. Nasza Olivka wyprowadziła się z  sałatkowego domu i…  obecnie mieszka całkiem blisko nas! Tak jest! Teraz najpewniej  widywać będziemy się częściej. Wystarczyła jedna, mała wizyta by dowiedzieć  się wszystkiego,  co i jak…

     Olivka wyprowadziła się z domu, bo znalazła pracę mniej więcej  godzinkę drogi od nas. Pracuje obecnie w prywatnej szkole, jako logopeda. Jak się miewa moja szwagierka?

    -Dobrze Dorota. Dobrze… – zabrzmiało nieco oficjalnie. – A tak tylko(!)  między nami to tra – gi – cznie! – dokończyła już zupełnie naturalnie.

     Olivka przeżywa ewidentny kryzys. Jak widać od czasu do czasu dopada on każdego. Z tą różnicą, że w wykonaniu Olivki nawet i kryzys zamienia się w komedię.  Tragikomedię!  Zawsze jednak z przewagą tej drugiej.

     -Ale… O co chodzi? – spytałam.

    -Ta praca jest beznadziejna! Płacą marne grosze, ledwo starcza na cokolwiek po opłaceniu czynszu, prądu, wody, internetu. Pracuje od 12 do 8 wieczorem. Więc nie mam czasu na nic… Na dodatek…

    -No właśnie… Co u Pieprza?

     I tu szybko doszłyśmy  do sedna. Olivka pracuje teraz na cały etat, a Pieprz tak jakby dorywczo – właśnie załapał  się na jakiś  uniwersytecki projekt. Kiedy pracuje – jest w Atenach. A kiedy ma wolne – przyjeżdża do Olivki. Z założenia ma wtedy kończyć owy projekt pracując w domu i pomagać Olivce w domowych obowiązkach. Ale, no właśnie…

     -Raz próbował zmyć podłogę. Więc wylał na nią całe wiadro wody  i o mały włos zniszczył mi laptopa, bo wcześniej położył go na podłodze. Ma zakaz mycia podłogi  – do końca życia! Najlepsze było jak czyścił blat kuchenny… Nie wiedziałam, czy mam się śmiać czy płakać… Rozsypał proszek i czekał, aż „te śmieszne potworki takie jak w reklamie, same za pomocą  fluorescencyjnych mieczy rozprawią się z brudem i bakteriami”… Raz miał ugotować obiad. Zrobił spaghetti. Co prawda zrobił – nie da się zaprzeczyć, ale sprzątania było na trzy godziny! A jak ma zabierać się za swój projekt, to zawsze zaczyna od papierosa. Potem jest jeszcze drugi i trzeci. Opiera się o parapet.  Patrzy przez okno. Pali i myśli. Po jakiś dziesięciu minutach, mówię żeby brał się do roboty. A on zazwyczaj na to: „i tak nic z tego nie będzie. Ta praca jest beznadziejna… Po co w ogóle komuś ten projekt?”. „To szukaj innej pracy!” – odpowiadam. „I tak teraz nie znajdę… Przecież dobrze wiesz, że jest kryzys!”. Kryzys! – wykrzyknęła Olivka. – Kryzys to on ma przede wszystkim w swojej głowie! Nie wysyła już nawet żadnego CV. Po co? I tak wie, że pracy nie znajdzie! Nie potrafię ci nawet Dorota opisać jaka jestem tym wszystkim zmęczona. W praktyce mam na głowie pracę, sprzątanie, gotowanie plus małe, nieporadne dziecko w  rozmiarze XXL. Ja bym powiedziała, że to są cztery pełne etaty!

    -No wiesz Olivka… Mamy te, no… – nie wiedziałam co właściwie powiedzieć, by nie urazić mojej szwagierki  – Równouprawnienie! – wyszło ze mnie samo. – Teraz tak jest, że mężczyzna z kobietą mogą się zamienić rolami. Chyba u was coś takiego nastąpiło. Podobno na zachodzie, czy też w Skandynawii to całkiem popularne. Pomyśl tylko – jesteście teraz tacy nowocześni!

    -Jeszcze ty mnie nie denerwuj! Powinnaś mnie wspierać! My mamy… Jedno wielkie gówno! A nie żadne równouprawnienie!! Jeszcze myślałam, że jakoś to wytrzymam, że może po czasie się ułoży, ale miarka się przebrała… Pewnego wieczora, postanowiliśmy sobie zrobić miły, relaksujący wieczór. Wybraliśmy film. Przygotowaliśmy  popcorn. Siadamy i oglądamy. I jakoś tak, Pieprz dotknął mojej nogi: „o Boże! Olivka! Kiedy ostatnio depilowałaś sobie nogi?”. I wtedy kropla się przelała. Najpierw wywaliłam na podłogę miskę z popcornem, a później i jego: „Cooo?!?! A co ty sobie wyobrażasz?! Może będę wstawać każdego dnia o piątej, żeby najpierw ogolić nogi, później zacząć gotować obiadek, a w międzyczasie   przetrzeć kurze?!!!?? Ty na głowę upadłeś! Ciebie chyba zupełnie pogięło? A ty w tym czasie… będziesz myśleć i siedzieć! O nie… Dosyć tego!”. No i… najpierw wywaliłam ten popcorn. Później jego rzeczy z szafy, a na końcu i  jego…

    -Olivka… No i co dalej… – byłam co najmniej przerażona.

    -Co dalej? Czy ja wyglądam na wróżkę? A skąd ja mam to wiedzieć? Czas pokaże. Dobra, nie będziemy chyba cały dzień tak siedzieć w domu! Choć, idziemy na kawę. Opowiesz mi jak tam z tą twoją  Kerkirą…

    I poszliśmy na kawę.  Feta, Olivka, ja i nieco biedny Jani, który – co zrozumiałe – zawsze ma trudności by odnaleźć się w tego typu  towarzystwie.

  Kiedy prawie już wychodziliśmy, Olivka stojąc  w drzwiach podsumowała:

    -I tak właśnie wygląda  to nowoczesne równouprawnienie. No, tylko niech mi któraś feministka wytłumaczy, jak to działa, że jak Pieprz jest cały owłosiony, wtedy jest to takie seeeksooowne… A jak ja nie ogolę łydek, to jest obrzydliwe i ohydne! Powiem ci szwagierko jedno  – świat byłby o wiele łatwiejszy, gdyby nie to gówniane   równouprawnienie!

     Tymczasem, bez sztucznej skromności, mogę się pochwalić, że opracowałam sposób na grecką teściową… Myślę, czy nie da się tego jakoś opatentować. Obecnie stałam się ulubienicą Fety. I niech tak już zostanie;)) Jak to zrobiłam? O tym już w przyszłym tygodniu!

 

Dlaczego zestawienie feta + oliwa, nie zawsze sprawdza się w życiu?… sobota, 7 czerwca 2014

     Jechaliśmy do urzędu stanu cywilnego, który był  od nas nieco oddalony. Feta siedziała z tyłu, a ja z przodu. Ta kwestia nurtowała mnie od dłuższego czasu, ale jakoś nigdy o to sama nie zapytałam. Rozmowa nie pamiętam już jak – nawiązała się sama. A kiedy Feta zaczęła mówić, nie mogła skończyć. Chyba potrzebowała się trochę wygadać…

       To, że  miałam  przejścia z moją grecką teściową, z perspektywy czasu wydaje mi się zupełnie normalne. Zastanawiało mnie jednak, jak ze swoimi zaborczymi teściowymi radzą sobie same Greczynki? Czy mają swoje sposoby?

      -Czy miałam kiedyś problemy z Oliwą… – Feta zaczęła retorycznie  –Paaa… Dorota! Co ja z Oliwą  przeszłam!

        Oliwa z Oliwek (która dla przypomnienia – tego lata będzie obchodzić swoje setne urodziny!) wygląda jak anioł w ludzkiej skórze i zupełnie nie mogę sobie wyobrazić, jak  z Oliwą można się pokłócić. Co prawda, co jakiś czas słyszę, że babcię nazywają  „komando”… ale… zawsze brałam to za taki żart.

     -Kiedy ja wychodziłam za mąż, miałam tylko 18 lat. Przecież byłam jeszcze prawie dzieckiem… Co ja wtedy mogłam wiedzieć o tym świecie? Teraz nie dałabym się już tak traktować. No, ale to było kiedyś! Zaczęło się od tego, że Oliwa wyznaczyła  miejsce, gdzie miał  odbyć się nasz ślub. Bo w tym właśnie kościele, śluby brała cała rodzina, od trzech pokoleń wstecz! Zgodziłam się, nie mrugnęłam okiem. Chciałam być miła. Następnie przyszedł na świat Jani. Co prawda byłam już  trochę starsza, ale nie mogłam sprzeciwić się tradycji i wybrać imię inne niż wybrała babcia. Jani musiał zostać nazwany dokładnie tak jak mąż Oliwy. Dobra, ok.! Tradycja, tradycją więc tak  musiało  zostać. Ale kiedy Oliwa wyznaczyła kościół, gdzie Jani miał być ochrzczony, oczywiście w tym samym kościele gdzie odbył się nasz ślub (przypomnę: „w tym kościele chrzczeni byli od nas wszyscy i to od trzech pokoleń wstecz!”) już nie było mi tak wesoło. Oliwa naciskała tak mocno, że nie było innego wyjścia. Zgodziłam się, ale przysięgłam sobie, że był to ostatni raz! Kiedy przyszła na świat moja Olivka, babcia kazała nazwać ją swoim imieniem! Jak to usłyszałam, myślałam że albo sama padnę, albo ją zabiję! Kłótnia trwała kilka miesięcy, właściwie od narodzenia Olivki, aż do jej chrztu. Chociaż wg tradycji drugie dziecko powinno być nazwane imieniem rodzica matki, Oliwa była tak wściekła, że jej się sprzeciwiłam, że po chrzcie nie odzywała się do mnie przez rok! Przez rok! Rozumiesz co to znaczy…?  Na szczęście, po czasie wszystko się zmienia i tak jakoś po roku, czy też trochę dłużej, wróciliśmy do względnie normalnych stosunków. Teraz jest już ok, ale wejdź na ten temat, spytaj się jej o imię  mojej Olivki… Zobaczysz jak znów się zacietrzewi. A przecież od tego czasu minęło już prawie trzydzieści lat! Ta kobieta jest naprawdę kochana, ale niech no coś stanie się nie po jej myśli… Taki nasz rodzinny komando.

       Tego bym nie przypuszczała… Oliwa z Oliwek zawsze wydawała mi się łagodna jak baranek. Chwilę po ślubie, podjechaliśmy po babcię, bo ta ze względu na swój  wiek, nie może wychodzić i w samej uroczystości nie mogła uczestniczyć. Co działo się, kiedy tylko otworzyliśmy drzwi i do Oliwnego domu weszła moja rodzina… Jak pewnie już się domyślacie, temat greckiego ślubu nie skończy się zbyt szybko…

    W każdym razie, podróż do urzędu była szalenie interesująca. Takich kilka kwadransów, podczas których dowiedzieć można się naprawdę wiele… Feta skończyła temat swojej teściowej, chwilę odsapnęła, poczym zaczęła…

    -Jednego wam bardzo zazdroszczę…

    -Czego? – spytałam.

    -Tego, że żyjecie w XXI wieku. Ja i Pomidor należymy do takiego pokolenia, które przełamało  restrykcyjne przestrzeganie tradycji, jakie panowało kiedyś.

    -Aaaa… – nie wiedziałam co powiedzieć  – Teraz to nie jest restrykcyjne?

    -Dziecko! Co ty opowiadasz! Ty wiesz jak  było w Grecji kiedyś?…

    -Nie mam pojęcia… – zapowiadało się naprawdę ciekawie.

    -Siedzisz wygodnie? – spytała Feta.

    -Siedzę! I mało tego! Już zdążyłam zamienić się w słuch!

    -Według naprawdę restrykcyjnej tradycji był wyprawiany ślub mojej matki… A wyglądało to tak…

     „Jak dawniej  wyglądał tradycyjny grecki ślub?” –  o tym już w przyszłym tygodniu!

 

 

Nasz mały, uroczy, grecki ślub (część ½)… piątek, 30 maja 2014

    O zasadzie, że w Grecji żaden   plan ostatecznie nie wypala, myślałam że już dobrze wiem. Teoria i  praktyka – to jednak dwie zupełnie różne sprawy. A o powyższej regule, przekonuje się chyba za każdym razem, kiedy w moim życiu dzieje się coś naprawdę ważnego.

    Do naszego ślubu przygotowani byliśmy, jak miałam wrażenie – perfekcyjnie. Dzięki czemu  biorąc w nawias sprawy formalne, na kilka dni przed uroczystością wystarczyło odprasować suknie i doczyścić  buty. Ostatecznie jednak  nic nie poszło zgodnie z planem i wydarzyło się chyba wszystko, czego nie zdołaliśmy przewidzieć.

    Dosłownie na kilka dni przed ślubem, dosyć poważnie zachorował tata Janiego, czyli Pomidor, u którego odezwała się choroba wrzodowa. Mój formalny obecnie już teść, znalazł się w szpitalu, a za nim rzecz jasna pojechała Feta, z Olivką by wspierać męża i ojca. Sałatkowy dom opustoszał. A to właśnie  blisko niego miał odbyć się ślub i to właśnie w nim znajdowało się nasze centrum dowodzenia w czasie uroczystości. Sytuacja była naprawdę nieciekawa. To jednak nie koniec… Przygód był ciąg dalszy…  Moja rodzina która leciała do Aten z Polski, na prawie całą dobę utknęła na lotnisku. Co prawda lotnisko nie strajkowało, ale robiły to greckie koleje. Jani tego dnia musiał być  w pracy, a ja nie byłam w stanie odebrać nikogo, bo nieczynne było również metro. Ponieważ lotnisko od miasta jest dość oddalone, metro które do niego jedzie, traktowane jest jako pociąg. Tak więc moja rodzinka ateńskie lotnisko (więcej o ateńskim lotnisku – TUTAJ!)  miała szansę poznać  aż nazbyt dobrze. Spędzili tam dokładnie całą noc i część dnia, czekając na nas jadących po pracy Janiego, samochodem.

    Sałatkowa rodzina w szpitalu, a moja na lotnisku. Jedno wielkie zamieszanie, czyli  grecka norma…  Na dosłownie dwa dni przed samym ślubem, Pomidor na szczęście wyzdrowiał i bardzo szybko wrócił do siebie. Tymczasem w ateńskim lotnisku, podobno mają świetną  kawę! I to we wszystkich dostępnych miejscach;)))

    Feta kolejny już raz udowodniła, że w temacie dbania o dom, nie ma sobie równych. Organizowanie gruntownego sprzątania domu przed przybyciem gości, zaczęła jeszcze w szpitalu. Telefon do niezastąpionej Irii (więcej na ten temat przeczytasz TUTAJ!), krótka i bardzo konkretna rozmowa, dzięki czemu dom już w czasie drogi powrotnej, świecił czystością.  Małgorzata Rozenek przy Fecie, wpędziłaby się  w naprawdę poważne kompleksy. Cała lodówka zaopatrzona została również jeszcze w czasie powrotnej drogi. Za tę sprawę odpowiedzialna była Cytryna, w której niewielkim sklepie jest wszystko co potrzebne do przygotowania typowego, greckiego obiadu.

    Tak więc, na przyjazd mojej polskiej rodzinki, dokładnie w momencie kiedy zapukaliśmy do drzwi, wszystko wyglądało tak, jakby Feta przygotowywała się od co najmniej tygodnia.

   Następnego dnia, w bardzo dobrych nastrojach pojechaliśmy do urzędu stanu cywilnego. Tym razem z zupełnym spokojem. Nie musieliśmy spieszyć się, ani trochę bo byliśmy ostatni, a przed nami sześć innych par. Usiedliśmy, zamówiliśmy po kawie. Jednak… co za niespodzianka, bo sześć ślubów które były przed nami, zostało udzielonych  niemalże   ekspresowo! I dopiero kiedy zawołano nas na salę, zorientowałam się, że… tak… obrączki zostały w samochodzie! Bieganie  po parkingu, w poszukiwaniu właściwego auta, nie jest ani trochę śmieszne, kiedy wszyscy czekają już na sali. Dodatkowo, jeśli pada deszcz!  Tak się zastanawiam, czy nie jest to jakaś kolejna, żelazna  reguła, że zawsze kiedy moje włosy są misternie wyprostowane, zawsze wtedy spada deszcz! Moje idealnie wymodelowane na proste włosy, samoczynnie zmieniły się na zupełnie nieplanowane loki, a fragmenty maskary znalazły się na nosie. Ta ostatnia chyba jednak nie była wodoodporna.

   Koniec końców, pokonując wszystkie okolicznościowe przygody, staliśmy się małżeństwem! Kamień z serca! Jednak wszystko się udało ;))) Chwilę po tym, czym prędzej dwoma rodzinami popędziliśmy do tawerny. Kiedy emocje związane ze ślubem już zupełnie opadły, bawiliśmy się naprawdę świetnie.

   Co działo się potem? Jest o czym opowiadać, bo przygody  zaczęły się już przy dwóch najprostszych słowach „tak” i „nie”(więcej przeczytasz TUTAJ!). Jednak  jeśli w towarzystwie siedzi  najprawdziwszy James Bond, to każdy jest się w stanie dogadać… Ale o tym, już w części następnej!

 

 

 

 

 

 

 

Historia mojego zaręczynowego pierścionka… czwartek, 27 marca 2014

         

    Przemyśleliśmy sprawę! I tym samym po ponad siedmiu  latach związku,  postanowiliśmy z Janim wziąć ślub;))) Na razie jest to ślub cywilny, ale i tak jest w związku z nim naprawdę wiele szumu. Wszystko zaczęło się od mojego pierścionka… zaręczynowego!

      Nie ma co owijać w bawełnę. Jeśli  jest się parą ze stażem ponad 7 lat, moment kiedy podejmuje się decyzje o ślubie, jest oczywiście bardzo radosny, jednak trudno w takim przypadku o zaskoczenie. Mimo tego, jako bardzo typowa kobieta, nie mogłam doczekać się mojego pierścionka zaręczynowego. Jestem jednak przekonana, że żeńska część sałatkowej rodziny, sprawą owego pierścionka przejęta była o wiele, wiele bardziej.

      Jani znał  dokładnie opis jak mój wymarzony pierścionek wygląda. Prosty. Wręcz  minimalistyczny. I bardzo nowoczesny.

      Tak się złożyło, że jego kupno przypadło na naszą wizytę w sałatkowym domu. To jak ma wyglądać owe świecidełko, gdzie najlepiej je kupić i z czego dokładnie ma być zrobione, zdominowało tematy wszystkich rozmów. Misja, jakby miały od niej zależeć dzieje całego świata. Co najciekawsze, każda „pierścionkowa”  rozmowa dość nieudolnie była przede mną ukrywana, tak żebym się przypadkiem nie zorientowała. Udawanie, że się nie słyszy i nie rozumie, w tym wypadku było szczególnie  trudne…

SCENA 1

Sałatka w pełnym składzie siedzi przy obiedzie. Ja schodzę po schodach nieco spóźniona. Już ze schodów słyszę rozmowę, u którego jubilera jest najpiękniejsza biżuteria.

 

FETA

(rozemocjonowana)

Jani! Pójdziemy tam jutro i sam zobaczysz! Do tego jubilera co ma sklep przy centrum. I tylko tego! On to dopiero ma piękne… piękne…

 

W tym momencie jestem już w kuchni i siadam do stołu.

 

FETA

…piękne… piękne… POMIDORY!!! Tak pomidory… Ostatnio o nie bardzo ciężko! Pójdziemy tam razem i kupimy całe pięć kilo, tak żeby było na zapas.

(Feta kończy, ze swojego konszachtu wyraźnie zadowolona)

 

 

SCENA 2

W kuchni. Feta, Olivka oraz Jani. Ja jestem w pokoju obok i oczywiście wszystko dokładnie słyszę.

 

OLIVKA

Teraz modne jest białe złoto. I koniecznie musi mieć taki wielki, wystający diament. Wiadomo, im większy tym lepiej. I im bardziej wystaje!

 

FETA

Tak Jani! Koniecznie wieeelki diament. Twoja siostra ma racje… No i u tego jubilera, co ci wcześniej mówiłam, mają właśnie takie wielkie, wystające, piękne…

 

Mniej więcej w tym momencie, zabrzęczała moja komórka, która o zgrozo była w kuchni. Niestety, ale musiałam po nią zejść.

 

FETA

…piękne… piękne… Suzi z kanału Sky dziś mówiła, że jutro ma być przepiękne słońce! Na niebie ma nie być ani jednej chmurki. Jani, pamiętaj żeby… O! Nasmarować się kremem z filtrem…

(tym razem nawet po minie Fety, widać było ewidentnie, że tym razem konszacht się nie udał)

 

         Podczas większości tego typu zakonspirowanych dyskusji, emocje potrafiły sięgać zenitu. Najciekawsze było jednak to, że Jani nie odzywał się ani słowem, zachowując jednocześnie twarz pokerzysty.

      W końcu jednak wybiła godzina „W”  i Jani miał udać się do jubilera. Gotowi do wyjścia byli jednak wszyscy! Cały skład! Mimo wyraźnych oporów, Feta do wyjścia zmusiła nawet i Pomidora, który na zakupy i wszystko co z nimi jest związane,  jest wyraźnie uczulony. Do domu przyszła nawet i Cytryna, bo bez niej z kolei, żadne zakupy nie mogą się obejść. Co chwilę krzyki, wrzaski na przemian z wybuchem śmiechu.  Biedny Jani… Chyba brał coś na uspokojenie.  Pomysły na projekty najróżniejszych pierścionków, przekraczały możliwości wyobraźni chyba najbardziej ekscentrycznego jubilera. Propozycja  a la Kate Middleton, również padła. Na Boga… Zaczynałam się już lekko denerwować…  A miał być przecież:  „prosty. wręcz  minimalistyczny. i bardzo nowoczesny”. Jani tymczasem – ani słowa!

      Cała akcja odbyła się pod kamuflażem tego, że pewna znajoma  takiej jednej kuzynki… To znaczy… I ta właśnie kuzynka… Która ma tę znajomą… Którą zna jej  kuzynka… No więc, ta właśnie znajoma… Hmmm… Dalej niestety nie pamiętam, bo każdy gubił się w zeznaniach.

     Zamknęły się drzwi. I nastała błoga cisza. Na całe szczęście, bo jeszcze chwilę, a rozbolałaby mnie głowa… Typowe greckie rodziny są naprawdę kochane. Ale czasem… sami rozumiecie – nigdzie nie jest idealnie.

       Po trzech godzinach drzwi się otworzyły, a następnie huknęły. Olivka wbiegła po schodach po czym z trzaskiem zamknęła się w swoim pokoju. Feta wraz z Cytryną zapaliły w ciszy  po papierosie i zaczęły robić kawę. Tylko Pomidor wszedł rozbawiony i szczęśliwy, że to już koniec. Nietrudno było zauważyć, że cała akcja zakończyła się jedną wielką kłótnią. Czyli… Norma! Do wieczora wszyscy o wszystkim i tak zapomną.  Jani tymczasem wciąż nic nie mówił.  Skradł się tylko do szafy i zaczął grzebać coś w skarpetkach.

***

      I jest!  Wymarzony… Idealny!!!  Dokładnie taki, jaki chciałam. Prosty. Wręcz  minimalistyczny. I bardzo… bardzo!  nowoczesny. Tymczasem przygotowania do ślubu nabrały rozpędu… Sukienka na szczęście gotowa ;)))

 ZOBACZ ZE MNĄ WYSPĘ KORFU!