Co takiego można tylko w Polsce? cz. 2 …środa, 11 kwietnia 2012

Część 1:

   

      A oto kolejnych 10 rzeczy, które można tylko i wyłącznie w Polsce. Zawsze będę za nimi tęsknić. Ale teraz wiedząc, że są tak bardzo unikatowe przy każdym powrocie, będę cieszyć się nimi co najmniej 10 razy bardziej! Warto zdawać sobie sprawę z istnienia tych polskich skarbówJ I przede wszystkim – chwalić się nimi i nieustannie je promować!

1.      Kiszonki – chodzi oczywiście o ogórki i kapustę kiszoną. Ten niesamowity smak jest typowo polski i absolutnienigdzie nie da się go zastąpić. Plus, oczywiście szczególnie kiszona kapusta uznawana jest za szalenie zdrową. Słyszałam, że w podobny sposób jak kiszone ogórki, kisi się również oliwki. No, oliwki są przesmaczne, ale to jest już zupełnie inna historia.
2.      Śniadania – jako ceremoniał. Na przykład… niedziela rano, kiedy można pospać trochę dłużej, a po wstaniu w gronie najbliższych zjeść wielkie śniadanie, pogadać przy nim, a później może coś poczytać, jeszcze pijąc śniadaniową herbatę czy też kawę. Nie wyobrażam sobie dnia bez śniadania – to jest podstawa, która dostarcza mi energii, w sensie fizycznym jak również psychicznym. Ceremoniału śniadań nie znają  południowcy – jest to dla nich totalna egzotyka. Dla Greków śniadaniem jest ciastko szarpnięte w przelocie, ewentualnie szybka kawa. Mimo tego,  wiem że ze śniadań nigdy nie będę w stanie zrezygnować. W domu „Sałatki” wszyscy już do tego przywykli. Ale po dzisiejszy dzień, zawsze kiedy rano ktoś się w domu zjawił, Feta  z fascynacją wyjaśnia, że bardzo lubię jeść jajka z bekonem na śniadania. Nikt  z Greków nie może się temu nadziwić.
3.      Solar – być może nie każdy o tym wie, ale odzieżowa firma „Solar” jest polska! Niedawno dowiedziałam się, że polskimi markami jest również Reserved, Cubus, Dermika czy Soraya. Dowiedziałam się o tym, kiedy usilnie próbowałam znaleźć te  firmy w Grecji. Nic z tego – są to firmy dostępne w Polsce. Firmę Solar, darzę jednak szczególnym sentymentem. Ceny są wysokie –  trzeba przyznać, ale czasem są również zniżki…JMnie jednak samą wielką przyjemność robi już wejście do tego sklepu: orgia kolorów, kształtów i deseni. Można naprawdę nacieszyć oko i wyjść z dumą, zdając sobie sprawę, że marki na takim poziomie można szukać za granicą ze świecą w ręku.
4.      Truskawki – jak i wszystkie owoce leśne, są sprzedawane w krajach południowych po cenach kuriozalnych, na dodatek  smakują niestety jak z plastiku. Pamiętam jak kiedyś obeszłam wszystkie sklepy szukając truskawek w zamrażarce. Niestety, mrożone owoce w Grecji nie istnieją. W Polsce mamy je właściwie na wyciągnięcie ręki przez cały rok – to prawdziwy skarb!

5.      Radio TOK Fm  – jestem wielką fanką tego radia. Można tam znaleźć audycje o wszystkim! Naprawdę na każdy temat: o jedzeniu, polityce, psychologii, na serio i  na żarty.  Jest to dla mnie wielkie ułatwienie, kiedy chcę posłuchać po polsku czegoś naprawdę interesującego.
 
6.      Kurka Zielononóżka – jak powszechnie już wiadomo, warto inwestować w jajka o niższej cyferce, nawet mimo wyższej ceny.  Mamy wtedy gwarancję, że jajka pochodzą od tzw. „szczęśliwej kurki” – są znacznie zdrowsze i smaczniejsze.
            Jeśli jednak zobaczycie na pudełku od jaj nazwę „Zielononóżka” – kupujcie  z zamkniętymi oczami! Pochodzą one bowiem od kurek, które nie mogą być trzymane w zamknięciu. Zielononóżka znosi swoje jaka tylko w momencie, kiedy jest szczęśliwa: ma więc wolną  przestrzeń, słońce nad głową, może dziobać świeżą trawkę. Nie da się jej oszukać – nieszczęśliwa, czyli w zamknięciu – nie zniesie żadnego jaja!
           Nie mam pojęcia – być może ten rodzaj kurki istnieje również i w Grecji. Nazwa wydaje się jednak nieprzetłumaczalna i tak uroczo może brzmieć tylko po polskuJMnie jednak prócz fantastycznego smaku jajek od Zielononóżki, podoba  się przede wszystkim jej postawa życiowa: na uwięzi jest niezdatna do niczego, szczęśliwa – przynosi naprawdę fantastyczne w smaku jajka! 
          Na temat fenomenu Zielononóżek oraz jajek ogólnie, można dowiedzieć  się z audycji wyżej wspomnianego radia, oto i link:
Co my jemy? Hasło: jaja!
Zielononóżki w całej okazałości
7.      Lumpeksy – przed samym wyjazdem do Grecji, udało mi się kupić przepiękną apaszkę z czystego jedwabiu. Zielono – czerwony, orientalny wzór.  Mieć ją na szyi to czysta przyjemność. Kosztowała… całe 3 zł.  Pochodziła z lumpeksu.
            Na informację, że Polacy kupują w lumpeksach, Grecy często reagują niesmakiem na twarzy. To chyba kolejny dowód, że kryzys w Grecji nie jest jeszcze tak tragiczny…  Dla mnie lumpeksy to upust  fantazji. Do dziś niektóre sukienki z lumpeksów  Olivkę zapierają dech w piersiach.  Nigdy nie może uwierzyć, że kosztują czasem zaledwie kilka euro centów.
  
8.      Jabłka – Polska to prawdziwe zagłębie jabłek. Ich smaku i jego różnorodności na próżno szukać w każdym innym kraju. Najlepsze są oczywiście z takich swoich własnych sadów. Jedno ugryzienie – czuć samo zdrowie. Co za jabłkami idzie, przez ich smak – polska szarlotka zawsze wygrywa!
9.      Inglot – czyli polska firma produkująca kosmetyki do makijażu, pochodząca z Przemyśla. Odznacza się rewelacyjną jakością, niesamowitą gamą kolorów i zawsze minimalistycznie prostymi opakowaniami. Prawie każda dziewczyna ma lakier do paznokci z Inglota. Pamiętam jak jeszcze w klasie maturalnej kupiłam sobie pierwszy cień do powiek właśnie z tej firmy, która dopiero zaczynała się rozkręcać. Kosztował całe 5 zł. Teraz Inglot znacznie bardziej się ceni, a jego kosmetyki podobno są eksportowane gdzieś do krajów arabskich. Słyszałam również, że Inglotem malowana była również sama Madonna!
 
10.    Kina studyjne – w każdym większym polskim mieście są kina studyjne. Mieszczą się zazwyczaj w małych kamieniczkach, są przeważnie stare, małe, a ich krzesła nie zawsze są wygodne. Na czym polega ich urok – zupełnie nie wiem. Za to w moim ulubionym, tuż obok sali jest kinowa kawiarenka. Nigdy nie widziałam, żeby ktoś na seans wszedł z popcornem. Za to można zamówić świetną kawę i pić ją siedząc w środku, nie z papierowego kubka, a z porcelanowej filiżanki.

11.      *Niskie ciśnienie – choć miało być tylko dziesięć rzeczy, nie mogę się powstrzymać… JWiadomo, że każdy ma co jakiś czas, tak po prostu bez powodu, gorszy dzień. Nic się nie chce – dobrze jest wtedy sobie ponarzekać. W Polsce można wtedy całe zło świata zgonić na pogodę, najczęściej jest co ciśnienie… „Oj jak mnie boli dziś wszystko – to przez tą pogodę, przez to ciśnienie, tak, tak…” – ile razy używamy tego zdania. W Grecji to prawie nigdy nie przejdzie. Prawie zawsze bowiem świeci słońce, niebo bezchmurne, bezwietrznie…no i jakby tego było mało – nawet ciśnienie w sam raz! J J J
     A jakie według Was są najlepsze rzeczy, które można  tylko w Polsce???

Wielkanoc – już za tydzień!…niedziela, 8 kwietnia 2012

Liście laurowe
      Dobrą godzinę zajęło nam uzgadnianie z Janim, kiedy w tym roku jest Wielkanoc. Ja usilnie wmawiałam mu, że jest to w ten weekend, on upierał się, że jest to za tydzień. Oboje mieliśmy rację, bowiem w kościele greckim jest ona dokładnie za tydzień.
    Cieszę się z tego powodu bardzo, bowiem przez ferwor całej przeprowadzki, ostatnią rzeczą o jakiej pamiętałam było przygotowywanie się do malowania pisanek, a tak bardzo to lubię. Uff…. Mam więc na to jeszcze cały tydzień!
   Tymczasem dokładnie dziś, tak jak w Polsce tydzień temu, w Grecji była Niedziela Palmowa. Taka typowa w Polsce palma, w Grecji w ogóle nie istnieje. Jej odpowiednikiem są za to gałązki drzewka laurowego. Zazwyczaj wręcza je po mszy ksiądz, są również w wielkich koszach przez całą niedzielę, przed każdym kościołem dla każdego przechodnia.
     Pytanie „czy mogę użyć te liście laurowe do zupy?”, przyszło do głowy nie tylko mi JJJDlatego na każdej mszy, ksiądz surowo tego wzbrania!
 
 
    Tymczasem, obojętnie na to kto gdzie i kiedy obchodzi Wielkanoc – wytchnienia, beztroski i wiosennych sił do życia!!!

Wejście do kościoła – całe w gałązkach liści laurowych
   

   

Poczytaj dziś swojemu dziecku!… poniedziałek, 2 kwietnia 2012

    Być może mało kto wie, ale dziś jest Międzynarodowy Dzień Książki dla Dzieci. Z racji tego – dziś w „Sałatce” starożytny, grecki bajkopisarz – EZOPJ
     Są trzy charakterystyczne rzeczy  w bajkach Ezopa:
·         zawsze występują w nich wyłącznie zwierzęta
·         są dość krótkie
·         koniec wieńczy zawsze pouczający morał.
  Do dziś nie przetrwało niestety nic w oryginale. Dlatego, każda wersja baki nieco się on innej  różni. Ta wersja niżej jest tym razem moja. A więc….
PIES I KOŚĆ
    Dawno, dawno temu, gdzieś na przełomie er, nieopodal Aten biegł sobie pies. Zwykły szary i kudłaty natknął się na wielką kość. Złapał ją czym prędzej i zaczął ją nieść szukając miejsca, gdzie można ją zakopać. Był uradowany, ślina mu z radości nieustannie ciekła. Ze szczęścia  wystawały mu już kły. Nieopodal była kładka, przez którą musiał przejść. Dzień był bezwietrzny, więc woda w rzece pod kładką była niemalże gładka. Pies przechodząc spojrzał w dół, patrząc na swoje odbicie. Nie wiedział jednak, że w wodzie odbija się tylko on.
-Ten niżej ma jeszcze większą kość! – pomyślał, pozazdrościł i ze złością skoczył w dół, żeby tą większą kość wyrwać i złapać.  Nie tylko nie zdziałał niczego, ale zgubił i już nigdy nie znalazł, kość którą wcześniej miał.
    Morał z baki podobno jest taki: nie zazdrość! Ja doszukałam się jednak drugiego dna: nie porównuj się do innych – stracisz  to co już  masz…

Grecki chrzest cz. 2 (nieoficjalna) – po wyjściu z kościoła… sobota, 31 marca 2012

Grecki chrzest cz. 1 (oficjalna):  
     Urządzanie imprezy po chrzcie kościelnym, nie jest w Grecji codziennością. Można więc uznać, że mieliśmy szczęście. Około dwudziestu minut jazdy samochodem od kościoła, wynajęto lokal, do którego zaproszeni byli wszyscy.
    Olivka przez cały czas była na swojej roli tak skupiona, że kilka razy prawie zaginęła nam w akcji.
    Już od wejścia widać było, że impreza bardzo przypominać będzie wesele. Achilles (lat niespełna 1), czyli główny zainteresowany, usypiał co chwilę, ale w tym momencie miał się przecież bawić – i  żadne tam spać! Ja wciąż niedowierzałam. Zupełnie nikt nie przejął się tym, że Achilles mimo wszystko zasnął jak kamień. Zamknął oczy i na różne to strony kiwała się mu też jego główka. Wyglądał jak laleczka w przebraniu, której właściwie wszystko jest  już obojętne.
    Po kilku minutach – dziecko się zgubiło. Jego mama szukała go razem z Olivką. Na szczęście tak samo tajemniczo jak zniknął, tak samo się też pojawił. Małego „na chwilkę” podebrał Pieprz, czyli chłopak Olivki. Dla urozmaicenia zorganizował chłopcu, nazwijmy to „alternatywną sesję zdjęciową”: w jednej ręce wielki stek, a drugiej zaś piwo. Później przyszedł też czas na serię „Achilles jako młody palacz”… Pieprz uśmiał się przy tym do łez. Wstyd się przyznać, ale ja również też…
     Wracając jednak to sedna tematu. Jedzenie nie bardzo gościom smakowało, z prostej przyczyny: było za mało greckie. Po przystawkach z serem feta i  tzatzykami (jedyne typowe greckie dania tego dnia), pojawiły się, uwaga: kotlety mielone, ziemniaki, stek, zapiekany bakłażan z żółtym serem, czerwone i białe wino, zestawy warzyw, coś co do złudzenia przypominało polskie gołąbki, francuskie ciasto ze szpinakiem i serem, parówki na gorąco również owijane w cieście oraz grillowany kurczak, później dla zgłodniałych  jeszcze schab.
-To jest tak mało greckie…- podsłuchałam komentarz dochodzący z boku.
-To pewnie przez ten kryzys. Musieli trochę zaoszczędzić.  – odpowiedział drugi gość, ale na próżno czekałam na choć cień śladu sarkazmu.
     Po incydencie z Pieprzem, Olivka starała się koordynować co dalej dzieje się z jej podopiecznym. Ten wciąż jednak spał. Później również śpiąc wziął udział w tańcach. I tym nie przejął się za bardzo.
     Podobnie jak na weselach, po sytym, kryzysowym jednak jak dla Greków obiedzie J, zaczęła grać głośna muzyka.  Olivka, która czasem bywa naprawdę nieśmiała, została wywołana do jeszcze jednej powinności – rozkręcić pierwszy taniec. Nie było odwrotu. Na szczęście nikogo nie trzeba było zbyt długo namawiać i wkrótce sala dla tańczących się zapełniła, ze śpiącym Achillesem oczywiście w środku. Niewiele było jednak mu w stanie, w tym kamiennym śnie przeszkodzić.
     Zawsze popadam  w zdziwienie, kiedy widzę, że właściwie w każdym greckim tańcu tak bardzo wyraźnie widać korzenie tradycji. Obojętnie czy jest to dyskoteka, zwykła impreza, chrzest, czy też wesele, taniec nawet współczesnych, młodych Greków, wydaje się być ciągle do złudzenia podobny do przedstawień na starożytnych wazach. (Myślę, że ten temat zasługuję na swój oddzielny  post.)
    W każdym razie, jak już wcześniej się pochwaliłam, nie mogło być inaczej – na parkiet weszłam również i ja. Przyznaje – ośmieliło mnie kilka kieliszków czerwonego wina. Jak szybko się przekonałam greckie tańca nie są takie trudne. Wystarczy patrzeć na nogi sąsiada, pić wino i tylko się śmiać.
-Słuchaj – na początku byłam przekonana, że ty nie jesteś z Grecji. Wyglądasz tak trochę inaczej… – zaczęła dziewczyna, która przy stole siedziała obok. – Ale po tym jak profesjonalnie tańczyłaś…
     Nie skomentowałam tego niczym, tylko jeszcze szerzej się uśmiechnęłam.  No cóż, to chyba wyższy już etap wtajemniczenia w życie Grecji…
     Tymczasem Achilles, pod sam koniec się obudził i widać było dość przytomne, wyspane spojrzenie. Pomyślałam, że przeszedł chrzest kościelny, ale po tym nieoficjalnym już chrzcie, nie będzie można go tak łatwo złamać i pewnie długo trzeba będzie czekać, żeby pierwszy raz zamarudził.  Chłopak jest do życia naprawdę gotowy – po TAKIM  właśnie chrzcie!
DOWÓD: na pierwszym planie tańczę ja z Olivką!

 Mały Achilles również sobie tańczy (z prawej)…

 Taniec Zorby

O co tak naprawdę chodziło temu Zorbie?…czwartek, 22 marca 2012

„-Zmiana życia – zmiana planów! Przestałem wspominać, co było wczoraj, przestałem myśleć, co będzie jutro! Interesuje mnie tylko to, co się dzieje dziś, teraz! Pytam siebie: „Co właśnie robisz, Zorba?”, „Śpię”. „Więc śpij dobrze!” „A co robisz obecnie, Zorba?” „Pracuję”. „Więc pracuj dobrze!” „Co robisz teraz, Zorba?” „Całuję kobietę”. „Więc całuj ją mocno, Zorba, zapomnij o wszystkim, nic więcej nie istnieje na świecie, tylko ona i ty!”[1]
       -A co teraz ciekawego czytasz Dorota? – spytała mnie jakiś czas temu moja dobra przyjaciółka.
-„Greka Zorbę”.
     Nie wiem zupełnie jaki był wtedy mój wyraz twarzy, ale jak do dziś wspomina Estera, wyrysowało się na niej coś takiego – że tak jak stałyśmy zawróciłyśmy do księgarni po jeden egzemplarz.
     Zorba to z pewnością najbardziej popularny grecki bohater. (Nie licząc oczywiście tych mitologicznych, ale to już zupełnie inna bajka.) Zorba i Zorba – wszędzie gdzie pojawia się temat Grecji, to nazwisko pojawia się niezmiennie. Na czym więc właściwie polega fenomen tego bohatera?
     Gdyby streścić całą książkę, brzmiało by to mniej więcej tak: … młody człowiek z pewną ilością pieniędzy przybywa na Kretę, by tam robić interesy. W drodze spotyka owego Zorbę – typowego z wyglądu, krzykliwego Greka, który staje się jego współpracownikiem i przyjacielem, z którym mieszka na Krecie.  … Ogólnie, szczerze ujmując – nudy. Podobnych historii setki, jak nie tysiące. Dlaczego więc to właśnie nie kto inny jak Zorba tak mocno osiadł we współczesnej kulturze?
    Ta książka to po prostu  fenomen. Po jej pierwszym zdaniu „Po raz pierwszy spotkałem go w Pireusie…”, nie można się od niej odkleić. To jest czysta poezja, można  uśmiać się do łez. Ma się przy tym ochotę  naprawdę odłożyć w kąt wszelkie psychologiczne poradniki.
      Zobra to człowiek, który … – on naprawdę wiedział jak żyć. Jeśli przeczytacie gdzieś, że tańczy i ciągle się śmieje – to wielkie spłycenie. Jak sam się przyznaje: kradł, zabijał i cały czas romansował – nigdy nie przestawał jednak po prostu żyć. Chodzi zawsze jakby brudny, w czymś umorusany i jakby zawsze lekko spocony. Jeśli je lub pije – to zawsze tylko jak wygłodniałe zwierze. Jeśli pracuje – zdziera skórę do samej krwi. A jeśli w końcu kocha – zapomina o całym świecie i wtedy nie liczy się już zupełnie, zupełnie nic.  Jest jednym z ludzi, którzy nie skończyli żadnej szkoły. Być może nie przeczytał do końca jednej  książki – o życiu jednak wszystko wie.  Śmieje się całym sobą. Tańczy każdą najmniejszą komórką. Walczy zawsze jakby do uratowania  miał cały świat.
    Zorba to również uosobienie wszystkiego, co w Grekach jest najpiękniejsze: wolność, radość i lekkość życia, niesamowita szczerość i głęboki śmiech. Być może trochę naiwnie myślę, ale  w nim tkwi jakiś klucz do rozwiązania problemu greckiego kryzysu. Jeśli bowiem Zorba nie musiał – nigdy nie pracował. Lenił się i zawsze z gestem wydawał wszystko co miał. Robił  tak – zawsze kiedy mógł. Jeśli istniała jednak potrzeba – pracował za trzech i z całą pasją oddawał się w każdą najdrobniejszą rzecz.
    Z rzadka można znaleźć przypadki, kiedy film jest tak samo dobry jak książka. Książka jest w każdym zdaniu piękna, ale z drugiej strony – nie ma nic bardziej genialnego jak w tej roli Anthony Quinn. 
    Tak samo ja jak i zapewne Estera, mamy ostatnią stronę pokarbowaną od łez. Nie zdradzę, choć bardzo bym chciała, jak(!) umiera ten najsłynniejszy Grek. Dodam tylko, że zawsze jak o tym myślę – przechodzi mi każda chandra, zaczynam śmiać się trzy razy głośniej i prozaicznie – chce mi się żyć.
„Naucz mnie tańczyć Zobra”, czyli „Naucz mnie tak właśnie żyć.”

 


[1] Nikos Kazantzakis, Grek Zorba, Książka i Wiedza, Warszawa 1986, s. 236

Jak tak naprawdę wygląda kryzys w Grecji?…sobota, 10 marca 2012



Teraz trzeba zbierać każdy świstek – rachunki posegregowane przez Pomidora. 

   
        Do tematu greckiego kryzysu zabierałam się już od dłuższego czasu –  zawsze wydawało mi się, że jest coś ważniejszego do napisania. Doskonale jednak złożyło się, że o greckim kryzysie mogę pisać będąc w Polsce. Odległość jak zawsze zrobiła swoje – w tym wypadku zmieniła moje spojrzenie na tą całą sprawę. Zacznę jednak od zupełnego początku, cofając się o jakieś pięć lat, kiedy to tak naprawdę zaczęła się moja przygoda z Grecją…
    Byłam na drugim roku studiów, kiedy dowiedziałam się, że przyjęto mnie na stypendium Sokratesa do Grecji. Jak tylko dostałam tą informację, nie mogłam przestać skakać ze szczęścia. Powoli rozpoczęłam prawie półroczne przygotowania formalności, systematycznie  kontaktując się z uniwersytetem w Grecji. Pamiętam, że dziesięć razy czytałam jedną wiadomość, w której było napisane: „zapewniamy mieszkanie, pełne wyżywienie (śniadania, obiady, kolacje) oraz całoroczny kurs języka greckiego”. Z wydrukowaną kartką byłam nawet  u mojego polskiego opiekuna stypendialnego – również i on  nie mógł w to uwierzyć. Naszą rozmowę zakończył krótko: „w żadnym innym miejscu nie ma takich warunków – jest pani szczęściarą”.
      I rzeczywiście byłam. Bo umowa została spełniona nawet z nadwyżką. Dostałam dwupokojowe mieszkanie(!), które dzieliłam z przesympatyczną Hiszpanką. Jedzenie było wspaniałe. A kurs naprawdę profesjonalny. Dodatkowo uniwersytet fundował nam  darmowe pomoce naukowe, wycieczki. Krótko mówiąc – raj na ziemi.
    Łał! Tak właśnie żyło mi się przez cały rok, co nie odbiegało zbytnio od standardów każdego innego greckiego studenta, który (prócz darmowych mieszkań) za symboliczne euro dostawał  wyżywienie, darmowe książki – zawsze palone na koniec sesji…, co najmniej raz w tygodniu wychodził do tawerny, bawił się w klubach nie szczędząc pieniędzy na drinki. Tak żyło się w Grecji, patrząc na to  z mojej perspektywy. Naprawdę – łał! – nie mogłam przestać myśleć, porównując to do warunków w Polsce.
    Do dobrych warunków bardzo łatwo jest się przyzwyczaić – banał, o którym wie każdy. Tak jednak nie mogło być przecież wiecznie. Acha! – pomyślałam, kiedy zaczęły przychodzić pierwsze wiadomości o kryzysie. Rok po moim wyjeździe mieszkania w ramach mojego  stypendium nie były już darmowe, a  ceny jedzenia na stołówce trochę wzrosły. To była jednak z pewnością kropla w morzu potrzeb, bo nie mogło zmienić to już wiele.
    Posady w urzędach, które nie mają żadnej praktycznej funkcji. Dodatki do pensji właściwie za nic. Czternaste wypłaty. Ciągłe ucieczki od płacenia podatków. Renty dla każdego, kto choć trochę tylko niedomaga. A przy tym rzesze trzydziestoletnich studentów, którzy wciąż nie mogą zdać egzaminów, bo przecież można zdawać je w nieskończoność. Dorosłych dzieci, które od jakiejkolwiek pracy, wolą po prostu zostać u rodziców. I oczywiście strajki, te ciągłe greckie strajki, o to i tamto – tylko w sumie nie wiadomo właściwie o co?
     Do tego przez lata przyzwyczajali się Grecy, ale trudno winić ich samych – jestem pewna, że gdyby nam dać taką szansę, też bez mrugnięcia  również byśmy się przyzwyczaili. Problem pojawia się jednak zazwyczaj, kiedy dziecku odbiera się zabawki…
     Z cała sympatią do Greków, kiedy słyszę od nich, że w Grecji jest kryzys, dopiero wtedy dochodzi do mnie, że myślimy w dwóch różnych językach. Pamiętam bowiem jeszcze dokładnie polski standard, sprzed jakiś dwudziestu kilu lat: szary papier, wszystko szare, kilometrowe kolejki bo pojawiła się kiełbasa i te pomarańcze, pomarszczone, wysuszone – jakaś karykatura owoca. Jak poważnie rozmawiać z Grekiem o kryzysie, kiedy zazwyczaj chwilę później zaprasza do tawerny lub na kawę?  Może już nie tak często jak wcześniej – ale jednak. W sklepach ludzi pełno. W kawiarenkach częsty tłum. Owszem – podrożała  benzyna i czasem nawet trzeba wybrać autobus … co za tragedia – aż ciśnie się na usta. Ale za każdym razem, kiedy mówię, że moja wiosenna kurtka pochodzi  z secondhandu i widzę rodzaj niesmaku na twarzy – myślę sobie, że nie jest jeszcze w Grecji, aż tak źle.
    A może to my Polacy jesteśmy przyzwyczajeni do stałego kryzysu? Pewnie też trochę tak właśnie jest.
     Nie mam wiedzy ekonomisty i z daleka trzymam się od polityki. Ale kiedy będąc w Polsce widzę relacje  z  Grecji, nie przestaje się uśmiechać. Ciągle słyszę o kolejnych rzeszach zwolnionych  z pracy, ludziach którzy wylecieli na bruk. Niesamowite – bo przez pół roku w Grecji nie spotkałam nikogo takiego. Nawet wypytując – nie ustaliłam, gdzie przykładowa taka osoba jest?
    Spokojnie więc popijam herbatę, bo wiem, że w domu Sałatki nadal nic się diametralnie nie zmieniło. W sobotni wieczór Olivka zapewne wychodzi właśnie do kina, a Feta myśli co ugotować na jutro. Być może w tym tygodniu nie pójdą  z przyjaciółmi do tawerny, ale nie jest to jeszcze koniec świata.
     Słucham relacji, podglądam wiadomości, ale nieustannie mam wrażenie, że status życia w kryzysowej Grecji jest nadal dużo wyższy niż w ustabilizowanej Polsce. Zachowanie spokoju jest jednak tak mało medialne….
     Dla tych, którzy na temat greckiego kryzysu chcą dowiedzieć się więcej, polecam rewelacyjną audycję z radia TOKfm. Ja nie ze wszystkim się tam zgadzam – posłuchać jednak naprawdę warto:

Oburzenie na sytuację w Grecji!

Co takiego można tylko w Polsce? cz.1…wtorek, 28 lutego 2012

    Dopiero po długim pobycie zagranicą, uświadomiłam sobie, że pewne rzeczy istnieją tylko w Polsce. Uświadomienie sobie  było pierwszym etapem wtajemniczenia. Drugim natomiast wielka tęsknota za rzeczami, których w Grecji, jak również myślę, w innych krajach po prostu nie ma.
     Stworzyłam więc listę 10 najlepszych dla mnie rzeczy, które istnieją tylko i wyłącznie w Polsce. Rzeczy, do których niesamowicie tęskniłam i którymi wciąż nie mogę się nacieszyć. Lista nie jest jednak wyczerpująca, bo cały czas przypomina mi się coś jeszcze… A rzeczy na niej umieszczone są  w kolejności przypadkowej, bo wszystkie są przecież równie wspaniałe. Oto i one…
1.      CHLEB – nie jestem tu w żaden sposób oryginalna, bo polski chleb to jedna z rzeczy, do której najsilniej tęsknią Polacy zagranicą. Dla mnie szczególnie ten ciemny, w mnóstwem nasion, taki świeży, w którym czuć samo zdrowie.
2.      BIAŁY SER – to chyba taki polski ewenement, o którego fenomenie nie zdajemy sobie sprawy, mając go na co dzień na wyciągnięcie ręki. Bardzo długo szukałam w Grecji jego odpowiednika, a kiedy znalazłam coś w miarę podobnego, spróbowałam raz i stwierdziłam, że prawdziwego polskiego białego sera po prostu nie da się zastąpić.
3.      KAWIARENKI – pamiętam doskonale jak jednego z pierwszych moich dni w Grecji, poprosiłam Janiego, żeby zabrał mnie do  jakiejś przytulnej kawiarenki, gdzie można napić się kawy i przegryźć coś słodkiego. –Zaraz, zaraz… – spytał. –To chcesz iść na kawę, czy do cukierni? – dobre pół godziny zabrało mi wyjaśnianie, że chcę jedno i drugie, ale w Grecji takie miejsca są rzadkością, bo albo idzie się na kawę, albo zamawia ciastka w cukierni. Na szczęście my Polacy mamy pakiet dwa w jednym i to jest wspaniałe!

     Na dodatek – widok „kawiarnianego” kota, który wyleguje się przy kominku… – czy można wyobrazić sobie bardziej urocze miejsce?
4.      KASZE – o ile wiem są przede wszystkim w Polsce, a przynajmniej w takiej różnorodności. Uwielbiam gryczaną, jaglaną. Jednak numerem jeden jest dla mnie kasza manna na śniadanie z odrobiną dżemu. Kilka minut i po sprawie. A później do obiadu tylko czuje jak miło jest w moim brzuchu.
5.      PIEROGI – te w najróżniejszych odsłonach… I chyba nie potrzeba tutaj żadnego komentarza!
 
6.      KOSMETYKI – kiedy w greckich drogeriach ilość firm kosmetycznych można liczyć na palcach jednej dłoni, przeciętna Polka buszuje wybierając wśród niekończącej się oferty polskich kosmetyków. I nawet pewnie nie zdaje sobie sprawy jaka jest szczęśliwa! Dopiero teraz dostrzegam, że w Polsce panuje  kosmetyczne szaleństwo.  Teraz wiem, że nasze kosmetyki są bardzo dobre i nieporównywalnie tańsze w stosunku do zagranicznych. Pozostaje tylko uzupełniać zapasy!
7.      ZUPY –  jakiś czas temu dowiedziałam się, że żur jest potrawą, która powstała w XIII wieku i do dnia dzisiejszego niewiele się zmieniła. Uwielbiam żur z jajkiem i prawdziwą polską kiełbasą.
   
     Jednak dla rosołu z kury od sąsiada i ręcznie robionymi kluskami mojej mamy, nie ma żadnej konkurencji!
8.      EMPiK – jedną z rzeczy, od których jestem uzależniona są kolorowe gazety. Często przeglądam je pobieżnie, odkładam i więcej do nich nie wracam. Podobnie jest z niektórymi  książkami, które wystarczą mi w określonym fragmencie i których w całości nie potrzebuję. System „bierzesz – kupujesz”, który obowiązuje w Grecji jest więc dla mnie czysto nieludzki. Nie ma mowy o żadnym  przeglądaniu gazet! Ale dopiero dzięki temu doceniłam teraz fenomen polskiego EMPiKu, w którym swobodnie można  zgubić czas, przebywając tam przez godziny.
9.      KAMIENICZKI – są oczywiście nie tylko w Polsce, ale pamiętam reakcje mamy Janiego na zdjęcia rynku w Poznaniu: – To wygląda jak scenografia do bajki! – nie mogła się nadziwić kolorami i kształtami. I tak właśnie jest – trzeba przyznać z dumą, że polskie kamieniczki są bajeczne.
10.  ALLEGRO – bardzo długo wstrzymywałam się z założeniem konta na Allegro. Ale kiedy już zaczęłam… Okazało się  to niesamowicie  przydatne przebywając również zagranicą, bo duża część sprzedawców wysyła gdzie tylko się chce. To właśnie dzięki Allegro, kiedy już wyczerpały się mi wszystkie zapasy książek, do domu pukał listonosz z nową lekturą, która w moim przypadku zawsze przychodziła dokładnie na czas.

Światowy Dzień Kota… piątek, 17 lutego 2012

     
    Być może nie jest to znane święto, ale dla wielbicieli kotów, do których się zaliczam, 17 luty jest dniem szczególnym. Wtedy właśnie obchodzimy Światowy Dzień Kota.
    Przy tej  miłej  okazji, postanowiłam odpowiedzieć  na proste pytanie:
dlaczego w Grecji jest aż tyle kotów?
    Z Grecją, jak chyba z żadnym innym krajem kojarzone są koty. Są one dosłownie wszędzie. Pałętają się po miastach, przechadzają między  stolikami tawern, pełno jest ich w każdym porcie. Kojarzone są z Grecją tak mocno, że widnieją na każdej pocztówce, każdym folderze, czy też gazecie, która ma ten kraj promować.
    Dla mnie to wielkie szczęcie, ponieważ uwielbiam koty i codziennie mogę je obserwować w różnych odsłonach, rasach i kolorach. Grecja to prawdziwy koci raj.
      Kotom mieszka się tutaj naprawdę znakomicie. Główną tego przyczyną jest rewelacyjny dla nich klimat. Jak wiadomo, te zwierzęta lubią się wygrzewać, więc ze znalezieniem ciepłego, nasłonecznionego miejsca nie ma żadnego problemu. Zima jest zaś krótka  i łagodna, właściwie nigdy nie ma śniegu – można ją więc przeboleć prawie  bezboleśnie. 
    Klimat, to jednak tylko jeden z elementów tak fantastycznych warunków dla kotów. Mamy właśnie środek zimy. Ja już pod koniec jesieni myślałam sobie, jak ciężko będzie teraz tylu zwierzętom. Nic jednak z tego, bowiem właściwie wszystkie koty, które tutaj obserwuję, znacznie przybrały na wadze, a ich futra stały się jeszcze bardziej puszyste. Nie wydaje się więc, żeby miały jakikolwiek problem z jedzeniem. W śmietnikach, w których raczej nie segreguje się śmieci, można  znaleźć jeszcze  pełno smakołyków. Tutaj od razu nasuwa się mi myśl o greckim kryzysie. No cóż – w telewizji jedna wielka tragedia. Ale koty telewizji nie oglądają –  i mają się świetnie.
    Mamy więc już dwie przyczyny, tego że tyle ich tutaj jest: klimat i kosze na śmieci pełne jedzenia. Nie mniej istotnym czynnikiem, są jednak sami  ludzie…
    Nigdy, naprawdę przenigdy nie spotkałam się w Grecji z ludźmi, którzy znęcaliby  się nad zwierzętami. Być może i tacy są, bo świat nie jest przecież czarno – biały, ale ja osobiście na takie namacalne przykłady się nie natknęłam. Mogę powiedzieć, że jest wręcz odwrotnie…
-Przepraszam cię bardzo malutka. Czy mogę przejść? – zastanawiałam się o co chodzi facetowi, który wychodził z tawerny i rozmawiał ze swoimi butami. Już byłam przekonana, że to wariat, do momentu, kiedy zauważyłam, że drzwi zagradza leżąca na plecach i rozciągnięta na całej szerokości kotka. Po kilku grzecznych prośbach, dała się ubłagać i lekko się odsunęła. A rosły mężczyzna wciągając brzuch przecisnął się przez uchylone drzwi.
    Takich uroczych sytuacji widziałam wiele. Prawie codziennie widzę kogoś, kto zwierzęta dokarmia. A w wielu miejscach miasta pełno jest plastikowych naczyń napełnionych wodą i rozsypana karma gdzieś obok.
    Również i ja przyłączyłam się do tej nigdzie nie nagłośnionej akcji i wybrałam sobie miejsce, gdzie zawsze zanoszę to, co zostało na stole. Nie robie tego tylko ja, bo w składowisku starych łodzi, gdzie mieszka “moja” gromada na wpół dzikich kotów, zawsze jest świeża woda i jedzenie. Tamtejsze koty są naprawdę piękne. Są zgraną paczką i już po chwili obserwacji  wiadomo, kto tu rządzi i który jaki ma charakter. 
    To naprawdę fantastycznie, że ktoś wymyślił taki koci dzień.  Z tej okazji, mali przyjaciele, życzę wam pełnych brzuszków i dobrych ludzi – i to nie tylko na dziś!

Przepisy ruchu drogowego – interpretacja grecka… czwartek, 9 lutego 2012

  
    Moja przygoda z Grecją, zaczęła się  już dobrych kilka lat temu, kiedy dzięki stypendium Sokratesa, wylądowałam w Mitilini, stolicy trzeciej co do wielkości greckiej wyspy – Lesbos. Już po pierwszych kilku dniach, mnie jak i całą grupę zagranicznych studentów zainteresował fakt: dlaczego w dość dużej jak na greckie warunki miejscowości, znajdują się światła drogowe, które nigdy nie działają?
    Zapytaliśmy o to naszą grecką opiekunkę. Ta, nie kryjąc uśmiechu odpowiedziała:
     Te światła to wymysł Unii Europejskiej. Kilka lat temu przyszło odgórne zarządzenie, że każda większa miejscowość musi mieć światła, więc  trzeba było je założyć. Niestety, od momentu, kiedy się pojawiły drastycznie wzrosła liczba wypadków drogowych. Burmistrz miasta oświadczył, że nie będzie ryzykować życia ludzi, dla bezsensownych unijnych przepisów i światła  kazał wyłączyć.
    Myślę, że ta krótka anegdota doskonale odzwierciedla podejście Greków do przepisów ruchu drogowego…
    Dla mnie nadal za każdym razem, przejście przez jezdnie, nawet na zielonym świetle, jest przygodą pełną adrenaliny. Rozglądam się zawsze co najmniej cztery razy, a kiedy wyczekam na odpowiedni moment, w nerwowym ruchu przyciskam do boku torebkę i biegnę pokrzykując – tak na wszelki wypadek. A kiedy jestem już po drugiej stronie, zawsze czuje się jakby dano mi kolejne życie. Ufff… wielka ulga, ale wiem, że nawet na greckim chodniku, trzeba naprawdę mieć się na baczności – zawsze…
    Tutaj przedstawiam kilka, myślę – bardzo niecodziennych greckich interpretacji praw ruchu drogowego….
PARKOWANIE
   
   Parkowanie w Grecji, to naprawdę nic stresującego. Kiedy brak dogodnego miejsca na zaparkowanie samochodu, można na przykład po prostu zostawić go na przejściu dla pieszych. To naprawdę nie jest żaden problem, że pali się zielone światło… Żeby nie było wątpliwości – samochód na zdjęciu wcale nie przejeżdża – on naprawdę zaparkował na przejściu dla pieszych, na dodatek ze światłami…
    Parkowanie samochodu, to również doskonała okazja, żeby urządzić sobie jakieś interesujące zawody. Np. ile miejsc parkingowych jest w stanie zająć jeden samochód? Dwa, trzy to nie żaden wyczyn…
Czy zdarzyło się Wam kiedyś zaparkować na czterech? To jest już coś!
MOTORY
    Temat motorów i skuterów w Grecji, to naprawdę temat rzeka… Jednak podstawową zasadą przy jeżdżeniu na motorze, jest  mieć ze sobą kask. Ale, kto powiedział, że musi on być na głowie?…
  
   Motory to  są bardzo praktyczne, ponieważ z miejscem parkingowym nigdy nie ma problemu…
    Najgorszą jednak zmorą dla uczestników ruchu są słynne w Grecji „pogawędki” motocyklistów. Zdarza się bardzo często, że dwa motory jadą z prędkością 50 km/h, dokładnie obok siebie, a  kierujący nimi miło ze sobą rozmawiają   zajmując przy tym oczywiście cały pas.
DROBNE ZDERZENIA
   Drobne zderzenia to w Grecji naprawdę codzienność. I raczej mało, kto się nimi przejmuje. Jeśli jest się sprawcą, wystarczy zostawić pod wycieraczką numer telefonu na policję – jakby ktoś przypadkiem go nie znał. Daję słowo – i o takich przypadkach słyszałam…
    Jeśli jednak to nam przydarzy się małe draśnięcie – nie warto się denerwować. Już widzę oczami wyobraźni jak patrząc na tego czarnego Mercedesa, mój tata robi się cały blady i nerwowo przełyka slinę… Właściciel tego pojazdu, chyba jednak się nie przejął. Próbował zamaskować to „draśnięcie”czarną taśmą izolacyjną, dokładnie taką jak stosuje się do zabezpieczania kabli. W sumie – rezultat całkiem niezły, bo na gołe oko taśmy nie widać – a problem – wręcz rozwiązał się sam!
EKOLOGICZNE ROZWIĄZANIE
     
   Jestem początkującym kierowcą, ponadto bardzo staram się żyć ekologicznie. Biorąc pod uwagę wszystkie „za” i „przeciw”, myślę że kiedy ostatecznie ustatkujemy się w Grecji, wybiorę rozwiązanie alternatywne. Może nie z prędkością światła, ale osiołkiem również dojadę  wszędzie. I są takie sympatyczneJ   Ponadto…jak mawiają – po pierwsze – bezpieczeństwo!

Grecki chrzest cz.1…niedziela, 5 lutego 2012

     W międzyczasie podziwiania mojego wydruku biletu do domu, wspominam chrzest, na który pojechaliśmy na samym początku stycznia. Od tego czasu, mija dokładnie miesiąc.
      To, że będzie to naprawdę wielkie wydarzenie, można było odczuć, już dobre kilka miesięcy wstecz, bowiem już wtedy rozpoczęły się przygotowania Olivki. 
     Co prawda na co dzień, Olivka nie ma w zwyczaju schylać swojej głowy z poziomu chmur, ale kiedy jest określona misja, wykonuje ją  zawsze na tysiąc procent, dając z siebie naprawdę wszystko. A ochrzczenie syna przyjaciółki było nie lada zadaniem, bo w tradycji kościoła greek orthodox, rodzicem chrzestnym zostaje  tylko jedna osoba, co powoduje że na ojca lub matkę chrzestną spada podwójna odpowiedzialność. Niestety, również i finansowa, bowiem wszystko, dokładnie wszystko poza ewentualną imprezą tuż po uroczystości, jest fundowane przez rodzica chrzestnego. I jest tu mowa o sumie od 1000 euro hen daleko wzwyż. Dlaczego tak właśnie jest ? – z pewnością nie jest tego w stanie zrozumieć żaden  Europejczyk z zachodu.  Jest to jeden z dowodów potwierdzających częściową (mentalną) przynależność Grecji do orientalnego Wschodu. W każdym razie, być może jest w tej tradycji przemyślany sens: jeśli rodzic chrzestny jest w stanie nie tylko przyjechać na chrzest, przysięgać na krzyż, ale i za chrzest zapłacić, to można być bardziej pewnym, że w razie (odpukać w niemalowane!) potrzeby, naprawdę zaopiekuje się swoim chrześniakiem.
    Chrzest odbył się w średniowiecznym kościele  św. Łukasza, pół godziny od słynnych Delf i chyba nie można było wymarzyć sobie piękniejszej oprawy dla tej uroczystości. Mury grube na jeden metr, małe okna i gdzieniegdzie kolorowe witraże. Wszędzie półmrok. Zapach średniowiecza. Sąsiedztwo lasów i gór.
    Olivka w stresie (!!!) wyglądając  jak prawdziwa gwiazda, czekała w środku kościoła, gdzie stała wielka chrzcielnica z gorącą wodą. Obok chrzcielnicy – ogromna świeca i cały zestaw olejków do smarowania dziecka, oraz niewielki złoty łańcuszek z krzyżem. Im bliżej dwunastej, tym  częściej Olivka poprawia swoją czerwoną sukienkę. Kiedy weszła cała rodzina i przyjaciele małego Achillesa, wszyscy ustawili się dookoła chrzcielnicy tworząc spójny krąg.  Być może i w tym tkwi symboliczny sens, bo stojąc tak razem w około, nie czuje się podziału na my – wierni i osobno – ksiądz. Podobnie jak inni, również i ja nie wiedziałam co takiego mówi duchowny, bo cały obrządek w kościele greek orthodox jest w języku starożytnym, który jedynie  w wymowie jest podobny do nowogreckiego. W oprawie orientalnie brzmiącego mocnego śpiewu  starego Greka, bez żadnych dodatkowych instrumentów, nie trzeba nikomu tłumaczyć, że dzieje się coś jakby magicznego, zupełnie nie z tego świata.
Olivka i Achilles
    Mały Achilles zaczął płakać wniebogłosy, kiedy rozebrano go zupełnie  do naga. W tym samym czasie Olivka, całym swoim sercem, jeszcze bardziej czerwonym niż jej sukienka,  odpowiadała „przysięgam” na każde pytanie księdza.  Chłopiec w wodzie zanurzony był dokładnie cały. Później nasmarowano go olejkami i obcięto kłębek włosów. Mimo oczywistych protestów ze strony małego dziecka, ksiądz nie zawahał się w ani jednym, pewnym geście.
     Po całym rytuale Achilles trafił do rąk Olivki, która wytarła go śnieżnobiałymi ręcznikami do sucha, nałożyła łańcuszek z  krzyżem i ubrała w specjalnie przygotowane, odświętne ubrania. Biologiczna mama, stała zupełnie  z boku, koncentrując się na nie ingerowaniu.  Wyczerpany chłopiec  zasnął jak kamień. Spał równo nawet podczas sesji zdjęciowej, co chwila bezwładnie zsuwając się w ramion Olivki. Było mu zupełnie obojętne, że szczypią go za policzki, klepią go delikatnie lub trochę mniej… w twarz i pociągają za włosy – wszystko, żeby choć na jednym zdjęciu miał otwarte oczy. Zupełnie nic  z tego – spał smacznie przekładany z rąk do rąk. Oczu nie otworzył ani na chwilę!
     Chrzest udał się naprawdę pięknie, a z Olivki zszedł cały stres. Biedna … jeszcze nie wiedziała…, że impreza się dopiero zaczyna…
    Tak na marginesie, pisząc szeptem – ksiądz odmówił stanowczo swojego wynagrodzenia, a horrendalną sumę kosztował sam złoty krzyżyk, ubranie chłopca na chrzest wraz z pudełkiem w kształcie wagonika oraz świeca z wielką, błękitną  kokardą….
     Na pożegnanie, w podziękowaniu za przybycie, każdy z gości dostał mały prezent: kubek, mała skarbonka, kolorowe pudełko. W środku każdej zabawki – obowiązkowo w tradycji chrztu – coś słodkiego, np. migdały w czekoladzie. Ja wybrałam kubek – krówkę i pijam z niego kawę do dziś. 
    Dla mnie było naprawdę zjawiskowo, bo przede wszystkim w takich właśnie momentach zdaję sobie sprawę, jak intensywnie   ten kraj żyje swoją tradycją. Chrzest odgrywa w  Grecji naprawdę ważną rolę, a bycie „duchowym rodzicem”, jak mawiają Grecy, traktuje się niezwykle poważnie. Doskonałym tego obrazem, jest fakt, że Olivka już nigdy nie będzie mogła być matką chrzestną dla dziewczynki. Bo co by się stało, gdyby dwoje chrzestnych dzieci przeciwnej płci, kiedyś w przyszłości chciało wziąć razem ślub? Byłoby to niemożliwe – więc lepiej od razu dmuchać na zimne.
    Później odbyła się impreza… Ale to już opowieść na zupełnie inny post. Nie mogę powstrzymać się tylko, od pochwalenia, że tańczyłam  Zorbę i naprawdę nikt nie kapnął się, że był to pierwszy raz!  Sama nie mogę uwierzyć, ale zdjęcia są…!