Dokładnie tego samego wieczoru, kiedy siedzieliśmy wraz z Olivką i Pieprzem na drinku, do Olivki zadzwonił jej telefon komórkowy. Wiedziałam od razu, że to co się wydarzy będzie zasługiwało na oddzielny post.
-Halo Marijo! – odebrała radośnie i zaczęło rozmawiać ze swoją najlepszą przyjaciółką, która jakiś czas temu wyszła za mąż, ustabilizowała się życiowo i kilka miesięcy temu urodziła małego Achillesa[1]. Olivka została wybrana na matkę chrzestną malucha, z czego obie się bardzo cieszyły. Wg greckiej tradycji, całą uroczystość fundują jednak trochę nonsensownie rodzice chrzestni, a koniecznie musi być ona: huczna, wystawna, czyli oczywiście droga. Olivka obliczyła, że do wiosny, kiedy to chrzest miałby się odbyć, będzie musiała uzbierać 1000 euro. Zgodnie z jej planem, którym restrykcyjnie podążała, było to bardzo możliwe, że pieniądze zdobędzie, dodając że jej oszczędności wynosiły już całe 200 euro.
Rozmowa z Mariją, trwała kilka minut. W przeciągu jednej sekundy, Olivka jednak pobladła, jakby miała mdleć, a jej twarz miał wyraz takiego rozczarowania, jakby właśnie się dowiedziała, że św. Mikołaj nie istnieje.
Jak się szybko okazało – chrzest miał odbyć się za dwa miesiące! Achilles zaczął bardzo szybko rosnąć, a wg następnej greckiej tradycji, chrzczone dziecko powinno być małe.
Olivka ma więc tylko dwa miesiące, żeby zdobyć całe 800 euro…
Załamana, biedna, z twarzą jak zbity pies, wyjęła swój dziewczęcy portfelik, ozdobiony serduszkami. Wyjęła z niego 50 euro, schowała do sekretnej przegródki i powiedziała…
-Jeszcze tylko 750…
Na całe szczęście w żyłach Olivki płynie prawdziwy ogień, a nie krew, co znaczy że nie poddaje się prozaicznym finansowym problemom, tylko bierze byka za rogi i zaczyna działać. Tak więc wychodząc z kawiarni powiedziała…
-Spróbuję przestać jeść…- i typowym dla siebie ruchem zarzuciła włosy do tyłu i mocno zadarła głowę.
Nie było to jednak tak proste jak się wydawał, zwłaszcza o pełnym żołądku. Następnego dnia rano, Olivka wparowała do naszego pokoju i zaczęła gadać jak najęta.
-Skąd ty od rana masz tyle energii? Co jadłaś na śniadania? – zapytałam z nieukrywaną ciekawością, bo ja nieważne ile godzin śpię, rano nigdy nie mam energii.
-To co zawsze: 3 łyżki Nutelli i ciastka. – odpowiedziała bardzo zadowolona, trzymając złożone ręce na brzuchu. Coś mi jednak nie grało, bo skończyły nam się tematy, a ona dalej siedziała patrząc się na mnie z ciekawością, w zupełnej ciszy…
-Kochana, co tym masz pod koszulką…? – z miną zbitego psa, wyjęła spod koszulki moją torebkę i grzecznie odłożyła na miejsce. To była pierwsza nieudana akcja zdobycia pieniędzy, oczywiście nie ostatnia. Dzień dopiero się zaczął.
Tego dnia zginęło mi jeszcze kilka rzeczy, między innymi kolczyki, bransoletka i nie wiedzieć czemu klapki do chodzenia po domu. Nie był to jednak, żaden problem, bo wiedziałam gdzie wszystko znaleźć. Na koniec dnia, kiedy nie kupiłam od niej za jedyne 100 euro telefonu komórkowego, powiedziała:
-Słuchaj, Dorota, tak dalej być nie może – zakładamy burdel! Prawdziwe b-u-r-d-e-l-l-o!
Przyznam, że nie zdziwiłam się z bardzo tym pomysłem, bo naprawdę zdążyłam przywyknąć do wszelkich pomysłów Olivki. Spokojnie więc zadawałam pytania, żeby wydobyć więcej szczegółów o moim nowym miejscu pracy.
-Ale jak ty to sobie wyobrażasz?
-No normalnie. Słuchaj dalej – to będzie bardzo luksusowy burdel. Będziemy sobie robić kastingi na klientów, a ponieważ będziemy się szanować – 10 minut będzie kosztować 100 euro.
-No, ale Olivka, zdajesz sobie sprawę, że to nie jest łatwa praca. Nie zawsze chce ci się robić różne rzeczy…-mówiłam dość oględnie.
-No…nie…o tym też pomyślałam. Powiemy im po prostu, że to jest burdel w nowym stylu i będziemy sobie tylko tak leżeć jak kłody i nic nie robić. A jak komuś się nie spodoba, to powiemy, że się nie zna na współczesnych trendach w interesie…
I tak wspólnie już ustaliłyśmy, zakładamy wspólny, mały, intratny biznes….
[1] Tego imienia wyjątkowo nie zmieniłam, tak właśnie brzmi w oryginale:)