Kryzys dosięga Olivki – perypetii ciąg dalszy…czwartek, 22 września 2011

     Dokładnie tego samego wieczoru, kiedy siedzieliśmy wraz z Olivką i Pieprzem na drinku, do Olivki zadzwonił jej telefon komórkowy. Wiedziałam od razu, że to co się wydarzy będzie zasługiwało na oddzielny post.
-Halo Marijo! – odebrała radośnie i zaczęło rozmawiać ze swoją najlepszą przyjaciółką, która jakiś czas temu wyszła za mąż, ustabilizowała się życiowo i kilka miesięcy temu urodziła małego Achillesa[1]. Olivka została wybrana na matkę chrzestną malucha, z czego obie się bardzo cieszyły. Wg greckiej tradycji, całą uroczystość fundują jednak trochę nonsensownie rodzice chrzestni, a koniecznie musi być ona: huczna, wystawna, czyli oczywiście droga. Olivka obliczyła, że do wiosny, kiedy to chrzest miałby się odbyć, będzie musiała uzbierać 1000 euro. Zgodnie z jej planem, którym restrykcyjnie podążała, było to bardzo możliwe, że pieniądze zdobędzie, dodając że jej oszczędności wynosiły już całe 200 euro.
      Rozmowa z Mariją, trwała kilka minut. W przeciągu jednej sekundy, Olivka jednak pobladła, jakby miała mdleć, a jej twarz miał wyraz takiego rozczarowania, jakby właśnie się dowiedziała, że św. Mikołaj nie istnieje.
Jak się szybko okazało – chrzest miał odbyć się za dwa miesiące! Achilles zaczął bardzo szybko rosnąć, a wg następnej greckiej tradycji, chrzczone dziecko powinno być małe.
Olivka ma więc tylko dwa miesiące, żeby zdobyć całe 800 euro…
     Załamana, biedna, z twarzą jak zbity pies, wyjęła swój dziewczęcy portfelik, ozdobiony serduszkami. Wyjęła z niego 50 euro, schowała do sekretnej przegródki i powiedziała…
-Jeszcze tylko 750…
 
       Na całe szczęście  w żyłach Olivki płynie prawdziwy ogień, a nie krew, co znaczy że nie poddaje się prozaicznym finansowym problemom, tylko bierze byka za rogi i zaczyna działać. Tak więc wychodząc z kawiarni powiedziała…
-Spróbuję przestać jeść…- i  typowym dla siebie ruchem zarzuciła włosy do tyłu i mocno zadarła głowę.
     Nie było to jednak tak proste jak się wydawał, zwłaszcza  o pełnym żołądku. Następnego dnia rano, Olivka wparowała do naszego pokoju i zaczęła gadać jak najęta.
-Skąd ty od rana masz tyle energii? Co jadłaś na śniadania? – zapytałam z nieukrywaną ciekawością, bo ja nieważne ile godzin śpię, rano nigdy nie mam energii.
-To co zawsze: 3 łyżki Nutelli i ciastka. – odpowiedziała bardzo zadowolona, trzymając złożone ręce na brzuchu. Coś mi jednak nie grało, bo skończyły nam się tematy, a ona dalej siedziała patrząc się na mnie z ciekawością,  w zupełnej ciszy…
-Kochana, co tym masz pod koszulką…? – z miną zbitego psa, wyjęła spod koszulki moją torebkę i grzecznie odłożyła na miejsce. To była pierwsza nieudana akcja zdobycia pieniędzy, oczywiście nie ostatnia. Dzień dopiero się zaczął.
      Tego dnia zginęło mi jeszcze kilka rzeczy, między innymi kolczyki, bransoletka i nie wiedzieć czemu klapki do chodzenia po domu. Nie był to jednak, żaden problem, bo wiedziałam gdzie wszystko znaleźć. Na koniec dnia, kiedy nie kupiłam od niej za jedyne 100 euro telefonu komórkowego, powiedziała:
-Słuchaj, Dorota, tak dalej być nie może – zakładamy burdel! Prawdziwe b-u-r-d-e-l-l-o!
    Przyznam, że nie zdziwiłam się z bardzo tym pomysłem, bo naprawdę zdążyłam przywyknąć do wszelkich pomysłów Olivki. Spokojnie więc zadawałam pytania, żeby wydobyć więcej szczegółów o moim nowym miejscu pracy.
-Ale jak ty to sobie wyobrażasz?
-No normalnie. Słuchaj dalej – to będzie bardzo luksusowy burdel. Będziemy sobie robić kastingi na klientów, a ponieważ będziemy się szanować – 10 minut będzie kosztować 100 euro.
-No, ale Olivka, zdajesz sobie sprawę, że to nie jest łatwa praca. Nie zawsze chce ci się robić różne rzeczy…-mówiłam dość oględnie.
-No…nie…o tym też pomyślałam. Powiemy im po prostu, że to jest burdel w nowym stylu i będziemy sobie tylko tak leżeć jak kłody i nic nie robić. A jak komuś się nie spodoba, to powiemy, że się nie zna na współczesnych trendach w interesie…
      I tak wspólnie już  ustaliłyśmy, zakładamy wspólny, mały, intratny biznes….

[1] Tego imienia wyjątkowo nie zmieniłam, tak właśnie brzmi w oryginale:) 

Filozofia związku wg Olivki… niedziela, 18 września 2011

Pieprz przyjechał około tygodnia temu i niestety jutro już będzie musiał wracać. Jego wizyta minęła tak szybko, bo była bardzo intensywna.
    Olivka przywitała swojego chłopaka wcześniej przygotowaną piosenką, którą odśpiewała pełna pasji i teatralnego wymachiwania rękami ułożonymi w pięści. Piosenka brzmiała mniej więcej tak:
Jak to jest być bez domu…?
Jak to jest być zupełnie samemu…?
Dokładnie tak jak spadający z góry,  toczący się kamień…?
    O co chodzi   w utworze – z pewnością wie o tym jedynie sama autorka. Mimo tajemniczego przesłania  utwór stał się motywem przewodnim pobytu Pieprza i jest śpiewany za każdym razem, kiedy pojawia się choćby kilkusekundowa cisza, oczywiście z   nieustającą pasją.
     Za pierwszym razem, chłopak się zdziwił. Następnie przyszedł etap przyzwyczajenia. Teraz za każdym razem, kiedy słyszy zapowiadające ciąg dalszy słowa, wali głową w ścianę, albo błaga o pomoc…Utwór zawsze ogranicza się bowiem do tych trzech zgrabnych zdań.
     Pieprz już wizualnie pasuje do Olivki jak ulał. Jest tylko nieco ładniejszy od diabła i moim zdaniem właśnie tacy faceci pasują najbardziej do takich urodziwych kobiet. Z wyglądu robi wrażenie bardzo twardego faceta. Ma krótko obcięte włosy. Twarz zarośniętą gęstym zarostem. W każdym uchu po trzy kolczyki i nowy tatuaż na kostce u nogi.
     Przyjechał właśnie teraz, tak trochę niespodziewanie wykorzystując strajk wszystkich greckich uczelni. To już stara, dobra, grecka tradycja, że zawsze kiedy zbliża się sesja, tak jak teraz – poprawkowa – większość uczelni jest pogrążona  w strajku. Powodu trudno dociec, bo każdy przedstawia inną wersję. Jest to dość zabawne, ale do momentu kiedy po kilku dobrych latach nadwyżki studiów, chce się w końcu zakończyć studia, tylko nie sposób, bo każde podejście jest utrudniane przez kolejny i kolejny strajk. 
     Kiedy po długiej podróży Pieprz ogarnął się i trochę przespał, wybraliśmy się wspólnie na wieczornego drinka. Z pozoru wyglądał naprawdę na niedostępnego i małomównego twardziela, ale jak się okazało, pozory mylą, bo Pieprz prozaicznie był zestresowany – właśnie ma kończyć studia, za miesiąc ma wkroczyć do wojska, które w Grecji jest obowiązkowe, ale plany ukończenia uczelni pokrzyżowały mu właśnie strajki. I naprawdę nie jest mu do śmiechu.
    Szybko zapomniał jednak o swoim problemie, kiedy po raz setny musiał wysłuchać obowiązkowego hitu Olivki, która nagle bez żadnego powodu  zaczęła go całować po twarzy i mocno przytulać, mówiąc do mnie jednocześnie…
-W związku, najważniejsza jest p-a-s-j-a! – po czym w zaskoczeniu oderwała się od uścisku i zaczęła walić Pieprza po twarzy,  mówiąc dalej:
-Pasja! Kłótnie! W tedy czuje, że naprawdę jesteśmy razem! Spójrz tylko jak się cieszy! On to uwielbia, tylko o tym jeszcze  nie wie!
    Pieprz najwyraźniej przywykł do takiego zachowania. Miał zupełnie neutralną minę i tylko patrzył co ciekawego czeka go dalej. Niestety, za chwilę zadzwonił jego telefon, a na wyświetlaczu pojawiło się żeńskie imię.
-Zdrada! – krzyczała dalej Olivka, będąc jednak  cała szczęśliwa w swoim żywiole.
-Łajdaku! Masz kogoś! Zawsze o tym wiedziałam – masz teraz rozmawiać z nią przy mnie! A później pokażesz mi wszystkie wiadomości!!
    Musiał być to jakiś standard, ponieważ również i to nie zrobiło na Pieprzu wrażenia. Rozmawiał z koleżanką zupełnie normalnie. Po rozmowie Olivka ponownie zmieniła swój nastrój i odśpiewała swoją piosenkę.
    Po niemal całkowitej hibernacji sprzed przyjazdu Pieprza, Olivka naprawę nie spoczywa. Nie marnuje, ani chwili, tak żeby mózg Pieprza był w 100% wypełniony jej osobą. Jak nie śpiewa, to wkłada mu palec do ucha i nosa, dłubie mu w jedzeniu, prezentuje taniec brzucha własnej choreografii, a dla urozmaicenia krzyczy od czasu do czasu, że tak naprawdę to jej nie kocha i nigdy jej nie kochał.
     Ten żywiołowy stan nie pozostawił  w spokoju również i mnie.
-Dorota… – spytała ukradkiem wchodząc do mojego pokoju. – Gdzie jest Jani?
-Przecież wiesz, że wyszedł na spacer, za raz powinien wrócić.
-O naiwna i ty w to wierzysz! On też kogoś ma…I powiem ci co zrobić… Zamknij się w pokoju na klucz! I nie otwieraj!!
-Ale po co, to w czymś pomoże?
-Jak wróci będzie skomlał jak pies, żebyś otworzyła! Niech ci napisze list z przeprosinami i  wsunie pod drzwi,   a jak przeczytasz, to powiedz, że może wejść, ale tylko na chwilkę!
     W sumie…zostawiłam drzwi otwarte i sobie darowałam. Ale jak tylko Jani wrócił i zobaczyłam go u progu drzwi, jedyne co przychodziło mi na myśl, to odśpiewanie słów:
Jak to jest być bez domu…?
Jak to jest być zupełnie samemu…?
Dokładnie tak jak spadający z góry toczący się kamień….
    
    
     
      

     

Wiadomość z ostatniej chwili… wtorek, 13 września 2011

   W końcu się wyjaśniło. Dlaczego Olivka od dobrych kilku dni tak bardzo gromadzi energie, zupełnie ograniczając swoje czynności życiowe do jedynie tych elementarnych, chodząc przy tym cały czas w tym samym dresie i tej samej wielkiej koszulce…?

     Wydało się kiedy po godzinnym pobycie w łazience, Olivka w końcu wyszła. W całym domu zapachniało czekoladowym żelem pod prysznic, czekoladowym balsamem do ciała oraz maseczką do twarzy o zapachu – czekolady. Olivka rozpoczęła proces przepoczwarzania i właśnie używa całą energię, którą udało się jej zgromadzić, na spektakularny efekt.
     Pieprz, to składnik greckiej sałatki, który czasem w niej występuje, aczkolwiek nie musi koniecznie   – właśnie siedzi  w autobusie w drodze do Olivki. Przyjeżdżając  dokładnie pół Grecji, na miejscu ma znaleźć się jutro z rana. 
     Olivka znając swojego wybranka  doskonale, sekret o jego przybyciu wyjawiła dopiero teraz, ponieważ jako bardzo  typowy Grek, Pieprz mógł: 1)zmienić zdanie 5 minut przed podróżą, 2)spóźnić się na autobus, 3)pomylić się i wsiąść nie do tego autobusu.

    Popłoch w domu trwa. Feta opracowuje specjalne menu. Olivka  wyrzuciła właśnie  zawartość całej szafy na podłogę… 

Głowa pęka z bólu…poniedziałek, 12 września 2011

      Dzisiejszy poniedziałkowy poranek rozpoczął się od telefonu. Dzwoniła babcia – Oliwa z oliwek skarżąc się, że dawno nikt nie dzwonił i nikt jej nie odwiedzał. Rzeczywiście – miała racje. Już od jakiś czterech dni w natłoku różnych codziennych zajęć, każdy zapomniał o istnieniu babci, która została – sama. Cztery dni to pewnie nie dużo. I w życiu każdego przeciętnego człowieka dzieje się w tym czasie wiele rzeczy. W natłoku codziennych zajęć i zwyczajnych rozrywek, trudno sobie nawet przypomnieć co się robiło – cztery dni temu? Jednak co zrozumiałe dla Oliwy czas płynie zupełnie inaczej. Bo siedząc samotnie w małym domku, z widokiem na podwórko, cztery dni to za pewne wieki.
    Nie znalazłam, żadnej wymówki żebyśmy to my  z Janim tym razem nie mieli odwiedzić Oliwy. Aby  ją udobruchać i poprawić humor, pomyślałam że może miło będzie kupić jakiś sympatyczny prezent. Co jednak można kupić babci, która dobiega już setki? Pomyślałam, że kobieta, nie ważne ile ma lat, zawsze jest po pierwsze kobietą. Postanowiłam  więc kupić to co również i ja chciałabym  dostać, a na co nie starcza  miejsca na liście zakupów, bo zazwyczaj nie na niej kategorii o nazwie „fanaberia”.
     Ostatecznie padło na małe, pięknie, luksusowe mydełko, które  pachniało lawendą i było niepraktycznie drogie = prezent idealny.
 -Na Boga, co ty mi przyniosłaś?! – krzyknęła Oliwa po rozpakowaniu podarunku. – Przecież ja umrę zanim to zużyję!! – Minę miała nieokreśloną, więc do teraz nie wiem, czy naprawdę nie trafiłam z prezentem, czy babcia się po prostu droczyła. Na całe szczęście wzięliśmy ze sobą paczkę popcornu i to wyczarowało natychmiastowy, definitywny uśmiech. Udobruchana babcia siadła w typowej dla siebie pozycji i zadowolona rozpoczęła swój monolog.
       Oliwa  od kilku dni stała się posiadaczką psa. Nazywa się Pies, jest kundlem i zostawili go sąsiedzi, którzy właśnie się wyprowadzali –  są w trwającym nadal stadium powracania po psa, co pewnie nigdy nie zostanie zrealizowane.
-Jani, mówię ci co on wyprawia – zaczęła babcia wchodząc w swój nieprzerywalny rytm mówienia – biega, skacze, merda ogonem. Jak on się ze mną bawi…A w to nie uwierzysz – on rozumie wszystko co mówię. – nie rzucając słów na wiatr, Oliwa podeszła do okna, w którym widać było główkę kundla i zaczęła do niego mówić:
-Jak się czujesz psinko jedna, jak ci mija dzień! Co za mordka! Co za pyszczek! Zobacz Jani – jak on ogonem merda, wszystko rozumie! – skwitowała babcia zadowolona.
      Rozmowę z psem, który pewne za chwilkę miał sformułować pełne zdanie przerwał telefon. To był już drugi ważny telefon tego dnia. Jak się okazało tym razem dzwoniła mama Janiego – Feta, ponieważ strasznie bolała ją głowa.
    Oliwa wiedziała dokładnie co ma robić. Zostawiła konwersację z psem na później i siadła w poprzedniej pozycji. Kazała przynieść  z kuchni sól, którą nasypała sobie na dłoń. Z szuflady obok wyjęła nożyczki. Zamykała oczy i wystukiwała coś w soli, mamrocząc. Można było mieć wątpliwości, czy babcia jest przy zdrowych zmysłach, ale jak się okazało to zachowanie jest bardzo typowe, wliczając w to nawet młodsze pokolenia Greków.
    Początek bólu głowy to nie sprawka ciśnienia, nieprzespanej nocy, kaca, czy jak stało się w przypadku Fety, zbyt długiego przebywania na słońcu. Ból głowy babcia Oliwa, oraz rzesze Greków przy całkiem zdrowych zmysłach, tłumaczą zupełnie w inny sposób. Jak stało się w przypadku Fety – wyszła na plażę i spędziła tam sporą ilość czasu. Musiała zapewne wyglądać pięknie i właśnie przez to, ktoś w zazdrości pomyślał sobie o niej coś złego, rzucając zazdrosną myślą złą moc. Jak wiadomo, tabletki nie zawsze działają na ból głowy, bo czy ktoś słyszał o tabletce, która zwalcza złe, zazdrosne myśli? Magia babci, zazwyczaj działa w stu procentach, czego potwierdzeniem był kolejny telefon. Feta  właśnie zadzwoniła by podziękować, bo czuje się już dobrze.
      Teraz również  ja już wiem doskonale, że jeśli mam migrenę, to wcale nie jest wina ciśnienia. A i tabletki, rzeczywiście w moim przypadku, rzadko kiedy działają. Rozpoznanie jest tylko jedno – jestem po prostu piękna, migreny to żywy dowód, a lek jest oczywisty! Lepiej więc przestać truć żołądek pigułkami  i jak tylko zaczyna boleć sięgać po telefon.
     Wizyta trwała jak zawsze dość długo, a kiedy już wychodziliśmy Oliwa przypomniała sobie o jeszcze jednej ważnej rzeczy.
-W sobotę są moje imieniny! W samo południe zapraszam do tawerny! Tej co zawsze!!!

      Ruszyliśmy w drogę powrotną do domu. A ja wciąż nie mogłam uwierzyć, że przez tak długi czas przyczyna moich migren, tkwiła zupełnie nie w moim niskim ciśnieniu. Co za niesamowite wyjaśnienie…

Kiedy plaża już nudzi, a morze powszednieje… środa, 7 września 2011

      Wiedziałam, że prędzej czy później tak właśnie się stanie. Piękna pogoda przestanie być precedensem, a zwykłą codziennością. Fakt, że prawie codziennie kąpię się w lazurowym morzu, zacznie po prostu nudzić. A na wszelakie niesamowite widoki, przestanę zwracać uwagę. Dobrze wiedziałam, że taki moment nadejdzie – czekałam tylko kiedy. Pojawił się właśnie jakieś dwa, trzy dni temu. Powoli i niepostrzeżenie zaczął przeradzać się w marudzenie i lekką chandrę. Wszystko co tak mnie wcześniej  cieszyło, teraz po prostu przestało. A w głowie znów jak niechciana mantra zaczęły krążyć pytania: co ja właściwie tutaj robię, nie pracuje, nie mam żadnego zajęcia, na dodatek ta wiecznie niepewna przyszłość…
     Na szczęście, zawsze jest tak, że kiedy pojawia się mniejszy bądź też większy kryzys, zawsze też pojawiają się tylne drzwi, pomocna dłoń, jakkolwiek by to nazywać.
     Wczoraj około południa usłyszałam jakieś dziwaczne odgłosy wydobywające się z pokoju położonego najniżej. Powoli schodziłam na dół, a odgłosy przeradzały się w dźwięki jakiejś piosenki. Kiedy zeszłam prawie do samego pokoju, ukradkiem zobaczyłam widok niecodzienny… Feta wraz ze stosem ubrań do prasowania, rozłożonych po całym pokoju, włączonym żelazkiem i ustawioną odpowiednio prasowalnicą, prasowała chyba wszystko co znalazła w domu, jednocześnie śpiewając do podgłośnionej do granic możliwości muzyki. Przy tradycyjnych greckich rytmach, charakterystycznym buzuki oraz mocnym męskim głosie, znając każdy wyraz każdej piosenki, przeżywała wszystkie uczucia jakie przeżywać może człowiek. Feta, w  świecie swojej wyobraźni, za pewne  wyruszała na dalekie morskie wyprawy, była zdradzana i sama kogoś zdradzała z wyśnionymi kochankami. Umierała i odradzała się tysiąc razy. Każdą piosenkę przeżywała naprawdę całą sobą, jak tylko mogła… Trzymając oczywiście w jednej ręce żelazko, a w drugiej koszulę męża.
      Wyszła z pokoju około godziny później. Wyglądała jakby właśnie wyszła z jakiejś poważnej sesji u psychologa. Sponiewierana, ale szczęśliwa – nareszcie oczyszczona.
      Tego dnia nie było w domu ani jednej nieuprasowanej rzeczy…
      Jak się szybko okazało, Feta właśnie przygotowywała się do koncertu. Nie miała jednak śpiewać sama, ale chciała sobie przypomnieć wszystkie przeboje, słynnych śpiewaków którzy mieli tam być. Pomyślałam, że nie mam niczego do stracenia i udam się razem z nią. Mimo, iż strasznie nie miałam siły, bo ogólnie na nic nie miałam ochoty, miałam intuicję, że warto się przełamać, najwyżej po prostu mi się nie spodoba. Jani powiedział, że za żadne skarby nie pójdzie, z resztą chciał się spotkać z Ogórkiem, swoim ukochanym kuzynem. Olivka od trzech dni chodzi i być może śpi w tym samym dresie. Jest w fazie gromadzenia energii i nie robi niczego co wymaga najmniejszego wysiłku, więc  też powiedziała, że nie ma mowy. Odmówił również ojciec Janiego, który powiedział, że tylko i wyłącznie nas odwiezie i przywiezie, ale za bramką wejścia jego noga nie postanie. Zostałam więc tylko ja z Fetą i jej siostrami.
     Ubrałam się pięknie. Wyprostowałam misternie moje włosy i byłam gotowa do wyjścia. Pomimo mojej wielkiej niechęci, jak i wszystkich znaków na niebie i na ziemi, że to się nie uda, twardo stałam przy drzwiach. Nie zmieniłam zdania, kiedy nawet spadł deszcz….Naprawdę od trzech tygodni nie było na niebie ani chmury! I właśnie w tedy, kiedy wyprostowałam włosy – spadł deszcz. Wiem  dobrze, że tego cholernego uczucia nie muszę tłumaczyć żadnej dziewczynie, która od czasu do czasu włosy prostuje – to prawdziwy policzek od życia.
     Ponownie w fryzurze barana, wkurzona, z chandrą, ale nadal twardo siedziałam w samochodzie – bo  mówią, że  życie nic nie jest warte, jeśli nie jest uparte!
     Dojechaliśmy. Siostra Fety, w której zawsze kipi gorąca krew, już na wejściu zrobiła awanturę policjantowi, dlaczego musieliśmy parkować tu, a nie tam. W kolejce staliśmy półtorej godziny, obładowani siatkami pełnymi chipsów, popcornu, coli i fanty. Bo wiadomo, że żaden Grek nie rusza się bez tego „podstawowego zestawu podróżnika”. Ojciec Janiego wciąż zdecydowanie  twierdził, że postoi tylko z nami, pomoże potrzymać siatki, a jak już wejdziemy w do środka, to się zmyje i poczeka w samochodzie…Pomyślałam, że zapowiada się naprawdę „wspaniale”…
    Kiedy tylko otworzono bramki, wszyscy w szaleńczym tłumie rzucili się na rozsadzone równo krzesełka. Cóż, za zbieg okoliczności, że mąż Fety nie zdołał przedrzeć się z powrotem przez tłum, na dodatek Feta nie zdołała udźwignąć torebek wypełnionych chipsami i…ups…w zupełnie niewiadomych okolicznościach znalazł się dokładnie jeden dodatkowy bilet. Jak on się tam znalazł – to był prawdziwy  cud! A mąż Fety chyba sam nie wierzył do końca, że naprawdę  wszedł do środka i właśnie za chwilę wysłucha koncertu.
     Zgasły światła. Mąż Fety wyciągnął paczkę z nasionkami dyni, otworzył wkurzony i wyciągnął jedno nasionko. Zjadł jego zawartość i w jeszcze większej furii wypluł łupinę.
    Na scenie pojawiło się trzech śpiewaków. Kiedy wydobyły się pierwsze dźwięki, wiedziałam już, że jeśli jeszcze kiedyś moja intuicja przemówi choć najcichszym szeptem, muszę podłączyć głośnik i na ślepo robić dokładnie wszystko co mówi.
     Koncert był wydarzeniem jakiego nigdy nie zapomnę. Wszystko co słyszałam  obudziło, na wskroś przeszyło moją duszę, wyprało każdą komórkę z wszelkich negatywnych emocji. A zgarnięte dawka pozytywnych emocji na pewno pozwoli przeżyć zimę.
     Kiedy już myślałam, że nic nie jest w stanie mnie zaskoczyć, w środku koncertu zerknęłam na Fetę. Była ponownie w swoim żywiole, wymachując rękami, nogami, śpiewając całą swoją duszą. W przypływie kulminacji emocji, Feta po prostu wstała z miejsca i nawet ja sama się zastanawiam, czy mi się to przyśniło, ale nie dość że wstała to wyszła na środek, przed samą scenę i po prostu zaczęła tańczyć!
     Wiem dobrze, że takie zachowanie można odczytywać jako szaleństwo, ale również jako oznakę odwagi. A może jedno pokrywa się z drugim…? W każdym razie postanowiłam, że bawię się na tyle dobrze, że udzielę wsparcia Fecie, która właściwie  w ogóle go nie potrzebowała. Za nim jednak odłożyłam telefon, aparat fotograficzny, pokryłam błyszczykiem ustana i oddałam w bezpieczne ręce torebkę, do Fety dołączyła spora grupka i byłam już tylko jedną z wielu tańczących u sceny…
    Tylko przypadkiem zetknęłyśmy się wzrokiem i wiem dobrze, że ona też mi tego nigdy nie zapomni…
     Kiedy koncert się skończył i zaświeciły światła w około męża Fety była górka usypana z nasionek po dyni. Jakoś przeżył to wydarzenie, dzięki Bogu miał dobre zajęcie. Na koniec wydusił z siebie, że nie było tak źle.
    
    Począwszy od rana taniec Fety oraz mój jest, czego można było się spodziewać, głównym tematem rodzinnych żartów. Ale my obydwie jesteśmy z siebie bardzo dumne.
    Dziś za to Feta zabrała mnie na zakupy i kupiła mi zestaw skarpetek w różowe kropki na zimę. Może nie będzie ona, aż tak straszna? Oczywiście bawiłyśmy się świetnie, a ja stwierdziłam że muszę po pierwsze jeszcze lepiej mówić po Grecku, a po drugie zastawiać Janiego częściej w domu.
PS.
Jani bawił się równie genialnie. Razem z Ogórkiem oglądali film pod tajemniczym tytułem  “Zombiland”….
PS2.
Dla bardzo zainteresowanych, albo cierpiących obecnie na chandrę, z pozdrowieniami przesyłam link do jednej  z piosenek koncertu:
 
      
     

Dlaczego Greczynki tak wysoko podnoszą głowy?… sobota, 3 września 2011

        Fetę, czyli matkę Janiego poznałam jakieś trzy, cztery lata temu, kiedy Jani kończył studia i przeprowadzał się do swojego domu. Bardzo bałam się tego spotkania, bo zdawała sobie sprawę, że będę miała do czynienia po pierwsze z jego matką, a po drugie z grecką matką. Dzięki Bogu polubiła mnie bardzo od samego początku, widząc iż nie mam wcale żadnych złych zamiarów w stosunku do ukochanego, pierworodnego syna. Ja również bez udawanej sympatii, poczułam, że nadajemy na tych samych falach.
      Matka Janiego przyjechała, żeby pomóc spakować syna i pozostawić mieszkanie w nieskazitelnej czystości, tak by nawet następny lokator, wiedział doskonale, że jego poprzednik należał do szanującej się rodziny. A jej podstawą jest, jak wiadomo – czysty dom.
     Feta sprzątała całe trzy dni. Nigdzie nie wychodziła, tylko zaszyła się w mieszkaniu, wraz z wszelkimi dostępnymi w markecie środkami czystości. Czyściła okna, podłogi, kafelki, szafki, a nawet fugi pomiędzy kafelkami. Dokładnie przeglądała każdy przedmiot, zadając sobie  pytania: przyda się, czy nie? jest to ładne, czy brzydkie? Poczym wkładała do odpowiedniej przegródki: “śmieci”, “oddać komuś”, “wziąć ze sobą”. Po całych trzech dniach pracy mieszkanie wyglądało, jak po generalnym remoncie i do prawdy trudno było je poznać. A kiedy już złożyła ostatnią ścierkę i odłożyła mopa, powiedziała do Janiego:
  A teraz synu, zabierz mnie gdzieś, gdzie mogę się zrelaksować i przede wszystkim zabawić.
     Jani wiedząc doskonale co mamie chodzi po głowie, zamówił stolik w najlepszej kawiarni, gdzie miał grać koncert jakiś tradycyjny, grecki zespół. Feta poświęciła cały wieczór koncentrując się na swojej urodzie, po czym gotowa stanęła u progu drzwi.
-Mamo…., ale ta sukienka jest za krótka….- powiedział Jani, przyglądając się uważnie swojej mamie, która doprawdy, ujmując to delikatnie – naprawdę nie wyglądała na swój wiek… Feta pozostała niewzruszona, tylko jeszcze wyżej zadarła głowę i spokojnie odpowiedziała:
-Synku, zapamiętaj sobie jedno: po pierwsze jestem kobietą, a dopiero po drugie twoją matką…
      Wieczorem bawiła się wyśmienicie. 
                                                                             ***
         Feta właściwie nigdy nie pracowała. Zajmowała się domem i dziećmi, wkładając w to całą swoją energię i pasję. Z feministycznego punktu widzenia, można mieć spore wątpliwości co do takiego stylu życia. Feta właściwe całkowicie jest zależna od swojego męża, a jej źródła dochodu są właściwie symboliczne. Jednakże kiedy wchodzi się do domu, który stworzyła, cały współczesny feminizm można zmiąć jak kartkę papieru i wrzucić do kosza na śmieci.
    Każdy dzień Feta rozpoczyna od szklanki kawy z lodem. Dumnie chodzi po swoim domu, sprawdzając czy aby na pewno wszystko jest w należytym porządku i tworząc listę potrzebnych zakupów. Nic nie może umknąć jej uwadze. Robi drobne porządki, a te większe  zostawia młodej Albance, która przychodzi posprzątać co jakiś czas.  Po chwili relaksu i rozmowie z mężem zabiera się za intensywne myślenie, co ugotować na obiad. Jest w swoim żywiole: układa aktualne menu.
     Nie żegnając ze swojej ręki szklanki kawy, zabiera się za gotowanie. Niczym starożytna, grecka boginka porusza się między lodówką, piwniczką z zapasami, a kuchenką. Każdy składnik potrawy dobiera z uwagą i należytą mu koncentracją. Kiedy już obiad w garnkach dochodzi do siebie, zaczyna się następny etap: dobieranie wystroju stołu. Zajmuje to drobną chwilę, po czym na stole znajduje się odpowiedni obrus (Boże broń cerata!), do którego kolorystycznie dobierane są serwetki. Również i talerze wpasowują się w harmonię kolorów i kształtów. Feta jest w swoim żywiole. Powoli, z należytym pietyzmem wchodzą kolejno dania. Każde na swoim miejscu i każde w należytej  kompozycji.
     Za każdym razem kiedy siadam do stołu mam ogromną ochotę zrobić zdjęcie, bo to naprawdę takie codzienne, drobne dzieła sztuki. Kiedy już wszyscy w komplecie siedzą przy stole, Feta nalewa sobie szklaneczkę uzo i  z dumą patrzy na domowników. Biada temu, kto nie powie komplementu  i daje sobie odciąć rękę, że to najszybsza droga do utraty głowy! Wiadomo, kto w domu rządzi tak naprawdę…
     Po obiedzie jest czas na relaks. Feta nie może zmywać naczyń, ponieważ płyn do zmywania destrukcyjnie wpływa na jej dłonie. Wykluczone są też gumowe rękawiczki ochronne, ponieważ i one zawierają tajemniczą substancję negatywnie wpływającą na skórę rąk. Niestety, nic nie da się  z tym zrobić – tragiczna sprawa…A naczyniami musi zająć się ktoś inny.
   Wieczory upływają równie beztrosko, jak ranek i popołudnie. Urozmaiceniem czasu jest wizyta u  fryzjerki, zakupy,  rozmowa z przyjaciółką lub jedną z sióstr, przyjmowanie gości, a w najgorszym przypadku wcześniejsze pójście spać…
   Ehh….życie kobiety zgodnie z jej tradycyjną rolą, to naprawdę wielka tortura…
   Co jakiś czas Fetę dopada jednak  wena twórcza…W tedy czuje w sobie przypływ sił twórczych i natychmiast musi zmienić kolor ścian, czy też układ mebli w mieszkaniu. Feta jest mózgiem każdej z takich operacji, natomiast podwykonawcą oczywiście ojciec, który nie ma prawa się sprzeciwić. Może marudzić jak tylko chcę, ale niech spróbuje koniec końców nie być  zadowolony – przecież dom wygląda tak reprezentacyjnie…
-Mamo, miałem wczoraj bardzo dziwny sen…- zwierzył się raz przy obiedzie Jani.
-Śniła mi się babcia. Widziałem ją tak jakby jeszcze żyła…
-To naprawdę niesamowite synku, co za sen…- powiedziała mama, wpatrzona w syna jak w obrazek.
-Wiesz, jest w Grecji taki bardzo stary przesąd…- kontynuowała dalej. – Możesz go nie znać bo jest bardzo stary. W każdym razie, chodzi o to, że jak przyśni ci się jakaś osoba, która już nie żyje, musisz zabrać swoją ukochaną na zakupy i kupić jej wszystko co chce….W tedy zmarła dusza, odzyskuje swój spokój…A później musisz zabrać tą ukochaną jeszcze na kawę po zakupach….- Jani patrzył na matkę w wielkim skupieniu.
     Przesąd był wyraźnie grubymi nićmi szyty, a ja się zastanawiałam skąd taki nonsens przyszedł Fecie  do głowy. Jani pewnie za chwilę parsknie tylko śmiechem.
     Okazało się jednak, że wcale nie parsknął, a Feta zna swojego syna widocznie lepiej niż ja. Z drugiej strony, jeśli ja wierzę w przepowiednie wahadełka, to dlaczego miałabym nie wierzyć w tak piękne greckie przesądy?
                                                                              ***
     Wróciliśmy z niezwykle udanych zakupów i pysznej kawy. Naprawdę, niesamowite w Grecji mają te przesądy… Idąc do naszego pokoju, zajrzałam na chwilę do sypialni Fety i jej męża. W centralnym miejscu, dokładnie nad łóżkiem wisi wielki obraz. Nie przedstawia on żadnej martwej natury, albo pejzażu. Na obrazie jest namalowana półnaga kobieta  ubrana tylko w bardzo skąpą bieliznę, trzymająca czerwoną różę. Widziałam ten obraz wiele razy i przestał mnie już dziwić. Zdziwiłam się tylko trochę, kiedy przyjrzałam się mu bardziej. Kobieta z obrazu jest jakby troszeczkę do Fety podobna. A może mi się tylko tak wydaje…?

 W każdym razie czuję, że mogę się tutaj wiele jeszcze nauczyć… W ramach nauki postawiłam sobie dziś dwa
 małe cele: ukłonić się w stronę tradycji, po czym bardzo wysoko podnieść swoje słowiańskie czoło.

Z zupełnie innej beczki …

Tak na marginesie, korzystając z przestrzeni tego bloga, dla osób zainteresowanych sztuką, chciałam zareklamować mój artykuł, na temat pewnej fińskiej fotografki – Aino Kannisto. Znajduje się na on na fantastycznym blogu mojego kolegi po fachu, który pisze na temat różnych artystów, często takich, o jakich stanowczo za mało się pisało.
http://www.arthistery.blogspot.com/
http://arthistery.blogspot.com/search/label/Aino%20Kannisto

Pewna delikatna kwestia…środa, 31 sierpień 2011

        Doprawdy nie wiem za bardzo jak poruszyć temat pewnej delikatnej kwestii, która chodzi mi po głowie już jakiś czas. Myślę więc, że może zacznę trochę z innej strony, a meritum sprawy ujawni się samo…
       Nasza grecka przeprowadzka odbyła się trochę ponad dwa tygodnie temu. Fakt, że na lotnisku prawie płakałam, mając w głowie myśl, iż na wieki opuszczam Ojczyznę,  a na dodatek wisi nade mną tragiczna wróżba wahadełka, wydaje się być już zupełnie inną epoką. Nie myślę, że mam tu żyć tylko dwa lata – naprawdę! A jeśli nawet – być może będą to dwa najpiękniejsze lata życia? Mniejsza z resztą z tym…
     Każdego ranka wstaję i patrzę przez  balkon na bezkres morza. Z dania na dzień moja skóra staje się bardziej brązowa. Ograniczyłam ilość kosmetyków do minimum, bo przy tej pogodzie i tak nie ma to sensu. Na dodatek codzienne pływanie,  sprawiło że już nie pamiętam nawet jak kiedyś bolał mnie kręgosłup. Wiele życiowych, codziennych spraw, wydaje się być prostsza. Już nawet przyzwyczaiłam się do faktu, że nadal nic nie wiadomo, co będziemy robić w najbliższej przyszłości i udało się mi znaleźć jakiś psychiczny spokój w tym wielkim baraku życiowej stabilizacji. 
     Wczoraj rano zadzwonił do Janiego telefon. Był to jego kuzyn czyli Ogórek, który prócz bycia kuzynem jest również najlepszym przyjacielem Janiego,  z którym właściwie się wychował. Ogórek jest  odrobinę starszy niż Jani i  za jakiś czas będzie miał 30 lat, co jak wiadomo w naszej kulturze jest pewną granicą, mobilizującą do zastanowienia się nad sobą, zadania sobie popularnego pytania: co zdążyłem/am przez ten czas osiągnąć? Mimo, iż moja granica 30stki, jest dość odległa – ja zadaje sobie to pytanie już od jakiegoś długiego czasu  i wciąż się oczywiście tym… stresuje. Ogórek za pewne nigdy sobie tego pytania nie zadał i być może nigdy nie pojawi się w jego głowie. Jego postawę życiową można by zamknąć w słowach „nie chcę od mojego życia niczego nadzwyczajnego – i dajcie mi wszyscy święty spokój!”.
     Na jego życiowe nieszczęście wygląda bardzo dobrze, czego niestety nie dało się zepsuć przez bardzo niezdrowy tryb życia. Mimo, iż jest cukrzykiem nigdy nie je niczego co jest zielone! Pali paczkę dziennie, a jedynymi płynami jakie dostarcza organizmowi w ciągu dnia jest kawa  z lodem i cola – dzięki Bogu w wersji „lajt”. Nie wiem – być może w tym  też jest sekret, bo koło Ogórka zawsze krąży jakaś piękność. Przez trzy lata miał dziewczynę, która bez problemu mogłaby się znaleźć na okładce jakiegoś magazynu o modzie. Szczerze jej jednak powiedział, tak samo jak każdej innej, że niestety, ale niczego od siebie nie może jej dać, ale jak już tak bardo chcę to mogą się widywać. Dziewczyna robiła co mogła, jednak przez trzy lata, nie udało się wydobyć z Ogórka chociażby cienia nadziei na jakiekolwiek zaangażowanie, odrobinę czułości.  No cóż, kuzyn powiedział wprost jak sprawę widzi i słowa dotrzymał.
      Ogórek zadzwonił, żeby zaprosić nas na wspólne wylegiwanie się na plaży wraz z jego przyjaciółmi. Spotkaliśmy się około południa. Kiedy tylko położyłam się na ręczniku i zamknęłam oczy, cudownie się relaksując, poczułam że coś łaskocze mnie w nos. Już nie zdziwiło mnie to co zobaczyłam, bo Ogórek zwykle się tak ze mną wita: przystawił mi do nosa swoją wielką, śmierdzącą stopę. Od jakiegoś czasu systematycznie się rewanżuje, ale przy jego paluchach, moje pomalowane na różowe paznokcie  u nóg, to tylko jakaś niegodna uwagi parodia…
       Pogoda była wspaniała, plaża i morze jak z pocztówki, a ja byłam…jedyną osobą, która tego dnia pływała, ponieważ nikomu innemu prozaicznie się nie chciało. Kuzyn w tym czasie został poddany przymusowemu masowaniu pleców, jego nowej dziewczyny, której usilnie mówił, że nie chce masażu, w gole nie lubi jak go ktoś dotyka. Ale dziewczyna z fascynacją patrząc na Ogórka, nie dała sobie przemówić do rozumu.
     Po kilku godzinach udaliśmy się do domu, w którym mieszka Ogórek w raz z całą rodziną. Siedzieliśmy razem przy stole, trochę rozmawialiśmy o niczym, relaksując się po odpoczywaniu na plaży….Kuzyn w tym czasie brał prysznic, a jego dziewczyna sprawdzała coś w komputerze. Po chwili wyszedł z łazienki, ubrany w puchaty, biały szlafrok…..i….. puścił bąka, który zagłuszył wszelkie inne słyszalne odgłosy w pobliżu…
      Naprawdę, nie było możliwości, żeby udać, że się tego nie słyszy. Nastała więc kilkusekundowa martwa cisza, po której część osób w mieszkaniu, jak gdyby nigdy nic wróciła do rozmowy, a część zaczęła się głośno śmiać.
    Doskonale zdawałam sobie sprawę, że tylko ja mam minę, która mówi że trwam obecnie w życiowym szoku, a Jani przejęty moją reakcją po prostu znalazł się między młotem, a kowadłem i zupełnie nie wie co zrobić ze swoją twarzą.
    No cóż, krótki czas potem poszliśmy  do domu, ale ta sprawa wciąż nie dawała mi spokoju. Myślałam, że wiem o tym kraju już sporo i nie ma zbyt wielu rzeczy, które mogą mną zaskoczyć, ale to był jednak spory szok.
     Akurat jak weszliśmy do domu, mama Janiego już czekała z obiadem. Cała rodzina zasiadła do jedzenia, ale moja delikatna kwestia wciąż nie dawała mi spokoju. Postanowiłam więc spytać o to wprost mamę Janiego i Olivki, które w żaden sposób nie były zażenowane moim pytaniem.
-Ogórek puścił przy tobie bąka? – spytała mama Janiego. Kończąc później sama…
-No, cóż on tak po prostu ma.
-Mój chłopak też przy mnie to notorycznie robi. – dodała Olivka wpychając sobie do buzi frytki.
         Zaraz, zaraz….Jeszcze raz przetłumaczyłam to sobie w głowie.. Chłopak Olivki…puszcza przy niej bąki…Spytałam Janiego – czy na pewno – dobrze zrozumiałam….
-No pewnie! Puszcza przy mnie bąki! Nie przeszkadza mi to, ale za to, jak mu się przy mnie odbije….- w tym czasie Olivka prawie, że wstała od stołu, nieustannie żując frytki i  wskazując   palcem na podłogę dokończyła – To mu każę natychmiast wychodzić z pokoju i mówię do niego jak do psa – ty wieśniaku, jak możesz! – po czym Olivka zarzuciła do tyłu swoje piękne, długie czarne włosy i z  powrotem siadła na krzesło sięgając po jeszcze większą porcję frytek.
-Za raz …. za raz….Chwilkę…- dodała po chwili zastanowienia…
-To Jani przy tobie tego nie robi?!!
-No…nie….
-Jani, no naprawdę…-powiedziała mama, patrząc na niego z nieukrywaną dumą.
-Jak ja cię wychowałam….
-No…no….- dodała Olivka – Gentleman!
       I tak właśnie po tej rozmowie doszło do mnie, że mam przy sobie prawdziwy skarb. A przynajmniej na pewno w skali Grecji.
       Jednak  całkiem na poważnie, to znów nadziwić się nie mogę, jaki wpływ ma na nas i nasze życie kultura, w jakiej przychodzi nam żyć, która tak  determinuje nasze postrzeganie świata. Dopiero teraz to do mnie dochodzi…
PS.
Zapowiadany przez babcię Oliwę obiad naprawdę się odbył. Siedziałam cały czas obok niej. Dzięki Bogu, Jani nie  musiał już zadawać za mnie pytań, bo nauczyłam się zadawać je sama. Spytałam się między innymi, o to czy jest szczęśliwa. Powiedziała, że tak, zwłaszcza kiedy wszyscy tak razem siedzimy i się głośno śmiejemy. Jest to z pewnością jedna z najbardziej fascynujących osób, jakie było mi do tego czasu dane poznać. Oby żyła 1000 lat!

 
     

Oliwa z oliwek ma już 97 lat!…sobota, 27 sierpień 2011

Oliwa z oliwek to składnik greckiej sałatki, jaki doskonale  odzwierciedla babcię  Janiego, która dziś obchodzi swoje 97 urodziny! Tak na marginesie młodsza siostra Janiego, czyli Olivka, swoje prawdziwe imię otrzymała właśnie po babci, czyli Oliwy z oliwek. Żeby je odróżnić, przy młodszej używa się tylko zdrobnienia. Rzeczywiste imiona moich postaci znakomicie więc przekładają się imiona wzięte ze składników sałatki!
     Jak wiadomo w greckiej kuchni, oliwa z oliwek to podstawa każdego dania. Tak samo prawdziwą podstawą rodziny jest właśnie ta babcia. 97 lat! Za każdym razem kiedy jedziemy do niej w odwiedziny, mam pełną świadomość, że mam sposobność widzieć kogoś niesamowitego, bo nigdy w życiu nie miałam do czynienia z tak wiekową osobą. Dziś z wiadomych przyczyn to uczucie niesamowitości znacznie wzrosło.
     Można by przypuszczać, że babcia, czyli Oliwa, w tym wieku jedyne co może robić  to leżeć w łóżku, w jakimś ośrodku dla starszych ludzi lub też w najlepszych okolicznościach, jest pod stałą opieką pielęgniarki. Nic podobnego! Oliwa ma się wyśmienicie! Co prawda mieszka sama, bo jej mąż umarł już dobre kilkanaście lat temu, ale na pewno ostatnie co jest jej potrzebne to opieka medyczna. Mieszka w małym domku, jakieś pół godziny od miasta i systematycznie jest odwiedzana przez wszystkich członków rodziny. Chodzi żwawo o własnych siłach, zawsze żywo gestykuluje kiedy mówi, no właśnie….właściwie nie mówi tylko krzyczy, a jak już zacznie to nigdy nie ma temu końca. Zdaje sobie sprawę, że być może trudno w to uwierzyć, ale ponownie daje sobie odciąć rękę – ani trochę nie koloryzuje!
      Najciekawsze jest jednak to, że Oliwa jest zawsze, naprawdę zawsze uśmiechnięta! 97 lat uśmiechu wyrzeźbiło jej twarz w tak przepiękny sposób, że czasem znów zastygam podczas patrzenia się na jej niebieskie, zamglone, ale zawsze jednak radosne oczy – z nieukrywaną zazdrością.
       Kiedyś poprosiłam Janiego, żeby spytał się Oliwy, jaki jest sekret tego, że jest na świecie już tyle lat i ma się tak dobrze…:
-Jaki sekret?! – odkrzyknęła szybko.
-Co babciu robisz, że żyjesz tak dużo: co jesz? O której wstajesz? Jak wygląda twój dzień?
-No jak to co jem synku – to co wszyscy!
-To znaczy pizze? Frytki? – dopytał Jani.
-Nie ty  idioto: chleb, groch, fasole i jak zostanie trochę mięsa, to raz w tygodniu podjem. Poza tym wszystkie problemy powierzam Bogu, więc nie mam żadnych problemów! Haha! Tylko w niedzielę wstaje bardzo rano, żeby pójść do kościoła. Idziemy we trzy, a właściwie bierzemy taksówkę. Taksówka kosztuje dwa i pół euro. Każda płaci po euro, tylko jak płacę pół euro bo przecież to ja dzwonie po taksówkę – tak jest sprawiedliwie…- I tak dalej toczyło się odpowiadanie, które po chwili zeszło na zupełnie inne opowieści, między innymi o tym jak to dranie z rządu przez kryzys odebrali jej dwa euro z emerytury i jak to ojciec Janiego raz pojechał do szpitala i wycinali mu wyrostek robaczkowy. Opowieści pełnej niesamowitego gestykulowania nie dało się przerwać i po tym incydencie Jani stanowczo zabronił mi zadawać jakichkolwiek pytań babci.
        Wracając jednak do meritum…nasza wizyta urodzinowa miała być wielką niespodzianką. Pojechaliśmy wraz z mamą Janiego, Janim, Olivką oraz znaną już z uczenia się angielskiego ciotką (ciotka zaczęła mówić swoim angielskim również do Olivki…). Po drodze kupiliśmy torcik wraz ze świeczkami, trochę zwykłego jedzenia dla babci i popkorn, ponieważ jest jego wielkim smakoszem.
     Nim doszliśmy do bramy, babcia stała już przy drzwiach i przywitała nas z wielką radością. Wszyscy zaśpiewali….no właśnie…dzięki Bogu w wersji greckiej nie śpiewa się sto lat, tylko po prostu wielu lat. Ale ja wciąż musiałam gryźć się w język, żeby tylko nie powiedzieć 100 lat! Oliwa przyjmowała życzenia, cała była obściskiwana  i wycałowywana. Za każdym razem mówiła, że „nie trzeba, nie trzeba”, ale na jej ślicznie pomarszczonej twarzy, widać było najprawdziwsze, szczerozłote szczęście. Jak jeszcze teraz o tym myślę, to naprawdę łezka mi się w oku kręci – to było tak piękne i autentyczne.
    Po chwili spontanicznie stwierdziliśmy, że przy takiej okazji koniecznie trzeba zrobić kilka zdjęć. Jani wyjął aparat i jak tylko Oliwa zobaczyła co się święci, żwawo zeskoczyła z łóżka, na którym siedziała i podreptała do innego pokoju. Wyglądało to na ucieczkę, ale tak nie było. Jak się okazało babcia rezolutnie przeczesała swoje białe włosy i poszła przebrać się w inną sukienkę – która była dokładnie taka sama jak poprzednia – czyli czarna, prosta podomka. Zadowolona wróciła na swoje miejsce z jeszcze szerszym niż poprzednio uśmiechem.
      Olivka za to w tym czasie okręciła sobie głowę wstążką z pudełka po torcie, a ja zawiązałam jej spektakularną kokardę. Dosiadła się szybko do swojej babci i kazała się objąć jak tylko może.
-Przecież wiesz, że moja lewa ręka jest niesprawna. – poskarżyła się babcia.
-Wcale ci nie wieżę, kłamiesz jak zawsze.
-Przecież mam już prawie 100 lat! Naprawdę już niedomagam..
-I co z tego? – odpowiedziała Olivka z nieukrywanym wyrzutem.
     I jakimś cudem, nie cudem babcia wyciągnęła lewą ponoć niesprawną już rękę i objęła swoją wnuczkę tak mocno jak tylko potrafiła.
    Wyszliśmy po jakiś trzech godzinach. Wszyscy naprawdę skonani, bo babcia naprawdę gada jak najęta. Oliwa za to promieniała szczęściem, tak że trzeba było aż mrużyć oczy. Wychodząc zobaczyłam, że obok łóżka,  na którym zawsze siedzi w tej samej pozycji (czyli z jedną nogą wyprostowaną, a drugą ugiętą), ubrana zawsze dokładnie w tą samą czarną sukienkę przeznaczoną dla wdów, wiszą zdjęcia Oliwy  z wszystkimi członkami rodziny z przestrzeni kilku lat. Najśmieszniejsze jest to, że na każdym ze zdjęć siedzi na tym samym łóżku, dokładnie w tej samej pozycji i tym samym ubraniu, nie wspominając już o tym samym szczerym uśmiechu.
     W to co ma wydarzyć się jutro, sama jeszcze nie mogę uwierzyć – z okazji tak miłego święta Oliwa postanowiła zaprosić wszystkich członków rodziny i najbliższych przyjaciół  do jednej z najlepszych tawern w mieście…Trzy razy pytałam się Janiego czy dobrze zrozumiałam?….Jak się okazuje zrozumiałam doskonale, ale w to już pewnie nikt nie uwierzy…

Prosta przyjemność jedzenia rękami….środa, 24 sierpień, 2011

      Już od dobrych kilku dni słyszałam, że wkrótce mamy się wybrać do tawerny. Mama Janiego, która jest uznawana za bezrobotną, miała właśnie odebrać swój zasiłek. Kryzys, nie kryzys, ale proste rozumowanie każdego Greka, każe zaraz po wypłacie zabrać wszystkich swoich najbliższych do tawerny i zafundować, wszystko czego chcą. I to nie jest żart, ani żadne podkoloryzowanie – tak właśnie jest. Naprawdę do tej pory nie mogę się nadziwić, że ten kraj przeżywa kryzys dopiero teraz i jeszcze nie upadł!
     W każdym razie wyjście do tawerny to naprawdę wielka sprawa. Olivka, podobnie jak i ja żyłyśmy tą zapowiedzią już od początku tygodnia. Przyszła  z pracy, w której pracuje z małymi dziećmi jako logopedka, w szarym dresie i obwisłej koszulce z wyblakłym logo firmy. Na jej ubraniu widać było jeszcze ślady śliny i glutków małych klientów, podobno wczoraj jeden ją obsikał… Przepoczwarzyła się w jakieś pół godziny. I nie wiem co robiła w łazience, ale po wyjściu wyglądała naprawdę spektakularnie. Ma czarne włosy jak atrament, skórę w kolorze kości słoniowej, czarne oczy i usta dokładnie jak przysłowiowa malina. Jestem pewna, że gdybym była mężczyzną straciłabym dla niej głowę. Dlatego właśnie nie mogę przeboleć, że na co dzień widzę ją w skarpetkach wciśniętych w japonki i męskich obwisłych gatkach. A może jest w tym jakaś logika…. Może Olivka wie o tym jaki kryje się w niej potencjał. Gromadzi go na co dzień skrzętnie, a jak przyjdzie co do czego – wychodzi z pidżamy i przemienia się w prawdziwego motyla. Na pewno – tak to sobie zaplanowala!
     Po drodze, prócz najbliższej rodziny, zabraliśmy ze sobą ciotkę i dwie koleżanki Olivki. Wszyscy ubrani jak na jakąś rodzinną uroczystość znaleźliśmy się przy stoliku kilka metrów od samego morza. Po upalnym dniu, kiedy nawet nie chce się jeść, kiedy przychodzi już wytchnienie, zwłaszcza o rzut beretem od morza, wszystko smakuje inaczej i naprawdę nie podrobi tego, żadna „grecka restauracja”, choćby nie wiem jak dobra, ale nie w Grecji. Pierwszy wszedł prosty chleb, a następnie przystawki, czyli: elementarna podstawa wszystkiego – sałatka grecka plus tzatzyki i  czerwone wino. A następnie krewetki wielkości chomika, ośmiornica, kalmary, świeżo wyłowione z morza…Naprawdę, choćbym nie wiem jak się starała – tego nie dało się zjeść sztućcami, a jedzenie palcami jest czasem tak przyjemne…
     Nie wiem jak  opisać smak, jaki mają w sobie te wszystkie rzeczy w tym całym otoczeniu,  naprawde nie sposób…Chciałoby się też, żeby w takich okolicznościach brzuch nie miał dna, ale to też niemożliwe…Jedyne na co można sobie pozwolić, to przestać liczyć kalorię i myśleć logicznie, ze po dziesiatej sie nie je… Teraz dopiero uświadomiłam sobie, dlaczego do tawerny zaprasza się, aż tyle osób. To prosty pretekst, żeby zamówić dokładnie wszystko co jest w ofercie i  być naprawdę w stanie spróbować wszystkiego.
    Rachunek przyszedł, nie powiem jaki, choć podpatrzyłam[1], wraz ze kawałkami różnych ciast, żeby osłodzić gorycz przy płaceniu. To naprawdę genialny pomysł, podawania rachunku, bo przy wyjmowaniu portfela i wkładaniu do ust czegoś słodkiego, robi się przynajmniej neutralnie. Bez mrugnięcia okiem uregulowała go „bezrobotna” mama Janiego i turlając się do wyjścia udaliśmy się do domu. Nie mam pojęcia, czy w tym życiu będę mogła coś jeszcze zjeść… Ale jednego jestem pewna – jeśli kiedyś będę miała tutaj „gorszy” dzień, to na pewno tak jak stoję, udam się do tawerny i też nie będę liczyć grosza!
    Dodając na koniec – na moje nieszczęście – ciotka Janiego, która była z nami w tawernie właśnie uczy się angielskiego…sama(!)…Zrobiła mi małą awanturę, że ostatnio jak się widziałyśmy mówiłam tylko po angielsku, a teraz chcę mówić już po grecku – więc ona nie może sie odnaleźć! Całą rozmowę angielskim, którego nawet po uzo nie dało się zrozumieć, okraszało co chwilę dolatujące „ćwir ćwir!”. Prosili mnie również, żebym powiedziała jak w Polsce mówią osły…Ale nie urodziłam się wczoraj…! Odpowiedziałam, że w Polsce dawno zastąpiliśmy osły samochodami, więc nie mam pojęcia jakie dźwięki wydają!  A to cwaniaki!!!

  

[1] Zdaje sobie sprawę, że wszystkich to interesuje, więc piszę – za osiem osób zaplacilusmy  120 euro:DD