Dostaliśmy klucz od mieszkania… Nie jeden, a 30!… środa, 23 maja 2012

Drzewko cytrynowe
     Tak jest! Stało się! Nadeszła ta wyczekiwana przez nas tak długo chwila – dostaliśmy klucz od mieszkania. I to wcale nie jeden, a 30! Bo jak to w Grecji, do czego powoli się przyzwyczajam, nie odbyło się bez przygód…
     Nauczyliśmy się właśnie, że w tym kraju nie warto załatwiać spraw „delikatnie”, bo nie przynosi to żadnego rezultatu. Jak się okazało, wniosek o przydział mieszkania Janiego, co można było właściwie przewidzieć, po prostu w tajemniczych okolicznościach zniknął!
    Trudno by dociekać, jak to się właściwie stało – zapewne jest to historia godna dobrego kryminału. Ale do rzeczy…
       Kiedy wezwano nas do biura, gdzie przydzielają mieszkania, otrzymaliśmy trzydzieści różnych kluczy. Cudownie! Trzydzieści różnych mieszkań do wyboru, które stoją zupełnie puste. Tymczasem my przez ponad miesiąc z dwoma łóżkami, zestawem walizek i kartonów ciśniemy się w jednym  pokoiku u kuzyna.
    Z poczuciem ulgi, że nasze pomieszkiwanie na walizkach dobiega już końca i uśmiechniętym od ucha do ucha Janim, wędrowaliśmy więc z domu do domu w poszukiwaniu tego jedynego. Mieszkania były w bardzo różnym stanie, bo wiadomo – kiedy otrzymuje się coś za darmo, prawie nikt o to nie dba. Ja jednak gdzieś podskórnie czułam, że i tym razem nie będzie tak łatwo – „coś się tu święci” – chodziło mi po głowie…
      Po dwóch dniach oglądania i bardzo dokładnych analizach, wybraliśmy według nas to najlepsze. No cóż, samo miasteczko pozostawia wiele do życzenia, tak samo jak kondycja większości domów. Ale kiedy ktoś daje mieszkanie za darmo,  trzeba być już wariatem żeby wybrzydzać.
Widok na dom oraz sąsiadów
   
     Nasz wybrany domek ma całe dwa piętra i całe cztery pokoje. Małą kuchnie, łazienkę z wanną. Jest również i ogródek, w którym można sobie posiedzieć, coś poczytać czy się poopalać. Mimo, że teraz  jest jeszcze porządnie zachwaszczony – ma w sobie ogromny  potencjał: trzy drzewka cytrynowe, jeden dziki grejpfrut, oliwka i wiśnia. Przy tym dwa krzaki rozmarynu i przepięknie pachnący jaśmin! Czego więcej trzeba nam do szczęścia? Może tylko zestawu grabi i łopat oraz pędzli  i farb.
   
     Kolejnego dnia znów znaleźliśmy się w biurze, żeby podpisać  wszelkie papiery i oddać resztę kluczy. Jani z miną jakby wygrał w lotka przywitał się ze starszym mężczyzną, który siedział za wielkim biurkiem.
-No, brawo! Wybraliście! Jeszcze raz przepraszam, za zagubienie waszych dokumentów.  Taki tu bałagan… Ale teraz  już wszystko gotowe. Jeszcze tylko dwa miesiące i możecie się wprowadzać!
      „Jeszcze tylko dwa miesiące!”   jakby ktoś wylał na nas kubeł na wpół zmrożonej wody.
-DWA MIESIĄCE? Ale… dlaczego? – spytał Jani.
Widok na ogródek – czeka nas wiele pracy…
-Zanim oddamy mieszkanie – wszystko trzeba wyremontować.
-Ale… naprawdę nie trzeba… Sami możemy się tym zająć. – powiedział Jani, ale do wyrazu jego twarzy bardziej pasowałby słowa: „błagam cię, zlituj się nad naszym losem – człowieku… daj nam ten śliczny, mały klucz…”
-Jak to nie trzeba! Wszystko będzie zrobione na cacy! Nic się nie martw – dwa miesiące i gotowe!
      Jani błagał jak mógł, patrząc prawie ze łzami w oczach jak odbierają nam ten jedyny, wyczekiwany i wybrany klucz od domu. Przed remontem zapierał się rękami i nogami, deklarował że naprawdę wszystko zrobimy sami i nawet podpiszemy, że stan mieszkania jest idealny. Każdy kto przez choć jakiś czas mieszkał „na walizce” wie, że na dłuższy czas jest to nie –  do – zniesienia. Grecy jednak mają taką cechę, że kiedy się na coś uprą – nie ma na nich siły, do niczego nie dadzą się przekonać. Są naprawdę niesamowicie upartymi ludźmi.
-Posłuchaj mnie młody człowieku… – starszy mężczyzna aż wstał zza biurka. – To jest moja praca i wykonuje ją już od trzydziestu lat. Moim zadaniem jest – remontować. Kazali mi doprowadzić ten dom do porządku i jak Bóg mi światkiem – ja to zrobię! Trzeba się szanować, młody człowieku i zasługujesz na to, żeby mieszkać w godnych warunkach. I  ja ci je chłopcze, zapewnie. – mężczyzna siadł wyraźnie usatysfakcjonowany ze swojego przemyślnego  monologu. Z uniesioną wysoko do góry głową i typową grecką dumą na twarzy spojrzał na Janiego.
Dalsza część ogródka
    
      Nie wiem, o czym dalej rozmawiali i co takiego Jani mu odpowiedział, bo  już nie byłam w stanie tego słuchać. W każdym razie mężczyzna poszedł trochę na rękę i jego ostatnie słowa brzmiały:
-Trzy tygodnie, młody człowieku. Daj mi trzy tygodnie!
     Nadal więc czekamy. Czasami bliżej wieczora, kiedy robi się już ciemno, wdrapujemy się na wielki płot i przeskakujemy do naszego przyszłego ogrodu. Remontu jednak ani śladu, a od pamiętnej rozmowy upłynął już tydzień. Wygląda na to, że nikt nie dotknął jeszcze nawet klamki.
     Wczoraj jednak nastąpił pewien przełom. Bo kiedy przechodziłam obok domu, zobaczyłam wielką furgonetkę. Z ciekawością podeszłam bliżej i podpatrywałam zza krzaków. Dwaj robotnicy otworzyli drzwi do mieszkania! Po czym spokojnie wyciągnęli drugie śniadanie… Wypalili po papierosie i zostawili dwa papierowe kubki niedopitej kawy. Innych rezultatów  pracy brak…
     Pozdrowienia z jak zawsze wesołej Grecji!
Krzak rozmarynu

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – KONKURS! na najprzystojniejszego greckiego piłkarza Euro 2012 :))) … poniedziałek, 21 maja 2012

     
      Do fanów piłki nożnej nie specjalnie należę, ale ten mecze będzie dla mnie wyjątkowy. Już za dwa i pół tygodnia – 8 czerwca, odbędzie się mecz otwierający Euro 2012. Nie zbyt szczególnie obeszłoby mnie to wydarzenie, gdyby nie fakt, że pierwszy mecz będzie rozgrywany  między Polską, a Grecją!!! Zacieram wiec ręce  i czuję dużą szansę, że pierwszy raz w życiu obejrzę cały mecz J
    8 czerwca, godzina 18.00 – już szykuję biało – czerwone farbki i myślę gdzie spędzić te chwile…
    Tymczasem zastanawiam się komu kibicować będą dziewczyny, które mają facetów Greków – to jest dopiero dylemat! … Na szczęście ja nie mam takiego problemu, bo Jani nie jest pasjonatem footballu. Co do mojego kibicowania rozważam dwie możliwości: 1) kibicować Polakom, 2) żeby przez cały czas świetnie się bawić – kibicować tym, którzy aktualnie  wygrywająJ

     W międzyczasie odliczania dni do Euro, proponuje wzięcie udziału w konkursie! No cóż… Piłka to raczej męska rozrywka, ale tym razem konkurs dotyczy głównie pań. Chociaż i panów głos uszanujemy! Niżej znajduje się 11 głównych graczy drużyny greckiej.

Który zawodnik jest według Was najprzystojniejszy ???
    Swojego faworyta wpisujcie, podając imię i numer piłkarza,  w komentarzach. 8 czerwca, wieczorem po meczu – wyniki!!!
Chłopaki na pewno już przed nimi czują stracha! J J J
1: ALEKSANDROS

4: NIKOS
 
 
6: ALEXANDROS

9: ANGELOS

10: GIORGOS
11: LUKAS

14: DIMITRIS

17: FANIS

19: SOKRATES

21: KOSTAS

22: KIRIAKOS
 
      Podziwianie przystojnych Greków to dobry sposób na rozpoczęcie tygodnia. Dla mnie jednak najbardziej energetyzujące jest patrzenie na ludzi, którzy cieszą się z wygranego meczu. Niżej krótki film z 2004, kiedy to właśnie Grecy wygrali Euro. Chciałabym mieć tyle energii przez cały tydzień, co kibice cieszący się z wygranej. Chociaż może byłoby to trochę niebezpieczne…? I chyba mało efektywne, takie nieustanne bieganie z między kuchnią, a pokojem z wyciągniętymi w górę rękami… Komentator tamtego pamiętnego meczu, zupełnie zdarł sobie głos i na koniec nie mógł już nic mówić. Krzyczał właściwie tylko jedno zdanie: „trzymaj puchar najwyżej jak możesz!!!”

    Tymczasem z tego co słyszę na mieście, Grecy  się nas obawiają … Zapowiada się więc naprawdę fascynujący mecz!!!

Z wielką ciekawością czekam na Wasze głosy!!!

Energetycznego tygodnia!!!

Emigracja potrafi dać w kość, ale … jak było 100 lat temu?… piątek, 18 maja 2012

Dit Vasilovich Boika
    No cóż… Każdy, kto przynajmniej na jakiś czas zetknął się z emigracją, wie że bycie „wędrownym ptakiem” nie zawsze jest łatwe. Czasem przychodzą ciężkie momenty, chce się wtedy  wracać teraz, natychmiast i człowiek czuje, jakby życie podkładało pod nogi jedynie same  kłody. I takie momenty się zdarzają… Być może w takich właśnie chwilach pokrzepiający jest fakt, że kiedyś było znacznie, znacznie ciężej. I nie mam tu na myśli braku internetu, rozmów przez Skype’a, telewizji satelitarnej, czy też telefonów… Przeczytajcie – ile w tej opowieści jest prawdy, a na ile jest ona legendą – tego nie wiem, ale pewnie nie to jest tu najważniejsze…
***
       Mógł być to rok 1930. Gdzieś w zachodniej Rosji osierocone zostało dziecko. Chłopiec miał 10 może 11 lat i dokładnie sam nie wiedział, jak to się stało że jego rodzice umarli. Nie wiedział, czy też chciał o tym szybko zapomnieć, wypierając traumę z pamięci. Podobnie  zapomnieć chciał o tym jak w tych latach żyło się w Rosji. Musiało być naprawdę tragicznie, bo dziesięciolatek tak jak stał postanowił, że ruszy przed siebie. Dołączył do grupy emigrantów, która wędrowała na zachód. Nie wiadomo ile dokładnie zabrała im ta droga, ale po pewnym czasie dotarli do statku, który miał przewieść ich przez morze. Chłopca nie chcieli wpuścić na pokład, bo nie miał przy sobie grosza i nie mógł wykupić biletu. Ale musiał być po pierwsze niesamowicie uparty (nazywają to chyba wolą życia), a po drugie niezwykle sprytny, bo przemknął niezauważony i całą drogę się ukrywał.
      Statek dobił do wybrzeża Grecji i zacumował w Pireusie. Fakt, że dzieciak przeżył – można właściwie nazwać cudem.      
     Dziecko było wygłodniałe. Zapewne musiało wyglądać jak mały szczeniak wypuszczony ze schroniska, w którym zwierzęta raczej się katuje. Jak to się stało, że wszystko wytrzymał – szkoda, że nie umiał pisać, żeby prowadzić wtedy dziennik.
Oliwa z Oliwek kilkanaście lat temu
       Dotarł w końcu do małej wioski, która składała się właściwie z kilku chat. Nieopodal jednej rósł wiśniowy sad. Dziesięciolatek wdrapał się na jedno z drzew i zaczął jeść wiśnie. Jadł tyle, ile mógł. I kiedy tak się zajadał, usłyszał że ktoś biegnie w jego stronę i krzyczy. Chłopak, który był niewiele starszy od niego zrzucił go z drzewa i zaczął okładać.
    Mały gdzieś w środku pękł. I jak się okazało – bardzo dobrze zrobił.
-Boże! Co jeszcze gorszego może mi się przytrafić?! Nie mam rodziców, nie mam nikogo. Jestem głodny, wszystko mnie boli i jeszcze na dodatek mnie biją! – krzyczał po rosyjsku przez łzy.
     Dziwnym trafem, ten który go okładał zrozumiał co mówił mały Rosjanin i natychmiast przestał bić. W tym samym języku spytał się skąd właściwie pochodzi jego ofiara i jak tutaj się znalazła.
     Chłopiec pamiętał, że nazywa się Dit Vasilovich Boika, co później było jedyną pewną informacją w jego dokumentach.
    Starszy chłopak, który jeszcze przed chwilą go bił, rzucił się na małego i tym razem zaczął go przytulać. Jak się okazało po długiej rozmowie i ustalaniu faktów … byli braćmi. Prawdopodobnie, bo przecież w tych czasach mało rzeczy było pewnych.
    Starszy brat zapoznał go z rodziną rolników, która potrzebowała do pomocy parobka. Nazywali go Janisem, a nazwisko przekształcono. Chłopcu się poszczęściło, bo traktowali go jak syna. Brat mieszkał po sąsiedzku i pewnie jeszcze nie jeden raz zajadali się razem wiśniami.
    Po kilku latach, początkowo wszyscy  sprzeciwiali się temu, że młody Rosjanin, który właściwie na dobre zapomniał już  rosyjskiego, związał się z córką swojego opiekuna. Nikt jednak nie mógł na to nic poradzić, bo miłość przecież nigdy grzecznie nie puka do drzwi pytając kogoś o zdanie. Wkrótce odbył się ślub.
Dzieci Oliwy z Oliwek i Dita Vasilovicha Boiki. To najmłodsze jest ojcem Janiego.
     Mimo tego, że mąż Oliwy z Oliwek miał naprawdę ciężkie życie, nawet mimo braku zębów, nie przejmując się tym, na każdym ze zdjęć się uśmiecha. Zdołał zbudować dom i razem z Oliwą wychować czwórkę wspaniałych dzieci. A na znak szacunku, według starej greckiej tradycji, dokładnie tak samo jak dziadek nazwanych zostało trzech jego wnuków. Oliwie z Oliwek i jej mężowi na pewno  nie zawsze było lekko, mimo tego na każdej fotografii jest on uśmiechnięty. Oliwa śmieje się zawsze razem z nim. A do dziś kiedy go wspomina, w jej oczach pojawiają się dwie błyszczące iskierki. „To był tak dobry człowiek…”  – zawsze dodaje.
     Tak bardzo chciałabym z nim porozmawiać. Niestety, została już tylko ta opowieść czy też  legenda i plik uśmiechniętych fotografii. Jak silny musiał być to człowiek. Jak wiele pewnie miał do opowiedzenia. Na szczęście zostały chociaż te wiekowe już  zdjęcia…
Na tle swojego ogrodu. Podobno robił fenomenalne białe wino:)

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Atak śmiechu zamiast kawy… poniedziałek, 14 maja 2012

RADIO ARVILA
źródło: star.gr
       Poziom greckiej telewizji, ujmując dyplomatycznie – nie powala. Naprawdę trudno tam znaleźć coś interesującego. Greckie programy w ogromnej większości ograniczają się do plotkowania, omawiania ubrań gwiazd czy też skandali. W międzyczasie można obejrzeć operę mydlaną pochodzenia tureckiego lub jakiś serial z Hiszpanii. Wieczorem, dajmy na to   show, gdzie wszyscy nieprzerwanie tańczą i śpiewają.
    Jest jednak jeden program, na który zawsze czekamy. Nie wszystko z niego rozumiem, bo mówią zazwyczaj bardzo szybko. Zawsze jednak wiem, kiedy leci Radio Arvila – słyszę wtedy wybuchy śmiechu Janego, który zazwyczaj tarza się gdzieś w okolicach kanapy, trzymając się za brzuch.
     Radio Arvila nie znajduje żadnych odpowiedników w polskich programach (a przynajmniej ja żadnego takiego nie znam). Tworzy go czterech facetów, którzy siedząc przy wielkim biurku, oglądają razem krótkie filmiki, komentują je, cały czas się przy tym – śmiejąc. Przez cały program naprawdę nie przestają się śmiać – to prawdziwy fenomen!
    Nawet nie rozumiejąc wszystkiego, ja również zasiadam na kanapie. Poza tymi śmiesznymi komentarzami, interesuje mnie tam jeszcze kilka istotnych  rzeczy:
-prezenter (na zdjęciu drugi od lewej) jest szalenie przystojny,
-po studio zawsze chodzi, nie wiadomo dlaczego – jakiś pies
-na ekranie pojawia się dziwnie wyglądający but bez pary
-koszulki prezenterów zawsze mają ciekawy nadruk, często z jakimś śmiesznym podtekstem, dodatkowo zmieniają się po każdej przerwie na reklamyJ
     Niżej, zamiast porannej kawy na rozbudzenie, proponuje obejrzenie fragmentu jednego odcinka Radio Arvila. Jest w nim komentowany krótki wywiad z młodą kobietą, która nazywa się Elena Poutsi. Nic w tym śmiesznego poza tym, że tłumacząc na polski to imię i nazwisko brzmi … Elżbieta Fijut. No cóż… Ja osobiście zaśmiałabym się z tego pewnie góra trzy razy, a później zatroskałabym się  nad losem tej biednej kobiety…
     Grecy uwielbiają się śmiać.  A najlepszym dla nich tematem do śmiechu zawsze są inni ludzie. Mieszkając w Grecji koniecznie trzeba się do tego przyzwyczaić i zaopatrzyć  w sporą dawkę dystansu. Elenawidocznie była w tym zakresie wcześniej już dobrze wyszkolona, bo  nie zrobiło to na niej większego wrażenia (to blondynka udzielająca wywiadu  od 33 sekundy filmiku) i spokojnie jak widać odpowiada na wszystkie pytania. Jednak po udzielonym przez nią wywiadzie w Radio Arvila rozgorzała prawdziwa dyskusja, a prowadzący co chwila dostawali ataku śmiechu… 
P.S. Po krótkiej wstawce z bójką w studio, oni wcale nie śmieją się z rozróby – wciąż, nieustannie  powracają do tematu nazwiska  Eleny
Miłego poniedziałku kochani!
    

Światowy Dzień Ptaków Wędrownych… sobota, 12 maja 2012

Ptaki w rejonie jeziora Prespa – jednego z najpiękniejszych, ptasich miejsc Grecji

Źródło: pamtours.gr

        Spojrzałam do kalendarza i jest w nim napisane, że właśnie dziś jest
Światowy Dzień Ptaków Wędrownych. Nie miałam pojęcia, że takie święto istnieje, a tematem ptaków nigdy nie byłam szczególnie zainteresowana. Jak podejrzewam wędrownym ptakiem może być  na przykład bocian… Na tym  jednak kończy się moja wiedza w tym zakresie.
      W języku polskim jest kilka słów,  które brzydko brzmią i noszą w sobie ukryte negatywne skojarzenia. Chyba nikomu nie robi się miło słysząc na przykład: ojczym, macocha, pasierb czy też pasierbica. Do grupy tych słów zaliczyłabym również: konkubent, konkubina, jak i  singiel. Jak jednak wiadomo ojczym może być wspaniały, podobnie jak macocha. Singlem można być szczęśliwym, a związek z konkubentem, mimo że nazwa nie jest udana – może być nawet i romantyczny.
     Negatywne znaczenie jest wg mnie ukryte również w słowach: emigrant, emigrantka, emigracja. Ale jak powszechnie już wiadomo, mieszkanie w innym kraju w dzisiejszych czasach, często nie jest już przymusem, a wyborem; nie czymś strasznym, a czasem być może i spełnieniem marzeń. Słowo emigracja jednak tego zupełnie nie oddaje.
     Pomyślałam więc, że określenie wędrowny ptak, znacznie lepiej oddaje to, czym jest emigracja. To określenie kojarzy mi się z  wolnością, możliwością poznania świata, przestrzenią  i odwagą; krótko ujmując czymś wspaniałym.
     Korzystając więc z okazji, że dziś jest dzień Ptaków Wędrownych, wszystkim którzy mieszkają poza krajem, mieszkali lub też zamierzają uczynić taki krok – wszystkiego co najlepsze! Wielu pięknych doznań i odwagi! Dziś święto Wędrownego Ptaka! JJJ
     Patrząc na statystyki bloga, wiem  że jest on czytany w bardzo dużym stopniu poza Polską. Szczególnie więc dziś! zapraszam do wpisywania w komentarzach Waszych wędrownych historii. Skąd jesteście? Po co wędrujecie? Co ciekawego udało się Wam już zobaczyć, odkryć czy doświadczyć? …

Olivka i „małe smarki”… środa, 9 maja 2012

            Mimo dzielącej nas od domu Sałatki odległości (8 godzin jazdy samochodem), nasz kontakt z wszystkimi składnikami, jest można powiedzieć – wzorcowy! Greckie rodziny są spójnymi organizmami i naprawdę każdy tu za każdym stoi. Nawet jeśli się jest daleko – mentalnie zawsze jest się blisko domu.
      Mój grecki pozostawia jeszcze wieeele do życzenia, Olivka nie jest również idealna z angielskiego. Nie przeszkadza to nam jednak, żeby do siebie dzwonić i ze sobą rozmawiać. Każda mówi w języku, który aktualnie ćwiczy, a ten kto słucha nie może się tej językowej akrobacji nadziwić. Kobiety rozmawiają jednak najczęściej językiem duszy i właśnie dlatego tak świetnie się dogadujemy JAle do rzeczy…
     Kiedyś myślałam, że Olivka niczym się w życiu nie przejmuje i zawsze jej nastrój to 10 w skali dziesięciu. Niestety, ostatnio i ją dopadła chandra. Powód jest dość prozaiczny – Olivka nie znosi swojej pracy i chce przekwalifikować się … na gwiazdę … opery –  o pierwszych krokach w karierze operowej,  jednak w swoim czasie, bo to szalenie ciekawa sprawa… Wiem – brzmi naprawdę intrygująco J
    Olivka  jest logopedą. Pracuje w prywatnej szkole ćwicząc z dziećmi, które mają problemy w nauce i przede wszystki w mówieniu. Nie znosi tej pracy, ponieważ jak mówi: musi chodzić do niej prawie codziennie, pamiętać o tym żeby się nie spóźnić i na dodatek się do niej przebierać. Po półtora roku pracy, przeżywa więc wypalenie zawodowe.
    Patrząc na to obiektywnie, myślę sobie, że to wielka szkoda. Szkoda dlatego, że Olivka nie zdaje sobie sprawy jak dobra jest w tym co robi. Dobra, to nawet stanowczo za mało powiedziane. A żeby to zobrazować, przytoczę pewną sytuację…
    Kilka miesięcy temu, kiedy mieszkaliśmy jeszcze razem z Sałatką, wyszliśmy z Janim przejść się po mieście. Olivka miała akurat przerwę na lunch. Pomyśleliśmy więc, że odbierzemy ją z pracy i pójdziemy zjeść coś we trójkę.
     Po tym co zazwyczaj od Olivki słyszałam, myślałam że jej praca polega głównie na ćwiczeniu z dziećmi prawidłowego wymawiania „d” i „t”, „p” czy „b”. Ustawianiu drobnych językowych usterek, tak żeby „te małe smarki” – jak nazywa podopiecznych Olivka, mówiły po grecku idealnie. Byłam więc przekonana – eh … nic istotnego.
    W tym przekonaniu trwałam do mementu, kiedy od budynku jej pracy otworzyły się drzwi. Wyszła z nich mała dziewczynka, w wieku lat około dziesięciu. Stanęłam jak wryta, bo nigdy w życiu takiego dziecka nie widziałam. Dziewczynka właściwie nie mogła chodzić ani też stać, a poruszała się podtrzymywana z góry przez swojego ojca. Każda jej kończynka powyginana była w swoją stronę, ruchów ciała nie mogła również kontrolować. Na jej widok, serce człowiekowi ściskało. Czułam jak łzy same napierają mi do oczu. Szybko musiałam je ukryć.
    Po chwili drzwi znów się otworzyły i wyszła zza nich Olivka.
-Cześć Zoica[1]! – wykrzyknęła jak gdyby nigdy nic.
-Cześć Olivka. – odpowiedziała dziewczynka, ale trudno było ją właściwie zrozumieć.
-Hej smarku – a dokąd to właściwie pędzisz?
-Idę już do domu, skończyłam właśnie zajęcia. A mogłabym mieć teraz lekcje z tobą?
-Wykluczone! – odpowiedziała Olivka. – Mam teraz przerwę na obiad i idę na frytki.
-Poszłabym chętnie z tobą…
-To wyrwij się i ucieknij tacie – będę siedziała obok. – powiedziała schylając się do dziewczynki i mrugając do niej zawadiacko okiem. W tym samym czasie ojciec parsknął śmiechem. Również ja z Janim.
-A tak w ogóle to co robiłaś w weekend?
-Byliśmy z rodzicami w kościele.
-Ekstra! Też bym poszła! A gdzie jest ten kościół? – pytała dalej, właściwie wykrzykując.
   Zoica skupiła się maksymalnie i rysując paluszkiem w powietrzu, zaczęła tłumaczyć.
-Najpierw musisz wyjść z mojego domu, później skręcasz w prawo, potem w lewo, później jeszcze raz w prawo i tam jest ten kościół.
-Poczekaj, jeszcze raz – muszę zapisać. – Olivka naprawdę wyjęła kartkę i z poważną miną tą obrazową instrukcję zapisała. Rzecz jasna – każdy na świecie, wie gdzie mieszka Zoica! Tymczasem ojciec zaczął małą trząść, bo nie mógł powstrzymać śmiechu.
-Słuchaj… – kontynuowała Olivka. – Ale jak następnym razem przyniosłabyś  mi obiad to mogłybyśmy mieć dodatkową  lekcję razem.
-Naprawdę! … Ale nie mogę – bo wtedy ja będę głodna.
-No, to musisz się zdecydować!
-Dobra, to odłożę ci trochę z talerza. A co chcesz jeść?
-Jednego kotleta, frytki i dwa plastry sera feta. Powtórz!
-Kotlet…   przepraszam… już zapomniałam…
-Jeszcze raz! Skup się smarku: kotlet, frytki, dwa…
    Ojciec prawie nie wytrzymał i kiedy jego córka ze skupieniem zapamiętywała: kotlet, frytki, dwa plasterki sera feta, śmiejąc się prawie wypuścił Zoicę z rąk. Olivka i Zoica jeszcze długo sobie konwersowały, jakby czas się zatrzymał. Zoica jest w Olivce wprost zakochana i mimo, iż zapomniała przynieść na lekcję kotleta, dodatkowa lekcja, o którą błagała odbyła się.
     Jak później wyciągnęłam od Olivki, Zoica to tylko jeden z wielu trudnych przypadków. Z problemami w rozróżnianiu „p” od „b” raczej nikt nie przychodzi. Wiele jest za to dzieci autystycznych, które w wieku 6, 7  lat jeszcze nie mówią. I być może nigdy w życiu nie powiedzą pełnego zdania. W czasie lekcji, często milcząc – śmieją się za to na całego. Olivka zamiast ślęczeć nad literkami, pisze im po buzi i po rękach. Wkłada im do nosa i uszu kredki i ołówki.   Każe przepisywać cyferki, które napisała sobie na … brzuchu. Dzieciaki, które już coś mówią, są przez nią zmuszane do mówienia właściwie wszystkiego. Wciąga je przy tym w  zawsze poważnie brzmiące dyskusję: dlaczego właściwie dziewczyny muszą nosić długie włosy, co trzeba mieć w szafie tego lata, dlaczego lepiej jest mieć chomika niż starszego brata?
     Często kiedy idziemy ulicą, jakiś dzieciak z radością podbiega do Olivki.
-Olivvvkkka! – zazwyczaj biegnąc krzyczy mały pacjent.
-Hej smarku! Znów  będziesz udawać, że nie umiesz wyraźnie mówić?  Co dziś u ciebie słychać? …  – i tak zaczyna się trwająca długo zazwyczaj rozmowa.

[1] Zoica (wymawiane przez „c”) to zdrobnienie od greckiego imienia Zoi. To chyba jedno z najpiękniejszych greckich imion. W tłumaczeniu na język polski Zoi oznacza – Życie.  

 

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – greckie inspiracje w modzie na wiosnę i lato… poniedziałek, 7 maja 2012

       O tym, że dla Greków moda jest bardzo ważna, zdołałam się przekonać już dawno temu. Mieszkamy teraz w bardzo małej wiosce i ta teza tylko się potwierdza. Mimo, że miasteczko ma naprawdę kilka ulic na krzyż, jest w nim jedna spora kawiarenka. Tam zaś każdego wieczoru odbywa się prawdziwe fashion show. Dziewczyny jak i faceci wyglądają fenomenalnie i naprawdę jest się czym inspirować.
     Szczególnie znamienny jest dla mnie jeden fakt… Przy budynku, gdzie obecnie pomieszkujemy znajduje się mały kiosk. Jest tam zawsze coś do picia, coś słodkiego i kilka gazet. W tym zawsze świeże, greckie wydanie magazynu Vogue. Tak jest – Grecy mimo, iż są dość małym krajem posiadają swoją własną edycję tej modowej „biblii”.
     Na początek pierwszego pracującego tygodnia maja, 5 greckich modnych inspiracji. Mam nadzieję, że mimo wszystko ten tydzień nie będzie aż tak ciężki! Życzę wszystkim spokojnego poniedziałku J
1.      Styl marynarski, czyli paski, paski, paski – styl marynarski, a zwłaszcza biało – granatowe paski, to coś co nieodłącznie wiąże się z grecką modą. Grecja to przecież głównie morze więc i marynarzy jest tu dostatek. Od momentu, kiedy w witrynach sklepowych zaczęły pojawiać się wiosenno – letnie wystawy, ja dostaję biało – granatowego oczopląsu. Bardzo podoba mi się ten trend – wygląda zawsze elegancko, lekko i wyraziście, czyli idealnie zwłaszcza na lato!
2.      Męskie kapelusze zwłaszcza dla kobiet – szczególnie te eleganckie, wykonane ze słomy. Moda na nie, zaczęła się już dobry rok temu. Teraz wydaje mi się, że są właściwie wszędzie. Na greckie słońce są naprawdę świetne, również ze względów praktycznych. Szczególnie bowiem latem przebywając w krajach południowych trzeba dbać o nakrycie głowy. Taki kapelusz skutecznie uchroni przed bólami głowy pod koniec dnia, kiedy słońca było  za wiele.

Jennifer Aniston– zawsze wie co jest modne! To  grecka duma narodowa, bowiem jej korzenie są właśnie greckie. Podobno ślub Aniston ma odbyć się lada moment – na Krecie!

    3.      Greccy faceci są modni również wiosną i latemuwielbiam południowy typ męskiej urody! Postawni, ciemni Grecy są moimi ideałami… Ach! Bardzo lubię również ich sposób bycia i to – jak o siebie dbają. Długo zastanawiałam się jak ująć w słowa, to jak greccy panowie się ubierają, jaki jest ich styl. Olśniło mnie, kiedy obserwowałam szykującego się do wyjścia na randkę Czosnka. Zawsze przed wielkim wyjściem wygląda,  jakby nic ze sobą nie robił i właśnie się obudził, ale przez godzinę nie można dopchać się do łazienki J Myślę, że ta reguła dotyczy znacznej części greckiej męskiej populacji. A mianowicie: greccy faceci  wyglądają szalenie modnie, ale równocześnie tak jakby moda w ogóle ich nie obchodziła. W rzeczywistości jednak obchodzi i to bardzo. Grecy uwielbiają zwłaszcza markowe ubrania, ale dobrane i ubrane tak, żeby wyglądały jakby od niechcenia. Wszystko jakby o numer za duże, rozsznurowane do połowy buty i wygniecione podkoszulki. Kilkudniowy zarost i rozczochrane włosy. W rezultacie mamy obraz świetnie wyglądającego faceta, który wygląda jakby nic ze sobą nie robił. I o to właśnie chodzi, ale uwaga – nie dajcie się im  zwieść – oni sporo się napracowali!

    4.      Espadryle – te w najbardziej klasycznej formie. Te buty mają wiekową  już tradycję i zdaje się, że tej wiosny i lata będą przeżywać swój renesans. Ich wzór jest zawsze ten sam, wariacji za to na ich temat – nieskończona ilość. Są również niesłychanie wygodne i co jest wielkim plusem, nie trzeba o nie szczególnie dbać. Przyciąga również cena, co powoduje że można właściwie mieć ich kilka i ewentualnie co sezon wymieniać. Takie epokowe wynalazki jak espadryle zawsze będą powracać i nigdy się nie znudzą. Już myślę bardzo intensywnie o ich zakupie na to lato J

5.      Duża biżuteria – podobno tego sezonu będzie modna duża biżuteria, głównie wielkie i ciężkie naszyjniki. Moda opiera się na przeciwieństwach, więc dość łatwo można było to przewidzieć. W ubiegłym sezonie modne były lekkie i zwiewne naszyjniki, więc teraz przychodzi czas na ich odwrotność.     Biżuteria prezentowana na zdjęciach niżej wpisuje się w ten trend. Te ozdoby zachwycają  jednak szczególnie. Są również dowodem na to, że prawdziwe dzieła sztuki podobać się będą zawsze. Ta biżuteria, prócz ostatniego naszyjnika, pochodzi  bowiem z okresu starożytnej Grecji. Mimo wieku nie stała się jednak ani trochę  passe J. Gdyby tylko mieć coś takiego w swojej szafie… Kobiety zawsze kochały świecidełka i to akurat nigdy się nie zmieni!

Naszyjnik współczesny inspirowany starożytną Grecją
    W temacie letniej, greckiej mody pozostały do omówienia jeszcze sandały. Jest to szalenie ważny, nie tyle element greckiej mody, co wręcz  zjawisko. Dlatego  bliżej lata zapraszam na oddzielny, dość obszerny post.
Tymczasem,  jak zawsze najbardziej inspirująco jest w Salonikach – greckiej stolicy mody:

Grecka Wielkanoc – wkładaj szpilki i bądź przed północą!… czwartek, 3 maja 2012

       Kiedy wychodziliśmy z mieszkania już właściwie zamykały mi się oczy. Za dwadzieścia minut miała bowiem wybić północ. Jak tylko zatrzasnęłam drzwi od samochodu, przeszła mi jednak chęć na spanie. Jani zaczął pędzić jak szalony – jakby miał za chwilę gasić pożar.
-Zupełnie nie mam pojęcia dlaczego tak jest? – zaczął –  Zawsze, co roku, gdziekolwiek bym był, na Wielkanoc jestem minuta przed dwunastą… Nie umiem tego wytłumaczyć, ale tak jest od urodzenia… – mówił i jednocześnie nerwowo kiwał się w przód i w tył, jakby w jakiś tajemniczy sposób to miało przyśpieszyć jazdę.
     W tradycji kościoła greek orthodox, Chrystus zmartwychwstaje dokładnie o północy – jest to więc strategiczny moment, żeby znaleźć się w kościele. W świątyni trzeba być w jeszcze przed dwunastą, bo właśnie wtedy rozpoczyna się najważniejsze święto dla Greków – Wielkanoc.
    Najwyraźniej nie tylko Jani co roku ma organizacyjny problem, bo kiedy wysiedliśmy z samochodu, w stronę kościoła, razem z nami biegła dość spora grupka, wymachująca trzymanymi w rękach świecami.
    Uff… oczywiście zdążyliśmy – na trzy minuty przed dwunastą!
klasztor Osios Lukas
      W tej najważniejszej dla Greków mszy w roku, uczestniczyliśmy w jednej z najpiękniejszych świątyń środkowej Grecji    klasztorze  Osios Lukas. Pochodzi on z XI  wieku, jest ogromny i naprawdę robi wielkie wrażenie. Ma mury grube na około metr, na sufitach średniowieczne freski, mozaiki zaliczane do największych arcydzieł średniowiecza, w powietrzu czuć zapach czasu. Sama msza odbyła się na dziedzińcu, który wypełniony był ludźmi po same brzegi. Każdy z wiernych trzymał w rękach zapaloną świecę. Przez całą uroczystość słychać było tylko męski śpiew bez oprawy żadnego instrumentu. Słowa pieśni były w języku starogreckim, więc  brzmiały tym bardziej egzotycznie. Im bliżej było północy, tym śpiew był mocniejszy. O godzinie dwunastej głos zabrzmiał tak mocno, jakby za chwilę miała zatrząść się ziemia. I rzeczywiście, kiedy wybiła punktualnie  dwunasta, wg tradycji greckiej zmartwychwstał Chrystus. Ludzie zaczęli prawie rzucać się sobie na szyję, obcałowywać i wypowiadać krótkie pozdrowienie: Chrystos anesti! Alitos anesti! (Chrystus zmartwychwstał! Tak, doprawdy zmartwychwstał!). Po czym, chwilę później zaczęto zapalać sztuczne ognie. Dla nas Polaków brzmi to zaskakująco, ale tak właśnie jest – Grecy na zmartwychwstanie Jezusa cieszą się tak bardzo, że zapalają sztuczne ognie!
wnętrze Osios Lukas

wnętrze Osios Lukas
       Dla Greków Wielkanoc jest o wiele  ważniejsza niż Boże Narodzenie i rzeczywiście jest to bardzo widoczne. Świętowanie Wielkanocy nie ogranicza się jednak tylko do komercyjnego opakowania. Grecy naprawdę chodzą wtedy do kościoła i przestrzegają wszelkich, nawet najdrobniejszych elementów tradycji. Wielkanoc to w Grecji szalenie radosne święto. Zastanawiałam się, czy też dlatego część ludzi była tak nietypowo jak dla mnie ubrana. Szczególnie jeśli chodzi o dziewczyny: w wysokich szpilkach, krótkich spódniczkach, mocnym makijażu – wyglądały trochę jakby za chwilę miały iść na wesele. Nie pasowało to do wyjścia do kościoła, ale cóż, przyzwyczaiłam się już, że co kraj to obyczaj.
     Tradycyjna msza po północy trwała jeszcze trzy godziny… Tak jest – od północy do trzeciej rano. Uczestniczyła w niej dość pokaźna ilość ludzi, w tym ku mojemu zaskoczeniu liczna młodzież. Wg tradycji czuwanie po Zmartwychwstaniu, to najbardziej uroczysta msza w kościele.
      Nie będę oszukiwać, że dotrwaliśmy do trzeciej w nocy… Podobnie jak większość Greków, po uroczystym rozpoczęciu świętowania Wielkanocy udaliśmy się na… dyskotekę J To też jest taka tradycja, że po mszy po północy,  dla uczczenia Zmartwychwstania, część ludzi idzie po prostu na imprezę. Moje skojarzenie z weselnym strojem przeważającej części kobiet, było więc całkiem trafionym tropem. Szkoda tylko, że nie wiedziałam że mam ubrać się, aż tak imprezowo… W zwykłej sukience i butach na niskim obcasie, zdaje się musiałam wyglądać jak zakonnica. Po północy Greczynki jak i z resztą Grecy uwielbiają wyglądać naprawdę wyzywająco.
     Mimo wszystko Zmartwychwstanie Chrystusa czciliśmy równie wesoło jak inni, w towarzystwie Czosnka, czyli kuzyna Janiego. Daję słowo – zupełnie bym go nie poznała. Również i Czosnek po północy przeszedł spektakularne przeobrażenie. Po rozciągniętych dresach i dziurawych kapciach pozostało już tylko wspomnienie. Śnieżnobiała koszula, czarne obcisłe w biodrach spodnie i złoty naszyjnik na odsłoniętej klacie… I dopiero wtedy mnie olśniło, że mieszkam z rodowitym przedstawicielem tzw. Greek – Lover, czyli typowym greckim podrywaczem, który na co dzień w dziurawych kapciach tylko tak się maskuje… Szybko więc się ocknęłam i postanowiłam wykorzystać sytuację. Po którymś tam piwie Czosnkowi rozwiązał się język, był skłonny do zwierzeń i dzięki temu wiem już wszystko o greckim podrywaniu – materiał na post jest w trakcie obróbki i zapraszam do czytania przed wakacjami – myślę, że wtedy każdej Polce szczególnie się przyda!

 

Co za biedak…
       Wracając jednak do tematu… Wróciliśmy jak można się było spodziewać bardzo późno, nocą. Za to nad ranem obudził nas zapach pieczonego barana. To jeden z najbardziej typowych widoków greckich Świąt Wielkanocnych. W Wielką Niedzielę już od rana przygotowuje się pieczonego barana. Towarzyszy temu oczywiście głośna muzyka, śpiewy i tańce. Przyznam jednak, że dla mnie widok obracającego się w całości na ruszcie zwierzęcia jest dość makabryczny. Widać wszystko: głowę, rozwartą szczękę jak również i oczodoły. Janiemu ciekła ślina, ja jednak poważnie myślałam nad przejściem na wegetarianizm. Wiem, że takie mięso smakuje zapewne wyśmienicie. Ale samego widoku jakby dopiero co hasającego zwierzęcia po prostu nie trawię.
     Kolejny dzień był również jeszcze świąteczny, ale każdy raczej koncentrował się na odpoczywaniu. Miasto jakby jeszcze bardziej zamarło w oczekiwaniu na obudzenie się dopiero następnego dnia wcześnie rano.
     I tak do następnego razu – dokładnie za rok! Mądrzejsza o następne doświadczenie, będę pamiętać żeby do kościoła założyć kilkucentymetrowe szpilki, a usta pokryć krwistą czerwienią!

Z CYKLU: Zacznij lekko poniedziałek – Grecka prognoza pogody … poniedziałek, 30 kwiecień 2012

    Moja koleżanka napisała mi ostatnio, że lubi czytać „Sałatkę” zwłaszcza w poniedziałki z rana. Pracuje w dużej korporacji i bardzo lubi zaczynać tydzień od czegoś lekkiego.  Myślę, że to fantastyczny zwyczaj. Dzięki za pomysł i pozdrawiam Cię serdecznie Magdo!
    Wiem, że poniedziałków  nie lubi większość z nas, szczególnie kiedy pracuje się bardzo intensywnie. Pomyślałam więc, żeby zacząć nowy cykl „zacznij lekko poniedziałek”, tak żeby przynajmniej chociaż trochę w poniedziałki zrobiło się lżej. Tak więc zaczynamy!

Petroula Kostidou – czyli najsłynniejsza grecka pogodynka. Tryska energią przez cały tydzień – już od poniedziałku z ranaJ

    Grecy, jak to Grecy, większość rzeczy lubią robić po swojemu. Mają zupełnie inny alfabet, ich język nie przypomina żadnego innego, uwielbiają łamać przepisy, lubią robić wszystko inaczej czy też zupełnie na opak. A najlepiej jeszcze tak, żeby w rezultacie było lekko, śmiesznie i zabawnie. Ewentualnie jeszcze na przykład erotycznie…
     Dlaczego więc nie zapowiadać pogody choćby trochę inaczej… Przyznam, w tym kraju naprawdę trzeba się postarać żeby być poważnym. Kiedy czuje się nadchodzącą chandrę wystarczy po prostu włączyć telewizor i chociażby zobaczyć jaka będzie pogoda jutro. To, że będzie słonecznie i nie będzie padać  – to z pewnością wiemy. Sprawdzić pogodę  mimo wszystko  naprawdę warto…

    Tymczasem przyjemnego tygodnia! W Polsce tym razem nie zapowiada się on zbyt pracowicieJ

Trzeciego dnia dobiegłam do… sobota, 28 kwiecień 2012

     Trzeciego dnia dobiegłam do miejsca skąd widać było niewielką, morską latarnię. A taka latarnia jest przecież symbolem przystani, jakimś dobrym znakiem. Zaczęłam iść wolno, bo nie miałam więcej sił. Im bardziej do latarni się zbliżałam, tym bardziej oczywiste stawało się, że jest tutaj jeszcze jedno miasteczko, o którym  siedząc w domu, zupełnie nie wiedziałam.
      Z każdym krokiem widać było wyraźniej, że jest tam coś ładnego. Malutkie rybackie miasteczko, z portem zamiast rynku w umownym centrum, położone było przy zatoce. Prócz morza widać było również góry i zielone lasy. Niewielka latarnia wyglądała tak uroczo, jak z pocztówki, wokoło zacumowane były łodzie, lekko poruszane przez fale.
      Przy samym brzegu było kilka tawern i kilka niewielkich kawiarenek. Wszystko jakby uśpione, bo był przecież środek sjesty. Mimo to można było wyczuć, że tutaj toczy się jakieś życie.
     Następnego dnia do torby spakowałam gazetę i jakąś książkę. Zamiast siedzieć w domu, znów wyszłam i poszłam w to samo miejsce. Spacerem do latarni doszłam w jakieś dwadzieścia minut. Latarnia znajduje się na niewielkim molo. Na nim jest kilka ławek i zawsze świeci tam słońce. Zupełnie nie obchodziło mnie, że w pojęciu greckim, być może dziwacznie wygląda, że siedzę i czytam na ławce zupełnie sama. Nie miało to żadnego znaczenia, bo w końcu poczułam, że to miejsce pełne jest dobrych fluidów.
       Z dnia na dzień czułam się tam coraz mniej obco. Zamiast siedzieć na łóżku i myśleć gapiąc się w okno,  zaczęłam jeszcze więcej czytać i pisać. Wkrótce zrobiłam listę rzeczy, o których podczas patrzenia się w okno, zupełnie zapomniałam. Nazbierało się tego trochę, więc wprowadziłam sobie samodyscyplinę. Plan dnia, to coś bardzo abstrakcyjnego, jednak przywraca porządek w głowie.
      Aż tu któregoś z następnych dni postanowiłam udać się do jednych z kawiarenek i poszukać tej najfajniejszej. Okazało się, że być może nie ma tam Starbucksa, ale widok z każdej z nich wynagrodzić może wszystko. Poza tym, mimo że miasteczko jest tak małe, że trudno znaleźć je na mapie, każda kawiarenka ma szybkie wi-fi, które dostępne jest prawie w każdej części głównej ulicy miasta. Wygląda to bardzo komicznie, bo internet zdaje się dobiera również w każdej łodzi. W każdym razie szybko znalazłam „tą jedną właściwą” kawiarenkę. Prócz świetnego podłączenia, pysznej kawy i fenomenalnego widoku, prenumerują również grecką edycję Vogue. Co miesiąc jest świeże wydanie! Można więc powiedzieć, że jest też całkiem trendi J
     Kelner już mnie pamięta. Przychodzę zawsze kiedy nie ma zbyt dużo ludzi i gra spokojna muzyka. Wkrótce i tubylcy przestali się dziwić, że przychodzę  głównie popracować i jestem przeważnie sama. Kelner zawsze wita mnie z uśmiechem, jakby już na mnie czekając. Ostatnio dostałam od niego wielkie ciastko, bo właśnie miał urodziny J
    Zastanawiam się teraz  ile bym straciła, gdybym te kilka już dni temu nie wybiegła z domu. Ile tygodni, być może miesięcy, żyłabym w przeświadczeniu, że nie ma tu nic ciekawego, szukając ujścia emocji w narzekaniu. Podobno mózg zaprogramowany jest tak, że od razu,  odruchowo odrzuca wszelkie zmiany. Zmiany, nawet te na lepsze, poprostu zawsze na początku przerażają. O ile łatwiej żyłoby się gdyby, dajmy na to –  na nosie, istniał przycisk, który mógłby wyłączyć czasem myślenie. Analizowanie, wybieganie myślami w przyszłość i te złudne przeświadczenie, że wszystkim możemy kierować…
      Tymczasem kolejny problem rozwiązał się sam. Wielki komputer, czy też wielka suszarka Janiego, zakończyła dni swojej świetności. Raz z wielkim chrzęstem się wyłączyła i od tego momentu przestała działać. Co prawda, Jani robił co mógł i przez parę dni nasz pokój stał się  centrum naprawy komputerów. Te wszystkie kabelki i druciki były dosłownie wszędzie. Jani jednak musiał pogodzić się ze stratą. Odkrył za to, że bardzo lubi książki Juliusza Verne’a, a w pokoju zrobiło się, może jeszcze nie przyjemnie, ale z pewnością – cicho J