Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek oraz z cyklu: INNY PUNKT WIDZENIA: Z czego śmieją się Grecy?… poniedziałek, 14 stycznia 2013

 
    Jakiś czas temu, od jednego z czytelników dostałam meila. Przeczytałam. Ze śmiechu spadłam z krzesła. Poczym wstałam, odpisałam i ku mojej radości, dostałam pozwolenie na umieszczenie meila na  Sałatce. Jeśli ktoś kiedyś był w Grecji, wie doskonale że takie rzeczy zdarzają się tylko w tym kraju.
    Rzecz działa się w Atenach. Był to środek upalnego lata, a wszędzie w około były tłumy turystów.
   Wojtkowi jak i wszystkim czytelnikom, bardzo dziękuję za przesyłane do mnie meile i równocześnie z całego serca zachęcam do pisania.
   Tymczasem życzę miłego poniedziałku! Przeczytajcie to koniecznie…
 
 
   
 
       (…) Przez pewien czas pracowałem w sklepie  w Atenach. To o czym piszę, stało się  wczesnym wieczorem, chwilę po sjeście. Miejsce akcji, to fragment ulicy widoczny zza przeszklonych drzwi. Ulica właśnie budziła się do wieczornego życia. W sklepie nuuuudddaaa… Nic się nie działo. Żadnych klientów. Nagle mój szef podbiega do mnie jakby się gdzieś paliło:
   -Wojtek! Idź do sklepu kupić Super Glue! – czyli klej błyskawiczny.
   Wyszedłem na chwilę i kupiłem. Szef wyskoczył  ze sklepu. Spoglądam przez szybę, co się stanie… Patrzę, a szef  klei do chodnika w artystycznym bezładzie monety. Przykrywa na chwilę gazetą, żeby klej złapał.  Klej złapał. Gazeta zdjęta. Przedstawienie rozpoczęte…
 
    Śmiech obserwowanych i obserwujących. Pozy jakie przyjmują, kiedy usiłują podnieść: z przysiadem, na jednej nodze, na wyprostowanych nogach. Prawdziwy aerobik. Sypią się greckie przekleństwa: „gamoto!”, „malaka!”. Komentarze w różnych językach. Słychać nawet polski.
   Po godzinie monety pozbierane. Pozostały okrągłe ślady kleju. Nie szkodzi, bo przecież turyści wyszlifują butami. Znów zaczyna się ruch w interesie.
  Taki, normalny wieczór w pracy.
 
  Trzymaj się Dorotko!
  Wojtek
 
 
 
 
Przeczytaj więcej…
 
 
 
 
 

Komu w drogę, temu czas… piątek, 11 stycznia 2013

    
 
     Wigilia nie była dla Janiego najłatwiejszym doświadczeniem. Na dodatek śniegu niestety prawie nie było. A na koniec naszego pobytu, Jani miał okazję jeść sałatkę po grecku w wydaniu polskim, czyli z  mieszanką sałat… To dopiero było dla niego przeżycie! Mimo tych wszystkich perypetii, również i on stwierdził że za Polską będzie bardzo tęsknić.
    No cóż… Życie pomiędzy dwoma krajami potrafi być piękne i na pewno niesłychanie poszerza horyzonty. Pożegnania jednak nigdy nie są przyjemne. Oj, będziemy z chęcią wracać.
 
     Przy naszej świątecznej wizycie, podjęliśmy decyzje, że tym razem do Grecji, Polski zabieramy trochę więcej. Zdecydowaliśmy się w Cytrynowym Domu zamontować polską telewizję. Co prawda nadal brzmi to dla mnie dość niepewnie, ale sprzedawca który nas namawiał, twierdził że nie będzie z tym żadnego problemu. Jeśli okaże się, że miał rację – to dwudziesty pierwszy wiek będę kochać podwójnie, ciesząc się że mam internet i na dodatek będąc daleko poza krajem, mogę oglądać DD TVN! Jeśli jednak, byliśmy na tyle naiwni, co facet  nieuczciwy, wtedy… będziemy mieć mały problem.
 
 
Tak na marginesie: oglądacie “Perfekcyjną panią domu”?
   
 
     Wielka i okrągła jak księżyc w pełni antena satelitarna, czeka zapakowana w szarym papierze. Będzie to chyba najbardziej nietypowy bagaż podręczny. Zawsze jednak jest  gdzie się schować, jeśli na przykład zacznie padać! Albo na czym zjeść kanapkę…
    Jeśli będąc na trasie z Polski do Grecji zobaczycie parę podróżującą z wielką anteną, to koniecznie nam pomachajcie!
 
    -Jak można jeść zieloną sałatę w greckiej sałatce? – spytał mnie po raz setny Jani, kiedy już się pakowaliśmy.
    -A jak można nie poprosić o dokładkę wigilijnego karpia? – odpowiedziałam tak jak podobno mają w zwyczaju Żydzi, czyli pytaniem na pytanie.
  
     Pozdrawiam serdecznie! Do poczytania!
 
 
 
 
Przeczytaj więcej…
 
 
 
 
 

Jak zrobić kolivę? Czyli śniadaniowa propozycja nr 6… wtorek, 8 stycznia 2013

 
 
 
 
SKŁADNIKI:
 
-pszenica (1 szklanka)
-migdały (½ szklanki)
-orzechy (½ szklanki)
-rodzynki
-ziarna sezamu
-mąka (2 łyżki)
-bułka tarta (2 łyżki)
-cynamon
-pietruszka
-owoc granatu
-cukier puder
 
 
JAK TO ZROBIĆ?
     Pszenicę należy ugotować dzień wcześniej i dokładnie odcedzić wodę. Przez noc zostawić ją tak, żeby mogła dobrze wyschnąć. Następnego dnia nie może być ani trochę wilgotna. Orzechy oraz migdały poszatkować na okruchy. Podsmażyć mąkę, tak żeby zmieniła kolor. Pociąć  pietruszkę i oddzielić kilka pestek  granatu. Wszystkie składniki wymieszać razem. Następnie całość przełożyć  do dość szerokiej miski. Wierzch kolivy przykryć  solidną porcją cukru pudru. Całość jeszcze raz dokładnie wymieszać.
 

 
 

   Uwaga: trzeba uważać, żeby nie przesadzić z pestkami granatu. Pestek powinno być tylko kilka. Inaczej spowodują, że kolivabędzie wilgotna, a powinna być sypka i sucha. Również pietruszka powinna być w ilości  symbolicznej.

    I gotowe!

 

 Przeczytaj więcej…
 
 
 
 
 

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Co na śniadania jadali starożytni Grecy? Czyli śniadaniowa propozycja nr 6!… poniedziałek, 7 stycznia 2013

 
 
 
 
      Koliva w języku starożytnych Greków oznacza „ziarno zboża”. W języku nowogreckim  nazwa ta kojarzona jest przede wszystkim z rodzajem poczęstunku.  Dla nas Polaków wydać się on może co najmniej orientalny, bo z niczym co pochodzi z polskiej kuchni się nie kojarzy. Prócz tego, że smak kolivy jest naprawdę fantastyczny, jest ona niesamowicie zdrowa. Jest więc idealna na poranek, szczególnie jeśli ma być grecki.
     Jedząc to danie, warto mieć świadomość, że prócz dostarczania organizmowi tego co najzdrowsze, pochłania się grubo ponad dwa tysiące lat historii. W międzyczasie podniebienie, ze szczęścia szaleje!
 
 
 
 
     Pierwszy raz kolivę miałam przyjemność jeść tego lata. Wychodziłam właśnie z niedzielnej mszy w greckim kościele. Ktoś wręczył mi aluminiową torbę z przedziwną zawartością. Na torebce wydrukowany był żałobny krzyżyk. A do mnie dopiero wtedy dotarło, że przecież była to msza upamiętniająca czyjąś rocznicę śmierci.
   Niestety, ale dziś typową kolivę je się przy uroczystościach żałobnych. Być może, żeby chociaż trochę osłodzić nastrój. Ta mieszanka ziaren zboża, orzechów, rodzynek oraz pestek granatu, smakowała mi jednak na tyle wyjątkowo, że postanowiłam zapomnieć o jej  smutnej tradycji i mimo wszystko jadać kolivę na śniadania. Mój brzuch bardzo się z tego ucieszył.
    Dopiero po pewnym czasie dowiedziałam się, że pogrzebowa tradycja spożywania kolivy nie jest jedyną. Na całe szczęście, historia tego dania jest dużo bardziej rozbudowana.
 
     Smak dzisiejszej kolivy jest prawdopodobnie tylko trochę  inny od starożytnego pierwowzoru. Dziś bowiem do tej mieszanki przeróżnych ziaren dodaje się cukru pudru. Starożytni Grecy raczej nim nie dysponowali. Na to jednak można przymknąć oko 🙂  
 
     W czasach starożytnych jedzenie kolivybyło swoistym rytuałem, a każdy składnik miał znaczenie symboliczne. Spożywano ją za każdym razem, kiedy oddawano hołd mitologicznej bogini Dymitrze, która była patronką rolnictwa i wszelkich zbóż. Uff… na szczęście w czasach starożytnych, kolivawcale nie była kojarzona z pogrzebem! To wyjątkowo zdrowe danie zawierało w sobie wszystko to, co najlepszego  mogła dać ludziom ziemia. A wygląd kolivy przypominać miał garść ziemi, w której zawarte jest wszystko co potrzebne jest człowiekowi do życia. I rzeczywiście, jeśli się przypatrzeć – można mieć takie skojarzenie.
      Ponadto każdy składnik kolivydedykowany jest konkretnemu mitologicznemu bogowi. Kasza, czyli składnik główny, przeznaczona jest dla bogini Dimitry. Pestki granatu były dedykowana Persefonie. Migdały – Afrodycie. Rodzynki – Dionizosowi. Był jeszcze i sezam, który według starożytnych Greków, miał poprawiać przytomność, świadomość umysłu.
 
     Kolivęje się nie tylko w Grecji. Danie to popularne jest również na Bałkanach jak i w Rosji. Jej smak, ale przede wszystkim walory odżywcze, zostały docenione również przez inne kultury. Kolivę przejęło nawet chrześcijaństwo.
 
    Jak ją zrobić? No cóż, jeśli bardzo śpieszycie się do szkoły, na zajęcia, czy też do pracy, jej produkcje trzeba będzie przełożyć na spokojniejszy poranek. A przygotowania rozpocząć jeden dzień wcześniej.

    

  Na sam  przepis zapraszam już jutro!

Miłego poniedziałku 🙂
 
 
 
 
 
 
Przeczytaj więcej…
 
 
 
 
 
 

Grek, a śnieg… czwartek, 3 stycznia 2012

      Śnieg w Grecji, to prawdziwa rzadkość.[1] Zazwyczaj prawie nie występuje, a jeśli już to jest go tak mało, że po godzinie, dwóch całkowicie znika. Jeśli zimą zdarzy się taki dzień, kiedy śnieży, na obszarze gdzie pada, życie zostaje praktycznie sparaliżowane. Grecy zamykają przedszkola i szkoły, niektóre urzędy, jak ognia unikają również jazdy samochodem (pojęcie zimowych opon w Grecji nie istnieje).
     Wtedy też ludzi ogarnia rodzaj lekkiego szaleństwa. Wychodzą na ulice. Przylepiają do szyb nosy. Robią mnóstwo zdjęć. A na spadające z nieba płatki śniegu, wpatrują się jak na stu dolarowe banknoty. Śnieg w Grecji uznawany jest niemalże za cud.
 
      Przez nasz cały świąteczny pobyt w Polsce, nie było dnia, żeby Jani nie wypatrywał śniegu. Wstawał codziennie rano i pierwsze co robił, to wyglądał przez okno. Każdy więc dzień rozpoczynał się rozczarowaniem. Śniegu nie było.
    Dokładnie na dzień przed Wigilią, wybraliśmy się z całą rodziną na spacer po mieście. Powoli zapadał wieczór. Nawet mimo braku białego puchu, atmosfera wciąż była magicznie świąteczna. Żeby przedłużyć spacer, wybraliśmy się na kawę.
     W kawiarnianym kominku ciepło skwierczał ogień. Tymczasem Jani nie mógł się nadziwić, dlaczego przy wyjściu „na kawę” większość zamawia herbatę? I dlaczego pije się ją z cytryną?
     Kiedy wyjaśniałam, że w typowy Polak przez całą zimę nie rozstaje się z kubkiem herbaty, Jani nagle zbladł, jakbym powiedziała coś niesamowitego. Jego oczy zrobiły się okrągłe jak monety, usta rozwarły się bezwiednie. Nie doczekał, aż dokończę zdanie, tylko jak zahipnotyzowany pobiegł do szyby.
        Śnieg! W końcu pojawił się śnieg!
       W najpiękniejszym swoim wydaniu. Dzień był zupełne bezwietrzny, dawno zapadł już zmrok. Płatki spadały leniwie i powoli. Pobłyskiwały przy świetle ulicznych lamp, niczym pijane ćmy. Jani odkleił nos od szyby. Ubrał kurtkę, czapkę, owinął szyję w szalik i wybiegł na zewnątrz.
    -Śnieg! – wykrzyknął. – Najprawdziwszy śnieg! Dlaczego nikt nie wychodzi?! – fakt, że z kawiarni nie ruszył się nikt, też był dla niego zupełnie niezrozumiały.
     Wpatrywał się w każdy spadający płatek. Wyciągał ręce i strukturę śniegu badał pod światłem. Wystawiał język, żeby sprawdzić czy na pewno jest zimny. Co chwilę  podskakiwał z radości.
    -To jest takie piękne… – wyszeptywał pod nosem, nie zwracając uwagi że patrzą się na niego wszyscy przechodnie.
    Ja stałam obok i starałam się nie ingerować. Nic to przecież by nie dało.
    Warstwa śniegu, jaka napadała nie mogła być grubsza niż pół centymetra. Jani zaczął szorować nogami po chodniku i cieszył się, że  na białym puchu zostawia dziewicze ślady. Po jakiś dziesięciu minutach stania na mrozie, krzyknęłam:
    -No choć już wariacie…
    I wtedy stało się to, czego nigdy bym się nie spodziewała.
    -Jeszcze chwilę! – wykrzyknął i tak jak stał położył się na ziemi. Zakryłam ręką oczy, udając że tego nie widzę.
    Ręce do góry! Nogi w bok! Perfekcyjna gimnastyczna synchronizacja… Obrysowywał orła pierwszej klasy!  A na twarzy miał uśmiech na kształt banana. Zabawa trwała. Wiedziałam dobrze, że jedyne co mogę, to zagryźć zęby i wziąć na przeczekanie. Po pięciu minutach wstał sam.
    Czapka przemoczona. W szaliku pełno błota. Kurtka i buty … pozdzierane. Za to Jani skruszony ale i przeszczęśliwy, jak pies, który na chwilę zerwał się ze smyczy; albo dziecko, które w nowych trampkach wskoczyło do brudnej kałuży.
    Na całe szczęście, więcej śniegu już nie było…


[1] Mowa tu o Grecji środkowej i południowej. Należy zaznaczyć, że na terenach północno – wschodnich, zimą śnieg pada dość często. W tym miejscu serdecznie pozdrowienia dla czytelniczki Bachy, która zamieszkuje ten teren 🙂

Przeczytaj więcej…
Świąteczne wspomnienie Ogórka




To jest ostatni dzień tego roku… poniedziałek, 31 grudnia 2012

   Rok temu o tej właśnie porze, moim marzeniem było przyozdobić świąteczną kokardą drzwi do naszego domu.
    Marzenie spełnione! 2012 wygraliśmy!
                       
    Do Grecji przyjechaliśmy już ponad rok temu, dokładnie w momencie kiedy ogłoszono, że kraj tonie w kryzysie. Słysząc o naszej saperskiej decyzji, wszyscy chwytali się za głowy. Plan A był taki: zatrzymujemy się na trochę w domu Sałatki, szukamy pracy i się wyprowadzamy. A plan B… Planu B nie było… Z pomocą naszych rodzin, przyjaciół i (tego jestem pewna) wszystkich, którzy wysyłali do nas pozytywne myśli – udało nam się! Zaczynaliśmy od przysłowiowego „zera”. Teraz jesteśmy już w pełni na swoim. Realnie jak i mentalnie. A co pomogło przede wszystkim…? To, że zamiast wierzyć w kryzys, z całego serca uwierzyliśmy w swoje marzenia.
    Wiele jest jeszcze przed nami. I prosto pewnie  nie będzie. Ale na tym przecież polega życie.
    A jak na 2013 wyglądają Wasze postanowienia, marzenia i plany?
   Ja mam jedno. Równie szalone co i konkretne: mieć pracę, która będzie moją pasją. Mam nadzieję, że ponownie będziecie trzymać kciuki!
  ENGLISH VERSION:
„THIS IS THE LAST DAY OF THIS YEAR”
    Exactly a year ago, my biggest dream was to decorate our home’s door with a Christmas bow.
   This dream came true! We won!
    We came to Greece a bit more than  a year ago. Exactly at the moment when it was announced that the country is drowning in crisis. People were saying that we must be crazy, when they heard about our sapper’s decision.  With help of our families, friends and (I’m sure of that) all of the people that were sending good energy – we managed to make it! We started from level zero. And now we have our home. We are completely independent: in a real world and in our states of minds. But what helped most of all…? The fact that instead of believing in crisis, we chose to believe in our dreams. No doubt!
    There are so many things waiting for us. And I know that it won’t be always easy. But that is what everyone  call “life”.
    And what are your plans, decisions and dreams for 2013?
    I have got one! It’s as crazy as specific. I want to have a work that will be at the same time my passion. For sure…  I will need your “good luck”!



Przeczytaj więcej…

Nie udawaj Greka! Czyli Jani na polskiej Wigilii… sobota, 29 grudnia 2012

    -Nie udawaj Greka! – słychać było co chwilę. A każdy kto tak mówił, wyglądał jakby na powiedzenie tego zdania czekał bardziej niż na prezenty.
    -Życzę wam… żeby się w tej Grecji szczęściło! – powiedziała ciotka i rzuciła nam się obojgu na szyję.
    -Czy cioci coś się stało? – spytał ukradkiem Jani.
   No tak… Jak zwykle zapomniałam o najważniejszym! Nie wyjaśniłam czym jest polski opłatek. A zanim zaczęłam mówić, Jani swoją część zjadł już w całości. Obściskiwaniom jak zwykle  nie było końca.  Jani po wstępnym szoku siadł do stołu, z policzkami jakby ktoś testował na nich najróżniejsze szminki. Już do końca życia będzie pamiętał, że w Polsce całujemy się aż trzy razy!
     Po raz kolejny usłyszał, że ma nie udawać Greka, poczym na jego talerzu wylądowało najpopularniejsze z greckich dań, o którym żaden Grek nie słyszał… Ryba po grecku!
    -Jani! Nie znasz tej potrawy!? Nie… No… Widzicie! Znów udaje Greka!
Polskie sushi, czyli śledź
   Właściwie nie zdążył dobrze przeżuć pierwszego kęsa, kiedy na talerzu pojawiło się następne danie. Jani twierdził, że jest to sushi, a my że śledź. Sushi czy też wigilijny śledź… nieistotne! Nie dojadł jeszcze połowy, a już czekał karp. Wolałam już nie wspominać, że  jest jeszcze węgorz, jutro rano będzie sałatka z krabów, a na obiad  łosoś.  
    W czasie jedzenia karpia, staraliśmy się wyjaśniać dla kogo jest dodatkowe nakrycie.
    -Dla wędrowca. – padła odpowiedź.
    -Jakiego wędrowca?  To jeszcze ktoś przyjdzie?– spytał Jani.
    -Pewnie nie! Ale nakrycie musi być. – wyjaśniliśmy, jednak Jani najwyraźniej mocno wszedł w rolę tego, który udaje Greka, bo nadal wyglądał jakby nie załapał.
     Kiedy uczył się „Przybieżeli do Betlejem”, na jego talerzu pojawił się bigos.
    -Z czego to jest zrobione? – spytał.
    -Z kiszonej kapusty!
    -A co znaczy „kiszonej”…? – usłyszał odpowiedź  i  przestał jeść…
    Pomiędzy barszczem z uszkami,  pierogami i zestawem świątecznych sałatek, Jani umilał czas czytając po polsku Biblię. Doszedł do wniosku, że równie dobrze może naśladować radio, kiedy szuka się odpowiedniej stacji. Po małej przerwie na ćwiczenie polskiego, stwierdził że nie da rady niczego więcej zjeść. Niestety, potraw było więcej niż dwanaście, a nie spróbowanie każdej, to rzecz jasna – pech!
     Po wyrazie jego twarzy, widać było że jest z nim źle. A na stole nie zdążyły pojawić się nawet słodkości! Chwilę potem był piernik… w dwóch wydaniach, ciasto miodowe, makowiec i paksimadimojej roboty.
    -Obiecywaliście, że potraw będzie dwanaście! – z pełnymi ustami skarżył się Jani.
Ryba po grecku, czyli danie o którym nie słyszał żaden Grek 🙂
     Jedzenie słodkości, to najlepszy moment na rozdawanie prezentów. Wtedy też padło pytanie:
    -Kto w tym roku będzie św. Mikołajem?
     Jak myślicie kto? Oczywiście…
     -Jani!!! – krzyknęli wszyscy zgodnie.
     W czerwono – białej czapce wyglądał nieprzeciętnie. Minę miał jednak dość zmaltretowaną. Dlatego w podzięce przypadł mu… dodatkowy piernik! Myślałam, że się popłacze, ale usłyszał:
    -A jak zjesz, to pamiętaj że już czeka makowiec!
    -I ciasto miodowe! – krzyknął ktoś z tyłu.
   Rozdawanie prezentów trwało dłuższą chwilę. Każdy musiał nacieszyć się przecież swoje. Jani przez godzinę był Mikołajem. Kiedy skończył prawie padł przy stole. Rozwiązany krawat. Rozpięta koszula. O  tym, że wciąż nosił biało – czerwoną czapkę, już dawno zapomniał.  
     -Widzieliście jak się cieszył! – usłyszałam gdzieś z boku.
     -To za rok też zrobimy go świętym!     
     Myślałam, że dodatkowej porcji pierogów już nie przeżyje. Że co najmniej pęknie. Przeżył, nie pękł i na dodatek prawidłowo wypowiedział „przybieżeli”. A po około pięciu godzinach siedzenia przy stole, spytał się mnie dyskretnie:
    -Do kiedy tak tutaj siedzimy? Idziemy później na jakąś imprezę?
     Dla nas impreza w Wigilię brzmi co najmniej niedorzecznie, ale tak zazwyczaj jest w Grecji.
    -Impreza po Wigilii?! Pewnie! Idziemy przecież na Pasterkę!
    -Pasterka! – nie mając pojęcia o co chodzi, dodał: – A to świetnie!
   Co prawda nastrój w kościele, trochę odbiegał od typowej, greckiej imprezy. Grała przynajmniej  muzyka.  Pewnie sam do końca nie wiedział jak, ale zaśpiewał  nawet „Przybieżeli…”!
     Kiedy usłyszał, że musimy szybko wracać do domu, sprawdzić czy nasza kotka rzeczywiście coś powie, myślał że wszyscy już zupełnie oszaleli.  Co prawda prócz „miauu”,  nic się nie dowiedzieliśmy. Trzeba spróbować  raz jeszcze za rok!
    Wigilia się skończyła i Jani zaklinał, że już nic więcej w życiu nie zje. Po chwili jego  pełne zdania zamieniły się w mamrotanie, poczym Jani padł. Zasnął w ubraniu, prawie tak jak stał.
    Następnego dnia rano, jeszcze nie zdołał zmyć śladów ze szminki, a w piekarniku już się czaiła się  kaczka w jabłkach. Czekała również kolejna porcja śledzi, schab ze śliwkami, łosoś, sałatka z majonezem.  Był również węgorz, bigos z Wigilii. A na śniadanie obiecany wcześniej krab! Nie wspominając o wszystkich świątecznych słodkościach.
   Co by nie powiedzieć… głodnym go nie zostawiliśmy! A jego pierwsze polskie Święta z pewnością pozostaną niezapomniane. Co prawda trochę podroczył się udając Greka. Najważniejsze jednak, że przeżył!  No cóż… O planach, że w następną Wigilię też ma zostać Mikołajem, nie będę mu jeszcze wspominać. Powiem bliżej wiosny… Do tego czasu powinien już te Święta na dobre przetrawić.
     Mam nadzieję, że również  i Wy bawiliście się w te Święta co najmniej znakomicie! A jak wyglądają one w wersji typowo greckiej? Tutaj małe przypomnienie. Działo się to  dokładnie rok temu…

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Istnieje jedna osoba, dla której jednak nastąpił koniec świata… poniedziałek, 24 grudnia 2012

    W ten piątek czyli 21 grudnia, Jani był przekonany, że jednak następuje koniec świata. Wskazywały na to wszystkie znaki na ziemi i na niebie. Bo niby dlaczego każdy kupuje tony jedzenia? Na stosy prezentów wydaje ostatnie swoje pieniądze? I to gruntowne sprzątanie! Firanki, podłogi, okna, dywany… Przecież to logiczne  –  Sąd Ostateczny!
     Jani myślał, że w piątek było apogeum, ale jeszcze nie wie co stanie się dzisiaj, czyli w Wigilię…

        O co chodzi z tym karpiem?

  Czy to jakaś strategiczna misja, żeby przetransportować go żywego w plastikowej torbie?
        Czy takimi ilościami maku mamy zamiar się narkotyzować?
       Gotująca się kiszona kapusta, to jakaś nowa biologiczna broń?
        Co to są te pierogi i śledzie?
         Kto zje taką ilość grzybów?
     I dlaczego na wieczór musi ubrać się w koszule i krawat!?
     
     Myślę, że polskie zakręcenie przed Świętami w żadnym innym miejscu na świecie nie znajduje  odpowiednika. Jani przeżywa swój pierwszy kulturowy szok! Co najmniej trzy razy większy, niż ja dokładnie rok temu w Grecji.
    Co stanie się dziś wieczorem? Nie jest jeszcze przekonany, czy przeżyje po zjedzeniu takiej ilości ryb! Ciekawe co powie o wersji  „po grecku”? 🙂
   
    U nas wszystko w szalonym, przedświątecznym  rozgardiaszu! Im bliżej pierwszej gwiazdki, tym każdy śpieszy się jeszcze bardziej.
   
    Tymczasem, za wszystkich dzisiaj  pracujących trzymam mocno kciuki, żeby do domu mogli uciec jak najprędzej! I już teraz wszystkim kochanym Czytelnikom życzę…
      … rodzinnych, spokojnych, wesołych, smacznych, pachnących i białych Świąt!
       Fantastycznego poniedziałku!
    I  fantastycznych Świąt!
P.S. Jeśli jesteście ciekawi, jak przed Świętami wyglądają Ateny – zapraszam na „Szminkę”!

http://zeszminkawpodrozy.blogspot.com/2012/12/jak-na-boze-narodzenie-wyglada-grecja.html
    

Podsłuchałam pewną rozmowę… piątek, 21 grudnia 2012

      Moja podróż do domu standardowo trwa mniej więcej dobę. Czasami trochę krócej, bywa że trochę dłużej. Wszystko zależy od szczęścia. Tego czy akurat podjedzie pociąg, tramwaj czy też metro i czy samolot wyleci/wyląduje zgodnie z planem. Do tej teleportacji przygotowuje się przez tydzień. Nie chodzi mi jednak o pakowanie. Ale o to, żeby podczas tak długiej podróży dobrze wykorzystać czas.
     Zawsze biorę ze sobą zestaw audycji nagranych na mp3, nową muzykę, której nie miałam czasu na spokojnie przesłuchać, wycinki artykułów, czy też książkę, za którą właśnie się zabieram. Uwielbiam też zaplanować, gdzie na spokojnie wypiję kawę i co ciekawego zjem na obiad. Dzięki temu żadna podróż mnie nie męczy. Więc na każdą czekam z przyjemnością. I zdaje się, że gdyby potrwała trochę dłużej, nie byłoby to dla mnie większym ciężarem.
  Podczas długich podróży, można również spotkać wiele ciekawych osób. Usłyszeć setki niesłychanych historii czy też niezwykłych rozmów.
    Przyznaje się bez bicia – moje uszy zrobione są z gumy!
   
    Jechaliśmy właśnie do Polski na Święta. Do odlotu mieliśmy jeszcze ponad dwie godziny, a ja obleciałam już wszystkie sklepy na lotnisku. Dwa razy! Zrealizowałam też perfumowe zamówienia dla całej rodziny i ciesząc się skonfiskowanymi dodatkami, spokojnie usiadłam na kawę.
   Podwójne espresso z mlekiem. Bez żadnych smakowych dodatków. Takie jakie lubię najbardziej. Zapach kawy przesiąknął powietrze.
    Wypiłam pierwszy łyk i znużyłam się w myślach, patrząc przed siebie.  Jani czytał kolejny horror Stephena Kinga, więc też był na odległej planecie. Jak tylko spojrzy na pierwszą kartkę, to już wiem, że trochę go nie będzie. Rozumiem, bo z Kingiem mam dokładnie tak samo.
  Gdzieś z okolic stolika obok, moje gumowe ucho dosłyszało polski. Zerknęłam dyskretnie. Dwóch „zaktywizowanych” trzydziesto – paro – latków, czarne płaszcze, aktówki w ręce. Typy „pod krawatem”. Nie musieli się przedstawiać, żeby wiedzieć, że pewnie pracują w banku.
    -No… To jak tam u Ciebie? – spytał Pierwszy.
    -Trzy miesiące minęły jak z bicza strzelił! – odpowiedział Drugi.
    -I jak? Dajesz radę?
    -Teraz jest w porządku, ale na początku, stary… To był szok!
     Po stronie Pierwszego – milczenie żądne niezwłocznej  kontynuacji.
    -Wiesz jak było u nas. W Polsce w banku pracowałem od ósmej do szesnastej. – Bingo! Więc to jednak bankier!
    -Ale… Nie pamiętam dnia, żebym mógł wyjść przed osiemnastą. Nie było takiej opcji! A w Grecji banki pracują maksymalnie do piętnastej. Myślałem, że tak jest tylko napisane. No i że w praktyce, pewnie wygląda to inaczej.  Przychodzę pierwszego dnia do pracy. Siadam do biurka, odpalam komputer, przekładam papiery i do roboty! Mija dziewiąta, dziesiąta, jedenasta, przerwa na lunch, dochodzi pierwsza, druga… Roboty jak zwykle nie ma końca. Papiery leżą na biurkach, wszystko fruwa. Kawa, za kawą. Typowy dzień. Nagle patrzę, koleś obok zaczyna się pakować. Zerkam  na zegarek – 14.30. Po piętnastu minutach dziewczyna z prawej zmienia obcasy na trampki, rozpuszcza włosy i maluje usta. Za pięć trzecia, chowa papiery i jest gotowa. Tak samo jak wszyscy pozostali.  Robota niedokończona, papiery leżą  wszędzie. A ja wiesz… Pierwszy dzień – chciałem się wykazać. Więc siedzę za biurkiem i pytam „Hej! Gdzie wy idziecie?!”. Gość, który właśnie wkładał płaszcz, patrzy na mnie i z jeszcze większym zdziwieniem mówi: „No… A gdzie mamy iść? Do domów!”. Więc pytam dalej: „Ale przecież jeszcze wszystkiego nie pokończyliśmy!” Facet naciska przycisk od windy, odwraca się do mnie i mówi spokojnie:
                                                                    „Stary! Ty chyba masz ze sobą jakiś większy problem…”
***
   Do domu dotarliśmy bezpiecznie i spokojnie. Tylko… kto schował śnieg?!
Przeczytaj więcej…

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Greckie ciasto świąteczne – prostsze nie istnieje!… poniedziałek, 17 grudnia 2012

 
     
     Paksimadi, to jedno z najpopularniejszych greckich ciast. Można spotkać je przy najróżniejszych okazjach. Dziś proponuje je w odsłonie świątecznej.
     Trudno szukać przepisu, który jest równie prosty i przy którym jest tak mało zmywania. Z zegarkiem w ręku, zrobiliśmy je w 17 minut! I zostało jedno naczynie do umycia!
 
     Jeśli więc na okres świąteczny, poszukujecie słodkiego, greckiego akcentu – ja bez dwóch zdań proponuje paksimadi. Pomiędzy piernikami, makowcami czy też dość ciężkimi ciastami orzechowo – miodowymi, paksimadi może być znakomitym przerywnikiem. Jest bowiem bardzo lekkie, suche i doskonale pasuje na śniadania (o tym jeszcze więcej w śniadaniowych propozycjach). Prócz łatwości wykonania, jego ogromnym plusem, jest to że równie dobrze smakuje po kilku dniach. Znakomite również jako słodka przekąska w biegu.
 
     Przepis jest naprawdę ekspresowy. Nie trzeba nawet wiele pisać 🙂   Zaczynamy!
 
 
 
SKŁADNIKI:
– ¾  szklanki oleju
– ¾  szklanki cukru
-skórka z  ½ pomarańczy
-sok z  ½ pomarańczy
-około 4 szklanek mąki (trzeba patrzeć „na oko” – ciasto ma wyjść takie jak przy pierogach)
-przyprawy świąteczne: cynamon, goździki; można również dodać orzechy i rodzynki (wg uznania)
 

Przed włożeniem do piekarnika

    Całość dobrze  mieszamy, mąkę dodając stopniowo. Dodajemy tyle mąki, żeby ciasto było takie jak przy lepieniu pierogów. Gotowe już ciasto  formujemy na bochenek chleba i przed włożeniem do piekarnika tniemy na „kromki”  prawie do samego spodu (sam spód ma zostać połączony). Wkładamy do piekarnika na 180 stopni i kiedy  ciasto jest już prawie upieczone, wyjmujemy, docinamy kawałki (takie jak kromki chleba). Jeszcze kilka minut w piekarniku i gotowe!


 
 
Czy wysłaliście już kartki świąteczne?:)))

 

 
 
Przeczytaj więcej…