Co można robić w Grecji zimą? PARNAS… środa, 13 marca 2013

 
 
PARNAS
 
 
      Był piękny, słoneczny, niedzielny ranek, a my wybieraliśmy się na wycieczkę w góry.
      -Ubierz się ciepło! – powiedział Jani, ale kojarząc Grecje przede wszystkim z morzem, nie spodziewałam się zobaczyć jakiegoś szczególnie zaśnieżonego masywu. Kiedy wyjeżdżaliśmy, słońce świeciło jak szalone, a termometr wskazywał 16 stopni.
     -Jak długo będziemy jechać? – spytałam.
     -Nie dłużej niż półtorej godziny. – odpowiedział Jani.
     W radiu trwał koncert tradycyjnych pieśni, wykonywanych przez starszego Greka. Jego głos nie wiele różnił się od dźwięków wydawanych przez kozę, poddawaną lekkim i rozciągniętym w czasie torturom. Wyłączyłam radio i poczułam ulgę. Słońce przyjemnie ogrzewało jadący jednostajnie samochód. Szybko zapadłam w drzemkę.
    -Wstawaj, wstawaj! Już prawie jesteśmy! – szturchnął mnie Jani.
   Kiedy otworzyłam oczy, pomyślałam że jesteśmy na innej planecie. Krajobraz, który zobaczyłam był zupełnym przeciwieństwem widoków, jakie widziałam przed zamknięciem oczu. A jechaliśmy przecież tylko trochę ponad godzinę.
 
     Grecja również mi kojarzy się przede wszystkim z morzem. Ale nie należy zapominać, że kraj ten pochwalić się może również przepięknymi, potężnymi górami. Doskonałym przykładem jest Parnas (najwyższy szczyt to Liakoura – 2 457 m n.p.m.). Jest to jedno ze słynniejszych miejsc w Grecji, gdzie można trenować narciarstwo. Warunki do uprawiania białego szaleństwa są tam znakomite. Ponieważ Parnas oddalony jest od Aten o niecałe 2 godziny jazdy samochodem, zimą przyjeżdża tu wielu mieszkańców greckiej stolicy. Jest to również modne miejsce wśród  gwiazd i celebrytów. W Parnasie trzeba więc mieć się na baczności! Paparazzi czatują i całkiem prawdopodobne, że zjeżdżając na nartach, można im wjechać w kadr :)))
    Wszystkie zdjęcia zostały zrobione w tę niedzielę. Było naprawdę zimno i śnieżnie. Na całe szczęście miałam ze sobą zimową kurtkę. Kiedy wróciliśmy, przy brzegu plaży było ponad 20 stopni –  czyli pogoda na lekki sweterek… Tak, Grecja składa się z przeciwieństw i sprzeczności, w których zestawienie  czasem aż trudno uwierzyć.
 

 

W Parnasie narty wypożyczać można od samego Zeusa!

 

Śnieg i Jani – w swoim żywiole

Kawiarnia  z kominkiem

 

 

Celebryci w Parnasie – tygodnik  OK!z lutego

 
 
 
 
Przeczytaj więcej…
 
 
 
 
 
 
 

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Grecki fenomen – kosmetyki firmy KORRES (cz. ½)… poniedziałek, 11 marca 2013

 
 
      Istnieje w Grecji przysłowie, które jest tak niecenzuralne, że jego oryginalna wersja za nic nie przejdzie mi przez usta, nie mówiąc już o klawiaturze… Usłyszałam je od Czosnka, kiedy pomieszkiwaliśmy w jego domu. Był to dzień, w którym po raz setny usłyszeliśmy, że na klucze do Cytrynowego Domu będziemy musieli jeszcze poczekać i to sporo. Mieszkaniem na walizkach byłam już wykończona i wydawało mi się, że wszystko co możliwe układa się źle. Tego dnia Czosnek powiedział do mnie:
 
 
„ziemia się trzęsie, świat płonie, ale usta… muszą być pomalowane!”
(to moje „wolne” i cenzuralne tłumaczenie)
 
 
   Kto zna te przysłowie w wersji oryginalnej – błagam, tym razem wyjątkowo  nie piszcie w komentarzach… ;)))
 
    Kiedy usłyszałam to co powiedział Czosnek, zwiędły mi uszy… Mimo tego wiedziałam, że  przysłowie było trafione!
    O co jednak Czosnkowi chodziło? Już tłumaczę…
 
    Pamiętam, że w tamtym okresie, kiedy nie było za wesoło,  nic nie pomagało mi tak bardzo, jak kolorowy makijaż. Panowie się pewnie w tym momencie śmieją, przewracając oczami… Ale panie – rozumieją!
    Wstawałam codziennie rano i patrząc na otaczające mnie kartony, rozwieszone wszędzie ubrania i wieszaki oraz dwa wielkie łóżka zajmujące cały pokój, już po otworzeniu oczu – dostawałam ataku złości.
   Z grymasem twarzy seryjnego mordercy, mimo wszystko wstawałam, ubierałam kapcie i szłam do toalety. Starałam się  nie patrzeć na  nie sprzątaną od dobrych trzech miesięcy, typową męską łazienkę. Wizualizacja typu  „tylko spokojnie… jestem teraz na przykład… na takiej pięknej, tropikalnej plaży…”  zazwyczaj jednak nie działała. W kuchni witał mnie stos  „kawalersko” nieumytych naczyń. Dwie popielniczki pełne papierosów. Zestaw puszek po piwach i największe pudełka po pizzy jakie kiedykolwiek  w życiu widziałam.
    W mojej tamtejszej rzeczywistości nie było nawet jednego punktu, który byłby estetyczny i  na którym można było zawiesić oko.  Prócz…  mojego makijażu :)))
 
    Jeśli kiedykolwiek będziecie mieć gorszy dzień, chandrę czy też może nawet i depresje, spróbujcie taką metodę. Nawet jeśli nigdzie nie wychodzicie, ubierzcie się najfajniej jak możecie, a  przede wszystkim kolorowo. Umalujcie twarz, upnijcie ładnie włosy. Bo jeśli nie można pomalować świata wokół Was – pomalujcie siebie!
 
    Po skończeniu makijażu, z wielką przyjemnością i jeszcze większym uśmiechem spoglądałam na siebie. „Tak ładnie wyglądam – szkoda siedzieć w domu” – mówiłam do odbicia  i wychodziłam jak najszybciej mogłam. Właściwie byle gdzie, po prostu przed siebie. Stwierdzałam, że   byłaby to wielka szkoda, jakby  nikt nie zobaczył jak zielone są moje powieki i jak ładnie dobrałam kolor szminki. A kiedy byłam już na zewnątrz, uświadamiałam sobie, że świat nie ogranicza się do pokoju u Czosnka. Jest jednak… trochę większy 🙂  Gdy tak gdzieś szłam, zmieniała się nie tylko moja twarz – cały świat przybierał zupełnie inne kolory.
     Kosmetyki, ubrania, perfumy czy modowe gadżety nie są jedynie próżnymi zachciankami kobiet. One naprawdę mogą dodać pozytywnej energii.
 
    Ale chwila… chwila… Chyba tym razem trochę minęłam się z głównym tematem. Miało być o kosmetycznej firmie  Korres!
    Raz jeszcze powąchałam mój krem z dzikiej róży. Na ustach  czuje masełko z domieszką granatu. Moje włosy pachną dziś grecką, górską herbatą, a w łazience czeka  bursztynowe mydło. Badania do tego postu są nadzwyczaj przyjemne!
 
 
 
 
    Dlaczego na krem  Korres warto wydać słone pieniądze? Jak to się stało, że w przeciągu jedynie 15 lat ta firma  rozwinęła  się aż tak, że jej kosmetyki rozsyłane są na cały świat? Kto kryje się pod nazwiskiem Korres? I dlaczego w Grecji nawet bochenka suchego chleba nie można dostać po  godzinie 14,  ale krem z dzikiej róży marki Korres kupicie w każdej najmniejszej wiosce, o każdej porze dnia i nocy?
 
    Na drugą część postu, tym razem o samej firmie Korres    zapraszam za tydzień!
 
 
 
 
Przeczytaj więcej…
 
 
 
 
 
 

Jak poznałam naszego policjanta?… czwartek, 7 marca 2013

 
 
    -Gdzie jesteś? Dzwonie do ciebie już piętnaście minut! – w słuchawce usłyszałam głos Janiego.
    -Tylko się nie denerwuj… Możesz przywieść mój dowód osobisty na posterunek policji? – odpowiedziałam.
   
 
    Jak wiadomo, w takich momentach stwierdzenie „tylko się nie martw / nie denerwuj” raczej  nie uspakaja.  Kiedy całkiem uprzejmy policjant poprosił mnie o dowód, okazało się że oczywiście go nie mam. W mojej torebce było wszystko – prócz najważniejszego.
     Sołtys tymczasem nie tracił ani minuty. W drodze na posterunek udzielił groźnie brzmiącej reprymendy jakiejś starszej pani. Ponoć jej kury przechodziły przez płot i wałęsały się po ulicy. „I jak to wygląda?!” – tłumaczył  babci. „Przecież jesteśmy w mieście!”. No tak, w mieście, którego liczba mieszkańców nie przekracza jednego tysiąca. Babcia obiecała jednak poprawę, więc sołtys był udobruchany.
 
    Po dziesięciu minutach znalazłam się na posterunku policji. Wprowadzono mnie do jakiegoś pokoju, ale nic nie widziałam. Panowała w nim  całkowita ciemność. Ktoś pomógł mi usiąść na twardym, niewygodnym krześle. Kiedy prosto w moje oczy nakierowano świecącą  ostrym światłem lampą, myślałam że oślepnę.
    -Kim jesteś? Kto cię tu przysłał? I kim są twoi współpracownicy? – powiedział szorstki głos, w którym nie słychać było żadnej emocji.
    Gdzieś w tle świeciło małe, zielone światełko. Wiedziałam, że cała rozmowa musi być  nagrywana. Tak więc każdy mój  błąd, mógł  skończyć się naprawdę źle. Pierwsza myśl, która pojawiła mi się w głowie: „gdzie schowałam ten  cholerny błyszczyk!?”.
 
    Ok… w dwóch akapitach wyżej moja wyobraźnia trochę  podryfowała :))) Wróćmy  więc do rzeczywistości…
 
    Nasz posterunek policji nie różnił się chyba niczym od typowego posterunku w typowej polskiej wiosce. Dwa niewielkie pokoje, w których unosił się zapach starego urzędu. Kilka biurowych  mebli, ciemno – czerwone,  przesiąknięte dymem papierosowym zasłony. Na biurku policjanta stała niedopita  jeszcze kawa. Na parapecie obok – typowo męski przejaw chęci udekorowania przestrzeni, czyli wyschnięta pelargonia, z  pokaźną kolekcją niedopałków w doniczce.
    Policjant spokojnie wysłuchał zeznań sołtysa i usłyszał podejrzenie, że mogę należeć do ukraińskiej bandy, która obrabowała dwa mieszkania. Jak się okazało nie dwa miesiące, ale dwa lata temu… Policjant spojrzał na sołtysa. Później  spojrzał na mnie. Potem raz jeszcze na sołtysa, do którego powiedział:
    -Nikos, chyba trochę poniosły cię emocje. Ile razy mam ci powtarzać, że nie możesz tak sam zatrzymywać ludzi na ulicy.
   -Ale  sam mi mówiłeś… Że nadal szukamy tych włamywaczy! Tak jak kazałeś, mam oczy i uszy otwarte.
   -Przecież te włamania były dwa lata temu.
   -Ale rabusiów jeszcze  nie złapałeś! A ta dziewczyna…  zachowywała się naprawdę podejrzanie… – sołtys powiedział to tak, jakby już przestał  w to wierzyć.
   -Nie mogłem tego zignorować… – dokończył cicho pod nosem.
 
    W czasie czekania na Janiego, policjant uruchomił stary komputer, który najpierw charknął, a później zaczął głośno buczeć. Pięć minut później na klawiaturze, która wyglądała jak zrobiona z klocków Lego, wystukałam adres do Sałatki. Na ekranie pojawiły się znajome brzoskwinie.  Odszukałam posta, gdzie były zdjęcia z miasteczka. Był to właśnie ten:  Kiedy w końcu spadnie śnieg?
   
   Sołtys jak i policjant przylepili się do ekranu. Przez chwile nic nie mówili, oglądając zdjęcia dokładnie.
    -To nasze miasteczko  jest w internecie?  – spytał sołtys.
    -Przecież sam pan widzi. – odpowiedziałam.
    -Nikos – to samochód twojego brata. – powiedział policjant pokazując na starego, zielonego Nissana.
    Sołtys wybuchł głębokim, niepohamowanym śmiechem, który dochodził z samego dna jego wielkiego brzucha.
    -Hahaha! Samochód Taksiarhisa! Muszę mu to pokazać!!! Co za historia! A co masz ciekawego jeszcze? – pytał dalej.
    -Tutaj są na przykład propozycje greckich śniadań. Niech pan zobaczy zdjęcia. Sama robiłam i bardzo się przy nich napracowałam. A tutaj są ciekawe miejsca w Grecji – cały cykl o Atenach i opowieści „z życia wzięte”. Tutaj jest kilka postów o greckich zwyczajach. A tu na przykład jest  wyjaśnione „co to są souvlaki”?
    -Jak to co?  No, przecież wiadomo! – powiedział sołtys.
    -Dla pana to jasne. Ale ktoś, kto nie mieszka w Grecji o souvlaki nic nie wie.
    -Hahaha! A to ci dopiero! – skwitował sołtys.
  
    Kiedy policjantowi i sołtysowi robiłam test czy są prawdziwymi Grekami ( Jak rozpoznać prawdziwego Greka? ),  wszedł blady jak ściana Jani. Tymczasem wyszło, że obaj są stuprocentowymi! A sołtys jest Grekiem nawet na dwieście! Jeszcze raz, dokładnie mi wyjaśnił dlaczego na kraj potocznie nazywanym Macedonią, powinnam mówić Skopie. Tak… grunt to utrwalać wiedzę…
   Kiedy Jani stał w drzwiach i przełykał ślinę, atmosfera była już przyjacielska. A sołtys zaczął przepraszać. To znaczy… ponieważ Grekiem jest dwustuprocentowy, słowo „przepraszam” oficjalnie paść nie mogło. Powiedział jednak co innego:
   -Chyba rzeczywiście poniosły mnie emocje… Jestem taki wybuchowy… Ojej… A ty tak pięknie pokazujesz naszą Grecje i na dodatek zepsułem ci piękną sobotę…
   -No nich pan się nie przejmuje. Zdarza się…
   Policjant wytłumaczył Janiemu, że nic się nie stało i żeby się  uspokoił. Tymczasem, wyprostowany jak struna sołtys patrząc mi prosto w oczy, dokończył:
   -Słuchaj, jak będziesz czegoś potrzebować, jakiejś pomocy do artykułów, czy tak … życiowo – to przybiegaj do mnie. Zawsze ci pomogę!
    Przyjacielskim gestem sołtys poklepał mnie po plecach, a ja odpowiedziałam krótko:
   -Dziękuję.
 
    Zdjęcia, które stały się przyczyną całego zajścia musiałam skasować jeszcze przed przyjazdem policjanta. Inaczej, zdaje się – nie uszła bym z życiem. Zdjęcia poniżej i powyżej, to te które z tego dnia się zachowały.
 
 

 
 
   I podsumowując…
 
·         zasada numer 1 – jednak działa!
·         sołtysa za słowo trzymam i kiedy tylko pojawi się potrzeba, nie będę mieć obiekcji żeby się przypomnieć…
·         od  czasu tego zajścia – w wiosce jestem już znana; nie wiem tylko na ile mam się z tego cieszyć… zdaje się, że nadal jestem kojarzona z bandą ukraińskich włamywaczy
·         teraz już zawsze, kiedy wychodzę gdzieś sama, Jani żegna mnie słowami: „tylko zachowuj się tak, żeby znów nie zgarnęła cię policja. A przynajmniej… się postaraj!”
 
 

 
 
 
 
 
Przeczytaj więcej…
 
 
 
 
 
 
 

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Śniadaniowe paksimadi, jako śniadaniowa propozycja nr 7… poniedziałek, 4 marca 2013

 
 
 
 
     Paksimadito bez dwóch zdań moje ulubione greckie ciasto. Pyszne, banalnie proste do zrobienia i smaczne również  po kilku dniach.
    Przepis na paksimadi  pojawił się na blogu  już wcześniej, przy okazji Bożego Narodzenia ( Paksimadi na Boże Narodzenie ). Ale tak naprawdę, je się je przez okrągły rok.
     My robimy je bardzo często. Za każdym razem wychodzi inaczej, ale za każdym razem jest tak samo  smaczne. Pierwszy raz jadłam je w domu Sałatki.  I ten  pierwowzór był dla mnie najlepszy. Jego autorką była mama Janiego. Przyznam, że jeszcze nigdy nie udało mi się zrobić je tak chrupkie jak robi to Feta.
    A niech tam! Chwyciłam  za telefon i zbadałam sprawę u źródła.
 
 
 
 
    Feta była wniebowzięta. Po pierwsze dlatego, że zadzwoniłam. A po drugie ponieważ doradziłam  się jej w sprawie dotyczącej domu.
   Ale do rzeczy. Oryginalne paksimadi  charakteryzuje się tym, że czuć w nim zdecydowany posmak  pomarańczy. Jeśli więc chcecie, żeby ciasto było naprawdę smaczne, najlepiej użyjcie soku ze świeżo wyciśniętych pomarańczy.
 
 
 
Składniki: trochę mniej niż 1 kg mąki, 1 szklanka oliwy z oliwek (lub też oleju), 1 szklanka soku pomarańczowego, 1 szklanka cukru, 1 łyżeczka cynamonu, 1 łyżeczka sproszkowanych goździków, 1 łyżeczka sody oraz 1 łyżeczka proszku do pieczenia.
 
 
Jak to zrobić: najpierw połączyć cukier z olejem, a następnie dodać wszystkie pozostałe składniki. Całość dobrze wymieszać. Włożyć do piekarnika na ok. godzinę na 180 stopni. Kiedy ciasto jeszcze nie będzie dobrze wypieczone  wyjąć, pociąć na kawałki i włożyć raz jeszcze na ok. pół godziny na 150 stopni. Paksimadi ma to do siebie, że im starsze tym smaczniejsze. Jest idealne na lekkie i słodkie śniadania.
 
 
 
 
 
 
 
 
Przeczytaj więcej…
 
 
 
 
 
 

Jak poznałam naszego sołtysa?… piątek, 1 marca 2013

    
 
 
      Był to jeden z tych prześlicznych, słonecznych dni. Obudziłam się rano i jak najszybciej chciałam być na zewnątrz, żeby  zacząć uzupełniać swoje zapasy witaminy D. Sobotnie przedpołudnie – to mój ulubiony czas w całym tygodniu, jak również jeden z nielicznych momentów, kiedy we wiosce obok kipi życiem.
 
 
    Weekendy jak i godziny sjesty, to czas w którym w większości greckich wsi jak i miasteczek, życie prawie wymiera. Kiedy jednak dzień jak i pora są handlowe, sytuacja jest zupełnie odwrotna. Dzieje się tak  ponieważ typowi Grecy albo intensywnie pracują, albo intensywnie odpoczywają, jakby nie znając sytuacji pośredniej. Skrajność jest określeniem, które do Grecji doskonale pasuje.
 
 
     Postanowiłam kupić trochę świeżych warzyw i owoców, wybrać się na spacer i być może wypić jeszcze kawę. Kilka chwil później, trzymając papierowe torby, wychodziłam z warzywniaka.
     W co drugim domu słychać było odgłosy odkurzacza  i odwirowujących pranie pralek. W powietrzu czuć było  zapach chloru. Na balkonach suszyły się dopiero co uprane dywany, powiewały białe jak śnieg prześcieradła.  Również i w Grecji sobota, to idealny czas na sprzątanie.
   Greckie porządki – to świetny temat na post!” – pomyślałam i tym samym postawiłam torby na ziemi, chwytając za aparat. W domu przed którym właśnie stałam, na słonecznym wietrze powiewało pranie. „O! To będzie  ilustracja!” – przemknęło mi przez głowę. Zaczęłam robić zdjęcia: prania, domu, ulicy i wszystkiego co było obok. Przy takiej pogodzie – pięknie wychodzi każda fotografia.
    Gdzieś w tle słychać było dochodzące krzyki. Pewnie jakaś stłuczka, ktoś coś ukradł, albo kolejna dyskusja o kryzysie.
   -Ach! Naprawdę, piękna dziś ta pogoda. – powiedziałam do siebie, kończąc zdjęcia i chowając aparat.  Chwyciłam znów torby i zaczęłam iść w swoją stronę.
    Krzyki stawały się jednak coraz głośniejsze. Odwróciłam się, żeby zobaczyć co takiego się też dzieje.
 
 
     Wielki, gruby mężczyzna, w okolicach sześćdziesiątki, z twarzą rozwścieczonego buldoga, toczył się w moją stronę. Za nim szło dwóch trochę mniejszych, ale nie mniej wkurzonych.
   -Stój dziewczyno! Przecież mówię do ciebie! – wykrzyknął  mężczyzna.
    Stanęłam jak kazał.
   -Co ty wyprawiasz?! – krzyczał dalej, wymachując mi przed twarzą wielkimi rękami.
   -Robię tylko zdjęcia! – odpowiedziałam.
   -A po co ci one?  Pokazuj! – zażądał.
   -Są mi potrzebne. – odpowiedziałam i pokazałam.
    Na zdjęciach wśród widoków i widoczków, owe pranie, fragmenty ulicy i domów.
   -Po co ci te zdjęcia?! – facet drążył dalej.
   -Dlaczego się pan tak denerwuje? Spokojnie! Prowadzę o Grecji blog i chcę napisać tekst o greckim sprzątaniu. Potrzebuję też ilustracji. – z ekscytacją  wyjęłam z portfela wizytówkę „Sałatki”, myśląc: „O rety! Dobrze, że jednak je zrobiłam! Teraz przydadzą się jak znalazł!”. Chciałam  dodać: „Proszę koniecznie odwiedzić, bo blog jest pierwsza klasa! Sałatka po grecku, czyli tradycyjny przepis na grecką…” – już miałam kończyć, ale kiedy zobaczyłam, że twarz mężczyzny przybrała grymas mordercy stwierdziłam, że to chyba nie jest jednak najlepszy moment na reklamę.
   Mała wizytówka, z zapewne niezrozumiałym dla faceta napisem, ginęła w jego potężnych dłoniach.
   -Słuchaj dziewczyno! Ty się nie wygłupiaj, bo ja mówię bardzo poważnie. W tej chwili powiedz mi jak się nazywasz, podaj  adres i pokaż mi swój dowód osobisty. Dwa miesiące temu okradli tu dwa domy. A wcześniej podobno robiono  im  zdjęcia. Mamy podejrzenia, że to byli jacyś Ukraińcy. Nie mówisz zbyt dobrze po grecku, więc nie jesteś stąd. A na twoich zdjęciach widać drzwi i zamki…
   Co za przygoda… Mężczyzna pytał dalej:
   -Jak się nazywasz?
   Już miałam powiedzieć, że Grzegorz Brzęczyszczykiewicz, ale facet chybaby nie załapał. Ostatecznie stwierdziłam, że…:
   -Nic panu nie powiem!
   -Co??? – nie mógł uwierzyć. – Czy ty wiesz, że rozmawiasz z  sołtysem?!
   -W takim razie – dokumenty proszę! – powiedziałam.
   -Jak to?
  -Jeśli jest pan sołtysem, to niech pan to udowodni. Bo jeśli ja jestem ukraińskim włamywaczem, to pan może być księciem Williamem.
   -Ale to naprawdę jest nasz sołtys! – powiedział facet, który stał obok.
   -A pan równie dobrze może być damą dworu.
    I się narobiło… Ja, naprzeciwko mnie sołtys i niezłe zbiegowisko. Panie z warzywniaka, piekarz z piekarni, kobiety ze sklepów obok, bawiące się jeszcze chwilę wcześniej dzieci, wszyscy przechodnie.
    -Nic panu nie powiem! Bo wcale nie muszę! Pan jest po prostu zestresowany, a przy tym  bardzo niegrzeczny. Poza tym nie ma pan żadnego prawa, żeby mnie ot tak zatrzymywać i żądać dokumentów. – powiedziałam.
 
 
    Zastanawiacie się pewnie, co we mnie wstąpiło? Ale już nie raz się przekonałam, że z rozwścieczonym Grekiem, trzeba rozmawiać nie mniej „wściekle”. W Grecji racje ma ten, kto krzyczy głośniej. To zasada nr 1.
    Niestety, w tym wypadku nie podziałała…
    -Tak…?
    -O-czy-wi-ście!
    Być może macie teraz wątpliwości, czy aby nie koloryzuje. Niestety, wszystko działo się w rzeczywistości. A sołtys, jak się później okazało – również był prawdziwy. Powiedział ostatecznie:
    -Albo dajesz mi swój dowód osobisty, albo natychmiast wzywam policję!
    Obie ręce oparłam o biodra. Głowę wychyliłam w stronę sołtysa. Jego wielką twarz zobaczyłam jeszcze dokładniej. Na czubku nosa miał kępek włosów. Wyglądało to bardzo ciekawie.
    -Jeden… zero… zero… To numer na policję, na wypadek gdyby pan zapomniał. – odpowiedziałam.
 
 
     Czy zauważyliście, że policja zawsze przyjeżdża niezwłocznie, kiedy  nic ważnego się nie dzieje. Tak stało się i tym razem.
     Dokładnie pięć minut później, poznałam naszego policjanta…
 
 
 
 
      C.D.N.
 
 
 
 
Przeczytaj więcej…
 
 
 
 
 
 

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Kim jest tajemniczy ptaszek, który zawojował Grecją?… poniedziałek, 25 lutego 2013

 
 
 
    
     Jakiś czas temu całą Grecję opanowała dziwaczna epidemia. Z kimkolwiek by się nie przebywało, każdy nucił jedną i tę samą piosenkę. Był to hit wszystkich list przebojów. Temat do rozmów większości porannych programów. Piosenkę podśpiewywał  każdy. Między innymi Jani, kiedy pewnego dnia wrócił z pracy do domu.
 
    Na pewno znacie ten rodzaj „hitu”. Melodia jak i tekst musi być jak najprostsza, a całość jak najbardziej infantylna. Kiedy taką piosenkę się usłyszy, wchodzi ona w głowę i za żadne skarby nie można się od niej uwolnić.
 
   -Błagam cię – przestań! – prosiłam Janiego, kiedy piosenkę wyśpiewał po raz setny.
   -Ale o co w tej piosence właściwie chodzi? – spytałam. Jani odszukał oryginał  w internecie. Zaraziłam się, szybciej niż myślałam…
 
 
 
To Poulaki Tsiou,  czyli „Ptaszek Ćwir” –  taki jest tytuł tego „hitu”:
(w wolnym tłumaczeniu)
 
Krówka mówi – muuu…
Piesek szczeka – hauuu…
Kotek miauczy – miuuu…
Etc., etc. …
A ptaszek – Ptaszek Ćwir! Ptaszek Ćwir! Ptaszek Ćwir! Ptaszek Ćwir! (powtarzane aż do bólu głowy)
 
 
 
   Ptaszek „Ćwir” (czy też Tsiou – w wersji greckiej) opanował całą Grecję i nikt nie mógł się od niego uwolnić. Epidemia dopadała każdego, kto piosenkę choć raz usłyszał. Po pewnym czasie zrobiło się to już naprawdę męczące. A  na dźwięk „ćwir ćwir”, każdy  odruchowo chciał walić głową w pierwszy, lepszy mur.
 
  Od kilku tygodni sytuacja jest już opanowana i epidemię zażegnano.
  Byłam przekonana, że wszystko wróciło już do normy.  Aż do pewnego ranka…
 
***
 
  Otworzyłam lodówkę, żeby wyjąć jajka na jajecznicę. Wyjęłam opakowanie  i zaczęłam szukać daty  przydatności.
  -Ćwir!!! – krzyknęłam, prawie wypuszczając pudełko z rąk.
   Ptaszek „Ćwir”, wielkimi ślepiami spoglądał na mnie prosto z pudełka. Cóż za podstępna  kreatura… Zawłaszczył nawet lodówkę!
 
 
 
    
    Tutaj znajduje się link do piosenki. Ale uwaga, odtworzenie jej może być  niebezpieczne. O nową epidemię jest bardzo łatwo!
 

 

 
 
 
 
 
 
Przeczytaj więcej…
 

 

Propozycja na obiad? A może… Czosnek!… sobota, 23 lutego 2013

    
 
    Nasz kilkumiesięczny okres pomieszkiwania u Czosnka, jest już wspomnieniem. Jeśli zapominam o tym, że w jednym malutkim pokoiku mieszkaliśmy wśród stosu walizek i kartonów, dwóch wielkich łóżek oraz  z na wpół popsutym komputerem, który był głośny jak wysłużona suszarka… Było całkiem miło, a sam Czosnek jest teraz nie tyle kuzynem, co przede wszystkim naszym przyjacielem.
   Od czasu do czasu zapraszamy go do siebie  na wspólny obiad.
   Jeśli o zaproszeniu nie zapomni – wtedy zawsze się zjawia!
   Na jednym z takich obiadów był właśnie wczoraj.
 
***
  
    Wizyta Czosnka przebiegała nadzwyczaj spokojnie i nic szczególnie ciekawego przy jej okazji się nie wydarzyło. Aż do momentu, kiedy przy sprzątaniu już ze stołu, spytałam:
   -A jak tam twoja dziewczyna?
   -Która? – odpowiedział.
    Mówiąc szczerze, nikogo konkretnego nie miałam na myśli. Ot tak spytałam. Powiedzmy więc, że…
    -Ta ostatnia! – doprecyzowałam.
    -Aaaa… – Czosnek zupełnie nie wiedział co ma odpowiedzieć, podobnie jak ja nie miałam pojęcia o kogo właściwie spytałam.
    Chwila milczenia…
   -Dorota… A nie przyjeżdża nikt do ciebie? Może jakaś kuzynka?
   -Szczerze mówiąc, planujemy przyjazd mojej siostry.
   -A ładna? – spytał.
   -Rzecz jasna! Ale z tego nic nie będzie… Ona ma męża!
   Czosnek już właściwie wychodził i stał w drzwiach ubrany. Mrugnął do mnie okiem, w którym pojawił się znany mi już dobrze błysk. A niemal całą jego twarz wypełnił niebezpiecznie wyglądający uśmiech.
   -No wiesz… Wszystko jest kwestią… dogadania… – powiedział, zamykając za sobą drzwi.  
 
 
     Ku przestrodze J   Dla wszystkich dziewczyn, które wybierają się do Grecji na wakacje:
 
 

Przeczytaj więcej…
Mała zmiana planów
Dostaliśmy klucz do mieszkania… Nie jeden, a 30!
Pierwsza noc w Cytrynowym Domu… No cóż – rzeczywistość daleka była od mojej bajki…

 

Zakwitły drzewa migdałowe… środa, 20 lutego 2013

 
 
 
     Jest druga połowa lutego. Pogoda w standardową kratkę. Jednego dnia leje i wieje, a drugiego niebo jest bezchmurne i świeci cudowne słońce.
    Dziś był jeden z takich dni, który zwiastuje że wiosna jest jeszcze bliżej. Czuć ją coraz intensywniej. Jednym z namacalnych dowodów, że i w tym roku wiosna naprawdę przyjdzie, jest to że zakwitły drzewa migdałowe.
 
    Te prześliczne drzewa  podobne do wiśni, zakwitają bardzo wcześnie. Jak odróżnić drzewo migdałowe  od wiśniowego? Najszybciej po zapachu. Szkoda, że zdjęcia go nie oddają… Kwiaty drzewa migdałowego wyglądają pięknie, a pachną – jeszcze wspanialej!
 
 
 
 
ENGLISH VERSION:
ALMOND  TREES  HAVE  BLOOMED
      It’s the second half of February. The weather is changing  every day. One day it’s raining and windy. Another day, there are no clouds  and the sun is shining.
     Today was one of those days, when you can feel that spring is about to come. One of the signs is that almond trees have bloomed.
 
     Those beautiful trees bloom very early. Their flowers are similar to cherries. How to recognize them? The easiest way is to smell. What  a pity that photographs don’t give fragrance. Almond trees are really beautiful but their smell is just incredible!
 

 

 
 
 
 
 
 
Przeczytaj więcej…
 
 
 
 
 
 


Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Co można zrobić ze zwykłą, plastikową butelką? Wersja dla ekstremalnych zmarzluchów… poniedziałek, 18 lutego 2013

 
 
 
       Zaciekawiło mnie ostatnio, który z postów na „Sałatce” jest najpopularniejszy. Sprawdziłam więc statystyki bloga.  I co jest dość zaskakujące, okazuje się że najczęściej czytanym wpisem, jest  ten:
 
 
 
 
 
     O ile wiem, z rady  o butelce wypełnionej gorącą wodą, skorzystało wiele osób:))) A z ostatniej rozmowy z Olivką, wiem że również i ona z butelką się nie rozstaje!
   
    Zima w Grecji do najprzyjemniejszych pór roku  nie należy. Mimo tego, że temperatury raczej nie spadają poniżej 5 – 7 stopni, wewnątrz mieszkań  czasem jest naprawdę bardzo  zimno. W rzadko którym domu temperatura wzrasta wtedy powyżej 20 stopni. A wilgoć w powietrzu sprawia, że wydaje się być znacznie zimniej. Dla kogoś, kto przyzwyczajony jest do tego, że kaloryfer działa przez cały dzień, system ogrzewania mieszkania przez 3 godziny rano i 3 godziny wieczorem jest wy-kań-cza-ją-cy!
    Kiedy ostatnio byłam w Polsce, działający non stop kaloryfer wydawał mi się niesłychanym luksusem. Tak więc, podczas podkręcania kaloryfera o jedno oczko wyżej  pamiętajcie, że nie wszyscy mają tak wygodnie…
 
     Zima, na całe szczęście niedługo będzie się kończyć. Ale zazwyczaj najgorzej jest przy  samej mecie! Obecnie już nie wyobrażam sobie zasnąć bez plastikowej butelki, wypełnionej gorącą wodą. A od dłuższego czasu, korzystam z systemu, który jest bardziej zaawansowany. Przyznam – należę do ekstremalnych zmarzluchów i zimno strasznie mnie męczy.
 
    Tak więc, przed pójściem spać myję zęby, na twarz nakładam krem, zabieram książkę  do poczytania w łóżku, a w międzyczasie szykuje butelki. Zazwyczaj jest ich co najmniej… cztery!  Gorrrąco polecam!
 
     Brrrr….!!! Oby do wiosny!
 
 

Takie butelki, ciepło potrafią trzymać nawet do 10 godzin. Jest z nimi tylko jeden problem – rano trudno się od nich odkleić…

 

 Przeczytaj więcej…
Tajemnica rześkich staruszków

 

BIGOS PO POLSKU, wstęp… sobota, 16 lutego 2013

   
 

Widok polskiej flagi w Grecji, nie jest już  rzadkością.   

      Co prawda teraz jestem już w Grecji, a za moim oknem znów widać żółte jak słońce cytryny. Jednak ostatnią przeprawę z Polski pamiętać będę jeszcze długo… Z różnych, zależnych i niezależnych ode mnie przyczyn, w kraju zostałam trochę  dłużej. I pierwszy raz do Grecji jechałam autobusem. Podróżowałam sama. Choć nie tak do końca… Towarzyszyła mi bowiem moja własna Antena… Satelitarna!
 
     Antena  zrobiła furorę wśród wszystkich  pasażerów. Na jej widok kierowca nie mógł wyjść z konsternacji. Satelitarna  jechała jako pełnoprawny pasażer – przypisano jej nawet oddzielne miejsce.
     Ale do rzeczy… Trwającej dobę i pół podróży z Polski do Grecji (jak i odwrotnie) – autobusem,  raczej bym nikomu nie polecała. Jedynymi plusami takiej przeprawy jest to, że podczas jej trwania można obejrzeć wiele filmów, przeczytać wiele książek czy  gazet.
    Autobus był wypełniony prawie po same brzegi. A ponieważ był to okres, w którym z Polski do Grecji nie latał żaden samolot,  w naszym autobusie można było spotkać cały przekrój greckiej Polonii. Myślę, że od czasu kiedy kręcono film „Szczęśliwego Nowego Jorku”, naprawdę wiele się pozmieniało. Na całe szczęście!
  
     Ludzie jechali w każdym możliwym celu i z najróżniejszych powodów.  Ale jak myślicie – jakich „powodów” było najwięcej???…
    Rzecz jasna –   miłosnych! Historię podobną do mojej można było wysłuchać, na co czwartym siedzeniu. Dopiero jadąc tym autobusem, zdałam sobie sprawę, że para typu  Polka plus Grek, jest niesłychanie  popularna. I tu nasuwa się pytanie, które wciąż  za mną chodzi i na które nie znajduje odpowiedzi. Może Wy pomożecie?
 
                     Dlaczego pary typu Greczynka i Polak są zupełnie niespotykane???
   
      Ja, odkąd mieszkam w Grecji, nie spotkałam ani jednej!
 
   
      Po całej dobie i jednym dniu podróży, około jedenastej w nocy dotarliśmy  do Aten. Padał typowy dla greckiej zimy deszcz. Kiedy  wyszłyśmy z Satelitarną po nasze bagaże, zadzwonił Jani. Miał się spóźnić i to niestety – sporo. Przyczyny – niezależne. Instrukcja tego co mam robić wydawała się prosta. Złapać taksówkę, dojechać do oddalonej o jakieś dwa kilometry stacji kolejowej i tam poczekać. Z nikim nie rozmawiać, zaczepki ignorować, a w kawiarence  zamówić dobrą kawę.
 
     Pierwszy taksówkarz powiedział, że mnie nie zabierze. Dystans był tak krótki, że mu się nie opłacało. To samo powiedzieli trzej kolejni. Satelitarna, prócz bycia anteną, okazała się być więc  niezłym zadaszeniem.
    W połowie drogi, która trwała  wieki, urwała mi się rączka od torby…
    Z politowaniem zagadywał mnie co drugi przechodzień… Życiowe doświadczenie  nie pozwoliło mi jednak wierzyć  w dobre intencje…
    Po trzydziestu minutach drogi, okazało się że na stacji kolejowej jest strajk. Więc stacja jak i kawiarenka jest zamknięta. W okolicy nie było żywej duszy.
    Deszcz nie przestawał padać. Nieczynna   ateńska stacja, w okolicach północy nie wyglądała ani trochę przyjemnie.
    Usiadłam na zimnych, marmurowych schodach. Plecy oparłam o Atenę. Zaczęłam sobie rozmyślać, planować co zrobię, jak tylko dotrę do Cytrynowego Domu. Na pewno wezmę gorącą kąpiel. Zjem coś pysznego. Porządnie się wyśpię. Następnego dnia trzeba będzie zrobić wielkie pranie. A jak tylko się ogarnę – znów będę wysyłać CV i szukać pracy.
    Kiedy zaczęłam szperać w torbie w poszukiwaniu czegoś do zjedzenia, jeszcze nie wiedziałam  o dwóch rzeczach. Po pierwsze, Jani będzie jeszcze trochę spóźniony. A po drugie, przez najbliższy okres, żadnych CV nie będę musiała już wysyłać…
      Otworzyłam moją torbę z przegródką, gdzie miało być jedzenie i  nie mogłam się nadziwić,  że zjadłam prawie wszystko. Zostało kilka kromek chleba i …
  
     Przypomniało mi się, że na dnie torby znajduje się przyrządzony przez mamę bigos –  w prezencie dla Janiego. Opatulony w zestaw kolorowych ściereczek, dojechał cały.
    Pyk! Uniosło  się wieczko. Gdzieś w  torbie, plątał się plastikowy widelec. Otworzyłam słoik  i powąchałam – zapachniało wspaniale! Grzyby jeszcze z okresu Świąt. Idealnie kiszona kapusta. Mieszanka przypraw i swojska  kiełbasa.
     Po pierwszym kęsie, zmęczenie jakby trochę minęło, a mi zrobiło się tak przyjemnie. Po głowie zaczęły mi krążyć  trzy słowa:
            

BIGOS PO POLSKU

            

Z początkiem marca – zapraszam na nową serię!
 
 
 
 
Przeczytaj więcej…