Kiedy tak siedziałam na naszej wielkiej, dwuosobowej kanapie, patrząc gdzieś w okno i jednocześnie będąc już na skraju załamania, przypomniało mi się, jak jeszcze kilka dni temu, w drodze do Aten, zahaczyłam o kilkudniowy pobyt u mojej siostry, która mieszka w Berlinie.
Moja siostra z zawodu jest dentystką. Na dodatek mieszka w Niemczech, co w konsekwencji powoduje, że chodzi jak przysłowiowy szwajcarski zegareczek. Ujmując krótko: konkretna z niej dziewczyna.
-Masz problem – chodzisz rozwalona na cztery różne strony świata. I musimy coś z tym zrobić. – powiedziała, kiedy któregoś dnia zobaczyła, że wstaję w okolicach południa, a wyszykowanie się zabiera mi sporą ilość czasu i energii, na dodatek z tego wszystkiego co drugi dzień dopada mnie migrena.
Przyznaje: brak pracy „od … do”, życie na walizkach i w podróży, te ciągłe przeprowadzki sprawiły, że z mojej dawnej dobrej organizacji, pozostało już tylko dość odległe wspomnienie, na dodatek dzień zupełnie przestawił mi się z nocą – ot, prozaiczne wytłumaczenie migren. Przyznałam więc, że potrzebna jest mi pomoc. I była to świetna decyzja.
Jeszcze tego samego wieczora, przy moim łóżku znalazł się ogromny budzik nastawiony na 6.00 rano, opakowanie z tabletkami melatoniny (jedna na dzień, kiedy robi się ciemno) oraz butelka z gorącą wodą, z którą mimo wiosny, z przyzwyczajenie się nie rozstaję! ( http://salatkapogrecku.blogspot.com/2012/01/co-mozna-zrobic-ze-zwyka-plastikowa.html ).
Plan był taki: następnego dnia wstajemy o 6.00. Ubieramy się szybko, nie malujemy i nie układamy włosów, a biegniemy na basem, żeby w wodzie być już dokładnie o 6.45.
Motywatorem była piękna wizualizacja: basen pusty, tafla wody idealnie płaska niczym lustro, cała przestrzeń dla nas. Spokój, cisza o poranku. Po tym zdrowe śniadanie, zakupy w centrum oraz wizyta w muzeum, a że o tak wczesnej porze na basenie jest zniżka: mamy zaoszczędzone 2 euro plus 2, co razem daje cztery. Gratisowa więc kawa na mieście. Prosta kalkulacja = perfekcyjna mobilizacja! J JJ
Następnego ranka, mimo moich protestów i zarzekania się, że wieczorem kłamałam – że się na poranny basen godzę, a tak w ogóle to pływać nie lubię, mimo wszystko – punktualnie o 6.45 byłyśmy już przy właściwym budynku.
Nie ma to jak prawdziwy niemiecki dryl!
Byłyśmy przekonane, że będziemy pierwsze – bowiem o tej godzinie basen dopiero co otwierano. Trochę zrzedły nam miny, kiedy pedałując na rowerach wyprzedziła nas jedna para. Jednak oni również nie byli pierwsi…
-No i jak tam? Pewnie pustka! – zapytała moja siostra, odbierając karnety.
No cóż… Pustka panowała, ale chyba tylko w niemieckich, zapewne idealnie zasłanych łóżkach. Bowiem w basenie nie było już za wiele wolnej przestrzeni… Basen był przepełniony i to ludźmi w wieku od 60 lat daleko, naprawdę daleko wzwyż!
-No … dalej dziewczynki! Przecież to tylko woda! – krzyknął starszy pan, kiedy „hartując” się powoli wchodziłyśmy do wody. Zdenerwował się nieco, bo blokowałyśmy mu wejście. Kiedy w końcu je odblokowałyśmy, starszy pan ( mimo około 75 lat bardzo trudno było nazwać go było „dziadkiem”), rzucił się do wody i od razu zaczął płynąć kraulem.
Nie odstawali on niego inni pływacy, czyli cały zespół seniorów, którzy czasem tylko przystając, płynęli raz w jedną, raz w drugą stronę. Żeby tego było mało, kiedy dopłynęli już do końca, chwytali się metalowych prętów, wystających z nad wody i jakieś pięć razy podciągali się do góry – tak dla urozmaicenia.
Oj, nie byłyśmy tam ani trochę pierwsze… Jakieś pół godziny później zrobiło się jeszcze tłoczniej, na szczęście część seniorów po szybkim treningu, udała się do domów… czy też raczej na szybki bieg – tak, to bardziej prawdopodobna wersja …
Był również i mężczyzna bez jednej nogi. Jednak i jemu ten ubytek nie przeszkodził, żeby przepłynąć basen kilka razy wzdłuż i wszerz. Kiedy już wychodziłyśmy kompletnie wykończone, do małego dziecięcego baseniku obok weszła babcia, lat na oko 85. Przed wejściem do wody, odłożyła dwie kule, bez których najwyraźniej nie mogła chodzić.
-Zobacz Dorota, to naprawdę godne podziwu… – powiedziała moja siostra, kiedy obserwowałyśmy ją już zza szyby na zewnątrz. Babcia wykonywała w wodzie powolne, rozciągające ruchy. Przyciągała się do drabinek i odciągnęła. Noga w górę, noga w dół. Ale kiedy upłynęło 10, 15 minut, okazało się, że była to tylko rozgrzewka. Wyszła z dziecięcego baseniku, oparła się o kule i tak ostrożnie przeszła kilka kroków, po czym znów je odłożyła i powoli, zaczęła płynąć żabką, na drugi koniec wielkiego basenu.
Opadły nam szczęki i patrzyłyśmy jeszcze przez dobrych kilka minut, na wesoły i rześki tłum staruszków w basenie.
Kiedy więc tak siedziałam na mojej wielkiej kanapie i tępo patrzyłam na okno, wyobraziłam sobie, że patrzy na mnie ta 85 letnia babcia o kulach, która być może codziennie, na kilka minut jeszcze przed siódmą zaczyna rozgrzewkę w basenie.
Przypominała mi się jedna bardzo ważna rzecz i zrobiło mi się tak zwyczajnie samej przed sobą głupio: jestem młoda, zdrowa i na dodatek mam wszystkie kończyny sprawne. A siedzę i patrzę w okno, jakbym miała co najmniej 100 lat i nie mogła już chodzić.
Wstałam od razu z miejsca i w tym całym rozgardiaszu udało mi się znaleźć moje sportowe buty. Odnalazłam również zapas melatoniny i postanowiłam, że dziś wcześniej pójdę spać, żeby również wcześniej wstać.
Wyszłam z domu i zaczęłam biec.
Tego dnia obiegłam całe wymarłe miasteczko.
Drugiego odkryłam, że przy brzegu morza, jest droga, po której świetnie się biega. Dotarłam do jej samego końca. Aż w końcu…
…trzeciego dnia dobiegłam do…
(c.d.n.)