Przypomniała mi się jedna bardzo ważna rzecz … wtorek, 24 kwietnia 2012

             Kiedy tak siedziałam na naszej wielkiej, dwuosobowej kanapie, patrząc gdzieś w okno i jednocześnie będąc już na skraju załamania, przypomniało mi się, jak jeszcze kilka dni temu, w drodze do Aten, zahaczyłam o kilkudniowy pobyt u mojej siostry, która mieszka w Berlinie.
      Moja siostra z zawodu jest dentystką. Na dodatek mieszka w Niemczech, co w konsekwencji powoduje, że chodzi jak przysłowiowy szwajcarski zegareczek.  Ujmując krótko: konkretna z niej dziewczyna.
-Masz problem – chodzisz rozwalona na cztery różne strony świata. I musimy coś z tym zrobić. – powiedziała, kiedy któregoś dnia zobaczyła, że wstaję w okolicach południa, a wyszykowanie się zabiera mi sporą ilość czasu i energii, na dodatek z tego wszystkiego co drugi dzień dopada mnie migrena.
     Przyznaje: brak pracy „od … do”, życie na walizkach i w podróży, te ciągłe przeprowadzki sprawiły, że z mojej dawnej dobrej organizacji, pozostało już tylko dość odległe wspomnienie, na dodatek dzień zupełnie przestawił mi się z nocą – ot, prozaiczne wytłumaczenie migren. Przyznałam więc, że potrzebna jest mi pomoc. I była to świetna decyzja.
     Jeszcze tego samego wieczora, przy moim  łóżku znalazł się ogromny budzik nastawiony na 6.00 rano, opakowanie z tabletkami melatoniny (jedna na dzień, kiedy robi się ciemno) oraz butelka z gorącą wodą, z którą mimo wiosny, z przyzwyczajenie się nie rozstaję! ( http://salatkapogrecku.blogspot.com/2012/01/co-mozna-zrobic-ze-zwyka-plastikowa.html ).
     Plan był taki: następnego dnia wstajemy o 6.00. Ubieramy się szybko, nie malujemy i nie układamy włosów, a biegniemy na basem, żeby w wodzie być już dokładnie o 6.45.
     Motywatorem była piękna wizualizacja: basen pusty, tafla wody idealnie płaska niczym lustro, cała przestrzeń dla nas. Spokój, cisza o poranku.  Po tym zdrowe śniadanie, zakupy w centrum oraz wizyta w muzeum, a że o tak wczesnej porze na basenie jest zniżka: mamy zaoszczędzone 2 euro plus 2, co razem daje cztery. Gratisowa więc kawa na mieście. Prosta kalkulacja = perfekcyjna mobilizacja! J JJ
    Następnego ranka, mimo moich protestów i zarzekania się, że wieczorem kłamałam – że się na poranny basen godzę, a tak w ogóle to pływać nie lubię, mimo wszystko –   punktualnie o 6.45 byłyśmy już przy właściwym budynku.
    Nie ma to jak prawdziwy niemiecki dryl!
    Byłyśmy przekonane, że będziemy pierwsze – bowiem o tej godzinie basen dopiero co otwierano. Trochę zrzedły nam miny, kiedy pedałując na rowerach wyprzedziła nas jedna para. Jednak oni również nie byli pierwsi…
-No i jak tam? Pewnie pustka! – zapytała moja siostra, odbierając karnety.
    No cóż… Pustka panowała, ale chyba tylko w niemieckich, zapewne idealnie zasłanych łóżkach. Bowiem w basenie nie było już za wiele wolnej przestrzeni… Basen był przepełniony  i to ludźmi w wieku od 60 lat daleko, naprawdę daleko wzwyż!
-No … dalej dziewczynki! Przecież to tylko woda! – krzyknął starszy pan, kiedy „hartując” się powoli wchodziłyśmy do wody. Zdenerwował się nieco, bo blokowałyśmy mu wejście. Kiedy w końcu je odblokowałyśmy, starszy pan ( mimo około 75 lat bardzo trudno było nazwać go było „dziadkiem”), rzucił się do wody i od razu zaczął płynąć kraulem.
     Nie odstawali on niego inni pływacy, czyli cały zespół seniorów, którzy czasem tylko przystając, płynęli  raz w jedną, raz w drugą stronę. Żeby tego było mało, kiedy dopłynęli już do końca, chwytali się metalowych prętów, wystających z nad wody i  jakieś pięć razy podciągali się do góry – tak dla urozmaicenia.
    Oj, nie byłyśmy tam ani trochę pierwsze… Jakieś pół godziny później zrobiło się jeszcze tłoczniej, na szczęście część seniorów po szybkim treningu, udała się do domów… czy też  raczej na szybki bieg – tak, to bardziej prawdopodobna wersja …   
      Był również i mężczyzna bez jednej nogi. Jednak i jemu ten ubytek nie przeszkodził, żeby przepłynąć basen kilka razy wzdłuż i wszerz. Kiedy już wychodziłyśmy kompletnie wykończone, do małego dziecięcego baseniku obok weszła babcia, lat na oko 85. Przed wejściem do wody, odłożyła dwie kule, bez których najwyraźniej nie mogła chodzić.
-Zobacz Dorota, to naprawdę godne podziwu… – powiedziała moja siostra, kiedy obserwowałyśmy ją już zza szyby na zewnątrz. Babcia wykonywała w wodzie powolne, rozciągające ruchy. Przyciągała się do drabinek i odciągnęła. Noga w górę, noga w dół. Ale kiedy upłynęło 10, 15 minut, okazało się, że była to tylko rozgrzewka. Wyszła z dziecięcego baseniku, oparła się o kule i tak ostrożnie przeszła kilka kroków, po czym znów je odłożyła i powoli, zaczęła płynąć żabką, na drugi koniec wielkiego basenu.
    Opadły nam szczęki i patrzyłyśmy jeszcze przez dobrych kilka minut, na wesoły i rześki tłum staruszków w basenie.
    Kiedy więc tak siedziałam na mojej wielkiej kanapie i tępo patrzyłam na okno, wyobraziłam sobie, że patrzy na mnie ta 85 letnia babcia o kulach, która być może codziennie, na kilka minut jeszcze przed siódmą zaczyna rozgrzewkę w basenie.
    Przypominała mi się jedna bardzo ważna rzecz i zrobiło mi się tak zwyczajnie samej przed sobą głupio: jestem młoda, zdrowa i na dodatek mam wszystkie kończyny sprawne. A siedzę i patrzę w okno, jakbym miała co najmniej 100 lat i nie mogła już chodzić.
   Wstałam od razu z miejsca i w tym całym rozgardiaszu udało mi się znaleźć  moje sportowe buty. Odnalazłam również zapas melatoniny i postanowiłam, że dziś wcześniej pójdę spać, żeby również wcześniej wstać.
   Wyszłam z domu i zaczęłam biec.
   Tego dnia obiegłam całe wymarłe miasteczko.
Drugiego odkryłam, że przy brzegu morza, jest droga, po której świetnie się biega. Dotarłam do jej samego końca. Aż  w końcu…
…trzeciego  dnia dobiegłam do…
(c.d.n.)

Mała zmiana planów … piątek, 20 kwietnia 2012

      Kiedy wracaliśmy z zakupów w Ikei, jadąc z dwuosobową rozkładaną kanapą, stolikiem, nowym zestawem kołdra + poduszki, ręcznikami, garnkami, talerzami i wszelakimi sprzętami niezbędnymi przy starcie (w tym zapachowe świeceJ), nastąpiła … mała zmiana planów…
     Przyznaje się bez bicia – dałam się przekupić Janiemu zakupami z w sklepie kosmetycznym, jeśli tylko przetrzymam kilka, trzy, góra cztery noce u jego kuzyna. Jak się okazało, z mieszkaniem przyznanym z pracy jest problem – co prawda jest przyznane, ale nikomu nie śpieszy się z przekazaniem kluczy … Wiadomo – w Grecji nikomu nigdzie się przecież nie śpieszy. Całkiem zabawne jest to w wakacje, ale kiedy w grę wchodzi codzienne życie i załatwianie codziennych spraw, często pięści zaciskają się same, a zęby mimowolnie zaczynają zgrzytać.
      I tak z całym nowym dorobkiem plus moimi wielkimi walizami z lotniska, znaleźliśmy się u Czosnka – czyli kuzyna Janiego. Jak wiadomo, każdy typowy Grek, kuzyna posiada w każdej części kraju, a być może – jak mi się wydaje – w każdej części świata. Czosnek z niczego nie robi problemu i z uśmiechem na ustach, w sumie ciesząc się że przez kilka najbliższych dni będzie miał towarzystwo, powiedział, że możemy zostać tak długo jak  tylko chcemy.
     Tak też wylądowaliśmy w małym pokoiku, w którym obecnie poza zastałym tam łóżkiem, mieści się owa dwuosobowa kanapa. W konsekwencji wchodząc do pokoju, trzeba od razu zdejmować buty, bo właściwie całą powierzchnię zajmują łóżka. Pod spodem lub ewentualnie w kątach, gdzie jest choć trochę przestrzeni, prócz garnków i talerzy z Ikei, są poukładane walizki oraz różnego rodzaju pudła. Ubrania są właściwie wszędzie, bo nikt nie ma siły ich chować, problem pojawia się jednak  – kiedy  trzeba coś odnaleźć, dajmy na to skarpetkę do pary – wtedy dopiero w pokoju czuć adrenalinę.
     Starałam się szukać pozytywów, przyznaje – to bardzo trudne… Jedyne co przychodziło mi do głowy, to co by nie powiedzieć – wszystko mam pod ręką! Ale właściwie … jest internet i komputerów ci u nas dostatek… Jest mój notebook i wielki stacjonarny komputer Janiego z gigantycznym ekranem i całym zestawem pokaźnych głośników, cały ten sprzęt zajmuje pokaźną przestrzeń pokoju. Problem pojawia się, kiedy przychodząc z pracy Jani uruchamia całe to ustrojstwo. Niestety, po przebytej drodze przez pół Grecji, komputer trochę się popsuł i kiedy działa, chodzi tak głośno, jak suszarka. Dzięki Bogu przegrzewa się po maksymalnie 30 minutach i z wielkim zgrzytem gaśnie. Jani zazwyczaj wali wtedy głową w biurko, ale ja czuje ulgę – suszarka przestaje buczeć. 
      Najtrudniejsze były pierwsze dni. Każde szykowanie się gdzieś zabierało mi dwie godziny. Znaleźć cokolwiek w tym rozgardiaszu, to prawdziwa umiejętność. Na szczęście człowiek szybko się uczy, dostosowuje nawet mimowolnie(!)  do sytuacji, czas szykowania  powoli się skracał, a każda odnaleziona skarpetka wywoływała dziecinną niemalże  radość.
    Problem w tym, że kilka dni pomieszkiwania u Czosnka zamieniło się w tydzień, a ten niepozornie przeszedł w dwa… Mogłam się tego domyśleć i nie dać przekupić, ale mądry Polak po szkodzie.
    Ratunku przed samounicestwieniem szukałam więc poza domem. Niestety – na próżno… Miasteczko, które jest w zasadzie większą wioską sprawia wrażenie zupełnie bezludnego. Czasem tylko spotkać można wyrzucającą śmieci babcię lub przebiegającego przez ulicę kota. Tęskniąc za moją kotką, zawsze staram się go dogonić, przynajmniej jemu pomarudzić i powiedzieć jak jest mi tu źle i smuto – nawet jednak koty nie chcą mnie wysłuchać. Wszystko sprawia tu wrażenie jakby było tymczasowe, a i ludzie przystanęli tu tylko na trochę. Popracować, zarobić i odjechać. Są dwa sklepy, mała piekarnia, poczta i bank. Na tym kończy się tutejszy świat.
     Siedziałam więc przerażona wszystkim co mnie tutaj otacza. Wydawało się, że już jedną burzę pokonaliśmy, ale przyszła nowa –  być może jest jeszcze większa.
    Siedziałam więc  czekając – sama nie wiem na co – i być może już prawie bym się załamała, gdyby nie…
… przypomniała mi się jedna bardzo ważna rzecz…

(c.d.n.)

Główna ulica miasta

Droga do sklepu

Centrum!

Sałatka tylko trochę grecka, mimo to – fenomenalna! … wtorek, 17 kwietnia 2012

   
   
     Mój powrót do Grecji poprzedził pobyt w Berlinie, gdzie mieszka moja siostra. Po odwiedzinach stwierdzam, że Grecja chodzi za mną wszędzie! W Berlinie bowiem na co drugiej ulicy – grecka tawerna, w każdym muzeum – starożytne greckie rzeźby, greckie specjały w każdym sklepie i rodowici Grecy – wszędzie!
    W Berlinie, jak podejrzewam – w każdym większym europejskim mieście – zamiast fast foodów – moda na zdrową żywność. W kawiarenkach, sklepach, w metrze i na lotnisku – zdrowe, wiosenne sałatki. Podpatrzyłam jedną, która pojawiała się na każdym kroku – fenomenalnie zdrowa, przepyszna, dająca mnóstwo energii i w smaku – daje sobie rękę odciąć – grecka!
     Jej składniki, dostępne są w Polsce wszędzie. Sam jednak główny składnik – czerwona soczewica – w Grecji jest bardzo trudny do zdobycia…  No cóż… przekonałam się o tym dopiero dziś, kiedy szukałam jej w sklepie. Co za ironia – smak jednak pozostaje jak dla  mnie –  typowo grecki! Tak więc prezentuję: grecka sałatka z czerwonej soczewicy, której w Grecji raczej nie ma :DDD

Składniki:

ü      czerwona soczewica
ü      rukola
ü      suszone pomidory
ü      czerwona cebula
ü      oliwki
ü      cytryna lub limonka
ü      oliwa z oliwek
ü      oregano + bazylia lub inne zioła do wyboru
ü      pieprz + sól

     Czerwoną soczewicę gotuj przez ok. 20 minut, po czym odsącz. Rukolę, suszone pomidory, czerwoną cebulę, oliwki pokrój i  zmieszaj z soczewicą. Dodaj oliwę z oliwek oraz przyprawy. Następnie skrop sałatkę cytryną lub limonką (to szalenie ważny składnik  dla greckiej kuchni). Wszystko dobrze wymieszaj. Można jeść na ciepło i na zimnoJ

Kierunek – Ateny! Grecka Ikea:) … sobota, 14 kwietnia 2012

     Pierwszy raz w życiu tak mocno wytrzęsło mnie w samolocie. Naprawdę – niezłe turbulencje. Lotniska zawsze kojarzą się mi z wielkimi emocjami. Wyjazdy i powroty. Ktoś płacze, że odjeżdża, ktoś inny rzuca się w ramiona na powitanie. Nigdy jeszcze będąc na lotnisku, nie  odjeżdżałam lub nie wracałam skądś zupełnie obojętna.
     Kiedy już zbliżaliśmy się do lądowania trzęsło naprawdę mocno. Mała dziewczynka obok  mocno chwyciła za rękę starszego brata.  Żołądek w pewnym momencie sięgnął mi do gardła.
-Boże, co się dzieje… – pomyślałam, bo jeszcze nigdy prawdziwych turbulencji nie przeszłam.
     Kobieta obok zamknęła oczy. Wcisnęło mnie mocno w siedzenie.
-To było naprawdę ekscytujące… – odezwał się starszy brat puszczając małą rękę siostry z uścisku, kiedy byliśmy już na ziemi. Brakowało mi tylko porządnych oklasków – to kolejny piękny zwyczaj, który jest chyba tylko w Polsce.
   Tak, to było – naprawdę ekscytujące…
       W Atenach sklep Ikea znajduje się blisko lotniska. Logistycznie więc zaraz po wylądowaniu znaleźliśmy się na zakupach. Wybieranie nowych mebli do nowego mieszkania jest chyba jedną z najfajniejszych rzeczy na świecie. Wszystko jest takie świeże, że aż chce się zaczynać wszystko od początku.  Każdy mały przedmiot: nóż, widelec, zwykła szklanka – jest bezcennie potrzebny i staje się symbolem nowego życia.
     Ikea jest jednym z moich życiowych uzależnień. Przyznaje się bez bicia. Na dodatek mieszkając w Polsce, od tego fantastycznego sklepu dzieliło mnie 20 minut wolnym spacerem. Nigdy nie potrafię powiedzieć, gdzie jest północ, gdzie południe, ale w Ikei – zawsze wiem co i gdzie leży i jak znaleźć tą  właściwą drogęJ
     To zabawne, ale będąc w tym sklepie, znów poczułam się jakbym była w domu. Wszystko, dokładnie jak w Polsce, tak samo, bez zmiennie – na swoim miejscu. Pomyślałam, że to naprawdę przydatne odkrycie! Jeśli jeszcze kiedyś będę miała potrzebę w przeciągu kilku godzin poczuć się jak w Polsce, zamiast wsiadać do samolotu,  udam się do Ikei, albo na przykład do Lidla  – tam wszystko uniwersalnie, wygląda dokładnie tak samo jak w Polsce!
      Nagle telefon od Fety:
-Synu, kupiliście już wszystko? Łóżko, szafki, stół, krzesła, talerze? – słychać było głos pełny ekscytacji.
-Mamo, spokojnie, bez stresu. – zdanie, które zawsze obowiązkowo pojawia się w dialogu Janiego z mamą. 
-Słuchaj, zapytaj się Doroty – bo mamy w domu – zupełnie nieużywane sztućce i talerze! Czy ona je chce?
-A czy ja mam w tej sprawie coś do powiedzenia?  – Feta głupie dla niej pytanie syna, pozostawiła bez komentarza…
     Prócz małych rzeczy do domu kupiliśmy również pierwszy mebel – dwuosobową kanapę. Do końca nie wierzyłam, że jest to naprawdę możliwe – ale Jani jakoś wtaszczył ją do małego Nissana. Co prawda całe dwie godziny siedziałam w anomalnym skręcie – ale droga „do swoich czterech ścian” była już obrana.
 
 
PS. Grecka Ikea naprawdę prawie niczym nie różni się od tej polskiej. Poza, no właśnie… prawie… Do końca nie wiem, jak jest to możliwe, ale w restauracji w greckiej Ikea jest do kupienia  prawdziwe ouzo!

Co takiego można tylko w Polsce? cz. 2 …środa, 11 kwietnia 2012

Część 1:

   

      A oto kolejnych 10 rzeczy, które można tylko i wyłącznie w Polsce. Zawsze będę za nimi tęsknić. Ale teraz wiedząc, że są tak bardzo unikatowe przy każdym powrocie, będę cieszyć się nimi co najmniej 10 razy bardziej! Warto zdawać sobie sprawę z istnienia tych polskich skarbówJ I przede wszystkim – chwalić się nimi i nieustannie je promować!

1.      Kiszonki – chodzi oczywiście o ogórki i kapustę kiszoną. Ten niesamowity smak jest typowo polski i absolutnienigdzie nie da się go zastąpić. Plus, oczywiście szczególnie kiszona kapusta uznawana jest za szalenie zdrową. Słyszałam, że w podobny sposób jak kiszone ogórki, kisi się również oliwki. No, oliwki są przesmaczne, ale to jest już zupełnie inna historia.
2.      Śniadania – jako ceremoniał. Na przykład… niedziela rano, kiedy można pospać trochę dłużej, a po wstaniu w gronie najbliższych zjeść wielkie śniadanie, pogadać przy nim, a później może coś poczytać, jeszcze pijąc śniadaniową herbatę czy też kawę. Nie wyobrażam sobie dnia bez śniadania – to jest podstawa, która dostarcza mi energii, w sensie fizycznym jak również psychicznym. Ceremoniału śniadań nie znają  południowcy – jest to dla nich totalna egzotyka. Dla Greków śniadaniem jest ciastko szarpnięte w przelocie, ewentualnie szybka kawa. Mimo tego,  wiem że ze śniadań nigdy nie będę w stanie zrezygnować. W domu „Sałatki” wszyscy już do tego przywykli. Ale po dzisiejszy dzień, zawsze kiedy rano ktoś się w domu zjawił, Feta  z fascynacją wyjaśnia, że bardzo lubię jeść jajka z bekonem na śniadania. Nikt  z Greków nie może się temu nadziwić.
3.      Solar – być może nie każdy o tym wie, ale odzieżowa firma „Solar” jest polska! Niedawno dowiedziałam się, że polskimi markami jest również Reserved, Cubus, Dermika czy Soraya. Dowiedziałam się o tym, kiedy usilnie próbowałam znaleźć te  firmy w Grecji. Nic z tego – są to firmy dostępne w Polsce. Firmę Solar, darzę jednak szczególnym sentymentem. Ceny są wysokie –  trzeba przyznać, ale czasem są również zniżki…JMnie jednak samą wielką przyjemność robi już wejście do tego sklepu: orgia kolorów, kształtów i deseni. Można naprawdę nacieszyć oko i wyjść z dumą, zdając sobie sprawę, że marki na takim poziomie można szukać za granicą ze świecą w ręku.
4.      Truskawki – jak i wszystkie owoce leśne, są sprzedawane w krajach południowych po cenach kuriozalnych, na dodatek  smakują niestety jak z plastiku. Pamiętam jak kiedyś obeszłam wszystkie sklepy szukając truskawek w zamrażarce. Niestety, mrożone owoce w Grecji nie istnieją. W Polsce mamy je właściwie na wyciągnięcie ręki przez cały rok – to prawdziwy skarb!

5.      Radio TOK Fm  – jestem wielką fanką tego radia. Można tam znaleźć audycje o wszystkim! Naprawdę na każdy temat: o jedzeniu, polityce, psychologii, na serio i  na żarty.  Jest to dla mnie wielkie ułatwienie, kiedy chcę posłuchać po polsku czegoś naprawdę interesującego.
 
6.      Kurka Zielononóżka – jak powszechnie już wiadomo, warto inwestować w jajka o niższej cyferce, nawet mimo wyższej ceny.  Mamy wtedy gwarancję, że jajka pochodzą od tzw. „szczęśliwej kurki” – są znacznie zdrowsze i smaczniejsze.
            Jeśli jednak zobaczycie na pudełku od jaj nazwę „Zielononóżka” – kupujcie  z zamkniętymi oczami! Pochodzą one bowiem od kurek, które nie mogą być trzymane w zamknięciu. Zielononóżka znosi swoje jaka tylko w momencie, kiedy jest szczęśliwa: ma więc wolną  przestrzeń, słońce nad głową, może dziobać świeżą trawkę. Nie da się jej oszukać – nieszczęśliwa, czyli w zamknięciu – nie zniesie żadnego jaja!
           Nie mam pojęcia – być może ten rodzaj kurki istnieje również i w Grecji. Nazwa wydaje się jednak nieprzetłumaczalna i tak uroczo może brzmieć tylko po polskuJMnie jednak prócz fantastycznego smaku jajek od Zielononóżki, podoba  się przede wszystkim jej postawa życiowa: na uwięzi jest niezdatna do niczego, szczęśliwa – przynosi naprawdę fantastyczne w smaku jajka! 
          Na temat fenomenu Zielononóżek oraz jajek ogólnie, można dowiedzieć  się z audycji wyżej wspomnianego radia, oto i link:
Co my jemy? Hasło: jaja!
Zielononóżki w całej okazałości
7.      Lumpeksy – przed samym wyjazdem do Grecji, udało mi się kupić przepiękną apaszkę z czystego jedwabiu. Zielono – czerwony, orientalny wzór.  Mieć ją na szyi to czysta przyjemność. Kosztowała… całe 3 zł.  Pochodziła z lumpeksu.
            Na informację, że Polacy kupują w lumpeksach, Grecy często reagują niesmakiem na twarzy. To chyba kolejny dowód, że kryzys w Grecji nie jest jeszcze tak tragiczny…  Dla mnie lumpeksy to upust  fantazji. Do dziś niektóre sukienki z lumpeksów  Olivkę zapierają dech w piersiach.  Nigdy nie może uwierzyć, że kosztują czasem zaledwie kilka euro centów.
  
8.      Jabłka – Polska to prawdziwe zagłębie jabłek. Ich smaku i jego różnorodności na próżno szukać w każdym innym kraju. Najlepsze są oczywiście z takich swoich własnych sadów. Jedno ugryzienie – czuć samo zdrowie. Co za jabłkami idzie, przez ich smak – polska szarlotka zawsze wygrywa!
9.      Inglot – czyli polska firma produkująca kosmetyki do makijażu, pochodząca z Przemyśla. Odznacza się rewelacyjną jakością, niesamowitą gamą kolorów i zawsze minimalistycznie prostymi opakowaniami. Prawie każda dziewczyna ma lakier do paznokci z Inglota. Pamiętam jak jeszcze w klasie maturalnej kupiłam sobie pierwszy cień do powiek właśnie z tej firmy, która dopiero zaczynała się rozkręcać. Kosztował całe 5 zł. Teraz Inglot znacznie bardziej się ceni, a jego kosmetyki podobno są eksportowane gdzieś do krajów arabskich. Słyszałam również, że Inglotem malowana była również sama Madonna!
 
10.    Kina studyjne – w każdym większym polskim mieście są kina studyjne. Mieszczą się zazwyczaj w małych kamieniczkach, są przeważnie stare, małe, a ich krzesła nie zawsze są wygodne. Na czym polega ich urok – zupełnie nie wiem. Za to w moim ulubionym, tuż obok sali jest kinowa kawiarenka. Nigdy nie widziałam, żeby ktoś na seans wszedł z popcornem. Za to można zamówić świetną kawę i pić ją siedząc w środku, nie z papierowego kubka, a z porcelanowej filiżanki.

11.      *Niskie ciśnienie – choć miało być tylko dziesięć rzeczy, nie mogę się powstrzymać… JWiadomo, że każdy ma co jakiś czas, tak po prostu bez powodu, gorszy dzień. Nic się nie chce – dobrze jest wtedy sobie ponarzekać. W Polsce można wtedy całe zło świata zgonić na pogodę, najczęściej jest co ciśnienie… „Oj jak mnie boli dziś wszystko – to przez tą pogodę, przez to ciśnienie, tak, tak…” – ile razy używamy tego zdania. W Grecji to prawie nigdy nie przejdzie. Prawie zawsze bowiem świeci słońce, niebo bezchmurne, bezwietrznie…no i jakby tego było mało – nawet ciśnienie w sam raz! J J J
     A jakie według Was są najlepsze rzeczy, które można  tylko w Polsce???

Wielkanoc – już za tydzień!…niedziela, 8 kwietnia 2012

Liście laurowe
      Dobrą godzinę zajęło nam uzgadnianie z Janim, kiedy w tym roku jest Wielkanoc. Ja usilnie wmawiałam mu, że jest to w ten weekend, on upierał się, że jest to za tydzień. Oboje mieliśmy rację, bowiem w kościele greckim jest ona dokładnie za tydzień.
    Cieszę się z tego powodu bardzo, bowiem przez ferwor całej przeprowadzki, ostatnią rzeczą o jakiej pamiętałam było przygotowywanie się do malowania pisanek, a tak bardzo to lubię. Uff…. Mam więc na to jeszcze cały tydzień!
   Tymczasem dokładnie dziś, tak jak w Polsce tydzień temu, w Grecji była Niedziela Palmowa. Taka typowa w Polsce palma, w Grecji w ogóle nie istnieje. Jej odpowiednikiem są za to gałązki drzewka laurowego. Zazwyczaj wręcza je po mszy ksiądz, są również w wielkich koszach przez całą niedzielę, przed każdym kościołem dla każdego przechodnia.
     Pytanie „czy mogę użyć te liście laurowe do zupy?”, przyszło do głowy nie tylko mi JJJDlatego na każdej mszy, ksiądz surowo tego wzbrania!
 
 
    Tymczasem, obojętnie na to kto gdzie i kiedy obchodzi Wielkanoc – wytchnienia, beztroski i wiosennych sił do życia!!!

Wejście do kościoła – całe w gałązkach liści laurowych
   

   

Doktorat z cierpliwości – zdany!…czwartek, 5 kwietnia 2012

        
        Trochę jeszcze niedowierzając łączę trzy ważne fakty:
a)      Jani już właściwie od kilku tygodni pracuje
b)      do wynajęcia czeka już dom
c)      w ręku trzymam bilet powrotny do Aten.
         Wydaje się, choć będę pewna, kiedy na własnej skórze się przekonam – że wszystko zmierza w dobrym kierunku, a ja wkrótce będę mogła rozpakować walizki w jednym miejscu i włożyć rzeczy do swojej szafy. Nigdy w życiu nie sądziłam, że potrzeba ugotowania, uprania, posprzątania na swoim już terenie będzie mnie po prostu rozpierać.
Ten egzamin już jest zdany!
       W każdym razie, ponownie pakuje walizki i czuje, że jadę po lekcji dystansu do siebie i do całego tego zwariowanego świata. Szkoda, że dystansu nie uczą w szkole, a to tak znacznie bardziej niż tabliczka mnożenia potrzebne jest każdemu z nas w życiu. Jeśli chodzi o cierpliwość – wiem, że mam z niej już doktorat! Najważniejszym dyplomem, jest teraz doświadczenie życiaJ
Lotnisko w Atenach

Poczytaj dziś swojemu dziecku!… poniedziałek, 2 kwietnia 2012

    Być może mało kto wie, ale dziś jest Międzynarodowy Dzień Książki dla Dzieci. Z racji tego – dziś w „Sałatce” starożytny, grecki bajkopisarz – EZOPJ
     Są trzy charakterystyczne rzeczy  w bajkach Ezopa:
·         zawsze występują w nich wyłącznie zwierzęta
·         są dość krótkie
·         koniec wieńczy zawsze pouczający morał.
  Do dziś nie przetrwało niestety nic w oryginale. Dlatego, każda wersja baki nieco się on innej  różni. Ta wersja niżej jest tym razem moja. A więc….
PIES I KOŚĆ
    Dawno, dawno temu, gdzieś na przełomie er, nieopodal Aten biegł sobie pies. Zwykły szary i kudłaty natknął się na wielką kość. Złapał ją czym prędzej i zaczął ją nieść szukając miejsca, gdzie można ją zakopać. Był uradowany, ślina mu z radości nieustannie ciekła. Ze szczęścia  wystawały mu już kły. Nieopodal była kładka, przez którą musiał przejść. Dzień był bezwietrzny, więc woda w rzece pod kładką była niemalże gładka. Pies przechodząc spojrzał w dół, patrząc na swoje odbicie. Nie wiedział jednak, że w wodzie odbija się tylko on.
-Ten niżej ma jeszcze większą kość! – pomyślał, pozazdrościł i ze złością skoczył w dół, żeby tą większą kość wyrwać i złapać.  Nie tylko nie zdziałał niczego, ale zgubił i już nigdy nie znalazł, kość którą wcześniej miał.
    Morał z baki podobno jest taki: nie zazdrość! Ja doszukałam się jednak drugiego dna: nie porównuj się do innych – stracisz  to co już  masz…

Grecki chrzest cz. 2 (nieoficjalna) – po wyjściu z kościoła… sobota, 31 marca 2012

Grecki chrzest cz. 1 (oficjalna):  
     Urządzanie imprezy po chrzcie kościelnym, nie jest w Grecji codziennością. Można więc uznać, że mieliśmy szczęście. Około dwudziestu minut jazdy samochodem od kościoła, wynajęto lokal, do którego zaproszeni byli wszyscy.
    Olivka przez cały czas była na swojej roli tak skupiona, że kilka razy prawie zaginęła nam w akcji.
    Już od wejścia widać było, że impreza bardzo przypominać będzie wesele. Achilles (lat niespełna 1), czyli główny zainteresowany, usypiał co chwilę, ale w tym momencie miał się przecież bawić – i  żadne tam spać! Ja wciąż niedowierzałam. Zupełnie nikt nie przejął się tym, że Achilles mimo wszystko zasnął jak kamień. Zamknął oczy i na różne to strony kiwała się mu też jego główka. Wyglądał jak laleczka w przebraniu, której właściwie wszystko jest  już obojętne.
    Po kilku minutach – dziecko się zgubiło. Jego mama szukała go razem z Olivką. Na szczęście tak samo tajemniczo jak zniknął, tak samo się też pojawił. Małego „na chwilkę” podebrał Pieprz, czyli chłopak Olivki. Dla urozmaicenia zorganizował chłopcu, nazwijmy to „alternatywną sesję zdjęciową”: w jednej ręce wielki stek, a drugiej zaś piwo. Później przyszedł też czas na serię „Achilles jako młody palacz”… Pieprz uśmiał się przy tym do łez. Wstyd się przyznać, ale ja również też…
     Wracając jednak to sedna tematu. Jedzenie nie bardzo gościom smakowało, z prostej przyczyny: było za mało greckie. Po przystawkach z serem feta i  tzatzykami (jedyne typowe greckie dania tego dnia), pojawiły się, uwaga: kotlety mielone, ziemniaki, stek, zapiekany bakłażan z żółtym serem, czerwone i białe wino, zestawy warzyw, coś co do złudzenia przypominało polskie gołąbki, francuskie ciasto ze szpinakiem i serem, parówki na gorąco również owijane w cieście oraz grillowany kurczak, później dla zgłodniałych  jeszcze schab.
-To jest tak mało greckie…- podsłuchałam komentarz dochodzący z boku.
-To pewnie przez ten kryzys. Musieli trochę zaoszczędzić.  – odpowiedział drugi gość, ale na próżno czekałam na choć cień śladu sarkazmu.
     Po incydencie z Pieprzem, Olivka starała się koordynować co dalej dzieje się z jej podopiecznym. Ten wciąż jednak spał. Później również śpiąc wziął udział w tańcach. I tym nie przejął się za bardzo.
     Podobnie jak na weselach, po sytym, kryzysowym jednak jak dla Greków obiedzie J, zaczęła grać głośna muzyka.  Olivka, która czasem bywa naprawdę nieśmiała, została wywołana do jeszcze jednej powinności – rozkręcić pierwszy taniec. Nie było odwrotu. Na szczęście nikogo nie trzeba było zbyt długo namawiać i wkrótce sala dla tańczących się zapełniła, ze śpiącym Achillesem oczywiście w środku. Niewiele było jednak mu w stanie, w tym kamiennym śnie przeszkodzić.
     Zawsze popadam  w zdziwienie, kiedy widzę, że właściwie w każdym greckim tańcu tak bardzo wyraźnie widać korzenie tradycji. Obojętnie czy jest to dyskoteka, zwykła impreza, chrzest, czy też wesele, taniec nawet współczesnych, młodych Greków, wydaje się być ciągle do złudzenia podobny do przedstawień na starożytnych wazach. (Myślę, że ten temat zasługuję na swój oddzielny  post.)
    W każdym razie, jak już wcześniej się pochwaliłam, nie mogło być inaczej – na parkiet weszłam również i ja. Przyznaje – ośmieliło mnie kilka kieliszków czerwonego wina. Jak szybko się przekonałam greckie tańca nie są takie trudne. Wystarczy patrzeć na nogi sąsiada, pić wino i tylko się śmiać.
-Słuchaj – na początku byłam przekonana, że ty nie jesteś z Grecji. Wyglądasz tak trochę inaczej… – zaczęła dziewczyna, która przy stole siedziała obok. – Ale po tym jak profesjonalnie tańczyłaś…
     Nie skomentowałam tego niczym, tylko jeszcze szerzej się uśmiechnęłam.  No cóż, to chyba wyższy już etap wtajemniczenia w życie Grecji…
     Tymczasem Achilles, pod sam koniec się obudził i widać było dość przytomne, wyspane spojrzenie. Pomyślałam, że przeszedł chrzest kościelny, ale po tym nieoficjalnym już chrzcie, nie będzie można go tak łatwo złamać i pewnie długo trzeba będzie czekać, żeby pierwszy raz zamarudził.  Chłopak jest do życia naprawdę gotowy – po TAKIM  właśnie chrzcie!
DOWÓD: na pierwszym planie tańczę ja z Olivką!

 Mały Achilles również sobie tańczy (z prawej)…

 Taniec Zorby

Hurrraaa!!!…Sałatka strzeliła gola!…poniedziałek, 26 marzec 2012

      „Sałatka…” naprawdę strzeliła niezłego gola! I tym samym mam wielką przyjemność zareklamować Gazetę Sportową, z którą już od kilku tygodni współpracujemy:)) Gazeta jest o sporcie, ale nie wyłącznie, bo przecież nie tylko nim człowiek żyje – więc jako przerywnik  całe już pół strony nr 18 zagospodarowała „Sałatka…”. Polecam gorąco, jeśli kiedyś będziecie w powiecie wągrowieckim, blisko Poznania,  a może jeszcze na dodatek  we wtorek?  Wągrowiec i powiat  już zawłaszczyliśmy. Później konsekwentnie – pozostał jeszcze tylko świat!… J 
Dzięki chłopaki! :)))
       Tym samym, z myślą o fanach footballu, jak i wszystkim rozbieganym za piłką  czytelnikom dedykuję niniejszy post…
       Jakieś dwa lata temu wybraliśmy się z Janim na wycieczkę po Atenach. Nie mogło się oczywiście obyć bez wizyty w jednej z typowych greckich tawern. Wybraliśmy jedną, usiedliśmy wygodnie. Po chwili przyszedł kelner – widać było od razu, że jest to szef.
-Witajcie kochani! Skąd jesteście?
– Ja jestem z Kavali. – odpowiedział Jani. – A to jest moja dziewczyna z Polski.
-Krzysztof Warzycha!!?? – wykrzyknął uszczęśliwiony patrząc na mnie szef.
    Już chciałam odpowiedzieć:
-Nie… Dorota Kamińska…
    Zanim jednak na szczęście zdążyłam otworzyć usta, szef  odłożył na bok wszystko co  w tej chwili niósł w rękach. Usiadł na krześle obok, jakby zupełnie opadł z sił.
-Wy Polacy, nie no… wy to naprawdę potraficie! Wypijmy teraz za  zdrowie Krzyśka!
    I tak dzięki zupełnie jeszcze anonimowemu dla mnie człowiekowi, zaczęliśmy degustację win.
      Kim jest Warzycha? – nie dawało mi oczywiście spokoju. Szczególnie przez wzgląd, że na moje polskie obywatelstwo tak właśnie bardzo często reagowali szczególnie Ateńczycy. Jak zdołałam się szybko zorientować: oni go po prostu kochają, bo Krzysiek to po pierwsze genialny piłkarz, a po drugie po prostu „swój chłop” – czyli taki wzór do naśladowania dla facetów.
     Bardziej konkretne informacje dostarczył  jak zawsze Google – wujek dobra rada. Po przeczytaniu kilku wpisów – szok – że ja jeszcze tego nie wiedziałam! Warzycha, pseudonim „Gucio”, pochodzi gdzieś ze Śląska, ale  dopiero kiedy osiadł na stałe w Grecji naprawdę rozwinął skrzydła. 244 (!!!) bramki dla Panathinaikosu, najlepszy snajper w historii swojego klubu…, drugi w rozgrywkach ligowych CAŁEJ Grecji.  Na dodatek działacz charytatywny, przykładny ojciec, przyjaciel i podobno super mąż! Jest obecnie jednym z najbogatszych polskich piłkarzy, ale wszyscy mówią zgodnie, że to nadal przede wszystkim – po prostu swój chłop!
    Warzycha nie gra już w rozgrywkach meczowych, ale dla Greków i całej greckiej Polonii, Krzysiek jest wciąż takim pół greckim, pół polskim – prawie już  bogiem. Również i mnie teraz duma rozpiera! I kto wie … –  może nawet kiedyś obejrzę sobie jakiś mecz…
I na dodatek taki(!) przystojniak!
Więcej na temat Krzysztofa Warzychy można przeczytać w tym artykule. Naprawdę świetnie czyta się ten post: