Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Co za upał… Idealny czas na frappe! … poniedziałek, 9 lipca 2012

Frappe!
    
      Nieziemskie upały dotarły do Polski i z tego co wiem, jest naprawdę ciężko. W Grecji, jak każdego lata, również jest piekielnie gorąco – ale w tym przypadku raczej nie można powiedzieć: „tego lata Grecję zaskoczyły potworne upały” J. Podczas takich temperatur przewaga Greków tkwi jednak w tym, że potrafią się do niej dostosować. Jedną z ważniejszych rzeczy, która pomaga przetrwać upalne dni, prócz koniecznej sjesty, jest popijanie lodowatej kawy frappe. Ochładza i stawia na nogi – a to jest zbawienne. Dlatego właśnie przeciętny Grek nie wypuszcza jej z ręki. To właśnie od frappe rozpoczyna się dzień, na niej się również kończy.  Z pewnością można ją zaliczyć do  najbardziej typowych napojów Grecji. Co jednak w tym wypadku jest najważniejsze – jest do zrobienia w całe 3 minuty, właściwie w każdej części świata.  Żeby ją wypić – nie trzeba wcale jechać do Grecji J  Tak więc do dzieła!

POTRZEBNE SKŁADNIKI:

·         1 łyżeczka kawy instant

·         1 łyżeczka cukru (wg upodobań mniej lub więcej)

·         zimna woda

·         zimne mleko

·         około 3 kostek lodu

POTRZEBNE GADŻETY

·         szklanka (najlepiej wąska i wysoka)

·         słomka

·         przyrząd do robienia frappe, czyli  „frappediera” – raczej ciężko o nią w przeciętym polskim domu, ale dość łatwo można ją zastąpić  każdym elektronicznym   urządzeniem kuchennym, z szybko obracającą się końcówką – dobry do tego jest na przykład blender.
Do szklanki wsypujemy łyżkę kawy instant oraz cukier.

Mieszankę  zalewamy do ¼ wysokości szklanki  zimną wodą.

I już jesteśmy w połowie J
Teraz konieczne jest jakieś kuchenne, mechaniczne urządzenie z szybko obracającą się końcówką – jak na przykład blender.  Na zdjęciu widać typową „frappedierę”.

Zawartość szklanki  trzeba bardzo mocno rozmieszać…

… tak żeby uzyskać pianę.
Powstałą pianę zalewamy zimną wodą, ale nie do samego końca szklanki.

Dolewamy trochę zimnego mleka.

Dodajemy  kilka kostek lodu.
I już prawie gotowe, ale nie obejdzie się bez słomki!
Teraz dzieło jest skończone!

Prawdziwe orzeźwienie J

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Jak właściwie w naturze wyglądają KAPARY?… poniedziałek, 4 czerwca 2012

    
       Grecja jest krajem obfitującym w różnego rodzaju zioła, dzięki czemu powstają  tu fenomenalne przyprawy. Zawsze mam wrażenie, że greckie oregano, mięta czy na przykład tymianek, pachną intensywniej  niż te dostępne w Polsce.
      Tak się akurat składa, że Jani uwielbia zbierać wszelkiego rodzaju zioła, czy też inne skarby natury. Za każdym razem, kiedy wybieramy się na spacer po okolicy, napotykamy się na krzaczek oregano czy mięty, nie wspominając o dwóch wielkich krzewach rozmarynu, które rosną przy naszym przyszłym domu.
    Najbardziej byłam jednak zaskoczona, kiedy pierwszy raz zobaczyłam jak tak naprawdę wyglądają kapary! Można by pomyśleć, że skoro na półce w supermarkecie stoją obok oliwek, również i w naturze wyglądać będą podobnie. Ale nic jednak z tego JKapary w naturze są krzakami. A ponieważ wiele do szczęścia im nie potrzeba, krzaki te rosną właściwie wszędzie, gdzie jest choć trochę ziemi.
     Najlepszy sezon na kapary jest właśnie teraz. Te które wyjmujemy ze słoika, są tak naprawdę nierozwiniętymi jeszcze pąkami kwiatów. Kwiaty, które powstają, jeśli pozostawić by pąki na krzaku kilka dni dłużej, mają delikatne białe kwiatki, z odrobiną domieszki różu. Są naprawdę piękne i przez to czasem traktuje się je jako ozdobę. Ale uwaga przy zbieraniu: kapary mają kolce!
    Żeby doprowadzić kapary do postaci, w której je jemy, nie trzeba się wiele natrudzić. Wystarczy pąki nierozwiniętych jeszcze kwiatów, zostawić na kilka godzin w soli (od 6 do 10 godzin). Następnie zalać wodą z domieszką octu (proporcja to kwestia smaku). Zamknąć w słoiku i poczekać 3 miesiące.
     Zebrane przez nas kapary właśnie szczelnie zamknęliśmy i  czekamy więc do wrześniaJ
     A tak na marginesie: czy wiedzieliście, że kapary uznawane są za przyprawę?

Zamiast kawy po grecku – dziś koniecznie piwo!… piątek, 25 maja 2012

         
      Bardzo lubię obchodzić wszelkie święta, a szczególnie te najbardziej nietypowe. Czy wiedzieliście, że istnieją takie okazje do świętowania jak na przykład: Dzień Pierogów, Dzień Sapera (swoją drogą to ciekawe –  jak ten dzień obchodzić?), Polski Dzień Przytulania, Dzień Żółwia (który był całkiem niedawno), Dzień bez Papierosa, Dzień Wiatru, Dzień Pocałunku, Dzień Mleka, a nawet Międzynarodowy Dzień Latarni Morskiej… I można tak wyliczać jeszcze długo, długo… Zawsze znajdzie się dobra okazja do świętowaniaJ
     Dziś za to obchodzimy Dzień Piwowara! Czyli dzień wszystkich tych, którzy uczestniczą w procesie tworzenia piwa. W związku z tą okazją, wybierając się do mojej ulubionej kawiarenki, w której pomiędzy spoglądaniem na morze, staram się pracować, zamiast kawy po grecku, zamówiłam sobie piwo!
     Najbardziej popularnym greckim piwem jest Mythos, co po polsku oznacza „mit”. Grecja nie jest jednak krajem, który z piwem może się kojarzyć. Mimo, że nazwa tego piwa jest bardzo romantyczna, Mythos szczególnym smakiem nie zachwyca, choć ma swoich fanów. Korzystając więc z dostępności tych niemieckich, postanowiłam że dziś degustację Mythosasobie daruję…
     Greckie piwo smakiem raczej się nie odznacza, ale sposobem podawania – jak najbardziej. Właśnie dostałam je w wyjętym z zamrażarki kuflu, co jeszcze bardziej je wychłodziło. Co jednak najistotniejsze, piwo w Grecji zawsze podaje się z dodatkowym „snackiem”. Jest to mała rzecz, dość niepozorna, ale tak wiele zmienia.  Zawsze, obowiązkowo przy piwie znajdować się musi miseczka z chipsami lub mieszanka orzeszków w najróżniejszej odsłonie.  Takie odpowiednio smakowo drobne przekąski, towarzyszą wszelkim innym drobnym używkom (o tym na pewno jeszcze kiedyś).  Samo piwo – lubię od czasu do czasu, ale nie jestem jego zagorzałą fanką. Czasem więc, przyznam szczerze, zamawiam je tylko dla tych orzeszków – zawsze chrupkie i takie słone!
     Kończę już, bo od piwa zaczyna kręcić mi się w głowieJ JJ
     Nie zapomnijcie tylko o jutrzejszym święcie! A może by tak  połączyć jedno z drugim i z okazji Dnia Matki, postawić swojej mamie piwko? J J J
Piwo w Grecji podawane obowiązkowo z jakimś snackiem!

Porządna, niemiecka tym razem – piana:)

   

Sałatka tylko trochę grecka, mimo to – fenomenalna! … wtorek, 17 kwietnia 2012

   
   
     Mój powrót do Grecji poprzedził pobyt w Berlinie, gdzie mieszka moja siostra. Po odwiedzinach stwierdzam, że Grecja chodzi za mną wszędzie! W Berlinie bowiem na co drugiej ulicy – grecka tawerna, w każdym muzeum – starożytne greckie rzeźby, greckie specjały w każdym sklepie i rodowici Grecy – wszędzie!
    W Berlinie, jak podejrzewam – w każdym większym europejskim mieście – zamiast fast foodów – moda na zdrową żywność. W kawiarenkach, sklepach, w metrze i na lotnisku – zdrowe, wiosenne sałatki. Podpatrzyłam jedną, która pojawiała się na każdym kroku – fenomenalnie zdrowa, przepyszna, dająca mnóstwo energii i w smaku – daje sobie rękę odciąć – grecka!
     Jej składniki, dostępne są w Polsce wszędzie. Sam jednak główny składnik – czerwona soczewica – w Grecji jest bardzo trudny do zdobycia…  No cóż… przekonałam się o tym dopiero dziś, kiedy szukałam jej w sklepie. Co za ironia – smak jednak pozostaje jak dla  mnie –  typowo grecki! Tak więc prezentuję: grecka sałatka z czerwonej soczewicy, której w Grecji raczej nie ma :DDD

Składniki:

ü      czerwona soczewica
ü      rukola
ü      suszone pomidory
ü      czerwona cebula
ü      oliwki
ü      cytryna lub limonka
ü      oliwa z oliwek
ü      oregano + bazylia lub inne zioła do wyboru
ü      pieprz + sól

     Czerwoną soczewicę gotuj przez ok. 20 minut, po czym odsącz. Rukolę, suszone pomidory, czerwoną cebulę, oliwki pokrój i  zmieszaj z soczewicą. Dodaj oliwę z oliwek oraz przyprawy. Następnie skrop sałatkę cytryną lub limonką (to szalenie ważny składnik  dla greckiej kuchni). Wszystko dobrze wymieszaj. Można jeść na ciepło i na zimnoJ

Mniam!…Nieprzyzwoicie szybka grecka przystawka :)…niedziela, 15 stycznia 2012

      Ostatnio podpatrzyłam, że w greckiej kuchni bardzo często powtarza się pewne danie, które nie występuje w żadnej greckiej książce kucharskiej, nie ma nawet swojej nazwy. A wielka szkoda, bo smakuje fenomenalnie, jest tak proste do wykonania i przede wszystkim bardzo szybkie – nie powinno zabrać więcej niż 3 – 5 minut.
     Na zdjęciach wykonane z pewnymi dodatkami, ale w wersji oryginalnej, składniki ograniczają się do:
gruby plaster fety (im twardsza tym lepsza), plaster  pomidora, oregano, oliwa z oliwek. Opcjonalnie można dodać jeszcze: plastry papryki, cebulę, pietruszkę.  W tej wersji robi się bardziej wykwintnie:)
Wszystkie składniki nakładamy na plaster fety. Powinien być dość gruby, tak około 1,5 cm. Polewamy odrobiną oliwy i posypujemy oregano. Wszystko zawijamy szczelnie w folię aluminiową i wkładamy na 10, 15 minut do rozgrzanego piekarnika (ok. 150 – 200 C). Po wyjęciu rozwijamy folię  i   już gotowe!

      Jest to idealna, bardzo typowa dla greckiej kuchni przystawka. Uwielbiam smak roztopionej fety, która przechodzi smakiem pomidorów i oliwy. Wszystko świetnie się tu łączy, jeden smak przechodzi w drugi i naprawdę rozpływa w ustach… Na koniec jeśli zostanie trochę oliwy z fetą można maczać w tej płynnej mieszaninie chleb.
    Dodatkowo – samo zdrowie!



Wielki plus: nie trzeba zmywać naczyń 🙂 !

Polskie faworki – w wydaniu greckim…czwartek, 15 grudnia 2011

   
    Znajoma znajomej, poprosiła mnie, żebym podała łatwy, prosty przepis grecki, który bez problemu można wykonać w Polsce. Z wielką przyjemnością podaję – grecką wersję polskich faworków. Przepis taki, jak  każdy lubi:
1)      prosty
2)      szybki
3)      robiący wrażenie!
    Wrażenie robi naprawdę, bo dodanie do zwykłych faworków polewy  miodowo – orzechowej, zupełnie zmienia ich smak. Przyznam – to jedno z moich z dań nr 1 na Święta Bożego Narodzenia…Mniam…
    Tak więc, w przerwie pomiędzy szukaniem/pakowaniem prezentów, lepieniem pierogów i malowaniem sobie choinek na paznokciach (ho! ho! ho! nowy grecki hit!), zapraszam na greckie faworki. Oto przepis ekspresowy…
    Tak na marginesie – dla tych którzy kulinarnie są bardziej zaawansowani i wiedzą jak się robi faworki, radzę od razu przejść do wykonywania polewy.
Skład ciasta:
-3 jajka
-300 g mąki (ewentualnie trochę więcej)
-kilka kropli brandy lub whisky
    Wszystkie składniki mieszamy razem i ugniatamy na  jednolitą masę. Wkładamy na godzinę do lodówki. Po godzinie wałkujemy i wycinamy dowolne kształty. Każdy, pojedynczy faworek wkładamy na chwilę do rozgrzanego oleju, tak żeby zanurzył  się w całości. Kiedy zbrązowieje – jest już gotowy. I tak kolejne, aż do mety!
Skład polewy:
-1 szklanka cukru
-1 szklanka wody (odrobinę mniej)
-sok z ćwiartki cytryny
-łyżka miodu
-orzechy włoskie
-cynamon
     Do szklanki wody dodajemy  szklankę cukru, mieszamy  i podgrzewamy  ciągle mieszając. Dodajemy  sok z ćwiartki cytryny. Na końcu dodajemy łyżkę miodu. Jeśli konsystencja jest za rzadka lub za gęsta – dodajemy  odpowiednio wody lub cukru. Wszystkie faworki polewamy sosem. Na koniec kruszymy orzechy i mieszamy z cynamonem. Tą mieszanką posypujemy faworki.
     Gotowe! Uff… Teraz już spokojnie możemy przejść do kończenia malowania choinek na paznokciach!J


Przerwa na kawę – wersja po grecku… poniedziałek, 12 grudnia 2011

      Bardzo dużo czasu upłynęło zanim pierwszy raz spróbowałam typową kawę  w wydaniu greckim. Zawsze tak cieszył mnie widok mikro malutkich filiżanek o najróżniejszych wzorach, w wielkich dłoniach starszych Greków, którzy przeważnie  mają duże problemy techniczne z ich trzymaniem.  Jeden, dwa łyki i po sprawie – taka mocna dawka skondensowana w tak małej filiżance naprawdę stawia na nogi!
– Nie, nie zamawiaj tego, na pewno nie będzie ci smakować. Tą kawę piją tylko starsi Grecy, dziś jest już niemodna. – tak właśnie zawsze gaszony był mój entuzjazm, kiedy miałam ochotę  próbować. Gaszony – do czasu oczywiście. A jak się okazuje ludzka ciekawość, to wcale nie pierwszy stopień do piekła!
      Kiedy w końcu przełamałam się i spróbowałam zaklinając, że „robię to na własną odpowiedzialność”  – daje słowo, od tego pamiętnego momentu, nie wyobrażam sobie dnia bez kawy po grecku!
     „Modne, niemodne – to takie względne pojęcie” jak powiedziała Anna Mucha w  Pannie Nikt, bo uznawana za napój typowy dla starszego pokolenia, kawa po grecku, to dla mnie prawdziwy rarytas. Trochę przypomina – szczególnie w swojej mocy – włoskie espresso, ale jej sposób przyrządzania jest zupełnie inny. Wcześniej,  nie przyszło mi do głowy, że tak też można przyrządzić kawę.
       Niżej podaje dokładny przepis, krok po kroku jak można ją zrobić samodzielnie, w jakimkolwiek miejscu na świecie. Nie potrzeba właściwie żadnego specjalistycznego sprzętu.  Jest tylko jedno małe „ale” – żeby kawa miała odpowiedni smak powinna być bardzo, bardzo drobno zmielona. Jeśli ktoś ma więc młynek do kawy, można po prostu przemielić trzy, cztery  razy, w przeciwnym razie, trzeba  lekko przymknąć  okoJ Ale i  tak na pewno się uda!
   

Kawa musi być naprawdę drobno zmielona.

Jedną czubatą łyżeczkę wsypujemy do małego garnka. Ten na zdjęciu  służy specjalnie do greckiej kawy, ale można posłużyć się też takim, w którym ugotowalibyśmy jajko:)

Jedna łyżeczka cukru, mniej bądź też więcej…

Do mieszanki kawy z cukrem wlewamy  zwykłą wodę, może być prosto z kranu.  Potrzeba nie więcej wody niż do małej filiżanki od espresso. 

Wodę z kawą i cukrem gotujemy doprowadzając do wrzenia.

W międzyczasie dolewamy trochę mleka lub też nie – kwestia gustu…

Chwilę później mieszamy – wystarczy raz.

Kiedy zacznie wrzeć, na chwilę zdejmujemy z ognia, ale uwaga – to jeszcze nie koniec…

Doprowadzamy do wrzenia jeszcze dwa razy dodatkowo!

Całą miksturę przelewamy do filiżanki – takiej małej oczywiście.

Teraz trzeba poczekać kilka sekund, żeby kawa osadziła się na dnie.  Po chwili  – gotowe!

A może by tak… jeszcze jedną?
Pozdrawiamy!!!

                                                  KELLY – thank you for the presentation!!!

Historia pewnej ośmiorniczki… piątek, 4 listopad 2011

     
     Podczas wczorajszej wizyty w tawernie, prócz dania honorowego, czyli greckiej sałatki, zamówiliśmy również specjalność tawerny – ośmiornicę. Muszę przyznać, że przed moją pierwszą wizytą w Grecji, na sam widok owoców morza robiło mi się mdło. Nie przekonało mnie również to co podawano w polskich restauracjach. A od tej pory uważam, że powinno się prawnie zakazać jedzenia owoców morza w miejscu, gdzie morza nie widać.
     Wszystko zmieniło się kiedy kilka lat temu skosztowałam swoją pierwszą krewetkę, podaną z kieliszkiem białego wina, przy akompaniamencie fal. Tego nie da się podrobić! A od czasu pierwszego kęsa, zwariowałam na punkcie wszelkich owoców morza (swoją drogą, to naprawdę udane określenie dla tego typu jedzenia).
     Ośmiornica, która została nam podana, była prawdziwym mistrzostwem kulinarnym. Zamarynowana w oliwie z oliwek, occie, cytrynie i ziołach, a później dobrze wygrilowana, rozpływała się w ustach, pozostawiając niepowtarzalny, lekko kwaskowaty smak. Na talerzu nie pozostawiliśmy właściwie niczego, bowiem nawet pozostałość oliwy smakuje genialnie, kiedy moczy się w niej świeży chleb.
-Jak smakowało? – zapytał przechodzący obok kelner.
-Wyśmienite! – odpowiedzieliśmy zgodnie przełykając jeszcze kęsy. Nie mogąc się nie powstrzymać, poprosiłam kelnera, żeby zdradził co jest sekretem tego, że ośmiornica była tak niesamowicie miękka. Ten, ponieważ przy pustym lokalu nie miał niczego do roboty, dosiadł się do stolika, postawił przed sobą szklankę z obowiązkową zawsze i wszędzie kawą i zaczął swoją opowieść…
         Po pierwsze, to wielkie szczęście złowić  ośmiornicę. Nie zdarzają się często, a przy tym są niesamowicie mądre i sprytne, dlatego tak ciężko jest je złapać. Niektórzy mówią, że ośmiornica jest jednym z najmądrzejszych stworzeń na tej planecie – wyobrażacie sobie koordynować ruchy tyloma kończynami?
      W każdym razie, kiedy już ma się to wielkie szczęście, że złowiło  się ośmiornicę, trzeba chwycić ją umiejętnie, bo może ugryźć.  A kiedy wyłowi się ją już z morza –  zaczyna się prawdziwa praca. Najeży najpierw znaleźć wielki, szorstki kamień. Im bardziej szorstki tym lepiej. Jak jest już kamień – trzeba jedną ręką mocno chwycić ośmiornicę i jeszcze świeżą i żywą walnąć o skałę! Nie za mocno, żeby od razu nie umarła! Trzeba walić póki żywa, co najmniej pół godziny. Dzięki temu mięso będzie miękkie i delikatne…
W tym momencie przełknęłam ostatni kęs ośmiorniczki…Przecież mogła być czyjąś mamą…
    Kiedy już tak pół godziny wali się nią o kamień, należy co jakiś czas delikatnie rozcierać. Prawdopodobnie jest to moment, w którym już nie żyje, ale dopiero  w tedy przekręca się jej głowę i wyjmuje mózg. Broń Boże wcześniej! Dobrze jest jeszcze trochę poszorować nią o kamień, dla pewności, że mięso będzie naprawdę  delikatne…
To na talerzu, było doprawdy delikatne – nie mam wątpliwości…
     Dopiero tak  przygotowaną ośmiornicę wywiesza się na sznurku na słońcu, żeby słońce zrobiło swoje. Musi tak wisieć  trochę, a jak już odpowiednio się wysuszy jest gotowa do marynowania!
     Niesamowite, bo ja do tej pory myślałam, że te wiszące na sznurach ośmiornice, to jakiś rodzaj letniej dekoracji, jak światełka na choince. To nic, że zazwyczaj na wiszących ośmiornicach dosiadają się muchy i kto wie, co tam  jeszcze… Jakby w odpowiedzi na moją myśl usłyszałam od odchodzącego już kelnera…
    Zasada naprawdę dobrej, greckiej kuchni jest taka: im jedzenie brudniejsze – tym lepsze! Hahahaha!!!
-Czy to był żart? – spytałam błagającym wzrokiem Janiego.
-Myślałem, że o tym wiesz. Nie martw się tak, one podobno tego nie czują. Z resztą to naprawdę fajna zabawa – przygotowywać ośmiornicę. Raz udało się mi złapać. – odpowiedział naprawdę dumnie, potwierdzając swoją opowieścią to co mówił kelner.
       Poprosiłam o jeszcze jeden kieliszek  wina…  Nie mogłam wyzbyć się z głowy myśli, że w morzu wyglądają tak sympatycznie. Poza tym przecież mogą mieć rodziny…  Życiowe plany…  Marzenia…
    No, może się trochę rozkleiłam, ale mam wielką nadzieję, że sposób przyrządzania krewetek nie jest tak drastyczny. Póki co powstrzymam, się od dociekań…
Dozwolone od lat 18stu…:)

Jadalne kasztany… niedziela, 23 październik 2011

     
    Jednym z najbardziej charakterystycznych zapachów greckiej jesieni, jest zapach pieczonych kasztanów. Pomimo, iż temperatura może być wysoka, a pogoda słoneczna, kiedy czuć je w powietrzu nie ma wątpliwości – jest pełnia jesieni.
     Kiedy zapada wieczór, a miasto ponownie ożywa po popołudniowej sjeście, w różnych częściach centrum pojawia się kilkoro kasztaniarzy. Rozkładają wielkie, blaszane blaty i podgrzewają je od dołu butlami gazowymi. Kiedy blaty są wystarczająco gorące, rzucają na nie specjalny rodzaj kasztanów, które idealnie nadają się do jedzenia.
    Ich zapach, który czuć w całym mieście,  mną owłada, tak że właściwie każdą wieczorną wizytę w centrum kończę, trzymając w rękach papierową torebkę wypełnioną gorącymi kasztanami. Staram się jeść ile mogę, bo z kasztanami jest tak samo jak z truskawkami – zawsze kiedy kończy się sezon żałuję, że nie jadłam ich jeszcze więcej. Smakują trochę jak orzechy laskowe, ale są znacznie bardziej miękkie i trochę słodkawe. Podejrzewam również, że muszą być szalenie zdrowe!
    To naprawdę bardzo dziwny zbieg okoliczności, bo kiedy wczoraj wracając z miasta skończyłam moją porcję, schowałam ręce do kieszeni i wyciągnęłam dwa polskie kasztany z poprzedniej jesieni. Nie pamiętam kiedy byłam ostatnio tak zadowolona, że czegoś zapomniałam. Rok temu zupełnie wypadło mi z głowy, żeby wyprać mój jesienny płaszcz i wyrzucić zabrane z ziemi, polskie kasztany. Na całe szczęście!
PS. Właśnie sprawdziłam – są wcale niedrogie oczywiście na Allegro. Wystarczy włożyć na opcję „gril” do piekarnika, na kilka minut i gotowe!