Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – KORRES – kosmetyki, które pachną Grecją (cz. 2/2)… poniedziałek, 18 marca 2013

 
 
 
       CZĘŚĆ 1/2
 
 
       Firma Korres[1]ma obecnie 17 lat.  Jest to najbardziej rozpoznawalna kosmetyczna marka  Grecji, której produkty dostępne są właściwie w każdej części świata. 17 lat na stworzenie kosmetycznego imperium (dziś można już tak o Korres powiedzieć), to dość mało. Jak więc udało się to zrobić?
 
    Kosmetyki od Korresa są grecką dumą i znaleźć  można je w każdej damskiej kosmetyczce w Grecji. Gdzie można je dostać? Nigdy nie w marketach, ani w drogeriach. Kupić je można w aptekach. Półki z kremami, szamponami, balsamami, czy też zestawami do makijażu  Korresaznajdują się w każdej, nawet najbardziej niepozornej aptece. Ponieważ w Grecji sklepy często czynne są do 14, po tej godzinie czasem nie można kupić już niczego. Ale  zawsze przecież w okolicy znajdować się musi  apteka całodobowa. Więc między innymi  krem z dzikiej róży marki  Korres,w Grecji można dostać dokładnie wszędzie, o każdej porze dnia i nocy!
 
 
     Co prawda firma narodziła się w 1996 roku, ale jej spektakularny sukces poprzedziły inne wydarzenia. Młody Giorgos Korres był  synem farmaceutki i już jako ośmioletnie dziecko,  na zapleczu apteki gdzie pracowała jego mama, bawił się łącząc ze sobą najróżniejsze składniki. Podobno, któregoś dnia powiedział do sprzedającej leki mamy: „kiedyś   sam zrobię krem do twarzy”. Ci, którzy to słyszeli mogli się tylko uśmiechnąć. Ale mały Giorgos słowa dotrzymał. Kilkanaście lat później, spod dłoni młodego, szalenie zdolnego i jeszcze bardziej ambitnego farmaceuty wyszedł bestseller firmy, czyli wcześniej wspomniany krem do twarzy z dzikiej róży.Uwielbiają go kobiety w niemalże każdej części świata.
 
 
   Giorgos Korres od zawsze interesował się ziołami, szczególnie tymi które spotkać można w Grecji. Jego ideą było tworzyć kosmetyki, których składniki będą naturalne. I tak jest rzeczywiście, bowiem to co zawarte jest w opakowaniach podpisanych nazwiskiem  Korres to od 80% do 95% – sama natura. Korres stawia również na wspieranie greckich rolników, zielarzy, społeczności małych wiosek i miasteczek. To często dzięki ich wiedzy i dzięki ich  produktom, każda tubka kremu pachnie  Grecją.
 
    Kultowy już krem z dzikiej róży jest numerem jeden. Nie można jednak zapomnieć, że wszystko zaczęło się nie od kremu, ale od syropu. Tak jest! Syrop Korresa  świetnie sprzedaje się do dzisiaj. Jego pierwowzorem jest syrop autorstwa dziadka Giorgosa, który mieszkał na wyspie  Naksos. Syrop jest połączeniem miodu i anyżu, a inspiracją do jego stworzenia był  słynny w Grecji napitek tzw. rakomelo.
 
   Giorgos Korres nie działa sam. Jego żona Lena też jest farmaceutką i również ona przyczynia się do sukcesu firmy. Lena jest autorką pierwszego na świecie kosmetyku, opartego  na jadalnym jogurcie. Jogurtowy żel chłodzący podobno robi furorę szczególnie latem.
 
 
 
   
     Od kiedy można mówić o światowym sukcesie firmy? Już  od 1999 roku. Wszystko zaczęło się zupełnie przypadkiem. Pewien amerykański biznesmen spędzał swoje wakacje na Krecie. Potrzebował czegoś z apteki i  natknął się na któryś  z kremów.  Zachwycony produktami, zaproponował Korresowi współpracę, a  dalej można już mówić o typowym efekcie domino.
 
 
    Prócz naturalnych składników, ciągłych badań greckiej przyrody – w szczególności ziół oraz wspierania niewielkich, greckich społeczności, firma stawia również na design. Logo  widać już z daleka, a opakowań nie da się przeoczyć. Design opakowań kosmetykówKorresa charakteryzuje się prostotą. Wykorzystywane motywy są  jakby żywcem wyjęte z natury: kora drzewa, płatki kwiatów, trawa czy gałęzie. Charakterystyczne są również zdecydowane, wyraziste kolory. Aż miło jest mieć  taki kosmetyk  w swojej łazience.
 
    Co jest więc sednem sukcesu tej najsłynniejszej kosmetycznej, greckiej marki? Są to przede wszystkim trzy składniki: wielka pasja, mądre wykorzystywanie  dobrodziejstw natury, dbałość o każdy detal i każdego potencjalnego klienta.
 
 
Lena i Giorgos Korres
źródło: korres.com
 
 
 
 
Przeczytaj więcej…

 


[1] Jak przeczytać nazwę Korres? Tak samo jak się ją piszę, akcentując jedynie „e”.

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Grecki fenomen – kosmetyki firmy KORRES (cz. ½)… poniedziałek, 11 marca 2013

 
 
      Istnieje w Grecji przysłowie, które jest tak niecenzuralne, że jego oryginalna wersja za nic nie przejdzie mi przez usta, nie mówiąc już o klawiaturze… Usłyszałam je od Czosnka, kiedy pomieszkiwaliśmy w jego domu. Był to dzień, w którym po raz setny usłyszeliśmy, że na klucze do Cytrynowego Domu będziemy musieli jeszcze poczekać i to sporo. Mieszkaniem na walizkach byłam już wykończona i wydawało mi się, że wszystko co możliwe układa się źle. Tego dnia Czosnek powiedział do mnie:
 
 
„ziemia się trzęsie, świat płonie, ale usta… muszą być pomalowane!”
(to moje „wolne” i cenzuralne tłumaczenie)
 
 
   Kto zna te przysłowie w wersji oryginalnej – błagam, tym razem wyjątkowo  nie piszcie w komentarzach… ;)))
 
    Kiedy usłyszałam to co powiedział Czosnek, zwiędły mi uszy… Mimo tego wiedziałam, że  przysłowie było trafione!
    O co jednak Czosnkowi chodziło? Już tłumaczę…
 
    Pamiętam, że w tamtym okresie, kiedy nie było za wesoło,  nic nie pomagało mi tak bardzo, jak kolorowy makijaż. Panowie się pewnie w tym momencie śmieją, przewracając oczami… Ale panie – rozumieją!
    Wstawałam codziennie rano i patrząc na otaczające mnie kartony, rozwieszone wszędzie ubrania i wieszaki oraz dwa wielkie łóżka zajmujące cały pokój, już po otworzeniu oczu – dostawałam ataku złości.
   Z grymasem twarzy seryjnego mordercy, mimo wszystko wstawałam, ubierałam kapcie i szłam do toalety. Starałam się  nie patrzeć na  nie sprzątaną od dobrych trzech miesięcy, typową męską łazienkę. Wizualizacja typu  „tylko spokojnie… jestem teraz na przykład… na takiej pięknej, tropikalnej plaży…”  zazwyczaj jednak nie działała. W kuchni witał mnie stos  „kawalersko” nieumytych naczyń. Dwie popielniczki pełne papierosów. Zestaw puszek po piwach i największe pudełka po pizzy jakie kiedykolwiek  w życiu widziałam.
    W mojej tamtejszej rzeczywistości nie było nawet jednego punktu, który byłby estetyczny i  na którym można było zawiesić oko.  Prócz…  mojego makijażu :)))
 
    Jeśli kiedykolwiek będziecie mieć gorszy dzień, chandrę czy też może nawet i depresje, spróbujcie taką metodę. Nawet jeśli nigdzie nie wychodzicie, ubierzcie się najfajniej jak możecie, a  przede wszystkim kolorowo. Umalujcie twarz, upnijcie ładnie włosy. Bo jeśli nie można pomalować świata wokół Was – pomalujcie siebie!
 
    Po skończeniu makijażu, z wielką przyjemnością i jeszcze większym uśmiechem spoglądałam na siebie. „Tak ładnie wyglądam – szkoda siedzieć w domu” – mówiłam do odbicia  i wychodziłam jak najszybciej mogłam. Właściwie byle gdzie, po prostu przed siebie. Stwierdzałam, że   byłaby to wielka szkoda, jakby  nikt nie zobaczył jak zielone są moje powieki i jak ładnie dobrałam kolor szminki. A kiedy byłam już na zewnątrz, uświadamiałam sobie, że świat nie ogranicza się do pokoju u Czosnka. Jest jednak… trochę większy 🙂  Gdy tak gdzieś szłam, zmieniała się nie tylko moja twarz – cały świat przybierał zupełnie inne kolory.
     Kosmetyki, ubrania, perfumy czy modowe gadżety nie są jedynie próżnymi zachciankami kobiet. One naprawdę mogą dodać pozytywnej energii.
 
    Ale chwila… chwila… Chyba tym razem trochę minęłam się z głównym tematem. Miało być o kosmetycznej firmie  Korres!
    Raz jeszcze powąchałam mój krem z dzikiej róży. Na ustach  czuje masełko z domieszką granatu. Moje włosy pachną dziś grecką, górską herbatą, a w łazience czeka  bursztynowe mydło. Badania do tego postu są nadzwyczaj przyjemne!
 
 
 
 
    Dlaczego na krem  Korres warto wydać słone pieniądze? Jak to się stało, że w przeciągu jedynie 15 lat ta firma  rozwinęła  się aż tak, że jej kosmetyki rozsyłane są na cały świat? Kto kryje się pod nazwiskiem Korres? I dlaczego w Grecji nawet bochenka suchego chleba nie można dostać po  godzinie 14,  ale krem z dzikiej róży marki Korres kupicie w każdej najmniejszej wiosce, o każdej porze dnia i nocy?
 
    Na drugą część postu, tym razem o samej firmie Korres    zapraszam za tydzień!
 
 
 
 
Przeczytaj więcej…
 
 
 
 
 
 

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Kim jest tajemniczy ptaszek, który zawojował Grecją?… poniedziałek, 25 lutego 2013

 
 
 
    
     Jakiś czas temu całą Grecję opanowała dziwaczna epidemia. Z kimkolwiek by się nie przebywało, każdy nucił jedną i tę samą piosenkę. Był to hit wszystkich list przebojów. Temat do rozmów większości porannych programów. Piosenkę podśpiewywał  każdy. Między innymi Jani, kiedy pewnego dnia wrócił z pracy do domu.
 
    Na pewno znacie ten rodzaj „hitu”. Melodia jak i tekst musi być jak najprostsza, a całość jak najbardziej infantylna. Kiedy taką piosenkę się usłyszy, wchodzi ona w głowę i za żadne skarby nie można się od niej uwolnić.
 
   -Błagam cię – przestań! – prosiłam Janiego, kiedy piosenkę wyśpiewał po raz setny.
   -Ale o co w tej piosence właściwie chodzi? – spytałam. Jani odszukał oryginał  w internecie. Zaraziłam się, szybciej niż myślałam…
 
 
 
To Poulaki Tsiou,  czyli „Ptaszek Ćwir” –  taki jest tytuł tego „hitu”:
(w wolnym tłumaczeniu)
 
Krówka mówi – muuu…
Piesek szczeka – hauuu…
Kotek miauczy – miuuu…
Etc., etc. …
A ptaszek – Ptaszek Ćwir! Ptaszek Ćwir! Ptaszek Ćwir! Ptaszek Ćwir! (powtarzane aż do bólu głowy)
 
 
 
   Ptaszek „Ćwir” (czy też Tsiou – w wersji greckiej) opanował całą Grecję i nikt nie mógł się od niego uwolnić. Epidemia dopadała każdego, kto piosenkę choć raz usłyszał. Po pewnym czasie zrobiło się to już naprawdę męczące. A  na dźwięk „ćwir ćwir”, każdy  odruchowo chciał walić głową w pierwszy, lepszy mur.
 
  Od kilku tygodni sytuacja jest już opanowana i epidemię zażegnano.
  Byłam przekonana, że wszystko wróciło już do normy.  Aż do pewnego ranka…
 
***
 
  Otworzyłam lodówkę, żeby wyjąć jajka na jajecznicę. Wyjęłam opakowanie  i zaczęłam szukać daty  przydatności.
  -Ćwir!!! – krzyknęłam, prawie wypuszczając pudełko z rąk.
   Ptaszek „Ćwir”, wielkimi ślepiami spoglądał na mnie prosto z pudełka. Cóż za podstępna  kreatura… Zawłaszczył nawet lodówkę!
 
 
 
    
    Tutaj znajduje się link do piosenki. Ale uwaga, odtworzenie jej może być  niebezpieczne. O nową epidemię jest bardzo łatwo!
 

 

 
 
 
 
 
 
Przeczytaj więcej…
 

 

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Co można zrobić ze zwykłą, plastikową butelką? Wersja dla ekstremalnych zmarzluchów… poniedziałek, 18 lutego 2013

 
 
 
       Zaciekawiło mnie ostatnio, który z postów na „Sałatce” jest najpopularniejszy. Sprawdziłam więc statystyki bloga.  I co jest dość zaskakujące, okazuje się że najczęściej czytanym wpisem, jest  ten:
 
 
 
 
 
     O ile wiem, z rady  o butelce wypełnionej gorącą wodą, skorzystało wiele osób:))) A z ostatniej rozmowy z Olivką, wiem że również i ona z butelką się nie rozstaje!
   
    Zima w Grecji do najprzyjemniejszych pór roku  nie należy. Mimo tego, że temperatury raczej nie spadają poniżej 5 – 7 stopni, wewnątrz mieszkań  czasem jest naprawdę bardzo  zimno. W rzadko którym domu temperatura wzrasta wtedy powyżej 20 stopni. A wilgoć w powietrzu sprawia, że wydaje się być znacznie zimniej. Dla kogoś, kto przyzwyczajony jest do tego, że kaloryfer działa przez cały dzień, system ogrzewania mieszkania przez 3 godziny rano i 3 godziny wieczorem jest wy-kań-cza-ją-cy!
    Kiedy ostatnio byłam w Polsce, działający non stop kaloryfer wydawał mi się niesłychanym luksusem. Tak więc, podczas podkręcania kaloryfera o jedno oczko wyżej  pamiętajcie, że nie wszyscy mają tak wygodnie…
 
     Zima, na całe szczęście niedługo będzie się kończyć. Ale zazwyczaj najgorzej jest przy  samej mecie! Obecnie już nie wyobrażam sobie zasnąć bez plastikowej butelki, wypełnionej gorącą wodą. A od dłuższego czasu, korzystam z systemu, który jest bardziej zaawansowany. Przyznam – należę do ekstremalnych zmarzluchów i zimno strasznie mnie męczy.
 
    Tak więc, przed pójściem spać myję zęby, na twarz nakładam krem, zabieram książkę  do poczytania w łóżku, a w międzyczasie szykuje butelki. Zazwyczaj jest ich co najmniej… cztery!  Gorrrąco polecam!
 
     Brrrr….!!! Oby do wiosny!
 
 

Takie butelki, ciepło potrafią trzymać nawet do 10 godzin. Jest z nimi tylko jeden problem – rano trudno się od nich odkleić…

 

 Przeczytaj więcej…
Tajemnica rześkich staruszków

 

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Co słychać u Papryki i Ogórka?… poniedziałek, 11 lutego 2013

 
     
 
       Szykowałam właśnie sałatkę. Kiedy pocięłam ogórka i  przeszłam do papryki, przemknęła  mi przez głowę myśl: „czy oni nadal są razem?”.
 
 
      Jani akurat robił coś przy komputerze. Krzyknęłam z kuchni:
      -Jani! Możesz sprawdzić czy Papryka i Ogórek są jeszcze razem?
      Po drugiej stronie chwilowe milczenie, po czym słyszę głos dochodzący z pokoju:
      -Papryka: „to skomplikowane”. Ogórek – to samo.
      Chodziło rzecz jasna o statusy na Facebooku.
      Po chwili słyszę, że Jani czyta dalej:
      -„Kiedy dajesz wszystko, co w tobie najlepsze, a on się odwraca… z dumą idź w  przeciwną stronę”.
      Tym razem to ja odpowiedziałam milczeniem, a raczej niemą konsternacją. Jani czytał jednak dalej:
    -„Prawdziwa miłość nie zna złości, zazdrości ani gniewu. I jeśli ten z którym  jesteś na chwilę się odwróci, to miłość – jeśli jest prawdziwa – pójdzie za nim…”
     Zrobiło się ciekawie, a to nie był jeszcze koniec:
   -„Miłość… jeśli wiesz co znaczy to słowo…  nigdy się  nie odwraca…” – Jani przeczytał neutralntm  tomen.
 
    Rzeczywiście, „to skomplikowane” co autorzy mieli na myśli. Jedno jest pewne – oboje mają poetyckie potencjały. W każdym razie, tydzień później oba facebookowe statusy pozmieniały się na „w związku”, więc  wszystko wróciło do normy. Najpewniej –  na jakiś  czas, ale systematycznie monitorujemy sprawę…
 
 
 
    A czy pamiętacie, że już w ten czwartek są Walentynki? Jak zamierzacie je świętować?
 
 
 
 
 
Przeczytaj więcej…
 
 
 
 
 
 
 

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Jak rozpoznać prawdziwego Greka?… poniedziałek, 4 lutego 2013

 
 
      Jeśli kiedykolwiek będziecie rozmawiać, przebywać czy też być może flirtować z Grekiem, a   jego oryginalności nie jesteście do końca  pewni, istnieje bardzo prosty sposób, żeby  podejrzanego rozpracować.
      Na podstawie moich greckich doświadczeń opracowałam krótki test, który czarno na białym pokazuje, czy dany Grek jest prawdziwy! Jego wyniki są niepodważalne! :)))
     Żeby sprawdzić prawdziwość Greka, w jego  obecności  należy powiedzieć trzy krótkie zdania. Ich wersje, kombinacje mogą być różne. Sednem  są wyrazy podkreślone i to one muszą (!!!)  pozostać niezmienne.
 
 
  1. „Już nie mogę doczekać się wakacji! Tegoroczne  lato zamierzam spędzić w Stambule.”
 
Jak powinien zareagować   prawdziwy Grek?
Już na sam dźwięk wyrazu „Stambuł” powinien zrobić się czerwony. Jeśli siedzi, to od razu z  miejsca wstanie. I najpewniej machając Wam ręką przed oczami powie, że takiego miasta nie ma. Istnieje tylko i wyłącznie „KONSTANTYNOPOL”!
Do dzisiejszego dnia Grecy nie uznają tureckiej nazwy dla miasta, które kiedyś było ich wielką dumą. I w sumie nie ma się temu co dziwić…
 
 
  1. „Z Polski do Grecji jechaliśmy samochodem. Przejeżdżaliśmy przez Słowację, Węgry, Serbię oraz Macedonię”.
 
Jak powinien zareagować   prawdziwy Grek?
Początek reakcji powinien wyglądać, tak jak powyżej. Następnie rozpoczyna się długi wykład, którego sedno mówi, że Macedonia jest terenem północnej Grecji. Grecy nie mogą się pogodzić, że tak samo nazywa się inne państwo. Na kraj powszechnie nazywany „Macedonią”, w Grecji  mówi się  Skopje lub FYROM (Former Yugoslav Republic of Macedonia).
Ale dlaczego Grecy tak bardzo oburzają się  kiedy słyszą, że państwo  z którym od północy graniczą, nazywa się Macedonia? Zapytałam kiedyś o to jednego z naszych przyjaciół. Cytuje dokładnie to co mi powiedział:
„A jak ty byś  się czuła jako Polka, gdyby … dajmy na to … Czesi  zmienili  nazwę swojego państwa i zaczęli go nazywać  na przykład  Warszawa?”
Rzeczywiście – brzmi to co najmniej dziwnie.
Spór między Grekami, a Macedończykami czy też mieszkańcami FYROMu, trwa do dziś i nikt nie przewiduje szybkiego rozwiązania. Sytuacja między państwami jest dość napięta.
 
 
  1. Salepi to pyszny,  turecki napój.”
 
Jak powinien zareagować   prawdziwy Grek?
Początek reakcji, pozostaje niezmienny. Następnie zaczyna się tłumaczenie, że baklawa, gyros  czy też salepi,  to wcale nie tureckie, a jak najbardziej greckie jedzenie. Ale tak naprawdę pytanie kto pierwszy je wymyślił, jest tak samo zasadne jak pytanie: co było pierwsze – kura czy jajko?
Grecy są bardzo uczuleni na porównania do Turków. Chcąc nie chcąc, trzeba przyznać, że oba kraje mają ze sobą wiele wspólnego. Zaczynając od kuchni, kończąc na podobieństwach w wyglądzie obywateli obu narodów.
 
 
 
Niniejszy test przeprowadzałam rzecz jasna na Janim. Wyszło, że jest najprawdziwszym Grekiem! Test zdał znakomicie. A ja tymczasem się cieszę, że uszłam z życiem…
 
 
Sprzedawca salepi

Ale chwilkę, chwilkę… Co to właściwie jest salepi? O tym dokładnie – w następnym poście!

 
 
 
Lekkiego poniedziałku!
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
Przeczytaj więcej…

 

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Święte krowy spacerują w Delhi, a „święte” psy śpią w Atenach… poniedziałek, 28 styczeń 2013

 
 
     Będąc  w Atenach, często można poczuć się jak w Azji. Baklava. Chałwa. Kebab, czy też salepi. To tylko niektóre z greckich dań, do których prawo roszczą sobie również między innymi Turcy. W każdym ateńskim  zaułku słychać żywy gwar. A każdy sprzedawca niemalże wciąga do swojego sklepu. Prawie wszędzie można się targować. Brak organizacji, szalona   improwizacja, też nie zawsze przystają do europejskich standardów.
 
    W Delhi spacerują święte krowy. Natomiast w Atenach, w każdym najbardziej zatłoczonym i najdziwniejszym miejscu, jak zabite śpią bezpańskie psy. Swoją wygodę potrafią znaleźć wszędzie. Nie przeszkadza nim nikt, ani nic.
 
 
    Czy pamiętacie  tego bohatera, z jednego z wcześniejszych postów?
 

 
 
      Będąc w Atenach, spotykaliśmy go śpiącego  przy każdej  wizycie, w różnych miejscach placu Syntagma. Czasem już myślałam, że naprawdę może być nieżywy.  Widzieliśmy  go również ostatnio. W końcu się obudził i co ciekawe, był bardzo aktywny! Obszczekał  taksówkarza, który zaparkował w niedozwolonym miejscu. Najwyraźniej są jednak w Grecji osobniki, które   przestrzegają prawa…
 
 
 
 
Przeczytaj więcej…
 
 
 
 

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Grecki fast food, czyli souvlaki… poniedziałek, 21 stycznia 2013

 
 
    
     Do większego miasta zazwyczaj jedziemy raz, dwa razy w tygodniu. Jani mówi, że zawsze wtedy zachowuje się jak wściekły pies, który zerwał się z łańcucha, bo co tchu gdzieś pędzę! Nie brzmi to zbyt subtelnie…  Niestety, jest to jednak prawda. Po całym tygodniu w wiosce, której liczba mieszkańców nie przekracza jednego tysiąca, miasta pragnę jak wody – człowiek, który przeszedł Saharę…  Jak słońca, po najdłuższej  zimie. Czy jak powietrza, po kilkunastominutowym nurkowaniu…
  
-pójść na pocztę
-odebrać kurtkę z pralni
-oddać książki do biblioteki
-zrobić większe zakupy
-iść na lekcje greckiego
-kupić tusz do rzęs, czyli wizyta  w Hondos Center :)))
-Aspiryna w aptece
-wizyta u mechanika
-zutylizować puszki i plastikowe butelki…
 
 
      Wszystkie sprawy, które zazwyczaj rozkładają się na cały tydzień, musimy  załatwić w ciągu jednego dnia. Kiedy jesteśmy mniej więcej  w połowie naszych sprawunków, zawsze dopada nas wielki, spodziewany już głód. A to przecież jeszcze nie pora na wizytę w tawernie! Jak zsynchronizowani spoglądamy wtedy na siebie i z iskrami w oczach wypowiadamy jedno słowo:
 
 
SOUVLAKI!    [czytaj: suwlaki]
 
 
 
 
 
     Souvlaki to najpopularniejszy grecki fast food. I co ciekawe, tradycyjnie wykonany, jest całkiem zdrowy! My kupujemy go zawsze w tym samym, ulubionym miejscu. Za dokładnie 6 euro, w tekturowym pudełku dostajemy przepyszne, typowe souvlaki. Na grubych patykach wbite są  sześcienne kawałki mięsa. Na chwilkę przed podaniem, spokojnie pieką się na ruszcie. Ponieważ greckie mięso jest przeważnie bardzo dobrej jakości, do typowego  souvlaki nie dodaje się  zbyt wielu przypraw. Wystarczy: sól, pieprz, kilka kropel cytryny, oregano i ewentualnie  oliwa z oliwek.
 
 
 
 
 
        Gorące mięso w pudełku ułożone jest na  kromkach świeżego chleba, który przechodzi smakiem.  Chleb staje się ciepły i rozpływa się w ustach. Na spodzie tego  pysznego  pudełka, znajdują się frytki. Zawsze z prawdziwych ziemniaków, ręcznie robione.
 
 
   Takie proste, świetne jakościowo jedzenie jest naprawdę genialne!
 
     Kiedy nasze pudełko trzymamy w rękach, siadamy zazwyczaj na ławeczce, albo pałaszujemy wszystko w biegu. Pięć, dziesięć  minut i po sprawie! Na ustach długo zostaje wspomnienie po smaku. A brzuch czuje się uraczony.
 
 
 
 
    Próbuje sobie teraz przypomnieć, ale nigdy nie spotkałam jeszcze Greka – wegetarianina…
Gatunek…

…mięsożercy!
 
    A co Wy zazwyczaj jecie w poniedziałkowym biegu?
 
 
Jak zwykle…
…nic nie zostało…
 
 
 
 
Przeczytaj więcej…
 
 
 
 
 

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek oraz z cyklu: INNY PUNKT WIDZENIA: Z czego śmieją się Grecy?… poniedziałek, 14 stycznia 2013

 
    Jakiś czas temu, od jednego z czytelników dostałam meila. Przeczytałam. Ze śmiechu spadłam z krzesła. Poczym wstałam, odpisałam i ku mojej radości, dostałam pozwolenie na umieszczenie meila na  Sałatce. Jeśli ktoś kiedyś był w Grecji, wie doskonale że takie rzeczy zdarzają się tylko w tym kraju.
    Rzecz działa się w Atenach. Był to środek upalnego lata, a wszędzie w około były tłumy turystów.
   Wojtkowi jak i wszystkim czytelnikom, bardzo dziękuję za przesyłane do mnie meile i równocześnie z całego serca zachęcam do pisania.
   Tymczasem życzę miłego poniedziałku! Przeczytajcie to koniecznie…
 
 
   
 
       (…) Przez pewien czas pracowałem w sklepie  w Atenach. To o czym piszę, stało się  wczesnym wieczorem, chwilę po sjeście. Miejsce akcji, to fragment ulicy widoczny zza przeszklonych drzwi. Ulica właśnie budziła się do wieczornego życia. W sklepie nuuuudddaaa… Nic się nie działo. Żadnych klientów. Nagle mój szef podbiega do mnie jakby się gdzieś paliło:
   -Wojtek! Idź do sklepu kupić Super Glue! – czyli klej błyskawiczny.
   Wyszedłem na chwilę i kupiłem. Szef wyskoczył  ze sklepu. Spoglądam przez szybę, co się stanie… Patrzę, a szef  klei do chodnika w artystycznym bezładzie monety. Przykrywa na chwilę gazetą, żeby klej złapał.  Klej złapał. Gazeta zdjęta. Przedstawienie rozpoczęte…
 
    Śmiech obserwowanych i obserwujących. Pozy jakie przyjmują, kiedy usiłują podnieść: z przysiadem, na jednej nodze, na wyprostowanych nogach. Prawdziwy aerobik. Sypią się greckie przekleństwa: „gamoto!”, „malaka!”. Komentarze w różnych językach. Słychać nawet polski.
   Po godzinie monety pozbierane. Pozostały okrągłe ślady kleju. Nie szkodzi, bo przecież turyści wyszlifują butami. Znów zaczyna się ruch w interesie.
  Taki, normalny wieczór w pracy.
 
  Trzymaj się Dorotko!
  Wojtek
 
 
 
 
Przeczytaj więcej…
 
 
 
 
 

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Co na śniadania jadali starożytni Grecy? Czyli śniadaniowa propozycja nr 6!… poniedziałek, 7 stycznia 2013

 
 
 
 
      Koliva w języku starożytnych Greków oznacza „ziarno zboża”. W języku nowogreckim  nazwa ta kojarzona jest przede wszystkim z rodzajem poczęstunku.  Dla nas Polaków wydać się on może co najmniej orientalny, bo z niczym co pochodzi z polskiej kuchni się nie kojarzy. Prócz tego, że smak kolivy jest naprawdę fantastyczny, jest ona niesamowicie zdrowa. Jest więc idealna na poranek, szczególnie jeśli ma być grecki.
     Jedząc to danie, warto mieć świadomość, że prócz dostarczania organizmowi tego co najzdrowsze, pochłania się grubo ponad dwa tysiące lat historii. W międzyczasie podniebienie, ze szczęścia szaleje!
 
 
 
 
     Pierwszy raz kolivę miałam przyjemność jeść tego lata. Wychodziłam właśnie z niedzielnej mszy w greckim kościele. Ktoś wręczył mi aluminiową torbę z przedziwną zawartością. Na torebce wydrukowany był żałobny krzyżyk. A do mnie dopiero wtedy dotarło, że przecież była to msza upamiętniająca czyjąś rocznicę śmierci.
   Niestety, ale dziś typową kolivę je się przy uroczystościach żałobnych. Być może, żeby chociaż trochę osłodzić nastrój. Ta mieszanka ziaren zboża, orzechów, rodzynek oraz pestek granatu, smakowała mi jednak na tyle wyjątkowo, że postanowiłam zapomnieć o jej  smutnej tradycji i mimo wszystko jadać kolivę na śniadania. Mój brzuch bardzo się z tego ucieszył.
    Dopiero po pewnym czasie dowiedziałam się, że pogrzebowa tradycja spożywania kolivy nie jest jedyną. Na całe szczęście, historia tego dania jest dużo bardziej rozbudowana.
 
     Smak dzisiejszej kolivy jest prawdopodobnie tylko trochę  inny od starożytnego pierwowzoru. Dziś bowiem do tej mieszanki przeróżnych ziaren dodaje się cukru pudru. Starożytni Grecy raczej nim nie dysponowali. Na to jednak można przymknąć oko 🙂  
 
     W czasach starożytnych jedzenie kolivybyło swoistym rytuałem, a każdy składnik miał znaczenie symboliczne. Spożywano ją za każdym razem, kiedy oddawano hołd mitologicznej bogini Dymitrze, która była patronką rolnictwa i wszelkich zbóż. Uff… na szczęście w czasach starożytnych, kolivawcale nie była kojarzona z pogrzebem! To wyjątkowo zdrowe danie zawierało w sobie wszystko to, co najlepszego  mogła dać ludziom ziemia. A wygląd kolivy przypominać miał garść ziemi, w której zawarte jest wszystko co potrzebne jest człowiekowi do życia. I rzeczywiście, jeśli się przypatrzeć – można mieć takie skojarzenie.
      Ponadto każdy składnik kolivydedykowany jest konkretnemu mitologicznemu bogowi. Kasza, czyli składnik główny, przeznaczona jest dla bogini Dimitry. Pestki granatu były dedykowana Persefonie. Migdały – Afrodycie. Rodzynki – Dionizosowi. Był jeszcze i sezam, który według starożytnych Greków, miał poprawiać przytomność, świadomość umysłu.
 
     Kolivęje się nie tylko w Grecji. Danie to popularne jest również na Bałkanach jak i w Rosji. Jej smak, ale przede wszystkim walory odżywcze, zostały docenione również przez inne kultury. Kolivę przejęło nawet chrześcijaństwo.
 
    Jak ją zrobić? No cóż, jeśli bardzo śpieszycie się do szkoły, na zajęcia, czy też do pracy, jej produkcje trzeba będzie przełożyć na spokojniejszy poranek. A przygotowania rozpocząć jeden dzień wcześniej.

    

  Na sam  przepis zapraszam już jutro!

Miłego poniedziałku 🙂
 
 
 
 
 
 
Przeczytaj więcej…