Jeszcze przed samym początkiem sezonu, miałam mocne postanowienie, że mimo intensywnej pracy latem, uda mi się zachować standardową częstotliwość publikowania postów na blogu. Jesteśmy po pierwszych trzech tygodniach i pora spojrzeć prawdzie w oczy. Nie ma na to szans. Kto choć raz pracował w turystyce, doskonale wie, że sezon to jeden wielki wir. W pewnych momentach nie istnieje nic poza pracą. Ta trwa bowiem krótko i dlatego jest często do granic intensywna. Ale do rzeczy… Ujmując krótko. Wygląda na to, że w sezonie letnim posty pojawiać się będą nieco spontanicznie. Trochę jak im się podoba. Są takie momenty, w których życie wymyka się poza jakikolwiek plan.
W każdym razie… Kilka dni temu mieliśmy wycieczkę. Wypłynęliśmy głęboko w morze, by dotrzeć do Chomi, nazywanej również Rajską Plażą…
*
Dzień jak co dzień. Wszystko zgodnie ze scenariuszem. Weszliśmy z naszą grupą na łódkę, a ja usiadłam obok Spirosa, żeby dowiedzieć się co tam u niego, bo przecież nie widzieliśmy się całą zimę. W Paleokastritsy, wiele zmian. Na całej wyspie od długiego czasu słychać było o kłótniach między sternikami. Ten pracuje tylko z tym. Ten z tamtym. Ten wpływa do groty. A tamten nie. Jeden ma dwa dni wolnego, a inny pracuje ciągle przez dwa tygodnie. Jeden wielki chaos. Kłótnie co najmniej trzy razy w ciągu dnia. Zimą interweniowała policja turystyczna i ustaliła sternikom ściśle określone prawo. Od tego czasu w porcie jest taki porządek, że mucha nie siada. Sternicy zaopatrzyli się w zeszyt, w którym systemem kulfoniastych kropek zaznaczają, kto popłynął w rejs i dokładnie gdzie. Kto kiedy ma wolne. I kto danego dnia pracuje. Owy zeszyt stał się swoistą „biblią”, w którym wszystko jak należy jest zapisywane. Zeszyt jest już po wielu przejściach. Co chwile wylewa się na nim jakaś kawa. Wpada do wody. Zabija się nim muchę. Można też zdzielić nim kogoś po twarzy. Jednak najważniejsze – nowy system działa. A nawet sternicy sami stwierdzili, że tak pracuje się im lepiej.
Siedziałam obok Spirosa i z otwartą buzią słuchałam wszystkich tych nowości. Po chwili zeszliśmy na inne tematy.
-A ile Ty właściwie masz lat? – tak jakoś spytałam, wykorzystując fakt, że w Grecji bez ogródek można pytać o co się chce.
-A ile byś mi dała?
-Tak na oko… 35!
-Mam 42 lata! A jakbym jeszcze trochę nad sobą popracował to bym wyglądał jeszcze lepiej!
-To dlaczego tego nie zrobisz? – pytam.
-Aaaa… – Spiro macha ręką – Teraz nie mam czasu… Ja wiem? Może zimą?
-Spiro… A czy ty masz żonę?
-No, tak trochę… – odpowiada i się śmieje.
-Co znaczy: trochę?
-Nie wiesz?? Hahaha! – zaczyna, wpadając po chwili w zamyślenie. –Ja ci wszystko wyjaśnię. Bo to jest tak… Jak mężczyzna się żeni to przez pierwszy okres, nic dla niego nie istnieje. Jest tylko żona. Może nie istnieć świat. Jedno wielkie och! i ach! A później pojawia się pierwsze dziecko i zaczynają się schody, bo dla kobety jej facet przestaje być numerem jeden. I się zaczyna… Pieluchy, kaszki, szraszki… Jeden temat. Ile zjadło. I Ile jeszcze zje. Rozstępy i te sprawy. I właśnie wtedy, facet staje się troche ożeniony. Później pojawia się drugie dziecko i schody są jeszcze bardziej strome. Na pierwszym miejscu jest jedno dziecko, na drugiem drugie i dopiero na trzecim jest facet. Zaczyna się chodzenie w „podomnych” ciuchach. Stringi zastępują niby to wyszczuplające, beżowe gacie. I wtedy zaczyna się etap, kiedy facet jest już tylko „troszeczkę” ożeniony. Rozumiesz mnie?
-Ale… – zaczynam zdanie, ale w sumie nie wiem jak mam je dokończyć.
-Życie! Moja droga! Takie jest właśnie życie! Też bym chciał żeby wszystko było czarno – białe… Ale nie ma się co tu oszukiwać. Czy ci się to podoba, czy też nie…
Dobijamy do brzegu. Nie chcę wychodzić, bo wiem, że mogłabym dowiedzieć się jeszcze czegoś więcej. Ale na dziś koniec. Trzeba przyznać, że coś w tym jednak jest…