Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – greckie inspiracje w modzie na wiosnę i lato… poniedziałek, 7 maja 2012

       O tym, że dla Greków moda jest bardzo ważna, zdołałam się przekonać już dawno temu. Mieszkamy teraz w bardzo małej wiosce i ta teza tylko się potwierdza. Mimo, że miasteczko ma naprawdę kilka ulic na krzyż, jest w nim jedna spora kawiarenka. Tam zaś każdego wieczoru odbywa się prawdziwe fashion show. Dziewczyny jak i faceci wyglądają fenomenalnie i naprawdę jest się czym inspirować.
     Szczególnie znamienny jest dla mnie jeden fakt… Przy budynku, gdzie obecnie pomieszkujemy znajduje się mały kiosk. Jest tam zawsze coś do picia, coś słodkiego i kilka gazet. W tym zawsze świeże, greckie wydanie magazynu Vogue. Tak jest – Grecy mimo, iż są dość małym krajem posiadają swoją własną edycję tej modowej „biblii”.
     Na początek pierwszego pracującego tygodnia maja, 5 greckich modnych inspiracji. Mam nadzieję, że mimo wszystko ten tydzień nie będzie aż tak ciężki! Życzę wszystkim spokojnego poniedziałku J
1.      Styl marynarski, czyli paski, paski, paski – styl marynarski, a zwłaszcza biało – granatowe paski, to coś co nieodłącznie wiąże się z grecką modą. Grecja to przecież głównie morze więc i marynarzy jest tu dostatek. Od momentu, kiedy w witrynach sklepowych zaczęły pojawiać się wiosenno – letnie wystawy, ja dostaję biało – granatowego oczopląsu. Bardzo podoba mi się ten trend – wygląda zawsze elegancko, lekko i wyraziście, czyli idealnie zwłaszcza na lato!
2.      Męskie kapelusze zwłaszcza dla kobiet – szczególnie te eleganckie, wykonane ze słomy. Moda na nie, zaczęła się już dobry rok temu. Teraz wydaje mi się, że są właściwie wszędzie. Na greckie słońce są naprawdę świetne, również ze względów praktycznych. Szczególnie bowiem latem przebywając w krajach południowych trzeba dbać o nakrycie głowy. Taki kapelusz skutecznie uchroni przed bólami głowy pod koniec dnia, kiedy słońca było  za wiele.

Jennifer Aniston– zawsze wie co jest modne! To  grecka duma narodowa, bowiem jej korzenie są właśnie greckie. Podobno ślub Aniston ma odbyć się lada moment – na Krecie!

    3.      Greccy faceci są modni również wiosną i latemuwielbiam południowy typ męskiej urody! Postawni, ciemni Grecy są moimi ideałami… Ach! Bardzo lubię również ich sposób bycia i to – jak o siebie dbają. Długo zastanawiałam się jak ująć w słowa, to jak greccy panowie się ubierają, jaki jest ich styl. Olśniło mnie, kiedy obserwowałam szykującego się do wyjścia na randkę Czosnka. Zawsze przed wielkim wyjściem wygląda,  jakby nic ze sobą nie robił i właśnie się obudził, ale przez godzinę nie można dopchać się do łazienki J Myślę, że ta reguła dotyczy znacznej części greckiej męskiej populacji. A mianowicie: greccy faceci  wyglądają szalenie modnie, ale równocześnie tak jakby moda w ogóle ich nie obchodziła. W rzeczywistości jednak obchodzi i to bardzo. Grecy uwielbiają zwłaszcza markowe ubrania, ale dobrane i ubrane tak, żeby wyglądały jakby od niechcenia. Wszystko jakby o numer za duże, rozsznurowane do połowy buty i wygniecione podkoszulki. Kilkudniowy zarost i rozczochrane włosy. W rezultacie mamy obraz świetnie wyglądającego faceta, który wygląda jakby nic ze sobą nie robił. I o to właśnie chodzi, ale uwaga – nie dajcie się im  zwieść – oni sporo się napracowali!

    4.      Espadryle – te w najbardziej klasycznej formie. Te buty mają wiekową  już tradycję i zdaje się, że tej wiosny i lata będą przeżywać swój renesans. Ich wzór jest zawsze ten sam, wariacji za to na ich temat – nieskończona ilość. Są również niesłychanie wygodne i co jest wielkim plusem, nie trzeba o nie szczególnie dbać. Przyciąga również cena, co powoduje że można właściwie mieć ich kilka i ewentualnie co sezon wymieniać. Takie epokowe wynalazki jak espadryle zawsze będą powracać i nigdy się nie znudzą. Już myślę bardzo intensywnie o ich zakupie na to lato J

5.      Duża biżuteria – podobno tego sezonu będzie modna duża biżuteria, głównie wielkie i ciężkie naszyjniki. Moda opiera się na przeciwieństwach, więc dość łatwo można było to przewidzieć. W ubiegłym sezonie modne były lekkie i zwiewne naszyjniki, więc teraz przychodzi czas na ich odwrotność.     Biżuteria prezentowana na zdjęciach niżej wpisuje się w ten trend. Te ozdoby zachwycają  jednak szczególnie. Są również dowodem na to, że prawdziwe dzieła sztuki podobać się będą zawsze. Ta biżuteria, prócz ostatniego naszyjnika, pochodzi  bowiem z okresu starożytnej Grecji. Mimo wieku nie stała się jednak ani trochę  passe J. Gdyby tylko mieć coś takiego w swojej szafie… Kobiety zawsze kochały świecidełka i to akurat nigdy się nie zmieni!

Naszyjnik współczesny inspirowany starożytną Grecją
    W temacie letniej, greckiej mody pozostały do omówienia jeszcze sandały. Jest to szalenie ważny, nie tyle element greckiej mody, co wręcz  zjawisko. Dlatego  bliżej lata zapraszam na oddzielny, dość obszerny post.
Tymczasem,  jak zawsze najbardziej inspirująco jest w Salonikach – greckiej stolicy mody:

Grecka Wielkanoc – wkładaj szpilki i bądź przed północą!… czwartek, 3 maja 2012

       Kiedy wychodziliśmy z mieszkania już właściwie zamykały mi się oczy. Za dwadzieścia minut miała bowiem wybić północ. Jak tylko zatrzasnęłam drzwi od samochodu, przeszła mi jednak chęć na spanie. Jani zaczął pędzić jak szalony – jakby miał za chwilę gasić pożar.
-Zupełnie nie mam pojęcia dlaczego tak jest? – zaczął –  Zawsze, co roku, gdziekolwiek bym był, na Wielkanoc jestem minuta przed dwunastą… Nie umiem tego wytłumaczyć, ale tak jest od urodzenia… – mówił i jednocześnie nerwowo kiwał się w przód i w tył, jakby w jakiś tajemniczy sposób to miało przyśpieszyć jazdę.
     W tradycji kościoła greek orthodox, Chrystus zmartwychwstaje dokładnie o północy – jest to więc strategiczny moment, żeby znaleźć się w kościele. W świątyni trzeba być w jeszcze przed dwunastą, bo właśnie wtedy rozpoczyna się najważniejsze święto dla Greków – Wielkanoc.
    Najwyraźniej nie tylko Jani co roku ma organizacyjny problem, bo kiedy wysiedliśmy z samochodu, w stronę kościoła, razem z nami biegła dość spora grupka, wymachująca trzymanymi w rękach świecami.
    Uff… oczywiście zdążyliśmy – na trzy minuty przed dwunastą!
klasztor Osios Lukas
      W tej najważniejszej dla Greków mszy w roku, uczestniczyliśmy w jednej z najpiękniejszych świątyń środkowej Grecji    klasztorze  Osios Lukas. Pochodzi on z XI  wieku, jest ogromny i naprawdę robi wielkie wrażenie. Ma mury grube na około metr, na sufitach średniowieczne freski, mozaiki zaliczane do największych arcydzieł średniowiecza, w powietrzu czuć zapach czasu. Sama msza odbyła się na dziedzińcu, który wypełniony był ludźmi po same brzegi. Każdy z wiernych trzymał w rękach zapaloną świecę. Przez całą uroczystość słychać było tylko męski śpiew bez oprawy żadnego instrumentu. Słowa pieśni były w języku starogreckim, więc  brzmiały tym bardziej egzotycznie. Im bliżej było północy, tym śpiew był mocniejszy. O godzinie dwunastej głos zabrzmiał tak mocno, jakby za chwilę miała zatrząść się ziemia. I rzeczywiście, kiedy wybiła punktualnie  dwunasta, wg tradycji greckiej zmartwychwstał Chrystus. Ludzie zaczęli prawie rzucać się sobie na szyję, obcałowywać i wypowiadać krótkie pozdrowienie: Chrystos anesti! Alitos anesti! (Chrystus zmartwychwstał! Tak, doprawdy zmartwychwstał!). Po czym, chwilę później zaczęto zapalać sztuczne ognie. Dla nas Polaków brzmi to zaskakująco, ale tak właśnie jest – Grecy na zmartwychwstanie Jezusa cieszą się tak bardzo, że zapalają sztuczne ognie!
wnętrze Osios Lukas

wnętrze Osios Lukas
       Dla Greków Wielkanoc jest o wiele  ważniejsza niż Boże Narodzenie i rzeczywiście jest to bardzo widoczne. Świętowanie Wielkanocy nie ogranicza się jednak tylko do komercyjnego opakowania. Grecy naprawdę chodzą wtedy do kościoła i przestrzegają wszelkich, nawet najdrobniejszych elementów tradycji. Wielkanoc to w Grecji szalenie radosne święto. Zastanawiałam się, czy też dlatego część ludzi była tak nietypowo jak dla mnie ubrana. Szczególnie jeśli chodzi o dziewczyny: w wysokich szpilkach, krótkich spódniczkach, mocnym makijażu – wyglądały trochę jakby za chwilę miały iść na wesele. Nie pasowało to do wyjścia do kościoła, ale cóż, przyzwyczaiłam się już, że co kraj to obyczaj.
     Tradycyjna msza po północy trwała jeszcze trzy godziny… Tak jest – od północy do trzeciej rano. Uczestniczyła w niej dość pokaźna ilość ludzi, w tym ku mojemu zaskoczeniu liczna młodzież. Wg tradycji czuwanie po Zmartwychwstaniu, to najbardziej uroczysta msza w kościele.
      Nie będę oszukiwać, że dotrwaliśmy do trzeciej w nocy… Podobnie jak większość Greków, po uroczystym rozpoczęciu świętowania Wielkanocy udaliśmy się na… dyskotekę J To też jest taka tradycja, że po mszy po północy,  dla uczczenia Zmartwychwstania, część ludzi idzie po prostu na imprezę. Moje skojarzenie z weselnym strojem przeważającej części kobiet, było więc całkiem trafionym tropem. Szkoda tylko, że nie wiedziałam że mam ubrać się, aż tak imprezowo… W zwykłej sukience i butach na niskim obcasie, zdaje się musiałam wyglądać jak zakonnica. Po północy Greczynki jak i z resztą Grecy uwielbiają wyglądać naprawdę wyzywająco.
     Mimo wszystko Zmartwychwstanie Chrystusa czciliśmy równie wesoło jak inni, w towarzystwie Czosnka, czyli kuzyna Janiego. Daję słowo – zupełnie bym go nie poznała. Również i Czosnek po północy przeszedł spektakularne przeobrażenie. Po rozciągniętych dresach i dziurawych kapciach pozostało już tylko wspomnienie. Śnieżnobiała koszula, czarne obcisłe w biodrach spodnie i złoty naszyjnik na odsłoniętej klacie… I dopiero wtedy mnie olśniło, że mieszkam z rodowitym przedstawicielem tzw. Greek – Lover, czyli typowym greckim podrywaczem, który na co dzień w dziurawych kapciach tylko tak się maskuje… Szybko więc się ocknęłam i postanowiłam wykorzystać sytuację. Po którymś tam piwie Czosnkowi rozwiązał się język, był skłonny do zwierzeń i dzięki temu wiem już wszystko o greckim podrywaniu – materiał na post jest w trakcie obróbki i zapraszam do czytania przed wakacjami – myślę, że wtedy każdej Polce szczególnie się przyda!

 

Co za biedak…
       Wracając jednak do tematu… Wróciliśmy jak można się było spodziewać bardzo późno, nocą. Za to nad ranem obudził nas zapach pieczonego barana. To jeden z najbardziej typowych widoków greckich Świąt Wielkanocnych. W Wielką Niedzielę już od rana przygotowuje się pieczonego barana. Towarzyszy temu oczywiście głośna muzyka, śpiewy i tańce. Przyznam jednak, że dla mnie widok obracającego się w całości na ruszcie zwierzęcia jest dość makabryczny. Widać wszystko: głowę, rozwartą szczękę jak również i oczodoły. Janiemu ciekła ślina, ja jednak poważnie myślałam nad przejściem na wegetarianizm. Wiem, że takie mięso smakuje zapewne wyśmienicie. Ale samego widoku jakby dopiero co hasającego zwierzęcia po prostu nie trawię.
     Kolejny dzień był również jeszcze świąteczny, ale każdy raczej koncentrował się na odpoczywaniu. Miasto jakby jeszcze bardziej zamarło w oczekiwaniu na obudzenie się dopiero następnego dnia wcześnie rano.
     I tak do następnego razu – dokładnie za rok! Mądrzejsza o następne doświadczenie, będę pamiętać żeby do kościoła założyć kilkucentymetrowe szpilki, a usta pokryć krwistą czerwienią!

Z CYKLU: Zacznij lekko poniedziałek – Grecka prognoza pogody … poniedziałek, 30 kwiecień 2012

    Moja koleżanka napisała mi ostatnio, że lubi czytać „Sałatkę” zwłaszcza w poniedziałki z rana. Pracuje w dużej korporacji i bardzo lubi zaczynać tydzień od czegoś lekkiego.  Myślę, że to fantastyczny zwyczaj. Dzięki za pomysł i pozdrawiam Cię serdecznie Magdo!
    Wiem, że poniedziałków  nie lubi większość z nas, szczególnie kiedy pracuje się bardzo intensywnie. Pomyślałam więc, żeby zacząć nowy cykl „zacznij lekko poniedziałek”, tak żeby przynajmniej chociaż trochę w poniedziałki zrobiło się lżej. Tak więc zaczynamy!

Petroula Kostidou – czyli najsłynniejsza grecka pogodynka. Tryska energią przez cały tydzień – już od poniedziałku z ranaJ

    Grecy, jak to Grecy, większość rzeczy lubią robić po swojemu. Mają zupełnie inny alfabet, ich język nie przypomina żadnego innego, uwielbiają łamać przepisy, lubią robić wszystko inaczej czy też zupełnie na opak. A najlepiej jeszcze tak, żeby w rezultacie było lekko, śmiesznie i zabawnie. Ewentualnie jeszcze na przykład erotycznie…
     Dlaczego więc nie zapowiadać pogody choćby trochę inaczej… Przyznam, w tym kraju naprawdę trzeba się postarać żeby być poważnym. Kiedy czuje się nadchodzącą chandrę wystarczy po prostu włączyć telewizor i chociażby zobaczyć jaka będzie pogoda jutro. To, że będzie słonecznie i nie będzie padać  – to z pewnością wiemy. Sprawdzić pogodę  mimo wszystko  naprawdę warto…

    Tymczasem przyjemnego tygodnia! W Polsce tym razem nie zapowiada się on zbyt pracowicieJ

Trzeciego dnia dobiegłam do… sobota, 28 kwiecień 2012

     Trzeciego dnia dobiegłam do miejsca skąd widać było niewielką, morską latarnię. A taka latarnia jest przecież symbolem przystani, jakimś dobrym znakiem. Zaczęłam iść wolno, bo nie miałam więcej sił. Im bardziej do latarni się zbliżałam, tym bardziej oczywiste stawało się, że jest tutaj jeszcze jedno miasteczko, o którym  siedząc w domu, zupełnie nie wiedziałam.
      Z każdym krokiem widać było wyraźniej, że jest tam coś ładnego. Malutkie rybackie miasteczko, z portem zamiast rynku w umownym centrum, położone było przy zatoce. Prócz morza widać było również góry i zielone lasy. Niewielka latarnia wyglądała tak uroczo, jak z pocztówki, wokoło zacumowane były łodzie, lekko poruszane przez fale.
      Przy samym brzegu było kilka tawern i kilka niewielkich kawiarenek. Wszystko jakby uśpione, bo był przecież środek sjesty. Mimo to można było wyczuć, że tutaj toczy się jakieś życie.
     Następnego dnia do torby spakowałam gazetę i jakąś książkę. Zamiast siedzieć w domu, znów wyszłam i poszłam w to samo miejsce. Spacerem do latarni doszłam w jakieś dwadzieścia minut. Latarnia znajduje się na niewielkim molo. Na nim jest kilka ławek i zawsze świeci tam słońce. Zupełnie nie obchodziło mnie, że w pojęciu greckim, być może dziwacznie wygląda, że siedzę i czytam na ławce zupełnie sama. Nie miało to żadnego znaczenia, bo w końcu poczułam, że to miejsce pełne jest dobrych fluidów.
       Z dnia na dzień czułam się tam coraz mniej obco. Zamiast siedzieć na łóżku i myśleć gapiąc się w okno,  zaczęłam jeszcze więcej czytać i pisać. Wkrótce zrobiłam listę rzeczy, o których podczas patrzenia się w okno, zupełnie zapomniałam. Nazbierało się tego trochę, więc wprowadziłam sobie samodyscyplinę. Plan dnia, to coś bardzo abstrakcyjnego, jednak przywraca porządek w głowie.
      Aż tu któregoś z następnych dni postanowiłam udać się do jednych z kawiarenek i poszukać tej najfajniejszej. Okazało się, że być może nie ma tam Starbucksa, ale widok z każdej z nich wynagrodzić może wszystko. Poza tym, mimo że miasteczko jest tak małe, że trudno znaleźć je na mapie, każda kawiarenka ma szybkie wi-fi, które dostępne jest prawie w każdej części głównej ulicy miasta. Wygląda to bardzo komicznie, bo internet zdaje się dobiera również w każdej łodzi. W każdym razie szybko znalazłam „tą jedną właściwą” kawiarenkę. Prócz świetnego podłączenia, pysznej kawy i fenomenalnego widoku, prenumerują również grecką edycję Vogue. Co miesiąc jest świeże wydanie! Można więc powiedzieć, że jest też całkiem trendi J
     Kelner już mnie pamięta. Przychodzę zawsze kiedy nie ma zbyt dużo ludzi i gra spokojna muzyka. Wkrótce i tubylcy przestali się dziwić, że przychodzę  głównie popracować i jestem przeważnie sama. Kelner zawsze wita mnie z uśmiechem, jakby już na mnie czekając. Ostatnio dostałam od niego wielkie ciastko, bo właśnie miał urodziny J
    Zastanawiam się teraz  ile bym straciła, gdybym te kilka już dni temu nie wybiegła z domu. Ile tygodni, być może miesięcy, żyłabym w przeświadczeniu, że nie ma tu nic ciekawego, szukając ujścia emocji w narzekaniu. Podobno mózg zaprogramowany jest tak, że od razu,  odruchowo odrzuca wszelkie zmiany. Zmiany, nawet te na lepsze, poprostu zawsze na początku przerażają. O ile łatwiej żyłoby się gdyby, dajmy na to –  na nosie, istniał przycisk, który mógłby wyłączyć czasem myślenie. Analizowanie, wybieganie myślami w przyszłość i te złudne przeświadczenie, że wszystkim możemy kierować…
      Tymczasem kolejny problem rozwiązał się sam. Wielki komputer, czy też wielka suszarka Janiego, zakończyła dni swojej świetności. Raz z wielkim chrzęstem się wyłączyła i od tego momentu przestała działać. Co prawda, Jani robił co mógł i przez parę dni nasz pokój stał się  centrum naprawy komputerów. Te wszystkie kabelki i druciki były dosłownie wszędzie. Jani jednak musiał pogodzić się ze stratą. Odkrył za to, że bardzo lubi książki Juliusza Verne’a, a w pokoju zrobiło się, może jeszcze nie przyjemnie, ale z pewnością – cicho J

Przypomniała mi się jedna bardzo ważna rzecz … wtorek, 24 kwietnia 2012

             Kiedy tak siedziałam na naszej wielkiej, dwuosobowej kanapie, patrząc gdzieś w okno i jednocześnie będąc już na skraju załamania, przypomniało mi się, jak jeszcze kilka dni temu, w drodze do Aten, zahaczyłam o kilkudniowy pobyt u mojej siostry, która mieszka w Berlinie.
      Moja siostra z zawodu jest dentystką. Na dodatek mieszka w Niemczech, co w konsekwencji powoduje, że chodzi jak przysłowiowy szwajcarski zegareczek.  Ujmując krótko: konkretna z niej dziewczyna.
-Masz problem – chodzisz rozwalona na cztery różne strony świata. I musimy coś z tym zrobić. – powiedziała, kiedy któregoś dnia zobaczyła, że wstaję w okolicach południa, a wyszykowanie się zabiera mi sporą ilość czasu i energii, na dodatek z tego wszystkiego co drugi dzień dopada mnie migrena.
     Przyznaje: brak pracy „od … do”, życie na walizkach i w podróży, te ciągłe przeprowadzki sprawiły, że z mojej dawnej dobrej organizacji, pozostało już tylko dość odległe wspomnienie, na dodatek dzień zupełnie przestawił mi się z nocą – ot, prozaiczne wytłumaczenie migren. Przyznałam więc, że potrzebna jest mi pomoc. I była to świetna decyzja.
     Jeszcze tego samego wieczora, przy moim  łóżku znalazł się ogromny budzik nastawiony na 6.00 rano, opakowanie z tabletkami melatoniny (jedna na dzień, kiedy robi się ciemno) oraz butelka z gorącą wodą, z którą mimo wiosny, z przyzwyczajenie się nie rozstaję! ( http://salatkapogrecku.blogspot.com/2012/01/co-mozna-zrobic-ze-zwyka-plastikowa.html ).
     Plan był taki: następnego dnia wstajemy o 6.00. Ubieramy się szybko, nie malujemy i nie układamy włosów, a biegniemy na basem, żeby w wodzie być już dokładnie o 6.45.
     Motywatorem była piękna wizualizacja: basen pusty, tafla wody idealnie płaska niczym lustro, cała przestrzeń dla nas. Spokój, cisza o poranku.  Po tym zdrowe śniadanie, zakupy w centrum oraz wizyta w muzeum, a że o tak wczesnej porze na basenie jest zniżka: mamy zaoszczędzone 2 euro plus 2, co razem daje cztery. Gratisowa więc kawa na mieście. Prosta kalkulacja = perfekcyjna mobilizacja! J JJ
    Następnego ranka, mimo moich protestów i zarzekania się, że wieczorem kłamałam – że się na poranny basen godzę, a tak w ogóle to pływać nie lubię, mimo wszystko –   punktualnie o 6.45 byłyśmy już przy właściwym budynku.
    Nie ma to jak prawdziwy niemiecki dryl!
    Byłyśmy przekonane, że będziemy pierwsze – bowiem o tej godzinie basen dopiero co otwierano. Trochę zrzedły nam miny, kiedy pedałując na rowerach wyprzedziła nas jedna para. Jednak oni również nie byli pierwsi…
-No i jak tam? Pewnie pustka! – zapytała moja siostra, odbierając karnety.
    No cóż… Pustka panowała, ale chyba tylko w niemieckich, zapewne idealnie zasłanych łóżkach. Bowiem w basenie nie było już za wiele wolnej przestrzeni… Basen był przepełniony  i to ludźmi w wieku od 60 lat daleko, naprawdę daleko wzwyż!
-No … dalej dziewczynki! Przecież to tylko woda! – krzyknął starszy pan, kiedy „hartując” się powoli wchodziłyśmy do wody. Zdenerwował się nieco, bo blokowałyśmy mu wejście. Kiedy w końcu je odblokowałyśmy, starszy pan ( mimo około 75 lat bardzo trudno było nazwać go było „dziadkiem”), rzucił się do wody i od razu zaczął płynąć kraulem.
     Nie odstawali on niego inni pływacy, czyli cały zespół seniorów, którzy czasem tylko przystając, płynęli  raz w jedną, raz w drugą stronę. Żeby tego było mało, kiedy dopłynęli już do końca, chwytali się metalowych prętów, wystających z nad wody i  jakieś pięć razy podciągali się do góry – tak dla urozmaicenia.
    Oj, nie byłyśmy tam ani trochę pierwsze… Jakieś pół godziny później zrobiło się jeszcze tłoczniej, na szczęście część seniorów po szybkim treningu, udała się do domów… czy też  raczej na szybki bieg – tak, to bardziej prawdopodobna wersja …   
      Był również i mężczyzna bez jednej nogi. Jednak i jemu ten ubytek nie przeszkodził, żeby przepłynąć basen kilka razy wzdłuż i wszerz. Kiedy już wychodziłyśmy kompletnie wykończone, do małego dziecięcego baseniku obok weszła babcia, lat na oko 85. Przed wejściem do wody, odłożyła dwie kule, bez których najwyraźniej nie mogła chodzić.
-Zobacz Dorota, to naprawdę godne podziwu… – powiedziała moja siostra, kiedy obserwowałyśmy ją już zza szyby na zewnątrz. Babcia wykonywała w wodzie powolne, rozciągające ruchy. Przyciągała się do drabinek i odciągnęła. Noga w górę, noga w dół. Ale kiedy upłynęło 10, 15 minut, okazało się, że była to tylko rozgrzewka. Wyszła z dziecięcego baseniku, oparła się o kule i tak ostrożnie przeszła kilka kroków, po czym znów je odłożyła i powoli, zaczęła płynąć żabką, na drugi koniec wielkiego basenu.
    Opadły nam szczęki i patrzyłyśmy jeszcze przez dobrych kilka minut, na wesoły i rześki tłum staruszków w basenie.
    Kiedy więc tak siedziałam na mojej wielkiej kanapie i tępo patrzyłam na okno, wyobraziłam sobie, że patrzy na mnie ta 85 letnia babcia o kulach, która być może codziennie, na kilka minut jeszcze przed siódmą zaczyna rozgrzewkę w basenie.
    Przypominała mi się jedna bardzo ważna rzecz i zrobiło mi się tak zwyczajnie samej przed sobą głupio: jestem młoda, zdrowa i na dodatek mam wszystkie kończyny sprawne. A siedzę i patrzę w okno, jakbym miała co najmniej 100 lat i nie mogła już chodzić.
   Wstałam od razu z miejsca i w tym całym rozgardiaszu udało mi się znaleźć  moje sportowe buty. Odnalazłam również zapas melatoniny i postanowiłam, że dziś wcześniej pójdę spać, żeby również wcześniej wstać.
   Wyszłam z domu i zaczęłam biec.
   Tego dnia obiegłam całe wymarłe miasteczko.
Drugiego odkryłam, że przy brzegu morza, jest droga, po której świetnie się biega. Dotarłam do jej samego końca. Aż  w końcu…
…trzeciego  dnia dobiegłam do…
(c.d.n.)

Mała zmiana planów … piątek, 20 kwietnia 2012

      Kiedy wracaliśmy z zakupów w Ikei, jadąc z dwuosobową rozkładaną kanapą, stolikiem, nowym zestawem kołdra + poduszki, ręcznikami, garnkami, talerzami i wszelakimi sprzętami niezbędnymi przy starcie (w tym zapachowe świeceJ), nastąpiła … mała zmiana planów…
     Przyznaje się bez bicia – dałam się przekupić Janiemu zakupami z w sklepie kosmetycznym, jeśli tylko przetrzymam kilka, trzy, góra cztery noce u jego kuzyna. Jak się okazało, z mieszkaniem przyznanym z pracy jest problem – co prawda jest przyznane, ale nikomu nie śpieszy się z przekazaniem kluczy … Wiadomo – w Grecji nikomu nigdzie się przecież nie śpieszy. Całkiem zabawne jest to w wakacje, ale kiedy w grę wchodzi codzienne życie i załatwianie codziennych spraw, często pięści zaciskają się same, a zęby mimowolnie zaczynają zgrzytać.
      I tak z całym nowym dorobkiem plus moimi wielkimi walizami z lotniska, znaleźliśmy się u Czosnka – czyli kuzyna Janiego. Jak wiadomo, każdy typowy Grek, kuzyna posiada w każdej części kraju, a być może – jak mi się wydaje – w każdej części świata. Czosnek z niczego nie robi problemu i z uśmiechem na ustach, w sumie ciesząc się że przez kilka najbliższych dni będzie miał towarzystwo, powiedział, że możemy zostać tak długo jak  tylko chcemy.
     Tak też wylądowaliśmy w małym pokoiku, w którym obecnie poza zastałym tam łóżkiem, mieści się owa dwuosobowa kanapa. W konsekwencji wchodząc do pokoju, trzeba od razu zdejmować buty, bo właściwie całą powierzchnię zajmują łóżka. Pod spodem lub ewentualnie w kątach, gdzie jest choć trochę przestrzeni, prócz garnków i talerzy z Ikei, są poukładane walizki oraz różnego rodzaju pudła. Ubrania są właściwie wszędzie, bo nikt nie ma siły ich chować, problem pojawia się jednak  – kiedy  trzeba coś odnaleźć, dajmy na to skarpetkę do pary – wtedy dopiero w pokoju czuć adrenalinę.
     Starałam się szukać pozytywów, przyznaje – to bardzo trudne… Jedyne co przychodziło mi do głowy, to co by nie powiedzieć – wszystko mam pod ręką! Ale właściwie … jest internet i komputerów ci u nas dostatek… Jest mój notebook i wielki stacjonarny komputer Janiego z gigantycznym ekranem i całym zestawem pokaźnych głośników, cały ten sprzęt zajmuje pokaźną przestrzeń pokoju. Problem pojawia się, kiedy przychodząc z pracy Jani uruchamia całe to ustrojstwo. Niestety, po przebytej drodze przez pół Grecji, komputer trochę się popsuł i kiedy działa, chodzi tak głośno, jak suszarka. Dzięki Bogu przegrzewa się po maksymalnie 30 minutach i z wielkim zgrzytem gaśnie. Jani zazwyczaj wali wtedy głową w biurko, ale ja czuje ulgę – suszarka przestaje buczeć. 
      Najtrudniejsze były pierwsze dni. Każde szykowanie się gdzieś zabierało mi dwie godziny. Znaleźć cokolwiek w tym rozgardiaszu, to prawdziwa umiejętność. Na szczęście człowiek szybko się uczy, dostosowuje nawet mimowolnie(!)  do sytuacji, czas szykowania  powoli się skracał, a każda odnaleziona skarpetka wywoływała dziecinną niemalże  radość.
    Problem w tym, że kilka dni pomieszkiwania u Czosnka zamieniło się w tydzień, a ten niepozornie przeszedł w dwa… Mogłam się tego domyśleć i nie dać przekupić, ale mądry Polak po szkodzie.
    Ratunku przed samounicestwieniem szukałam więc poza domem. Niestety – na próżno… Miasteczko, które jest w zasadzie większą wioską sprawia wrażenie zupełnie bezludnego. Czasem tylko spotkać można wyrzucającą śmieci babcię lub przebiegającego przez ulicę kota. Tęskniąc za moją kotką, zawsze staram się go dogonić, przynajmniej jemu pomarudzić i powiedzieć jak jest mi tu źle i smuto – nawet jednak koty nie chcą mnie wysłuchać. Wszystko sprawia tu wrażenie jakby było tymczasowe, a i ludzie przystanęli tu tylko na trochę. Popracować, zarobić i odjechać. Są dwa sklepy, mała piekarnia, poczta i bank. Na tym kończy się tutejszy świat.
     Siedziałam więc przerażona wszystkim co mnie tutaj otacza. Wydawało się, że już jedną burzę pokonaliśmy, ale przyszła nowa –  być może jest jeszcze większa.
    Siedziałam więc  czekając – sama nie wiem na co – i być może już prawie bym się załamała, gdyby nie…
… przypomniała mi się jedna bardzo ważna rzecz…

(c.d.n.)

Główna ulica miasta

Droga do sklepu

Centrum!

Sałatka tylko trochę grecka, mimo to – fenomenalna! … wtorek, 17 kwietnia 2012

   
   
     Mój powrót do Grecji poprzedził pobyt w Berlinie, gdzie mieszka moja siostra. Po odwiedzinach stwierdzam, że Grecja chodzi za mną wszędzie! W Berlinie bowiem na co drugiej ulicy – grecka tawerna, w każdym muzeum – starożytne greckie rzeźby, greckie specjały w każdym sklepie i rodowici Grecy – wszędzie!
    W Berlinie, jak podejrzewam – w każdym większym europejskim mieście – zamiast fast foodów – moda na zdrową żywność. W kawiarenkach, sklepach, w metrze i na lotnisku – zdrowe, wiosenne sałatki. Podpatrzyłam jedną, która pojawiała się na każdym kroku – fenomenalnie zdrowa, przepyszna, dająca mnóstwo energii i w smaku – daje sobie rękę odciąć – grecka!
     Jej składniki, dostępne są w Polsce wszędzie. Sam jednak główny składnik – czerwona soczewica – w Grecji jest bardzo trudny do zdobycia…  No cóż… przekonałam się o tym dopiero dziś, kiedy szukałam jej w sklepie. Co za ironia – smak jednak pozostaje jak dla  mnie –  typowo grecki! Tak więc prezentuję: grecka sałatka z czerwonej soczewicy, której w Grecji raczej nie ma :DDD

Składniki:

ü      czerwona soczewica
ü      rukola
ü      suszone pomidory
ü      czerwona cebula
ü      oliwki
ü      cytryna lub limonka
ü      oliwa z oliwek
ü      oregano + bazylia lub inne zioła do wyboru
ü      pieprz + sól

     Czerwoną soczewicę gotuj przez ok. 20 minut, po czym odsącz. Rukolę, suszone pomidory, czerwoną cebulę, oliwki pokrój i  zmieszaj z soczewicą. Dodaj oliwę z oliwek oraz przyprawy. Następnie skrop sałatkę cytryną lub limonką (to szalenie ważny składnik  dla greckiej kuchni). Wszystko dobrze wymieszaj. Można jeść na ciepło i na zimnoJ

Kierunek – Ateny! Grecka Ikea:) … sobota, 14 kwietnia 2012

     Pierwszy raz w życiu tak mocno wytrzęsło mnie w samolocie. Naprawdę – niezłe turbulencje. Lotniska zawsze kojarzą się mi z wielkimi emocjami. Wyjazdy i powroty. Ktoś płacze, że odjeżdża, ktoś inny rzuca się w ramiona na powitanie. Nigdy jeszcze będąc na lotnisku, nie  odjeżdżałam lub nie wracałam skądś zupełnie obojętna.
     Kiedy już zbliżaliśmy się do lądowania trzęsło naprawdę mocno. Mała dziewczynka obok  mocno chwyciła za rękę starszego brata.  Żołądek w pewnym momencie sięgnął mi do gardła.
-Boże, co się dzieje… – pomyślałam, bo jeszcze nigdy prawdziwych turbulencji nie przeszłam.
     Kobieta obok zamknęła oczy. Wcisnęło mnie mocno w siedzenie.
-To było naprawdę ekscytujące… – odezwał się starszy brat puszczając małą rękę siostry z uścisku, kiedy byliśmy już na ziemi. Brakowało mi tylko porządnych oklasków – to kolejny piękny zwyczaj, który jest chyba tylko w Polsce.
   Tak, to było – naprawdę ekscytujące…
       W Atenach sklep Ikea znajduje się blisko lotniska. Logistycznie więc zaraz po wylądowaniu znaleźliśmy się na zakupach. Wybieranie nowych mebli do nowego mieszkania jest chyba jedną z najfajniejszych rzeczy na świecie. Wszystko jest takie świeże, że aż chce się zaczynać wszystko od początku.  Każdy mały przedmiot: nóż, widelec, zwykła szklanka – jest bezcennie potrzebny i staje się symbolem nowego życia.
     Ikea jest jednym z moich życiowych uzależnień. Przyznaje się bez bicia. Na dodatek mieszkając w Polsce, od tego fantastycznego sklepu dzieliło mnie 20 minut wolnym spacerem. Nigdy nie potrafię powiedzieć, gdzie jest północ, gdzie południe, ale w Ikei – zawsze wiem co i gdzie leży i jak znaleźć tą  właściwą drogęJ
     To zabawne, ale będąc w tym sklepie, znów poczułam się jakbym była w domu. Wszystko, dokładnie jak w Polsce, tak samo, bez zmiennie – na swoim miejscu. Pomyślałam, że to naprawdę przydatne odkrycie! Jeśli jeszcze kiedyś będę miała potrzebę w przeciągu kilku godzin poczuć się jak w Polsce, zamiast wsiadać do samolotu,  udam się do Ikei, albo na przykład do Lidla  – tam wszystko uniwersalnie, wygląda dokładnie tak samo jak w Polsce!
      Nagle telefon od Fety:
-Synu, kupiliście już wszystko? Łóżko, szafki, stół, krzesła, talerze? – słychać było głos pełny ekscytacji.
-Mamo, spokojnie, bez stresu. – zdanie, które zawsze obowiązkowo pojawia się w dialogu Janiego z mamą. 
-Słuchaj, zapytaj się Doroty – bo mamy w domu – zupełnie nieużywane sztućce i talerze! Czy ona je chce?
-A czy ja mam w tej sprawie coś do powiedzenia?  – Feta głupie dla niej pytanie syna, pozostawiła bez komentarza…
     Prócz małych rzeczy do domu kupiliśmy również pierwszy mebel – dwuosobową kanapę. Do końca nie wierzyłam, że jest to naprawdę możliwe – ale Jani jakoś wtaszczył ją do małego Nissana. Co prawda całe dwie godziny siedziałam w anomalnym skręcie – ale droga „do swoich czterech ścian” była już obrana.
 
 
PS. Grecka Ikea naprawdę prawie niczym nie różni się od tej polskiej. Poza, no właśnie… prawie… Do końca nie wiem, jak jest to możliwe, ale w restauracji w greckiej Ikea jest do kupienia  prawdziwe ouzo!

Co takiego można tylko w Polsce? cz. 2 …środa, 11 kwietnia 2012

Część 1:

   

      A oto kolejnych 10 rzeczy, które można tylko i wyłącznie w Polsce. Zawsze będę za nimi tęsknić. Ale teraz wiedząc, że są tak bardzo unikatowe przy każdym powrocie, będę cieszyć się nimi co najmniej 10 razy bardziej! Warto zdawać sobie sprawę z istnienia tych polskich skarbówJ I przede wszystkim – chwalić się nimi i nieustannie je promować!

1.      Kiszonki – chodzi oczywiście o ogórki i kapustę kiszoną. Ten niesamowity smak jest typowo polski i absolutnienigdzie nie da się go zastąpić. Plus, oczywiście szczególnie kiszona kapusta uznawana jest za szalenie zdrową. Słyszałam, że w podobny sposób jak kiszone ogórki, kisi się również oliwki. No, oliwki są przesmaczne, ale to jest już zupełnie inna historia.
2.      Śniadania – jako ceremoniał. Na przykład… niedziela rano, kiedy można pospać trochę dłużej, a po wstaniu w gronie najbliższych zjeść wielkie śniadanie, pogadać przy nim, a później może coś poczytać, jeszcze pijąc śniadaniową herbatę czy też kawę. Nie wyobrażam sobie dnia bez śniadania – to jest podstawa, która dostarcza mi energii, w sensie fizycznym jak również psychicznym. Ceremoniału śniadań nie znają  południowcy – jest to dla nich totalna egzotyka. Dla Greków śniadaniem jest ciastko szarpnięte w przelocie, ewentualnie szybka kawa. Mimo tego,  wiem że ze śniadań nigdy nie będę w stanie zrezygnować. W domu „Sałatki” wszyscy już do tego przywykli. Ale po dzisiejszy dzień, zawsze kiedy rano ktoś się w domu zjawił, Feta  z fascynacją wyjaśnia, że bardzo lubię jeść jajka z bekonem na śniadania. Nikt  z Greków nie może się temu nadziwić.
3.      Solar – być może nie każdy o tym wie, ale odzieżowa firma „Solar” jest polska! Niedawno dowiedziałam się, że polskimi markami jest również Reserved, Cubus, Dermika czy Soraya. Dowiedziałam się o tym, kiedy usilnie próbowałam znaleźć te  firmy w Grecji. Nic z tego – są to firmy dostępne w Polsce. Firmę Solar, darzę jednak szczególnym sentymentem. Ceny są wysokie –  trzeba przyznać, ale czasem są również zniżki…JMnie jednak samą wielką przyjemność robi już wejście do tego sklepu: orgia kolorów, kształtów i deseni. Można naprawdę nacieszyć oko i wyjść z dumą, zdając sobie sprawę, że marki na takim poziomie można szukać za granicą ze świecą w ręku.
4.      Truskawki – jak i wszystkie owoce leśne, są sprzedawane w krajach południowych po cenach kuriozalnych, na dodatek  smakują niestety jak z plastiku. Pamiętam jak kiedyś obeszłam wszystkie sklepy szukając truskawek w zamrażarce. Niestety, mrożone owoce w Grecji nie istnieją. W Polsce mamy je właściwie na wyciągnięcie ręki przez cały rok – to prawdziwy skarb!

5.      Radio TOK Fm  – jestem wielką fanką tego radia. Można tam znaleźć audycje o wszystkim! Naprawdę na każdy temat: o jedzeniu, polityce, psychologii, na serio i  na żarty.  Jest to dla mnie wielkie ułatwienie, kiedy chcę posłuchać po polsku czegoś naprawdę interesującego.
 
6.      Kurka Zielononóżka – jak powszechnie już wiadomo, warto inwestować w jajka o niższej cyferce, nawet mimo wyższej ceny.  Mamy wtedy gwarancję, że jajka pochodzą od tzw. „szczęśliwej kurki” – są znacznie zdrowsze i smaczniejsze.
            Jeśli jednak zobaczycie na pudełku od jaj nazwę „Zielononóżka” – kupujcie  z zamkniętymi oczami! Pochodzą one bowiem od kurek, które nie mogą być trzymane w zamknięciu. Zielononóżka znosi swoje jaka tylko w momencie, kiedy jest szczęśliwa: ma więc wolną  przestrzeń, słońce nad głową, może dziobać świeżą trawkę. Nie da się jej oszukać – nieszczęśliwa, czyli w zamknięciu – nie zniesie żadnego jaja!
           Nie mam pojęcia – być może ten rodzaj kurki istnieje również i w Grecji. Nazwa wydaje się jednak nieprzetłumaczalna i tak uroczo może brzmieć tylko po polskuJMnie jednak prócz fantastycznego smaku jajek od Zielononóżki, podoba  się przede wszystkim jej postawa życiowa: na uwięzi jest niezdatna do niczego, szczęśliwa – przynosi naprawdę fantastyczne w smaku jajka! 
          Na temat fenomenu Zielononóżek oraz jajek ogólnie, można dowiedzieć  się z audycji wyżej wspomnianego radia, oto i link:
Co my jemy? Hasło: jaja!
Zielononóżki w całej okazałości
7.      Lumpeksy – przed samym wyjazdem do Grecji, udało mi się kupić przepiękną apaszkę z czystego jedwabiu. Zielono – czerwony, orientalny wzór.  Mieć ją na szyi to czysta przyjemność. Kosztowała… całe 3 zł.  Pochodziła z lumpeksu.
            Na informację, że Polacy kupują w lumpeksach, Grecy często reagują niesmakiem na twarzy. To chyba kolejny dowód, że kryzys w Grecji nie jest jeszcze tak tragiczny…  Dla mnie lumpeksy to upust  fantazji. Do dziś niektóre sukienki z lumpeksów  Olivkę zapierają dech w piersiach.  Nigdy nie może uwierzyć, że kosztują czasem zaledwie kilka euro centów.
  
8.      Jabłka – Polska to prawdziwe zagłębie jabłek. Ich smaku i jego różnorodności na próżno szukać w każdym innym kraju. Najlepsze są oczywiście z takich swoich własnych sadów. Jedno ugryzienie – czuć samo zdrowie. Co za jabłkami idzie, przez ich smak – polska szarlotka zawsze wygrywa!
9.      Inglot – czyli polska firma produkująca kosmetyki do makijażu, pochodząca z Przemyśla. Odznacza się rewelacyjną jakością, niesamowitą gamą kolorów i zawsze minimalistycznie prostymi opakowaniami. Prawie każda dziewczyna ma lakier do paznokci z Inglota. Pamiętam jak jeszcze w klasie maturalnej kupiłam sobie pierwszy cień do powiek właśnie z tej firmy, która dopiero zaczynała się rozkręcać. Kosztował całe 5 zł. Teraz Inglot znacznie bardziej się ceni, a jego kosmetyki podobno są eksportowane gdzieś do krajów arabskich. Słyszałam również, że Inglotem malowana była również sama Madonna!
 
10.    Kina studyjne – w każdym większym polskim mieście są kina studyjne. Mieszczą się zazwyczaj w małych kamieniczkach, są przeważnie stare, małe, a ich krzesła nie zawsze są wygodne. Na czym polega ich urok – zupełnie nie wiem. Za to w moim ulubionym, tuż obok sali jest kinowa kawiarenka. Nigdy nie widziałam, żeby ktoś na seans wszedł z popcornem. Za to można zamówić świetną kawę i pić ją siedząc w środku, nie z papierowego kubka, a z porcelanowej filiżanki.

11.      *Niskie ciśnienie – choć miało być tylko dziesięć rzeczy, nie mogę się powstrzymać… JWiadomo, że każdy ma co jakiś czas, tak po prostu bez powodu, gorszy dzień. Nic się nie chce – dobrze jest wtedy sobie ponarzekać. W Polsce można wtedy całe zło świata zgonić na pogodę, najczęściej jest co ciśnienie… „Oj jak mnie boli dziś wszystko – to przez tą pogodę, przez to ciśnienie, tak, tak…” – ile razy używamy tego zdania. W Grecji to prawie nigdy nie przejdzie. Prawie zawsze bowiem świeci słońce, niebo bezchmurne, bezwietrznie…no i jakby tego było mało – nawet ciśnienie w sam raz! J J J
     A jakie według Was są najlepsze rzeczy, które można  tylko w Polsce???

Wielkanoc – już za tydzień!…niedziela, 8 kwietnia 2012

Liście laurowe
      Dobrą godzinę zajęło nam uzgadnianie z Janim, kiedy w tym roku jest Wielkanoc. Ja usilnie wmawiałam mu, że jest to w ten weekend, on upierał się, że jest to za tydzień. Oboje mieliśmy rację, bowiem w kościele greckim jest ona dokładnie za tydzień.
    Cieszę się z tego powodu bardzo, bowiem przez ferwor całej przeprowadzki, ostatnią rzeczą o jakiej pamiętałam było przygotowywanie się do malowania pisanek, a tak bardzo to lubię. Uff…. Mam więc na to jeszcze cały tydzień!
   Tymczasem dokładnie dziś, tak jak w Polsce tydzień temu, w Grecji była Niedziela Palmowa. Taka typowa w Polsce palma, w Grecji w ogóle nie istnieje. Jej odpowiednikiem są za to gałązki drzewka laurowego. Zazwyczaj wręcza je po mszy ksiądz, są również w wielkich koszach przez całą niedzielę, przed każdym kościołem dla każdego przechodnia.
     Pytanie „czy mogę użyć te liście laurowe do zupy?”, przyszło do głowy nie tylko mi JJJDlatego na każdej mszy, ksiądz surowo tego wzbrania!
 
 
    Tymczasem, obojętnie na to kto gdzie i kiedy obchodzi Wielkanoc – wytchnienia, beztroski i wiosennych sił do życia!!!

Wejście do kościoła – całe w gałązkach liści laurowych