Z CYKLU: Inny punkt widzenia – Co łączy autorkę poczytnego bloga i uznaną poetkę grecką – Safonę?… piątek, 6 lipca 2012

      Już po raz drugi mam wielką przyjemność, zaprezentować tekst napisany specjalnie dla „Sałatki…” autorstwa kogoś innego. Przyznam, że przeczytałam całość z niesłychaną radością i zaskoczeniem, ponieważ jego autorka zupełnie nie wiedziała, że moja przygoda z Grecją zaczęła się  od Safony.  To właśnie na wyspie Lesbos, gdzie mieści się niewielka wioska –  Skala Eressou  – gdzie poetka mieszkała, zaczęła się moja nie mająca końca podróż po Grecji. A teraz już dobrze wiem, że z Safoną łączy mnie znacznie więcej niż początkowo przypuszczałam.
     Jednocześnie bardzo dziękując Annie Chojak, zapraszam do lektury tekstu! 
Co łączy autorkę poczytnego  bloga i uznaną poetkę grecką – Safonę?

Skala Eressou (wyspa Lesbos), przed pomnikiem Safony. To właśnie tutaj zaczęła się moja grecka przygoda…

     
      Pytanie zawarte w tytule może wydawać się absurdalne do granic możliwości. Na pierwszy rzut oka można wymieniać jedynie różnice! Całą masę różnic, jak choćby epoka historyczna.  Dla mało zorientowanych przypominam, że Safona żyła w latach od 664 do 590 p. n. e.
    Ale jakby się tak bardziej przyjrzeć… tych podobieństw jest całkiem sporo.
Przede wszystkim Grecja! O Dorocie i jej greckim życiu wiemy już całkiem dużo. Nie jest tajemnicą, że konieczność emigracji stała się głównym powodem, dla którego powstał blog o Sałatce.
      Safona to rodowita Greczynka, mieszkanka Lesbos. Z uwagi na toczące się ostre walki o władzę wśród arystokratycznych rodów była zmuszona opuścić na jakiś czas Mitylenę i przenieść się na Sycylię. Zamieszkała w Syrakuzach, w warunkach, jak się zdaje nieszczególnych. 
     Jeszcze jeden dowód na to, że bez względu na rozdział w historii, emigracja to trudny kawałek chleba. Wiedzą o tym i Safona, i Dorota.
     Dlatego dobrze mieć opacie w kimś bliskim. Safona była zamężna z bogatym obywatelem Mitylene – Kerkolasem. O Janim wiemy wciąż niewiele, mam nadzieję że to tylko kwestia czasu.
      I jakby nie było, Jani pracuje  blisko Aten, a to już robi wrażenie. W końcu rodzina z arystokratycznymi korzeniami to dziś rzadkość.
     Trudno porównywać wygląd fizyczny, ale nawet tutaj znalazłam kilka drobiazgów. Nie wszyscy o tym wiedzą, ale obie Panie są drobnej budowy, obie mają jasną karnację i długie włosy. Safona przez współczesnych sobie poetów określana jest jako: „fiołkowowłosa, czysta, uśmiechnięta…”(Alkajos).
      Dorocie uśmiechu nie brakuje, a jej poczucie humoru znają chyba wszyscy czytelnicy „Sałatki…”
       I na pewno nie spotka jej to, co przydarzyło się Safonie! Niestety, późniejsi komediopisarze attyccy, czyniący niejednokrotnie aluzje do jej niby lesbijskiej miłości,  przedstawiali ją jako osobę brzydką, a nawet ułomną.
      Safona, rzecz jasna lesbijką nie była. Istotnie, otaczała się młodymi dziewczętami, które nawet u niej mieszkały. Ich relacje ograniczały się jedynie do relacji nauczyciel – uczeń. Safona dawała lekcje śpiewu, tańca, gry na lirze i wrażliwości na piękno przyrody. Razem ze swoimi uczennicami tworzyła tzw. thiazos, krąg czcicielek Afrodyty o charakterze religijno – artystycznym. Oprócz zespołu dziewcząt skupionych wokół poetki, na Lesbos istniały podobne grupy prowadzone również przez mężczyzn m. in. Alkajosa. Drugim i najlepszym dowodem na mocno przesadzone plotki i legendy o Safonie są zapiski Maksymosa z Tyru, który przyrównał więzi łączące Safonę ze swoimi podopiecznymi do tej bliskiej Sokratesowi i jego uczniom.
        To, że Safona była doceniana przez współczesnych niewątpliwie świadczy o jej niezwykłej wrażliwości i talencie. W literaturze uznawana jest za najwybitniejszą przedstawicielkę liryki eolskiej mające swe korzenie w poezji ludowej.  Safona w swojej twórczości znacznie poszerzyła zakres tematyczny tego gatunku. Dodatkowo oszczędny i surowy dialekt, w jakim mówiono na Lesbos, odzwierciedla bezpośrednio życie poetki i jej bliskich. Odnajdziemy w jej twórczości bogaty materiał obyczajowy związany z realiami życia codziennego.  Mimo dużego kryzysu gospodarczego i kulturowego związanego z przejęciem władzy, poetka skupiała się jedynie na uroczystościach rodzinnych, relacjach z przyjaciółkami, miłości do córki Kleis  czy innych podobnych zdarzeniach.
      Dorota może nie pisze w tonie melancholii i tęsknoty, ale podobnie do Safony skupia się na codziennym życiu – jego radościach i troskach. „Sałatka po grecku” staje się coraz popularniejsza, więc kto wie czy naszej autorce, również nie grozi poważny sukces czytelniczy? I to wszystko w realiach greckiego kryzysu, o którym donoszą media!
     Poza blogiem, Dorota ma jeszcze kilka publikacji na koncie, gł. w tematyce związanej  ze sztuką. Trudno w dzisiejszych czasach o innowacje w literaturze, ale niewykluczone, że również Dorota skusi się na twórczość w jakimś lokalnym dialekcie greckim?
       A dzięki współczesnej technice wszystko będzie można zachować dla potomnych. Safona nie miała tego szczęścia i z ponad 1000 utworów zachowały się jedynie fragmenty.
Z tego powodu o Safonie wiadomo niewiele, a krążące przez wieki na jej temat legendy tylko nadają pikanterii całej historii. Ale jak to napisał R.M Rilke: ”Sława jest często zespołem wszystkich nieporozumień, jakie zebrały się wokół wielkiego imienia…”.
       Tego przewrotnie i Dorocie życzę. W końcu ciekawe historie bronią się same, a  nieporozumienia tylko dodają im wyrazu.
Ania

Pies zwyczajnie sobie śpi… wtorek, 3 lipca 2012

     Właściwie to nic niecodziennego, bo ten pies po prostu sobie smacznie śpi. Zgadza się: najadł się odpadków z pobliskiej tawerny, było bardzo gorąco, więc się zwyczajnie położył. Taki widok, jak i takie zachowanie psów, są w Grecji bardzo typowe. Zastanawiam się tylko, dlaczego (tak jak w tym przypadku) przeważnie muszą spać na samym środku ulicy? Niestety na to pytanie nie znajduje już odpowiedz – może jednak ktoś z Was wie?
    Interesujące jest jednak to, że nigdy nie widziałam sytuacji, żeby ktoś w takiego psa wdepnął, albo choćby się o niego potknął. Zdaje się, że Grecy są do  takiego zachowania  po prostu przyzwyczajeni i nie widzą w tym nic ciekawego. Jednak na widok tak smacznie śpiących psów, w dość nietypowych miejscach, na twarzach turystów zawsze maluje się błogi uśmiech, podszyty być może lekką zazdrością.  Przyznam szczerze – przynajmniej ja tak mam J

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Co się stało temu psu?… poniedziałek, 2 lipca 2012

    
      To zdjęcie zostało wykonane w tą sobotę, w samym centrum Aten, w samym środku dnia. Dodam, że jest to w Grecji bardzo typowy widok  – dziwił tylko i wyłącznie turystów, którzy przez cały czas robili temu psu zdjęcia. Być może  ma on teraz więcej fotografii niż sam AkropolJ Ale tu pojawia się pytanie:

                                                                                                                                       

co właściwie robił ten pies w takim stanie, na samym środku ulicy???

Właściwa odpowiedź już jutro J

P.S. Tak na marginesie – wczoraj był Światowy Dzień Psa!

z cyklu: JADĘ DO GRECJI NA WAKACJE – Zasady przetrwania w greckiej tawernie… piątek, 29 czerwca 2012

     Mojej pierwszej wizyty w greckiej tawernie nie zapomnę nigdy. Było to dla mnie ogromne przeżycie. Pamiętam dokładnie: środek lata, wakacje, upał, szum fal… i to jedzenie. Być może w mojej świadomości, ta pierwsza wizyta została trochę wyidealizowana, bo teraz wydaje mi się niemalże jak z pięknego snu. Mimo wszystko uwielbiam powracać do tego wspomnienia i nawet jeśli jest już trochę podkoloryzowane, co nóż … niech już  tak  zostanie.
źródło: www.hellasholiday.com
   
      Greckie jedzenie jest fenomenalne i trudno porównać je z jakąkolwiek inną kuchnią. Jestem przekonana, że żadna grecka tawerna, która funkcjonuje poza Grecją, nie może umywać się do swojego  pierwowzoru. Widoku morza nie zastąpi przecież żadna fototapeta, a mrożone krewetki nigdy nie będą smakować jak te właśnie co wyłowione.
     Dlatego nawet jeśli podczas swoich wakacji w Grecji nie dysponujecie pokaźnym funduszem, naprawdę warto przyoszczędzić na czymś innym, a większą sumę wydać właśnie w tawernie.  Jeśli nie zdążycie zobaczyć wszystkich zaplanowanych starożytnych budowli (i tak po kilku dniach zwiedzania, nikt już ich od siebie nie odróżnia J  J  J), zaległości ze starożytnej architektury można nadrobić przeglądając zdjęcia w internecie :p , ale greckiej tawerny nie można sobie odpuścić!
     Żeby w pełni skorzystać z tego doświadczenia, warto znać kilka reguł, które czasem mało mają wspólnego z zasadami europejskiego zachowania się przy stole… Oto i one!
1.      GODZINY OTWARCIA – już same godziny otwarcia typowej greckiej tawerny mogą zdziwić. Na prawdziwą ucztę najlepiej udać się sporo  po godzinie 20.00. Tawerny działają bowiem w godzinach nocnych. No cóż, w tym wypadku regułę „nie jem po 22.00” można wyjątkowo wziąć w nawias. I tutaj właśnie kryje się odpowiedź na pytanie: dlaczego greckie śniadanie jest tak skromne J
2.      JAK WYBRAĆ NAJLEPSZĄ TAWERNĘ? – zasada wyboru dobrej tawerny jest prosta: idźcie za greckim tłumem. Tawerny gdzie jest najwięcej ludzi cieczą się zazwyczaj najlepszą opinią. Szukajcie miejsc gdzie jedzą sami Grecy, a unikajcie miejsc gdzie spotkać można przede wszystkim zagranicznych turystów.
3.      PODZIAŁ TAWERN – podział greckich tawern również nie jest zbyt skomplikowany. Są tylko dwa główne rodzaje: tawerny rybne i mięsne. Zasada wybierania tej odpowiedniej jest równie logiczna, co prosta. Jeśli jesteśmy nad morzem, wybieramy tawernę rybną. Jeśli zaś widok morza zastępują góry, koncentrujemy się na jedzeniu mięsa. Nawet jeśli w ofercie tawern mięsnych są ryby – przymykamy na nie oko. W ten sposób mamy pewność, że zjemy to w czym dana tawerna się specjalizuje. Nie warto tu bardzo komplikować.
4.      JAK ZAMAWIAĆ? – jeśli już wybraliśmy odpowiednie miejsce, pora zamówić jedzenie. Ja radzę odłożyć na bok menu i zaglądać do niego tylko orientacyjnie dla sprawdzenia cen. Najlepiej poczekać na kelnera. Za chwilę może się okazać, że połowy rzeczy z karty po prostu nie ma, a jest za to coś zupełnie innego, bo na przykład ktoś właśnie upolował ośmiornicę. Nie zdziwcie się, jeśli przy ustalaniu zamówienia kelner się do Was dosiądzie, będzie wypytywał skąd jesteście i wda się z Wami w rozmowę. Grecy uwielbiają bowiem sobie pogadać.
źródło: www.greece-private.com
5.      ALE … CO WŁAŚCIWIE ZAMÓWIĆ? – najpewniej jeszcze przed zamówieniem dostaniecie wodę oraz chleb. To na dobry początek. Grecy specjalizują się w różnych przystawkach. Czasem jest ich tak dużo, że może się wydawać, iż stanowią danie główne. Ale to dopiero wstęp. Wśród przystawek najbardziej popularne są: grecka sałatka, sałatka z rucoli, smażone plastry cukinii (naprawdę palce lizać!), sałatka z buraków, tzatzyki, sałatka z fety (w formie pasy), grillowanie, pieczone sery. To tylko kilka podstawowych przykładów. Ich rodzaje różnią się oczywiście w zależności do miejsca, w którym właśnie jesteście.
             Tutaj ważna uwaga! Wszystkie potrawy, a w szczególności przystawki, nie     wliczając jedynie głównych dań mięsnych, które zamawiacie specjalnie dla siebie, je się ze wspólnego talerza. Nakładanie odrobiny tego i tamtego na swój talerz, jest w rozumieniu Greków, może nie tyle brakiem szacunku, co brakiem poczucia wspólnoty z biesiadnikami.
           Po dość pokaźnej liczbie przystawek pora na danie główne. Trzeba się przygotować na solidną porcję jedzenia, bo zazwyczaj porcje są bardzo duże. W zależności od rodzaju tawerny, warto zapytać się o jej specjalność.  Wśród najróżniejszych specjałów, polecam zamawianie najzwyklejszych frytek. Grecy robią je fenomenalnie i nie mają one niczego wspólnego z tym co znacie z typowych fast foodów.
           Prócz wody, która jest podawana na „dzień dobry”, warto zamawiać greckie wina, choć nie wszystkim przypadają one do gusty. Specjalnością Greków jest białe wino z dodatkiem żywicy drzewa – retzina. Pasuje ona doskonale na upalne wieczory. Jeśli komuś jednak nie odpowiada jej smak, zmieszanie wina z wodą sodową lub nawet colą jest utartym zwyczajem.
          W typowej tawernie nie można zamawiać kawy czy herbaty po sytym posiłku. Rozdzielność tawerny i kawiarni jest w Grecji bardzo restrykcyjna. Za to w niemalże wszystkich tawernach po zjedzeniu posiłku, na chwilę przed płaceniem, powinniście dostać poczęstunek. Najczęściej jest on w formie różnego rodzaju kawałków ciast lub też pokrojonych owoców. Zdarza się, że jest nim wysokoprocentowy alkohol. Ten poczęstnek jest już wliczony w cenę.
6.   JAK WŁAŚCIWIE ZJEŚĆ TĄ KREWETKĘ? – jedząc w greckiej tawernie można naprawdę się wyluzować i wszystkie stresy schować na bok. Europejski  savoir vivre   tutaj również nie obowiązuje. Jeśli więc nie wiecie na przykład, jak zabrać się za krewetkę, jak zjeść ośmiornicę – jedzcie rękami. Pamiętajcie tylko koniecznie, żeby przed posiłkiem dobrze umyć ręce, bo te naprawdę przydadzą się podczas jedzenia.
źródło: www.ratemystudyabroad.com
7. ILE PRZEZNACZYĆ PIENIĘDZY?– przeliczając na jednego biesiadnika, cena jedzenia w tawernie rozpoczyna się od 10 Euro (wliczając wszystkie posiłki). Mówię tu jednak o typowej tawernie, w czasie zwykłego dnia. Najwyższe ceny są oczywiście w miejscach najbardziej turystycznych, w sezonie. Dlatego najlepiej jeszcze przed wejściem popatrzeć na ceny w wystawionych kartach. Można jednak przyjąć, że cena na którą powinniście się nastawiać to średnio 15 Euro na osobę. Jeśli jest ona znacznie wyższa, a Wy  nie zamówiliście wszystkiego co było w ofercie – można uznać, że Was naciągają. Mimo wesołej i lekkiej atmosfery w lokalu, nawet patrząc na zawsze uśmiechniętego kelnera, nie dajcie się zwieść. Turystę jak wiadomo łatwo jest oszukać, dlatego jeśli cena będzie się wydawać niepokojąca nie obawiajcie się zacząć wykłócać. To też jest grecka codzienność. Reakcją krzyczenia i walenia o stół pięściami, grecki kelner wcale nie będzie zaskoczony JNajpewniej nie zareagowaliście tak jako pierwsi.
8. CZY NALEŻY SIĘ NAPIWEK?– jeśli byliście zadowoleni z usług i wszystko się podobało,  warto zostawić napiwek. Ten zazwyczaj nie jest wliczony w cenę. Tutaj podobnie jak w innych państwach europejskich wynosi on plus minus 10% całości.

Koniec podróży… środa, 27 czerwca 2012

         Dopiero właściwie dzisiaj rano, po ostatnim dniu sprzątania, sortowania, układania… poczułam że jestem u siebie. Ogarnięcie całego bałaganu trwało dobry tydzień. Przez pierwsze dni nie mieliśmy nawet kuchenki, a lodówka istniała tylko w marzeniach. Przez dwa tygodnie naszym jedynym meblem była rozkładana kanapa. To właściwie na niej rozgrywało się całe codzienne życie.
      Końca prac nie widać, a do upragnionego ideału jeszcze sporo. Mimo wszystko, można poczuć się już jak  u siebie. Najpotrzebniejsze meble są ustawione. Kuchenka z lodówką działają, a ubrania mieszkają już w swoich szafach.
     Z tą miłą świadomością, że podstawowe sprawy są już załatwione, wczoraj wieczorem usiadłam z plikiem wnętrzarskich gazet. Zbierałam je przez cały okres czekania na dom, ale mieszkając po kątach, nie miałam najmniejszej ochoty, żeby do nich nawet zerknąć.  Być może jeszcze wtedy, kosztowałoby mnie to trochę emocji. I dopiero wczoraj wieczorem, kiedy na oknie w kuchni zawisła pierwsza firanka, poczułam że – mojej podróży na teraz  już koniec. Skończył się dziesięciomiesięczny okres mieszkania na walizkach. Teraz jesteśmy już  u siebie.
       Ten mały fragment, ktoś napisał chyba dla mnie (wiosenny numer Werandy)…

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Muffinki w Atenach… poniedziałek, 25 czerwca 2012

    
      Wioska, gdzie przyszło nam teraz mieszkać, jest miejscem gdzie diabeł mówi nie tylko dobranoc. Mam wrażenie, że codziennie mówi również: dzień dobry, dobry wieczór, do widzenia, cześć i jak się masz? Mieszkanie w takim małym, dość brzydkim miejscu ma jednak jak na razie przynajmniej jeden  plus: można z niego wyjeżdżać J
     Przynajmniej raz w miesiącu staramy się być w Atenach, żeby porządnie się rozerwać. Dopiero teraz dostrzegam uroki mieszkania w dużym mieście, do którego nie ukrywam – tęsknie. Jednak jeszcze nigdy wcześniej tak bardzo nie doceniałam możliwość pójścia na prawdziwe zakupy, do kina, muzeum czy na kawę. Plus możliwości obserwowania tylu ludzi!
    Podczas ostatniego wypadu zaplanowaliśmy wizytę w ateńskiej muffiniarni. Takie miejsca ostatnio są bardzo modne i znajdują się w każdym większym, szanującym się mieście. W kawiarence Cake, której sieć jest rozsiana po całych Atenach,  można dostać nie tylko muffinki, choć te są tu specjalnością i motywem przewodnim. To miejsce z Grecją w żaden sposób się nie kojarzy, bo po pierwsze muffiny nie są tutejszą specjalnością, a po drugie w Grecji bardzo rzadko można znaleźć kawiarnię, gdzie prócz napicia się kawy jest do zjedzenia coś słodkiego. Taki pakiet dwa w jednym to dla Greków coś unikatowego.
    Kiedy tylko przeszliśmy przez próg kawiarenki, poczuliśmy że to jest dokładnie to, czego szukaliśmy. Powiało zachodem! Zdaje się, że czasem nawet i ja muszę trochę od Grecji odpocząć J  Wszystko smakowało znakomicie. Wystrój – jak z muffinkowej bajki. Naprawdę, nie mogliśmy stamtąd wyjść. Miejsca, w które ludzie wkładają kawał swojego serca, czuje  się od pierwszej minuty. Tego nie da się oszukać. Do Cake na pewno  wstąpimy przy następnej wizycie!

Pierwsza noc w Cytrynowym Domu… No cóż – rzeczywistość daleka była od mojej bajki… piątek, 22 czerwca 2012

       
      Po pierwszej nocy w nowym domu zostało już tylko wspomnienie. Mogę dodać – na całe szczęście. My dziewczyny, zdaje się – lubimy wymyślać bajki. Wszystko przez te romantyczne komedie, lalki Barbie, modelki z gazet typu Cosmo, czy też te babskie seriale. A prawdziwe życie jest znacznie… ujmijmy to – zabawniejsze.
      Na perspektywę spędzenia pierwszego dnia i pierwszej nocy w nowym domu, promieniałam z radości. Myślałam – będzie pięknie! To naprawdę cudowne – w końcu na swoim! Jedna z chwil typu „do zapamiętania”.
      Rzeczywistość jednak diametralnie różniła się od mojej bajki. Aż sama się dziwię, że tak to pięknie obmyśliłam, jakbym na chwilę straciła kontakt z rzeczywistością.
       Zacznę od początku… Sama przeprowadzka, w prawie czterdziestostopniowym upale, trwała dobre pół dnia. Ze stosem waliz, tekturowych pudeł i toreb z Ikeai, musieliśmy wyglądać jak uchodźcy, taszczący cały dobytek przez miasteczko. W jedną i w drugą stronę. A kiedy wszystko zostało już przeniesione, okazało się że zapomnieliśmy o jednym – nie mamy przecież mebli. Ups… Jak to zazwyczaj – nie dowieźli na czas, czy też znowu zapomnieli. Prócz stosu ubrań, butów, zestawu garnków, talerzy, kubków i szklanek oraz ratującego sytuację materaca, w domu nie było nic – puste przestrzenie. No i to niesamowite eeeechoooo…
     Można uznać, że Jani był szczęściarzem, bo tej doby  pracował w nocy. Ja miałam zostać zupełnie sama. Zdaję sobie sprawę, że jest to niedorzeczne. Niech się śmieje, kto chce – ale ja w nocy boję się duchów – śpię więc zawsze z włączoną nocną lampką.  I tym razem nie wyobrażałam sobie zasnąć inaczej. Tak więc przebrałam się w pidżamę. Umyłam i nakremowałam. Poczytałam chwilę przed zaśnięciem i wtuliłam się w poduszkę, z ciekawością co też przyniesie mi mój pierwszy sen.
      Światełko było włączone. Temperatura ponad trzydzieści stopni. Więc okna otworzone, jak się rozumie  – do granic możliwości.
      Tymczasem na „parapetówkę”, której tej nocy wcale jeszcze nie planowałam, pierwsza weszła tłusta stonoga. Szła spokojnie i powoli, a kiedy doszła do światła, przysiadła sobie wygodnie czekając na następnych gości. Kilka minut później doszła druga koleżanka, a po chwili znalazła się i trzecia. Potem rześko wparowała gigantyczna mrówka, wielkości paznokcia. Od razu zrobiło się im weselej. Imprezę można było uznać za oficjalnie rozpoczętą, kiedy znalazł się konik polny – w całym pokoju rozbrzmiało coś jakby trans techno. Później wbiła również ćma, która wesoło podfruwała. Nie zapominając o podśpiewujące sobie muszce oraz kilku wesołych komarach.  Wszyscy bawili się wyśmienicie – impreza naprawdę udana.
     Kiedy jednak w oknie znalazł się dziki kot, uznałam że to jest już przesada. Trzeba ukrócić te  harce. Rzecz jasna – o zgaszeniu światła nawet nie pomyślałam. Szczelnie więc zamknęłam wszystkie okna. I to był ten błąd.  
     Po kilku minutach muzyka przestała grać, a towarzystwo ucichło. Nie byłam już w stanie stwierdzić właściwie dlaczego – bo na wpół smacznie spałam. Co mi się śniło, tego już zupełnie nie pamiętam, ale kiedy o 6 rano do drzwi zastukał Jani, myślałam że już nie wstanę. Doszłam chwiejnym krokiem, zupełnie jakbym była na gigantycznym kacu, a przecież w zabawie nie brałam nawet udziału. Ledwo trafiłam na drzwi. Głowa bolała mnie tak mocno, że wydawało się iż za chwile wybuchnie. W żołądku zbierało mi się na wymioty.
    Farba! W mieszkaniu nie wyschła jeszcze farba i między innymi dlatego nie pozwalano nam się wprowadzić. Ot, się wyjaśniło…  Nie czuło się jej przy otwartych oknach, ale kiedy się je zamknęło… Całe towarzystwo nocną zabawę przepłaciło życiem. Nie przetrwał nikt. Nóżki leżących do góry brzuchami stonóg, już dawno zdrętwiały. Biedna mucha, wielka mrówka, wszystkie te  śmieszne stonogi, nie mówiąc już o koniku, który przecież chciał sobie  tylko pograć… Wszyscy nieżywi. Ja w sumie też nie za bardzo od towarzystwa się odróżniałam.
-Aleś ty głupia! – skwitował śmiejąc się Czosnek. – I zobaczyłaś w końcu tego ducha? – nie przestawał się śmiać.
      Tak więc z wielką tym razem radością, jeszcze na tę jedną noc, z powrotem, bardzo dziękując znaleźliśmy się w domu Czosnka.
      Ale jak mówią: złe – dobrego początki. Tego właśnie się trzymałam, wymiotując w nowym, pięknym, świecącym się  klozecie.
Oto krótka foto – prezentacja. Zdjęcia domu z pierwszych kilku dni. Przyznajcie sami … bajka! J JJ

Główna szafa

Nowoczesna meblo – ścianka

“Kominek” już prawie uporządkowany!

Kino domowe

Tylko po co komu ta siekiera???

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Grecka higiena pracy… poniedziałek, 18 czerwca 2012

Sobota, 16.06.12, kilka minut po 22.00
   
      Zdjęcie, które znajduje się wyżej zostało zrobione w tą sobotę, kilka minut po 22 greckiego czasu. Wtedy właśnie rozgrywał się mecz Grecja – Rosja i Polska – Czechy w tym samym czasie (to drugie wydarzenie, zagryzając zęby, staram się puścić w niepamięć…).  Zresztą, sam mecz widać w tle. Na pierwszy rzut oka, nie ma w tym zdjęciu nic nadzwyczajnego. Jednak jego znaczenie zupełnie zmienia informacja, że trzej mężczyźni, którzy siedzą tyłem są kelnerami w lokalu, gdzie zdjęcie zostało zrobione. Trzeba przyznać, że nie wykazują się zbytnią aktywnością…
    Kawiarnia była pełna po same brzegi, ale piłka w grze. Niezdolność do pracy tych trzech kelnerów zrozumie każdy kibic. No cóż, ta sobotnia obserwacja dała mi trochę do myślenia. Mimo trwającej 90 minut przerwy w pracy, świat wcale się nie zawalił. Może tylko trochę żal dwóch kelnerek, które musiały nadrabiać za trzech oglądających mecz kolegów. Znając jednak temperament Greczynek, na pewno to sobie odbiją przy najbliższej okazji.
    Mając na uwadze, że znów jest poniedziałek, proponuję badanie: czy świat stanie w miejscu, jeśli zrobisz sobie dziś dłuższą przerwę? J JJ

z cyklu: JADĘ DO GRECJI NA WAKACJE – 10 rzeczy, które mogą Was zaskoczyć, jeśli jedziecie do Grecji pierwszy raz… sobota, 16 czerwca 2012

        Co kraj to obyczaj – jak mawiają. Wydaje się jednak, że ilość unikatowych zwyczajów w Grecji, znacznie przewyższa ich ilość w innych europejskich krajach. Pamiętam, że dużo czasu musiało upłynąć, zanim przyzwyczaiłam się, czy też zaakceptowałam niektóre z nich.
      Ale do rzeczy – oto lista dziesięciu zwyczajów, które mogą zaskoczyć tych, którzy do Grecji przybywają pierwszy raz. Swoją drogą ciekawe, co zaskoczyłoby Greka, który przyjechał pierwszy raz do Polski? Zdaje się, że będę musiała podpytać Janiego J
1.      KRYZYS – szczególnie w tym roku jest wiele ludzi, którzy przez kryzys obawiają się przyjechać do Grecji na wakacje. Czy w sierpniu bankomaty będą tu wypłacać pieniądze? Czy w Atenach obecnie jest bezpiecznie? Czy nagle nie zabraknie benzyny? Tak naprawdę nie ma się czego obawiać, bo przyjeżdżając do Grecji w celach turystycznych trudno jest właściwie dostrzec, że ten kraj przeżywa kryzys. Codzienne życie w niczym nie odbiega, od tego sprzed kryzysu. A nawet więcej – zachęcający dla turystów może być fakt, że ceny niektórych usług często spadają. Można więc na tym czasem sporo skorzystać.
2.      PAPIER TOALETOWY – bez obawy… nie chodzi o to, że w Grecji go nie używają J J J … Problem polega jednak na tym, że w Grecji nie wrzuca się go do klozetu, a do specjalnych koszy. Nie jest to zwyczaj który szczególnie lubią turyści, ale niestety – ten fakt trzeba po prostu zaakceptować. Przyczyną takiego dość dziwacznego zwyczaju, jest to, że rury kanalizacyjne w Grecji są dość cienkie i często się zatykają. Dlatego nie zdziwcie się, jeśli już po wyjściu z samolotu, wchodząc do toalety zobaczycie tabliczki: „ Nie wrzucaj papieru do klozetu!”.
3.      GRECKIE IMIONA – jeśli ktoś witając się z Wami powie: „Cześć, mam na imię Atena / Afrodyta / Odyseusz / Achilles” – ta osoba wcale nie robi sobie z Was żartów.  Tak, zgadza się – mitologiczne imiona w Grecji  są nadal w użyciu!
4.      GODZINY OTWARCIA SKLEPÓW – planujecie zakupy? Lepiej wcześniej dowiedzieć się kiedy dokładnie czynne są sklepy w rejonie gdzie się znajdujecie. Nie ma tutaj jednej reguły, bo w zależności od miasta czy też regionu, sklepy czynne są zupełnie inaczej. Jedynym pewnikiem jest to, że od poniedziałku do soboty są czynne od rana do 14. Później jest przerwa na sjestę i tylko w trzy dni w tygodniu (od poniedziałku do piątku) czynne są od 18 do 21. Ale w jakie dni dokładnie – tutaj trzeba rozpocząć wywiad już na własną rękę. I uwaga –  w niedziele czynne są jedynie stacje benzynowe!
5.      TAJEMNICZE SŁOWO MALAKA – jest to z pewnością jedno z najczęściej używanych przez Greków słów. Usłyszycie je wszędzie! Co oznacza? Po prostu „dupku” JTak właśnie najczęściej zwraca się do siebie młode pokolenie, szczególnie mężczyzn. Zwrot ten utarł się tak bardzo, że na dobre wszedł do codziennych,  zupełnie przyjacielskich dialogów.
6.      CZAS NA HERBATĘ – my Polacy uwielbiamy pić herbatę. Tego nie trzeba tłumaczyć. Ja sama, mimo upałów nie wyobrażam sobie śniadania bez herbaty z cytryną. Jeśli jednak chcecie zamówić ją w kawiarni, nie zdziwcie się, jeśli jej tam nie będzie! To naprawdę nic dziwnego, bo Grecy herbaty prawie nie piją. A jeśli poprosicie kelnera o plasterek cytryny, najpewniej prędzej zobaczycie jak wychodzą mu oczy ze zdziwienia. Już nie raz tłumaczyłam kilka minut o co mi chodzi. Teraz, szczególnie latem – już nawet nie próbuję J
7.      JĘZYK ANGIELSKI – jeśli powiedziałabym, że Grecy świetnie mówią po angielsku, to raczej bym skłamała. Mimo to, Grecja jest  jednym z lepszych krajów, gdzie można przełamać barierę w mówieniu po angielsku. Grecy bowiem uwielbiają mówić w tym języku, co wcale nie znaczy, że mówią dobrze. Nie mają przy tym jednak żadnych oporów, używając często dziwnych zwrotów, przez co czasem doprawdy trudno jest ich zrozumieć. Najważniejsze jednak –  dobrze się przy mówieniu bawić!
8.      JEDZENIE ZE WSPÓLNEGO TALERZA – temat jedzenia w greckiej tawernie jest na tyle obszerny, że konieczny będzie oddzielny post (zapraszam za dwa tygodnieJ ). Najważniejsza jednak zasada: znaczną część  potraw ( w szczególności sałatki ) je się ze wspólnego talerza. Można uznać, że nakładanie sobie na swój własny talerz, na przykład greckiej sałatki czy tzatzyki, jest w rozumieniu Greków faux pas. Nie zdziwcie się również, jeśli ktoś nagle zacznie Wam wyjadać z talerza J
9.      RADIO I MUZYKA – jeśli planujecie podróż po Grecji samochodem, koniecznie weźcie ze sobą zestaw swojej ulubionej muzyki. W Grecji nie ma jednej stacji radiowej, która odbiera w całym kraju. Przeważają małe stacje, grające tradycyjną grecką muzykę. Pierwszego dania dźwięki wydobywające się z radia, wydają się być ciekawie egzotyczne. Drugiego stają się obojętne, natomiast trzeciego czy czwartego, przy kilku pierwszych dźwiękach takiej muzyki, będziecie błagać, żeby ktoś wyłączył rado! Naprawdę, po kilku dniach raczej trudno to  wytrzymać, a stacje gdzie grają zagraniczną muzykę są prawdziwą rzadkością. Lepiej więc wziąć ze sobą, coś co Wy lubicie.
10.  SALATKA PO GRECKU, RYBA PO GRECKU – i na koniec, możecie zdziwić się bardzo widząc oryginalną grecką sałatkę. Nie znajdziecie tam bowiem najmniejszego liścia sałaty! Na próżno go tam szukać, bowiem polska wersja tego pysznego dania znacznie odbiega od swojego pierwowzoru. Jeśli natomiast chcecie zbić z tropu kelnera – zamówcie rybę po grecku. Nie ma jednak najmniejszego sensu tłumaczyć o  co Wam chodzi – takie danie w Grecji po prostu nie istnieje i nie ma nic wspólnego z  typowymi greckimi smakami. Swoją drogą, to bardzo ciekawe – skąd ta potrawa pod taką nazwą u nas się wzięła?

 

 

 

 

 

 

Cytrynowy dom… czwartek, 14 czerwca 2012

    
       Naprawdę do samego końca nie wierzyłam, że się przeprowadzamy. Po tych wszystkich przejściach… Również do samego końca nie obyło się bez emocji, bo facet który był odpowiedzialny za remont, chciał jeszcze wszystko przedłużyć, żeby dokładnie posprzątać. No cóż, czasami stereotypy na nic się zdają, bo tym razem trafiliśmy na greckiego perfekcjonistę –  w swojej pracy dokładniejszy niż stereotypowy Niemiec.  
     Jani był już spakowany. Ale ja postanowiłam, że ruszę się z miejsca dopiero, kiedy na własne oczy zobaczę klucz! I w końcu zobaczyłam – niepozorny, mały kluczyk do tak długo wyczekiwanego domu. No cóż, zdaje się, że po tych wszystkich przejściach na dobre wyzbyłam się naiwności. To kolejna cenna lekcja, którą dała mi Grecja. Trzeba przyznać – ciężko było, ale pewnie jeszcze kiedyś za to podziękuję. No, może  jeszcze nie teraz, ale po jakimś  czasie…
     Tymczasem, na trzech drzewkach w zachwaszczonym jeszcze ogrodzie, wiszą pięknie dojrzałe, żółte jak słońce cytryny. Przeglądając w czasie czekania na przeprowadzkę różne magazyny wnętrzarskie, zauważyłam że wiele domów ma swój jeden, główny motyw. To świetny pomysł, żeby i dom miał coś określonego, co go charakteryzuje. Motywy marynarskie, Prowansja, Afryka, motyw kota, psa, róży, a nawet sumiastych wąsów JJa w tym wypadku  nie mam żadnych wątpliwości – ten dom jest cytrynowy!