Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Jak według Greczynki wzorcowo prowadzić dom?

     Grecka wersja programu „Perfekcyjna Pani Domu” raczej nie powstanie. Dlaczego? Ponieważ nie jest potrzebna! Greczynki  jakby z pokolenia na pokolenie dziedziczą cały pakiet wiedzy o tym,  jak perfekcyjnie prowadzić dom. Żadna z nich przy tym  nie narzeka, że ich tradycyjnie pojętym obowiązkiem jest utrzymywanie domu w czystości. Jeśli mowa o feminizmie i równouprawnieniu… To raczej nie w tym kraju! Czysty, zadbany dom, w którym całą rodziną miło zasiada się do domowej moussaki, to przecież podstawa. Cokolwiek powiedziałyby na to feministki.
Płyn do płukania tkanin, o zapachu zainspirowanym  greckimi wyspami. Nawet podczas domowych prac, można być  patriotą ;)))
Płyn do płukania tkanin, o zapachu zainspirowanym  greckimi wyspami. Nawet podczas domowych prac, można być  patriotą ;)))
 Oto kilka zasad, które w typowych greckich domach obowiązują. Ciekawe czy będą dla Was zaskoczeniem, normą czy też może przesadą? Piszcie w komentarzach!
1. CHLOR – dla Greczynek jest to podstawowa substancja czyszcząca. Bez niego  nie można wyobrazić sobie sprzątania! Dość dużych ilości chloru używa się nie tylko do czyszczenia toalet. Woda z jego domieszką jest wykorzystywana  do mycia wszystkich domowych podłóg, a czasem nawet chodników przed domem. W skrajnych przypadkach  słyszałam, że niektóre greckie gospodynie, od czasu do czasu chlorem myją też naczynia – tak dla pewności, że nie ma na nich bakterii. Dlaczego tak jest? Grecy mają swoistą fobię przed bakteriami. Wyjaśnieniem tego może być klimat. Latem jest nie tyle gorąco, co upalnie, a w wysokiej temperaturze, wszelkie bakterie szybko się rozprzestrzeniają. Tak więc w greckiej wersji sprzątania – chlor to podstawa.
Chlor, czyli płyn o magicznych właściwościach. Jest dobry na  wszystko!
Chlor, czyli płyn o magicznych właściwościach. Jest dobry na  wszystko! 
2. DYWANOM PRECZ! – w greckich domach dywany pojawiają się tylko i wyłącznie w sezonie jesienno – zimowym. Spotkanie ich wiosną lub latem raczej nie jest możliwe. Dlaczego? Dywany to przecież siedlisko bakterii, więc szczególnie latem, najlepiej po prostu ich nie mieć. Zawsze kiedy kończy się zima, przed każdym greckim domem, odbywa się nie tyle trzepanie, co szorowanie dywanów na mokro ostrymi szczotami. Dopiero tak umyte, mogą spokojnie poczekać na kolejną zimę.

3. JAK POŚCIELIĆ ŁÓŻKO? – rano tuż po obudzeniu, z każdego balkonu w naszym sąsiedztwie powiewają koce i prześcieradła. Na słońcu wygrzewają się również  poduchy. Pościel jest  wietrzona co kilka dni, albo i codziennie. Po co? Żeby mieć pewność, że nie gromadzą się w niej żadne roztocza.


4. KWESTIA ZWIERZĄT DOMOWYCH – spotkanie psa, czy kota w tradycyjnym greckim domu, to prawdziwa rzadkość. Co prawda i zwierzaki powinny być czyste i zadbane, ale zostawiają przecież sierść! A ta z czystością raczej się nie kojarzy. Zwierzęta więc jak najbardziej, ale poza domem!


5. ZMYWANIE NACZYŃ – dom może być skromny, rodzina może nie być bogata. Ale posiadanie zmywarki do mycia naczyń – to podstawa! Bez zmywarki nie obejdzie się żaden grecki dom. Cywilizacja idzie do przodu, więc być może nic w tym dziwnego, poza zasadą, że przed włożeniem naczyń do zmywarki,      najczęściej się je dodatkowo myje, tak żeby włożyć niemalże już czyste.


6. PRASOWANIE – oj…  to dopiero  temat rzeka. Najpierw trzeba poruszyć kwestię sprzętu. W tradycyjnym domu w Elladzie, nie znajdziecie ot takiego zwyczajnego  żelazka. To byłoby stanowczo za proste. Żelazka występują najczęściej ze stacjami parowymi (nie wiem, czy ta nazwa jest poprawna, ale wyglądają jak na obrazku niżej). Po każdym praniu wyprasowane musi być wszystko, dokładnie wszystko!  Często prasuje się również bieliznę, a czasem nawet  skarpetki. Ścierki, ściereczki, wszystkie prześcieradła i ręczniki.   Dlaczego? Pranie w Grecji najczęściej suszy się na wolnym powietrzu, a ubrania często znajdują się w pobliżu drzew. Nietrudno więc o to żeby pomiędzy praniem zaplątały się jakieś insekty. Nie wiem na ile jest to prawda, ale tak wytłumaczyła mi to Feta.
7. SEZONOWOŚĆ – w porządkach domowych istnieje  restrykcyjny podział na dwa sezony: wiosna – lato oraz jesień – zima. Kiedy  zmieniają się pory roku nie tylko rozkłada się, czy też składa dywany. Po pierwsze trzeba zmienić ubrania w szafie i schować wszystkie te, które przez najbliższy okres nie będą już  służyły. Po drugie, oznacza to generalne domowe porządki. Sprząta się wtedy wszystko, dokładnie wszystko, wliczając w to czyszczenie kanap, sof oraz foteli. Często przeczyszcza się nawet i ściany.


8. ALE… JAK CZĘSTO SPRZĄTAĆ? – generalne sprzątanie odbywa się dwa razy w roku, podczas zmian sezonu. Mniejsze porządki są raz na tydzień, podobnie jak u nas, czyli często w soboty. Trzeba jednak podkreślić, że wszystko sprzątane jest również na bieżąco.


9. ACH! TE PACHNĄCE PŁYNY DO PŁUKANIA – kiedy pierwszy raz zobaczyłam ilość płynów do płukania prania w typowym greckim sklepie, dostałam oczopląsu. Jak wybrać ten odpowiedni, jeśli by chcieć je wszystkie powąchać? Ich różnorodność przewyższa zdaje się  różnorodność wszelkich innych produktów. Greczynki po prostu uwielbiają kiedy uprane pranie pięknie i intensywnie(!) pachnie. Często przechodząc obok jakiegoś domu, czuć że ktoś właśnie otworzył pralkę.
Na wszystkich tych półkach znajdują się płyny do płukania tkanin. Hmmm… Który by tu wybrać?
Na wszystkich tych półkach znajdują się płyny do płukania tkanin. Hmmm… Który by tu wybrać?
10. BOŻONARODZENIOWE PORZĄDKI – Boże Narodzenie już tylko za  miesiąc! W tym czasie w typowym polskim domu nastąpi gruntowne, świąteczne sprzątanie. Czy taka tradycja istnieje w Grecji? Na szczęście nie… Dlaczego? Bo byłaby to już spora przesada ;)))
    Uff… Nie wiem, czy wyczerpałam temat do końca, bo kwestia domowych porządków, to w Grecji naprawdę wielka sprawa. Zwracam się więc z prośbą do wszystkich Polek, które mieszkają w Elladzie o uzupełnienie  swoich spostrzeżeń albo rzeczy o których nie wspomniałam, w komentarzach! Z góry wielkie dzięki ;)))


Styl marynarski – ponadczasowa inspiracja

   Trudno wytłumaczyć fenomen tego kolorystycznego zestawienia. Biel. Granat. Czerwień. Bez względu  jaka panuje moda, czy też jakie mamy czasy, ta kolorystyczna triada zawsze  zachwyca wyrazistością, minimalistyczną elegancją i wrażeniem świeżości. Uznając zasadę, że geniusz tkwi w prostocie – osobiście uwielbiam tę kolorystyczną kombinacje.

   W te wakacje, podczas jednej z moich wycieczek dostałam dość nietypowy prezent. Była to bransoletka,  wykonana dla mnie przez czteroletniego chłopca… Przyznam, że często jej nie zakładam  – czekam na specjalną okazję… ;))) Jednak zawsze uśmiecham się, kiedy na nią popatrzę.
    Jakiś czas temu pomyślałam sobie, że skoro czterolatek może projektować własną biżuterię, to dlaczego ja miałabym nie spróbować? Od planów szybko przeszłam do akcji… 

 

    Inspiracją dla mojej biżuterii był „styl marynarski”. Trzy kolory, które go tworzą, wprost mną zawładnęły, kiedy jeszcze przed wakacjami przypadkiem weszłam do pewnej kawiarni. Całe jej wnętrze skomponowane było w bieli, granacie i czerwieni. Wyglądało to genialnie. Kawiarnia mieści się w starej latarni morskiej, w Patrze. Nazywa się „Faros”, co oznacza latarnię morską. Jej wnętrze jest okrągłe. Wszystkie ściany są przeszklone i prezentują wspaniały widok na morze.  Z jednej strony widać port, z którego odpływają statki. Po drugiej stronie jest  najdłuższy wiszący most na świecie, czyli słynny   Rion – Antirion, który łączy Peloponez z kontynentem. Polecam to miejsce każdemu, kto nawet na chwilę zjawi się w Patrze.

    Projekt biżuterii istniał już w mojej głowie. Ale projekt… projektem… Potrzebny był jeszcze ktoś, kto całość mógłby dobrze wykonać.

    Post ten jest po części przyjacielską reklamą. Niżej przedstawiamy efekty naszej pracy.  Projekt jest mojego autorstwa,  a wykonawczynią moja przyjaciółka  –  Ania  Chojak, do której również możecie się zgłaszać z najróżniejszymi pomysłami.
    Mam nadzieję, że rezultaty naszej współpracy Wam się spodobają! My obie jesteśmy bardzo zadowolone!

 ;)))
A oto blog Ani:

 http://pomyslynakolczyki.blogspot.gr

Jak wygląda sklep mięsny w Grecji? Uwaga!!! Post nie dla wrażliwców…

    Całkiem niedawno polski internet obiegły zdjęcia, na których w zamrażarkach  działu mięsnego jednej z sieci supermarketów, sprzedawane były prosięta. Pewnie nic w tym dziwnego, gdyby nie fakt, że małe prosięta sprzedawane były w całości,  na dodatek  obklejone  szczelnie przezroczystą folią. Widok, jak dla mnie – makabryczny. Jednak, mieszkając w Grecji do takich widoków mimowolnie trzeba się przyzwyczaić.

     Jak dotąd jest to jedyny post, do którego robiąc zdjęcia nie miałam najmniejszej przyjemności. Kilka razy mnie  zemdliło. Ale również i tak właśnie wygląda prawdziwa Grecja. Z góry  uprzedzam wszystkich estetycznych wrażliwców, że patrząc na te zdjęcia również  może zrobić się Wam niedobrze…

     Tak właśnie wyglądają sklepy mięsne w Grecji.  Wyroby typu szynki, kiełbasy, wszelkiego rodzaju wędliny, pasztety są rzadko spotykane. Te sprzedaje się zazwyczaj w zwykłych marketach. W typowych sklepach mięsnych zwierzęta są w całości, w znaczeniu dosłownym, pozbawione  jedynie skóry. Takie zwierze (trudno mi nazwać je mięsem) również w całości wędruje na sklepową witrynę. Widać dokładnie oczy, ogon, kończyny przednie i tylne, często również wystający język. Bardziej niż sklepową wystawę, mi  przypomina to raczej zwierzęce prosektorium. Kura koniecznie musi mieć swój dziób i pazury. A królikom zostawia się nieogolone kity. Najbardziej przerażający jest dla mnie widok głowizny. Makabra, jak sceny z taniego horroru.

     Cokolwiek by o tej tradycji nie powiedzieć, zawarty  jest w niej pewien rodzaj szczerości. Nikt nikogo nie okłamuje, że pierś z kurczaka jest od razu ładnie wycięta, wymyta i hermetycznie zapakowana. A porcja schabu czy też karkówki rodzi się w postaci równo wyciętych kawałków. Nikt tu nie zapomina, że owa pierś z kurczaka, schab, karkówka, niegdyś miała zęby, uszy oraz oczy. Obojętnie na to jak wygląda opakowanie, zawsze jemy przecież  żywe wcześniej zwierzęta.
      Mimo takich widoków, trzeba przyznać że jakość greckiego mięsa jest naprawdę bardzo dobra. To właśnie w Grecji przypomniałam sobie, jak naprawdę smakuje na przykład kurczak. Jedyne za czym można zatęsknić, to wszelkiego rodzaju mięsa wędzone. Grecy nie mają pojęcia, czym jest wędzona kiełbasa i raczej nie chcieli by mieć, bo jej zapach po prostu ich mdli.  Szaleją za to, za tym czego my często nie lubimy, czyli za  baraniną, jagnięciną czy koziną, która dla przeciętnego Polaka, często po prostu śmierdzi.
      Jeszcze nigdy będąc w Grecji nie spotkałam żadnego wegetarianina, o żadnym nawet nie słyszałam! Grecy po prostu lubują się w mięsie. I najwyraźniej przyzwyczaili się do takich widoków. Jest to kolejny przykład na to, jak bardzo kształtuje nas kultura, w której się wychowaliśmy.
 

Polski sposób na grecką teściową

    Moje ostatnie starcie z Fetą miało miejsce dokładnie rok temu. Obie przeżyłyśmy wtedy swoje. Ja musiałam nauczyć się wyznaczać granice i być w tym konsekwentną, a Feta zrozumieć, że jej syn jest już w pełni dorosły. Zdaje się, że dla nas obu była to ważna  życiowa lekcja. Ale… czy odrobiłyśmy zadanie domowe?
      Przed wizytą Fety i Pomidora, wiedziałam że cokolwiek się stanie, przyda mi się solidna porcja dystansu. Konieczne będzie jednak coś jeszcze…
      Jakiś czas temu, towarzyszyłam mojej mamie przy jej wizycie u fryzjera. Mama miała robioną lekką trwałą i zdaje się, że jeszcze farbowanie. Dwie bite godziny na miękkiej, zapadającej się pode mną  kanapie. Te opowieści w salonach fryzjerskich… Potrafią być lepsze niż niejedna książka przygodowa! Pomiędzy odgłosami suszarki, w oparach sprayu do włosów, wsłuchałam się w opowieść naszej fryzjerki Bożenki…
      Kiedy wprowadziliśmy się do mieszkania teściów, to był prawdziwy horror! Wyglądało na to, że moja teściowa  ubzdurała sobie, że chcę zniszczyć ją i jej syna. Musiałam znaleźć  sposób, żeby sobie ją zjednać. Inaczej… W tym domu żyć by się nie dało!
     Pewnego dnia, kiedy teściowa wracała z pracy,  urządziłam w jej wannie wielkie pranie. Wzięłam wszystkie jeansy mojego męża i zaczęłam prać je ręcznie. „Na miłość Boską! Bożenko! Co ty wyprawiasz? Dlaczego pierzesz to wszystko w wannie?!” – krzyknęła teściowa wchodząc do mieszkania. „Przecież obok ciebie stoi pralka!”. „Tak wiem…” – zaczęłam. „No, ale mamy nie było w domu. A gdzież bym śmiała tak bez pytania  ruszać mamy  rzeczy…  Pomyślałam, że upiorę  wszystko ręcznie. Przemek  musi mieć czyste na rano do pracy.”. „Bożenko! To ja nie wiedziałam… Boże jakie z ciebie jest dobre dziecko! Jakie ten mój Przemuś ma w życiu szczęście, że cię spotkał.” I tak  to właśnie poskromiłam moją teściową. Do teraz jesteśmy w poprawnych, a nawet  dobrych stosunkach.
***
     Feta chodzi spać zazwyczaj o 23. Mniej więcej w okolicach pierwszej, drugiej w nocy, schodzi to toalety. Wiedziałam o tym dobrze i postanowiłam to wykorzystać. Kiedy poszła spać, ja weszłam do naszej kuchni. Zrobiłam sobie herbatę, siadłam na małym krzesełku i otworzyłam  moją ulubioną książkę. Był to „Dzień Szakala” Fredericka Forsytha.  Szakal, czyli morderca doskonały. Tym razem postanowiłam  nie tracić nerwów, a działać tak samo jak  mój ulubiony bohater literacki.
     Z szafek wyjęłam kilka naczyń i włożyłam je do zlewu, tak żeby wyglądało, że je myje. Płyn do mycia płyty kuchennej, jakieś ścierki i gąbka. Kilka papierowych ręczników. Usiadłam wygodnie, z książką przed nosem i herbatą w dłoni.  Do drugiej  ręki wzięłam drewnianą łyżkę. Co chwila otwierałam szufladę, albo podręczną szafkę, którą miałam obok. I co kilka sekund lekko uderzałam łyżką o blat, tak żeby słychać było że coś robię. Odgłos zakręcania i odkręcania kranu. Kartki przelatywały mi z wypiekami na twarzy, kiedy dochodziła dwunasta. Wiedziałam dobrze, że moja „ofiara” wcale nie śpi, a słucha i za chwilę sama do mnie przyjdzie, usidlić  się w utkaną przeze mnie sieć.
      Nie myliłam się ani trochę. Bo ludzka fizjologia, to sprawa niezawodna. Feta zeszła dokładnie o wpół do pierwszej. Słysząc, że otwierają się drzwi od jej pokoju, schowałam książkę i odsunęłam krzesełko. Na ręce założyłam gumowe rękawiczki i zabrałam  się za zmywanie czystych przecież naczyń.
    -Dorota… – wyszeptała Feta wchodząc po cichu do kuchni. – To ty jeszcze nie śpisz?
  -Nie, ale już za chwilę idę do łóżka. Sama pani rozumie, pani Feto… Nie zmrużę oka, jeśli nie będę pewna, że wszystkie naczynia są umyte, a kuchnia jest idealnie czysta. Miałabym  po prostu  brudne  sumienie.
   -Dorota… – zaczęła Feta, nie wiedząc właściwie jak ma dokończyć.
    Drugiego dnia  Feta patrzyła na mnie, jakby niezbyt pewna czy to wszystko aby  jej się nie przyśniło. Żeby ją upewnić, że  była to najprawdziwsza rzeczywistość, następnej nocy powtórzyłam mój scenariusz. Również i tym razem, dokładnie jak  Szakal – działałam perfekcyjnie. Gąbka, ściereczka, płyn do mycia płyty kuchennej oraz papierowe ręczniki. Chlor! Zapomniałam o najważniejszym! Bo chlor to przecież podstawa każdego sprzątania w wydaniu greckim. Wyciągnęłam  z szafki jedną butelkę i otworzyłam jedynie nakrętkę, tak żeby rozprzestrzenił się uwielbiany przez Greczynki zapach. Chlor jeszcze szybciej zwabił moją „ofiarę”.
     Feta zeszła piętnaście minut wcześniej niż ostatnim razem. Schodziła po schodach, ostrożnie i  powoli.
    -Dorota… – znów wyszeptała wchodząc. – Dziecko drogie! Tyyy… Ty jesteś po prostu perfekcyjna pani domu! Jeszcze nigdy tak porządnej dziewczyny nie spotkałam. Ale dziecko drogie… Nie przemęczaj się tak! Idź spać, bo aż mi serce pęka, kiedy widzę że aż tak się dla nas wszystkich trudzisz!
   -Pani Feto… Wiem, że pani się o mnie troszczy… Ale jak tu zasnąć, kiedy w zlewie są  jeszcze brudne naczynia!
    Na całe szczęście następnego dnia mogłam zrezygnować z odcinka z numerem trzy. Kiedy wspólnie jedliśmy obiad, Feta nagle zapatrzyła się w ścianę. Poczym uśmiechnęła się przyjaźnie i przemówiła:
   -Dorota, tak sobie właśnie pomyślałam… Jesteśmy już razem tak blisko, znamy się tyle… Myślę, że powinnaś mówić mi po imieniu!  Mów mi po prostu Feta! Nie chcę słyszeć żadnego tam „pani”!
   Takiego scenariusza nie przewidziałam. Przyznam, że prawie spadłam z krzesła. W głowie pustka. Zupełnie nie wiedziałam, co mam odpowiedzieć. Ale pomyślałam sobie, co by teraz powiedziała Bożenka – nasza niezawodna fryzjerka:
   -Pani Feto! Gdzież ja bym śmiała… Nie miałabym  tyle czelności…
   -Dorota! Ale ja nalegam!
   -Dobrze…  To może tak powoli…. Może za jakiś czas się przemogę? Pani Feto, na razie  jednak nie mam takiej śmiałości… Ale obiecuję stopniowo się przełamywać. – odpowiedziałam, schylając skromnie głowę.
    Fakt, że Greczynki są niekwestionowanymi mistrzyniami w dziedzinie manipulacji, potwierdzi każda dziewczyna, której przyszło mieć Greczynkę za swoją teściową. Ale… tym razem bez udawanej skromności… Nasz rodowity polski spryt… On nigdy nie zawodzi!

 

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Jak zjeść pigwę?

     Przyznam, że moim pierwszym skojarzeniem ze słowem „pigwa”, jest wcale nie owoc, a nazwisko słynnej Genowefy. Pseudonim tej kabaretowej postaci nie wziął  się przypadkiem. Owoc pigwy, jak i  postać charakteryzuje bowiem kwaśność.

    Pierwszy raz  pigwę spróbowałam w Grecji,  dokładnie – tydzień temu;)))  Sezon na te owoce trwa właśnie teraz, czyli późną jesienią.  Wyglądem przypominają one wyrośnięte, żółte jabłka. Ich smak jest tak cierpki, że nie nadają się do bezpośredniego jedzenia. Po jednym ugryzieniu zostawiają w ustach kwaśność  oraz poczucie suchości, trudne do zniesienia. Wydawało by się więc, że te owoce są bezużyteczne. Nic jednak bardziej mylnego! Z pigwy można zrobić prawdziwe pyszności. Jak więc wykorzystać te owoce, jeśli  już znajdziecie się w ich  posiadaniu? Oto najprostszy, najszybszy, przepyszny przepis:
Składniki: dwie pigwy, filiżanka  cukru, filiżanka  wody, goździki, cynamon, połówka  cytryny, opcjonalnie jogurt grecki.



      Pigwę  należy dokładnie umyć, pozbywając się mechowatego nalotu. Nie trzeba jej obierać, skóra pigwy powinna zostać. Następnie dzielimy ją  na 6 – 8 części i pozbywamy się pestek, później  wysmarowujemy pigwy przeciętą na pół cytryną.  Cząstki owocu należy równo ułożyć w żaroodpornym naczyniu. Następnie  posypujemy je cukrem. Do dwóch owoców, wystarczy jedna filiżanka cukru. Wszystko zalewamy jedną filiżanką wody. Owoce nadziewamy kilkoma goździkami. Całość zakrywamy od góry folią i wkładamy do piekarnika na 190 stopni na 1 godzinę i 15 minut (do momentu aż pigwy zmienią swój kolor na pomarańczowo – czerwony). Następnie przewracamy owoce  na drugą stronę i pieczemy jeszcze przez 15 minut, tym razem bez folii na górze.  Podajemy posypując odrobiną cynamonu. Bardzo dobrze smakują z greckim jogurtem. Tak przygotowane pigwy stanowią deser, o ciekawym słodko – kwaśnym smaku.

Z CYKLU: Inny punkt widzenia – Msza święta na Krecie

     Im dalej od szczytu turystycznego sezonu, tym prawdziwsza staje się Grecja. Wszelkie najpopularniejsze miejsca nie są już  przeludnione, a naturalny tryb życia wraca na swoje codzienne tory.

    Dzisiaj post z cyklu „Inny punkt widzenia”, w którym o Grecji opowiadają czytelnicy, pokazując przy tym inną perspektywę Ellady. Wakacje na Krecie na sam koniec turystycznego sezonu – to naprawdę świetny pomysł!  Wizytę na tradycyjnej greckiej mszy, na tej przepięknej  wyspie opisuje Weronika, która właśnie we wrześniu była na Krecie. Zapraszamy do czytania!
***
Msza święta na Krecie

     Mieszkańcy Krety to przeważnie osoby wyznania prawosławnego. Kościoły katolickie można dosłownie policzyć na palcach jednej ręki.  Kościół naszego wyznania był daleko od hotelu, więc nie znając dobrze greckiego pewnie byśmy do niego nie trafili. Dlatego postanowiliśmy wybrać się do kościoła prawosławnego, w naszej miejscowości.

Pamiętam z moich podróży po Rosji i Ukrainie, że takie nabożeństwa mogą trwać nawet do 12 godzin (tak jest na przykład na Ukrainie w okresie wielkanocnym). Mój mąż już na wstępie (po doświadczeniach ukraińskich) powiedział, że będzie ze mną, ale nie do końca.  Wróćmy jednak na Kretę!

Wieczorem wybraliśmy się na nabożeństwo. Typowi turyści, więc rzucaliśmy się w oczy. W kościele panował spokój, a tuż za jego murami, gwar turystów. Wszędzie sprzedawcy najróżniejszych bibelotów, duperszpitów i zbieraczy kurzu na kominku. A w kościele… Ikony, kobiety ubrane na czarno, świeczki z wosku pszczelego. Wszystko robiło wrażenie, tworzyło taką atmosferę, że łatwo można było wyłączyć się z chaosu panującego na zewnątrz.
Każda osoba, która wchodziła do kościoła wrzucała pieniążek i brała długą, wąską świece. Następnie całowała pierwszą ikonę, zapalała świece i stawiała ją przy drugiej, wbijając w piasek. Potem całowanie następnej ikony i tej po przeciwnej stronie. Dopiero po wykonaniu tych czynności, Grecy siadali w rzędzie ławek o wysokim oparciu. Niektórzy szukali znajomych, żeby jeszcze sobie pogadać.  Dużo kobiet, wiele osób w czerni i bardzo mało młodych…

Zaczęło się nabożeństwo, co było dość nieoczekiwane, bo ludzie wchodzili jeszcze cały czas. Wniesiono coś białego i postawiono koło zdjęcia dziadka z wnukiem. Trzech mężczyzn śpiewało w chórze przy ołtarzu. Ołtarz w kościele odgrodzony był od reszty ikonami. Dostęp do niego mają wyłącznie duchowni. Tak więc, kiedy mężczyźni śpiewali, dwóch duchownych przemieszczało się za ołtarzem co jakiś czas zaczynając jakąś melodię, odpowiadając na śpiewy lub nosząc worki z chlebem, tak jakby robiąc 1001 rzeczy w tym samym czasie, a jednocześnie będąc zupełnie „niewidzialnym” przez wiernych.

Za radą Kapuścińskiego i Cejrowskiego byłam wiernym i wnikliwym obserwatorem. Jednak mój mąż, po prawie godzinie nie wytrzymał i ruszył do domu. Ja chciałam być do końca. Nabożeństwo potrwało jeszcze dosłownie 10 minut… W czasie modlitwy nadal przychodzili inni wierni. Śpiewy trwały, a dyrygujący chórek mężczyzna ciągle się irytował, tym że dwóch chórzystów nie śpiewa równo. Starsza kobieta, jeszcze w czasie nabożeństwa myła szyby całowanych ikon Ajaxem. Zadziwiająca kultura!

Po nabożeństwie wszyscy wychodzą. Ktoś rozdaje kubeczki sypkiego „tortu” (to „coś” wniesiono jeszcze na początku mszy). Piszę celowo sypkiego, gdyż zawartość kubeczków składała się z dużej ilości pestek owocu granatu, orzechów, pszenicy oraz bardzo dużej ilości cukru pudru. Komedia!
Jem i myślę i analizuję… I nie wiem nawet kogo się spytać, bo średnia wieku jest wysoka, więc nie wiem czy ktoś tu zna angielski. Pomyślałam, że nie odejdę, zanim się nie dowiem!
Spytałam więc najmłodszej kobiety. Powiedziała mi, że taka tu kolej rzeczy. Jak ktoś umiera, to po trzech dniach, po tygodniu, miesiącu, po trzech miesiącach i po roku (tego właśnie dnia byłam w kościele) wspomina się z takim „tortem” zmarłego. Wtedy też przypomniało mi się… Fotografia dziadka z wnuczkiem!
Później nawet zupełnie przez przypadek, udało mi się znaleźć grób owego dziadka w tej miejscowości… Było to na takim malutkim cmentarzu…

Weronika

 

 

Czym był owy „tort”?

https://salatkapogreckuwpodrozy.pl/blog/2013/01/07/z-cyklu-zacznij-lekko-poniedzialek-co-na-sniadania-jadali-starozytni-grecy-czyli-sniadaniowa-propozycja-nr-6-poniedzialek-7-stycznia-2013/

https://salatkapogreckuwpodrozy.pl/blog/2013/01/08/jak-zrobic-kolive-czyli-sniadaniowa-propozycja-nr-6-wtorek-8-stycznia-2013/

Sałatka w pełnym składzie! Wizyta w Cytrynowym Domu

  -Tak! Tak! Tak! Już wszystko wiem! Jani zrobił mi dokładny wykład! – uchyliłam  drzwi  i  w Cytrynowym Domu znalazła się Olivka. Drzwi zamknęłam, ale buzia mojej przyszłej szwagierki pozostała otwarta. W międzyczasie Olivka położyła na podłodze trzy spore walizki.

     -Przyjechałam tylko na dwa tygodnie! Oczywiście, jeśli mnie ubłagasz… – w tym miejscu znaczące spojrzenie spod brwi – to mogę zostać duuuużo dłużej! Nie ma   żadnego problemu! Poza tym – już wszystko wiem! Przeszłam z Janim szkolenie. Zasada numer 1 – żadnych imprez. Zasada numer 2 – moich gości zapowiadam nieco wcześniej. Zasada numer 3 – nie rozsiewam po całym domu kosmetyków. Zasada numer 4 – nie krzyczę bez powodu… Z tym ostatnim, to przyznam że nie wiem o co chodzi… Ale nie ważne! Wracając do tematu… Gdzie mogę postawić moje walizki, tak żeby nikomu nie przeszkadzały i żeby było, że jest kultura i te sprawy.
    -Cześć Olivka! – wtrąciłam swoje dwa słowa.
    -Ach! Zapomniałam o najważniejszym! Cześć i jak się miewasz?
    -Całkiem nieźle! A ty?
    Olivka nagle schyliła głowę, a później spojrzała w dal, w nieokreśloną przestrzeń. Nie mówiła nic tylko wypuściła powietrze:
    -Achhhhhh…
    -Co się stało? – siadłyśmy razem na kanapie. –Chcesz się czegoś napić?
    -Nie dziękuje… Chociaż może… Masz Fantę?
    -Mam.
    -To wspaniale… Widzisz Dorota… To być może jedna z moich ostatnich greckich Fant w najbliższym czasie…
    Pomyślałam o najgorszym.
   -Olivka… Co się dzieje?
-Chyba będę musiała wyjechać i to bardzo, bardzo daleko…
   -Gdzie?
   -Do Dubaju! Będę ubierać się cała na czarno… Podobno nawet na głowie mam nosić taki czarny worek… Zero makijażu… Nic z włosami… Nawet o malowaniu paznokci mogę tylko pomarzyć… Kino. Kawiarnia. Jakiś niewinny shopping … Zapomnij!
    -Co???!!! Wyjeżdżasz  do Dubaju???
    Jak to zwykle w strategicznych dla życia momentach, zadzwonił telefon. To znaczy… tak naprawdę nie zadzwonił dokładnie w tamtym momencie, ale oczywiście w pierwszym odcinku wszystkiego Wam nie opowiem. Telefon zadzwonił dopiero wieczorem, ale ja i tak nieszybko dowiedziałam się o co chodzi z tym Dubajem.  W każdym razie, dowiedzieliśmy się, że Feta wraz z Pomidorem będą u nas już  następnego dnia  w okolicach czwartej.
      -Wiem! Wiem! Mam się tylko relaksować i niczego nie sprzątać! – powiedziała Feta przewracając oczami. –Jani powtarzał mi to trzy razy. – dodała  z wyrazem twarzy mówiącym o tym,  że będzie to jednak trudne.
     Feta z córką usiadły na kanapie, po czym Olivka krzyknęła:
     -Ojcze! Ojcze! Ratuj świat! Masz na to jeszcze tylko 45 minut!!!
     Nie wiedziałam o co chodzi i przyznam, że bałam się dociekać.
     Z twarzą skoncentrowaną jak u sapera, Pomidor otworzył swoją podróżną torbę. Były w niej tylko dwie rzeczy: wielka skrzynka z narzędziami i jeszcze większa wiertarka. Pomidor nacisnął wiertarkę, sprawdzając czy działa. Pomyślałam: ”O Boże…”, tymczasem Pomidor wyszeptał  pod nosem:
    -No, to do dzieła…
    Jeszcze pięć minut przed zapowiadanym przez Olivkę końcem świata, w Cytrynowym Domu została zamontowana grecka telewizja. Niestety, ale działała bez żadnego zarzutu… Nas oczywiście nikt  o zdanie nie pytał, bo przecież o zasadzie  „nie montujcie nam greckiej telewizji”,  Jani wcale  nie wspominał! Można  było to przewidzieć…  Mi zostało wmówione, że na pewno się przyda, pouczę się języka, podpatrzę sobie jak gotuje się greckie dania i na pewno znajdę mnóstwo nowych tematów na bloga. Same plusy!
    Naukę języka greckiego zaczęłam od oglądania tureckiego serialu… I to właśnie brak możliwości jego obejrzenia, był zapowiadanym przez Olivkę końcem świata. Nie mam pojęcia jak nazywał się owy serial i nawet nie chcę wiedzieć! Co prawda na dole ekranu były greckie napisy i nawet starałam się za nimi nadążyć. Niestety, nim przesylabowałam  trzy pierwsze wyrazy, już pojawiały się następne i następne dialogi. O ile wiem ani Olivka, ani Feta tureckiego nie znają. Nie potrafię więc wyjaśnić dlaczego telewizor musiał być tak głośno. Burum urum durum turum… Ten turecki do teraz bezkształtnie buczy mi w  głowie.
      Podczas gdy ja, Feta oraz Olivka oglądałyśmy turecki tasiemiec w salonie, Pomidor zauważył, że kontakt w kuchni jest, jak stwierdził: „ po niepraktycznej stronie”. A że wiertarka była jeszcze na chodzie, niezwłocznie postanowił to naprawić. Teraz kontakt wygląda  tragicznie, ale jest za to bardzo użyteczny, bo jest  na    s a m y m    środku ściany…
      Durum urum burum turum… Urum durum…  I na przemian wiercenie wiertarki. Nie wspominając o okrzykach Olivki: „Nie! Nie zabijaj go! Zostaw go w spokoju” albo „Głupku!!! Powiedz w końcu, że ją kochasz!!!”.
     Próbując złapać wewnętrzną równowagę, zastanawiałam się jakie uspakajające środki mogę kupić w Grecji bez recepty oraz o co chodzi Olivce z tym jej Dubajem…

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Jak naprawić samochód? Według Greków rzecz jasna;)))

    Najważniejsza zasada ruchu drogowego w Grecji brzmi: „tylko się nie stresuj!”. Niestety, stosowanie jej nie zmniejsza liczby wypadków. Ale według Greków trzeba się jej trzymać, w szczególności, kiedy już coś się stanie.
     „Tylko się nie stresuj!” jeśli coś się stanie z Twoim samochodem. Bierz sprawy w swoje ręce i przejdź do naprawiania!
Żeby naprawić swój samochód, w Grecji  wystarczą jedynie trzy rzeczy:
1)      sznurek lub też długa sznurówka od butów
2)    taśma klejąca
3)      drut
Pomocne będą również nożyczki oraz zwyczajny dziurkacz.
A teraz przejdźmy do konkretnych przykładów…
  •      Jeśli połamie się Wam zderzak, po pierwsze pamiętajcie: to nie jest  żaden powód do szarpania nerwów!  Wystarczy przedziurkować   części zderzaka w równych odstępach. W tym przypadku idealnie sprawdza się  sznurówka od butów, bo wygląda po prostu bardzo elegancko. Następnie przez dziurki trzeba obwiązać sznurówką dwie części zderzaka  i wszystko już gotowe! Jak widać na fotografii, w tym wypadku taśma klejąca niestety nie zdała egzaminu. Trzeba było ją zerwać i zasznurować zderzak  ładnie i porządnie.
  •     Literka „N” oznacza, że kierowca jest nowy i należy na niego uważać. W tym przypadku tej informacji nie można przeoczyć, ponieważ  literka jest naprawdę pokaźnych rozmiarów. Widząc takiego  kierowcę, trzeba więc mieć się na baczności. Jak widać pozbył się on już  tylnego światła. Ale od czego jest przezroczysta taśma klejąca? Pamiętajcie, żeby prócz sznurowadeł, zawsze mieć ją w bagażniku! Wygląda to estetycznie, więc po co tyle krzyku?
 
  •     Co zrobić, jeśli odpada cały zderzak? Żeby go podtrzymać dobry  będzie drut. Ale nie taki zwyczajny! Pamiętajcie, żeby ładnie wpasował się w kolor Waszego auta. W tym przypadku, widać że właściciel jest estetą, o ile nie prawdziwym artystą. Czerwono – czarny drucik idealnie wpasowuje się w kolor samochodu jak i zarówno zderzaka. No i ta urocza, kunsztownie zawiązana kokardka… Dalszy komentarz chyba jest już zbędny!

  •       Zdarzają się jednak przypadki naprawdę trudne. Tutaj  zastosowany został sznurek, drut jak i taśma klejąca. Również i u tego właściciela widać ewidentne zacięcie artystyczne.  Mimo starań… No cóż… Ten zderzak… Powiedzmy sobie prawdę – on chyba jednak za chwilę odpadnie…

Sałatka po grecku TV – odc. 3: Czy jedliście kiedyś pień drzewa? Bo my tak! Jak zrobić „kormos”?

     Słowo kormos  w języku greckim oznacza pień drzewa. Jest to również nazwa jednego z najbardziej znanych greckich ciast, które wyglądem rzeczywiście przypomina pień. Mimo że kormos jest bardzo tradycyjnym daniem,  na całe szczęście  łatwo go wykonać. Dlatego właśnie  to ciasto wybraliśmy jako propozycję do tego filmiku.
     Dla mnie jest to słodkość idealna, ponieważ uwielbiam wszystko co zrobione jest z gorzkiej czekolady i ma w sobie kilka kropel alkoholu, które dodają czekoladzie  pazura.
Na temat kormosu jest wiele wariacji. Najczęściej robi się go na bazie masła oraz kakao. Taka bardzo tradycyjna  wersja jest jednak dość ciężka, dlatego my przedstawiamy  przepis  nieco zmodyfikowany przez Janiego. Nasz kormos  powędrował kilka dni temu do testu u greckiej sąsiadki, a ta na drugi dzień poprosiła o przepis…!  Większy dowód uznania chyba nie istnieje! Dlatego z pełną odpowiedzialnością – zapraszamy do gotowania! A oto i filmik oraz przepis:
Składniki:

-gorzka czekolada – 200 g
-śmietana 35% – 200 ml
-herbatniki  lub zwykłe ciastka maślane – ok. 380  g
-cukier puder –  ¾  szklanki
-kieliszek Metaxy lub innego koniaku  czy też likieru
Jak to zrobić:

Najpierw należy ubić prawie całe opakowanie śmietany. Następnie do śmietany dodajemy cukier puder  i jeszcze trochę całość  ubijamy.  Na małym ogniu podgrzewamy resztę śmietany, na której rozpuszczamy czekoladę. Do rozpuszczonej czekolady dodajemy Metaxę. Czekoladową mieszankę odstawiamy do ostudzenia. Następnie łączymy  ją z ubitą śmietaną. Do całości dodajemy lekko rozgniecione ciastka i dokładnie mieszamy. Całość przelewamy na aluminiową folię, nadając w niej  ciastu kształt bochenka chleba. I teraz ważna uwaga! Tego ciasta nie pieczemy!!! Wkładamy je na 6 godzin lub najlepiej na całą noc do zamrażalnika  i gotowe! Do  dekoracji można posypać płatkami migdałowymi, kolorową posypką lub  czym dusza zapragnie. Smacznego!

Przewodnik po ZAKINTHOS cz. 2 – Blue Caves

   Rozsławione swoim elektryzującym błękitem Blue Caves, to coś co będąc na Zakinthos  trzeba zobaczyć. Błękitne Groty znajdują się przy  najbardziej wysuniętej na północ części wyspy – Przylądku Skinari. Ponieważ większość turystycznych kurortów znajduje się na południu, żeby  dotrzeć do Błękitnych Grot, trzeba przejechać prawie całą wyspę. Jednak zapewniam, że droga będzie urocza, a to co zobaczycie na końcu – warte zachodu.
     Błękitne Groty są naturalnymi formacjami skalnymi, poszarpanej linii brzegowej wyspy. Zostały odkryte w 1897 roku i dziś stanowią jedną z największych turystycznych atrakcji Zakinthos. Dno morskie w tej części wyspy jest jasne, miejscami niemalże białe. Padające na nie  promienie słoneczne załamują się, tworząc niesamowite efekty świetlno – barwne. Będąc w Błękitnych Grotach o odpowiedniej porze, można zobaczyć  wszystkie istniejące odcienie błękitu. Od najjaśniejszego, po odcień który wydaje się być fluorescencyjnym. Promienie słońca od wody odbijają się również na ścianach grot, a ponieważ woda jest w nieustannym ruchu, na pokarbowanej powierzchni skalnej malują się  dynamiczne  obrazy. Abstrakcje, będące dziełem samej natury.
     Jak dostać się do Błękitnych Grot? Najlepiej najpierw pojechać do  Agios Nikolaos. Jest to niewielki port, z kilkoma tawernami i miejscami gdzie można napić się kawy. To również z tego miejsca odpływają promy na Kefalonię.
     Większość   łodzi płynących do Błękitnych Grot, jest niewielkich rozmiarów, po to żeby wpływać do ich środka.  Zazwyczaj zaopatrzone są w szklane dna, dzięki którym można obserwować również dno morza. Tutaj jednak uwaga – przez takie dno nie zobaczycie słynnych żółwi  Caretta Caretta, bo w tej części wyspy raczej rzadko się  pojawiają.
     Łódź odpływa i już można zacząć rozkoszować się widokami  poszarpanej linii brzegowej wyspy.   Rejs do samych grot trwa około 15, 20 minut. Płynąc do celu po lewej stronie mija się mniejsze  groty. Każda z nich ma swoją nazwę i swoją legędę. Po prawej stronie im bliżej północy, coraz lepiej widoczna staje się największa wyspa Morza Jońskiego – Kefalonia.
    Kiedy zobaczycie charakterystyczny wiatrak, oznacza to że jesteście już przy Przylądku Skinari. Jest to najbardziej na północ wysunięta część wyspy. W tym miejscu jest się już bardzo blisko głównego celu.
      Rejs łodzią nie jest jedyną możliwością dostania się do grot. Niedaleko wiatraka widać białe schodki, sięgające  samego morza. Ich początek jest przy tawernie, która jest na samej górze. Jeśli nie chcecie wynajmować łodzi, wystarczy po nich przejść i samodzielnie do jednej z grot wpłynąć.
     Na samej górze, znajduje się drugi wiatrak. W jednym z nich można wynająć pokój, który jest   zdaje się najdroższym „hotelem” na wyspie.
    Podczas  rejsu łodzią przewidziane jest około  20 minut na kąpiel i możliwość wpłynięcia do  jednej z grot. Którą z nich wybrać? Nie każdy kapitan będzie wiedzieć, ale najlepszą do wpłynięcia, jest ta która znajduje się tuż obok schodów (widać ją na zdjęciu  obok). Wejście do tej groty  jest małe i bardzo niepozorne. Jednak  po wpłynięciu, grota okazuje się być naprawdę pokaźnych rozmiarów. W tym punkcie rejsu  warto mieć przygotowany wszelaki sprzęt do nurkowania jak i podwodny aparat. Mimo, że w środku woda jest zazwyczaj zimna, wrażenia są niezapomniane.
 

     Najpiękniejsze  groty znajdują się bardziej na północ.  Zazwyczaj łodzie wpływają do ich środka, bądź przepływają przez okalające wyspę  skalne łuki. Zręczność kapitanów, którzy sterują   jest  godna podziwu. Uwaga tylko na wasze palce! Łatwo się ich pozbyć, jeśli trzymacie ręce na zewnątrz łodzi.  Kiedy wpływacie do grot, ważne żeby ręce mieć przy sobie lub   nie zdejmować ich z aparatów!

    Port Agios Nikolaos jest również miejscem wartym chwili uwagi. Jeśli jesteście fanami owoców morza, jest to doskonałe miejsce, żeby właśnie tam je  skosztować. Na końcu portu znajduje się świetna tawerna, ze wspaniałym widokiem na morze. Co w niej zjeść? Trudno powiedzieć, bo zależy to od tego co właśnie złowiono ;))) Warto więc zapytać kelnera o rybę dnia. Nie chodzi jednak o rybę z promocji, która nie została sprzedana  i już lekko się nadpsuła. W tym wypadku ryba została złowiona najprawdopodobniej  kilka godzin wcześniej. Dla wszystkich wielbicieli owoców morza, jest tu również  spaghetti z mieszanką najróżniejszych morskich pyszności. Palce lizać!
***
     Pamiętam,  że przy niemalże każdym rejsie w którym uczestniczyłam,  turyści zadawali mi  to samo pytanie. Dlaczego przy temperaturze 40 paru stopni, nasz kapitan ma na sobie grubą, skórzaną, zimową kurtkę? Na początku sama również nie mogłam się temu nadziwić. Pewnego dnia po prostu go spytałam.
      Kapitan, z którym często  wypływaliśmy  miał na imię Mufii i był Egipcjaninem.
     -Muffi, jest tak gorąco…  Dlaczego masz na sobie zimową kurtkę?
   -Jesteś pewna, że chcesz wiedzieć? – babska ciekawość, jak zwykle u mnie wzięła górę. Po kiwnięciu głową,  Egipcjanin zdjął  ciężką  kurtkę. Skóra  rąk była cała czerwona. Biały, pokarbowany niczym wybrzeże przy  Blue Caves  naskórek, schodził wielkimi płatami.  Widok dość przerażający. Przełknęłam ślinę. Ze słońcem na morzu  nie ma żartów.  Muffi miał poważne poparzenie słoneczne.
    -Ale dlaczego nie nałożysz czegoś lżejszego?
    -Bo nie mam.
    -Nie możesz iść do sklepu?
    -A widzisz tu jakiś?
     Rozejrzałam się dookoła. Kiosk. Kawiarenka i tawerna. Rzeczywiście, trudno tu szukać sklepu z odzieżą.
   -Pewnie najbliżej będzie w chorze. – padła moja odpowiedź.
  -Ale ja tu pracuje codziennie. Bez dnia przerwy, przez jakieś pięć, sześć  miesięcy. W sumie, jeśli czasami jesteś w mieście, to bym cię poprosił, żebyś mi taką bluzę kupiła.  Wiesz o jaką chodzi? Jak podkoszulka, tylko z długimi rękawami. Jeśli znajdziesz, to przydadzą się nawet dwie. Tego lata raczej nie będę miał wolnego. Aż do jesieni  jestem tutaj w porcie.
    Jeszcze raz  przełknęłam ślinę.
    Muffi poprosił mnie również  o papierosy. Dunhill, bo tych w okolicy nie mieli.  Papierosy zdobyłam już na następny rejs. Gdybyście widzieli uśmiech Muffiego, kiedy wręczyłam mu całe trzy paczki, tak żeby miał na zapas… Uśmiechając się, ślinę przełknęłam po raz trzeci…
     Koszulki z długimi rękawami   już niestety nie zdążyłam kupić. Leży mi to na sumieniu. A może… stanie się tak, że ktoś z Was będzie o niej pamiętać? Oboje z Muffim będziemy bardzo wdzięczni.
Przydatne uwagi dla turysty:

  •          na Zakinthos jest wiele miejsc, gdzie oferuje się rejsy dookoła wyspy, w których programie są  również Błękitne Groty. Tego typu rejsy organizowane są często wielkimi  statkami i trwają zazwyczaj około 7 godzin. Jeśli z takiego statku chcecie zobaczyć Błękitne Groty, to z pewnością   bardzo się rozczarujecie. Tak duże statki nie wpływają do żadnej z grot. Zazwyczaj przepływają obok nich z  takiej odległości, że trudno cokolwiek zobaczyć.
  •          na rejs do Błękitnych Grot najlepiej wybierać się w przedziale czasowym od rana, do godziny najpóźniej 14.00. O każdej porze dnia groty wyglądają zupełnie inaczej. Jednak mniej więcej po 14.00 ostre słoneczne światło już do nich nie dochodzi. Elektryzujący błękit wtedy zanika i groty nie robią już takiego wrażenia.
  •          na kilka godzin przed rejsem posmarujcie  się kremem z najsilniejszym filtrem przeciwsłonecznym jaki znajdziecie. Pamiętam, że kiedy pierwszy raz udałam się w rejs z filtrem 30 na twarzy, dostałam uczulenia słonecznego… Na otwartym morzu słońce działa z siłą jak w turbo solarium. Kiedy poczułam to na własnej skórze już nigdy podczas tego rejsu nie rozstawałam się z filtrem nr 50, wielkim kapeluszem i moimi ogromnymi okularami na jedną trzecią twarzy ;)))
  •        na całość rejsu do Błękitnych Grot trzeba przeznaczyć ponad  godzinę.
Na zdjęciu niżej  wnętrze niepozornej tylko z zewnątrz groty, która znajduje się obok białych schodków. W środku prezentuje się tak kosmicznie…  Fotografia jest autorstwa  jednego z turystów – serdecznie dziękuję  za udostępnienie! 
Przeczytaj więcej…